#latarnia magiczna
Explore tagged Tumblr posts
wiadomosciprasowe · 4 years ago
Text
Magiczna ściana, czyli pomysł na kreatywny prezent dla dziecka
Zobacz https://www.guwernantka.pl/magiczna-sciana-czyli-pomysl-na-kreatywny-prezent-dla-dziecka/
Magiczna ściana, czyli pomysł na kreatywny prezent dla dziecka
Tumblr media
Data publikacji: 2021-05-31 Oryginalny tytuł wiadomości prasowej: Magiczna ściana, czyli pomysł na kreatywny prezent dla dziecka Kategoria: LIFESTYLE, Dziecko
Jaki prezent dać dziecku, by rozwijał jego wyobraźnię i umiejętności, nie został szybko rzucony w kąt, ale cieszył każdego dnia? Doskonałym pomysłem może być stworzenie magicznej ściany, która będzie inspirować i wspierać rozwój zainteresowań dziecka.
Tumblr media
Jaki prezent dać dziecku, by rozwijał jego wyobraźnię i umiejętności, nie został szybko rzucony w kąt, ale cieszył każdego dnia? Doskonałym pomysłem może być stworzenie magicznej ściany, która będzie inspirować i wspierać rozwój zainteresowań dziecka. A potrzeba do tego niewiele – wystarczą dobry pomysł i funkcjonalna farba. Kawałek miejsca na pewno znajdzie się w każdym domu.  Dodatkowo, wszyscy domownicy zyskają niezapomniane wspomnienia z malowania.
Masz w domu małą księżniczkę lub małego księcia? Czemu by nie podkreślić tego w designerski sposób, np. malując nad ich łóżkami korony? Ten prosty zabieg z wykorzystaniem farby Tikkurila Taika Pearl Paint w kolorze złotym pozwoli stworzyć wyjątkowy klimat nawet nad najzwyklejszym łóżkiem.
Mali miłośnicy kosmosu, spoglądający z tęsknotą i ciekawością w kierunku rozgwieżdżonego nieba, z pewnością docenią możliwość posiadania własnej galaktyki na ścianie. Można ją z łatwością namalować z użyciem srebrnej farby Tikkurila Taika Pearl Paint. W takim pokoju lot na księżyc wyda się być banalnie łatwy, kiedy tylko za paliwo posłuży dziecięca wyobraźnia. A gdy zgasną światła, prywatne ciała niebieskie nawet przy pochmurnej pogodzie rozbłysną w ciemności, ułatwiając przejście z marzeń do zasłużonego snu. Wystarczy pokryć je dodatkowo fluorescencyjnym  laserunkiem Tikkurila Taika Glow, który świeci aż do sześciu godzin.  
Jeśli dysponujesz tylko niewielkim fragmentem ściany, możesz stworzyć gustowną, kreatywną ozdobę, wykorzystując farbę Tikkurila Magnetic w zestawie z tablicową Tikkurila Liitu, np. w modnym kolorze N429 Denim. W ten sposób dziecko zyska miejsce do rysowania, ale też prezentowania swoich obrazków. Nowej dekoracji smaku doda złota falbanka namalowana przy użyciu farby Tikkurila Taika Paint Pearl.
Na większej powierzchni farbę tablicową można wykorzystać, by stworzyć magiczny las, np. w kolorze J383 Tinkerbell na tle nieba w błogim odcieniu Y370 Capri. Miłośnicy natury sami będą mogli dorysować kolorowe ptaki czy chowające się w liściach jeże. Masz inny pomysł na kolor drzewa? Możesz śmiało puścić wodze kolorystycznej fantazji – farbę tablicową Tikkurila Liitu można bowiem barwić na ponad 13 tys. odcieni.
A czy coś stoi na przeszkodzie, żeby w pokoju dziecka w białych falach pływały wieloryby, a latarnia ostrzegała swym światłem statki na tle nieba w urzekającym różu F336 Marshmallow? Wyobraźnia małych księżniczek i piratów nie ma granic, a z farbami Tikkurila można w  pokoju dziecka stworzyć niezwykle inspirujący świat do jej rozwoju.
  Więcej inspiracji do aranżacji dziecięcych pokoi z Tikkurila znajduje się na stronie: https://tikkurila.pl/inspiracje/pokoje-dzieciece-tikkurila-kids-style
Źródło wiadomości: Biuro prasowe Załącznik:
Tumblr media
Hashtags: #LIFESTYLE, #Dziecko
0 notes
labartorium · 5 years ago
Photo
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Magiczna Latarnia Świadomości = Magic Lantern of Consciousness
Oto rzeźbo-lampa, która symbolizuje doskonałość w niedoskonałości. Może nawet nie być postrzegana jako piękna – w standardowym znaczeniu piękna, a jednak jest niesamowita i zaczarowana.
Cena: 3000 PLN (już sprzedana; zamów własną, pisząc do mnie). Wymiary: 25 x 60 x 24 cm Materiały: drewno sosnowe, korzeń sosny, gniazdko elek., jodłowa szyszka wystrugana przez dzięcioła, żarówka LED, Lampa narodziła się z instalacji alchemicznej dotyczącej uwolnienia się od efektu „biegania za marchewką” oraz odkrywania psychicznej strony Natury, czyli życiowej energii, którą nazwałem PSI.
0 notes
fulfilldreams18 · 7 years ago
Text
,,Czymże jest, Wilhelmie, sercom naszym świat bez miłości? Tym zaprawdę, czym byłaby bez światła latarnia magiczna..."
0 notes
noellenights · 8 years ago
Text
The Love Song of J. Alfred Prufrock
S'io credesse che mia risposta fosse A persona che mai tornasse al mondo, Questa fiamma staria senza piu scosse. Ma perciocche giammai di questo fondo Non torno vivo alcun, s'i'odo il vero, Senza tema d'infamia ti rispondo. Let us go then, you and I, When the evening is spread out against the sky Like a patient etherized upon a table; Let us go, through certain half-deserted streets, The muttering retreats Of restless nights in one-night cheap hotels And sawdust restaurants with oyster-shells: Streets that follow like a tedious argument Of insidious intent To lead you to an overwhelming question… Oh, do not ask, "What is it?" Let us go and make our visit. In the room the women come and go Talking of Michelangelo. The yellow fog that rubs its back upon the window-panes, The yellow smoke that rubs its muzzle on the window-panes Licked its tongue into the corners of the evening, Lingered upon the pools that stand in drains, Let fall upon its back the soot that falls from chimneys, Slipped by the terrace, made a sudden leap, And seeing that it was a soft October night, Curled once about the house, and fell asleep. And indeed there will be time For the yellow smoke that slides along the street, Rubbing its back upon the window-panes; There will be time, there will be time To prepare a face to meet the faces that you meet; There will be time to murder and create, And time for all the works and days of hands That lift and drop a question on your plate; Time for you and time for me, And time yet for a hundred indecisions, And for a hundred visions and revisions, Before the taking of a toast and tea. In the room the women come and go Talking of Michelangelo. And indeed there will be time To wonder, "Do I dare?" and, "Do I dare?" Time to turn back and descend the stair, With a bald spot in the middle of my hair— [They will say: "How his hair is growing thin!"] My morning coat, my collar mounting firmly to the chin, My necktie rich and modest, but asserted by a simple pin— [They will say: "But how his arms and legs are thin!"] Do I dare Disturb the universe? In a minute there is time For decisions and revisions which a minute will reverse. For I have known them all already, known them all— Have known the evenings, mornings, afternoons, I have measured out my life with coffee spoons; I know the voices dying with a dying fall Beneath the music from a farther room. So how should I presume? And I have known the eyes already, known them all— The eyes that fix you in a formulated phrase, And when I am formulated, sprawling on a pin, When I am pinned and wriggling on the wall, Then how should I begin To spit out all the butt-ends of my days and ways? And how should I presume? And I have known the arms already, known them all— Arms that are braceleted and white and bare [But in the lamplight, downed with light brown hair!] Is it perfume from a dress That makes me so digress? Arms that lie along a table, or wrap about a shawl. And should I then presume? And how should I begin? . . . . . Shall I say, I have gone at dusk through narrow streets And watched the smoke that rises from the pipes Of lonely men in shirt-sleeves, leaning out of windows? … I should have been a pair of ragged claws Scuttling across the floors of silent seas. . . . . . And the afternoon, the evening, sleeps so peacefully! Smoothed by long fingers, Asleep… tired… or it malingers, Stretched on the floor, here beside you and me. Should I, after tea and cakes and ices, Have the strength to force the moment to its crisis? But though I have wept and fasted, wept and prayed, Though I have seen my head [grown slightly bald] brought in upon a platter, I am no prophet—and here's no great matter; I have seen the moment of my greatness flicker, And I have seen the eternal Footman hold my coat, and snicker, And in short, I was afraid. And would it have been worth it, after all, After the cups, the marmalade, the tea, Among the porcelain, among some talk of you and me, Would it have been worth while, To have bitten off the matter with a smile, To have squeezed the universe into a ball To roll it toward some overwhelming question, To say: "I am Lazarus, come from the dead, Come back to tell you all, I shall tell you all"— If one, settling a pillow by her head, Should say: "That is not what I meant at all. That is not it, at all." And would it have been worth it, after all, Would it have been worth while, After the sunsets and the dooryards and the sprinkled streets, After the novels, after the teacups, after the skirts that trail along the floor— And this, and so much more?— It is impossible to say just what I mean! But as if a magic lantern threw the nerves in patterns on a screen: Would it have been worth while If one, settling a pillow or throwing off a shawl, And turning toward the window, should say: "That is not it at all, That is not what I meant, at all." . . . . . No! I am not Prince Hamlet, nor was meant to be; Am an attendant lord, one that will do To swell a progress, start a scene or two, Advise the prince; no doubt, an easy tool, Deferential, glad to be of use, Politic, cautious, and meticulous; Full of high sentence, but a bit obtuse; At times, indeed, almost ridiculous— Almost, at times, the Fool. I grow old… I grow old… I shall wear the bottoms of my trousers rolled. Shall I part my hair behind? Do I dare to eat a peach? I shall wear white flannel trousers, and walk upon the beach. I have heard the mermaids singing, each to each. I do not think that they will sing to me. I have seen them riding seaward on the waves Combing the white hair of the waves blown back When the wind blows the water white and black. We have lingered in the chambers of the sea By sea-girls wreathed with seaweed red and brown Till human voices wake us, and we drown.
Tumblr media
*
Gdybym przypuszczał, że słucha istota, Co się z tych ciemnic na słońce wybije, Nie drgnąłby więcej płomień mego knota.
Lecz że z czeluści tych stopy niczyje Nie powróciły życiem odzyskanem, Bez trwogi tobie mą hańbę odkryję
Zatem pójdźmy,  ja i ty,
Gdy wieczór rozpostarty na niebie,
Jak pacjent na stole uśpiony eterem;
Pójdźmy przez niemal bezludne ulice,
Tam szepczące zacisze
Bezsennych nocy w tanich hotelach
I knajpach pełnych trocin, muszli po ostrygach:
Ulice ciągnące się jak żmudny racja
Z podstępnym zamiarem
By doprowadzić do przybijającego pytania…
O, nie pytaj, „Co to jest?”
Pójdźmy i złóżmy wizytę.
W pokoju gdzie pani rozmija się z panią
Tematem rozmowy został Michał Anioł.
Żółta mgła co ociera plecy o szyby okien,
Żółty dym co ociera pysk o szyby okien
Własny język zapoznaje z wieczorem,
Marudząc nad rynsztokiem,
Pobrudził sobie plecy sadzą z wymurówek,
Stoczył się z tarasu niespodziewanym skokiem,
A ujrzawszy, że spokojna noc październikowa,
Zwinął się w kłębek i zasnął.
I zaprawdę nadejdzie czas
Że żółty dym ślizgał się będzie ulicami,
O szyby okien ocierając plecami;
Nadejdzie czas, nadejdzie czas
Że przysposobisz twarz na spotkanie z napotkanymi twarzami;
Nadejdzie czas zabijania i płodzenia,
Czas wszystkich pracy i dni dla rąk
Które rzucają pytanie na twój talerz;
Czas dla mnie i dla ciebie,
I czas dla roztrząsania stu rozterek,
Stu wizji i rewizji,
Nim podadzą grzankę z herbatą.
W pokoju gdzie pani rozmija się z panią
Tematem rozmowy został Michał Anioł.
I zaprawdę nadejdzie czas
By podumać, „Czy starczy odwagi?”
Czas, by zawrócić i zejść po schodach,
Bowiem pole łysiny pośrodku czupryny –
(Powiedzą: „Jak mu zrzedły włosy!”)
Mój poranny żakiet, kołnierzyk opinający brodę,
Mój krawat ze zwykłą szpilką, elegancki, lecz skromny –
(Powiedzą: „Jak wątłe są jego kończyny!”)
Czy starczy odwagi
Aby zmącić rytm wszechświata?
W tej minucie, kiedy czas
Na decyzje i rewizje, które minuta ta
może odwrócić w coś przeciwnego.
Bo znam już wszystkie, znam wszystkie –
Znam wieczory, poranki, popołudnia,
Łyżeczkami do kawy wymierzyłem życie;
Znam głosy konające w konającej kadencji
Pod melodię z dalszego pokoju.
           Jak zatem mógłbym się ośmielić?
I znam już wszystkie oczy, znam wszystkie –
Oczy, które wkładają mnie w formułkę,
A kiedy sformułują, nabijają na szpilkę,
I, przygwożdżony, po ścianie się wiję,
Jakże zacząć bym mógł
Wypluwać niedopałki moich dni i dróg?
Jak zatem mógłbym się ośmielić?
I znam już wszystkie ramiona, znam wszystkie –
Ramiona w bransoletkach, białe, obnażone
(Lecz w świetle lampy jasnym puszkiem opalone!)
Czyżby perfumy tej sukienki
Czyniły mnie tak roztargnionym?
Ramiona owinięte w szal i oparte o stół.
Jak zatem mógłbym się ośmielić?
Jakże zacząć bym mógł?
……….
Powiedzieć, że chodziłem o zmierzchu uliczkami,
Śledząc dym, który unosił się z fajek
Samotnych mężczyzn, wychylających się z okien w koszulach?
Powinienem być parą postrzępionych kleszczy
Umykających dnem cichego morza.
………
A popołudnie, wieczór, tak spokojnie śpi!
Ugładzony przez długie palce,
Senny… zmęczony… albo symulant,
Wyciągnięty na podłodze, obok nas.
Czy powinienem, po herbacie, ciastkach i lodach
Mieć na tyle siły, by pokonać słabość?
A choć płakałem i pościłem, płakałem i zanosiłem modły,
Choć ujrzałem mą głowę (cokolwiek łysą) rzuconą na tacę,
To nie jestem prorokiem – to tu bez znaczenia;
Ujrzałem przez mgnienie cień mojej wielkości,
Ujrzałem jak wiekuisty Sługa podaje mi płaszcz i parska,
I, mówiąc krótko, jestem przestraszony.
I jaka wartości w gruncie rzeczy
Po kawie, konfiturze i herbacie,
Paru pogadankach o nas wśród porcelany,
Jaka wartość w sumie,
Że wgryzasz się w problem z uśmiechem,
Utaczasz wszechświat w kulę,
Tocząc do przybijającego pytania,
By rzec: „Jam Łazarz, zza grobu wróciłem,
By opowiedzieć ci wszystko, wszystko ci opowiem” –
A ona, kładąc poduszkę pod głowę:
           „Nie o to mi wcale szło.
             Nie o to mi szło”.
I jaka z tego wartość w gruncie rzeczy,
Jaka wartość w sumie
Z zachodów słońca, podwórek, przyprószonych ulic,
Z powieści, filiżanek, sukien wlokących się podłogą,
Z tego, i z tylu innych rzeczy?
Niemożliwe, by wysłowić co czuję!
Jeżeli nawet układ nerwów na ekran rzuci magiczna latarnia:
Jaka wartość z tego w sumie, jeśli ona,
Kładąc poduszkę czy rzucając szal,
Powie, w stronę okna zwrócona:
           „Nie o to mi wcale szło.
             Nie o to mi szło”.
……..
Nie! Nie jestem Książę Hamlet, być nim nie zamierzam;
Jestem szambelan, który
Pcha akcję naprzód, zaczyna jedną czy dwie sceny,
Radzi księciu; łatwy jest w obsłudze,
Przy tym pewny, uległy, szczęśliwy w przysłudze,
Zręczny, przezorny, staranny;
Patetyczny, lecz dosyć tępy;
Czasami, rzeczywiście, niemal absurdalny –
Czasami niemal Błazen.
Starzeję się… Starzeję się…
Muszę podwinąć mankiety moich spodni.
Czy przedziałek zrobić z tyłu? Czy odważę się zjeść brzoskwinię?
Idąc na spacer po plaży w spodniach z białej flaneli,
Usłyszałem śpiew syren, gdy nawoływały.
Nie sądzę, by dla mnie tak śpiewały.
Widziałem, jak mknęły na falach ku morzu,
Czesząc białe włosy nadchodzącym falom,
Gdy wiatr taflę wody wichrzył biało-czarną.
Nasze życie w podwodnych salonach przemija,
Spowite przez towarzyszki w rude wodorosty,
Aż ludzki głos, budząc nas, zatopi w głębinach.
0 notes
batref · 8 years ago
Text
Słownik nieoczywistych smutków
Xeno – najmniejsza mierzalna jednostka relacji międzyludzkiej. Wymieniana jest na ogół między osobami całkowicie obcymi. Przyjmuje postać, przykładowo, błysku flirtu w oku, kiwnięcia ze zrozumieniem, albo wspólnego uśmiechu nad jakimś zrządzeniem losu. Te momenty są zupełnie nieprzewidywalne i mijają szybciej niż trwały, ale są ważnym pokarmem emocjonalnym, który łagodzi naszą samotność. Kenopsia – niesamowitość miejsca, które jest na ogół pełne ludzi, a teraz jest ciche i puste. Szkolny korytarz wieczorem, opustoszałe biuro w weekend, pusty plac po wyjeździe wesołego miasteczka. Emocjonalny powidok tłumu, który sprawia, że to miejsce nie jest po prostu puste, ale ultra-puste, jakby nie było tam zwykłe zero, ale ujemna liczba ludzi. Ich nieobecność, która rzuca się w oczy, świeci jaskrawo, jak neon. Swish fulfillment – ukłucie szczęścia po tym jak rzucimy coś przez pokój, a to idealnie trafi w swój cel. Książka na właściwy stosik, zmięta kulka do kosza, klucze w dłoń drugiej osoby. Jednorazowa bezbłędność, wewnętrzna doskonałość tej trajektorii i trafienia, która zaspokaja nas w pełni i która nie daje krzty pokusy ani potrzeby, żeby spróbować raz jeszcze. I która jest lepszym dowodem na sens monogamicznej miłości niż jakakolwiek piosenka kiedykolwiek zaśpiewana pod gitarę. Lalalalia – kiedy mówimy sami do siebie, ale nagle orientujemy się, że ktoś jest obok i że może usłyszeć. I płynnie przechodzimy w to podśpiewywanio-pomrukiwanie pod nosem, robimy tę magiczną sztuczkę, która ma zwieść zmysł słuchu i ustrzec naszą przypadkową widownię przed usłyszeniem tego, co słyszy. A naszą pewność siebie przed rozmienieniem na drobne. Midsummer – dzień 26. urodzin, czyli moment w życiu, w którym młodość przestaje być wymówką do czegokolwiek . Nie ma już na co czekać, musimy zacząć zbierać plony, nawet jeśli dopiero co je zasialiśmy. Od tej chwili dni będą już tylko coraz krótsze, aż w końcu i babie lato w powietrzu będzie nam przypominać o nadchodzących śniegach. Flashover – magiczna chwila, w której wszyscy obecni zaczynają nagle mówić szczerze i o rzeczach dla siebie istotnych. Tak jakby chwilowy skok wzajemnego zaufania wywołał spięcie i słowom udało się wreszcie ominąć te wszystkie izolatory z ironii, które w sobie nosimy. A ładunek emocjonalny, którym się stale ładujemy, ocierając się i przeciskając przez świat, momentalnie spłynął do ziemi. Chrysalism – pierwotny, kojący spokój, który czujemy siedząc w czasie burzy w jakimś w przytulnym wnętrzu. Hałas deszczu, który słyszymy jak czyjąś kłótnię piętro wyżej, kłótnię, w której nie rozróżniamy słów, ale w której słyszymy uwolnienie napięcia, które już rozumiemy doskonale. Monachopsis – subtelne, ale uporczywe poczucie, że ustawicznie jesteśmy nie na swoim miejscu. Że ciągle jesteśmy w obcym sobie środowisku, jak ryby wyjęte z wody, jak foki na plaży. Niezdarni, nieporadni, nie umiemy się skupić, odnaleźć, ogarnąć. Tłoczymy się wśród innych niedostosowanych i nawet nie potrafimy się rozeznać, że tutaj blisko, ledwie za rogiem, szumi świat któremu byliśmy przeznaczeni, świat w którym bylibyśmy jak ryby w wodzie, naturalnie, lekko i bezwysiłkowo u siebie. The meantime – chwila, w której sobie uświadamiamy, że nasze planowane przyszłe „ja” nigdy się nie zjawi, a jedyna wersja nas samych, którą mamy do dyspozycji, to ta, która jest w tej chwili. Jak gdyby rola, którą mamy w życiu odegrać, spadła właśnie na to wiecznie nieprzygotowane dziecko, które ciągle sobie nie radzi i które długo, długo, powtarzało sobie tekst pod nosem, ale wciąż go nie umie. A tu nagle zostaje wypchnięte w sam środek naszego życia, które jest już gdzieś w połowie drugiego aktu. Velllichor – melancholia antykwariatów, pełnych starych książek, których nigdy nie przeczytamy. Każda z nich zamknięta jest w swojej własnej epoce, podstemplowana datą i zamknięta jak stary pokój, który autor porzucił lata temu. Jak stryszek, do którego nikt nie zagląda, a na którym kurzą się myśli porzucone zaraz po tym, jak zostały pomyślane. Kairosclerosis – chwila, w której uświadamiamy sobie, że jesteśmy w niej właśnie szczęśliwi. Ta świadomość sprawia, że staramy się posmakować uczucie szczęścia, chcemy je uchwycić i zidentyfikować, obrócić pod światło i osadzić w kontekście. W wyniku tych manipulacji szczęście rozpływa się powoli acz zauważenie, aż wreszcie nie zostaje z niego nic więcej niż posmak. Silience – mistrzostwo w niejednej sprawie, które niezauważenie dzieje się wśród nas. Ukryte talenty naszych przyjaciół i dalszych znajomych. Ulotne solówki grajków w metrze. Nikomu nieznane portfolia początkujących artystów. Cięte, a nigdzie nieutrwalone riposty w internecie. Wszystko to, co mogłoby być okrzyknięte arcydziełem, ale nie będzie, i to tylko dlatego, że arbitralnie sobie przyjęliśmy, że doskonałość musi być dobrem rzadkim. Przegapiamy w ten sposób diamenty tkwiące tuż pod powierzchnią, które może i nie są nieskazitelne, ale są na swój sposób wspaniałe. Catoptric tristesse – smutek, że nigdy nie będziemy wiedzieć, co tak naprawdę myślą o nas inni. Czy myślą dobrze, czy źle, ani nawet czy w ogóle o nas myślą. Ciekawa rzecz, bo mimo że widzimy się nawzajem zupełnie ostro – tak jak siebie samych w lustrze – to i tak jest to obraz zupełnie przekłamany. Zniekształcony i wykrzywiony, tak jakby każde z luster było zanadto zajęte wygibasami i próbami przejrzenia się samo w sobie. Adomania – uczucie, że przyszłość przybywa grubo przed czasem, że wszystkie te fantastyczne daty w rodzaju „2017” nagle są już tutaj, że wyskakują ze swoich przyszłych kryjówek i stają są teraźniejsze. I niezapowiedzianie krzyczą „sprawdzam” wszystkim naszym planom i oczekiwaniom. Podczas gdy my staramy utrzymać się w siodle, jedną ręką ściągając lejce, a drugą wymachując wysoko, jak uczeń w podstawówce, który w końcu wie, jaka jest odpowiedź na pytanie. Trumspringa – pokusa żeby rzucić wszystko i wyjechać, zostać pasterzem w górach, który wędruje ze stadami owiec z pastwiska na pastwisko, za towarzyszy ma tylko strzelbę i psa, i który wieczorami siada z fajką w progu swej chaty by nasłuchiwać grzmotów w odległych stronach. Jest to zarazem pokusa zupełnie realna, wystarczy kliknąć i bilet już kupiony, ale jest też z góry oczywiste, że to tylko hipotetyczno-hipnotyczna wycieczka naszych myśli, ot naszego mózgu przerwa na marzenie, zanim wrócimy za bezpieczne biurko. La cuna – nagły smutek na myśl o tym, że być może nie ma już nic do odkrycia i nowych światów do zasiedlenia. Smutek, że kiedy ostatni odkrywca wyruszał w stronę ostatniej białej plamy na mapie, to nie zawrócił, przypomniawszy sobie, że jego córka ma przecież zagrać w przedstawieniu, a on jej obiecał, że będzie. Gdyby był zawrócił, to może i cały nowy kontynent mielibyśmy dzisiaj do odkrycia, i moglibyśmy go trzymać w odwodzie jak żelazną rezerwę tajemnicy. Choćby po to, żeby móc mówić dzieciom, że „tego nikt nie wie” i „może ty, jak dorośniesz”. Lapyear – rok, w którym stajemy się starsi niż nasi rodzice byli wtedy, kiedy my się urodziliśmy. Rok, który daje znak, że nasz zegar ruszył, że nasza zmiana w sztafecie już się rozpoczęła. I że musimy już biec na własną rękę, że nie możemy się już kryć za ich plecami. Że już nie będzie tak jak dotąd, że ciągnęli nas za sobą, a my tylko patrzyliśmy jak pokonują coraz to nowe płotki, płoty i rowy z wodą. Teraz to my musimy założyć żółte koszulki, te same, które tak nas zawsze fascynowały… i absolutnie przerażały. Moledro – poczucie głębokiej więzi z pisarzem czy artystą, którego nigdy nie spotkaliśmy i nie spotkamy. Ten człowiek żył może stulecia temu i tysiące kilometrów stąd, ale mimo to umiał bezbłędnie wejść do naszej głowy i zostawić w niej szczyptę swojego doświadczenia, tak jak wędrowcy ustawiają piramidki kamieni, żeby oznaczyć szlak wiodący przez nieznane terytorium. Énouement – słodkogorzkie uczucie, że oto dotarliśmy tu, do przyszłości, w której możemy wreszcie dowiedzieć się jak to wszystko się potoczyło i rozwiązało. Możemy się dowiedzieć kim została nasza młodsza siostra, na kogo wyrośli nasi przyjaciele i gdzie zaprowadziły nas nasze własne wybory. To jest bezcenna wiedza, zdobyta podjazdem do obozu przeciwnika, i odruchowo chcemy się nią podzielić z każdym, kto jeszcze tej podróży nie odbył. Ale z kim? Czyżby istniała jakaś część nas samych, która na ochotnika została gdzieś z tyłu, w tych minionych latach, i tam, na zapomnianym przez wszystkich posterunku, wciąż czeka na wiadomości z frontu? Dead reckoning – gdy uświadamiamy sobie, że czyjaś śmierć dotknęła nas bardziej niż się spodziewaliśmy. Tak jakbyśmy podświadomie zakładali, że ta osoba będzie wiecznym i niewzruszonym punktem krajobrazu, niczym latarnia morska, którą możemy codziennie widzieć i nie zauważać przez lata, a która pewnej nocy po prostu się nie zapala. I choć ubywa nam tylko jeden punkt odniesienia, i choć ciągle możemy odnaleźć drogę – to czujemy się jakoś dużo bardziej w dryfie. Ellipsism – smutek, że nigdy nie dowiemy się co było dalej, że nigdy nie będziemy wiedzieć jak dalej się potoczy historia kraju, świata i człowieka. Nie dowiemy się kto na czym wyszedł dobrze, a kto źle, nie dowiemy się co przyszło z tych wszystkich wysiłków ludzkości. Smutek, że z tej anegdoty, jaką jest życie, będziemy musieli wyjść przed końcem i nawet nie dowiemy się jaka jest puenta. Choć z drugiej strony, jest całkiem prawdopodobne, że ta puenta by nas ani nie rozśmieszyła, ani nie zaciekawiła. Że cała ta anegdota ma się nijak do naszego poczucia humoru i że okazałaby się jakąś koszarową, idiotyczną opowiastką o Polaku, Rusku i Niemcu, których diabeł zatrzasnął w latrynie i dał po dwa zadania. The kinda blues – smutna świadomość, że wszystkie zdarzenia jakie zachodzą w naszym życiu, a które wydają się nam tak nowe i głębokie, nie są niczym wyjątkowym, a tylko jednym z kilkudziesięciu możliwych riffów na tej samej kombinacji akordów. I że te wszystkie emocjonalne poruszenia, tam głęboko, w sercu, to nic innego jak tylko covery starych standardów z Wielkiego Śpiewnika Emocji, który w 98% pokrywa się z tym, który ma szympans. Ameneurosis – gdy w nocy usłyszmy trąbiący gdzieś w oddali pociąg. Ten dźwięk, który zarazem brzmi tak smutno i samotnie, a jednocześnie jest niesamowity, pociągający, wzywa nas do podróży, do ruszenia się stąd. Sonder – kiedy uświadamiamy sobie, że każdy człowiek ma życie równie złożone jak my. Że każdy ma swój własny, osobny świat przyjaciół, ambicji, obaw, przyzwyczajeń i dziwactw. Że to jest ta wielka epopeja, która toczy się wokół nas codziennie i niezauważenie, jak mrowisko, które rozciąga się w głąb ziemi i łączy się tajemnymi, nieznanymi przejściami z tysiącami innych żyć, w których nigdy nie będzie nawet śladu po tym, że myśmy istnieli. Że dla tych wszystkich ludzi jesteśmy niczym więcej jak statystami na drugim planie w kawiarni, porannym korkiem na drodze, rozświetlonym oknem o zmierzchu. Źródło: http://myslnikstankiewicza.pl/slownik-nieoczywistych-smutkow/
0 notes
thequeenofallcreation · 8 years ago
Text
Miłosz Czesław MOJA WIERNA MOWO Moja wierna mowo, służyłem tobie. Co noc stawiałem przed tobą miseczki z kolorami, żebyś miała i brzozę i konika polnego i gila zachowanych w mojej pamięci. Trwało to dużo lat. Byłaś moją ojczyzną bo zabrakło innej. Myślałem że będziesz także pośredniczką pomiędzy mną i dobrymi ludźmi, choćby ich było dwudziestu, dziesięciu, albo nie urodzili się jeszcze. Teraz przyznaję się do zwątpienia. Są chwile kiedy wydaje się, że zmarnowałem życie. Bo ty jesteś mową upodlonych, mową nierozumnych i nienawidzących siebie bardziej może od innych narodów, mową konfidentów, mową pomieszanych, chorych na własną niewinność. Ale bez ciebie kim jestem. Tylko szkolarzem gdzieś w odległym kraju, a success, bez lęku i poniżeń. No tak, kim jestem bez ciebie. Filozofem takim jak każdy. Rozumiem, to ma być moje wychowanie: gloria indywidualności odjęta, Grzesznikowi z moralitetu czerwony dywan podścieła Wielki Chwał, a w tym samym czasie latarnia magiczna rzuca na płótno obrazy ludzkiej i boskiej udręki. Moja wierna mowo, może to jednak ja muszę ciebie ratować. Więc będę dalej stawiać przed tobą miseczki z kolorami jasnymi i czystymi jeżeli to możliwe, bo w nieszczęściu potrzebny jakiś ład czy piękno.
0 notes
magentamag · 9 years ago
Photo
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
ANDRÉS PACHÓN – MAGIC LANTERN
Rodríguez Gallery, Poznań 19.05 – 16.06.2016
The magic lantern was a device designed to project images, created in the 17th century. This precursor of the cinematograph was situated halfway between scientific purposes, popular entertainment and the emerging mass media, as it was creating an imaginary that filtered the Western visual culture.
Andrés Pachón´s project at Rodríguez Gallery presents itself as an archaeology of the photographic support used in the last magic lanterns: slides dated between 1890 and 1930, which occasionally, like in the plaques used in this case, were hand-painted. These slides represent Middle East landscapes, where the ethnographic value of the photography overlaps with the biblical imaginary.
The artist deconstructs the original images in order to accentuate the manipulation that lies beneath them, fully loaded with cultural preconceptions. Through a particular kind of high quality scan, the layer of paint is extracted from the plaque, isolating the watercolour from the picture and recovering the brush strokes. This pictorial stain is presented in a big format print alongside with the photographic layer, which has the plaque´s original size.
The diptychs place us between the two layers, the manual gesture and the mechanic photograph, emphasizing the way in which the Western eye forms its imaginary, based on the false idea of the objectivity attributed to the photographic automatism. We ignore which one precedes the other, the photographic image or the pictorial one; definitely our image of the world is the copy of a copy, overlapped layers where there is no place for the reference.
Lastly, we find a series of original plaques displayed on a device that modifies the correct way of seeing them while using the required elements for their projection: light and mirrors. The LED light, properly placed, eliminates the photographic image showing exclusively the hand-painted layer; the original composition of the image will only be seen through the reflection in the mirror situated on the back of the device.
*
Tytułowa latarnia magiczna (bądź latarnia czarnoksięska) to urządzenie służące do wyświetlania obrazów z przeźroczy, wynalezione w Europie w XVII wieku. Jako poprzednik projektora filmowego, popularnie używane było ono zarówno do celów edukacyjnych i informacyjnych, jak i popularnonaukowych, tworząc tym samym obrazy silnie przenikające kulturę wizualną Starego Kontynentu.
Andrés Pachón bierze na warsztat powstałe w Europie szklane przeźrocza, datowane na lata 1890-1930. Owe ręcznie malowane płyty, ukazujące pejzaże z Bliskiego Wchodu ilustrują, w jaki sposób ich niewątpliwa wartość etnograficzna przeplata się z egzotycznymi wyobrażeniami o biblijnym świecie. W pierwszej części wystawy, artysta wyodrębnia warstwę obrazową płyt, izolując akwarele od zdjęć i odkrywając ślady pędzla. Tak powstałe, wielkoformatowe plamy barwne pokazane zostały w towarzystwie biało-czarnych zdjęć, w oryginalnym formacie. W drugiej części ekspozycji, zaprezentowana została gra oryginalnych płyt, umieszczonych w urządzeniu modyfikującym poprawny sposób ich oglądania. Poprzez wykorzystanie podstawowych elementów niezbędnych do projekcji: światła i lustra, dostrzec można wyodrębnioną warstwę malarską przedstawienia bądź, jedynie w odbiciu lustrzanym, oryginalny obraz przeźrocza.
Projekt Pachóna, poprzez uważną analizę obrazu i odseparowanie jego warstw, umiejscawia widza w samym środku rozważań o możliwościach manipulacji medium fotograficznym; pomiędzy mechaniczną obiektywnością fotografii, a subiektywnym wyobrażeniem, uwidocznionym poprzez kolorystykę i gest malarski. Artysta podkreśla także problem tworzenia wizerunku Bliskiego Wschodu i egzotycznego świata w ogóle, które opiera się na fałszywej obiektywności, jaką „europejskie oko” przypisuje zautomatyzowanemu aparatowi. Obraz świata i spojrzenie na „Innego” jawi się tutaj jako pewien konstrukt, kopia kopii, powstała poprzez nałożenie na siebie różnych warstw, wyobrażeń i stereotypów, bardzo głęboko zakorzenionych w naszej kulturze.
4 notes · View notes
magictransistor · 10 years ago
Photo
Tumblr media
Llanterna Mágica
60 notes · View notes