Był wieczór, byliśmy sami, ja, Julia i whisky z cytrynowym Schweppsem. Rozmawialiśmy o głupotach w delikatnym świetle zapachowej świeczki. Mocny trunek uderzał mi do głowy i z każdym łykiem myślałem inaczej.
- Jedziemy do sexshopu. - Nagle coś do mnie trafiło.
- Ale po co? - Spytała mnie zaciekawiona.
- Kupimy sobie zabawkę. Taki wibrator na pilot. Co Ty na to?
- Brzmi podniecająco. Zróbmy to. Ale czy będzie jeszcze coś czynnego o tej porze?
- Ubieraj się, wychodzimy. Mamy 30 minut, by dojechać do ostatniego otwartego sklepu w tym mieście.
Szybko wciągnęliśmy na siebie ubrania i szybkim krokiem poszliśmy na przystanek tramwajowy. Cały czas walczyliśmy z czasem. Jadącego tramwaju nie mogliśmy przyspieszyć, ale gdy tylko wysiedliśmy na stacji docelowej biegiem oporowaliśmy wskazówki zegara, by dotrzeć przed zamknięciem sklepu. Zdyszani weszliśmy do siedliska seksualnych gadżetów.
- Proszę o przemyślane zakupy, bo już zamykamy. - Przywitała nas sprzedawczyni.
- Dobry wieczór, poprosimy o wibrator na pilot, tylko tyle.
Wybór konkretnego modelu nie był łatwy, wszystkie różniły się od siebie kształtem, ceną i funkcjonalnością, ale ostatecznie z pomocą ekspedientki udało nam się wybrać coś satysfakcjonującego i wyszliśmy ze sklepu z uśmiechem na twarzy.
- I co teraz? - Julia zapytała, zaintrygowana moją weną twórczą do dziwnych pomysłów.
- Jak to co, idziemy do baru przetestować urządzenie. Musimy sprawdzić czy Ci się podoba.
Przeszliśmy klikaset metrów ulicą trzymając się za ręce i wstąpiliśmy do Pijalni wódki i piwa.
- Ja usiądę przy barze, zamówię nam po piwie, a ty możesz przejść się do toalety.
- Okej, zaraz wracam. - odeszła odprowadzając mnie wzrokiem.
Siedziałem przy barze w oczekiwaniu na browary i myślałem o tym jak ona kurewsko mi się podoba. Każdy dzień z nią był wyjątkowy. Nie nudziliśmy się ze sobą i mając ją obok, nawet zmywanie naczyń było czymś przyjemnym. W dodatku, w łóżku zamieniała się w ogień.
- Żywiec Biały i Warkę poproszę.
Po kliku chwilach wziąłem dwa piwa do ręki i ponownie zobaczyłem Julię, sugerując jej by znalazła jakiś wolny stolik na uboczu.
- Masz to w sobie? - Z zaciekawieniem spojrzałem w jej brązowe oczy.
Pokiwała głową i gdy widziałem, że już wygodnie się rozsiadła, przycisnąłem przycisk na pilocie znajdującym się w mojej kieszeni.
Na twarzy Julki w momencie pojawiły się czerwone wypieki. Widziałem, że robi się jej zbyt dobrze i by nie wzbudzać podejrzeń ludzi siedzących obok, próbowałem wyłączyć urządzenie.
- Jak się to kurwa wyłącza? - Spytałem, widząc jak moja dziewczyna wije się coraz bardziej na krześle. Było widać jak ogromne podniecenie przeszywa jej całe ciało, a ja walczyłem z pilotem.
- Uff.. już możesz ze mną porozmawiać. Nie dało się tego wyłączyć.
Podniecona Julka z rozbierającym spojrzeniem opowiedziała mi jak bardzo teraz ma na mnie ochotę i co chce ze mną zrobić, ale gdy tylko zorientowała się, że jest w miejscu publicznym próbowała zejść na jakieś bardziej przyziemne tematy. Ja chciałem być tam tylko z nią, więc gdy widziałem, że wraca jej świadomość obecności innych ludzi całowałem ją i przyciągałem jeszcze bliżej do siebie poprzez falę wibracji na jej łechtaczce.
To był przyjemny wieczór, po wypiciu piwa wróciliśmy uberem do domu. Rzuciliśmy się sobie w ramiona i po błogim seksie zasnęliśmy wtuleni do siebie bez ubrań.
5 notes
·
View notes
Przestałam oddychać
Pewnie nigdy nie martwiłeś się, jak długo będziesz żyć. Czy kiedykolwiek będziesz szczęśliwy. Naszła Cie kiedykolwiek myśl : A co jeśli będę sam? A co jeśli będę jedynie skazany na cierpienie.
Och, spokojnie. Takie 'przywileje' mają jedynie martwi za życia.
Ja jestem martwa za życia.
Nie, nie jest to kolejne fantasy. Nie, nie jest to, to o czym myślisz.
Ból to jedyne, co odczuwam od wielu miesięcy. Dlaczego? To proste. Straciłam miłość mojego życia. Odeszła, kiedy najbardziej mnie potrzebowała. A ja? Ja bawiłam się świetnie na imprezie zakrapianej alkoholem. Czy jestem uzależniona od alkoholu? Aktualnie, owszem. Jedynie to daje mi możliwość egzystencji.
To nie jest życie. To egzystencja wsród ludzi, którzy mają Cie za ostatnią kanalie. Jestem wyrzutkiem. Straciłam znajomych, rodzina nie przyznaje się do mnie. Jestem sama. Tak samo, jak moja ukochana w dniu swojej śmierci. Była sama, a mnie nie było obok. A obiecałam jej, że będę.
Siedzę w czterech ścianach swojej celi. Mój pokój jest biały. Jest tu jedynie łóżko, szafa i biurko. Wszystko w kolorze rażącej bieli. Dlaczego nie ma tutaj lustra? Ponieważ brzydzę się swojego odbicia. Siebie. Żyje, jak szczur. Jestem martwa, mimo że oddycham.
Mam za sobą około 20 prób samobójczych. Dlaczego prób? W ostatniej chwili coś każe mi żyć. Karetka nawet nie pyta, co się stało w momencie, kiedy poznają adres. Przyjeżdzają tutaj średnio raz w tygodniu. Albo sprawdzić czy żyje, albo, by mnie ratować. Zamykali mnie w szpitalu psychiatrycznym już wiele razy. Wychodzę po 3 dniach.
Nie chcesz wiedzieć jak.
Patrzę na zamarznięty lód na szybie. Jest grudzień. Przykrywam się kocem popijając herbatę z miodem. Dziś mija 12 miesięcy odkąd mój anioł wrócił do nieba. 12 miesięcy odkąd umarłam dalej będąc na tym świecie. 12 miesięcy odkąd moje serce przestało bić.
Czy jestem potworem? Tak, jestem.
Czy zasługuje na życie? Nie.
Czy kochałam ją całym sercem? Tak, kocham ją wciąż.
Emily. Emily. Emily. Emily. Emily. Emily. Emily. Emily. Emily. Emily. Emily. Emily. Emily. Emily. Emily. Emily. Emily. Emily.
Emily nie żyje.
Płatki śniegu oklejają balustradę balkonu. Wyglądam przez okno. Ludzie spieszą się do domów. Każdy biegnie. A ja? Stoję w miejscu. Wrzątek parzy moje usta, powodu ból. Odstawiam kubek na stolik.
Kocham Cie, Emily. Kocham Cie.
Pojedyncza łza spływa po moim rozgrzanym policzku. Chwilę pózniej kolejna. I kolejna. Aż po paru minutach dławię się na nowo łzami.
Tak bardzo za Tobą tęsknie kochanie.
Opieram zmęczona głowę o oparcie. Nieprzytomnym wzrokiem przyglądam się, jak para unosi się nad kubkiem z herbatą.
Dzwoni telefon. Nie poruszam się, jakby mój najdrobniejszy ruch, oznaka życia, miałby odebrać połączenie. Dać znać komuś, że tutaj jestem. Po paru sygnałach włącza się automatyczna sekretarka.
- Cześć Margo... Wiem, tak długo milczałam. Może masz chwilę, by się spotkać? Dawno nie rozmawiałyśmy. Chyba od śmierci Emily... Jak się trzymasz? Słyszałam, że widują cie na cmentarzu codziennie o 20:13. To godzina, kiedy ona... Margo... Tak mi przykro. Ja wiem, jak bardzo ją kochałaś... Była dla Ciebie wszystkim.- dziewczyna milknie. Słychać, jak oddycha. Dopiero po dłuższej chwili zbiera się na odwagę, by mówić dalej. - Odezwij się. Rozumiem, masz do mnie żal. Dlatego wolałam milczeć. Ale ja nie wiedziałam. Nie wiedziałam... Trzymaj się motylku. Odezwij się. Każdy za Tobą tęskni. Przepraszam jeszcze raz.
Rozmówczyni rozłącza się. Maszyna się wyłącza. A cicha wraca na swoje miejsce. Łzy ciekną strumieniami niczym rzeka w górach. Serce, umarłe serce, przypomina mi, jak bardzo potrafi sprawić mi ból. Drżałam na całym ciele.
Emily, przepraszam.
Byłam wtedy na imprezie, przyjaciółki, to jest byłej przyjaciółki. Od śmierci mojej dziewczyny przestała zasługiwać na to miano. Emily miała wtedy bardzo, bardzo zły dzień. Depresja pogłębiła się. Ja nie wiedziałam. Dzień wcześniej pokłóciłyśmy się. W dniu, kiedy popełniła samobójstwo czułam, że powinnam do niej pojechać. Ale.... Kate zatrzymała mnie na imprezie, na która mnie ściągnęła, mimo moich oporów. Upiłam się, w końcu.
W chwili, kiedy ja piłam, mój anioł podcinał sobie żyły. O godzinie 20:13 napisałam jej smsa o treści: 'Kochanie wybacz mi te kłótnie. Kocham Cie najbardziej na świecie. Jesteś dla mnie wszystkim. Zabieram Cie jutro na spacer. Muszę Ci coś ważnego powiedzieć. Kocham Cie. Na zawsze.'
O godzinie 20:13 serce Emily przestało bić. Dowiedziałam się pózniej, że czytała tego smsa, kiedy umierała.
Teraz? Nienawidzę siebie, pragnę być z Emily. Kocham ją najbardziej na świecie. Dziś o godzinie 20:13 przestałam oddychać.
Kocham Cie myszko.
Teraz będę przy Tobie.
Margo.
3 notes
·
View notes
Najdłuższa zima w roku
Lin siedziała w niemal pustej, a z pewnością niemal idealnie cichej oberży. Za oknem delikatnie prószyło. Zima dawała się tutaj naprawdę we znaki.
Szurała delikatnie drewnianym kuflem, o drewniany blat. Barszcz wewnątrz już dawno przestał parować, a nawet zaczęły wyłaniać się na jego tafli wyraźne oka tłuszczu. Słońce było już blisko Yggodras, ale jego mieszkańcy musieli jeszcze się trochę pomęczyć z tą nocą polarną. Musiało być to nieco uciążliwe, choć pewnie tubylcy zdążyli przywyknąć. Ciężko to stwierdzić. Przekazanie tego regionu miało miejsce jednak dość niedawno. Nowi nabywcy zdają się jednak dobrymi nowymi rezydentami.
Kobieta siedząca w kącie izby przygryzła lekko czarną wargę. Patrzyła teraz w nicość, jej palce zaciskały się na naczyniu, zbielałe lekko, nietypowo wręcz dla jej karnacji. Nie przeszkadzał jej nawet biały kosmyk, który uciekłszy spomiędzy burzy kruczoczarnych włosów, sięgających połowy szyi, opadł jej bezwładnie na twarz. Można by pomyśleć że ta ciągła ciemność była dlań lekko przygnębiająca. Jednak w jej profesji, zdążyła do niej przywyknąć. Spojrzała na chwilę za okno. Szkła noktowizyjne są jednak dobrym wynalazkiem. Zwłaszcza tutaj. Bez wątpienia przydatne. Widziała zarysy postaci – niewielu co prawda, ale byli. Przechodziły różne istoty. Cały proces przekazania wprowadził tu znaczną multirasowość. Ale to się wkrótce zmieni.
Lin nie dostrzegła jednak smukłej postaci, zmierzającej prosto do karczmy. Usłyszała wprawdzie dźwięk otwierania i zamykania drzwi. Nie obeszło się też bez charakterystycznego świstu, towarzyszącego podróżnemu wiatru. Odwróciła wzrok dopiero, gdy kątem oka wyłapała, że postać siada naprzeciw niej, przy jej stoliku. Nie powiedzieć wyrwał ją trochę z zamyślenia, ale nie można powiedzieć o zaskoczeniu, bo spodziewała się go.
- Byłeś na spotkaniu? – rzuciła pozornie beznamiętnie, ale uśmiechnęła się przy tym ciepło. Czarnoskóry chłopak – jej rodak – zaczerwienił się troszkę, choć mogła to być kwestia mrozu na zewnątrz.
- Byłem – rzekł wyraźnie zadowolony. Tak można by przynajmniej wywnioskować po jego uśmiechu. Zdjął płaszcz podróżny i odwiesił na krzesło. Poklepał się jeszcze delikatnie i niemal niezauważalnie po kieszeni kamizelki, jakby się upewniał że nic z niej nie zgubił. Przez chwilę zdawało się, że chce coś powiedzieć, lecz… Nie zrobił tego. Po krótkiej chwili usiadł po prostu, oparł się łokciami o blat i wbił wzrok w twarz towarzyszki.
- No i!? – ponagliła go, niecierpliwa odpowiedzi.
- No i… - zaczął, z wstawioną dramatyczną pauzą – Na spotkaniu zebrały się trzy stołki.
- Trzy?
- Tak – pokiwał zdecydowanie głową, widząc uniesione brwi Lin.
- Poza gubernatorem Yggodras i kanclerzem Drakkenów, był jeszcze jakiś dziwny typ, twierdzący że reprezentuje interesy Wędrownych Klanów.
- Może przyszedł ściągnąć prowizję? Dojdzie w ogóle do porozumienia?
- Tak jak już zdążyliśmy ustalić, Allayi chcą odszkodowania za region, z tytułu rękojmi od Drakkenów. Nie jest to do końca umowa handlowa, więc nie wiem czy chodzi o prowizje.
- Chwila, chwila, jak to nie wiesz? Zadaniem szpiega jest wiedzieć Sheez!
- Tylko że - przerwał jej – ten gość nie był z Wędrownych Klanów.
- To w końcu był czy nie był?
- Tak wyglądał i za takiego się podawał. Ale mi on nie wyglądał na Wędrownego. Już z wieloma miałem do czynienia i ten nie zachowywał się jak tamci. Nie zachowywał się jak kupiec.
- Ale coś chyba jednak mówił? – dziewczyna zaczynała coraz gwałtowniej gestykulować, choć jej głos pozostawał dość spokojny.
- Tyle że nie zrozumiałem ani słowa. Posługiwał się jakimś dziwnym dialektem. Ale tamci zdawali się rozumieć. – Lin pokiwała głową. Sheez w tym czasie westchnął lekko, po czym wstał i wziął kubek Zapomnianej.
Był wysoki, miał ciemną, popielnie czarną twarz, przez którą przechodził po przekątnej biały pas – tradycyjne malowanie jego rasy, oraz lekko rozczochrane, krótkie, czarne włosy. Wyglądał dość młodo, choć pewne doświadczenia już miał. Niewielkie, ale od czegoś trzeba zacząć.
- Poproszę żeby podgrzali
- Nie, czekaj, nie trzeba – podniosła się lekko i chwyciła go za nadgarstek. Mężczyzna posłusznie usiadł. Patrzyli się przez chwilę na siebie.
Lin natomiast nie odbiegała mocno od kanonu piękna wśród Zapomnianych. Miała czarne włosy, z jednym kosmykiem malowanym na biało, czarną twarz przecinały jej dwa wąskie, poprzeczne, białe pasy. Rysy miała przy tym młode, delikatne, choć wybitnej piękności nie stanowiły.
- Co cię przywiało tak daleko od domu? – odezwała się w końcu. Sheez spuścił wzrok. Zdał sobie sprawę że właśnie obracał pod stołem w palcach mały obiekt, pudełeczko. Szybko schował je z powrotem do kieszonki w kamizelce. Uśmiechnął się lekko na to pytanie i starając się brzmieć jak najpoważniej, rzekł:
- Obowiązki. – Ta odpowiedź jednak zdawało się, nie ukontentowała dziewczyny. Pokręciła głową, ściągnęła kącik ust i odezwała się.
- Nie Sheez. Ty nie musiałeś tu przyjeżdżać. - Tamten po chwili westchnął i przyznał
- Nie musiałem… - znów wyjął z kieszeni pudełeczko. Znów zaczął obracać je w palcach. Odwrócił wzrok, zastukał paznokciami o blat stołu.
- Lin…
- Tak? - Zdawał się zbierać w sobie, ale… Chyba nie wyszło. Odezwał się w końcu.
- A ty czemu tu jesteś? – Dziewczyna uśmiechnęła się znów uroczo. Jej idealnie niebieskie oczy zdawały się iskrzyć.
- Bo chcę – powiedziała. Widząc że to z kolei nie ukontentowało za bardzo Sheeza, zmarszczyła lekko brwi, po czym nachyliła się gwałtownie do niego.
- Pokazać ci coś fajnego? – rzuciła tajemniczo, po czym bez chwili namysłu wstała, odwróciła się, rzucając mu przelotne spojrzenie i ruszyła po drewnianych chodach na górę. Mężczyzna znów posłusznie wstał i podążył za nią.
Weszli do jednej z komnat o białych ścianach i skromnych meblach. Łoże, kufer, stolik z taboretem i komoda. Wszystko w przyzwoitym stanie, jak na Allayi przystało. Wisiał tu nawet jeden obraz, ukazujący piękno mchowych pereł w zimowym krajobrazie.
- Siadaj! Zamknij oczy! – poleciła mu Lin. Ten rzecz jasna zrobił o co prosiła. Usiadł na łóżku i poczuł że tamta zrobiła to samo. Czkał w chwili lekkiego napięcia, niepewny tego, co dla niego szykuje towarzyszka. Nie minęła długa chwila, gdy poczuł jak coś ciężkiego spada na jego kolana. Odruchowo otworzył oczy i nachylił się w przód, tam jednak czekała kolejna pułapka, bo w porę zorientował się że centymetr przed jego oczami znalazła się pozłacana klamra, otwartej walizki. Potrzebował chwili, by się otrząsnąć, po której spojrzał na zawartość, a później na zafascynowaną twarz Zapomnianej.
- Piękne co? – usłyszał. W walizce znajdowały się dwie, miniaturowe, połyskujące zielenią kusze z mitrytu.
- Prezent Neoneya.
- Neoneya? Z jakiej okazji – zapytał Sheez, wcale nie bez delikatnej pogardy. Nie lubił go, cóż zrobić.
- Też nie wiem. Zapytam go przy najbliższe okazji. Ale… Miło z jego strony.
- Bardzo nie chce byś nie dała się zabić.
- Przecież się nie dam!
- W to nie wątpię – uśmiechnął się złośliwie.
- Hej! Co złego może się stać? –
A mówiło się „nie wywołuj wilka z lasu”. Tym razem wilk miał świetne wyczucie czasu. Zaraz po słowach młodej wywiadowczyni, drzwi do izby wręcz wypadły z zawiasów, a stanął w nich wysoki, czarny jak noc Allayi, z dużą tarczą w lewej ręce.
Lin odruchowo chwyciła mitrytową kuszę – naładowaną na szczęście – i posłała w kierunku intruza bełt. Ten jednak nie sięgnął celu, a jedynie odbił się od perłowej tarczy. Sheez spróbował z kolei wyszarpnąć sztylet z buta, by rzucić się na Allaya, lecz tamten był szybszy. W prawej dłonie nie miał żadnej borni. Miał jednak, przytroczoną do prawego boku sakwę, do której błyskawicznie sięgnął, po czym sypnął przed siebie chmurą połyskliwego pyłu. Oboje Zapomnianych zakrztusiło się na moment, zaczęli kasłać, chłopak nawet wciąż próbował zrobić ze swojego sztyletu użytek, lecz zaraz osunął się bezwładnie na ziemię, razem Lin. Oboje bez ducha.
Gdzie się obudził… w zasadzie sam nie pamiętał, pamiętał tylko jak przytroczono go do tej sali, na wpół trzeźwego. Posadzono go na krześle, a przed nim siedział…
- Kapłan Kultu Wiecznego Końca, Asscencio – przedstawił się. Za jego plecami, po jego prawicy, stał czarny Allayi, ten sam który zaskoczył ich w gospodzie. Jego uśmiech był obrzydliwy, ale jeszcze więcej wstrętu wzbudzała w Sheezie za maska… Ta biała maska, bez oczu i ust. Nienawidził Kultystów z całego serca. Nie spodziewał się że spotka tutaj jednego z nich. Co on tu do cholery robił!?
- Twoja kolej – znów odezwał się ten metaliczny, gładki głos, jakby lekko poirytowany.
Chłopak siedział w jakimś dziwnym, czarnym pomieszczeniu, przy stole z kilkoma świecami. Gdy rozglądał się wokół, nie mógł dostrzec niczego. Ani ścian, ani sufitu. Nawet podłoga zdawała się nie istnieć, gdyby nie wymierny fakt, że stoi na niej jego krzesło. Widział tylko stolik, świece i dwie postaci przed sobą.
- Proszę, bądźmy kulturalni i zachowajmy pewne konwenanse. Wiem że wy Zapomniani nie lubicie ich przestrzegać, ale tutaj gramy na moich zasadach, a więc nie masz wyboru.
- I tak wiecie kim jestem, skoro mnie tu zgarnęliście.
- Ale ja się tobie przedstawiłem, mimo że pewnie moje imię masz głęboko w poważaniu, czego niestety zabronić ci nie mogę. Jeszcze… - Kultysta przed nim, poza rzecz jasna białą maską i dużym, zdobionym diademem miał też czerwoną szatę, oraz kapturek, który okrywał szczelnie jego głowę tak, by nawet skrawek skóry nie był widoczny.
- Czego tu chcecie? Yggodras jest daleko od strefy wpływów Kultu z Is’ryn.
- Ahh, widzę że jednak nie zrobisz mi tej przyjemności. No cóż, po robactwie trzeba się spodziewać wszystkiego. A co do powyższego, to chciałbym ci przekazać, że nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz. Yggodras nie jest poza naszą strefą wpływów. Cała Auriga jest naszą strefą wpływów, tak dla twojej wiadomości.
- To dlaczego wasza Królowa ciągle siedzi na dupie w tym waszym Is’ryn? Niech się pofatyguje może sama?
- Milcz! – rozległ się głuchy krzyk, który odbił się echem, a stojący z boku Allayi bezceremonialnie wymierzył chłopakowi cios w twarz. Sheez rzucił się, ale ręce skrępowane za szczeblami krzesła odmówiły posłuszeństwa.
- Świnia! Zdrajca narodu! – wrzasnął w stronę istoty.
- A tak przechodząc do konkretów, widzieliśmy agenta, na spotkaniu gubernatora z kanclerzem, może nawet ciebie – podjął znów, beznamiętnym głosem tym w białej masce.
- Co wam do tego?
- To ty tu jesteś na przesłuchaniu, a nie ja. Widzę że nie protestujesz. Przynajmniej jedno mamy z głowy. Chcę tylko żebyś wiedział że nie pozwolimy, by ktoś zakłócił przebieg rozmów między Allayi i Drakkenami. Plan miałeś niezły chłoptasiu, ale nas nie zwiedziesz. Oczy Królowej są nieomylne.
- Wiesz że nic ze mnie nie wydusisz? – Miał ochotę splunąć, lecz powstrzymał się. Czuł jak z jego nosa zaczęła sączyć się krew, rozlewając się po brodzie.
- Biorę poprawkę na waszą silną wolę i te całe treningi które przechodzicie, ale wiem, że każdy ma swoją cenę. – Zapomniany roześmiał się typowi w twarz. Rzucił się jeszcze raz.
- Ha! Chcesz mnie kupić głupku!? Nie ma takich pieniędzy!
- Tak, tak, masz rację, nie mamy pieniędzy – Kultysta mówił wyraźnie znudzonym głosem –Ale mamy dziewczynę… - Po tych słowach nastąpiła cisza.
Sheez zamarł w bezruchu, patrzył się na niego wybałuszonymi oczami. Te słowa uderzyły go mocniej, niż pięść Allaya. Kultysta był dobry. Teraz szpieg naprawdę zaczął się bać. Nagle stracił rachubę, nie wiedział co robić. Rzucił się jeszcze raz.
- Ani jej rusz bydlaku!
- Ah tak, a więc na tym zakończyli byśmy pierwszą sesję. Mam nadzieję że zrobiliśmy pewne postępy. A skoro ziarnko już zasadzone, to teraz czas by stanąć z boku i obserwować jak kiełkuje – Z pewnością się uśmiechnął, pod tą maską bez wyrazu. Był sobie w stanie obie ręce uciąć. Kultysta…
Asscencio wstał, spojrzał z góry na czarnoskórego, po czym bezceremonialnie i gwałtownie sypnął mu w twarz srebrnym proszkiem. Sheez odleciał momentalnie.
Ciąg dalszy nastąpi…
3 notes
·
View notes