Tumgik
#obraza uczuć
revelstein · 17 days
Text
Ciężkie życie bohaterów
Łódzki sąd po ponad roku zajął się wreszcie sprawą pewnego studenta tamtejszej Politechniki, który ponad rok temu, a dokładnie 2 kwietnia 2023 roku, ochlapał nieco farbą stojący na Piotrkowskiej pomnik pewnego Polaka, swego czasu wodza opresyjnego państwa, słynącego od wieków z różnych złych rzeczy. Nie jest pewnie zaskoczeniem, że w związku z tym został oskarżony o przynajmniej dwa czyny, a…
0 notes
growling · 3 months
Text
For all the (mostly american) mutuals that were curious about the realm of Poland and its strange and unusual inhabitants:
Polish soldiers/armed forces etc salute with two fingers instead of the whole hand. Apparently some cub scouts also do that??
Mushroom picking season is like REALLY big here. Like. It's big. Poles love mushroom picking. When I was a young boy my mother, aunt and grandparents would drop me off into the wilderness to pick boletes for 4 hours straight then get lost and have to navigate back into the car via utilizing the earth's magnetic field to determine our position which took like 1 more hour and then once we got back I had to physically recover from that shit for like an entire week. We got like at least 4 huge baskets mushrooms after that that lasted for at least a few months if they're preserved well however I do not like mushrooms so I never even ate them. Except for cultivated mushrooms these are fine the soup bangs actually
I thought this was normal in most countries but turns out it's just us and a few others in eastern/middle Europe: most movies in Poland use voice-over translation/lektor filmowy instead of dubbing/subtitles. Multiple va dubbing is reserved mostly for children's movies and those real popular but mostly younger audience marvel type movies or something, while the subtitle type of translation is pretty rare and I honestly never even seen it on tv.
A FUCKTON of roadside/wayside shrines just being there, especially in smaller towns. Sometimes theres also a single shrine in the middle of nowhere in some woods with no civilization in sight and you just don't question it
those fuckibg white storks
We still got blasphemy laws ("offending religious feelings"/"obraza uczuć religijnych") by the way. Yes you can actually get arrested and fined and get sentenced to months of restriction of freedom for being mean to jesus
Not removing your shoes upon entering someone's place is considered rude. I feel physical pain whenever someone doesn't do that. Take them off kurwa jebana jego mać stop staining my beautiful surfaces I am going to kill you
Unlike the horror stories I've been hearing about the USA in Poland you're allowed to be rude to customers at your job🥰🥰 You can just not smile if you want🥰🥰🥰🥰 its so funny seeing tourists get so confused and offended over that and half the time we're not even being mean just. Literally servicing you with a neutral facial expression and minimal required effort sfdysrsfjewdggs
Yeah uhh related to above point kind of, there still seems to be a few remnants of a culture of distrust. 30-40 years ago neighbors snitched on each other for subversion and people sometimes just disappeared (PRL times). Fun fact during PRL my dipshit mega absent dead paternal grandfather used to beat people on the street with sticks as a job or perhaps a recreational activity in order to get goodboy points from the police. or the secret police. No idea all we know is that he didn't do that for free. Growling family lore drop
National eating donuts/pączki day. National water fight day
As far as I know, USAmericans (and honestly other english-speaking countries too?) really like to regard people they know only a little as a "friend" like I noticed its really really easy to get called a friend in there. Poles on the other hand are very scared of the word "friend" they really avoid saying it nearly all the time you won't hear a pole just say that. Most people are not our friends. That title is special sacred and reserved for only the worthy ones who you actually genuinely know and trust for a minimum of 10 years. In order to be considered someone's friend in Poland you have to max out all their meters complete all of their quests and defeat their father at the end. Most poles only have like 2-3 true "friends" lmao we really don't throw around that term lightly
Carpet hanger jumpscare
The "polish cow song" people love to meme not knowing the language/lyrics is actually about drug addiction lmao. Sorry. Lol
We also got raccoon dogs here👍👍👍
8 notes · View notes
zyciestolicy · 3 years
Text
Adam Nergal Darski składał wyjaśnienia przed sądem ws. znieważenia polskiego godła
Adam Nergal Darski składał wyjaśnienia przed sądem ws. znieważenia polskiego godła
Nie było moim zamierzeniem znieważenie niczyjej świętości, a wręcz odwrotnie podkreślenie, że Polska jest wolnym krajem, w którym jest miejsce dla ludzi spod znaku krzyża i dla tych, którzy się nim nie identyfikują – wyjaśniał w procesie ws. znieważenia polskiego godła lider deathmetalowego zespołu Behemoth Adam Nergal Darski. Podczas wtorkowej rozprawy przed gdańskim Sądem Okręgowym wyjaśnienia…
Tumblr media
View On WordPress
1 note · View note
Text
Czy jesteśmy gotowi na zlikwidowanie zapisu o obrazie uczuć religijnych?
Czy jesteśmy gotowi na zlikwidowanie zapisu o obrazie uczuć religijnych?
24 lutego 2021 posłanka Monika Rosa i poseł Krzysztof Mieszkowski z Nowoczesnej (Koalicja Obywatelska) złożyli projekt ustawy wykreślający artykuły 196 oraz 212 kodeksu karnego. Continue reading
Tumblr media
View On WordPress
0 notes
black-angel-heart · 2 years
Text
Nie wiem co mam sądzić o tym. Najpierw obraza, unikanie, a teraz jak by nigdy nic. I myślisz że ja nie mam uczuć? Że mnie to nie boli? Że nie cierpię z tego powodu? Że moja oschłość jest z nikąd?
1 note · View note
klubidzpanstad · 3 years
Text
Druga rozprawa Chojeckiego
Tumblr media
Druga rozprawa poświęcona była zeznaniom świadków powołanych przez obronę, czyli członków i współpracowników sekty. Pierwszym z nich był Marian Kowalski, który na występach u w IPP zarobił całkiem niezłe pieniądze (450 tysięcy zł w ciągu 2,5 roku). Przed budynkiem sądu, do którego kroczył naburmuszony „ekspert” śniadaniowej telewizji publicznej, usłyszał "dzień dobry panie Marianie", na co, z właściwą sobie kulturą rzucił gniewne "Spierdalaj". Była to też pierwsza rzecz jaką pochwalił się mecenasowi Turczynowi już wewnątrz budynku. Wyczyn ten, doskonale pokazujący możliwości intelektualne Kowalskiego i jego obycie, spotkał się także z radosnym odbiorem w rodzinie Chojeckiego a podniecony nim Tymoteusz z dumą ogłaszał go światu w programie, który emitowali oni tego samego dnia. Jak widać bardzo im on zaimponował.
Rozprawa zaczęła się w małej sali, w której ledwo pomieścić mogło się kilkunastu uczestników, aby potem zostać przeniesiona do większej. Pani prokurator poprosiła o otworzenie okna, co następnie  Kowalski, rechocząc, skomentował, że to pewnie dlatego iż obecni na sali pokrzywdzeni śmierdzieli. Taki poziom opryszka spod klatki nie powinien dziwić tych, którzy znają jego występy, nie dziwiło w ogóle mnie, gdyż miałem okazję już przekonać się, że nie potrafi on zachować się nawet w oficjalnych sytuacjach i miejscach gdzie, cokolwiek by się nie działo, wypada zachowywać się kulturalnie.
Kowalski, który w sądzie powiedział, że zatrudniony jest w firmie reklamowej, zażyczył sobie aby zeznawać jako pierwszy, z pewnością śpiesząc się aby zająć się jakimś ważnym dla zatrudniającej go agencji projektem.
Podczas jego zeznań, jak i całej rozprawy, z racji na jej dość emocjonalny miejscami charakter miały miejsce całkowicie niepotrzebne wymiany zdań, które jednak były wyłącznie efektem właśnie towarzyszących sprawie emocji poszczególnych osób, a takie mogły oddziaływać np. na osoby osobiście pomawiane i oczerniane przez Kowalskiego czy Chojeckiego. Tego typu rzeczy nie są ani niczym dziwnym, ani niespotykanym i w żaden sposób nie wpływają na ocenę czynów czy dowodów, jednak kilka takich niepotrzebnych słów było następnie eksploatowanych przez sektę w miejsce odniesienia się do sedna sprawy, a pamiętajmy, że nad wykrzywianiem rzeczywistości pracuje tam kilkudziesięcioosobowy zespół specjalizujący się nie tylko w internetowym trollingu ale i projektowaniu wszelkiej maści fake-newsów od podstaw. Zastąpienie tanimi drwinami ważnych aspektów sprawy, przekierowanie uwagi wyznawców sekty połączone dodatkowo z manipulacją nagraniami i przycinaniem ich, to taktyka na którą postawiła sekta w sferze dezinformacji. Do tego doszło nieustanne zasypywanie swoich widzów całą masą informacji i opinii, które sens sprawy miały możliwie jak  najbardziej zagmatwać. Potrzeba takiego zagmatwania z pewnością zadziałała na rynku wewnętrznym sekty, jednak podobna taktyka stosowana przez mecenasa Turczyna nie zdołała przesłonić istoty sprawy.  Na sali sądowej jednak obrana taktyka zawierała jeden ważny element. Równie żenujący jak i obrazujący zachowanie ludzi pozbawionych elementarnej przyzwoitości i moralności.
Okazało się bowiem, że programy Idź Pod Prąd to tak naprawdę... programy satyryczne, kabaretowe (tutaj akurat można by się zgodzić nie odejmując im szkodliwości społecznej wynikającej choćby z podżegania do nienawiści wobec innowierców czy innych waśni społecznych).
Zeznania Kowalskiego i zaniki pamięci
Kowalski znany jest publiczności z tego, że gdy w danym momencie jego wygłupy czy zwykłe świństwa, których dopuszczał się pracując dla Chojeckiego, nie leżą w jego aktualnym interesie, potrafi momentalnie o nich zapomnieć, ewentualnie przekierować je na osobiste opinie Chojeckiego, z którymi on nic wspólnego nie ma ani których w żaden sposób nie firmuje i nie broni.
Kowalski na początku stwierdził, że obecnie nie ma żadnych relacji z Pawłem Chojeckim. Wszyscy świadkowie odpowiadali na ten sam zestaw pytań mecenasa Turczyna, prawnika związanego z Kościołem Nowego Przymierza, ich zaufanym współpracownikiem, z którymi  pewnością zestaw ten został przećwiczony. Opierały się one w zasadzie na próbie przedstawienia Chojeckiego jako "równego gościa", nie dotyczyły zaś właściwie tego co jest mu zarzucane. Na tym w rzeczywistości bazuje także pozasądowa kampania propagandowa prowadzona przez sektę w Internecie i wśród grup jakoś z nimi związanych.
Kowalski wyjaśnił więc skąd zna Chojeckiego, w jakich środowiskach się obracali, kiedy rozpoczęła się ich stała współpraca itp. Według Kowalskiego działalność, którą prowadził wraz z Chojeckim polegała  na "prowadzeniu różnych akcji społecznych, w tym charytatywnych". Jak wiemy, Kowalski, nawet w oficjalnych mediach określany jest mianem "działacza społecznego", choć nikt z przedstawiających go tak nie potrafi sprecyzować na czym dokładnie polega jego działalność społeczna i jaki ma wpływ na lokalną społeczność. Działalność charytatywna w wydaniu IPP, o której mówił Kowalski miała  polegać np. na pomocy sportowcom. Sprowadzała się ona do zbiórek wśród sympatyków sekty na jakieś, najczęściej jednorazowe wsparcie dla sportowców, którzy swego czasu byli w jakiś sposób związani ze środowiskiem IPP, gdy pozowało ono jeszcze na patriotyczne. Były to zakupy gadżetów dla dwóch sportsmenek, które w tamtym czasie pojawiały się w ich programach a które od dawna nie maja z nimi nic wspólnego, przez co nie są także przez nich wspominane. W zamian za tego typu wsparcie reklamowały one swoimi nazwiskami i wizerunkami ówczesną działalność KNP/IPP a Chojeckiemu pozwalały budować swój wizerunek wśród wyznawców. To zdecydowanie za mało by móc określić całokształt tej współpracy jako charytatywną, ale brzmi to całkiem ładnie np. dla ludzi nie orientujących się w działalności sekty.
Wspomina on też o organizowaniu kampanii wyborczych czy różnych spotkań w ramach działalności w UPR i innych pomniejszych inicjatywach, co bardzo często i z dużą przesadą odnośnie ich wkładu, było  podkreślane w IPP. Kowalski mówi, że Chojecki poświęcał dużo czasu działalności religijnej, w której on jednak aktywnego udziału nie brał. Nie jest to do końca prawdą, ale faktycznie uznać można, że Kowalski, jako niezbyt lotny i bystry człowiek nie był dopuszczany tam gdzie mógłby zepsuć coś poza tym co mu wyznaczono. Jego zadaniem było przyciąganie do sekty nowych ludzi, przytakiwanie Chojeckiemu w jego nienawistnych tyradach wobec tych, których guru uważał w danym momencie za swoich wrogów czy chwalenie tych, którzy w jakichś powodów mogli być mu w danej sytuacji przydatni do wypromowania swojego biznesu o nazwie IPP.
Kowalski stwierdził, że nie zauważył aby Chojecki "jakoś  szczególnie werbował do swojej grupy osoby z zewnątrz", co stoi w oczywistej sprzeczności  tym co mówił po odejściu z IPP, czyli o Klubach Idź Pod Prąd jako czegoś w rodzaju "nowicjatu" do sekty. Nie można winić prostego Kowalskiego za to, że mógł nie zrozumieć od razu mechanizmów werbunku i przesiewu, jakie stosują tego typu grupy, czy wykrycie ich w porę, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że za pieniądze napędza mu członków, spośród których robiona jest następnie selekcja. To wszystko jednak nie dotyczy tak naprawdę sedna sprawy. Pytania mecenasa Turczyna  nie odnoszą się do tego o czym naprawdę jest mowa.
Kowalski stwierdził także, że nie wie na jakich zasadach członkowie sekty uczestniczyli finansowo w tym projekcie, choć to oni rzekomo finansowali jego występy tam a on sam wiele razy grzmiał iż finanse grupy i projektu IPP są całkowicie transparentne a on sam ręczy za to, że odbywa się to właśnie na zasadach takich jakie przedstawia widzom Michał Fałek. Jego wypowiedzi w tym temacie miały charakter stwierdzenia faktu w zgodzie z jego wiedzą. Oczywiście, o czym wielokrotnie wspominałem, Chojecki nie pozwoliłby sobie na dopuszczenie kogoś takiego jak Kowalski, którego sam nie darzy ani szacunkiem ani zaufaniem, do tajemnic swojej organizacji a już na pewno nie tych o charakterze finansowym.
Na pytanie obrońcy co było tematem programów w których brał udział stwierdził on, że były to programy o charakterze publicystyczno satyrycznym, i to właśnie tutaj pierwszy raz pojawia się, jak zakładam ustalona, linia obrony mająca ukazać nienawistne audycje jako "takie tam żarciki" w momentach, które są przedmiotem postępowania. Kowalski mówi, że komentowali oni bieżące wydarzenia polityczne, obyczajowe, nie wspominając jednak przy tym, że dziesiątki razy ich komentarze zawierały zwyczajne, nieuzasadnione pomówienia okraszone knajackim językiem wobec osób publicznych, prywatnych, całych grup społecznych, etnicznych i religijnych. Tak sobie tylko żartowali. I właśnie w tym momencie Kowalski stwierdza,  że nie uważa on by celem ich programów były jakiekolwiek personalne ataki na kogokolwiek, które to są doskonale udokumentowane, niektóre będące jedynie pokazem chamstwa i prymitywizmu tego duetu, inne zaś już cięższego kalibru pomówieniami. Mimo wszystko Marian nie uważa, aby ktokolwiek miał czuć się nimi pokrzywdzony. Przypomnijmy, że ten sam Kowalski składał na policji zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa przez internautów, którzy wyrażali się o nim nieprzychylnie
"Program miał różną formułę, często posługiwaliśmy się cytatami widzów na żywo" - mówi Kowalski próbując zepchnąć winę na, w jego przekonaniu, anonimowych internautów.
Mecenas Turczyn usiłował narzucić narrację mówiącą o "działaniu Grzegorza Wysoka przeciwko Pawłowi Chojeckiemu", jednak zostało to wychwycone i poskutkowało sprzeciwem. Turczyn w pismach kierowanych do sądu jak i na sali starał się, nieudolnie, wykazać iż "przyczyna tego  procesu jest inna niż obraza uczuć religijnych". Próbował on kierować linię obrony na motywy osobistych porachunków (kłamliwe donosy na Grzegorza Wysoka składał wcześniej Chojecki a wraz z Kowalskim publicznie oskarżali go bezpodstawnie o haniebne czyny, co miało z pewnością zniechęcić go do przeciwdziałania  sekcie). Między pierwszą a drugą rozprawą wykiełkowała także inne teoria mająca wytłumaczyć fakt odbywania się tego procesu. Turczyn wskazał bowiem na osobę Brunona Różyckiego z Mediów Narodowych, który kilkukrotnie informował o działalności sekty i przeprowadzał wywiady z Grzegorzem Wysokiem. Ułożona prawdopodobnie wspólnym wysiłkiem całej sekty teoria brzmiała, iż możliwym jest że to Brunon Różycki i Media Narodowe postanowiły zaszkodzić swojej internetowej konkurencji czyli telewizji Idź Pod Prąd. Redaktor Różycki, jak sugerowano, mógł być tym, który w jakiś sposób koordynuje działania „zorganizowanej grupy hejterów”, jak w Idź Pod Prąd określa się poszkodowanych w tym procesie. Dlatego, w okresie pomiędzy drugą i trzecią sprawą Mec. Turczyn złożył wniosek o przesłuchanie red. Różyckiego, co, jak się później okazało, miało na celu wyłącznie przedłużenie procesu, gdyż nie stanowiło większej wartości nawet dla wnioskującego o to adwokata, o czym będzie w opisie trzeciej rozprawy.
Insynuacje Turczyna  zostały odrzucone jako nie dotyczące przedmiotu postępowania. W tym momencie Turczyn zaczął powtarzać swoja mantrę znaną nam z poprzedniej rozprawy, a mianowicie swoje próby ustalenia, poprzez opinię Kowalskiego, czy aby na pewno Grzegorz Wysok jest katolikiem. Wyjaśnił to on tym, że ("to znaczy takie jest moje myślenie")... skoro udało by mu się dowieść, że Grzegorz Wysok nie jest gorliwym katolikiem to "moim zdaniem całkowicie inaczej wynika problem obrazy uczuć religijnych". Tak, to się dzieję naprawdę.
Turczyn, kilkukrotnie upominany przez sędziego, przy każdej możliwej okazji starał się wykazać w jakiś sposób, że pokrzywdzeni nie są katolikami więc ich uczucia religijne nie mogą być urażone. Ten sam Turczyn zgłosił na świadków, jako katolików, 27 osób będących czynnie zaangażowanych w działalność "kościoła" Chojeckiego.
Kowalski był jednak złym adresatem pytań Turczyna, gdyż nawet on nie mógł zaprzeczyć temu, że Grzegorz Wysok jest zaangażowanym katolikiem i działaczem katolickim, co pytany potwierdził. Chciał jednak koniecznie dodać coś od siebie, znów niewiele wspólnego mającego ze sprawą, ale musiał. Marian poinformował więc sąd, że pan Wysok jest "lefebrystą" czyli zwolennikiem Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X, co miało oznaczać, iż nie uznaje on papieża. Kowalski błysnął jak zawsze, obiła  mu się o uszy nazwa, coś tam gdzieś słyszał, pomieszał pojęcia i sklasyfikował pana Wysoka jako sedewakantystę. To też może uświadomić  nam poziom programów IPP, w których takie przeinaczenia terminów są na porządku dziennym, a za czasów występów w nich Kowalskiego aż ociekały nimi. Miało to miejsce w dyskusjach nie tyko religijnych ale i politycznych czy historycznych, gdzie na podstawie zestawienia ze sobą dat wydarzeń na świecie pobranych z Wikipedii tworzono najdziwaczniejsze teorie spiskowe, próbując następnie przykleić ja jakoś do obecnych wydarzeń politycznych w kraju czy na świecie. Wynikały z tego naprawdę sporego rozmiaru rodzynki.
Kowalski silił się na żart także odnośnie wojny nuklearnej, która pozostaje wśród chorych fantazji Chojeckiego, zaczerpniętych od jego mentora, Falwella Sr. mówiąc, że nie wydaje mu się aby pan "pastor" miał możliwości wszczęcia takowej i dysponował odpowiednim arsenałem. Taki dowcip z poziomu IPP, przy których ze śmiechu zanosiły się córki Chojeckiego i Cezary Kłosowicz. Kowalski oczywiście wiedział o czym mowa (sam przecież w tych programach występował jako zapora dla chińskiej armii usiłującej rzekomo porwać polskie kobiety i firmował takie teorie swoim nazwiskiem), wątpliwym jest by orientował się w znaczeniu takiego ewentualnego wydarzenia w kontekście zapatrywań południowych baptystów, których "kopiuj-wklej" jest sekta Chojeckiego, nie można  więc w tym miejscu mieć do niego większych pretensji, że uprościł zagadnienie w najbliższy sobie, osiedlowy sposób. Nie jest  to zresztą pierwszy raz, gdy Kowalski zasłania się niepamięcią odnośnie tej wypowiedzi, przy której posłusznie kiwał główką. Sędzia upomniał Kowalskiego odnośnie jego żarcików, które cieszyły się popularnością wśród członków sekty i pozwoliły mu osiągnąć status "drugiego Piłsudskiego" w studiu IPP, ale jednak nie przystoją nie tylko w sądzie, ale są ogólnie tak płytkie, że wśród normalnych ludzi, człowieka sypiącymi nimi z rękawa, stawiają z miejsca  na pozycji chamowatego prostaczka.  Marian nie pozostał dłużny i przypomniał sędziemu, że "to co się mówi, a to co można zrealizować to rzeczy bardzo odległe".
Gdy przyszła kolej na pytania z drugiej strony pojawiło się to, które przewijało się przez zeznania kolejnych świadków, których linia ustawiona była na satyryczny charakter programów IPP. Kowalski nie pamiętał czy jako takie były one zapowiadane lub reklamowane stwierdzając, że przecież on ich nie reklamował. Nie zrozumiał (?) on pytania i próbował wybrnąć z niego w ten sposób, że nie oglądał zapowiedzi programów ze swoim udziałem ani nie wiedział do końca jaki mają one charakter. Wynika z tego, ze nie wiedział on po prostu czy brał udział w programach prezentujących polityczną publicystykę czy też programach satyryczno-kabaretowych. Ktokolwiek oglądał choć raz IPP także mógłby nie mieć takiej pewności, ale jednak występujący w nich mieć ją powinien. Tymczasem Marian nie pamięta...
Kowalski, spytany o jego wypowiedź w swojej domowej audycji na You Tube, w której stwierdził, że odpłaci się przysługą Chojeckiemu zeznaniami w zamian za jego i Euniki zeznania w jego własnym procesie próbował udawać, że nie wie o co chodzi, sędzia musiał pytać trzy razy czy zrozumiał pytanie. Dotyczyło to po prostu wyświadczenia sobie wzajemnej przysługi procesowej polegającej na sprzyjających stronie zeznaniach. Tym razem nie zadziałał żart Kowalskiego, który zaczął kluczyć, bredząc że wezwania wysyła sąd a nie Chojecki (!). Dopytywany o to Kowalski brnął dalej w swoje dziecinne przepychanki słowne, ostatecznie nie odpowiadając na pytanie czy jego deklaracja o zobowiązaniu wobec Chojeckiego ma wpływ na treść jego zeznań, co z pewnością odnotował sędzia prowadzący sprawę.
Gdy padły pytania o wulgarne  znieważanie świętych dla katolików symboli, sakramentów, czy ich samych ze względu na wyznanie, Marian znów nie mógł sobie przypomnieć.
Od każdego zadanego przez pokrzywdzonych pytania, Kowalski próbował wykręcić się albo niewiedzą albo brakiem szerszego kontekstu, przez co wielokrotnie upominany był przez sędziego aby odniósł się konkretnie do zadanego mu pytania. W sądzie żarciki jakimi raczył widzów IPP okazały się niewystarczające, choć komentator w programach Michała Rachonia mógł nastawić się na to, że na sali sądowej działa to tak samo jak w telewizji śniadaniowej.
Kowalski nie pamiętał podstawowych spraw, będących tematem procesu. Gdy nie zadziałały żarciki, po prostu podkulił ogon i zapomniał. Główną tezą jego zeznań było to, że w programach IPP pojawiały się „ostre oceny” duchownych czy instytucji kościoła katolickiego wynikające z jego działalności, nie zaś prymitywne ataki na wiernych w celu ich poniżenia czy urażenia. Wytłumaczenie to stosowane jest przez duet Kowalski – Chojecki już od dłuższego czasu. To czego nie udało by się obronić tym tłumaczeniem, Kowalski zapomniał.
Na początku rozprawy zaskoczyła nas obecność obserwatorki z ramienia stowarzyszenia Ordo Iuris, która przez całą sprawę przysłuchiwała się zeznaniom świadków i mowom obrońcy.
W późniejszym komentarzu do swojego udziału w sprawie, który Kowalski umieścił na You Tube, także skupił się on na kiepskich żartach, podśmiechiwał się z tego, że przecież Chojecki nie posiada broni jądrowej, więc według niego publiczne nawoływania do wojny atomowej nie mają większego znaczenia i jako takie nie są niczym niestosownym. Całą sprawę uważa on oczywiście za niepotrzebną a dodatkowo przypomniał raz jeszcze o prośbie pani prokurator o otworzenie okna w sali rozpraw, co w jego przekonaniu spowodowane miały być sąsiedztwem poszkodowanych, którzy „nie zmieniają gaci a chcą zmieniać świat”. Stwierdza on także, że zarzuty wobec Chojeckiego „są strasznie głupie no bo ktoś się czuje obrażony i zaraz leci do sądu” a poza tym kto czuje obrażony? Według Kowalskiego „ludzkie gnidy” czyli krytycy sekty Pawła Chojeckiego i jego poczynań, w których przecież Kowalski przez długi czas aktywnie (i nie za darmo) uczestniczył, a do wszystkich, którzy krytykowali działalność sekty zwracał się w IPP słowami: „Jesteście kurwami, ćmilami i mam was w dupie, powtarzam mam was w dupie”. On też śpiewał na wizji „kto pastora nie szanuje niech go w dupę pocałuje” wywołując tym wielką radość ekipy Idź Pod Prąd. Tych, którzy w sprawie tej występują przeciwko  ”pastorowi” Chojeckiemu określił mianem „ubeckich kapusiów”, nie wspominając oczywiście o tym, że lider sekty na kilka z tych osób składał już fałszywe doniesienia do prokuratury, które jednak były tak absurdalne, że w zdecydowanej większości zostały oddalone, oraz publicznie pomawiał  o dokonywanie przestępstw.
Zeznaje Mariusz Michałek
To bez wątpienia najdziwniejszy ze świadków powołanych przez obronę, choć w kolejnej rozprawie adwokat zaskoczy nas jeszcze oryginalnymi pomysłami. Jego zadaniem miało być… wystawienie laurki Pawłowi Chojeckiemu i przedstawienie jego osoby w jak najlepszym świetle, bez właściwego odniesienia się do przedmiotu sprawy. Pan Michałem to lubelski przedsiębiorca oraz członek grupy rekonstrukcji historycznej husarii. Z racji swojego hobby zaproszony został niegdyś do studia IPP gdzie wygłosił wykład na temat tej formacji. Na tym właściwie kończy się wiedza tego człowieka o działalności Chojeckiego, którego, jak powiedział zna od około trzech lat a znajomość ta zaczęła się właśnie od zaproszenia go do wygłoszenia wykładu w starej siedzibie KNP/IPP, które zaaranżowała członkini KNP Małgorzata Kubicka-Frączek.
Pan Michałek przyznał, że słyszał wcześniej o „kościele” Chojeckiego i kojarzył go, na podstawie zasłyszanych opinii z „czymś w rodzaju sekty”. Zdanie swoje zmienił po wizycie w ich siedzibie gdzie, jako gość z zewnątrz, zaproszony przez nich prelegent spotkał się z ich życzliwością oraz wyczuł dobrą atmosferę. Na tej podstawie stwierdził on więc z całą pewnością, że KNP sektą nie jest a kilka lat później, nie obracając się nawet w towarzystwie Chojeckiego i jego grupy ani nie przyglądając się szczególnie jej działalności (choć, jak mówił, okazjonalnie ogląda programy IPP i dostrzegł w nich zaledwie „krytykę hierarchii katolickiej”), został wytypowany na tego, który przedstawi sędziemu sylwetkę Pawła Chojeckiego, który sam zrezygnował z możliwości występowania w swoim własnym imieniu i chyba, w założeniu obrony, udowodni, że jako katolik nie czuje się urażony, więc inni także nie mogą być. Pan Michałek przedstawił na obronę Chojeckiego to, że on i jego koledzy nie odczuli ze strony członków KNP wrogości z powodu ich katolickiego wyznania ani nie doświadczyli ataków w dniu w którym brali udział w wydarzeniu w ich siedzibie. Nie trzeba chyba za bardzo rozwijać jakiegoś tłumaczenia, jak infantylnie to wszystko brzmi.
Zestaw pytań zadawanych przez obrońcę i odpowiedzi pana Michałka, pokrywające się idealnie ze znanymi nam już tłumaczeniami sekty, wskazywały, że zostały one przećwiczone, ale co do tego nikt nie miał wątpliwości. Na pytanie skąd dowiedział się o tym, że toczy się taka sprawa, najpierw odpowiedział on, że dostał wezwanie, ale po sprecyzowaniu stwierdził, że dowiedział się o toczącym się postępowaniu od Kubickiej-Frączek. Nie zdziwiło go najwidoczniej w żadnym stopniu to, że mając bardzo sporadyczny kontakt z Chojeckim i jego grupą, powołany zostaje on w tej sprawie na świadka z zadaniem… opisania sylwetki i działalności Pawła Chojeckiego, które to zadanie zapowiadane jest przez obrońcę na pierwszej rozprawie. Podczas, jak to określił, okazjonalnego oglądania IPP nie natrafił on ani raz na, tak lubiane przez „pastora” nawiązania fekalne, jednak w pamięć zapadła mu krytyka kultu Matki Bożej, która także przewija się podczas tej sprawy, która oczywiście charakteryzuje protestantów, jednak niekoniecznie, (jak w przypadku Chojeckiego) łączyć się musi ona z wulgarnymi atakami na katolików z powodu ich przekonań w tym temacie, ale takowych pan Michalik również w programach IPP nie odnotował.
Tymczasem mecenas Turczyn naprowadza już świadka aby ten określił szatę graficzną występującą w audycjach IPP a zwłaszcza wymienił jeden jej charakterystyczny element. Pan Michalik z początku trochę się „zamotał” , ale po chwili odnajduje się i mówi o husarskich skrzydłach w logo IPP i od razu dodaje, że to jeden z symboli kojarzących mu się z tym kanałem na You Tube. Kolejnym pytaniem obrońcy jest, czy świadek wie dlaczego „Paweł Chojecki nawiązuje do tych skrzydeł husarskich”, na co ten odpowiada, że to z powodu patriotyzmu jaki cechuje „pastora”. Tym samym błyskotliwy plan mecenasa Turczyna wchodzi w życie: husarskimi skrzydłami w logo odsunął on zarzut znieważania narodu polskiego, a pobieżnie oglądającym IPP katolikiem te o uczuciach religijnych. W tym momencie adwokat mógłby wyszeptać pod maseczką „jestem bezwzględnie inteligentny” gdyby tylko… przemawiał do grona odbiorców Idź Pod Prąd, którzy nie takie rzeczy już kupowali, a nie w sądzie, gdzie z każdym swoim kolejnym pomysłem wystawia sobie coraz lepsze świadectwo. Popis taktyki obrońcy Chojeckiego podczas tej rozprawy, jego wybiegi, wnioski, uzasadnienia, proponowani świadkowie czy próby ułożenia narracji na korzyść swojego klienta to prawdziwa ambrozja (w rozumieniu w jakim słowo to stało się kojarzonym z programami Chojeckiego). Materiał filmowy z tej sprawy i wystąpienia obrońcy bez wątpienia powinien być pokazywany studentom prawa, choć z całą pewnością nie jako przykład tego co powinni reprezentować sobą gdy rozpoczną pracę w zawodzie.
Eunika, Kornelia i najlepszy tata na świecie. Zgrywusy i kabareciarze
Pierwsza z córek „pastora” odpytywana przez mecenasa Turczyna odpowiadała na pytania mające w założeniu najpierw przybliżyć jego osobę od strony, powiedzmy, formalnej czyli od kiedy zajmuje się on, jak określił to jego obrońca, „działalnością pastorską”. Eunika mówi więc, że zajmuje się on tym od lat 90-ych, poczynając od jego pierwszej grupy czyli Wspólnoty Chrześcijańskiej „Pojednanie” by następnie założyć Kościół Nowego Przymierza w Lublinie, który, co podkreśliła, jest zarejestrowanym związkiem wyznaniowym w Polsce. Fakt wpisania KNP do rejestru związków wyznaniowych, jest przez jego szefa i członków używany często jako argument mający udowadniać, że grupa ta nie jest sektą, co jest oczywiście argumentem chybionym, ale jednym z niewielu jakimi w ogóle dysponują.
Kolejne pytania dotyczyły działalności publicystycznej / medialnej, począwszy od miesięcznika Idź Pod Prąd aż do kanału na You Tube z codziennymi audycjami, jej charakteru i przekazu, który określony został przez nią jako „biblijny”.
Po pytaniu o cel działalności religijno-medialnej słyszymy, że celem działalności taty, Pawła Chojeckiego jest dobro Polski i dobro Polaków. Córka dodaje też od siebie, że jako dzieciom, ojciec wpoił im miłość do ojczyzny i narodu polskiego, że uczestniczyli w szeregu różnych uroczystości państwowych i obchodów świąt narodowych. Eunika mówiła, że jako pismo i internetowa telewizja IPP stworzyło wiele różnych filmików opowiadających o polskich bohaterach czy np. Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Pochwaliła się też, że jeden z ich filmów znajduje się w zbiorach kontrowersyjnego  Muzeum „Polin” w Warszawie. Zaraz po tym usłyszeć mogliśmy, że tata „pastor” zajmuje się także „sławieniem Polski, jej bohaterów i polskiego narodu” nie tylko w kraju ale także poza granicami czyli w Stanach Zjednoczonych. Przy tej okazji wspomniana była wizyta Chojeckiego na rocznicowym zjeździe marginalnej już dziś grupki przypominającej, jak wiele razy pisałem, klub rekonstrukcji historycznej okresu zimnej wojny, którą na potrzeby widzów i sympatyków sekty nazywają oni „największą antykomunistyczną organizacją na świecie” czyli John Birch Society, której członkowie, znajomi rodziny Chojeckich, podkręcają paniczną narrację odnośnie opisywanego procesu, podesłaną im przez Chojeckiego, która ma jednak znikomą siłę przebicia z racji niewielkich możliwości tego ekscentrycznego klubu starszych panów i elektryzować może garstkę ich sympatyków . Eunika wymienia przykłady współpracy KNP/IPP ze swoimi amerykańskimi znajomymi, wierząc zapewne, że zrobi to na sądzie odpowiednie wrażenie a Chojecki faktycznie odebrany zostanie jako jakiś prężny działacz społeczny, co jednak, jak do tej pory nijak ma się do przedmiotu procesu ale ma za zadanie roztoczenie wokół Chojeckiego patriotycznej aury.
Następnie córka przechodzi do próby wyjaśnienia, w odpowiedzi na pytanie Turczyna z czego wynika krytyczne podejście Chojeckiego do kościoła rzymskokatolickiego i jego dogmatów, hierarchii i niemal wszystkiego co z nim związane. Ma to na celu próbę udowodnienia, że Chojecki nie przekracza granicy krytyki na rzecz bezpardonowych ataków, charakteryzujących się, tak przez niego lubianymi porównaniami fekalnymi mającymi poniżyć innowierców i święte dla nich rzeczy, z czego Chojecki czerpie wyraźną, chorą satysfakcję wyrażającą się w jego minach, krzykach czy gestach. W jego programach widać, że upaja się tym, że z bezpiecznego fotela może obrzucić kogoś błotem i unurzać w rynsztoku ważne dla Polaków rzeczy. Taki też obraz, ten bez retuszu widać codziennie w audycjach IPP oraz dołączonym do akt kilkugodzinnym materiale dowodowym. Zadaniem zeznających członków sekty było wykreowanie na sali wyidealizowanego obrazu lidera sekty, co, choć mdłe, trzymało się kupy dopóki pytał ich Turczyn a zaczynało walić natychmiast gdy pytania padały z drugiej strony. Pryskała pewność siebie i znikały odpowiedzi bez pauz i zacięć. Panie redaktorki IPP zapominały przysłowiowego języka w gębie, gdy tylko padało niewygodne pytanie w jakikolwiek sposób kwestionujące to czego na potrzebę rozprawy tak pilnie wykuły na pamięć.
Zauważalnym było, że córki wyniosły z domu, lub wyuczyły się pracując w IPP umiejętność tzw. lania wody czyli gadania przez dłuższy czas bez odniesienia się do meritum, krążenia wokół tematu tak aby naprawdę go nie dotknąć. Eunika zastosowała też przyjętą na tę okoliczność taktykę Chojeckiego, która ma skierować dyskusję wokół sprawy na tory dogmatów religijnych i sporów pomiędzy wyznaniami, aby dopasowało się to do jego pokrętnej narracji mówiącej, że Chojecki stanął przed sądem za to, że nie wierzy w dogmaty katolickie, co jest nonsensem, lecz codziennie z wielką sumiennością wciskanym jego wyznawcom i sympatykom i prezentowanym w propagandowych klipach i grafikach, które stworzyli na potrzeby przekłamania sedna sprawy w przestrzeni internetu i w celu ukazania swojego lidera w roli męczennika prześladowanego ze względów religijnych. Eunika na sali sądowej zaczęła cytować Biblię i wskazywać gdzie, ich zdaniem, katolicy się mylą, choć tego typu spory nie są przedmiotem procesu, o czym wiedzą oni doskonale. Od początku widać, że adwokat Chojeckiego nie ma porządnego punktu zaczepienia, ani pomysłu na ten proces, a sekta jako całość postawiła na to czym zajmują się także na co dzień czyli dezinformację odnośnie sprawy, jej powodów a nawet przebiegu.
Wcześniej dowiedzieliśmy się, że audycje IPP mają w zasadzie charakter satyryczny, kabaretowy, odgrywane są w nich scenki rodzajowe a wszelkie obelgi rzucane przez Chojeckiego na masę ludzi z różnych powodów to jedynie środek stylistyczny, który ma pomóc im zrozumieć jego nauczanie i uwierzyć mu. Koniec końców robi to wszystko dla naszego dobra. A do tego pochyla się nad losem Ujgurów i członków Falun Gong w Chinach o czym poinformowała sąd jego córka. Domyślam się, że dodatkowo, przynajmniej jeden raz dziennie przeprowadza staruszkę przez pasy.
Podczas pytań do Euniki powróciła sprawa zgłoszonych przez obrońcę dwudziestu siedmiu osób, które miały zeznawać, że działalność Chojeckiego nie uraża ich jako katolików, przez co, według rozumowania obrony, nie mogłaby też obrażać poszkodowanych. Podał on osoby w większości będące członkami lub sympatykami KNP, twierdząc także, że nie zna tych osób. Szybko okazało się, że nie jest to prawdą, za jedną z rzekomych katoliczek mających bronić Chojeckiego, wśród wielu innych znanych postaci KNP, jest wspominana już Kubicka-Frączek. Na pytanie dlaczego w takim razie, przy pełnej wiedzy kim ona jest została zgłoszona, podobnie jak inni z listy mecenasa, na świadka mającego udawać kogoś kim nie jest, głos zabrał sam Turczyn, stwierdzając, że nie stawiał on takiej tezy a zadający pytanie Radosław Patlewicz po prostu nie zrozumiał o co mu chodziło. Turczyn stwierdził, że nie mówił czy te osoby są katolikami ponieważ nie ma on takiej wiedzy i zaszło tutaj nieporozumienie.
Po powrocie do domu sprawdzone zostały nagrania z poprzedniej rozprawy i okazało się, że pan mecenas nie ma jednak racji i mówił dokładnie to czego kategorycznie wypierał się na drugim posiedzeniu sądu. Podobnych „kwiatków” w wykonaniu obrońcy będzie jeszcze kilka. Gdyby proces ten od początku nie był rejestrowany przez kamery borykalibyśmy się z niemałym problemem a postronni obserwatorzy mogliby nie dać wiary sprzecznym informacjom z obu stron (nie dotyczy to oddanych wyznawców Chojeckiego, którzy mimo swobodnego dostępu do całości materiałów działają w Internecie zgodnie z wytycznymi mającymi zniekształcić obraz procesu i wszystkiego co się wokół niego dzieje). Organizacja Chojeckiego, która i tak stara się manipulować materiałami z sali sądowej, choć te dostępne są w całości na You Tube, wycinając fragmenty wypowiedzi pozbawiając je kontekstu, czy usuwając dłuższe fragmenty gdzie wyjątkowo nie idzie po ich myśli, miała by pełne pole do zdeformowania jego obrazu co z pewnością zostało by uczynione. Na szczęście wpadki takie jak opisywana powyżej, czy może też celowe działania mające uchronić obóz Chojeckiego przed kompromitacją, możemy łatwo zweryfikować.
Eunika Chojecka zdecydowanie potwierdziła, że programy IPP były reklamowane i zapowiadane jako satyryczno-komediowe, ale nie potrafiła wskazać choćby w przybliżeniu w którym momencie programu zmieniała się jego konwencja i pojawiała informacja o zawartości satyrycznej. Jak wiemy nic takiego nie miało miejsca, więc po dłuższej chwili milczenia, spytana przez sędziego czy rozumie pytania odpowiedziała, że nie do końca, próbując wybrnąć z niezręcznej sytuacji. Spytana następnie czy ona sama, jako prowadząca przekazywała widzom informacje o satyrycznym charakterze danych programów odpowiedziała twierdząco, nadal  jednak bez wskazania momentu, w którym rzekomo miało to miejsce.
Wyjaśniła za to, że pod pojęciem „dobra Polaków” ojciec jej rozumie wolność osobistą oraz swobody obywatelskie i religijne, których brak zarzuca on dzisiejszemu państwu polskiemu samego siebie przedstawiając jako ofiarę prześladowań na tym polu, niepodległość państwa polskiego, które to wartości, według niej, promuje on nie tylko w Polsce ale i w USA. Spytana o zdarzenie, które miało miejsce na Liberty University w Lynchburgu w 2018 roku. Podczas eskapady po Stanach Zjednoczonych Chojeccy i najbliżsi członkowie sekty zawitali na uczelnię, która stanowi dla nich inspirację a właściwie niedościgniony wzór. Tam zorganizowany im wykład dla amerykańskich uczniów. Chojecki przedstawił wówczas „wykres”, który według niego obrazować miał wzloty i upadki narodu polskiego na przestrzeni wieków i wzbudził spore zainteresowanie wśród ludzi kojarzących środowisko sekty. Mieliśmy bowiem do czynienia z czymś na poziomie wczesnej podstawówki, dodatkowo podciągniętym pod wykoślawione tezy Chojeckiego. Pokazywało to jak uproszczone rozumowanie i traktowanie historii (choć także wielu innych dziedzin) uprawiane jest wewnątrz tej grupy. Natomiast córka szefa KNP Kornelia poinformowała amerykańską młodzież, iż Polska jest obecnie największym pogańskim państwem w Europie. Tak mniej więcej wygląda „sławienie Polski” poza granicami kraju w wykonaniu Pawła Chojeckiego i jego współpracowników. Porównywalne może być ono chyba tylko z nieprzejednaną walką europosłanki Sylwii Spurek czy Róży Thun o polskie interesy narodowe w Brukseli. Nie są to działania porównywalne pod względem oddziaływania czy zasięgu, gdyż Chojecki działa jednak w skali mikro, choć swoich wyznawców przekonuje, że jest realnym graczem nie tylko na polskiej ale i międzynarodowej scenie społeczno-politycznej, ale obrazują bardzo specyficznie pojmowaną troskę „pastora” o dobro Polaków, które rzekomo tak leży mu na sercu.
Mimo, że wyprawa do USA i sama wizyta na uczelni Falwell’a była później w programach IPP szeroko omawiana i analizowana, wspominana w każdym szczególe, ani Eunika, ani zeznająca po niej autorka tych „sławiących Polskę” słów Kornelia nie pamiętały aby coś takiego miało miejsce. Druga z córek odpowiadała na ten sam zestaw pytań adwokata i powtórzyła właściwie wszystko co wcześniej powiedziała jej siostra. Obie zaniki pamięci notowały przy pytaniach dotyczących tych samych sytuacji. Zeznania Euniki uzupełniła jedynie o informację, że Chojecki jest człowiekiem otwartym i tolerancyjnym a świadczyć ma o tym zapraszanie do programów np. polityków różnych opcji czy niektórych księży katolickich, przy czym ci pierwsi to głównie liberałowie (choć w związku z tym procesem zauważalny jest szybszy skręt w kierunku lewicowym, nawet w wydaniu skrajnym bo do takiego nurtu zalicza się np. Krytyka Polityczna, której publicysta dość często brał udział w audycjach IPP czy Eliza Michalik), ci drudzy z kolei także reprezentują frakcję „postępową”. Akcja nakierowana na stworzenie obrazu Chojeckiego jako kogoś otwartego na dialog jest przez nich prowadzona już od miesięcy, wizyty księży z okolic TVNu były jednym z elementów obrony w sferze medialno-propagandowej, mało prawdopodobnym jest bowiem by któryś z księży wystąpił po stronie Chojeckiego w sądzie, choć takie nieśmiałe apele ze strony jego córek były w ich stronę wysyłane. W tej sytuacji Chojecki puścił oczko do działaczy Platformy Obywatelskiej czy szerzej anty-PiSu, którzy zawsze sprzymierzą się z kimś kto atakuje katolicyzm i Kościół, niezależnie od tego czy będzie łączyć ich coś jeszcze poza tą wspólną sprawą. Właściwie poziom tzw. Strajku Kobiet oraz Kościoła Nowego Przymierza nie różnią się od siebie pod wieloma względami, więc politycy czy działacze szeroko rozumianej opozycji nie będą szukać problemu w tym, że wystąpią w jakiejś sprawie z apokaliptyczną sektą, zaś Chojecki nie może przecież liczyć na wsparcie nikogo poza nimi, a już na pewno nie polskich protestantów. Przy okazji, trzeba przyznać, że nieźle zorganizowanej akcji ocieplania wizerunku Chojeckiego przy pomocy zapraszanych gości, w tym duchownych, wyszła na jaw także ciekawostka, o której poinformował dr Leszek Jańczuk, który także komentował trwający proces. Jako autor i edytor Wikipedii podał informację, że odnotowano próby edytowania artykułu w tym serwisie dotyczącego Kościoła Nowego Przymierza. Ktoś próbował usunąć z artykułu informację o antyekumenicznym charakterze tej wspólnoty, która to postawa nie jest akurat niczym złym czy wstydliwym, choć próba takiego zatarcia śladu w Wikipedii, jeśli podjęli ją sympatycy lub wyznawcy Chojeckiego (a nikomu innemu raczej nie zależało by na takiej korekcie, zwłaszcza w tym czasie), oznaczała by tylko tyle, że w chwili jakiegokolwiek zagrożenia, lider KNP określający siebie mianem chrześcijańskiego konserwatysty gotowy jest, choćby na jakiś czas, zamieść pod dywan niewygodne w danym momencie tematy, nawet te na których od dawna budował narrację i doktrynę swojej grupy oraz jej tożsamość. Przy okazji tych wydarzeń mieliśmy szansę zaobserwować jak zachowuje się hermetyczna i odcięta od świata zewnętrznego sekta nie tylko w krótkim zderzeniu ze światem realnym (którego nie uniósł jednak jej szef) ale także w sytuacji choćby najmniejszego zagrożenia. Jakie działania podejmuje, do czego zdolni są jej członkowie i sympatycy, jak zakłamuje ona wydarzenia wokół sprawy oraz to, jak opanowała zdolność dopasowania się do, wydawać by się mogło, odległych ideologicznie środowisk jak PO czy Krytyka Polityczna, jeśli mogą one zapewnić jej jakiekolwiek wsparcie w interesującym temacie. W IPP dopasowano retorykę aby stać się atrakcyjniejszymi dla ewentualnych sojuszników po stronie lewicowo-liberalnej. „PiS”, „pisowskie”, „prokuratura Ziobry”, „państwo wyznaniowe” (padające jako obelga z ust człowieka, który deklaruje, choć są ta bardziej kolorowe fantazje podobnie jak „biblijny uniwersytet”, które obiecał niegdyś swoim wyznawcom, zamiar przeprowadzenia drugiej reformacji a następnie przejęcie władzy i utworzenie „chrześcijańskiej republiki” opartej na Biblii, cokolwiek oznaczało by to w rozumieniu Chojeckiego) to nie tylko przejawy syndromu odrzucenia ze strony partii rządzącej ale także uśmiech w stronę przeróżnych działaczy opozycji, bo w obecnej chwili to oni są jedynymi, którzy mogą i chcą mu w jakikolwiek sposób pomóc.
Zeznania córek Chojeckiego, które pokazane zostały w jednym z programów IPP skrócone zostały o kilkanaście minut, fragmenty w których odpowiadały one na pytania poszkodowanych.
Ich wystąpienie także omówił dr Jańczuk zwracając uwagę m.in. na ciągłe odwoływanie się przez wyznawców Chojeckiego do XVI wieku, o czym wspominał także, niewątpliwie poinstruowany w tym kierunku świadek Michałek. Dr Jańczuk, będący w przeciwieństwie do Chojeckiego, osobą kompetentną w tematach które porusza z politowaniem mówi o tym ciągłym odwoływaniu się do tamtego okresu, zwracając uwagę na całkiem inne pojmowanie wolności, stosunku do drugiego człowieka, całkowicie odmienne standardy społeczne i relacje międzyludzkie. Stwierdził on, że prawdopodobnie upodobali sobie oni ten okres ze względu na radykalne podejście protestantów do Kościoła Katolickiego a odwołując się ciągle do XVI wieku, prawdopodobnie odnoszą się jedynie do tego aby, zgodnie z ówczesnymi standardami, mogli atakować bezpardonowo wszystkich, z którymi się nie zgadzają. Zaznaczyć przy tym  należy, że w spektrum ich ataków wchodzą pomówienia a nawet fałszywe donosy do instytucji państwowych. Dr Jańczuk podkreśla także, tak widoczną w działaniach sekty z Lublina, mentalność Kalego, która wulgarnie atakując wszystkich wkoło, nie godzi się z uzasadnioną krytyką ich poczynań i dochodzi do wniosku,  że chyba właśnie w takim znaczeniu tęsknią oni za owym XVI wiekiem. Dr Jańczuk opisuje Pawła Chojeckiego jako kogoś, kto, mimo tego, że nie ma żadnych związków z polskim protestantyzmem, ubzdurał sobie, że jest kimś wyjątkowym, człowiekiem, który uzurpuje sobie prawo do objęcia przywództwa nad polskimi protestantami, którzy powinni podporządkować się jego mrzonkom. W rzeczywistości idzie to jeszcze dalej, Chojecki przed swymi wyznawcami roztacza plany przejęcia władzy w Polsce, drugiej reformacji, całkowitej przebudowy państwa i mentalności Polaków, przy czym ziejąc pogardą do tych, którzy ośmielają się go skrytykować, z uśmiechem na ustach zapowiada, że „chrześcijańska republika” jego marzeń zagwarantuje im wszelkie wolności, których dziś on sam rzekomo nie doświadcza. Widzimy więc, że mamy do czynienia z człowiekiem bezgranicznie wierzącym we własną wielkość, przeznaczoną mu boską misję, dysponującym grupą fanatycznie oddanych wyznawców, z których część, tych najbardziej fanatycznych, uzbrojona jest w broń palną, oraz budującym swoją pozycję poprzez zdobywanie kontaktów medialnych i politycznych. Jeśli w tym miejscu nie powinna zapalić się czerwona lampka i nie powinny pojawić się skojarzenia z historycznymi wydarzeniami o takim podłożu, to naprawdę nie wiem gdzie leży granica.
Cezary „Czaruś” Kłosowicz
Kolejny ze świadków powołanych przez obronę był Cezary Kłosowicz, bliski współpracownik Chojeckiego i Idź Pod Prąd,  prowadzący w ich kanale serwis informacyjny, zajmujący się także researchem do tych programów. Występuje on niekiedy jako prowadzący rozmowy a nawet komentator. Nie wiadomo co nowego miałby on wnieść do zeznań córek „pastora”. Zarówno obserwatorzy działalności IPP z zewnątrz jak i byli członkowie sekty zgodni są co do tego, że jest on osobą całkowicie podporządkowaną liderowi i jego woli oraz przesiąkniętą ideologią prezentowaną przez KNP. Ciężko, aby było inaczej, Kłosowicz dorastał w kręgu KNP, jest z nią związany praktycznie od dzieciństwa, więc świat zewnętrzny musi postrzegać przez pryzmat krzywego zwierciadła hermetycznej i agresywnej grupy.
Dlaczego wystawiono akurat jego a nie np. Tymoteusza Chojeckiego, wśród obserwatorów nazywanego prześmiewczo „trzecią córką”? Nie wiemy na pewno, ale domyślać można się, że mogło chodzić o porywcze usposobienie Tymka, którego emocjonalne zaangażowanie jest tak widoczne podczas programów, w których omawiane są tematy szczególnie elektryzujące sektę. Czy obawiano się, że nie podoła presji niesprzyjającego otoczenia? Tego nie wiemy.
Kłosowicz,  odpowiadając na pytania mecenasa Turczyna, powtarzał wszystko to co córki Chojeckiego, usłyszeliśmy więc, że cała działalność „pastora” wynika z jego troski o los Polski, Polaków i ogólnie ludzkości. „Chce on przekazać ludziom prawdy jakie pokazuje Biblia o Bogu” i tego typu peany wypełniały zeznania Kłosowicza.
Nie ma większego sensu powielać tego co napisane zostało wcześniej. Kłosowicz nie wniósł do sprawy niczego nowego, wystawiony został chyba jedynie w celu zwiększenia liczby świadków. On także wspomniał o „formach satyrycznych i kabaretowych”, które cechować mają wystąpienia jego szefa i duchowego przewodnika oraz, odpowiadając na pytanie Turczyna, wskazał, że „Chojecki toczył wiele rozmów z księżmi katolickimi”, o czym pisałem wyżej. Jednocześnie Cezary nie spotkał się nigdy, ze strony Chojeckiego, z niczym co można by określić mianem „hejtu” czy „nienawiści do ludzi” ale… uwaga… zauważył, że to „pastora” właśnie spotyka „nienawiść” w Internecie. W tym miejscu Kłosowicz popuszcza wodze fantazji mówiąc o tym, że widział w Internecie grafiki zestawiające zdjęcia Chojeckiego z szubienicą i sugerujące, że ktoś chciałby go zabić. Historyjki takie, jako element budowania atmosfery oblężenia ich grupy, są sączone jego wyznawcom bezustannie, jednak nigdy nie zostały przez nich zaprezentowane, nie podjęli oni także żadnych kroków prawnych w takich przypadkach. Taki stan rzeczy jest efektem tego, że nic podobnego po prostu nie miało miejsca, prześmiewcze grafiki czy komentarze, które są konsekwencją prowadzonej przez IPP działalności publicznej i z których występowaniem musi godzić się ktoś, kto w dobie Internetu zdecydował się na taką działalność, nigdy nie miały prymitywnego charakteru o jakim mówił świadek i o jakim wspomina często sam oskarżony.
Tak jak w przypadku poprzednich zeznających osób, schody zaczęły się gdy pytania zadawał strona przeciwna. Kłosowicz i Kornelia potwierdzili przynależność do KNP świadków, których jako „katolików lub byłych katolików” chciał powołać mecenas Turczyn, jednak jego zeznania, jak pisałem wyżej nie wniosły niczego nowego, więc na tym możemy zakończyć ich opis. Nazywany czasem „ministrantem Chojeckiego”, całkowicie podporządkowany mu młodzieniec odegrał rolę świadka-słupa jaką mu wyznaczono.
Gwóźdź programu czyli wystąpienie biegłej z zakresu religioznawstwa
Dr habilitowana Elżbieta Przybył-Sadowska, biegła z zakresu religioznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, której opinia, nieprzychylna oskarżonemu, została powołana na świadka przez obrońcę, była właściwie najważniejszym  wystąpienie podczas drugiej rozprawy. Na samym początku, widząc kamery poprosiła ona aby nie filmować jej, zgodziła  się na filmowanie z tyłu, uzasadniając to tym, że nie chce aby jej wystąpienie było używane przez jakąkolwiek grupę religijną. Chyba nic z tego nie wyszło, jej opinia i zeznania były później szeroko komentowane w Idź Pod Prąd a ona sama stała się obiektem ataków Pawła Chojeckiego i jego popleczników, którzy zdając sobie sprawę z tego, że jej wiedza i wydana opinia, może przesądzić o wyniku rozprawy, dlatego szczególnie wzięto ją na celownik. Zacznijmy jednak od początku.
Pani biegła,  rozpoczynając swoje zeznania potwierdziła, że podtrzymuje opinie zawarte w sporządzonej ekspertyzie, która oparta była na analizie stenogramów z filmów dostarczonych jako materiał dowodowy. To stało się później jednym z wielu zarzutów wobec niej ze strony Chojeckiego. Oburzony był on m.in. tym, że nie oglądając jego pełnych programów nie mogła uwzględnić np. gestykulacji, mimiki czy tonu głosu jakim wypowiadane były jego przemyślenia. Według mnie, to akurat działało na korzyść „pastora”, gdyż to jak zachowuje się on podczas swoich audycji normalnego człowieka dodatkowo utwierdziłoby w przekonaniu, że ma do czynienia z przepełnionym pogardą i nienawiścią do innych fanatykiem, któremu lżenie ludzi nie podzielających jego zwariowanych poglądów sprawia autentyczną przyjemność.
Biegła, odpowiadając na pytania sędziego, sprecyzowała, że nie wszystkie z przedstawionych jej wypowiedzi Chojeckiego miały znamiona zarzucanych mu czynów oraz wyjaśniła przystępnie co może być uznane za obrazę uczuć religijnych a co nie, które z jego wypowiedzi mogą urazić katolików, dodając przy tym, że wystąpić musi przy tym stwierdzenie konkretnych osób, że uraża je to, co w niniejszej sprawie zostało spełnione.
Pani doktor poproszona została o przytoczenie kilku konkretnych wypowiedzi Chojeckiego i zanim przeszła do ich omówienie zdecydowała odnieść się do, przesłanych jej przez sąd, opinii językoznawcy i filozofa, którzy sporządzili je na prośbę Chojeckiego i które w zamyśle miały podważać jej ekspertyzę.
Nie będę omawiał tutaj bardzo szczegółowego wywodu pani biegłej w całości (zapis zeznań jest dostępny w całości na You Tube), starając się jednak nakreślić jego sens oraz odnieść się do występu obrońcy w tym zakresie). Przytaczała ona konkretne fragmenty, które w jej opinii mogły urazić uczucia katolików, choć podkreślała, że nie jest jej rolą stwierdzenie, czy tak się stało. Przytoczyła i odniosła  się do wypowiedzi Chojeckiego na wiele poruszanych podczas sprawy tematów, uzasadniając szczegółowo dlaczego sądzi, że w danym momencie wykraczają one poza dopuszczalny obszar krytyki czy dyskusji.
Tak jak w swojej ekspertyzie, pani biegła odniosła się do, zauważonych przez nią, odniesień fekalnych, tak lubianych przez lubelskiego „pastora” i wyjaśniła dlaczego tego typu język w odniesieniu do przedmiotów kultu religijnego lub wyznawców danej religii czy ich obrządków jest czymś co ich uraża. To, że trzeba udowadniać to w sądzie już samo w sobie jest czymś niesamowitym. Pani doktor posłużyła się także przykładem, obalając przy okazji jedną z linii obrony Chojeckiego i jego znajomych „ekspertów”, twierdzących wraz z obrońcą,  że tego typu język, niezależnie czego dotyczy mieści się w granicach dzisiejszej debaty publicznej. W tym miejscu podkreślić należy, że mecenas Turczyn grzmiał świętym oburzeniem na tytuły filmów z wystąpień Chojeckiego, które określały go w podobny sposób, jednocześnie próbując udowodnić, że takie postępowanie jest w porządku.
Biegła wyjaśniła, że tego typu określenia w stosunku do przedmiotów, obiektów sacrum mogą być uznane za obrazę uczuć religijnych, w przeciwieństwie do np. kleru, księży czy hierarchów, którzy w przypadku ich obrazy dysponują, jak wszyscy obywatele narzędziami prawnymi pozwalającymi im dochodzić swoich praw, a art. 196 obejmuje przedmioty i obiekty, które same w sobie nie mogą przecież wystąpić w swojej obronie. Chojecki, Turczyn i członkowie sekty używali wyjaśnień, że „pastor” odnosi się głównie do katolickiego kleru i ocenia w sposób ostry ich postępowanie, jednak to nie tego dotyczyła sprawa.
Na prostym przykładzie wyjaśnione zostało, obalając przy okazji tłumaczenie o powszechności rynsztokowego języka w debacie publicznej, to kiedy ktoś może poczuć się urażony. Biegła użyła porównania do sytuacji w której bezpodstawnie jeden z rozmówców stwierdza, że matka jego adwersarza jest prostytutką i wymaga aby ten nie czuł się urażony, gdyż słowo prostytutka występuje w języku polskim oraz publicznym dyskursie. Taka była argumentacja językoznawcy, która przedstawiła swoją opinię na prośbę Chojeckiego. Tego typu wypowiedzi mają, według słów biegłej, na celu jedynie wyprowadzenie z równowagi i obrażenie rozmówcy, jego poniżenie.
Biegła, podchodząc do sprawy profesjonalnie wskazała na wypowiedzi Chojeckiego, które choć prowokacyjne, mieszczą się jeszcze w ramach jakiejś polemiki czy debaty, oraz te, które zdecydowanie poza nią wykraczają. Sędzia wielokrotnie pytał biegłą o tę kwestię próbując ustalić gdzie możemy mówić o przekroczeniu tej linii. Powiedziała  również, że to samo co w przypadku przykładu z prostytutką, ma miejsce odnośnie wszystkich określeń związanych z fekaliami, co jest zrozumiałe dla wszystkich. Tych, którzy mogą nie zdawać sobie z tego sprawy odesłała do badań psychologicznych poświęconych zachowaniu dzieci w przedszkolu, w których pierwsze, mające kogoś poniżyć lub znieważyć określenia odnoszą się właśnie do fekaliów. Przy okazji, choć nie było to jej zamysłem, ani o tym nie mówiła, dotknęła, w mojej opinii, jednego z problemów cechujących sekty a dokładnie grupowego zdziecinnienia wynikającego z izolacji od reszty świata i przebywania w wytworzonym wewnątrz grupy wyobrażonej rzeczywistości, w której wiele komplikowanych spraw wydaje się dziecinne prostymi, w których między sobą mogą ustalać reguły pożycia społecznego, które różnią się istotnie od tych, z którymi do czynienia mają ludzie normalnie funkcjonujący w społeczeństwie. Obserwując najróżniejsze programy IPP, ich zjazdy (a jest to tylko część, którą zdecydowali się pokazać światu) dostrzec możemy taki infantylizm w wielu różnych sytuacjach. Dlatego też zderzenie się członków takiej grupy ze światem zewnętrznym powoduje u nich reakcje obronne, które odbierane są jako dziecinne, spłycone i nie przystające do realiów czy norm społecznych.
Biegła wyjaśniła, że można nie zgadzać się ze stanowiskiem Kościoła Katolickiego (czy każdego innego), stanowiskiem np. biskupa i polemizować z nim latami, próbując przekonywać do swoich racji lub wykazywać błędy rozumowania drugiej strony nie urażając uczuć swojego rozmówcy, natomiast w momencie gdy sięgamy po wulgaryzmy i porównania uznane za poniżające, a takimi bez wątpienia są porównania fekalne, przekraczamy linię dopuszczalnej krytyki wobec ludzi, dla których tak porównywane przedmioty czy zachowania stanowią sacrum. W tym miejscu powtórzę raz jeszcze, że naprawdę dziwnie czułem się słuchając wyjaśnień na temat czegoś, co dorośli ludzie występujący w tej sprawie, powinni po prostu wiedzieć.
Biegła powiedziała, że występowała w podobnych procesach wiele razy i zdarzało się, że pozywający źle zinterpretowali art. 196 uznając za obrazę czyjąś opinię niezgodną z ich poglądami. W tej sprawie nie miała jednak wątpliwości, że mamy do czynienia z czymś innym.
Ważnym wątkiem, w kontekście wcześniejszych zeznań świadków i pytań o Polskę jako największy „pogański” kraj w Europie jest opinia biegłej, że to akurat nie może stanowić obrazy uczuć religijnych (z czego zdawałem sobie sprawę), gdyż pogląd kogoś innego może pozwalać mu tak właśnie ich postrzegać. Proces ten jednak, obfitujący często w „offtopy” pokazał nam też zachowanie członków sekty odnośnie głoszenia ich poglądów, które, jak zapewniają są dla nich absolutnie priorytetowe i nie ma siły, która zmusiła by ich do wyrzeczenia się ich, a z tym właśnie mieliśmy do czynienia wcześniej, „amnezja” odnośnie tej sytuacji pokazująca, że nie są w stanie otwarcie powiedzieć co myślą, jeśli w jakiś sposób, w ich mniemaniu, mogło by to zaszkodzić im doraźnych interesom (tak samo jak ma to miejsce w przypadku ich zbliżenia z przedstawicielami liberalnej lub skrajnej lewicy). Tego typu krytyka dopuszczalna jest do czasu gdy nie włączane są w nią elementy obelżywe mające za zadanie poniżenie innych. Ciekawostką w tym miejscu jest to, że nie zostało to wychwycone przez Chojeckiego i używane w komentarzach odnośnie sprawy, ale wytłumaczeniem dla tego faktu może być to, że taktyką ich jest zanegowanie twierdzeń biegłej w całej rozciągłości.
Kolejną sprawą, która w kolejnych dniach atakowana była w programach IPP było stwierdzenie biegłej, że opinie przedstawione przez prof. Jotkowskiego oraz panią Sosnowską są opiniami zwolenników Pawła Chojeckiego. Jest to prawda (o czym nie wiedziała pani Przybył-Sadowska), oboje w jakiś sposób są z nim związani a przynajmniej w jakimś zakresie współpracowali, występowali w programach IPP poproszeni o sporządzenie opinii mających zanegować opinię biegłej wyświadczyli mu przysługę. Biegła wyjaśniła skąd wyciągnęła takie wnioski, przedstawiając pogląd, że odnośnie zarzutów, do których odnosili się oni przedstawiali oni wyłącznie punkt widzenia Chojeckiego bez odniesienia się w sprawach omawianych, a są to sprawy postrzegania np. Matki Bożej i jej określania, do punktu widzenia katolików, będących stroną sprawy, co jest całkowitym zlekceważeniem istoty sporu na rzecz jednej ze stron a także to, że odnosiły się one do wydarzeń, które miały miejsce w siedzibie KNP/IPP co pokazuje, że ludzie ci bywali gośćmi Pawła Chojeckiego. Mało tego, pani Sosnowska powołała się na wykład… prof. Jotkowskiego wygłoszony w siedzibie KNP w Lublinie. Tak właśnie prezentują się zarówno świadkowie obrony jak i eksperci nie potrafiący zachować nawet pozorów obiektywizmu czy nie zaangażowana w działalność Chojeckiego.
Podkreśliła, że Paweł Chojecki ma prawo nie uznawać np. objawień maryjnych czy podejścia do tej postaci katolików, jednak nie ma prawa obrażać uczuć tych, którzy w to wierzą.
Pani Przybył-Sadowska, religioznawca specjalizująca się w historii chrześcijaństwa, która później kpiącym tonem wyśmiewana była z bezpiecznej odległości, przez chałupniczego „teologa” jakim jest Chojecki, na kilku różnych przykładach wyjaśniała to, czego później, całkowicie nie odnosząc się do sedna sprawy, uczepił się Chojecki, który wokół sprawy wytworzył histeryczną szopkę.
Inną sprawą, którą w dziecinny sposób próbował wykorzystać następnie przeciw biegłej Chojecki było stwierdzenie, że religie zawierają elementy przeczące nauce i irracjonalne. Mówiła to z punktu widzenia naukowca a nie teologa czy wiernej, co podkreślała i stwierdziła, że religia nie ma nic wspólnego z nauką a przekonania religijne mogą przeczyć nauce i najczęściej przeczą. Jako przykład taki podała zmartwychwstanie Jezusa, co Chojecki podłapał jako… obrażenie przez nią uczuć religijnych chrześcijan, udowadniając, że nie zrozumiał wiele z jej wypowiedzi. Jest to także element pokazujący, że nie mając wiele na swoją obronę, chwyta się byle czego (a także byle kogo, o czym później). Takie dziecinne „odbicie piłeczki”, które serwował swoim wyznawcom, pośród całej masy innych nieudolnych prób obalenia jej opinii. Pamiętajmy jednak, że jego syn Tymoteusz, wykładowca matematyki, w jednym z programów obliczył, poza wszelką wątpliwością, że Ziemia ma 6 tysięcy lat, w co oczywiście, nikt nie zabrania im wierzyć, ani nikt z tego powodu nie będzie obrzucał ich wulgarnymi wyzwiskami.
Podobnie wyjaśnione zostały wypowiedzi Chojeckiego odnoszące się do cytatów, gdyż powoływał się on na stronę Deon, jednak we właściwy sobie sposób musiał zwulgaryzować elementy dyskusji na tematy znienawidzonych przez niego dogmatów czy obrzędów katolickich, gdyż jak wiemy i widzimy, takie prymitywne zmieszanie z błotem rzeczy świętych dla innowierców, napawa go autentyczną satysfakcją.
Mecenas Turczyn vs dr Przybył-Sadowska
Nie ukrywam, że czekałem na moment, w którym „w obroty” panią biegłą weźmie nieoceniony obrońca „pastora” mecenas Andrzej Turczyn. Tak jak się spodziewałem doświadczyliśmy starcia kompetencji z ignorancją, fachowej wiedzy z próbami „złapania za słowo”. Po pierwsze, w oczy kłuła różnica klas i poziomów zarysowana między panią biegłą a mecenasem. Przystąpił on do odpytywania świadka rozpoczynając od pytania o zakres jej kompetencji w dziedzinie religioznawstwa, dzięki czemu dowiedział się, że stojąca przed nim kobieta zajmuje się historią chrześcijaństwa, teorią religioznawstwa a jej pierwszą, ale nie jedyną specjalnością są kościoły wschodnie, oraz teorią religii, którą jest podstawą religioznawstwa i historią religii.
Już w drugim pytaniu obrońca pokazał, że staje w szranki z kimś, komu pod żadnym względem nie dorasta do pięt,  uciekając się do jedynego co mogło przyjść mu na myśl, czyli skierowania pytań na wyznanie świadka. Spytał czy biegła „określa siebie w jakimś wyznaniu, jako osobę” na co ta spytała czy pyta ją o to jako biegłą czy osobę prywatną. Chodziło mu, jak stwierdził, „o osobę, która zeznaje przed sądem”, a pani doktor spytała sędziego czy jako biegła musi przyznawać się do swojego wyznania.
Wszyscy obecni na sali, jak i zapewne sędzia i pani biegła domyślili się co może mieć na celu takie pytanie. W swej przebiegłości, „biblijny mecenas”, uknuł sobie zapewne, że katolicyzm biegłej mógłby mieć wpływ na podważenie jej obiektywizmu podczas wydawania opinii, z pewnością też dałoby to Chojeckiemu możliwość atakowania jej z tego względu. Sędzia orzekł, że świadek nie musi odpowiadać na to pytanie, a pani Przybył-Sadowska wyjaśniła Turczynowi, że gdyby nie była w stanie oddzielić osobistych przekonań religijnych od jej pracy zawodowej czy występowania w charakterze biegłej to… (nie dokończyła tego zdania, więc domyślam się, że to miała na myśli). W końcu Turczyn spytał wprost czy biegła jest katoliczką i usłyszał odpowiedź, że nie, co z pewnością, nie było po jego myśli i wytrąciło mu z ręki kilka kolejnych pytań, na które z pewnością się ślinił.
Po wyjaśnieniu tej kwestii Turczyn przystąpił do „weryfikowania wiedzy, osobistego podejścia do problemu i postawę” świadka, bo, jak powiedział, „to wszystko ma oddźwięk w tym co człowiek robi”, wcześniej otrzymując wyjaśnienie czym jest religioznawstwo i na czym polega oraz jakie podejście musi cechować naukowca w tym temacie.
Następnie przeszedł do, ustalonej wewnątrz grupy Chojeckiego, linii obrony polegającej na zakwestionowaniu znaczenia wypowiadanych przez niego obelg w znaczeniu językoznawstwa i spytał czy biegłą ma jakieś osiągnięcia w tym zakresie, których jednak dokładnie nie sprecyzował. Usłyszał odpowiedź przeczącą, jednak  pani biegła poinformowała sąd, że redagowała ona książkę „Język a religia”, co bezsprzecznie wymaga odpowiednich kompetencji, w przeciwieństwie do „mi się wydaje” pana mecenasa lub historyczno-religijnych mrzonek „pastora” Chojeckiego, które od dawna bawią tych, którzy się z nimi zetknęli a możliwe do zweryfikowania są przecież przez zaledwie kilka kliknięć (ale nie podważone nigdy przez wyznawców lubelskiego guru).
Turczyn próbował wchodzić w kwestie teologiczne odpytując świadka o znaczenie słów takich jak „zjawa” użytych w kontekście objawień maryjnych, jednak pamiętać musimy, że jest to teologiczny i polityczny wychowanek Chojeckiego (o czym sam mówił podczas procesu) więc nie można mieć wobec niego większych wymagań. Obrońca skupił się jednak na kwestiach językoznawczych, choć biegła tłumaczyła mu, że skupiała się na analizie treści. Jednym słowem, próbował on udowodnić, co następnie miało miejsce w wielu audycjach IPP, że zbluzganie kogoś z powodu tego w co wierzy, używanie fekalnych porównań wobec rzeczy, które ta osoba postrzega jako sacrum, nie może jej urazić,  gdyż pod względem językoznawstwa, można przypisać im najróżniejsze znaczenie. Narracja taka towarzyszyć będzie późniejszym atakom Chojeckiego na biegłą. W temacie tym pani doktor udzieliła obszernego wyjaśnienia, tłumacząc obrońcy w sposób dokładny i dosadny rzeczy, które potrafi zrozumieć dorosły, nie opóźniony w rozwoju człowiek wychowany w naszym kręgu cywilizacyjnym. Dołączając do tego, opisane już wcześniej wyjaśnienie biegłej odnośnie jej opinii na temat osobistego  zaangażowania prof. Jotkowskiego i pani Sosnowskiej w działalność „kościoła” Pawła Chojeckiego, które jednak nie zwróciło uwagi mecenasa, który dopiero co próbował wyciągnąć ze świadka informacje odnośnie jej osobistych przekonań religijnych, pokazało, że ma on twardy orzech do zgryzienia w postaci niezależnej ekspertki i profesjonalistki. Mimo wszystko Turczyn szedł w zaparte i wspiął się na wyżyny swoich możliwości, pytają biegłą o to czy… „wie co to jest You Tube?”. Dotyczyło to przypisu do wystąpienia Jotkowskiego w programie KNP/IPP, które odbywało się na łączach internetowych a nie fizycznie w ich siedzibie. A więc próbował on także zakwestionować źródło z którego pochodziło to wystąpienie co zakrawało już  na groteskę, ale uświadomiło obecnym, że jego działania w obliczu fachowego i całkowicie niezależnego świadka, oznaczają to, że nie ma on innego wyjścia jak improwizować w najbardziej nawet żenujący sposób, choć był to dopiero początek jego cyrkowych ekscesów podczas tej rozprawy. Biegła trzy razy tłumaczyła obrońcy z czego wynika jej opinia, iż pani Sosnowska jest zwolenniczką Pawła Chojeckiego, jednak, mimo, że argumentów tych oddalić nie potrafił, nie przyjmował ich do wiadomości,  wykazując tym samym głębokie zakorzenienie w naukach skrajnie amoralnego moralisty jakim jest Paweł Chojecki.
W wymianę zdań włączył się sędzia, który sprecyzował o co chodzi dopytując o to biegłą, czego efektem było  stwierdzenie, że opinia pani Sosnowskiej wychodzi dalej niż wynikałoby to z analizy językoznawcy, co wskazuje, że odniosła się do sprawy włączając w nią własny pogląd odnośnie  poruszanej kwestii.
Progi okazały się za wysokie, dlatego Turczyn, który zakończył odpytywanie biegłej, uaktywnił się dopiero w chwili gdy opuściła ona salę, aby w tym momencie zakwestionować jej kompetencje (zachowanie takie czyli atak na ludzi nieobecnych na sali, jak się później okaże, jest najwidoczniej wpisane w taktykę procesową pana mecenasa, któremu znacznie gorzej wychodzi konfrontacja z odpytywanymi). Nie mogło to umknąć uwadze nikogo obecnego na sali a więc z pewnością także sędziego. Turczyn spróbował także jeszcze jednego zabiegu, sugerując, co robił już wcześniej, że celem tej rozprawy jest jedynie „dokuczanie” Chojeckiemu i pod tym kątem pytał biegłą o to czy spotkała się z takimi sprawami. Mimo sprzeciwu, pani doktor zdecydowała się odpowiedzieć Turczynowi pytając go o to, jakie prawo ma ona oceniać intencje osoby lub osób kierujących sprawę na drogę sądową i zwróciła uwagę, że sugeruje on jej takie kompetencje. „Biblijny mecenas” znów próbował czegoś, co w obliczu świadka, bezstronnego eksperta, nie mogło skończyć się dla niego niczym innym jak tzw. „zgaszeniem”.
Kolejnym zarzutem poczynionym w stronę biegłej przez Chojeckiego i jego ekipę było to, że przyznała ona, że nie oglądała ich programów, a pracowała wyłącznie na przekazanych jej materiałach, co świadczy o profesjonalizmie choć oni przedstawili to w sposób mający wykazywać nieznajomość tematu. Pamiętajmy przy tym,  że IPP produkuje około trzech - pięciu godzin materiałów dziennie (a w szczególnych sytuacjach nawet więcej), poruszających całe spektrum tematów, (opisywane przeze mnie wiele razy wcześniej produkowanie masy informacji, których weryfikacja będzie poza zasięgiem wyznawców, czyli jedno z podręcznikowych działań destrukcyjnych sekt) przy czym niemal wszystkie nasączone są manipulacjami w różnym stopniu, dotyczą spraw  odległych od siebie i obejrzenie ich nagrań nawet z jednego tygodnia nie mogło by dać człowiekowi nie kojarzącemu ich linii propagandowej , szerszego poglądu na to co środowisko to prezentuje, co promuje i w jaki sposób działa.
Na przestrzeni pięciu lat, będąc obserwatorem i komentatorem ich działalności, widziałem przeróżne wolty z ich strony, zmiany frontów, narracji, wrogów i przyjaciół, dochodziły do tego rozłamy, odejścia członków (wyznania niektórych z nich były nieocenione w układance dotyczącej tej grupy), rozpady powoływanych przez nich fasadowych struktur, jawne kłamstwa jakie sprzedawali widzom. Pozwala mi to mieć jako taki wgląd na sytuację i ocenę (choć to oczywiście wierzchołek góry lodowej który można dostrzec z mojej perspektywy). Obejrzenie kilku ich, losowo wybranych, programów w żaden sposób nie przyczyniło by się do wyrobienia sobie zdania, ani nie miało by żadnego znaczenia w sporządzaniu przez biegłą ekspertyzy na temat dostarczonych materiałów.
Sekta nasila kampanię propagandową. Lokalni fanatycy, internetowe trolle, lewica i zagranica
Temat toczącej się rozprawy jest oczywiście tym, co niemal w całości pochłania w ostatnim  czasie sektę Pawła Chojeckiego i jej akolitów. Taśmowo produkowane są przez IPP programy, w których lider grupy rzuca gromy na polskie państwo, sąd, prokuraturę, sili się na niezbyt lotne i zabawne dowcipy odnośnie sprawy czy produkuje kolejne teorie spiskowe a także próbuje przedstawić poszkodowanych jako przestępców powtarzając opowiastki nie mającego żadnego pokrycia w faktach. W działania te zaangażowani są oczywiście wszyscy członkowie i sympatycy KNP / IPP, którzy w charakterze trolli rozesłani zostali po Internecie a także sami, na własną rękę próbują wykazać swoje poparcie dla internetowego hejtera z Lublina w przestrzeni publicznej. W sieci  powielają serwowane im przez przywódcę, niczym nie podparte głupoty i zmyślone historie oraz tworzą własne teorie i interpretacje prawa i całego wydarzenia. Dla fanatycznych wyznawców jest to okazja do okazania swojej lojalności wobec guru, w akcjach tych widoczna jest swoista rywalizacja pomiędzy nimi, która pokazać ma, który z nich najbardziej umiłował swego pasterza. Komentarze zawierające oczywiste kłamstwa wysyłane są z kont nie zdradzających tożsamości użytkownika.
Z pewnością na czoło w tym wyścigu w okazywaniu lojalności i oddania wobec Chojeckiego wysunął się jego wyznawca z Janowa Lubelskiego, niejaki Grzegorz Doleci, zamieszany wraz z córką Chojeckiego i jego organizacją w nieudaną prowokację przeciwko mnie, która miała na celu skierowanie na mnie podejrzeń o poważne  przestępstwo i która w wielu aspektach wygląda na całkowicie sfingowaną i przygotowaną właśnie w tym celu. Sprawę tę opisywałem szczegółowo już wcześniej, jednak podnoszona była ona przez Doleckiego w Internecie podczas trwającego procesu. Na czacie podczas programów IPP i w komentarzach jakie zamieszczał w sieci przypominał o swoich zasługach względem swojego duchowego przywódcy a zasługą tą były właśnie nieudolne próby skierowania na mnie podejrzeń o popełnienie przestępstwa, które, jak się okazało nigdy nie miało miejsca.
Na kilka dni przed drugą rozprawą w Stalowej Woli zjawił się samochód, ciemny Ford Mondeo na janowskich numerach rejestracyjnych. Okrążał on kilkukrotnie skrzyżowanie przy bloku w którym mieszkam. Ciągnął przyczepę z dużą tablicą z hasłem #SupportPastorChojecki. Został sfotografowany przez kolegę, który poinformował mnie o tym, w okrężnej drodze powrotnej do Janowa zaliczył jeszcze kilka miejscowości gdzie robił zdjęcia owego pojazdu i transparentu wykorzystywanego później przez sektę w sieci. Wraz z Doleckim fotki przy owej przyczepie robili sobie wspólnie oskarżony Chojecki i jego adwokat Andrzej Turczyn, wraz z oddanym wyznawcą z Janowa. Nie mam informacji czy przyczepa z tablicą została sfinansowana przez centralę sekty czy była prywatną inicjatywą Doleckiego, kolejnym hołdem złożonym jego przewodnikowi przez życie. Dolecki, o czym wcześniej pisałem, znany jest z kiepskich prowokacji antykatolickich w Janowie Lubelskim, ale bez wątpienia największym jego wkładem w szemrane operacje sekty pozostaje udział w prowokacji przeciwko mnie.
Co ciekawe, w pewnym momencie zamieścił na You Tube komentarz mogący sugerować, że próbuje wycofać się rakiem z publicznych oszczerstw jakie zamieszczał na mój temat w Internecie. Przez długi okres czasu z dumą wypisywał, że to właśnie on wskazywał na mnie jako na sprawcę rzekomego podpalenia jego samochodu (odsyłam  do tekstów poświęconych tej sprawie) aby w końcu napisać w odpowiedzi do innego internauty, bez wplatania w to spiskowych wątków, że sprawa ta została umorzona (informacja ta nie została podana w IPP, choć sprawie tej poświęcili oni dość długi reportaż, który miał spotęgować w ich wyznawcach poczucie zagrożenia a tym samym scementować ich wobec problemu przed jakim stanęła dziś sekta i jej guru). Dolecki napisał, że sprawa spłonięcia samochodu została umorzona a jeśli ja twierdzę, że byłem w niej oskarżony to  mijam się z prawdą.  Dolecki, który na zamówienie sekty wystąpił w tej sfingowanej historii rozpowszechniał w Internecie insynuacje, że mogłem mieć coś wspólnego ze  spłonięciem jego samochodu, Chojecki wielokrotnie wmawiał swoim widzom, że przeciwko mnie toczy się w Janowie jakieś postępowanie (tak samo było w przypadku Siennej). W obydwu sprawach od początku pisałem, że mimo podawanych przez sektę i jej akolitów informacji nie otrzymałem nigdy żadnego pisma z prokuratury czy sądu w żadnej z tych spraw. To oni wmawiali swoim wyznawcom, że toczą się jakieś sprawy, a mimo wszystko Dolecki próbuje teraz odwrócić kota ogonem. Czy poszedł po rozum do głowy? Czy wyrok skazujący na Chojeckiego uświadomił mu, że żyje w  alternatywnej rzeczywistości serwowanej mu przez sektę, nie cofającą się nawet przez takimi prowokacjami a on sam może ponieść konsekwencje takich działań, w które dał się wmieszać? Chciałbym aby tak było, jednak nic na to nie wskazuje. Mamy tutaj po prostu do czynienia z zapętleniem się człowieka, wdepnięciem w destrukcyjną grupę, której jest całkowicie podporządkowany i dla której gotowy jest  nawet brać udział w tego typu, ryzykownych akcjach. Nie oznacza to jednak, że wszystkie fałszywe informacje jakie rozpowszechniał w Internecie do spółki z redakcją IPP, nie będą miały swoich następstw. W tym miejscu należy zwrócić uwagę na to, że w programach IPP sugerowano, że ja mógłbym być sprawcą przestępstwa, ale nie powiedziano tego wprost, posługując się w tym celu pożytecznym idiotą z Janowa Lubelskiego, który informacje takie publicznie rozpowszechniał. Rodzinka Chojeckich, co by o nich nie mówić, w takich sytuacjach potrafi zabezpieczyć samą siebie a od ewentualnej odpowiedzialności mają oddanych „biblijnych kamikaze”, których przecież, jak już wiele razy obserwowaliśmy w ich wykonaniu, można „kopnąć w dupę” a na koniec wykląć i oczernić. Los taki spotkał przecież wielu członków i sympatyków sekty, których pozbyto się z jej szeregów pod byle pretekstem, gdy okazali najmniejszy przejaw niesubordynacji, a co dopiero gdy mówimy o sytuacji, w której można by zostawić za sobą kozła ofiarnego, który „zrobił swoje i może odejść” a zastąpienie go podobnym naiwniakiem nie będzie wielkim wyzwaniem. Jego przyczepa z deklaracją lojalności, z którą przemierzał województwo podkarpackie i lubelskie, przy której robił sobie zdjęcia nie tylko z mecenasem Turczynem ale i swoim największym idolem, samozwańczym liderem „drugiej reformacji” w Polsce, może zniknąć ze stron KNP / IPP jak Jeżow ze zdjęcia ze Stalinem a po tygodniu w łonie sekty nikt nie będzie pamiętał jak się on nazywał. Takich przypadków było na przestrzeni ostatnich lat sporo, a wielu z „wymazanych z pamięci kolektywu” miało większy wkład w ten interes niż Dolecki.
  Niektóre z oferowanych widzom IPP wyjaśnień mogą wywołać uśmiech na twarzy. Szukając winnych swojej obecnej sytuacji, Chojecki orzekł iż to „siły okrągłostołowe” stanęły naprzeciwko  jego środowisku a przy tej okazji przypomniał o ich fasadowym projekcie partii politycznej czyli Ruchu 11 Listopada. Partia, która miała być, według słów samego Chojeckiego, czymś w rodzaju prezentu dla Mariana Kowalskiego, który bardzo chciał przewodzić jakiemuś ruchowi, będąca de facto wydmuszką,  i bez żalu porzuconym przez nich projektem, teraz ma być przyczyną ich nieszczęść z racji „ataku elit okrągłostołowych” na partię,  która rzekomo mogła zagrozić obecnemu układowi władzy. Chojecki stwierdza, że dopiero gdy powołali do życia partię, rozpoczęły się „ataki” na nich. Do tego dołącza historyjki o rzekomych groźbach śmierci jakie z tej racji miał otrzymywać, ale na które nie ma żadnych dowodów, i podlewa straszakiem w postaci groźby „powrotu inkwizycji”. Niemal każdy program to powtarzanie w kółko i na okrągło tych samych zarzutów, domysłów i mitów jakie rozsiewa on wśród swoich wyznawców. Nagromadzenie ich jest tak duże, że mało kto mógłby za tym nadążyć, ale to jest akurat ich stała taktyka, zresztą takie bombardowanie wyznawców masą informacji jest charakterystyczne dla sekt i ma na celu wprowadzenie jak największej dezinformacji i chaosu mających zapobiec ewentualnym wątpliwościom członków, do których mogą docierać także prawdziwe informacje.
 W obronę Chojeckiego, oprócz jego znajomych „ekspertów”, których opinie jego obrońca przedstawił sądowi w myśl jakiejś nowej wykładni prawa, że to oskarżony powołuje biegłych, będących z  nim jednocześnie w jakiejś, większej czy mniejszej komitywie, wciągnięte zostało liberalno-lewicowe towarzystwo krzykliwych antyklerykałów, jedyna grupa jaka chciała stawać w obronie nienawistnego lidera apokaliptycznej sekty, ta której nawet taki sojusznik nie jest w stanie zawstydzić, czyli działacze partyjni Platformy Obywatelskiej oraz urzędnicy np. z biura Rzecznika Praw Obywatelskich, o czym będzie później. Przy tej okazji Chojecki pokazał, że jego „kościół” nie żywi zbyt wielkiego przywiązania do deklarowanych przez niego idei czy poglądów a potrafi dopasować się do, wydawało by się najbardziej odległych środowisk, a na obecnym etapie nie musi już przyciągać sympatyków retoryką czy symboliką patriotyczną.
Skrzyknęli oni także swoich znajomych zza oceanu i innych krajów podsyłając im informacje o procesie, przedstawione oczywiście w korzystny dla oskarżonego sposób. Na tą okoliczność uruchomili swoje zagraniczne kontakty co poskutkowało m.in. artykułami na stronie wspomnianego John Birch Society (marginalnej już w USA i całkowicie nieznanej w Polsce) i w ich, równie marginalnej szkolnej gazetce dla wąskiej grupy czyli The New American (nazwa nawiązuje do idei amerykanizmu w nowej postaci, który w operetkowej formie wybuchł w USA w czasie prezydentury Donalda Trumpa). Organizacja ta dodatkowo stworzyła internetową petycję wzywająca do uniewinnienia Chojeckiego. Pokazuje to jedynie jak niepoważną organizacją jest dziś JBS i jakie są dzisiejsze możliwości tej grupy, reklamowanej przez IPP jako „największa antykomunistyczna organizacja na świecie” o niesamowitych wpływach i możliwościach. Petycja owa została zaprezentowana widzom IPP z prośbą o  wysyłanie jej m.in. do Zbigniewa Ziobro, prezydenta Andrzeja Dudy czy polskiej ambasady w Waszyngtonie. Dodatkowo amerykańscy przyjaciele sekty zalali skrzynki pocztowe lubelskiego sądu spamem w postaci maili z wyrazami poparcia dla Chojeckiego. Nie bardzo wiadomo co chcieli tym osiągnąć, ale jeśli uważali, że wywrze to presję np. na sędziego i wpłynie na wyrok, to widać, że mają bardzo specyficzne pojęcie na temat działania wymiaru sprawiedliwości i tego co rozpatruje się w sądzie. Chojecki podziękował przyjaciołom z Ameryki stwierdzając, że akcją tą przyczynili się oni sprawie wolności słowa w Polsce a jednocześnie wypomniał wszystkim środowiskom w Polsce, że nie zabierają głosu w jego obronie. Miał on na myśli środowiska takie jak jego dawne otoczenie partyjne z Unii Polityki Realnej, nazywane dziś „wolnościowcami” i inne prawicowe grupy, przy których na przestrzeni lat próbował wylansować swoją organizację i zdobyć jakieś wpływy polityczne, choćby jedynie lokalne. Taki sam wyrzut skierowany został w stronę gości jego kanału IPP, którzy nie zdecydowali się jednak stanąć za nim murem i ręczyć za niego swoimi nazwiskami. W czasie pomiędzy rozprawami IPP produkuje nie tylko programy, w których Chojecki wypacza istotę sprawy i tworzy ideologię mającą dowieść, że był on ofiara jakiegoś spisku,  ale także krótkie klipy, w których oprócz oszczerstw pod adresem poszkodowanych, podaje po prostu nieprawdziwe informacje dotyczące procesu i spraw mu towarzyszących.
Z pomocą przyszli mu właśnie lewicowi celebryci, do których oczko puszczał już od wielu miesięcy właśnie w tym celu, a którzy na co dzień zajmują się walką z polskim katolicyzmem i „zaściankiem” na łamach organów takich jak Gazeta Wyborcza.
Bartoś i Michalik. Nowe ikony sekciarskiego kanału
Pierwszym z nich jest prof. Tadeusz Bartoś, były dominikanin,  który z zakonu i Kościoła wystąpił w 2007 roku poświęcając się nie tylko pracy naukowej na uczelniach ale także walką z instytucją Kocioła i religią, którą niegdyś reprezentował. Publikuje on m.in. felietony w Gazecie Wyborczej, Polityce, Newsweeku czy Tygodniku Powszechnym czyli awangardowych pismach „postępowców” lub po prostu liberałów. W swoich tekstach krytykuje nauczanie Kościoła Katolickiego, zwłaszcza jego  podejście do  kwestii homoseksualizmu (!) czym bardzo zasłużył się „postępowym” salonom.. Bartoś jest laureatem nagrody o nazwie „Hiacynt”, której poprzedniczką był „Tęczowy Laur”, a która przyznawana jest przez organizacje o nazwie Fundacja Równości, powołaną przez Kampanię Przeciwko Homofobii, Stowarzyszenie Lambda oraz twór o nazwie Międzynarodowe Stowarzyszenie Gejów i Lesbijek na rzecz Kultury w Polsce. Nagradzani nią są ludzie i środowiska, które promują idee tzw. ruchu LGBT.
Jest także autorem książki „Mnich”, która jak twierdzi, opiera się rzekom na motywach biograficznych a o której portal Wyborcza.pl pisał, że książką tą autor „walczy z Kościołem”. O zaangażowaniu ideologicznym pana Bartosia i innych obrońców Chojeckiego nie usłyszymy w IPP nic. Ich powiązania z redakcjami czy środowiskami lewicowo-liberalnymi są po prostu pomijane.
Linia propagandowa KNP / IPP „na ostatniej prostej” procesu skupiła się na udowodnieniu, że uczuć religijnych nie  można obrazić bo nie można ich zdefiniować, one po prostu nie  istnieją a, w związku z tym, można mieszać z błotem wszystko i wszystkich w imię wolności słowa. Każdy z zaprzyjaźnionych ekspertów Chojeckiego ułożył na ten temat własną teorię. Jedną z ciekawszych była ta stworzona przez prof. Kiliana, która stwierdzała, że uczucia religijne nie tylko nie są zdefiniowane ale sprowadzają się procesów chemicznych w organizmie wyrażanych stanami emocjonalnymi i dlatego właśnie prawo nie powinno ich chronić, bo jeśli tak to powinno chronić także np. … reakcję jaką jest nadciśnienie. Przypomina to popularną niegdyś formułkę według której uczucie miłości nie jest warte więcej niż tabliczka czekolady. W takim rozumowaniu Chojecki ani nikt z jego współpracowników nie  doszukał się niczego co wymagałoby choćby krótkiego komentarza. Tyle „wyfilozofował” pan filozof Jotkowski i będzie to chyba najlepsze podsumowanie jego zaangażowania w ów proces. Nie warto poświęcać mu więcej miejsca gdyż nic więcej z jego przemyśleń naprawdę nie zasługuje na większą uwagę. Skupimy się zatem na najnowszych autorytetach lubelskiej sekty, gdyż ci są nie tylko rozpoznawalni ale i przychodząc z pomocą Chojeckiemu dali niezły popis, pokazując jeszcze bardziej i szerzej czym jest „kościół” pseudopastora.
Zacznijmy od pani Elizy Michalik, dziennikarki-celebrytki, która karierę rozpoczynała w PiSowskiej Gazecie Polskiej zawiadywanej przez Tomasza Sakiewicza by następnie pokierować jej tory w kierunku lewicowo-liberalnego salonu i jego mediów, gdzie przyjęto ją ciepło a ona od razu przystąpiła do  wzmożonej pracy ideologicznej, dodatkowo okrywając się nimbem „uciekinierki z prawicy”, co stanowi tam pewną kartę przetargową. Pracowała w Superstacji, publikowała w Newsweeku, Gazecie Wyborczej, współpracuje także z Onetem oraz „Sekielski Brothers Studio”. Była także jedną z głównych twórczyń serwisu Koduj24.pl, portalu związanego z tzw. Komitetem Obrony Demokracji, deklaruje się jako była katoliczka, która przeszła na kalwinizm, z powodu krytycznego podejścia do instytucji Kościoła Katolickiego. Był to z jej strony ruch raczej PRowy, deklaruje ona bowiem ,że nie wierzy w Boga, za to w swych ocenach katolicyzmu i Kościoła umiejscowiona jest gdzieś w okolicach tygodnika „NIE”, przy czym są to opinie oparte na najprostszych i mocno naciąganych skojarzeniach.. Jest także zdeklarowaną feministką w rozumieniu ruchów, środowisk czy mediów promujących dziś m.in. aborcję czy tzw. ruchy LGBT.
Uśmiechnąć można by się było ze względu na fakt, że jedna z najbardziej zaangażowanych działaczek KOD, która także mieszano z błotem a audycjach IPP, staje dziś murem za środowiskiem,  które niegdyś określenia „kodziarskie” czy „kodziarz” używało w charakterze największej obelgi, gdyby nie to, że od początku wiadomym było, że sekta Chojeckiego wykorzystywała aktualne nastroje by zjednać sobie widzów i wyznawców a oni sami kierują się moralnością sytuacyjną. To właśnie ze studia IPP, gdzie dziś eksploatowana jest do granic możliwości pani Michalik, Marian Kowalski wielokrotnie ostrzegał, że „niedługo Konfederacja dołączy do KODu”. Do tego nieprzyjemnego typka spod budki z piwem wrócimy jeszcze później.
Pani Michalik to poziom dziennikarstwa pokroju Tomasza Lisa, Kuby Wojewódzkiego, idealnie wpasowała się w salon mediów jednej ze stron rzekomego sporu politycznego. Jak wspominałem już wcześniej, na potrzeby procesu i zdając sobie sprawę z tego, że żadne poważne środowiska nie będą chciały firmować lubelskiej sekty i stawać w jej obronie, od miesięcy obserwowaliśmy taktykę zmieniania kursu i dryfowania IPP w stronę środowisk bliskich Platformie Obywatelskiej czy nawet skrajnej lewicy. Wiedząc, że liczyć może on jedyne na takie środowiska, Chojecki zawiesił eksponowanie wcześniej promowanych akcji i poglądów na czas nieokreślony. Zadziwiająco zachowawczo zachowywała się redakcja IPP podczas tzw. Strajku Kobiet, schowano akcje typu „Nie jestem feministką” a jej szef nie wrzeszczał od dawna, tu cytat,: „Kobieta ma dwie dziury, jedną do rodzenia a drugą do srania”. Wiedział, że będzie musiał zdać się na wsparcie środowisk, które takie inicjatywy czy wyskoki mogą zrazić.
Przejdźmy jednak do omówienia wystąpienia Elizy Michalik w IPP bo było to coś naprawdę niesamowitego, choć tak naprawdę nie odbiegającego od poziomu argumentacji periodyków typu Newsweek czy portalu NaTemat (w którym pani Eliza także się udziela a który, oprócz Gazety Wyborczej, po procesie pochwalił Paweł Chojecki), jednak momentami było dość zabawnie.
Michalik wystąpiła w IPP w wywiadzie z Euniką Chojecką. Wywiad ten nakierowany był na założoną tezę, która brzmi, że uczucia religijne nie istnieją, nie można obrazić kogoś wyzywając go i stosując wobec bliskich mu wartości fekalne porównania. Od  poprzedniego eksperta IPP wiemy już, że coś, co rozumiemy jako uczucia religijne, do których odnosi się art. 196 kk są jedynie reakcją chemiczną, pani Michalik przedstawiła także swoją interpretację.
Wyraziła ona swoje oburzenie z powodu trwania procesu przeciwko Chojeckiemu, uzasadniając to, zgodnie z narracją sekty, troską o wolność słowa,  oraz pogląd odnośnie istnienia w kodeksie karnym art. 196, który jej zdaniem powinien zostać z niego usunięty. W tym miejscu w sprawę tego zapisu wmieszała psychologię, prawa człowieka (te, które w tej samej telewizji internetowej, przy aprobacie całej ekipy Marian Kowalski wkładał sobie w d…). Jej argumentacja to standardowe postulaty przeciwników owego prawnego zapisu, dotycząca głównie ograniczenia krytyki religii czy instytucji Kościoła. Chwile później wrzuca ona argument, że jako osoba niewierząca nie musi wierzyć w to, że „Jezus chodził po wodzie”. Ma rację, nie musi, jednak nijak ma się to do stawianych Chojeckiemu zarzutów i całego szerszego kontekstu jego działalności. Jest mało prawdopodobnym aby redaktor Michalik zapoznała się bliżej ze sprawą, stawiła się jednak by zająć stronę w sporze, gdyż należy dziś do środowiska, które w tym temacie ma z Chojeckim zbieżne cele i jest żywo zainteresowane poszerzaniem swoich możliwości walki z Kościołem i religią w Polsce. Tak oto w jednym miejscu spotkała się fundamentalistyczna, apokaliptyczna sekta religijna, przedstawiciele liberalnego mainstreamu medialnego, skrajna lewica w postaci występującego w IPP publicysty Krytyki Politycznej.
Pani Michalik stwierdziła,  że szczególnie takie wypowiedzi, które są dla innych obraźliwe powinny być szczególnie chronione przez prawo, przy czym przywołała linię orzecznictwa sądów amerykańskich dodaje także, że każda osoba lub instytucja występująca w przestrzeni publicznej musi być przygotowana na to, że będzie  krytykowana czy nawet wyśmiewana. Dotyczy to także sekty Chojeckiego i ich medialnego projektu, który krytykowany jest od lat na podstawie tego co tworzy. Jednak Chojecki zdaje się nie podzielać tego poglądu a przynajmniej w odniesieniu do swojej działalności. Jako zarzut bowiem podnoszony był w sądzie fakt, że jakaś grupa  ludzi obserwuje i analizuje ogólnodostępne programy publicystyczne! Tak, Chojecki chce rozgłosu i zwiększania swojej oglądalności ale tylko wtedy, gdy jest to rozgłos pozytywny dla jego organizacji. Jak na razie jednak, gdy jego grupa lub on sam pojawia się w ogólnopolskich mediach, nie są to raczej informacje pozytywne ani dla  niego ani nikogo innego.
Pomija ona oczywiście wiele  faktów, których prawdopodobnie nie zna, bo temat ten jest jej obcy i nie orientuje się w działalności KNP / IPP. Chojecki i jego tyrady mają na celu nie krytykę ale upokorzenie dużej grupy społecznej, poprzez dosłowne zmieszanie jej z błotem. Podobnie jak liberałowie z prawej strony tacy jak Tomasz Sommer, nie znając tematu zabiera ona głos w sprawie przedstawionej jej bardzo powierzchownie. Chyba, że naprawdę popiera swobodną możliwość lżenia i poniewierania wszystkich dookoła, a to oznaczało by, że wolność słowa pomyliła jej się z całkowitą samowolą i brakiem odpowiedzialności za własne słowa. Tym bardziej, że Chojecki pomiędzy bluzgi wplata także zwyczajne pomówienia.
U pani redaktor pojawia się także ciekawa teoria mówiąca o tym, że niezdrowym dla psychiki jest poczucie,  że czyjeś zachowanie mnie obraża. Rozumiecie państwo? Jako przykład podaje ona sytuacje w której ktoś wyzywał by ją na ulicy ale to nie zepsuło by jej reszty dnia. Jak widzimy wytoczone zostały potężne psychologiczne działa. Michalik twierdzi, że osoby zdrowej psychicznie nie jest w stanie nic obrazić a do tego dorzuca charakterystyczną dla środowisk, które lubią określać się mianem „europejczyków”, formułkę, że „w zdrowych społeczeństwach ludzie to potrafią”. W domyśle, nie potrafi tego polskie społeczeństwo, które nie dorównało poziomowi tych, które określone zostały mianem „zdrowych”. W tym miejscu pada kolejny wyśmienity przykład a mianowicie napotkanego w metrze ekshibicjonisty, którego zachowanie może nas oburzać i urażać, ale musimy sobie z tym poradzić. Pani Michalik bez wątpienia w programie wspięła się na wyżyny swoich intelektualnych zdolności. A to dopiero początek.
Na pytanie Euniki czy uzasadnionym jest by sąd wydając wyrok podpierał się opinią biegłej, w tym przypadku religioznawstwa, pani Michalik odpowiedziała, że wprawdzie nie wie kim tak naprawdę jest biegła z tej dziedziny ale jej zdaniem jej opinia nie powinna być brana pod uwagę w takiej sprawie. Logika godna samego Mariana Kowalskiego, który także nie mógł nadziwić się temu, że sąd powołał w tej sprawie biegłą.
Pani redaktor mówi także, że przed programem przypomniała sobie informacje na temat sprawy „pastora” Chojeckiego i według niej jej ona bulwersująca. Nie wspomniała jednak skąd czerpała informacje na jej temat. Dodała jednak, że bulwersujące wypowiedzi, jakkolwiek były by one dla kogoś obraźliwe należy tolerować, gdyż „nawet przekleństwa występują w słowniku”. Argumenty pani redaktor i podawane przez nią odniesienia i przykłady to prawdziwe perełki. Jeśli chodzi o ostatni przykład to wyjaśniła to na prostym przykładzie właśnie krytykowana przez panią redaktor biegła, ale mało prawdopodobnym jest, aby pani Michalik zapoznała się z jej opinią czy wystąpieniem w sądzie.
Oczywiście, nie należy doszukiwać się w wygłaszanych przez panią Michalik opiniach, troski o stan  faktyczny czy odniesień do sedna sprawy. Występuje ona w programie sekty z pobudek ideologicznych, które w tym miejscu zbieżne są ze światopoglądową linią organizacji Chojeckiego i przeciwko wspólnemu wrogowi. Nie mogło zabraknąć także wspomnienia o rodzącym się rzekomo totalitaryzmie, który właśnie od ograniczania wolności słowa rozpoczyna swoje rządy. Do tego dodaje, że w Polsce kilka lat więzienia dostaje się a gwałt zbiorowy ze szczególnym okrucieństwem, co przypomina niedawną wypowiedź niejakiego Jasia Kapeli, który w programie Krzysztofa Stanowskiego stwierdził,  że co czwarta kobieta w Polsce była zgwałcona. Audycja Idź Pod Prąd to, jak widać, idealne miejsce dla pani redaktor.
Eunika przypomniała pani Michalik, że „pastor” Chojecki „wstawiał się” za Jakubem Żulczykiem, posłanką Sheuring-Wielgus, która urządzała sceny we wrocławskim kościele, i Adamem Darskim znanym jako „Nergal”. Nie ma w tym niczego dziwnego, wszak podstawą przekazu kanału Chojeckiego jest codzienne jątrzenie przeciwko tym, których nienawidzi i ich ciągłe obrażanie a nawet pomawianie, dlatego internetowy hejter z Lublina bronić będzie możliwości kontynuowania tego procederu, ustawiając się przy okazji obok tych, którzy mają podobne problemy, gdyż leży to w jego interesie. Przy okazji sprawy posłanki Sheuring-Wielgus dowiedzieliśmy się także, że członkowie „kościoła” Chojeckiego  nie widzą nic złego np. w zakłócaniu mszy czy wtargnięciach do  kościołów w celach politycznych manifestacji i uznają to, za prawo obywatelskie.
Eunika stwierdziwszy, że definicja uczuć religijnych nie występuje w kodeksie karnym ani nie definiuje jej katechizm Kościoła Katolickiego przytoczyła wyjaśnienie wydane w 2004 roku przez Sąd Najwyższy, w którym czytamy: „Chroniąc wolność religii, chroni się zatem sferę pojęć, wyobrażeń i przekonań religijnych danej osoby, a w tym obszarze autonomicznych wartości jednostki mieszczą się także jej uczucia religijne. Można je określić jako stan psychiczny, którego istotę stanowi ustosunkowanie się wewnętrzne do przeszłych, obecnych i przyszłych zdarzeń bezpośrednio lub pośrednio związanych z religią jako formą świadomości społecznej, obejmującą wierzenia dotyczące sensu i celu istnienia człowieka, ludzkości i świata (wyrok z dnia 6 kwietnia 2004 r. I CK484/03)”. Takie zdefiniowanie odrzuciła natychmiast redaktor Michalik, bo jej się ona nie podoba. A dlaczego? Ponieważ jej zdaniem prawnicy nie mają kompetencji w orzecznictwie w sprawie uczuć, robić to powinni psychiatrzy i psychologowie. Ponadto pani redaktor uważa,  że opinię sporządzili nienajlepsi prawnicy. No i to wszystko.  Pani Michalik okazuje się być najbardziej kompetentną osobą w każdej niemal dziedzinie a wszelkie opinie, z którymi się nie zgadza powinny zostać usunięte . Przecież i ona i prof. Bartoś jednogłośnie stwierdzili, że uczucia religijne nie istnieją, wsparł ich także prof. Kilian więc sprawa powinna być w tym momencie zamknięta! Dowiedzieliśmy się także, że art. 196 chroni wyłącznie katolików, według wykładni pani Michalik.
Dalej pani Michalik daje upust swoim fantazjom i nazywa Kościół Katolicki „zorganizowaną grupą przestępczą” i ”mafią” oraz wyjaśnia dlaczego tak go postrzega. Jak mówi, Kościół posługuje się takimi samymi metodami jak mafia a do tego dodaje „objaśnienie”, z którego widz dowiaduje się, że aby jakąś organizację określić mianem zorganizowanej grupy przestępczej, musi ona w swym działaniu odpowiadać szeregowi kryteriów, które opisano w tematycznych podręcznikach, a które według niej spełnia Kościół Katolicki. Wśród nich wymienia powiązanie ze strukturami władzy i wpływ na ustawodawstwo czyli rzuciła dwa takie ogólniki, które nawet jeśli by tak było, raczej nie zdefiniowały by działalności Kościoła jako mafijnej, są to uproszczenia, którymi operuje się w środowisku antyklerykalnym, niewiele mające wspólnego ze stanem faktycznym ale będące typowym narzędziem ataku na przykład w obszarze mediów. Zastanawiające jest czy pani Michalik zdaje sobie sprawę z tego, że podobne kryteria, opisane przez specjalistów  stosuje się w przypadku sekt religijnych? Bo ta, za którą staje ona dziś murem spełnia bardzo wiele takich kryteriów.
Zostawmy już ekspertów lewicowo-liberalnego salonu, którzy wyruszyli na pomoc fundamentalistycznej sekcie i przyjrzyjmy się inny sprawom jakie działy się w związku  procesem. Największym hitem w wykonaniu obrońcy było jednak przedłożenie sądowi opinii o całej tej sprawie, związanego z sekciarskim kanałem, podwórkowego rapera Mikołaja Mądrzyka, który posługuje się pseudonimem „Mikser”. Pomyślmy przez chwilę. Adwokat oskarżonego składa w sądzie papier z opinią jakiegoś 33-latka z Częstochowy, nie związanego w żaden sposób ze sprawą, aby sędzia mógł dowiedzieć się o istnieniu tego człowieka oraz tego, że nie zgadza się on z postawionymi Chojeckiemu zarzutami i popiera „pastora”. Gdy zapowiadali taką akcję w programach IPP byłem przekonany, że żartują a przynajmniej, że mecenas Turczyn nie wygłupi się dołączając taki papier. Myliłem się. Niestety waga tego dokumentu okazała się zbyt mała by przechylić szalę na stronę Pawła Chojeckiego.
Ciąg dalszy nastąpi...
0 notes
n-s-w-2 · 4 years
Video
youtube
Obraza uczuć religijnych. Znaczny wzrost przestępstw.
0 notes
mary-by-death · 3 years
Text
5m - Rozdział XIV
Witam tu znowu ja. Jako iż nie każdy jest na tyle otwarty żeby znieść wszystko, postanowiłam wrzucić ostrzeżenie, że pod koniec rozdziału może zrobić się dość tęczowo i nago. Żeby nikt nie poczuł się zniesmaczony sugeruje dla tych, którzy nie są wytrwali odpuścić sobie koniec ~Beta
Pegi 18
Już dawno uznał, że profesor Granger pominęła jeden najważniejszy aspekt ich walki z Krumem. Dlatego też poprosił, by oddała mu pelerynę w zamian za pierścień i oczywiście nie było co do tego żadnych obiekcji. Teraz siedział wraz z Watsonem w jednej z pustych sal, do których prawa nie miał wejść niechciany intruz. Poinformował Snape, Granger i Wooda, że będą przez jakiś czas zajmować tą salę po zajęciach i uprzedził, że nie może określić czasu jaki będą tam dziennie spędzać. Na spokojnie więc mógł prowadzić swoje badania nawet do białego rana.
John natomiast wykonywał jego polecenia bez najmniejszego zająknięcia, co było dla Sherlocka niespotykane. Zazwyczaj starszy kolega miał wobec działań krukona jakieś zastrzeżenia. Jednak odkąd Holmes opuścił Skrzydło Szpitalne po niefortunnej walce o życie ani razu jego pomysły nie zostały poddane wątpliwością. Ogólnie młodszy zauważył, że przyjaciel jest dziwnie niespokojny i małomówny.
- John, podaj mi proszę księgę "Czarodziejski świat mroku". - Odezwał się po dłuższym przyglądaniu się przez magiczną lupę pelerynie.
Gryfon podał mu tom, a kiedy Sherlock go odbierał niechcący przejechał dłonią po palcach przyjaciela. Ten się wzdrygnął i natychmiast zabrał rękę odwracając się ku innym książkom. Zaczął je wertować, ale sokolemu oku Sherlocka nie uniknął fakt, że miał przyspieszoną prozaiczną czynność wdechu i wydechu.
Dziwne – pomyślał Sherlock, ale postanowił nie poświęcać temu dłużej uwagi.
Otworzył księgę na zaznaczonej wcześniej stronie skupiając całą swoją uwagę na tekście.
"Czarnomagiczne zaklęcia pozostawiają swój ślad w miejscu, w którym zostały one użyte. Zatem, jeśli przedmiot został zaczarowany próba ujawnienia nawet po zdjęciu zaklęcia nie jest problemem. Dla użytkownika czystej magii będzie to o tyle prostsze, że różdżka po dotknięciu przedmiotu przeniesie na właściciela nieprzyjemnie uczucie, które w rzeczywistości w nim nie istnieje. Natomiast dla panującego nad czarną magią sprawa delikatnie się komplikuje. W organizmie takiego czarodzieja zakorzeniona zastała już czarna magia, dlatego rozpoznawanie zaklęcia nie będzie na niego oddziaływać w ten sam sposób. Zamiast nieprzyjemnych myśli i uczuć czarnoksiężnik będzie czuł przyjemnie łaskotanie, dlatego ważnym jest, by nauczanie czarnej magii odbywało się skrupulatnie i z licznymi praktykami. Kiedy uczący się pozna dokładnie każdy urok jest on w stanie mniej więcej stwierdzić, czy rzucone na przedmiot, czy w danym miejscu zaklęcie jest silne czy słabe, czy odpowiada za ciało czy umysł a nawet, jeśli jest szczegółowym czarodziejem będzie mógł próbować je skopiować bez wymawiania nazwy. Jednak można to zrobić tylko raz i jeśli nie rozpozna się zaklęcia możliwości do odgadnięcia go są nijakie...."
Sherlock postanowił spróbować. Wyciągnął różdżkę i przyłożył ją do peleryny. Jednak poczuł całkowicie nic. Ani przyjemnego łoskotu, ani nieprzyjemnych uczuć. Lekko podirytowany odrzucił księgę na bok. Postanowił trochę się rozluźnić. Przetarł skronie i mrucząc ciche "zaraz wrócę" opuścił salę. Szybkim krokiem przemierzał korytarze by znaleźć się na wieży astronomicznej. Wiedział, że ryzykuje ponownym atakiem Kruma. Nie miał dodatkowo przy sobie pierścienia. Ale nie przejmował się tym. Włożył dłoń do wewnętrznej kieszeni szaty wyciągnął z niej małą paczkę wielkości dłoni. Otworzył ją i ustami wyciągnął biały rulonik zakończony pomarańczowym ustnikiem. Na końcu różdżki wyczarował mały płomień, który przyłożył do papierosa i zaciągnął się nim.
Mugole to mają głowę. Takie małe, a tak cieszy – Pomyślał uśmiechając się delikatnie. Kiedy wypuścił dym z płuc poczuł jak nerwy się uspokajają. Zaczął na początku rozmyślać o pelerynie, o jej działaniu i możliwości pochodzenia. Jednak szybko jego myśli zaczęły pędzić ku starszemu o rok gryfonowi.
Coś było z Johnem nie tak. Nie odzywał się więcej niż musiał. Na nic nie protestował. Unikał spojrzeń swojego przyjaciela, a do tego drżał na każde jego dotknięcie. To nie był jego John, z którym rozwiązywał każdą sprawę.
Może jest chory i mi nie mówi. - Zastanawiał się Sherlock – Albo obraził się znów na mnie.
Strzelanie fochów przez Johna nigdy tak nie wyglądało. Zawsze najpierw wrzeszczał na młodego detektywa, a potem odchodził zezłoszczony. Nie odzywał się do niego przez dwie godziny najdłużej po czym przychodził kręcąc głową wiedząc, że obraza i tak nic nie pomoże.
Chory raczej też nie był. Startuje na magomedyka, nie mógłby ignorować choroby. Ostatnie co nasunęło się Sherlockowi na myśl zanim wyrzucił wypalonego do filtra papierosa było, że John po prostu coś przed nim ukrywa. I to stwierdzenie najbardziej mu pasowało. John nie umiał kłamać, więc kiedy nie chciał czegoś powiedzieć to nie mówił nic i uciekał od kontaktu z Holmesem.
Ale by coś z niego wyciągnąć jeszcze przyjdzie czas. Na razie Sherlock musiał skupić się na pelerynie. Czuł, że otwarta walka z Krumem zbliża się coraz szybciej. Za chwilę zaczną się święta, a intuicja Sherlocka podpowiadała, że nie będą one spokojne.
****
Śnieg spadł nad Hogwartem wraz z pierwszymi dniami grudnia. Holmes nienawidził tych dni. Zimno, ciemno i blade promyki słońca odbijające się od puchatego śniegu wprost w oczy. Do tego na około słyszał rozmowy nieświadomych trwającej bitwy uczniów na temat świąt. Sam Sherlock nie przepadał za świętami. Co prawda pani Hudson, jego opiekunka była bardzo miłą kobietą, która robiła świąteczną kolacje i zawsze dawała mu jakiś prezent, ale nie męczyła go innymi świątecznymi głupotami jak ubieranie choinki, strojenie mieszkania czy śpiewanie durnych kolęd. Wolał siedzieć nad książkami, jakąś ciekawą sprawa do rozwiązania czy swoimi rzetelnymi badaniami. To sprawiało mu najwięcej przyjemności.
Sam motyw dawania prezentów według Holmesa był bezsensowny. Ja kupię coś tobie, a ty mi. Wychodzimy na zero. Nigdy nie rozumiał dlaczego ludzie tak się z tego cieszą. Tym bardziej, jeśli chodzi o dzień szóstego grudnia! Święty Mikołaj przynoszący prezenty... Znał tą historię, legendę o biednych mieszkańcach i dobrodusznym szlachcicu. Owszem, wtedy miało to prawo bytu i było swego rodzaju ważne. Ale teraz? Tradycja przekazywania sobie prezentów stała się płytkim, corocznym obowiązkiem. Jednak Sherlock nigdy taki nie był. Nie dawał prezentów. Nie chciał się w to bawić. Nie lubił robić czegoś, co dla niego nie miało najmniejszej wartości.
Kiedy "Święty Mikołaj" w końcu nadszedł grono pedagogiczne Hogwartu postanowiło zrobić uczniom niespodziankę, dać im swój prezent, a tym którzy należeli do trzeciej generacji Zakonu Feniksa chwilę rozrywki i zapomnienia. Plan lekcji został zmieniony tak, by odbyły się tylko najważniejsze dla danego rocznika, domu i grupy zajęcia. Skończyły się długo przed obiadem, co zostało przyjęte z ogromnym wiwatem. Jednak wiwaty szybko ucichły, kiedy na ostatnich zajęciach ogłoszono, że uczniowie muszą natychmiastowo powrócić do swoich dormitoriów. Młodzież zaczęła się martwić, czy coś się stało, ale prefekci wraz z opiekunami uśmiechnęli się do nich tajemniczo goniąc jak najszybciej do pokojów wspólnych. Uczniowie siedzieli w swoich dormitoriach rozprawiając o dziwnym zachowaniu nauczycieli i próbując dopytać pilnujących ich prefektów, którzy za nic nie chcieli zdradzić tajemnicy. John również wiedział co ma się stać. Był w końcu prefektem Gryfonów! Cieszył się na myśl świetnej zabawy i trochę współczuł nienawidzącemu świąt Sherlockowi. Miał nadzieję, że chociaż dzisiaj jego przyjaciel zapomni o swojej pracy.
Martwił się, że Sherlock w końcu zauważy jego dziwne zachowanie. Do tej pory jednak nie dopytywał go o nic. Nie chciał mu mówić, że przyznał się przed samym sobą co czuje do krukona. Nie zaprzeczał już temu, nie powstrzymywał się od myślenia w niestosowny sposób o przyjacielu. Jednak nie umiał sobie z tym poradzić, kiedy Sherlock znajdował się blisko niego. Po prostu było to dla niego za trudnej. Zastanawiał się też, czy dobrze zrobił podsyłając mu małą, czerwonozłotą paczuszkę z drobiazgiem...
Wspomniany wyżej krukon denerwował się coraz bardziej. Nie dość, że odwołali zajęcia to do tego nie pozwalają opuścić mu dormitorium! A on miał przecież ważniejsze zajęcia na głowie niż jakieś mikołajki. Nie chcąc przebywać wśród ogromnej liczby ludzi pobiegł do swojego pokoju i padł na łóżko podenerwowany. Najchętniej by zapalił, ale w dormitorium jest to bardzo zły pomysł. Obrócił się na bok i dostrzegł małą, czerwonozłotą paczuszkę. Poirytowało go to jeszcze bardziej. Kto był na tyle nieświadom nienawiści Sherlocka do świąt, że przysłał mu prezent. Na pewno nie była to pani Hudson. Ona dawała mu tylko prezent pod choinkę. Dlatego też Sherlock Holmes pyta się kto to zrobił!?
Chwycił za paczuszkę lekko większą od dłoni i zszarpał z niej papier. Ze zmarszczonymi brwiami zauważył, że w tej całej złości potargał list przyczepiony do pudełka. Chwycił go mając nadzieję, że pozna sprawcę tego ogromnego błędu i będzie mógł mu uświadomić jego głupotę. Zaczął zatem czytać:
"Sherlock,
Wiem że nie lubisz świąt. Mam nadzieję, że nie podniosłem ci ciśnienia jeszcze bardziej, a jeśli tak to przepraszam. Chciałem jednak ci to dać. Nie jest to rzecz kupiona w żadnym ze sklepów ani tych z Hogsmead ani żadnych innych. Zrobiłem to sam. I mam nadzieję, że pomimo wszystko ci się spodoba, albo co ważniejsze – przyda ci się.
Twój przyjaciel
John"
Z jednej strony w Sherlocku się gotowało, że to akurat John odważył się wysłać mu prezent. Z drugiej jednak zżerała go ciekawość co John dla niego zrobił. Dlatego też otworzył pudełeczko i wyciągnął z niego małą, srebrną monetę na łańcuszku. Zastanawiał się jak to działa, bo nie miał pojęcia co to jest. A kiedy Sherlock czegoś nie znał znaczyło to, że jest to nowopowstałe. Natychmiast zaczął rzucać podstawowe zaklęcia sprawdzające, co pozwoliło mu określić mniej więcej działanie przedmiotu. Nie mógł powstrzymać się od zdziwienia. Nie spodziewał się, że Watson poświęci tyle czasu i energii by stworzyć dla niego niezwykle oryginalny amulet, bo uznał, że do takiej kategorii mógłby go zaliczyć.
Moneta posiadała na sobie zaklęcia odpowiadające za ochronę nosiciela przed skalą pięćdziesięcioprocentową czarnomagicznych uroków. Dodatkowo miał na siebie nałożony czar polegający na dostaniu się do ciała obdarowanego po to, by informować autora zaklęcia o jego stanie zdrowia. Innymi słowy, Watson postanowił dać mu tarczę przeciwko czarnej magii oraz pilnować jego stan fizyczny. Krukon poczuł się dziwnie. Nie czuł nigdy takiego stresu, a tym bardziej przy otrzymywaniu prezentu! Powinien zbesztać Watsona – w końcu nienawidził świąt a w szczególności prezentów. Ale ten od Johna... Nie łapał się w schemat płytkich, zwyczajowych zakupów. Raczej należał do czegoś innego. Sherlock czuł, że ten przedmiot ma większe znaczenie. Albo raczej, ma jakiekolwiek. Zaczął bawić się medalionem i toczyć walkę samemu ze sobą co ma teraz zrobić. W końcu postanowił i przeciągnął łańcuszek przez głowę. Spojrzał jeszcze na srebrną monetę, która delikatnie, dosłownie na dwie sekundy się zaświeciła by znów zgasnąć. Schował łańcuszek pod szatę i ułożył się dziwnie spokojny na łóżku czekając, aż w końcu będą mogli wyjść z dormitorium.
Sam John na chwilę stracił rezon w otoczeniu. Poczuł ciepło rozchodzące się od serca po całym ciele. Uśmiechnął się strasznie zadowolony czym przestraszył młodszych uczniów.
Założył amulet! - Pomyślał szczęśliwy, że Sherlock przyjął prezent.
- John, kiedy będziemy mogli wyjść? - Do rzeczywistości przywrócił go Potter stając naprzeciw niemu niespokojnie.
- Spokojnie, James. - Spojrzał na swój skórzany, lekko zdarty zegarek by stwierdzić z zadowoleniem, że udało mu się utrzymać uczniów pod kontrolą. - Dosłownie za moment Gruba Dama sama otworzy dla was drzwi.
Tak jak powiedział tak się stało. Minęło pół minuty i płótno zaczęła się przesuwać ujawniając prawdziwą, czarodziejską magię Świętego Mikołaja jaką sprezentowali uczniom nauczyciele.
Kiedy wszyscy z ciekawością opuszczali swoje domy witały ich magiczne imitacje reniferów prychających, latających, czerwononosych. Ośnieżone choinki z ozdobionymi paczuszkami pod sobą, spadający z sufitu śnieg, który jednak nie kładł się na podłodze ani na ich szatach czy ciałach. Zwykłe pochodnie zastąpiono latarenkami podwieszonymi na dużych, biało-czerwonych i zakrzywionych laseczkach. Zauważyli nawet, że skrzaty normalnie poruszają się po korytarzach, ale mają na sobie zielone ubranie robotników Mikołaja. Do ich uszu dobiegł dźwięk wesołych, prawie kolędowych piosenek. Ciekawym motywem wystroju były znaki powciskane w podłogę z paroma tabliczkami w kształcie strzałek. Jedni uczniowie podeszli do jednego słupka, drudzy do drugiego i tak w kółko. Czytali gdzie kierują strzałki. Nie umieli jednak wywnioskować co może się kryć za słowami takimi jak Rogaty Jeździec, Czerwona Kometa, Marchewkowe Pole, Cukier i Mak czy Miody Olimpu. Miody Olimpu były dodatkowo oznaczone iż tylko siódmoklasiści mogą tam zajrzeć. Największa strzałka niosła napis Piernikowy Młyn, co zaciekawiło uczniów najbardziej.
- Zalecam najpierw kierować się do Młyna. Ale nie jest to obowiązek. Od tej pory aż do dwudziestej drugiej klasy od jeden do pięć mogą przebywać poza dormitorium. Szóste i siódme klasy mają czas wolny aż do północy! - Oznajmił John i sam pozdrawiając zamikołajkowaną Grubą Damę zaczął iść w kierunku Wielkiej Sali, czyli Piernikowego Młyna. Aktualnym jego zadaniem było spotkać się z "Mikołajem i panią Mikołajową" by zdać im raport. Dlatego też zszedł po schodach i przekroczył próg równie pięknie przystrojonej sali, która imitowała piernikowy domek. Ściany były z piernika, sufit, krzesła i stoły również. Wszystko było również inaczej ustawione. W te mikołajki nauczyciele postanowili trochę połączyć wszystkie domy, więc ustawili stały w półkolu rozrzucając na nich duże, cukierkowe kule w kolorach domów bez najmniejszego schematu układania. Miało to zadziałać na psychikę uczniów, że kolory ładnie wyglądają, kiedy nie są jednolite. W sali znajdowało się już paru krukonów i ślizgonów. Przy stole prezydialnym – oczywiście piernikowym – na dwóch złotych stołkach siedziały dwie postacie. Duży, otyły mężczyzna z białą, długą brodą cały ubrany na czerwono oraz w podobnym stroju kobieta w okularach. John podszedł do nich uśmiechnięty.
- Profesor McGonagall, panie Dumbledore. - Przywitał się grzecznie i okrążył stół stając tuż koło nich.
- Witaj John, wszystko przebiegło bez problemów? - Spytała dyrektorka z nadzieją.
- Oczywiście. A z oczu uczniów ciskały iskierki zadowolenia. Korytarze są idealnie przystrojone. Nie zauważyłem też, by jakiekolwiek zagrożenie było w pobliżu. - Odparł zakładając ręce za plecami.
- Świetnie! To teraz czas, żebyś i ty się przebrał chłopcze. Kim dziś będziesz?- Odezwał się "Mikołaj".
- Postanowiłem stać się mugolskim bohaterem świąt, Grinchem. - Odpowiedział mu grzecznie.
- Ah, mugolskie. Nie znam niestety, mam nadzieję, że będzie pasować do naszego wystroju.
- Zapewniam, że tak będzie. Proszę wybaczyć, idę się przebrać. - Odparł po czym znów ruszył w stronę wieży Gryfonów.
- Bardzo miły chłopak Minerwo, doprawdy, bardzo miły. - Dumbledore zakręcił swoją dużą laską.
- John jest jednym z najlepszych naszych uczniów. Nie dziwię się, że go polubiłeś Aberforth. - Odpowiedziała mu Minerwa czując dziwny uścisk w żołądku patrząc na człowieka tak bardzo podobnego do Albusa.
****
John pośpieszył do swojego dormitorium, gdzie zaczarował swoją głowę na kształt głowy bohatera świątecznej bajki. Pomalował swoją twarz na zielono, powiększył sobie brwi po czym narzucił na siebie mikołajkowy strój i założył czapkę Mikołaja. Pomalował jeszcze dłonie na równie zielony i powiększył sobie paznokcie.
Wybrał tą postać ze względu na dużą liczbę pierwszorocznych pochodzących z mugolskich rodzin. Oni nie znają bajek czarodziejów, ich legend. Ale znajdą Grincha, Psi zaprzęg czy inne postacie, które nie są w niczym gorsze od tych czarodziejskich.
Wyleciał szybko przez Grubą Damę chcąc oddać się Mikołajkowej zabawie, ale wbiegł na chłopaka trochę od niego wyższego, z kręconymi włosami zakrytymi przez taką samą czapkę jaką on posiadał. Szybko przeprosił, ale zdziwił się kiedy mężczyzna się odwrócił.
- Sherlock? Ty z czapką Świętego Mikołaja? - Spytał zdziwiony znów czując przyspieszone bicie serca.
- Postanowiłem w tym roku przymknąć na tą bzdurę oko. - Odparł Holmes dopiero po chwili rozpoznając w zielonym stworze swojego przyjaciela.
- To... miłe z twojej strony. - Przez chwilę panowała między nimi niezręczna cisza, a nigdy jej nie mieli.
- Co to są te Miody Olimpu? - Zapytał Sherlock jakby nie odczuwając nic niepokojącego w tej ciszy.
- Tam mają wstęp tylko siódme roczniki...
- Tak tak, wprowadzisz mnie tam.
Krukon nawet nie zamierzał słuchać Johna. Po prostu złapał go pod ramię i pociągnął w stronę pierwszego kierunkowskazu. Gryfonowi natomiast biło mocno serce, ale był zdziwiony taką... chęcią bliskości okazaną przez młodszego chłopaka. Uświadomił sobie nagle, że Sherlockowi w jakiś jego, pokręcony sposób też zależało na ich relacji. Dlatego nie mógł się powstrzymać i przyciągnął do siebie krukona by mocno go objąć. Bał się jak zareaguje młodszy na taki okaz czułości, więc trzymał go mocno w niepewnym oczekiwaniu.
- John... - Już miał się odsunąć słysząc cichy głos Holmesa, kiedy ten oddał mu uścisk z identyczną siłą. - John, czego mi nie mówisz? - Wyszeptał, jakby czuł strach przyjaciela.
Watson nie wiedział jednak co ma mu odpowiedzieć. Nie mógł powiadomić go o prawdzie. To mogłoby zepsuć między nimi wszystko. A drugi raz nie chciał go stracić.
- No dobra... - Odparł po długiej ciszy Sherlock. - Chodźmy.
Pociągnął Johna jakby nigdy nic w stronę Miodów Olimpu. Kiedy tam dotarli wstęp zagrodziła im pani profesor Hermiona Granger ubrana w gruby, świąteczny sweter i długą spódnicę w choinki. Sherlock spojrzał na Johna jak na debila po czym ominął profesorkę wchodząc do klasy.
- Holmes, okazuje się, że pan czytać nie umie! - Odparła kąśliwie nauczycielka odwracając się w jego stronę. - Wstęp tylko dla siódmorocznych.
- Do tego głuchy. - Dodał Snape, kiedy Sherlock rozglądał się po pomieszczeniu. Oczywiście miał na palcu pierścień, więc mógł zobaczyć i usłyszeć ducha.
- Jeśli obiecam, że nie napiję się ani kropelki alkoholu zgodzi się pani bym tu został? - Spróbował licytować przepustkę.
- Chyba sobie żartujesz. - Dziewczyna pokręciła z dezaprobatą głową. - Byłoby to nieuczciwe względem reszty uczniów. A teraz wynocha! Ta atrakcja jest dla ciebie niedostępna. - Nauczycielka chwyciła chłopaka za ramię i wyprowadziła z pomieszczenia. Próbował protestować, ale nie był na tyle ciekawy tej atrakcji, więc w gruncie rzeczy dał się wyrzucić. John wciąż stał na korytarzu z założonymi rękami jednak teraz podśmiewywał się z przyjaciela.
- Chodź Sherlock. Szkoła przygotowała wiele innych fajnych atrakcji. - Powiedział starszy, a młodszy jedynie wzruszył ramionami.
W rzeczywistości właśnie tak było. Nauczyciele w tym roku naprawdę się postarali, by zapewnić swoim podopiecznym najlepsze z możliwych zabaw. Watson poprowadził krukona najpierw do Czerwonej Komety. Atrakcja znajdowała się na tyłach szkoły, dokładniej na stadionie Quidditcha. Stały tam wielkie, czerwone sanie na widok których Sherlockowi robiło się niedobrze, a jeszcze gorzej poczuł się widząc siedem zaprzęgniętych Testrali, na które narzucono szelki z dzwoneczkami. Przy każdym ruchu zwierzęta podzwaniały irytując tym Holmesa. Watson jednak bawił się świetnie zaciągając do sań przyjaciela. Kazał mu wejść na pojazd koło którego stał Hagrid udający choinkę... Chcąc podświadomie podziękować Watsonowi za prezent usiadł na miejscu woźnicy.
- Hoho! - Odezwał się uradowany gajowy. - Wsiadaj John, koło Holmesa!
Watson zadowolony tak właśnie postąpił. Poczekali jeszcze chwilę, aż Hagrid zapełni sanie uczniami z różnych domów. W końcu ludzka choinka podeszła do Testrali i zaczęła je głaskać. Każdego po kolei, aż w końcu dotarła do siedziska detektywów.
- Dacie sobie radę, czy mam lecieć z wami? - szepnął zasłaniając usta ręką.
- Oczywiście, że tak Hagridzie. W końcu pomagałem ci to przygotować. - Gryfon uśmiechnął się słodko do klucznika, który odwdzięczył się tym samym.
- Cholibka, jak dobrze mieć takich utalentowanych uczniów. - Pociągnął nosem ze wzruszenia. - Więc lećcie dzieciaki, pamiętajcie tylko by zachować ostrożność!
Wraz z jego słowami zaprzęgnięte stworzenia zaczęły biec przed siebie, a sanie uniosły się w górę tuż przed trybunami. Sherlock co prawda nie widział w locie saniami żadnej niesamowitości, ale całkiem przyjemny był fakt radości Johna, który śmiał się jakby na nowo był jedenastolatkiem. Gryfon prowadził zaprzęg nad Hogwartem i Zakazanym lasem wzbijając się i opadając. Czasem mocniej skręcał, a bawił się przy tym nieziemsko dobrze nieświadom czujnej obserwacji Krukona. Sherlock po paru mocniejszych zakrętach doszedł do wniosku, że jeśli John czerpie w tych całych świąt przyjemność, to jemu w sumie też aż tak nie przeszkadzają, by nie pozwolić cieszyć się swojemu przyjacielowi. Uśmiechnął się więc pozwalając sobie na moment zapomnieć o swojej inteligencji i doświadczeniach. Poczuć się jakby dopiero co odkrywał świat i ekscytować kolorowymi iskierkami pozostawianymi w powietrzu przez sanie. Sam nie wiedzieć dlaczego zaczął się śmiać, aż w końcu z tej euforii objął Johna za szyję kładąc mu dłoń na barku. Gryfon – na szczęście wszystkich nieświadomych pasażerów – nie zorientował się w sytuacji i po prostu leciał. Dopiero kiedy w końcu wylądowali z powrotem na trawniku boiska i obaj chłopcy śmiali się do siebie John połapał się w sytuacji i natychmiast zburaczał. Ukrył jednak rumieńce pod pretekstem zimnej pogody i szybkiego lotu.
Następnym miejscem w kolejce, w jakie John postanowił zabrać przyjaciela był Cukier i Mak. Uznał, że po tym małym przypływie adrenaliny przyda im się trochę słodkości. Mała kawiarenka mieściła się w sali od wróżbiarstwa, więc określenie "przekroczyli próg" byłoby nie na miejscu. Wspięli się po drabinie by przejść przez klapę w suficie i znaleźć się w sali pełnej okien i krzeseł. Oczywiście jak zauważyli najwięcej było tu starszych roczników, które zapewne zapoznały się z programem mikołajków, po czym stwierdzili się lepiej będzie posiedzieć i porozmawiać z przyjaciółmi. Mimo natłoku najstarszych roczników nie mieli najmniejszego problemu ze znalezieniem miejsca. Nie mogli niestety liczyć na najbardziej oddalony stolik, ale za to ten przy oknie zapewniał przyjemne widoki na kolejne przejażdżki uczniów Czerwoną Kometą tym razem już z Hagridem jako woźnicą.
Zamówili sobie gorącą czekoladę oraz imbirowe pierniczki. Czekali na swoje zamówienie jednocześnie obserwując zaśnieżone błonia i wsłuchując się w gwar dookoła nich. Ani Sherlock ani John nie rozpoczynali rozmowy. Oboje zatopili się w swoich myślach. Watson modlił się by krukon nie poruszył kwestii jego dziwnego zachowania, natomiast Holmes zastanawiał się jak to zrobić.
Sytuacja katastrofalna patrząc okiem Johna.
Wiedział, że nie będzie w stanie okłamywać przyjaciela. Jeśli jednak chciałby po prostu milczeć to nie miał szans z leglimencją Sherlocka. Miał tyle szczęścia, że przyjaciel tylko raz odważył się użyć na nim tego zaklęcia – kiedy z Johnem było już naprawdę źle i nawet na zajęcia nie chciał chodzić. Nie umiał sobie w tedy poradzić z przeżytymi zaledwie dwa lata wcześniej wydarzeniami na wakacjach. Wciąż wspominając tamtą historię wzdrygał się.
- Proszę. - Milczenie przy ich stoliku przerwała siódmioroczna puchonka podając im zamówienie.
Skinęli w podziękowaniu głowami i John natychmiast zaczął pić swoją czekoladę. Zbyt się jednak pośpieszył. Gorący napój najpierw poparzył mu usta, potem język a na końcu podrażnił gardło. Zaczął sapać z wystawionym językiem i machać nad nim dłonią. Sherlock zwrócił na niego uwagę i zaczął się z niego śmiać. Wyciągnął różdżkę i rzucił szybko niewerbalne zaklęcie, które sprawiło, że gryfon nagle przestał czuć poparzenie. Ze zdziwienia nie schował jednak języka, a Sherlock kierowany dziwnym przeczuciem złapał za niego i delikatnie przyszczypił. Dopiero wtedy John zamknął usta chowając kawałek swojego ciała. Natychmiast się zarumienił i błądził oczami, aż w końcu zrozumiał, że Sherlock dalej patrzy się na niego rozbawiony.
- I z czego się śmiejesz? - Burknął udając obrażonego i zrzucając winę powstania rumieńca na swój błąd w piciu czekolady.
- Z ciebie, łajzo. - Odparł krukon i wzruszył ramionami by nagle spoważnieć. - John. Martwię się.
Przyjaciel szepnął tak cicho, że gryfon musiał chwilę poczekać zanim dotarły do niego słowa. Sherlock. Się. Martwi. To było wręcz niemożliwe. Znaczy, John wiedział, że Holmes ma momenty w których coś go trapi, kiedy przychodzi zmartwienie. Młodszy chłopak nigdy się do tego jednak nie przyznał, bo za pewno nigdy takich chwil nie postrzegał jako zmartwienie.
- Czym? - Spytał będąc całkowicie zdezorientowanym.
- Twoim zachowaniem. Człowiek ma schematy zachowawcze do każdej sytuacji. Analizując całą twoją osobę i to jak dobrze cię znam sprawia, że twoje zachowanie z ostatnich tygodni nie podpina się pod żaden schemat. Czy pojawił się jakiś nowy czynnik, który sprawił, że powstał nowy schemat? - Oczywiście wszystko musiało zostać poparte naukowo.
John poczuł że drętwieje. Czy wszystko musi być przeciw niemu? I co ma teraz mu odpowiedzieć? Nie może powiedzieć mu prawdy. Sherlock nie zrozumie. A jeśli zrozumie to na pewno nie zaakceptuje.
- John? - Przez brak odpowiedzi ze strony gryfona młodszy z detektywów postanowił go popędzić.
- Przepraszam Sherlock. Nie mogę ci powiedzieć. - Odparł w końcu mając nadzieję, że to wystarczy.
- Dlaczego? Od kiedy ukrywasz coś przede mną? - Sherlock zmarszczył brwi, co sugerowało że zaczął intensywnie myśleć.
- Nie zrozumiesz tego. Akurat tego nie zrozumiesz. - Dla Sherlocka był to cios poniżej pasa. On, Sherlock Holmes miał czegoś nie zrozumieć?
Oparł się sztywno o krzesło i zaczął się rozglądać po pomieszczeniu. Widział grupki przyjaciół żartujące o czymś, pary obściskujące się w najdalszym kącie sali, inne dwójki rumieniące się i cicho flirtujące, parę dziewczyn żywo o czymś plotkujące, dwójkę dyżurujących nauczycieli...
A może to jest właśnie to? Może John się zakochał! Rumienił się i uciekał najdalej jak się dało. Może spodobała mu się jakaś dziewczyna i nie wie jak powiedzieć to Sherlockowi?
Krukona jakby olśniło. Już rozumiał dlaczego John nie chce mu nic powiedzieć. Holmes nigdy nie wykazywał aprobaty względem miłości czy innych takich. Dlatego przyjaciel mógł się go wstydzić. Tak, teraz wszystko układa się w całość. Jeśli rzeczywiście Watson by się zakochał czy to nie oznaczało, że zostanie ze wszystkimi zagadkami sam?
- Sherlock, chodźmy dalej. - Rozmyślania krukona przerwał gryfon wstając z krzesła.
Sherlock poszedł za nim, ale postanowił wrócić myślami do swoich rozważań.
Będzie chciał poświęcać tej dziewczynie więcej czasu. Schadzki, romantyczne bzdury typu spacery, randki, wspólna nauka czy tym podobne. Dla Sherlocka nie zostanie już ani skrawka Johna. Nie będzie burzy mózgów, nie będzie współpracy, ciągłego ryzyka i rozwiązywania zagadek. Nie będzie przesiadywania do późna przy książkach czy sprzeciwiania się zasadom... Bo ona będzie sobie tego życzyć.
Z jednej strony chciał dobrze dla przyjaciela. Chciał, by był szczęśliwy tak samo jak podczas przejażdżki Czerwoną Kometą. Z drugiej jednak był egoistą i nigdy się tego nie wypierał. Zawsze na pierwszym miejscu Watson stawiał krukona. Bronił go w każdej możliwej sytuacji. Każdą chwilę poświęcał Sherlockowi i nigdy nie odmawiał nawet najmniejszej bzdury często płacąc za to dużą cenę.
Przechodzili właśnie koło sali w której od paru dni prowadzą badania. Sherlocka nagle tchnęło, że musi z Johnem poważnie i szczerze porozmawiać. Musi go zakleszczyć, przypchać do muru by w końcu wyciągnąć z niego prawdę. Wepchnął więc zdziwionego gryfona do sali nie zwracając uwagi na zaskoczonych rówieśników. Zamknął za nimi drzwi, rzucił na nie zaklęcia wyciszające i zamykające po czym założył ręce na piersi i kazał Johnowi usiąść. Chłopak zdezorientowany postąpił zgodnie z rozkazem.
- Zakochałeś się? - Uderzył bez ostrzeżenia co sprawiło, że gryfon zaczął szybciej oddychać, rumienić się i uciekać wzrokiem. - Tak czy nie.
- Tak. - Wymruczał Watson spuszczając wzrok.
- W kim? - Kiedy Sherlock chciał skonkretyzowanej odpowiedzi John spojrzał na niego jak na idiotę.
- Jak to... W kim? To.... - Zdziwienie nagle zmieniło się w plan działania. - Nie ważne.
Gryfon wstał i chciał wyminąć przyjaciela, ale Holmes złapał go szybko za ramiona i przycisnął do ściany. Dosłownie. John nie wiedział co ma robić. Rozgniewał Sherlocka, widział to w jego oczach. A zdenerwować tego detektywa jest bardzo trudno.
- W kim się zakochałeś? Mów. - Wysyczał i Watson mógł przysiądź, że był teraz bardziej ślizgoński nić krukoński.
- Sherlock, puść mnie. - Wyszeptał czując, że jeśli Sherlock zbliży się jeszcze centymetr to nie wytrzyma i będzie chciał spróbować jego ust.
- Nie. Powiedź mi kto sprawił, że się ode mnie oddalasz? - John coraz bardziej był zbity z tropu.
Krukon natomiast nie grał w żadną grę. Pozwolił swoim słowom płynąć, a ciału działać. Nie miał dużo czasu na rozmyślanie o sytuacji w jakiej się znalazł, ale kiedy tylko John potwierdził jego obawy poczuł dziwne ukłucie w sercu.
- Nie oddalam się od ciebie. Nikt ci mnie nie zabiera. - John złapał za szatę Sherlocka ledwo panując nad pragnieniem przyciągnięcia go do siebie.
- Jesteś mój John, nie oddam cię. - Choć Sherlock był zdenerwowany, to wypowiedział zdanie całkiem świadomie i z pełną odpowiedzialnością. Zdawał sobie sprawę co one oznaczają, ale nie mógł zaprzeczyć, że chce doświadczyć czegoś nowego. Właśnie z Johnem. Kolejny raz zapomnieć o tym, że jest taki mądry i pozbawiony uczuć. Kiedy jednak John ze zwierzęcą natarczywością wbił się w jego usta chciał również zapomnieć, że jest człowiekiem i czarodziejem.
I zapomniał.
Oddał pocałunek z identyczną żarliwością i pozwolił by jego twarz zatonęła w dłoniach gryfona. Przysunął się bliżej niego, obejmując go w pasie i przyciągając do swojego ciała. W końcu przerwali pocałunek kiedy brakło im powietrza. Watson oparł swoje czoło o czoło Sherlocka i ciężko dyszał z zamkniętymi oczami wciąż głaszcząc policzki młodszego.
- Powiesz mi w końcu w kim się zakochałeś? - Spytał Sherlock tak, jakby przed chwilą nic się nie stało, jednak nie wypuścił Johna z objęć.
Gryfon znów spojrzał na niego jak na idiotę i pokręcił z niedowierzaniem głową by tym razem delikatnie złożyć na cienkich wargach krukona pocałunek.
- W tobie kretynie. - Wyszeptał najciszej jak mógł wprost w mokre od pocałunku usta.
- John. - Spojrzał Holmesowi prosto w oczy. - Chcesz ze mną uprawiać seks?
Pytanie było tak bezpośrednie i pozbawione jakiegokolwiek taktu, że John nawet nie mógł w nie uwierzyć. Zaczerwienił się jeszcze bardziej i schował twarz w szacie przyjaciela. Pokiwał głową bojąc się na reakcje partnera.
- To fajnie.
Po czym uniósł Johna, który ze strachu oplótł go nogami w pasie. Nie dał gryfonowi czasu na zorientowanie się w sytuacji. Złapał go za pośladki, mocno pocałował po czym zaczął iść w kierunku najbliższej ławki. Posadził na niej Watsona po czym szybkim ruchem zdjął z niego najpierw kubrak świętego mikołaja, a potem białą koszulkę. Zaczął pocałunkami zjeżdżać coraz niżej, po linii szczęki, szyję i obojczyk nasłuchując westchnień coraz mniej świadomego przyjaciela, chociaż teraz to już kochanka. Czuł jak jego dolna partia ciała zaczęła się cieszyć z bliskości Johna. Przerwał pocałunki by znów spojrzeć na twarz Johna i aż się skrzywił. Że też wcześniej tego nie zauważył.
Chwycił za różdżkę i użył niewerbalnego by pozbyć się zielonego makijażu Watsona, który podniósł brew pytająco.
- Nie mam ochoty kochać się z Grinchem. Chce Johna. - Teraz, kiedy kochanek był pół nagi położył go bezwstydnie na blacie ławki na którą w końcu sam się wdrapał. Zamknął pomiędzy swoimi ramionami głowę gryfona, który sam przestał nad sobą panować. Najpierw zsunął z ramion Sherlocka płaszcz, następnie zrzucił sweter, po czym odwiązał krawat i odpiął wszystkie guziki koszuli gdzie zalśnił mu srebrny amulet. Postanowił przejąć inicjatywę, więc przewrócił Sherlocka na plecy uważając by nie spadli z ławki i zaczął całować jego klatkę piersiową. Czuł się jak w niebie słysząc ciche pomruki partnera. Pragnął Sherlocka, a tak bardzo się bał, że ten go odtrąci. Okazało się jednak, że Holmesowi John nie jest obojętny. Właśnie dostał najwspanialszy prezent na mikołaja.
Sherlock wplótł jedną dłoń we włosy gryfona, drugą ręką podparł się na łokciu. Brutalnie przyciągnął do siebie twarz starszego chłopaka znów go całując. Czuł się jak zwierzę, ale podobało mu się.
Po prostu podobał mu się John i było to wspaniałe uczucie.
Postanowił jeszcze bardziej oddać się instynktowi i obrócił siebie wraz z Johnem na kolanach tak, że nogi zwisały mu z ławki. Popchnął gryfona na ławkę naprzeciw a sam szybko zeskoczył i dostał się do niego by rozpiąć mu rozporek mikołajowych spodni. John przez moment wyglądał na przestraszonego, ale Sherlock szybko uspokoił go wkładając rękę w spodnie i bokserki. Złapał za przyrodzenie i zaczął sunąć ręką w górę i w dół co sprawiło, że John zapomniał o zmartwieniu czegokolwiek dotyczyło. Gryfon sam nie chciał być dłużny, więc w miarę możliwości postąpił identycznie ze spodniami krukona z tym, że zsunął je na wysokość kolan. Wyciągnął ciekawych rozmiarów przyjaciela Sherlocka i zaczął postępować z nim identycznie jak jego partner. Holmes zbliżył do siebie ich ciała, zdjął Johnowi spodnie i bokserki po czym złączył dwie męskości razem szybko posuwając dłonią. John zaczął wić się z przyjemności drapiąc klatkę piersiową Sherlocka. Młodszy w końcu odwrócił tyłem do siebie gryfona nie przestając poruszać dłonią. Całował jego kark i plecy zsuwając niżej jego spodnie. Poślinił swoją dłoń i potarł nią wejście starszego chłopaka. W końcu włożył powoli jeden palec słysząc zduszony jęk Johna. Zaczął nim delikatnie poruszać obserwując reakcję Watsona. Po chwili zauważył, że chłopak się rozluźnia i ponownie na jego twarzy pojawia się przyjemność. Włożył więc drugi palec i cieszył się, kiedy nie było to już dla Johna tak bardzo i długo bolesne jak za pierwszym palcem. Poruszał nim więc szybciej równocześnie przyspieszając ruchy drugiej ręki wciąż zaciśniętej na członku kochanka. Po kolejny minutach przygotowywania gryfona delikatnie zanurzył końcówkę swojego przyrodzenia w Johnie napawając się cudownymi westchnieniami i jękami. Przyciągnął Johna do siebie za szyję sprawiając, że jego ciało wygięło się w większy łuk. Pocałował upragnionego mężczyznę w szyję, a potem w policzek i pozwalając mu słuchać własnych westchnień trzymał usta blisko uszu Johna. Powoli zaczął się w nim poruszać i wcale nie szło mu to tak źle o czym sugerowało zadowolenie Johna, który po chwili postanowił dołączyć do ruchów i zgrać się z nimi, aż w końcu poczuł całą długość przyjaciela. Ruszali się zgodnie, obdarowując siebie coraz to większą przyjemnością, aż w końcu te ruchy doprowadziły ich ekstazę na sam szczyt. Sherlock poruszał dłonią zaciśniętą na członku Johna coraz to szybciej wraz z momentem przychodzącego falami uniesienia. Po chwilach wzrastającej przyjemności i głośniejszych jęków oboje zamilkli. Ich ciała zaczęły drżeć, a brzuch Watsona tak samo jak jego wnętrze zostało zalane białym płynem. Kiedy ta chwila przeminęła opadł wycieńczony na blat ławki i nogi się pod nim ugięły. Nie zauważył nawet kiedy Sherlock opuścił jego ciało by opaść plecami tuż koło niego. Młodszy resztkami sił rzucił zaklęcie czyszczące i spojrzał na twarz wykończonego Johna. Poczuł niebywałe zadowolenie.
Uśmiechnął się pod nosem, pogłaskał Johna po policzku po czym pomyślał, że John naprawdę dobrze smakuje po gorącej czekoladzie i imbirowych pierniczkach.
0 notes
pufal · 5 years
Text
Teologia przy rosole Monika Białkowska Henryk Seweryniak
Teologia przy rosole Monika Białkowska Henryk Seweryniak
Czy to Jezus założył Kościół? Kiedy papież się nie myli? Czy niewierzący będą zbawieni? Czy w islamie jest ten sam Bóg? Kto jest heretykiem? Co z tym strasznym klerykalizmem? Co Kościół robi z pieniędzmi? Na czym polega obraza uczuć religijnych? Czy Jan Paweł II miał swoje słabe strony? Jak odróżnić grzech ciężki od lekkiego? Jak się…
View On WordPress
0 notes
revelstein · 3 years
Text
Śpieszmy się obrażać
Jak wiecie Godek – fakt, kretynka, ale to temat na inną notatkę – chce de facto zakazać seksu innego niż hetero, a na dodatek chce ustawowo zabronić wszelkich zgromadzeń, manifestacji i parad tym nie hetero. Bo wszyscy muszą być tacy jak Godek – raz do roku, po bożemu i najlepiej po ciemku (sąsiadka odpada). Powodzenia, równie dobrze może zakazać dymania się kotów na wiosnę. Myślę, że do tego już…
Tumblr media
View On WordPress
0 notes
radiotokfm · 5 years
Audio
Obraza uczuć religijnych na marszu równości w Gdańsku http://bit.ly/2I880uU
0 notes
zyciestolicy · 4 years
Text
Nergal skazany za obrazę uczuć religijnych
Nergal skazany za obrazę uczuć religijnych
Sąd Rejonowy Warszawa-Mokotów w trybie nakazowym wymierzył znanemu muzykowi Adamowi Nergalowi Darskiemu grzywnę w kwocie 15 tys. zł za obrazę uczuć religijnych. Sąd nakazał mu również pokrycie kosztów sądowych w kwocie blisko 3,5 tys. zł. Muzyk we wtorek złoży sprzeciw, więc odbędzie się proces w tej sprawie. O decyzji Sądu Rejonowego Warszawa-Mokotów poinformował mec. Jerzy Kwaśniewski, prezes…
Tumblr media
View On WordPress
2 notes · View notes
glosowalbym · 6 years
Text
Kodeks Praktyk Niezalecanych.
Istnieje masa zachowań za które obowiązują kary więzienia bądź grzywny, ale ciężko je osądzić i ścigać; ich szkodliwość społeczna zazwyczaj jest niewielka, chodź bywają niebezpieczne w kombinacji z np niedopowiedzialnością. Na przykład: przechodzenie przez ulicę na czerwonym świetle kiedy nie ma żadnego ruchu ulicznego, zażywanie produktów z marihuany, obrażanie ludzi (nie kłamanie, tylko zwykłe zaczepne “ty XYZ”), obrażenie urzędnika państwowego, obraza uczuć regilijnych, znieważanie symboli państwowych / niepoprawne ich przedstawianie (Tęczowe godło na protestach. Płaszczyk przeciwdeszczowy Kaczyńskiego z godłem. Błąd w godle na koszulce prezydentowej. Koszulki patriotyczne.)
Są też zachowania równie groźne bądź irytujące - nadużywanie alkoholu, palenie produktów tytoniowych, nadużyanie antybiotyków albo ketonalu, zaniedbywanie badań okresowych - ale traktowane inaczej tylko dlatego, że jesteśmy do nich przyzwyczajeni. Dlatego wprowadźmy kodeks praktyk niezalecanych. Państwo powinno doradzać ludziom jak mają żyć, przekazywać im sprawdzoną i skondensowaną wiedzę naukową oraz dobre obyczaje. Ale jeśli wykorzystuje do tego więziennictwo, policję, straż miejską, prokuraturę oraz sądy, to generuje ogromne koszty oraz uniemożliwia służbom skupienie się na rozwiązywaniu poważniejszych problemów.
Rozważmy opracowanie dokumentu, który da Państwu, narzędzie do stwierdzenia “sam się prosiłeś o swoje problemy, ostrzegaliśmy, że tak się to może skończyć,” ale jednocześnie nie obciąży podatnika kosztem utrzymywania w więzeniu kogoś kto nie wyrządził nikomu żadnej krzywdy. Niech zachowania z tego kodeksu mogą być podstawą do zaostrzenia kary za konsekwencje tych zachowań (pobicie [po pijanemu], wymuszenie pierwszeństwa na kierowcy samochodu [na czerwonym świetle]), ale niech same w sobie będą zdepenalizowane.
0 notes
Text
Obraza uczuć religijnych i nawoływanie do zabójstwa? Jest śledztwo w sprawie spektaklu "Klątwa"
Obraza uczuć religijnych i nawoływanie do zabójstwa? Jest śledztwo w sprawie spektaklu “Klątwa”
Wszczęto z urzędu śledztwo w sprawie obrażania uczuć religijnych i “publicznego nawoływania do popełniania zabójstwa” w trakcie spektaklu „Klątwa” w Teatrze Powszechnym – poinformował rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga prok. Łukasz Łapczyński.
View On WordPress
0 notes
revelstein · 3 years
Text
A wszystko przez jeden głupi lanszaft
A wszystko przez jeden głupi lanszaft
Dobrze, że są jeszcze sądy dla których czyjaś, nie do końca ustalona acz obuta noga stojąca na świętym jakoby lanszafcie, to nie jest żadna obraza uczuć, zwłaszcza tych religijnych. Jeśli zaś mówimy o jakiś uczuciach bądź odczuciach, to sam ów lanszaft, replikowany bez zastanowienia w milionach zapewne egzemplarzy, jest przykładem obrazy uczuć estetycznych każdego w miarę wykształconego i trzeźwo…
Tumblr media
View On WordPress
0 notes
revelstein · 3 years
Text
Obywatelski obowiązek
Zakonnice na plakacie reklamującym napój, matka boska w kolorach tęczy, gejowska flaga przed kościołem, trąbienie na plączących się po drogach pielgrzymów… wszystko to przykłady obrazy uczuć religijnych Polaków. Przy czym zastanawiająca pojawia się prawidłowość: im ta wiara bardziej powierzchowna, infantylna i badziewna, tym poziom obrazy wyższy. (more…)
Tumblr media
View On WordPress
0 notes