#niebieskości
Explore tagged Tumblr posts
Photo
Niebieskości różne odcienie 💙 😁 . #bużuteriaautorska #bizuteriazkamieninaturalnych #biżuteriarokowa #biżuterianazamówienie #bizuteriaartystyczna #biżuterahandmade #ooakjewelry #innabiżuteria #etsylove #etsyjewelry #etsyshop #etsy #dziewczynykfs #instawtorek #galeriabiżuterii #galeria_rekodziela #rekodzielonacodzien #rękodzieło_pl #bohobiżuteria #pierścionek #pierscionki #turkus #szafir #chalcedon #chalcedonniebieski #Agat #muranoglass #topaz #larimar #lapislazuli https://www.instagram.com/p/CnXFz09IgOI/?igshid=NGJjMDIxMWI=
#bużuteriaautorska#bizuteriazkamieninaturalnych#biżuteriarokowa#biżuterianazamówienie#bizuteriaartystyczna#biżuterahandmade#ooakjewelry#innabiżuteria#etsylove#etsyjewelry#etsyshop#etsy#dziewczynykfs#instawtorek#galeriabiżuterii#galeria_rekodziela#rekodzielonacodzien#rękodzieło_pl#bohobiżuteria#pierścionek#pierscionki#turkus#szafir#chalcedon#chalcedonniebieski#agat#muranoglass#topaz#larimar#lapislazuli
12 notes
·
View notes
Text
„Magia kina” - to tytuł najnowszej kolekcji Deni Cler na sezon wiosna/lato 2023, której premiera odbyła się 26 stycznia w warszawskim Centrum Kreatywności Targowa. Kolekcja inspirowana jest filmem i gwiazdami światowego kina: Brigitte Bardot, Marylin Monroe, Audrey Hepburn, Penelope Cruz, Monicą Bellucci, Cate Blanchett.
„Tegoroczna Moda łączy dwa nurty pragnienie poczucia bezpieczeństwa i potrzebę ubioru na specjalne okazje, które wreszcie pojawiły się w zeszłym roku jak pójście do biura czy wieczorne wyjścia. Wciąż ważny jest nurt „mody domowej” i zoomlook, bo często pracujemy hybrydowo. Mimo trudnej sytuacji makroekonomicznej marki premium jak Deni Cler starają się kreować modę odważną. Konsumenci szukają rzeczy uniwersalnych, wygodnych i na specjalne okazje” - mówi Prezes Deni Cler, Iwona Kossmann.
Na kolekcję „Magico del Cinema” złożyło się sześć grup tematycznych, a każdej z nich patronowała jedna ze wspomnianych gwiazd światowego kina. Inspiracją dla pierwszej była zjawiskowa Monica Belluci. Przeważały w niej modele formalne i eleganckie, dużo deseni graficznych, modne połączenie niebieskości z kremowymi bielami, lekkie wełny i jedwabie. Druga linia, zainspirowana Kate Blanchet - zawiera modele odważne i śmiałe kolorystycznie - limonkowe oraz lawendowe - ale klasyczne w konstrukcjach. Linia, której muzą jest Brigitte Bardot - stawia na modę w stylu sport-glam, kolorystycznie dominuje w niej biel, pomarańcz, granat navy. Czwarta linia, zainspirowana hiszpańską gwiazdą Penelope Cruz - to modele typowo letnie, kojarzone z latynoskim temperamentem aktorki. Lny, hafty, monochromatyczne, kwiatowe druki i gorąca, terrakotowa kolorystyka. Piątej grupie patronuje Audrey Hepburn - w tej grupie królują modele eteryczne z nutą romantyki, biele i szarości podbarwione żółcią i subtelnym beżem. Marilyn Monroe - przewodzi ostatniej grupie, najbardziej cukierkowej w kolorach i modelach, z przewagą sukienek i malinowego różu.
fot. @akpapolskapress
#moda #denicler #milano #deniclermilano @deniclermilano #pokazmody #magiakina #iwonakossmann @iwonakossmann #brigittebardot #marylinmonroe #audreyhepburn #penelopecruz #monicabellucci #cateblanchett @joannasokolowskapronobis
1 note
·
View note
Text
to jest wła��nie miłość, kochanie
lubię w jaki sposób wymawiasz moje imię
nawet jak jesteś zły i na mnie krzyczysz
brzmi to jak wyznanie miłości
kiedy powiesz coś przykrego
i potem przez to płaczę
Ty wiesz że i tak Ci wybaczę
właściwie wybaczyłam w momencie
w którym to powiedziałeś
bo wiem że tego nie chciałeś
nigdy specjalnie mnie nie skrzywdzisz
będziesz mnie bronił
a ja w zamian utonę w niebieskości Twoich oczu
zatracę w czułych słowach
które do mnie mówisz
mówiła Twoje imię tak jak Ty lubisz
i Cię odnajdę kiedy się zgubisz
to dziwne uczucie nam towarzyszące
przy każdym spotkaniu
spróbuję zebrać w jednym zdaniu
oto moje zdanie:
to właśnie jest miłość, kochanie
2 notes
·
View notes
Text
Błękitne przeciwstawienie
Józefowi Hałasowi Blade brodawki niebios szereg modrych blizn Mleko i krew życie i śmierć w błękicie „Błękitne przeciwstawienie” sprzeciwia się światu białej papierowej kuli w której mieszka światło U jej wylotu porcelanowy dzwoneczek czeka iluminacji Poniżej bieli tylko ten świat stworzonych powtórnie z wilgotnej gleby odtwarzanych tchnieniem gwiazdy pustoszejącej do wewnątrz Teraźniejszość mieszka w niebieskości między błękitem a błękitem Łączy stronice liturgii godzin Malarz z własnym światłem idzie pod brzask Powraca za ścianę za czas za siebie Pisze mi się półmrokiem długopisem błękitnym między kartkami „Naśladowania” i Ewangelii Między nocą a dniem Nie pisz o wszystkim pisz całym sobą Malarz stawia znaki i jak potomstwo Abrahama policzone w niepoliczalności są ziarnka piasku źdźbła trawy i liście Malarz choć jest na świecie nie jest z tego świata Świat jest w malarzu jak Ziemia w błękicie Obraz przekracza potrzebę obrazu Otwiera otwartą przestrzeń Cisza i zgiełk na równi niepojęte niemieją pod niebieską tęczówką U źródła próźni Na skraju abstrakcji Antoni Matuszkiewicz, Wrocław, 14 stycznia 1995 r.
1 note
·
View note
Photo
Dziś po raz pierwszy zrobiłam cyjanometr. Urządzenie służące do mierzenia stopnia niebieskości nieba. To nie jest mój wynalazek. Choć jego dzisiejsza naukowa bezużyteczność mogłaby na to wskazywać. Jego autorem jest Horace-Bénédict de Saussure - naukowiec, który jako jeden z pierwszych opisał zjawisko spadania temperatury wraz ze wzrostem wysokości. Wędrował po górach w okolicach Mont Blanc i zapragnął zmierzyć błękitnienie nieba nad Alpami. Żył ponad dwieście lat przede mną, na rysunku ma pogodną twarz. Uważa się go dzisiaj za inicjatora alpinizmu i jednego z największych przyrodników XVIII wieku.
Wiadomo, że niebo bywa całkowicie pozbawione niebieskiego odcienia. Pamiętam, gdy we Włoszech gdzieś nad morzem Tyrreńskim spotkało mnie niebo tak pomarańczowe jak gdyby eksplodujący wulkan się pomylił, zapomniał, że przynależy całkowicie do ziemi a nie do nieba.
Cyjanometr. Cyjan - wyblakły brat królewskiego błękitu, słabszy kuzyn błękitu chemika L. J. Thénarda i chabru, dalekie echo najdroższego mi koloru - ultramaryny. Chyba najczystszą jej postać dojrzałam kiedyś w Maroku, włócząc się uliczkami Marakeszu. W Grecji ten odcień wydawał się bledszy. Weszłam w jeden z niebieskich tuneli i nagle chaber zalał mnie z każdej strony. Wrażenie było oszałamiające, jak gdyby ktoś dodał mi mocy niewidzialnym, bezbolesnym zastrzykiem. Pewnie dlatego pomalowałam ścianę nad łóżkiem tym kolorem.
Powinnam nosić przy sobie lazuryt ze względu na pamięć tamtej fali - minerał z gromady krzemianów, kawałek boskiej skały. Wydobywa się go na przykład nad Bajkałem, w Afganistanie, w Chile albo w Birmie. Podobno jako kamień mądrości wnosi jasność w nasze myśli i uspokaja ducha. Kamień na szczęście półszlachetny (bardziej szlachetny jakoś by się mnie nie imał).
Ultramaryna to najmocniejszy odcień niebieskiego na mojej skali, numer 23. Za nią już tylko granat wpada w czerń. Przed nią jaśnieją cyjanowe paski jak koraliki wody, które z głębin morza zbliżają się do brzegu aż po biel piany fali liżącej piasek.
To też kolor błękitnego malarza Yvesa Kleina, który musiał łazić po tych samych co ja uliczkach Marakeszu.
Teraz wildeckie niebo ma numer 7. Godzinę temu było jeszcze stalowe (37), wcześniej jasnoszare(42), ale jak na zawołanie, żeby mi smutno nie było bez tej mojej niebieskości, zlitowało się i przemieniło.
Wydawałoby się, że nie ma bardziej bezużytecznego przedmiotu od tego, który trzymam w ręce wycelowanej właśnie w smogowe, poznańskie niebo. A jednak jest w nim coś, co mnie rozczula, zachwyca i rozkłada na łopatki. Jak gdyby możliwość przyporządkowania numeru do koloru nieba otwierała nowe światy, wskazywała nieznane obszary. A przecież to tylko papierowe kółko, w które mogę wsadzić dłoń i sprawdzić, że po drugiej stronie ciągle jest ta sama przestrzeń i ten sam czas. Chyba.
#cyan#cyjan#cyjanometr#nauka#miara#niebo#blue#big blue#ultramarine#chaber#royal blue#yves klein#maroko#travel#lazur#lazuryt#sky#diy#painting
10 notes
·
View notes
Photo
Ja tror att jag behöver mera blått och grått i min garderob. Eller kanske ngn annan färg?🤔💙 . I think I need more blue and grey in my closet. Or maybe another colour as well? 👕👽 . Myślę, że zdecydowanie potrzebuję w mojej dziewiarskiej garderobie niebieskości i szarości. A może jeszcze brakuje mi innego koloru? 🤔🐨 . . . . #knitwear #alwaysknitting #knitweardesign #knitting #sweaterknitter #knittersofinstagram #dziergambolubię #stickning #stricken https://www.instagram.com/p/B2Tz53NjuJ-/?igshid=awij3qftocwm
#knitwear#alwaysknitting#knitweardesign#knitting#sweaterknitter#knittersofinstagram#dziergambolubię#stickning#stricken
1 note
·
View note
Photo
Cały dzień słucham. Dzisiaj nie możemy umrzeć. Mój humor jak ta pogoda. Raz święcę, raz gasnę w chmurach. Myśli.
Hoduje od nowa serce. Odrasta ta oporna bulwa. Liczyłem wypisane serca. . Nie mogłem się doliczyć. Budzi się to co spało i to nie wiosna. Spotkałem się ze zwierciadłem. To nie do uwierzenia, że wyglądam jak stal. Przez to zachciało mi się kolorów. Daj mi też nowe zapachy. Odrzucam niebieskości. Wiesz czemu. [Niebieska seria] Pragnę mieć kolory nie tylko te na dobranoc.
Przerażają mnie zakupy. Kwoty ciągle rosną. Ja z tych biednych standardów. Nigdy nie było mnie stać. Teraz musi być mnie stać. Miałem tak duży problem ze startem lata temu. Byłem tak bardzo sam. To cholerne miasto mnie tylko skopało. Uwierzyłem, że nie wierzę w siebie. Mówią że jak chcesz to możesz, ale czasem bardzo chcesz i gówno możesz. W ostatniej chwili skoczyłem na ostatnią deskę. Szukam następnego skoku. Kolejny rok. Zamorduje za kolejne. Wyjdź do ludzi.
Spisałem pięć tysięcy myśli. Nie upubliczniłem żadnej. Sam, moje eskaluje i nic Ci do tego. Chciałem popłakać, ale oczy mi wyschły. Wyłączyłem się, tryb czuwania włączony. Chciałem robić Ci zdjęcia, lecz bałem się kurzu na matrycy. Dziś pył wdycham po szlifowaniu ścian. Nie pytaj ile, bo wstyd odpowiadać. Ponad pełen obrót.
Rozbuchane ego chce nut popłaczmy razem. Chce nuty kuś mnie. Chce nutę rozśmiesz mnie i rozegrać własne ciche nuty, te spod klawiszy, których wychodzi podziw. Nikomu tyle nie opowiadałem o dzieciństwie. Przez to jak wścibska łasica chce wpleść się w jej linie. Nowy jest ten strach przed pytaniem. Kiedyś sypałbym tysiącem pytajników. Drążył jak w skale. Dziś boję się dowiedzieć czegoś, czego nie chce wiedzieć. O tym może inny razem. Męczy mnie powoli tryb przypuszczający.
0 notes
Text
Moda Damska
Mimo, że jesienne trendy teraz na łatwe zagościły w zakładach, projektanci wciąż nakładają po nowatorskie koncepty i uaktualniają swoje kolekcje. Najbardziej idealne rozwiązanie jest zjednoczenie obszernych pomieszczeń do przeprowadzania zebrań i burzy mózgów”, wygodnych Naszyjnik z grawerem stanowisk biurowych w cichych pokojach, stref odpoczynku, a dodatkowo pokoi związanych z charakterem przedsiębiorstwa. Takie podejście pozwala odbywanie spontanicznych spotkań z nowymi specjalistami zaś tym tymże sprawia, że chodzą oni znacznie kreatywnie.
Każdy z kolorów wybieranych przez Instytut nie jest krótki. Poprzedza go wcześniejsze, dogłębna analiza nastrojów istniejących na czasie. „Ultra Violet”, określony został jako”duchowa, kosmiczna” purpura, która symbolizuje oryginalność, energię i wizjonerskie myślenie. Natomiast ten stopień wyraźnie przypomina purpurę z 2016 roku (właściwą dla ikony rocka- Prince, któremu Instytut, dedykował racja taką barwę), to a różnica pomiędzy nimi liczy po ostatnim, iż ten, który będzie rządził w 2018 jest oczywistszy a dużo enigmatyczny, jakby zabarwiony odrobiną magicznego pyłu z różnej planety.
Płynę do brzegu: redpill to, pod wieloma względami, jedna z bardziej obrzydliwych sytuacji w internecie. A choćby nie dlatego, że propaguje brak szacunku dla połowy ziemskiej populacji. Redpill jest silny przede wszystkim dlatego, że do końca krzywdzi mężczyzn, całkowicie zaprzepaszczając ich nadzieje na pewien satysfakcjonujący związek. W długiej pogoni za dupami, z mężczyzn pozostają same chuje, które następnie nie mogą pojąć kiedy wtedy się stało, że nigdzie nie mogą znaleźć ani kobiecego rozumu, ani kobiecego serca. A kobiety z politowaniem i rozumem zawsze w świecie, samego c##?? pod strzechę nie wezmą. Zostają więc Wam same pindy, bez uczucia oraz bez rozumu.
Ktoś powie: ale odkrycie, pudrowe kolory wracają każdej wiosny. Tak, ale tym kursem w całkiem nowej odsłonie. Królować będą pastele w konkretnych, lodowych odcieniach, przywołujące na rzecz kreatywność i energię. „To kolory przypominające lody, ale wcale nie są zbyt słodkie” - powiedziała tych barwachVictoria Beckham, która wprowadziła je do swej kolekcji wiosna lato 2018. Pastelowa paleta fioletów, niebieskości, różów czy żółcieni zdominowała New York Fashion Week (Michael Kors, Calvin Klein, Tom Ford, Coach), ale przeniosła się też po Tygodniach Popularności w Paryżu oraz w Mediolanie: Chanel, Hermes, Acne Studios, Alexander McQueen i Blumarine, Versace czy Roberto Cavalli.
Będąc przy temacie biżuterii, warto dodać kierunkach mody kobiety natomiast w współczesnej kwestii. W pozostałym sezonie prosta będzie… biżuteria w znacznej ilości. ile do tej chwile przedstawiało się tu na minimalizm (mając pod opiekę ozdobność samej sukni), tak właśnie długie sznury pereł, pokrywające dekolt i będące na ramiona, są krzykiem mody. Tego modelu biżuteria powinien czeka w zestawieniu z suknią głębokim dekolcie, bez ramiączek. Sama suknia winna stanowić wówczas mniej ozdobna, by nie zajść w kicz i nadmiar ozdób.
Geometric Game to kolekcja inspirowana kamieniem naturalnym szlachetnym rysunku, nieskazitelnym projekcie i barwie. Doskonale sprawdzi się w łazience nowoczesnej. Stworzone na przeszkodzie płytki zapewniają duży efekt siły i gry światłem. To wartość struktury „squares” przypominającej przestrzenne orgiami. Najbardziej wzrok przyciąga dekor inserto „geo” wykonujący się z trójkątów, które wykonują wrażenie trójwymiarowości.
5 notes
·
View notes
Photo
Niebieskości Ombre 🦋 🆕 Szykuje się kolekcja! Szczegóły wkrótce 🔜 #ombre #kolczykiombre #sutaszgostyn #sutaszleszno #sutaszpoznan #kolczykisutasz #lamariposasoutache #lamariposaflamenco #pendientes #handmadejewelery #handmadeearrings #blueearrings #bluelagoon #soutache #sutasz (w: La Mariposa) https://www.instagram.com/p/B0ayVFMHpUh/?igshid=6vgccwifmolv
#ombre#kolczykiombre#sutaszgostyn#sutaszleszno#sutaszpoznan#kolczykisutasz#lamariposasoutache#lamariposaflamenco#pendientes#handmadejewelery#handmadeearrings#blueearrings#bluelagoon#soutache#sutasz
0 notes
Photo
Zielenie idące w kierunku niebieskości 💚💙 . #biżuteria #pierscionek #pierścionek #napalec #pierscionki #srebro #wisiorek #naszyję #naszyjnik #bizuteriadlakobiet #biżuteriasrebrna #biżuteriaartystyczna #zielonykamień #jaspis #chryzopraz #malachit #turkus #chryzopraz #agat #ooakjewelry #innabiżuteria #etsylove #etsyjewelry #etsyshop #etsy #dziewczynykfs #instawtorek #galeriabiżuterii #galeria_rekodziela #rękodzieło_pl https://www.instagram.com/p/ClgvWW0oe34/?igshid=NGJjMDIxMWI=
#biżuteria#pierscionek#pierścionek#napalec#pierscionki#srebro#wisiorek#naszyję#naszyjnik#bizuteriadlakobiet#biżuteriasrebrna#biżuteriaartystyczna#zielonykamień#jaspis#chryzopraz#malachit#turkus#agat#ooakjewelry#innabiżuteria#etsylove#etsyjewelry#etsyshop#etsy#dziewczynykfs#instawtorek#galeriabiżuterii#galeria_rekodziela#rękodzieło_pl
1 note
·
View note
Photo
Tematem #instawtorek jest dziś kolor. Trudno mi wybrać ulubiony. Uwielbiam niebieskości, ale i zielenie bardzo lubię. Ostatnio bardzo polubiłam też żółć, zwłaszcza wszelkie odcienie musztardowego koloru. #kobiecafotoszkoła @kobiecafotoszkola #musztarda #mustard #włóczka #yarn #dropsyarn #merinowool #dropsfan #babymerino #dropsbabymerino #ptaki #koguty #folk #polishfolk #etnodesign #homedecor #livingroom #bohodecoration #rooster #polishflowers #yellow #knitting #knittstagram #weareknitters #knittingmom #stricken #dziergambolubię #knitandbehappy http://bit.ly/2Kc3zlh
0 notes
Photo
Powietrze było tak przesiąknięte wodą, że na wyciągnięcie ręki można było zobaczyć krople płynące z wiatrem od prawa do lewa. Słońce schowane za lasem przepuszczone przez mgłę zamalowało wszystko na niebiesko. Gdyby zamknąć komuś oczy i postawić go kilkaset metrów od miejsca w którym stał do tej pory, nie byłby w stanie do niego wrócić. Ja znałem drogę, ale towarzyszyło mi uczucie zagubienia. Jakbym szedł pierwszy raz drogą, którą przecież znałem.
Aparat nie radził sobie z ustawianiem ostrości. Ja nie radziłem sobie z przekładaniem doświadczenia na obrazy. Sami wiecie, jak to jest. Tysiące bodźców, mokre powietrze na skórze, niebieskości, granaty, szarości. Cisza niby, ale pełna jakiegoś łagodnego, hipnotyzującego szumu. Dalej księżyc odbijający się od tafli stawu (Nie umiałem go sfotografować.). I drzewa na drugim brzegu. Nad nimi niebo jaśniejsze niż na wschodzie, z ledwo zauważalną nutą różu. I w końcu B fotografująca telefonem, nieopodal, choć za mgłą niewidoczna.
Masz do opowiedzenia tego tylko aparat. Biegniesz zachwycony, serce wali Ci szybko i chcesz to wszystko złapać, zapisać, pokazać, opowiedzieć. Pedałujesz mocno, za chwilę rzucasz rower, biegniesz, stajesz, znów chwytasz za rączkę. Jesteś oszołomiony. Jest pięknie, tak pięknie, że wszyscy muszą to zobaczyć! Wszyscy! Muszą!
Dopiero po chwili zaczynasz rozumieć. Niewielu to dostrzeże a ty nie potrafisz tego pokazać. I przestajesz fotografować. Stajesz w miejscu. Patrzysz i zamykasz oczy. Czujesz wilgoć na skórze. Oddychasz głęboko. Zaczyna się maj. Wszystko pachnie.
Jesteś jak Miłosz w przestrzeni z Daru. Nie potrzebujesz nic więcej poza tym co masz tutaj. Nie masz przeszłości i przyszłości. To nic, że to trwa tylko chwilę. Czuję, że ta chwila już we mnie zostanie. Jak pewna noc sprzed wielu lat, gdzie w środku gór poczułem się zdruzgotany tym co zobaczyłem, podnosząc głowę ku niebu. Ona żyję we mnie do dziś. Gdy piszę Wam o niej, na skórze mam ciarki.
#Maciej#Zdun#obrazki#obrazki po polsku#Kossów#świętokrzyskie#Poland#Polska#photographers on tumblr#mist#fog#landscape
5 notes
·
View notes
Text
Nie budźcie bogów ze snu - cześć pierwsza
Caroline siedziała przy otwartym na oścież oknie, tuż przy łóżku, na którym spokojnie spała jej córka i wpatrywała się w niemal niewidoczny w ciemnościach ocean, nad którymi skrzyły się gwiazdy, gwiazdeczki i nabierający okrągłości księżyc. Z ich bladym blaskiem konkurowały punktowe lampy rozstawione wokół domu i na otaczających go, schodzących wprost do wody tarasach. Ośrodek rehabilitacyjny „Scopa at the sea” w Crescent City leżał nad samym morzem i to dosłownie. Część budynku, umocowana na potężnych palach wcinała się w głąb zatoki, jakby lada chwila chciała oderwać się od lądu i wyruszyć na morską wyprawę, chociaż, biorąc pod uwagę tsunami, które nawiedzały północną Kalifornię, był to bardzo ryzykowny pomysł. Na razie ośrodek ostał się w nienaruszonym stanie, a nieustanny, mrukliwy szum fal usypiał jak najlepsza kołysanka, przesypując miałki piasek, kamienie i potrzaskane muszle.
Córeczka Caroline, Michelle uwielbiała morze. Niemal od razu pokochała to miejsce, chociaż przez kilka lat odwiedziły już wiele ośrodków integracji sensorycznej w Europie i Stanach, szukając lekarstwa na coś, na co go nie było. Zaburzenia słuchu, mowy i ruchu o niewiadomej etiologii, prawdopodobnie wynikające z niedotlenienia przy porodzie, brzmiała jedna z diagnoz Michelle. Nieswoiste uszkodzenia neurologiczne. Mikronapady epilepsji resetujące mózg podczas snu. Lata rehabilitacji i pracy z logopedami, otolaryngologami i fizjoterapeutami, integracja sensoryczna, terapia neurorozwojowa. Jednym słowem – nie mamy pojęcia, co się stało i jak to leczyć, ale jesteśmy dobrej myśli, a pani jest niezwykle dzielna.
Owszem, Caroline była dzielna (jako była łowczyni nawet dzielniejsza niż wyobrażali to sobie pocieszający ją lekarze) i radziła sobie, bo musiała, a dla Michelle zrobiłaby wszystko. Mała była najsłodszym dzieckiem pod słońcem - spokojnym, radosnym i ciekawym świata. Jak można było jej nie kochać? A że uwielbiała morze i pluskanie się w wodzie, Caroline zaczęła się zastanawiać, czy zamiast jeździć po ośrodkach rehabilitacyjnych, które tak naprawdę niewiele pomagały, nie lepiej byłoby kupić dom nad samym oceanem, na przykład tutaj, w Crescent City lub kawałek dalej, na południu. Gdyby miała na to fundusze, bo nadal żyła jak za czasów łowieckich, nie do końca legalnie zdobywając pieniądze na życie i niewiele ponadto. Czas się ustatkować, chociaż nie bardzo wiedziała, czym mogłaby się zająć na stałe – cyrkowym rzucaniem nożami, prowadzeniem lokalnego kółka strzeleckiego bądź szkoły niestandardowej walki wręcz, tłumaczeniami z wymarłych języków, artystycznym rysowaniem sigili i sypaniem kręgów z soli czy wykładami z mniej znanych mitologii i bestiariuszy?
Najgorsze, że Caroline nie potrafiła przestać myśleć jak łowca. Mimo spędzania gros czasu z Michelle i cieszenia się jej małymi sukcesami terapeutycznymi i wielkimi radościami z życia, wciąż dopatrywała się spraw, nawet tam, gdzie ich nie było. Nawet tutaj, w „Scopa at the Sea”, gdy przypadkiem usłyszała, że w ciągu ostatniego miesiąca dwie rodziny z dziećmi wyjechały przed końcem terapii. Ba, w tak wielkim pośpiechu, że właściwie nikt nie widział, by wyjeżdżali (ani płacili za turnus rehabilitacyjny). Czy aby na pewno wyjechali? A może zniknęli? Choć – z drugiej strony – wtedy zostałyby po nich bagaże i samochody. I właściwie dlaczego mieliby zniknąć – z oceanu wynurzyła się wielka kałamarnica i zjadła ich ze smakiem, pozostawiając po sobie i rozbryzgi czarnego atramentu? Żeby było zabawniej, w korytarzu na drugim piętrze ośrodka Caroline rzeczywiście znalazła coś dziwnego, rozsmarowanego na wykładzinie – jakby klej i rybią łuskę, ale czy to wiadomo, co dzieciaki mogły przytargać do środka? Postanowiła, że opanuje swoje paranoiczne instynkty łowieckie i było jej wstyd, że w chwili paniki zadzwoniła do córki zmarłej przyjaciółki, także łowczyni, by prosić ją o pomoc. Przecież w Crescent City nic się nie działo.
Mimo to nocami siadywała przy uchylonym oknie, czuwając nad Michelle i wsłuchując się w szum morza i przedziwne, chlupoczące dźwięki fal obmywających pale, na których posadowiono część budynku. Nie potrzebowała zbyt wielu godzin snu, a wszak strzeżonego Pan Bóg strzeże.
*
Michelle obudziła się nad ranem, gdy coś zimnego i śliskiego dotknęło jej ręki. Odruchowo schowała ją pod koc i niewyraźnie zawołała mamę, jak zwykle, kiedy coś ją przestraszyło. Wyrwana ze snu otworzyła oczy, lecz w pokoju było całkiem, całkiem ciemno. No, może nie tak bardzo ciemno, chociaż wciąż była noc. Mama siedziała na krześle pod oknem i spała. Dziewczynka widziała ją, bo za oknem lśniła dziwna poświata, jakby na firance kłębiły się przezroczyste meduzy. Przeniosła wzrok na rękę – co to?
Po kocu powolutku pełzł ślimak z białą, kręconą skorupką na grzbiecie. Był zabawny. Inne też. Cała rodzina ślimaków. Mała żabka. I kawałeczek czerwonego koralu, o którym mama mówiła, że nie można go brać na pamiątkę, bo zrobi się krzywdę rafie. Kawałeczek robił się coraz większy i cięższy, a ze środka wyjrzała kolorowa rybka. Przecież rybki nie mogą pływać bez wody. Michelle wyjrzała poza krawędź łóżka, by zobaczyć, czy po podłodze nie płynie woda. Nie, było sucho, ale między łóżkiem a szafą śmigały jakieś ciemne cienie. Czarne. Nie tak zabawne jak rodzina ślimaków na kocu. Brzydkie. Dziewczynka cofnęła się gwałtownie, ale było już za późno. Obły kształt wystrzelił jak bicz i owinął się wokół jej ręki. Inne zakotłowały się i wpełzły na łóżko, strącając ślimaki, żabki i koralowiec, a w zamian przyciskając Michelle do materaca, unieruchamiając niczym elastyczne pasy, zatykając usta, zasłaniając oczy. Myślała, że umrze ze strachu. Chciała zawołać mamę, ale nie potrafiła. Brakowało jej tchu, a serce biło jak oszalałe. I zrobiło się naprawdę ciemno.
Nie widziała już, jak ledwo wybudzona ze snu Caroline, która w pierwszej chwili była pewna, że to tylko koszmar, szamocze się z kłębowiskiem cienistych węży i galaretowatych meduz, zstępujących z firanki. Jak próbuje wyrwać się z uścisku, rozwiązać żywe więzy, krzyknąć o pomoc, podbiec do córki. Jak walczy i z kretesem przegrywa.
*
Letni zachód słońca nad morzem jest jednym z najbardziej kiczowatych widoczków na świecie. Bezkresny horyzont jaśniejszych i ciemniejszych niebieskości, na którym boski pędzel maluje bezczelne czerwienie, fiolety, oranże i róże, które powinny się ze sobą gryźć jak wściekłe, a zamiast tego harmonijnie się uzupełniają i odbijają na wodzie długim, barwnym maźnięciem. Przypominająca smakowite żółtko, dojrzałą pomarańczę, lub wisienkę na torcie słoneczna kula majestatycznie zanurza się w morzu, jakby koniecznie pragnęła zażyć kąpieli i powolutku znika, pozostawiając po sobie smugi ciepłych kolorów połykane przez nadchodzącą ciemność. Na nadbrzeżu i przystani zapalają się iskierki świateł, naziemne odpowiedniki gwiazd, także nieśmiało pojawiających się na niebie, a światło latarni morskiej omiata okolicę w hipnotycznym, powtarzalnym rytmie.
Wciąż mokra po pływaniu w chłodnej wodzie (cienka bluzka i spódnica oblepiały ją niczym druga skóra, a wilgotne włosy wiły wężowymi splotami wokół twarzy) Chalchi rozsiadła się wygodniej na kamiennym pirsie nad Crescent Bay i upiła łyk piwa (sączyła je tak długo, że zrobiło się obrzydliwie ciepłe), śmiejąc sama do siebie - doprawdy, czasami miała egzaltowane porównania godne Ani z Zielonego Wzgórza. Niemniej naprawdę uwielbiała wody Pacyfiku i zachody słońca, i chyba dlatego wciąż tkwiła w tej niewielkiej mieścinie, do której dawno temu przygnało jej rodzinę, zamiast – jak jej siostry i bracia rozjechać się po dalekim świecie. Czegóż tam szukali? Wszystko, co kochała Chalchi – wodę, słońce, taniec i dzieciaki, którymi mogła się opiekować, miała tutaj, w Crescent City. Z drugiej strony nie przepadała za tłumami, zwłaszcza tłumami turystów, więc północna Kalifornia odpowiadała jej znacznie bardziej niż słoneczniejsza i cieplejsza, lecz i bardziej zatłoczona Kalifornia południowa.
I niech tak zostanie, pomyślała, w milczącym toaście unosząc butelkę z piwem w stronę rozpływającego się w pastelowych barwach horyzontu i ignorując pokrzykiwania z pobliskiej plaży Pebble Beach, na której grupka młodych ludzi rozpalała ognisko. Nie odejdzie stąd, nawet jeśli… czy naprawdę to, co ostatnio widziała, było prawdziwe?
Niecierpliwie potrząsnęła głową, odganiając złe przeczucia (mokre kosmyki przykleiły jej się do policzków i karku niczym wodorosty). Oszukiwała samą siebie. To, co widziała, było prawdziwe. Nie czas na beztroskie pluskanie się w falach i podziwianie choćby najpiękniejszego zachodu słońca, a tym bardziej na popijanie tequili przy ognisku na plaży. Wyczuwała zmianę unoszącą się w powietrzu nad Crescent City jak woń spalenizny – gryzącą, cierpką i niosącą niedobre wspomnienia. Ktoś modlił się nie do tego boga, do którego powinien, w sposób, który nie powinien. Za to ona powinna coś z tym zrobić i to jak najszybciej, nim spełni się ofiara, ale nie wiedziała, kto, dlaczego i gdzie za tym stoi, ani czy uda jej się przeciwstawić. Od dawna nie ingerowała, nie więc jej dary przygasły jak światełka świetlików po zakończonych godach. Jednak tym razem chodziło o jej miasteczko. I chore dzieci.
Słońce schowało się na dobre, pozostawiając tylko świetlisty punkcik na horyzoncie, więc Chalchi przeciągnęła się i zeskoczyła z murku, zamiatając kamienie długą, zieloną spódnicą. Liczne bransoletki we wszystkich odcieniach szmaragdu zabrzęczały, gdy celnym rzutem umieściła pustą butelkę po piwie w nieco przeładowanym koszu na śmieci. Zwykle tanecznym krokiem podążyłaby w stronę ognisk rozpalanych na Pebble Beach lub niedalekiego Oceanfront Lodge, które już rozbrzmiewało rytmami latynoskimi, by po kąpieli w morskich głębinach i podziwianiu zachodu słońca, przetańczyć pół nocy (jakby jej było mało – przecież za dnia pracowała jako instruktorka zumby) i napić się czegoś procentowego, ale nie dziś. Dziś wróci do ośrodka rehabilitacyjnego „Scopa at the Sea”, by czuwać nad dzieciakami. Nie pozwoli, by jeszcze któreś porwały potwory spod łóżka. Nie na jej zmianie, choćby musiała przypomnieć sobie, jak walczyć ze złem i to nie tylko w przenośni.
*
Crescent City liczyło sobie zaledwie kilka tysięcy dusz i nie przyciągało zbyt wielu turystów, mimo malowniczego położenia na wybrzeżu Pacyfiku. Być może dlatego, że sięgało zbyt daleko na północ, tuż pod granicę z Oregonem i latem było tu o wiele chłodniej, niż by się tego spodziewano po Kalifornii, bądź chodziło o fatalne ukształtowanie terenu, jakby przyciągające tsunami. To z 1964 roku po trzęsieniu ziemi na Alasce zniszczyło niemal całe Crescent City, a pojapońskie z 2011 roku nieźle dało się we znaki łodziom na przystani i samej przystani. Jako, że mieszkańcy miasteczka w przeważającej części żyli z rybołóstwa, był to wyjątkowo nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Dlatego też z czasem co bardziej zapobiegliwi przerzucili się na turystykę, wychodząc ze słusznego założenia, że tsunami szybciej zmyje im łodzie, niż turystów, chyba że turyści będą akurat na łodziach na wyprawie na tuńczyka. Pech się trafia.
Z lokalnych atrakcji (nie licząc tsunami) Crescent City zachęcało kilkoma piaszczysto-kamienistymi plażami i hotelami nad samym (nie takim ciepłym) oceanem, przystanią w kształcie wielkiego, zdziwionego „u”, lasami sekwojowymi (z Last Monarch – sekwoją o największym przekroju pnia na całym zachodnim wybrzeżu), latarnią morską na wysepce i więzieniem stanowym Pelican Bay na kolejnej wyspie, które może nie było specjalnie atrakcyjne dla osadzonych w nim więźniów, ale dla turystów w pewien sposób i owszem.
Chcąc nie chcąc, Dean dowiedział się tego i owego o Crescent City, jadąc autostradą stanową 101 wzdłuż północnego wybrzeża Kalifornii i dosyć cierpliwie słuchając Sama, który rozsiadł się na przednim siedzeniu Impali najwygodniej jak potrafił i czytał z tabletu co smakowitsze kawałki z historii hrabstwa Del Norte. Jednak przy opowieści o pierwszym pionierze, który zawitał na te ziemie, niejakim Jedediahu Smithie, na którego cześć nazwano jeden z pobliskich Sekwojowych Parków Stanowych, nie zdzierżył i uciszył brata stanowczym uniesieniem ręki.
- Po wizycie w domu Lizzie Borden na jakiś czas mam dosyć historii Ameryki – powiedział zgryźliwie. – Jak również Ciemności wysysającej dusze i kryjącej się, nomen omen, w ciemnościach. Jedziemy na wakacje, pamiętasz? Słońce, plaża, zimne piwo i grające w piłkę panienki w bikini.
- A najlepiej cały Słoneczny Patrol – uzupełnił Sam, odrywając się od przewodnika po Del Norte i uśmiechając z pobłażaniem. – Myślę, że plaż i zimnego piwa ci nie zabraknie, ale na słońce i rozebrane plażowiczki bym nie liczył. Przypominam, że to Kalifornia północna, więc średnie temperatury lata oscylują wokół 18 stopni.
- Tak? – spytał nieco złośliwie Dean, machając ręką w stronę uchylonego okna, za którym słońce świeciło jak oszalałe, zatapiając drogę i przejeżdżające nią samochody palącym blaskiem, a wpadające do wnętrza Impali, mierzwiące mu krótkie włosy (oraz z uporem maniaka bawiące się dłuższym włosami brata) podmuchy wiatru znad oceanu były gorące niczym samum. – Ciepło, cieplej, najcieplej. Czyli wakacje.
W istocie musiało być o wiele goręcej, niż przewidywały średnie temperatury hrabstwa Del Norte, bo po przekroczeniu granicy z Oregonem obaj Winchesterowie musieli zdjąć ukochane flanele, zostawiając jedynie t-shirty, w których i tak było im ciut za ciepło. Nad oceanem, wzdłuż którego prowadziła stanowa 101, pomykały pojedyncze białe, pierzaste obłoczki, jakby stworzone po to, by zasiadały na nich anioły grające na lutniach (oby nie), temperatura wciąż rosła, a powietrze pachniało morzem, rybami, spalinami, żywicą i rozgrzanym igliwiem rosnących dookoła sekwoi.
- Może to lato jest wyjątkowe – bąknął Sam, wzruszając ramionami, ale nie zamierzając zbyt łatwo poddać się w kwestii domniemanych wakacji. – Ale tak czy inaczej, nie przyjechaliśmy odpoczywać, a na prośbę Eileen.
W tym momencie bezwiednie uśmiechnął się na wspomnienie video rozmowy z głuchoniemą łowczynią (ów - nieco zbyt błogi, uśmiech nie umknął uwadze Deana) i natychmiast spoważniał, przechodząc do meritum.
- Nie myśl o odpoczynku, zaginęła jej znajoma…
- Znajoma jej mentorki, Lilian – uściślił Dean, jak gdyby próbował zbagatelizować problem. – Ledwo ją pamiętała.
- Nas też ledwo pamięta, a mimo to zadzwoniła – burknął Sam, w głębi duszy nie mając nic przeciwko temu, że Eileen się odezwała, choćby chodziło tylko o pomoc przy sprawie. – Niepokoi się. Caroline nie skontaktowała się z nią tylko po to, by umówić się na drinka. Od dawna nie poluje, a jednak wpadła na jakiś trop… Poza tym zaginęła nie sama, a wraz ze swoją niepełnosprawną córką, dla której specjalnie przyjechała do Crescent City, bo ponoć mają tu doskonały ośrodek rehabilitacyjny.
- Dobijasz mnie – jęknął Dean i przyspieszył, by nie dać się wyprzedzić ciężarówce, która pędziła stanową z takim impetem, jakby jej się bardzo spieszyło. Bądź miała na pace łatwo psujący się towar, który właśnie roztapiał się w chwilowo niespotykanie gorącym słońcu północnej Kalifornii. – Niepełnosprawne dziecko. Zaginiona eks-łowczyni. Zaniepokojona Eileen. Czy my chociaż raz nie możemy pojechać gdzieś ot tak, dla zabawy?
- Vegas – brat z pewną nieśmiałością przypomniał ich coroczne eskapady do Miasta Grzechu.
- Nawet mi nie przypominaj – prychnął Dean, dając fory ciężarówce, bo tak czy inaczej zjeżdżali na Redwood Highway prowadzącą prosto jak strzelił do Crescent City z jego przystanią, latarnią morską na wysepce, plażami i motelami nad samym oceanem. – Znowu chciałbyś się żenić? A może dla odmiany wyjść za mąż?
- Nie – wymamrotał Sam, głębiej wciskając się w oparcie fotela, choć rozgrzana tapicerka niemiłosiernie grzała go w szyję i kark. – Nie chciałbym.
- Sam widzisz – stwierdził filozoficznie Dean, zagłębiając się w plątaninę uliczek nadmorskiego miasteczka i z zadowoleniem przyglądając się prześwietlonym słonecznym blaskiem, białym domom, soczyście zielonym drzewom, prześwitującym zza nich złocistym skrawkom plaż (wbrew słowom Sama pełnym plażowiczów) i głębokiej niebieskości wody zlewającej się z bladym błękitem nieba, wciąż upstrzonego pierzastymi chmurkami. – A ja chciałbym połazić brzegiem, może nawet popływać, a później poleżeć na ręczniku, popijając zimne piwo i flirtując ze śliczną dziewczyną w bikini, której plecy posmarowałem właśnie migdałowym olejkiem do opalania. Czy naprawdę żądam zbyt wiele?
- Obawiam się, że tak – westchnął Sam i jak zwykle – miał rację.
*
Z Eileen spotkali się w bezpretensjonalnej knajpce nad samym morzem – ot, kilka rattanowych stolików i krzeseł pod kolorowymi parasolami, taras pełen rozgadanych plażowiczów w bardzo niekompletnych strojach, jak okiem sięgnąć – mnóstwo piasku i jeszcze więcej wody, wszystko skąpane w oślepiającym słońcu. Obaj Winchesterowie w swoich ciężkich butach, dżinsach i grubszych t-shirtach wyglądali jak żółwie pośród kolorowych rybek akwariowych, a zamiast w skorupach chowali się głębiej w cień parasoli. Jeszcze chwila, a zaczęliby syczeć niczym wampiry ze starych filmów, panicznie bojące się słońca. Za to Eileen w lekkiej, niebieskiej sukience wyglądała ślicznie i dziewczęco i zapewne dlatego Sam nie potrafił oderwać od niej wzroku. Z kolei Dean nie potrafił nie patrzeć na stojący przed nią talerz wyładowany langustynkami z grilla.
- One mają oczy – powiedział ponuro, na wszelki wypadek odsuwając się ciut dalej. – Nie lubię jak jedzenie na mnie patrzy.
- To zamknij oczy – poradziła Eileen, sięgając po kolejną langustynkę i chrupiąc ją ze smakiem. – Zamówimy ci coś innego i zjesz po omacku.
- Jasne, już widzę, co mi zapodacie – krewetki albo kalmary – burknął Dean, wskazując na menu knajpki wystawione na drewnianej tablicy celnie wbitej w piasek, pełne owoców morza w różnej postaci. – Podziękuję.
- Piwo mają – pospieszył ze wsparciem Sam, podrywając się od stolika, by przynieść bratu zimnego Coorsa. Może i on miał problemy z widokiem delikatnej Eileen wprawnie dzielącej langustynki i wybierającej co smakowitsze kąski ze skorupek.
Dean westchnął, tęsknie spojrzał na dwie dziewczyny w bikini popijające rażąco niebieskie drinki przy najbliższym stoliku, zasłaniającym widok na ocean (trudno powiedzieć, czy bardziej było mu żal owego widoku, niemożności zaproponowania dziewczynom nacierania olejkiem czy drinków z palemką) i wrócił spojrzeniem do Eileen.
- Jesteś pewna, że Caroline z Michelle po prostu nie wyjechały? – upewnił się po raz kolejny. – Mówiłaś, że jej samochód i bagaże także zniknęły?
Eileen potrząsnęła głową i po sekundzie kiwnęła. Tak to jest, jeśli ktoś pyta cię o dwie rzeczy na raz.
- Caroline nie wyjechałaby, nie zawiadamiając mnie o tym, nie po tym dziwnym telefonie – powiedziała, gestykulując oderwanymi szczypczykami langustynki. – A jeśli zniknął samochód…
- Ktoś z ośrodka musi być w to zamieszany – dokończył Dean i westchnął. – Trzeba będzie się tam rozejrzeć.
- W tym problem – westchnęła Eileen, znacząco podnosząc palec. – Ja nie mogę. Byłam niemądra i rozpytywałam o Caroline, zapamiętali mnie.
- Kto by cię nie zapamiętał? – spytał z uśmiechem Sam, który wrócił z trzema piwami – po jednym dla każdego i miseczką tacos dla wiecznie głodnego brata. – I na pewno nie jesteś niemądra.
Słysząc to, Dean mało się nie zakrztusił, ale Eileen uśmiechnęła się i nieco zbyt długo przytrzymała podawaną jej butelkę Coorsa, tak że jej palce splotły się z palcami Sama.
„Naprawdę?” spytał bezgłośnie Dean, zagryzając piwo tacos. „Mi zakazujesz wakacji, a ty sobie flirtujesz?”. Jednak Sam nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Rozsiadł się wygodniej, wyciągając przed siebie długie nogi i z każdą chwilą wyglądając na coraz bardziej rozluźnionego, mimo śledztwa, które ich czekało. Zmrużył oczy i zapatrzył się na Eileen w błękitnej sukience i ocean z niebem za jej plecami, kuszące wszelkimi odcieniami błękitu i niebieskości. Ciemność Ciemnością, ale po raz pierwszy od dawna nie musiał aż tak martwić się o starszego brata - piętno Kaina zniknęło, Dean znowu był sobą i to bardzo bardzo sobą, sądząc po spojrzeniach, jakie rzucał na siedzące nieopodal dziewczyny w bikini i tempie, w jakim chrupał tacos. Niewielkie, nadmorskie miasteczko wydawało się przesympatyczne. Spotkali się z Eileen, za którą tęsknił już w chwili, gdy rozstali się w Oak Park Retirement Home w Lebanon, chociaż przy pierwszym spotkaniu o mało co go nie zabiła, biorąc za banshee. Cóż, ryzyko zawodowe. Ale, Boże w niebiesiech (o ile był w niebiesiech), kiedy ostatni raz pozwolili sobie na choćby króciutkie wakacje? I flirt?
- My się rozejrzymy – powiedział beztrosko, nie do końca przekonany, że w Crescent City dzieje się coś złego. Przynajmniej taką miał nadzieję, bo wolałby więcej czasu spędzić z Eileen.
- Choć raczej nie jako agenci FBI - zmącił mu beztroskę Dean, upijając pierwszy łyk piwa. - Bo przecież teoretycznie nic się nie stało.
Tak, zimny Coors i chrupiące tacos zdecydowanie pomagały na troski. W ogóle powinien się bardziej wyluzować, a nie zamartwiać langustynkami patrzącymi się na niego z talerza Eileen, ani czymś, nad czym nie miał kontroli (może dziwna więź z Amarą była tylko złym snem). W końcu byli nad morzem, z pewnością znajdą czas na opalanie się, pluskanie w wodzie, podrywanie ślicznotek i wieczorne wypady do barów, a on poczuje się młodszy, swobodniejszy, bardziej rozluźniony – jak za starych, dobrych czasów, przed Piekłem, Samem bez duszy, Czyśćcem, piętnem Kaina i cholera wie, czym jeszcze.
- Och, w „Scopa at the Sea” na okrągło szukają ludzi do pomocy – upewniła go Eileen, ostrożnie upijając piwną pianę (nie przepadała za alkoholem – wystarczało jej, że nie słyszy wolała nie zaburzać sobie wizji). – Na pewno coś się znajdzie.
- Byle nie pomoc kuchenna – warknął Dean, biorąc kolejny, spory łyk Coorsa i przypominając sobie nie tak dawne przeboje z wysysającym tłuszcz Pishtaco i nieszczęsnym słonym karmelem.
- A ja nie mam nic przeciwko, by znowu zostać trenerem fitness – zaśmiał się Sam, dołączając do pijących piwo i podkradając langustynkę z talerza Eileen. – Poradzę sobie.
Tym razem się pomylił.
*
- Dean – syknął Sam, w poszukiwaniu brata zaglądając do niewielkiej, obstawionej lustrami i rozbrzmiewającej rytmami latynoskimi sali ośrodka rehabilitacyjnego. – Pomocy.
- Nie radzisz sobie? – spytał odrobinę złośliwie Dean, odrywając się od rozmowy ze śliczną, ciemnowłosą kobietą w obcisłym topie i rozkloszowanej, zielonej jak trawa spódnicy. – Hej, Sammy, poznaj Chalchi, tutejszą instruktorka zumby, która…
- To są dzieci – jęknął Sam z przestrachem w oczach, jednocześnie nerwowo kiwnąwszy głową w stronę młodej kobiety. – To joga dla dzieci!
- Och – powiedział Dean. Zaczynał rozumieć przerażenie brata. – Rozrabiają?
- Nie, są słodkie – jęknął ponownie Sam. – Ale to dzieci. Niepełnosprawne. A jeśli im zrobię krzywdę?
- Wolelibyśmy, żeby nie – zgodziła się Chalchi, rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie. – Nie pracowałeś dotąd z dzieciakami?
Sam tylko potrząsnął głową, a dla podkreślenia swojej bezradności, szeroko rozłożył ręce. W obcisłych szortach do kolan i równie obcisłej koszulce bez rękawów wyglądał jak młody Bóg. Przestraszony młody Bóg, któremu nie wyszło tworzenie świata.
- Pomogę mu, dobrze? – spytał z westchnieniem Dean, także obleczony w spodenki do joggingu i opinający się na piersi t-shirt z lycry – dobrze chociaż, że były czarne, bo czuł, jakby miał za chwilę wystąpić w balecie. – Dasz mi sekundę, szefowo?
- Jasne – uśmiechnęła się ciemnowłosa instruktorka. - Potrwa, nim się wszyscy zbiorą na lekcję. Poza tym doskonale poradzę sobie bez ciebie, bez urazy.
- Tak źle tańczę? – spytał Dean ze zbolałą miną, choć uśmiechając się kącikiem ust.
- Jak na pomocnika instruktora… nie najlepiej – parsknęła Chalchi. – Za to nie można odmówić ci entuzjazmu. Oraz innych zalet.
Mówiąc to, lekko popchnęła go w stronę drzwi tarasowanych przez przejętego trenera jogi (nie dla dzieci). Jeśli przy okazji mogła zerknąć na apetyczny tył swego pomocnika (Lopezowie rzeczywiście musieli być zdeterminowani, że go przyjęli, bo chociaż ruszał się jako tako, o tańcach latynoamerykańskich i zumbie nie miał najmniejszego pojęcia), nie będzie narzekać.
- Idź i pomóż, bo wywalą was obu pierwszego dnia pracy – zaśmiała się (akurat, właściciele „Scopa at the Sea” mieli wiecznie niedobory w kadrze, pewnie dlatego, że zdecydowanie za mało płacili). - A tego byście nie chcieli, prawda?
- Prawda – odpowiedzieli jednym głosem Sam i Dean, znikając za drzwiami.
3 notes
·
View notes
Link
0 notes
Text
19.03.2018
Blask przefiltrowanego przez cirrusa słońca na okrągłych i pełnych butlach kolejowych zbiorników z gazem. Tak wyrazisty, że aż nierealny, jakby z najnowszej gry wideo, której twórcy chwalą się hiperrealizmem. Długie perspektywy białych pól w środku Polski. Błękit i biel, rześki, słoneczny mróz na dworze, jest druga połowa marca. Odległe wiatraki na niebieskawych polach. Ale tym razem nie widziane z wysoka, u wybrzeży Wyspy, a z pociągu, którym wracam z Łodzi do Warszawy, po weekendzie rozkoszy ziemskich i wszelakich, tak intensywnych, że na pewno za nie zapłacę, nie ujdzie mi to na sucho, cena będzie wysoka. Niebieskości nieba i siedzeń w pociągu, biel śniegu na polach, nasypach i otwartej książce. Intensywne ciepło mocno świecącego słońca, pęd pociągu, pęd ku Warszawie. Czytam o tezach lipcowych Ceaucescu i początkach ideologicznej podbudowy najgorszych lat jego reżimu. Nagie zagajniki i sosnowe laski. W ustach wciąż mam smak tosta z miodem i masłem orzechowym, kaczki sous vide na puree z groszku, łososia z kawiorem na słodkim pierniku.
Bukareszt w Najlepszej: Miasto Róż, najbardziej zielona, kwiecista stolica Europy, pełen willi w ogrodach, wszystkie budynki obrośnięte winoroślą, bluszczem, pnączami. Słynne są bukareszteńskie przyjęcia w ogrodach. Stworzyli tam swoją własną wersję Młodej Polski, łącząc ją z formami bizantyńskimi, styl podziwiany i wysoce oryginalny. Wszystkie stolice Bałkanów i południowej Europy chcą w ten czy inny sposób naśladować Miasto Miliona Róż. Równać się z nim może tylko przedwieczny Konstantynopol, który pielęgnuje swoje szacowne zabytki z epoki Teodozjusza.
0 notes