#Mistrzów
Explore tagged Tumblr posts
Text
Czy zauważył pan, że tylko śmierć budzi nasze uczucia? Jakże kochamy przyjaciół, którzy nas opuścili, prawda? Jak podziwiamy tych mistrzów, którzy milczą mając usta pełne ziemi! Hołd przychodzi wówczas w sposób naturalny, ten hołd, którego oczekiwali może przez całe życie. Ale czy wie pan, dlaczego jesteśmy zawsze bardziej sprawiedliwi i wielkoduszni ze zmarłymi? Przyczyna jest prosta! Wobec nich nie mamy zobowiązań. Zostawiają nam swobodę, możemy rozporządzać swoim czasem, upchać hołd pomiędzy cocktail i spotkanie z uroczą kochanką, słowem, przeznaczyć nań chwilę, z którą nie wiadomo co zrobić. Jeśli zobowiązują nas do czegoś, to do pamięci, a my mamy krótką pamięć. Nie, w naszych przyjaciołach kochamy świeżą śmierć, śmierć bolesną, nasze wzruszenie, siebie samych wreszcie!
Albert Camus „Upadek”
9 notes
·
View notes
Text
Mam całkiem sporo znajomych spoza świata poezji, którzy bardzo często reagują na to, co im podsyłam tak jak na załączonym obrazku, ale pomimo tego ćwiczymy sobie wspólnie interpretację i analizę Zawsze czułam powołanie do poezji, wyświetlały mi się obrazy w głowie jak w kinie, emocje się wylewały wiadrami, ale miałam mętne wyobrażenie o pisaniu wierszy.
Rafał Różewicz - autor był moim pierwszym powiernikiem, i dzielnym klucznikiem do świata frazowania, sporo czasu i pracy włożył w uczenie mnie poezji. To praca Rafała wydobyła mnie ze skostniałej i zakurzonej formy banału
Patryk Kosenda kolejny mój poetycki tata, nauczył mnie tajemnic, i żeby czasem poszaleć, "paść język" #pdk
Potem oczywiście trafiłam pod skrzydła mistrzów i mistrzyń z Kaespe, warsztaty, open mici, dyskusje, wspólne czytanie, i brnęłam w to dalej.
Pierwsze teksty recenzenckie i krytyczne, były kolejnym krokiem zdobywania świadomości, cieszę się więc, że z odwagą rzucałam się na głęboką wodą, bojąc się ośmieszenia, a jednocześnie zaplatając na klamce nić Ariadny, żeby kiedyś wrócić do punktu zero.
Wspaniała współpraca z 8. Arkusz "Odry" z Krzysztof Śliwka, Sonia Nowacka i Adam Pietryga naprawdę poskromiła mi umysł i jakiegoś pazura krytycznego mi dała
no i dzięki Zuzanna Sala wylądowałam na przełomowych dla mnie warsztatach z krytyki.
Zobaczcie jak ogromne nakłady pracy nałożyły się na podróż jednego podmiotu. Można naprawdę powiedzieć, że wyodrębnić Ja z Mnie/Wiele ponownie,stanie się moją największą rozkoszą językową.
Koło się zatacza i teraz ja wprowadzam kolejne osoby do świata poezji, które wykazują zainteresowania czytaniem jej i rozumieniem.
#poezja#twórczość#analizapoezji#interpretacja#warsztaty#pisanie#język#twórczośćliteracka#kreatywność#literatura#pisarz#pisarstwo#krytyka#sztuka#emocje#rozwoj osobisty#nauka#kultura#poetyka#inspiracja#polska literatura#poezjapolska#olga rembielińska#po polsku#poezja polska#poezja współczesna#Rafał Różewicz#Patryk Kosenda#Krzysztof Śliwka#Sonia Nowacka
2 notes
·
View notes
Text
"Jako młody człowiek przymierałem głodem, piłem i próbowałem zostać pisarzem. Przesiadywałem godzinami w bibliotece publicznej w centrum Los Angeles, ale nic z tego, co czytałem, nie odnosiło się do mnie, do codziennego życia ulicy ani do ludzi wokół mnie. Wydawało się, że wszyscy autorzy po prostu bawią się językiem i że tylko ci pisarze, którzy nie mają nic do powiedzenia, cieszą się uznaniem. Ich utwory stanowiły zgrabną mieszankę subtelności, rzemiosła i formy; czytano je i omawiano, przyswajano i przekazywano dalej. Literaci uwili sobie przytulne gniazdko w eleganckiej i ostrożnej Kulturze Słowa. Jeśli ktoś szukał w literaturze ryzyka i pasji, musiał sięgać po dzieła przedrewolucyjnych pisarzy rosyjskich. Zdarzały się dobre utwory, ale bardzo rzadko, więc ich lekturę kończyło się szybko, a potem człowiek znów zostawał z długimi rzędami niebywale nudnych książek. Współcześni pisarze mimo przewagi, jaką dawał im fakt, że mogli się uczyć od mistrzów poprzednich epok, niczym szczególnym nie imponowali." – John Fante "Pył"
4 notes
·
View notes
Text
Kontynuacja: konfrontacja oczekiwań
z rzeczywistością :P
Część III
Dzień 3
Toskania: Florencja.
I o rany! Jak mi się nie chce tego dnia opisywać, bo wolałabym zapomnieć.
Wolałabym wiele rzeczy a) aby potoczyły się inaczej; b) aby je wiedzieć zanim podjęłam decyzję o przyjeździe do Florencji; c) nie wydarzyło się wcale.
Mówiłam już o tym na bieżąco wielu osobą, nawet po części spisałam na IG i nie chcę mi się do tego wracać, a z drugiej strony obarczyłam tym inne osoby ZAMIAST swój pamiętnik dzięki któremu radzę sobie z trawieniem ciężkich emocji. Więc tego. Teraz, z perspektywy tygodnia wracam do 1 maja 2023 roku i naszego wyjazdu do Florencji.
Tyle przygotowań merytorycznych, tyle tygodni ekscytacji! Tyle obejrzanych dokumentów by podjąć najlepszą decyzję w kwestii wybory jednego muzeum do którego się wybiorę podczas tego wypadu. I tyle zaznaczonych miejsc na mapie kulinarnej, którą uzupełnialiśmy we dwoje oglądając instagrama, tiktoka i czytając rekomendacje na trip advisordze. Tyle filmów i poleceń przewodnikowych rozgrywających się we Florencji.
Rósł nasz apetyt na to miasto i rósł.
To tak, jakbym się dowiedziała, że gdzieś dostanę swój wymarzony deser, a im więcej się o tym miejscu dowiadywałam tym więcej chęci i ekscytacji się we mnie zapalało: bo mają w menu jeszcze więcej samakowitych pozycji! I chcemy wszystkiego spróbować! Ale przecież nie da się TEGO WSZYTSKIEGO jednego dnia ogarnąć, więc trzeba WYBRAĆ. A im głębiej wchodziliśmy w recenzje i opisy tym bardziej świadomi byliśmy, że potrzeba do tego miejsca wracać wielokrotnie, bo co rusz pojawiały się nowe i nowe delicje, których chcieliśmy skosztować.
Przynajmniej dla mnie tak było. Karmiona od małego opowieściami mamy o sztuce i architekturze, obsesją na punkcie kunsztu rzeźbiarskiego Michała Anioła w wieku nastoletnim, zbieraniem i czytaniem albumów o sztuce, malowaniem w oparciu o wiedzę i znajomość technik w odwołaniu min do mistrzów renesansu i gotyku, a potem nauką na studiach moich bardzo zajmująco prowadzonych (i ulubionych) zajęć z historii architektury oraz po nadrabianiu we własnym zakresie koszmarnie prowadzonych zajęć z historii sztuki (żeby zdać to cholerstwo, nie znosiłam tych zajęć, czysta nuda) odczytywałam Florencję jako taki odwieczny RAJ dla ludzi z mojego pokroju.
W dodatku przed wyjazdem powtórzyłam serię "Gawęd o sztuce" pani doktor Bożeny Fabiani by sobie wszystko co wiem usystematyzować, odświeżyć, a tego, czego nie wiem - poznać. Cudowna seria! Pani Fabiani malowała mi pod powiekami TAKĄ Florencję, jaka się sklejała z opowieściami mojej mamy, z atlasami sztuki, z informacjami z wykładów historii architektury, z podręczników do historii sztuki, z filmami, z przewodnikami turystycznymi i rolkami z social mediów. Miasto ożywało, zmieniało się przez wieki w mojej wyobraźni. Poznawałam kontekst, historię, co było ważne dla mieszkańców Firenze w różnych wiekach, co pływało na politykę, a co na sztukę, jak żyło się TU i sklejałam tą wiedzę z tym, co wiem: jak się obecnie żyję (o tym słuchałam współczesnych podcastach autorstwa osób mieszkających TERAZ we Florencji). Pani Fabiani dodawała do tego bohaterów: autorów tej sztuki. Prowadziła nas przez uliczki (dzięki niej zdecydowałam, że nei muszę wcale iść do żadnego muzeum, bo mam raptem spędzić we Florencji jeden dzień, a to nawet nie jest wystarczająco czasu by móc obejrzeć te eksponaty, które są wystawione do oglądania publicznie, na zewnątrz, za darmo - tylko trzeba wiedzieć NA CO się patrzy). Łączyła autorów żyjących w innej rzeczywistości, setki lat temu z nami, z tym co możemy my, współcześni, pojąć, poczuć, do czego możemy się uśmiechnąć, na co zezłościć - do ludzkich namiętności, do wspólnego lunchu Brunelleschiego i Dantego (którzy się odwiedzali z bułą i szynką w ręce w pracowniach), do niesprawiedliwości, do zazdrości, do kłamstwa, do buntów, do ciekawości wobec sztuki, budownictwa, malarstwa, architektury.
Byłam taka podekscytowana!
Florencja wydawała mi się - w mojej głowie - być miastem do którego tęsknię, tak przynajmniej na tyle ile o niej wiem: miastem DLA MNIE. Dla osób o podobnej wrażliwości, osób ściągających do tego miasta z podobnej potrzeby obcowania ze sztuką, dla osób, które szukają swojego miejsca...
W jej książce padła taka świetna sentencja będąca esencją tego co i mnie ciągnie do bycia artystą(co rezonuje z moim doświadczeniem życiowym i kompleksami, przekonaniami - które nie wiem jeszcze czy są wciąż prawdziwe, to pole przeobrażeń, które muszę poobserwować) - do sztuki nie trzeba było się dobrze urodzić. Nie ważne było kogo ma się za ojca, jaki ma się majątek, jakich ma się patronów. W czasach, gdy Florencja pod skrzydłami Medyceuszy wyrastała na renesansowego pioniera zmian w nurcie artystycznym ważne było by CHCĘĆ tworzyć i by MIEĆ TALENT. A reszta to już kwestia tego czy trafi się na swojego (odpowiedniego) odbiorcę sztuki, który jest gotów w telent artysty inwestować.
I to się zgadzało DOKŁADNIE z tym co na szkoleniu w zeszłym roku usłyszałam od jednego z bardziej wziętych polskich artystów-malarzy. Dokładnie to! Rób swoje dobrze, mniej z tego frajdę, spróbuj. Reszta nie zależy od ciebie - po prostu musisz trafić na swoich odbiorców.
Nota bene - na przykład Sandro Botticelli w swoich czasach nie był ceniony, umarł w nędzy. "Jego odbiorcy" pojawili się 400 lat po nim, okrzyknęli go mistrzem i jego obrazy wsiąknęły już na zawsze do popkultury chociaż za życia były niedoceniane.
Natomiast dla O. Florencja to miały być konkretne przystanki. Jest ignorantem jeżeli chodzi o sztukę - nie miał w domu nigdy takiego zaplecza kulturoznawstwa jak ja, dopiero przy mnie się uwrażliwia na sztukę i dostrzega ją. W jego środowisku miasta się zwiedza bardziej powierzchownie, bardziej tak "instagramowo" - historia czy kontekst socjo-kulturowy to nie jest coś co ciekawiło jego rodziców, ale jedzenie! Język! Kolorowe naczynia! Skosztowanie kawy, lodów, kąpiele słoneczne! Tak. To wszystko TAK! To im pozwalało na chilowanie, na "zgubienie się we Włoszech", na zatracenie w tej inności, w urlopowym klimacie. I to jest okay.
Jednym z jego must na liście zwiedzania było wybranie się do fotoautomaticki - czyli fotobudki, która wywołuje zdjęcia na papierze do fotografii, potem muszą wyschnąć. To automaty z pre-digitalnej ery, gdy trzeba było prędko sięgnąć po zdjęcie do dokumentów. Takie budki były rozstawiane między 1950, a 1980. Bardzo vintage rzecz za jedyne 2 euro. Więcej o fotoautomatice: https://www.theflorentine.net/2022/02/10/4%C2%BD-minutes-the-story-behind-fotoautomatica/
Ech.
Chciałam tego dnia czuć się wyjątkowo, bo W KOŃCU spotkam się z tym miastem i ze wszystkimi swoimi marzeniami, echach po idolach z dzieciństwa i nauczycielach z dorosłego życia. I tak serio: nie byłam świadoma, jak wielkie mam wobec Florencji oczekiwania! Zupełnie! A miałam olbrzymie i wszytskie zetknięte z rzeczywistością mnie baaaaardzo roczarowały.
Ale może to i dobrze: bo idoli ściągnęły z piedestału, bo pozwoliły spojrzeć jak wysoko zawieszam sobie poprzeczkę, której nie tylko ja sama nie potrafię doścignąć, ale nawet Michał Anioł czy Brunelleschi! xD hahaha lol.
Wracając - chciałam się czuć wyjątkowo i kobieco. Dlatego założyłam nową bieliznę i sukienkę. Specjalnie wzięłam w tę podróż dwie sukienki - jedną zwiewną na ciepłe dni, drugą grubą, wiosenną, na wszelkie wypadek, gdyby jednak miało być zimno. Zabrałam też sukienkę-sweter, gdyby miało być bardzo zimno. Pogoda przewidywała, że ma być jak w Como (tj. według prognoz czyli "przejaśnienia z lekkimi opadami"), że dopiero około 18 ma zacząć się ulewa. Dlatego wybrałam ubrać się w sukienkę nr 2. Błąd. Powinnam była ubrać się w ten wełniany sweter-tunikę xD Bo było przenikliwie zimno, wilgotno i nieprzyjemnie.
Ale rano nic tego nie zapowiadało.
Zaczęliśmy podróż od śniadania w willi w Como, kiedy przejeżdżaliśmy obok jedynej wyspy na jeziorze, gdzie w starożytności już powstała osada - przejaśniło się. Na wodzie zatańczyły skrzące rozbłyski porannego słońca. Wysiedliśmy porobić zdjęcia Isola Comacina. Było cudownie - wciąż czułam się, jakbym była w jakimś innym świecie przez te nisko-latające jaskółki chmur.
Na stacji beznynowej mój chłopak wróci�� do auta z bardzo mocnymi kawami i z... cornetto pistacchio. :D Nie musiał tego robić. Tym bardziej, że jeden rogalik kosztował więcej niż wczorajsza pizza, ale chciał. Bo to było moje marzenie. I spełnił je. W sukience, na urlopie, wraz z moim kochanym partnerem, w jasnym słonku, w ciepełku samochodu, z pięknym widokiem roztaczającym się przed przednią szybą ciepłego auta (!) jadłam sobie tłustego rogalika z zielonym kremem. Słodkim jak nie wiem co! Cudowne!
[Spisuję to, bo to jeden z niewielu fajnych wspomnień z tamtego dnia - oczekiwania spotkały się z rzeczywistością]
A potem już cisnęliśmy długą, monotonną drogą pod stalowo-szarym niebem do Florencji. Na Plac Michała Anioła.
No i z pieskiem było znacznie lepiej!
Byłam taka podekscytowana!
Dojechaliśmy na plac wcześniej jarając się zmianą kajobrazu i roślinności. Ustaliliśmy, że mamy wedle prognozy pogody 3h do ulewy, ale ledwo wysiedliśmy okazało się, że jest znacznie za zimno na sukienkę czy koszulę z krótkim rękawkiem. I momentalnie, gdy tylko ubraliśmy bluzy zaczęło kropić, więc założyliśmy przeschnięte, ale po wczorajszym wciąż wilgotne kurtki przeciwdeszczowe. I parasolki. Ech... No i tyle z poczucia się "wyjątkowo" we Florencji...
Cały parking był zastawiony (jak przywidziano w przewodnikach), więc parkowaliśmy w miejscu, gdzie parkowały campery, troszkę poniżej placu. Znaki były niejasne: niby nie można było tam parkować, ale maaaaaasę ludzi tam parkowało, a ci od kamperów nawet obozowali... Nie wiedzieliśmy jak się do tego ustosunkować - bo policja się niby nie czepiała. Ale mogliśmy o czymś, jakiś tutejszych zezwoleniach czy zwyczajach nie wiedzieć, nie? Można czy nie wolno? Czy zarobimy mandat czy nie?
Weszliśmy na plac, zrobiliśmy zdjęcia z panoramą, z odlewem Davida, potem zeszliśmy do ponte vecchio i nagle... mój brzuch zaczął się zbijać boleśnie, dostałam rozwolnienia i poszliśmy szukać kibla. Okropny scenariusz. Uliczki były zatłoczone. Nasz piesek po wczorajszym ewidentnie miał odnowione zapalenie skóry - jedyny lek na to zastrzyk sterydowy, którego nie podaliśmy jej w pl, bo po zastosowaniu leczenia szamponem na zapalenie ustąpiły objawy na tydzień. Ale we Florencji nasz szczeniaczek zaczął się okropecznie drapać i próbowała się ocierać dosłownie o WSZYSTKO. Padało. Ludzie - głównie po polsku - narzekali na okropną pogodę i na to, że ta Florencja to taka niespecjalnie ładna. I kurcze... udzielało mi się to wrażenie. Tym bardziej, że wszystkie ulice dookoła były zaludnione i zastawione samochodami, nie było nigdzie ubikacji... A na ponte vecchio nie dało rady wejść, bo tłum był przytłaczający...
Znaleźliśmy ubikację - uratowani.
Poczułam się lepiej.
Na tamtą chwile byłam jeszcze nastawiona pozytywnie: może nie jest najlepiej, czujesz się źle na kilku poziomach, ALE jednak już jest lepiej, zaraz pozwiedzasz Florencję i poczujesz się jeszcze lepiej.
Mój chłopak wciąż się martwił o ten samochód: czy to było rozsądne TAM w ogóle parkować? Czy jak wrócimy to zastaniemy w ogóle samochód? Bo mogą nam go nawet zholować i wlepić mandat. Poganiał mnie przepraszająco, ale chciał jak najszybciej wrócić na plac Michała Anioła. Uspokajałam, go mówiąc, że to serio nie zajmie nam długo, bo ja też już na ten moment czuję, że mam dość tłumu i miasta.
Byliśmy blisko fotoautomatiki - ustawiliśmy się w kolejce i zrobiliśmy sobie zdjęcie. Za 2 euro. I najlepsze było to, że to nie był "mój" punkt na mapie, nie był specjalnie emocjonujący mnie element tej podróży na etapie planowania. A jak odebraliśmy zdjęcia - cztery zdjęcia w czerni i bieli, jeszcze mokre - poczułam niespodziewaną ekscytację! Radość! To było takie... wyjątkowe i fajne. Te zdjęcia są zupełnie wyjątkowe! Cztery zdjęcia z naszą trójką (bo oczywiście pozowaliśmy z psiulką). Czułam tyle radości! To było i nadal jest coś, co niespodziewanie zupełnie stało się moją ulubioną pamiątką z podróży EVER! Wow!
W znacznie lepszym nastroju ruszyliśmy najpierw do palazzo vecchio, a potem do Duomo.
Rozpadało się.
Ale zobaczyłam ten zatłoczony, rojny od parasoli i turystów w kurtkach przeciwdeszczowych (jak ta w którą sama byłam ubrana) plac i zajarana pobiegłam przyjrzeć się Dawidowi. Ja wiem, że to reprodukcja, tak jak ta na placu Michała Anioła. Ale mimo wszystko zobaczenie Davida w bieli, tak osiągalnego, w TYM miejscu, na Piazza della Signoria, z tym pałacem z czerwonej cegły w tle to... ech... Wzdycham, bo to część spełnianego marzenia - Dawid odwiedzany w miejscu do którego był przeznaczony, gdzie MIAŁ stać. Taki był zamysł Buonarottiego. Weszłam w ten tłum próbując się wczuć, współodczuwać, podziwiać. Miałam wrażenie, że ważniejsze jest dla ludzi by zrobić mu zdjęcie niż go kontemplować. I jednocześnie miałam wyobrażenie, że ci ludzie są tacy jak ja - cykają te zdjęcia by zamknąć buzujące pod skórą uczucie ekscytacji, ta IMPRESJE WRAŻEŃ tej WYJĄTKOWEJ CHWILII, chcą czuć, czują się wzruszeni chwilą, możliwością podziwiana tej cudownej, niesamowitej rzeźby, która wgryzła się w popkulturę swoją wyjątkowością w jej naturalnym habitacie.
Dla przykładu - mój chłopak wolał zostać poza tłumem, daleko pod daszkiem kamiennic, bo sam nie ma silnych uczuć wobec Dawida. Wiedział ile to dla mnie znaczy. On mi robił zdjęcia, gdy byłam... nie wiem jak to opisać? Wzruszona i szalejąca ze szczęścia? Nie wiem czy mogę opisać jak dużo dla mnie znaczy dorobek artystyczny Michała Anioła - i jak to pisze mam wrażenie, że jadę teraz jakimś patosem i strasznie płytką kliszą, oklepaniem, bo kultura, szkoła uczy nas wszystkich, że Michał Anioł wielkim artystą był, tyle, że nie każdy z nas mając 12 lat spełniał popołudnie oglądając Naruto i malując studium niedokończonych rzeźb typa sprzed 500 lat, który tych rzeźb nigdy nie dokończył, bo sam był roztrzepanym nastolatkiem w momencie, gdy je tworzył i zaangażował się w inny projekt. Taka to incepcja.
No więc dopchnęłam się pod sam cokół, oglądałam Davida. Był wielki - tak, jak się spodziewałam (O. potem przyznał, że wyobrażał sobie, że będzie on mniejszy), był delikatny, był drobiazgowy. Co za detale. Co za kunszt. Nie dało się nie czuć patrząc na tego młodzieńca, wygląda tak, że gdyby nie rozmiar można by było uwierzyć, że to prawdziwy człowiek, który po ściągnięciu czarodziejskiego zaklęcia ożyje jak Galatea z mitu o Pigmalionie (swoją droga to idiotyczne, że w tym micie skupiamy się na oprawcy, a nie na tragedii Galateii)... Piękny! Chłonęłam. Piękny! I wtedy do mnie dotarły słowa przewodników, którzy po polsku i po angielsku (i w innych językach też, ale te dwa rozumiałam i mogę potwierdzić co mówili) mówili to samo, ten sam tekst po prostu przetłumaczony. Brzmiało to mniej-więcej tak "drodzy państwo to jest Dawid Michała Anioła, rzeźba uważana za najdoskonalszą rzeźbę na świecie. Dlaczego? Otóż proszę spojrzeć na jego nadgarstki oraz dłonie. Widzą państwo sposób w jaki Michał Anioł uwiecznił sposób napięcia mięśni oraz jak uwidocznił żyły sprawia, że uważamy tę rzeźbę za najdoskonalszą na świecie."
Sporunowało mnie.
I odwróciłam się tak prędko do najbliższej przewodniczki i tak ją obcięłam oburzonym spojrzeniem, że aż kilka ludzi się ku mnie odwróciło.
To był wstrząs.
Dla mnie.
I chyba dla nikogo poza mną.
I to też był wstrząs.
Wszyscy dookoła przyjmowali ten bullshit, wskazywali sobie ręce Dawida i przenosili spojrzenia na inne elementy renesansowego otoczenia na placu. No ba! Chodzi o nadgarstki i dłonie Dawida, luz, dlatego ludziom się podoba. Przewodnicy tłumaczyli (SERIO TŁUMACZYLI) jakie emocje wzbudza Dawid, w jakiej pozie został uwieczniony, zwracał uwagę ludzi na to, że trzyma w ręku procę (no przecież!!!!!), przytaczali kontekst walki z Goliatem.
W takich momentach szlag mnie trafia z tych wszystkich chrześcijan co własnej mitologii nie znają, a do kościoła latają i za świętobliwych się uważają! Mają do przeczytania JEDNĄ książkę o scenariuszach lepszych niż w Modzie na Sukces, kazirodztwo, śmierć, zaraza, mordy, przepowiednie, zwroty akcji, podróże, poezja miłosna i masę seksizmu. Zapraszam! To jest JEDNA książka! Styl pisarski monetami nudny, przyznaję, ale naprawdę warto! I warto wszystko co przeczytane poddać konstruktywnej krytyce dla samych siebie. A jak przychodzi co do czego to nie wiedzą o co chodzi z Dawidem i przewodnicy muszą tłumaczyć... Ech...
No i się znowu wkurzyłam.
Ale wtedy, stojąc metr od niebywale pięknego o Dawida przeżywałam TAKI huragan emocji i takie wyobcowanie kulturowe, emocjonalne jakie trudno mi opisać. Bo po co te tłumy stoją tuż pod tą rzeźbą? Po co się tłoczą? Po co robią z nim zdjęcia, jeżeli NIE CZUJĄ TEGO GŁĘBOKIEGO PORUSZENIA JAKIE WYWOŁUJE OBCOWANIE ZE SZTUKĄ. Liczyłam, że Florencja to będzie miejsce w którym będę mogła współodczuwać z ludźmi przyciągniętymi mitem tego miasta, jego artystyczną atmosferą, ludźmi wrażliwymi jak ja.
Że przewodnik opowie o tle historii rzeźby, ale nie będzie tłumaczył czegoś co jest bezsprzeczne, czegoś co ta rzeźba bezsprzecznie przecież wywołuje w każdym - uczuć! I nie będzie sprowadzać niesamowitości tego piękna do detalicznej roboty rzeźbiarskiej w obrębie nadgarstków i rąk! To jakieś nieporozumienie!
Byłam taka zła. :(
Taka rozczarowana. :(
Jakby mi ktoś zgasił szczęście.
Bardzo emocjonalnie zareagowałam, byłam bliska płaczu...
Taka... ech, miałam wyobrażenie, że trafię pośród sobie-podobnych, a trafiłam miedzy tłum ludzi tak bardzo obcych i niewrażliwych na sztukę.
To po co oni w ogóle do Florencji przyjeżdżają?
Po co robią zdjęcia z Dawidem?
Żaliłam się potem O. z tego - zauważył, że MOŻE to czego szukałam znalazłabym nie pod reprodukcją pod palazzo veccio tylko w muzeum Accademia, gdzie stoi oryginał. Może faktycznie, może tak trafiają tacy pasjonaci jak ja. Może. Ale czemu nie oglądać rzeźby w przestrzeni, która była dla niej oryginalne stworzona? O. zauważył, że to dla nich może po prostu atrakcja. Ale jak to "atrakcja"? O. wyjaśniał, że widzieliśmy milion razy Davida na ekranie smartfonów, w gazetach, na ekranie telewizora. I co z tego!? - dziwiłam się. Przecież zdjęcia gór też widzieliśmy, a jak trafiamy w przytłaczająco piękną naturę to CZUJEMY, zapiera nam dech. A i tak nie robimy sobie zdjęć z każdym szczytem... więc po co te niezainteresowane, znudzone tłumy pod Davidem, który dla niech od teraz zaistnieje jako "wyjątkowa rzeźba bo ma bardzo realistycznie wyrzeźbione ręce"? JPDL. Ale jestem o to zła!
W poniedziałek 1 maja 2023r. byłam tak bardzo tym przeżyciem i całą Florencją załamana, tak bardzo i głęboko rozczarowana, tak bardzo rozgoryczona i pograżona w poczuciu odrzucenia, że nie chciałam myśleć o żadnej Accademii. Ale już w piątek 5 maja uznałam, że może jak przeżyję żałobę po swoich wyobrażeniach o Florencji, która nie istnieje i być może nigdy nie istniała (?) to fajnie będzie wrócić do Florencji na city break zimą i pójść na tour po muzeach wyłącznie. Po jednym dniu na Uffizi i na Accademię. Chcę zobaczyć, doświadczyć, sprawdzić czy te uczucia i szacunek dla renesansowych mistrzów również należy ściągnąć z piedestału moich wyobrażeń i (niedoścignionych) oczekiwań, których nie byłam dotąd świadoma.
Florencja to moja największa i najbardziej dotkliwa konfrontacja oczekiwań z rzeczywistością.
Rozczarowanie i niesmak na maksa. Zabolało mnie to fizycznie. Dziecko we mnie wyło z niezgody i z bólu po rozpieprzonym marzeniu o "moim miejscu na świecie". I nie byłam świadoma, że we mnie jest takie dziecko czekające na spełnienie tego marzenia, że muszę je utulić i zapoznać z rzeczywistością...
Byłam jeszcze jedną rzeczą zaskoczona: na prawo od palazzio vecchio znajduje się późnogotycka loggia, otwarta. A w niej - SZOK! - grupa rzeźbiarska "Porwanie Sabinek" Giamblogny @.@ wow! To jest przejmująca rzeźba, w tematyce przez zeszły rok przerażająco bliskiej (ze względu na agresję Rosji na Ukrainę) a mianowicie gwałtów wojennych. OMG to dla mnie był szok by zobaczyć tę grupę nagle na placu we Florencji. Niby NIC się tam nie dzieje wprost, ale jak się zna dzieje plemienia Sabinów to trudno nie być poruszonym (zamieszkiwali jedno z siedmiu wzgórz na których obecnie wybudowany jest Rzym, to rdzenne plemię zgładzone przez Rzymian i legenda o bohaterskich Sabinkach jest moim zdaniem bardzo ciekawa, bo to jedna z niewielu historii w których kobiety są podmiotem sprawczym i zapobiegają rozlewowi poprzez negocjację),
I stał tak Perseusz z głową Gorgony! OMG. Naprawdę piękne miejsce. Piękno.
Jak to się stało, że ludzie się tak uniewrażliwyli na piękno?
:(
Chyba, że to tylko ludzie, których nie stać na czas stania w kolejce po bilety do Accademii? Ech...
Potem padało jeszcze bardziej, gdy dotarliśmy do Duomo. Zrobiliśmy kilka zdjęć i lunęło. Zaskoczyło mnie, że Duomo jest wykonane z zielonego marmuru - niby wiedziałam, ale oglądając piękne zdjęcia katedry w pełnym, ostrym włoskim słóńcu myślałam, że kolor kamienia jest bliski czerni. A to jest jednak całkiem znajoma zieleń. To było zaskakujące. A dla mojego chłopaka zrobiłam -mam nadzieję - krótki ciekawy wykład o kopule Bruneelleschego.
Oczywiście wszędzie dookoła kolejki, niekończące się kolejki, zygzakowate ogonki pod parasolami - na campanillę, na kopułę, do wnętrza kościoła. Komu się to chce? Serio. To mnie samo w sobie zniechęca - i nie wiem sama czy połączenie kolejką+osoba z ADHD to jest reakcja przyspieszona, jak mentos+butelka coli? Po prostu stres wybija poza skalę na samą myśl o staniu w takiej kolejce. Czuję się chora, szczególnie jak mam mało czasu na zwiedzanie. Cierpliwości brak, lepiej zezygnować. Do tego TŁUM LUDZI - rozumiem jeszcze tę kolejkę, gdyby na górę wpuszczano np: 6 osób jednocześnie. Wtedy jest jakiś komfort, a tu... Ech...
Więc zostaliśmy na dole i opisałam to co sama powtórzyłam niedawno z panią doktor Fabiani i wikipedią - sposób osadzenia przez Brunelleschiego kopuły na kościele. Na placu poza kolejkami było sporo miejsca - deszcz przegnał tłumy. Nasz piesek się ukrył pod kamienną łatką (rozczulająca).
W sumie to mnie samą zaskakuje, że jaram się geometrią wykreślną i matematyką TYLKO w kontekście budowli. Może jednak mogłabym być achitektką, ale bardziej w kontekście wykładowczyni historii architektury? Może jednak te studia nie były od czapy, może jest jakiś aspekt bycia architektką, który nie jest związany z nudnymi obliczeniami i budowania jakiegoś gówna dla ludzi, których nie interesuje wizjonerstwo?
To samo co mnie zniechęciło od pracy w biurze architekta - możliwość pracy kreatywnej (?), bycie bardziej rzemieślniczką niż artystką - rozczarowało mnie pierwszego maja we Florencji. Ta akceptacja, że niezwykle rzeczy mogą być zwyczajnie i niewarte zachwytu. Obdarcie piękna z elementu zachwytu, czaru, magii.
A opowiadając o historii mogłabym mówić o tej magii!
W międzyczasie zaczęliśmy rozglądać się za wcześniej znalezionymi miejscami oznaczonymi jako "chcemy spróbować jedzenia stąd" i ech...
Kolejne rozczarowanie. Po prostu rezygnacja i katastroficzność tej wizyty były bliskie bingo! WSZYSTKIE oznaczone przez nas miejsca były zamknięte, albo się zamykały. WSZYSTKIE. Wszystkie miejsca w których znaleźliśmy sobie coś pysznego, czego chcieliśmy spróbować i wszystkie awaryjne miejsca, gdyby te pierwszego wyboru były zamknięte. To nieprawdopodobne. A jednak mieliśmy zjebany dzień i się wydarzyło xD. Był poniedziałek 1 maja, godzina 15. Było wtedy we Włoszech święto - fakt. Pytaliśmy się w tych knajpach w których akurat opuszczano żaluzje antywłamaniowe, gdy tam dotarliśmy czy zamykają tymczasowo, na sjestę. Nie. Zamykali, bo na dziś zamykają - chociaż w siedzi stało, że mają mieć otwarte do 18 lub 20. Co się wydarzyło? Nie mam pojęcia. Mieliśmy pecha.
I lało.
W rezultacie tuż przy Duomo weszłam do pierwszej lepszej paniniarni przed którą stała kolejka. Mieli otwarte, potwierdzili, że nas obsłużą. Staliśmy w kolejce (na zewnątrz w trójkę, a do środka weszłam sama, a mój partner z psem zostali na dworze), w końcu doczekaliśmy. Jak przyszło do zamawiania to NAGLE stanął mi język w gębie, ogarnęłam, że muszę zamawiać po angielsku, a dotąd jakoś nie zastanawiałam się nad tym którym językiem się porozumiewam. Jak zostałam bez O., bez takiego moralnego wsparcia to nie potrafiłam nagle wydusić z siebie słowa xD lol. Po prostu ogłupiałam. Pan właściciel mi pomógł - dał mi te najlepsze bułki, które im schodziły najszybciej, zaproponował, że każdemu z nas robi inne panini, z innym lokalnym serem i lokalną wedliną, dał do skosztowania sery - pyszne były. Rozluźniłam się, stres ze mnie zszedł i już byłam gotowa dalej mówić po angielsku, kiedy pan właściciel na moje pytanie o kraj pochodzenia nagle zaczął do mnie mówić po polsku. I to był cringe. OMG jak ja tego nie lubię. Mam wrażenie, że pokolenie mojego taty uwielbia, gdy w miejscu do którego jadą mówi się do nich w ich ojczystym języku, a ja wolę się nieco zgubić, wmieszać w tłum (i dlatego przeciwdeszczowa kurtka turystki na sukience mnie tak gryzła prawdopodonie - miejscowe dziewczyny chodziły w ten deszczowy dzień po prostu w prochowcach i rozpiętych płaszczach).
W lokalu nie było miejsca na jedzenie - zamów i idź. Więc zmarznięci, głodni i mokrzy ukryliśmy się w jakiejś bramie i zjedliśmy nasze paniki - już pisałam o tym jak cudowne rzeczy na moim podniebieniu zrobił pomidor :P
Super pomidor!
I tyle...
Jeszcze pokręciliśmy się po miejsce, trafiliśmy pod Santa Croce, ale nie mieliśmy siły, chęci i zapału by podejść bliżej. O. przepraszał, bo martwił się o samochód.
Wróciliśmy po auto - stało. A na nasze miejsce czekała starsza para w kamperze z psem. Bardzo sympatyczni.
Potem jeszcze wybraliśmy się w jedno miejsce we Florencji - gdzie wyrabiają wina i od razu je butelkują, można je zabrać do domu. Chciałam zabrać dla mojego siostrzeńca (ale teraz już wiem, że nic z tego nie będzie, wczoraj mi to wyjaśniła Pani specjalizująca się w sztuce wytwarzania wina, wrócę jeszcze do tematu) i dla przyjaciół na ich ślub (w tym roku się hajtają).
OMG... przebicie się przez nowoczesną część Florencji, tą w której mieszkają współcześni to jest jak jakieś szachy 3D! MASAKRA! Według nawigacji powinniśmy tam być w 30 minut, ale zajęło nam to ponad godzinę, bo te DROGI i OZNACZENIE RUCHU to DRAMAT! W pewnym momencie wjechaliśmy na szeroką drogę, bardzo szeroką drogę. Na której nie było żadnego pasu na drodze. Żadnego. Przed nami jechało 5 pojazdów: dwa obok siebie (co by sugerowało, że mamy tu drogę jednokierunkową z dwoma pasami), trzeci po lewej, czwarty jeździł zygzakiem od jednego krawężnika do drugiego, czwarty jechał środkiem, piąty to my (zagubieni, ale też jadący środkiem, bo nie wiaodmo jak to jest w końcu), a szósty nas wyprzedzał od prawej strony (!!!!!). KURWA, CO TO MA BYĆ?
Nie wspominając o tym, że dwa razy samochody zjeżdżające z prawego pasa próbowały nas staranować na pasie głównym. Raz była to cysterna (myślałam, że umieramy - całe szczęście O. ma refleks dobry), a raz matka z dzieckiem w suvie... Co to ma być? Co to za zwyczaje? Jak tu się zdaje prawo jazdy? @.@
A jak dojechaliśmy to nie dało rady zaparkować pod lokalem w promieniu kilometra - krążyliśmy i krążyliśmy. W rezultacie wyszłam po zakupy, a O. zatrzymał się na nielegalu. Ech. Jeszcze piesek ujadał...
Prędziutko bardzo fajni panowie za barem napełnili i zakorkowali mi 4 butelki wina, wsiadłam do samochodu i uciekliśmy z tej dzielnicy.
W rezultacie obydwoje wkurwieni na Florencję cieszyliśmy się, że z niej wyjeżdżamy.
Tak bardzo cieszyliśmy się, że to okropne, rozczarowujące, deszczowe, zatłoczone miasto jest za nami!
Jechaliśmy do naszego kolejnego noclegu cali zmarznięci. Byliśmy tak przybici, zmęczeni i wilgotni, że jadąc przegapiliśmy coś cudownego (co odkryliśmy dopiero kolejnego dnia rano xP i było to fantastyczne odkrycie) i chociaż dookoła widoczna była pagórkowata piękność Toskanii to byliśmy skupieni na tym, by prędko wskoczyć pod ciepły prysznic.
Dojechaliśmy do pięknego miejsca... gdzie na wstepie dostaliśmy mapkę i pilot do klimatyzacji, którą po wejściu do naszego domku od razu podkręciłam na 30*C.
Siedziałam pod klimą, rozmrażałam się i zastanawiałam się, jak to się stało, że jestem na urlopie na dalekim południu i tak marznę (było 13*C na dworze). MASAKRA.
Okropny dzień.
Jeszcze tak myślałam wtedy, że moja złość na anonimowy tłum pod posągiem Davida była z czapy, bo jako ludzie się różnimy, mamy różną wrażliwość - i to jest piękne! Że to okay, że przewodnik CIEKAWYM ludziom o innej wrażliwości tłumaczy na czym polega fenomen Dawida. To okay... Po prostu ja czegoś innego szukałam i było to tak bolesne, bo nie byłam świadoma z jak wielkimi oczekiwaniami podeszłam do Florencji w ogóle... No cóż.
Dlatego zmieniliśmy tego dnia plany na resztę wyjazdu. Przedewszytskim nie ufaliśmy prognozą. Sprawdzaliśmy GDZIE REALNIE nie będzie przez kolejne dni padać i poszliśmy spać. Zmęczeni jak cholera...
7 notes
·
View notes
Text
Dziś tak jak zapowiedziałam w poprzednim poście Kinbaku i Semenawa 🖤
Kinbaku to rodzaj Shibari, w którym znaczną rolę odgrywają emocje. Zarówno te pomiędzy Riggerem (wiążącym), a Rope Bunny (wiązany) jak i te, które obydwoje odczuwają podczas wiązania. Kinbaku skupia się na erotyzmie, estetyce, przyjemności oraz więzi. Więzy są skomplikowane, estetyczne, a cały proces wiązania przeplatany jest czułymi gestami.
Jednym z największych mistrzów Shibari Kinbaku był Chimuo Nureki, żyjący w latach 1930 - 2013. Był on także pisarzem, piszącym dla kilku japońskich czasopism. Współcześnie Shibari Kinbaku możemy zobaczyć np. u Sarca-Art can’t die i jego moedlki oraz partnerki Winter na ich Insta.
Semenawa to rodzaj Shibari najbardziej popularny we wspołczesnych praktkach. Słowo Semenawa możemy tłumaczyć jako “lina, niosąca udręczenie, cierpienie”, jest to więc sposób wiązania, stawiający na konsensualne dawanie i doświadczanie bólu, oraz budowanie napięcia erotycznego, ale bez głębokich uczuć między Riggerem, a Rope Bunny. Tutaj więzy nie są tak skomplikowane jak w Kinbaku, ponieważ wiązanie ma konkretny cel - dać osobie wiązanej poczuć cierpienie i przez to wprowadzić ją w tzw. subspace, czyli stan zatracenia się w odczuwaniu i całkowitym oddaniu kontroli wiążącemu. Ten rodzaj Shibari najczęściej widujemy obecnie na pokazach, oraz na warsztatach.
W następnym poście przybliżę kwestie techniczne oraz bezpieczeństwa.
Stay safe and loved 🖤
Źródła: Bob Bentley, "Shunga+Bijnga=Erotica", 2018
Kenneth G. Henshall, "Historia Japonii", 2004
Nawado.pl
Zarówno grafika (linoryt) jak i tekst pochodzą z mojej pracy magisterskiej pt. "Erotyka i fetysz w sztuce [...]"
#kinkyeducation #kinkyedu #shibari #history #art #bondage #linocut #linoprinting #kinbaku #semenawa
instagram
8 notes
·
View notes
Text
Lukaku bije rekord po rzucie karnym
Inter Mediolan udał się na mecz wyjazdowy, aby rzucić wyzwanie liderowi portugalskiej Superligi, Benfice. Ten ostatni jest największym czarnym koniem w Lidze Mistrzów UEFA w tym sezonie. W fazie grupowej pokonał Paryż i awansował na pierwsze miejsce. są także jedynymi drużynami spoza pięciu głównych lig w ćwierćfinale.To ogromne wyzwanie!
Kiedy mecz się rozpoczął, Benfica, która dwukrotnie wygrała Ligę Mistrzów UEFA, przy aplauzie kibiców gospodarzy rozpoczęła zaciekły atak, a raz pokonała Inter Mediolan w ofensywie. Atak Benfiki został jednak dzielnie zablokowany przez Onanę w koszulce Interu Mediolan. W pierwszej połowie oba zespoły zremisowały 0:0. Na początku drugiej połowy Inter Mediolan wzmocnił atak i przełamał impas w 52. punkcie. Bastoni dostał piłkę lewą stroną przedniego boiska i posłał wysokiej jakości dośrodkowanie. Barrera, który jest uważany za najlepszy przyszły kapitan kibiców Interu Mediolan, strzelił głową w polu karnym, pomagając Nerazzurri w prowadzeniu 1: 0. Benfica następnie agresywnie zaatakowała i prawie wyrównała, ale niestety wszystkie zostały zablokowane przez bramkarza Interu.Trzeba powiedzieć, że Onana z Interu jest tak naprawdę patronem Interu, blokując strzały Benfiki wiele razy. Z 79 punktami Benfica popełniła faul w obronie, a Inter Mediolan dostał rzut karny. Lukaku, który miał na sobie koszulkę, wykonał rzut karny i uderzył bezpośrednio w prawy róg.Bramkarz Benfiki, choć dobrze ocenił kierunek, nie był w stanie zapobiec wpadnięciu piłki do bramki.Inter Mediolan powiększył przewagę do 2 bramek na wyjeździe Inter Mediolan pokonał w końcówce meczu Benfikę 2:0.
Rzut karny Kukaku to pierwszy raz, kiedy Inter Mediolan strzelił gola z rzutu karnego na wyjeździe w historii Ligi Mistrzów! Po wygranej pierwszej rundzie meczu wyjazdowego Inter Mediolan przejął już inicjatywę do awansu.Czy Inter Mediolan zastosuje defensywną taktykę? A może ofensywne podejście? Z niecierpliwością czekamy na kolejny konkurs!
2 notes
·
View notes
Photo
Dratuti, Dziś chce wam przedstawić anime "Li Shi Zhentan Shiwusuo: A Day in Lungmen". Jest to krótkie cute anime w universumie Arknights. Ma 8 odcinków. Każdy trwa +- 10 minut.
Każdy odcinek przedstawia nam jeden dzień z życia detektywnej agencji Lee, znajdującej się w mobilnym megapolis Lungmen.
Jak możemy wywnioskować z nazwy ta agencja zajmuje się różnymi sprawami związanymi z poszukiwaniem, ochrona, pomocą swoim klientom. Oni biorą się za każda robota, ale ich główny cel to -ochrona miasta od neko (cat) mafii.
Szefem tej agencji jest leniwy i melancholijny chiński smok o imieniu Lee. Jest niesamowicie silny , ale woli niczego nie robić , pic herbatkę i przerzucać swoją prace na pozostałych pracowników.
Młoda , aktywna studentka o imieniu Waai fu , dorywczo tam pracuje. Kocha sztuki walki , przez co na misjach często najpierw bije , a dopiero potem pyta Ma miły, ale wybuchowy charakter, lepiej jej nie denerwować.
Następnym pracownikiem jest duży ale dobry opiekuńczy „ starszy brat „ o imieniu Hung. Wcześniej zajmował się niebezpieczna praca związana z mafia i zabójstwem ludzi. Ale jego dobre serce nie pozwalało mu na wykonywanie takiej brudnej roboty.
Dlatego uciekł do miasta Lungmen , gdzie głodował i ukrywał się od mafii Był uratowany przez Lee. Razem ze swoim szefem Lee tworzą duet mistrzów kuchni, wszyscy podziwiają się smaku ich dań. Może by było lepiej, jeśli by oni otworzyły restauracje zamiast swojej agencji ???????
Ostatni i najmłodszy pracownik detektywnej agencji jest genialny chemik i doktor o imieniu Aak. Jego ojciec zajmował się nielegalna medycyna i eksperymentami, przez co dorastający z nim Aak ma słabo rozwinięty kompas moralny.
Czasem zaczyna odpierdalac maniane. Ale wystarczy powiedzieć Hungu albo Waai Fu o jego zachowaniu, i on natychmiast przeprosi i się uspokoi. Oni wyciągnęły go z pod wpływu jego ojca , pokazały mu ze rodzina może być inna. Aak bardzo ceni i lubi swoją nową, prawdziwą rodzinę.
I khm. Extra dodatkowy pracownik. Jedna z moich ulubionych postaci. Przedstawiam wam, cute pracoholika o imieniu Jaye. Oficjalnie pracuje na rynku , sprzedając rybę. Ale czas od czasu pomaga agencji Lee.
Jaye cichy, spokojny chłopak, lubi czytać książki i ćwiczyć swoje umiejętności w posługiwaniu się nożami. Na pierwszy rzut oka, wydaje się zimna i niebezpieczną osoba. Przez co wiele osób go się boi i uważa za przywódcę mafii. Ale tak naprawdę on chce mieć ciche, spokojne życie.
To dlaczego zapierdala na różnych pracach? Bo chce zarobić dużo pieniędzy , kupić dom i do końca życia odpoczywać nic nie robiąc. Tak jego główna praca , jest sprzedaż ryby, ale w anime my możemy go zobaczyć pracującym za barem, ratownikiem na płazy etc.
Czy warto oglądać takie krótkie anime ?Zdecydowanie tak!! Jego oglądanie nie zajmie wam wiele czasu, a swoją dawkę cutosci wy na pewno na 100% dostaniecie. Moja ocena 8/10
P.S. Obecnie anime jest dostępne na yt z napisami angielskimi.
2 notes
·
View notes
Photo
Jak to się pisze? Coś o zwijaniu żagli?
Żagle zbyt szybko się rymują z "każdy sobie sterem i okrętem", a nie o to w Kurws chodziło. Dla nas to było 14 i pół roku ćwiczeń ze studzenia ego, ale też z wychodzenia przed szereg. Od pierwszego zejścia do salki w maju 2008 roku łapaliśmy po oddechu na wstrzymanie i obserwowaliśmy, co się dzieje podczas spuszczania powietrza. I działo się: 4 albumy, split z Agathocles, side-projecty Pustostany, Brian & Bryan, Gapacombo, udział w filmie "Do it Together", w gali Carnavalu Sztuk-Mistrzów w Lublinie, nagroda Warto - to nie było nikogo z nas z osobna, tylko nasze wspólne i miało zróżnicowaną na przestrzeni lat dynamikę. Bywaliśmy jak Planetarianie bez Kapitana Planety, kiedy indziej krążyła między nami sztafeta, czasem upadała, potem ktoś ją znów podnosił. Kurws zmieniało się jak zmienialiśmy się my sami. Jak się pewnie już domyślacie, ostatnią zmianą jest decyzja o zakończeniu działalności.
Zagraliśmy dla was 346 koncertów, pierwszy w CRK z Zaklętym Kręgiem Biedoty, w rok po powstaniu. Ostatni w Kalamburze, w zeszłym miesiącu – czyli pętla wrocławska. Najdalej na zachód rozciągnięta do Lizbony, na wschód do Władywostoku, na północ do Tampere w Finlandii, a najdalej na południe aż do greckiej Kalamaty.
Najwięcej było was chyba na Stellar Swamp Festival w Brukseli, a może na Primaverze w Barcelonie - w każdym razie byliście najgłośniejsi i nie daliście nam zejść ze sceny. Pierwsze tak spazmatyczne przyjęcie to chyba jeszcze w Hemliga Trädgården w Sztokholmie w 2012, choć nie była was nawet setka. Najmniej natomiast było was… - hmm, to zależy jak patrzeć. W Kopenhadze w 2013 zeszły na nasz występ dwie osoby, natomiast rok wcześniej w Alingsås do Fabriken nie przyszedł nikt. Była za to młodzieżowa kadra domu kultury oraz pieszczochy z Mind Ghost, więc supportowaliśmy się nawzajem.
Najdłuższa przerwa techniczna w jednym koncercie trwała rok. Fasolka szparagowa, której jako jedyny spróbował nasz perkusista w dniu naszego występu w berlińskim Fehre 6, doprowadziła do najbardziej rokendrolowego epizodu w naszym życiu scenicznym. Dawid wisiał pochylony nad plastikowym wiadrem po zsunięciu się z krzesła w marszu w "Triumfie niewoli". Dobiliśmy do triumfalnej końcówki w roku 2016 na pełnym spontanie, na sprzęcie UZS. W Firleju w 2018 też przerwaliśmy kawałek, tym razem tylko na godzinę. Po brzegi wypełnił ją 60 Minut Projekt, tak, że epilog "Tanz mit Kommune 1" był już nasz. Był też koncert, który zagraliśmy w połowie jako trio, a w połowie ze spóźnionym Oskarem, który słysząc "Gigantów Jazzu" przeskakiwał przez ogrodzenia, aż tylnymi drzwiami od ogródka wpadł na scenę skłotu Oval w Londynie. Załapał się jeszcze na solówkę.
Najkrótszy gig daliśmy wykonując autorski soundtrack do gry Prince of Persia, a trwało to może z kwadrans, bo gracz znał kody i pouciekały nam levele. I z tym też trzeba się pogodzić, że one czasami uciekają. Najdłuższy gig? Może w Ljubljanie na Metelkovej po lokalsach z Barka tone in bele plombe, z półtorej godziny. Swoje zagraliśmy.
Najciszej było w poznańskich Kisielicach: piece rozkręcone na 1, bluzy na bębnach, skarpetka w saksofonie. Najgłośniej? To by trzeba wysondować. Czy najgłośniejsi byliśmy, bo bóg za konsoletą przesunął suwak, czy może sami z siebie, rezonując z otoczeniem? Po cichu liczymy na ten rezonans, bo o otoczenie również nam w tym wszystkim chodziło.
Wspólne trasy zjechaliśmy z Rank/Xerox, SJ Esau, 29.90, Målgrupp, LXMP, Can Can Heads, Polem (dzisiaj Polonką), Ukrytymi Zaletami Systemu, Sheikiem Anorakiem, Munnen, Matushką, Handle, Przepychem, Mapą, Howie’m Reevem, Tzizifrikia i ze Zdrojem - to tyle, jeśli chodzi o muzykujących, ale bardzo ważni są również ci, co trzymali kierownicę. W miarę po kolei: Koniu, Biki, Piotr Motyl, Michał Słodkiewicz, Drzazga, Tomek Suchar, Natalia Kruszelnicka-Guzy, Wojtek Jeżewski, Kuba Frank, Denis "Gazelle of Death" Aleksjejew i Filip Zakrzewski. Filip kręcił również za konsoletą, podobnie Gert-Jan Polderman. Wszystkich naszych spożytkowanych i niespożytkowanych nagrań studyjnych dokonali za to: Koniu, Gwoździu, Ozram, Semir i Sasza, Piotrek Zabrodzki i Kajetan Worsztynowicz. Płyty wszystkich rozmiarów i kasety wydawali nam Michał z Oficyny Biedota, Filip z Trującej Fali, Marek z Qulturap, Janusz z Gusstaff Records, Tomek z Behind the Mountain, Frank z Gaffer Rec, Gert i Martin z Red Wig, Sirio z Jacob Records, Pascal z Et Mon Cul C'est Du Tofu?, Bartek i Tomek z Larmo Rec, Blaise z Bat Shit, Jeff z Sweet Rot, Karel z Korobushka, Clement z Dur et Doux. Dziękujemy!
Przed oczami przelatują ruchome obrazy, wszystkie materiały wideo (autorstwa Konia z Anitą, Janka Kozy, Catariny Santos, Dominiki Łabądź, Dagmary Cieślicy, Aleksandry Sende, Maćka Chodzińskiego, Łukasza Kamińskiego i Dariusza Skażyńskiego, Ani "Zet i dwa zera", Maćka Piątka, Platy), rysunki, projekty okładek, plakatów, grafik na koszulki autorstwa naszych przyjaciół, kurwsowych satelitów i artystów, których podziwiamy i szanujemy (Markus Färber, Kuba Zasada, Siehan, Ewa Głowacka, Iwona Jarosz, Karolina Pietrzyk, Pastuszka, Stachu Szumski, Janek Koza, Zimz, Maciek Salamon, Maciek Kułakowski, Gosia Małgorzata, Karolina Stanieczek, Emilka Konwerska), obrazy zastygłe na kliszach nadwornych i okazjonalnych fotografów: Maćka Bielawskiego, Kazika Ździebły, Pawła Starca, Roberta Szabli vel Bagneta, Katariny Mamontowej i Kuby Franka. Jak widać dużo tego poza samą muzyką było. Za tym wszystkim zawsze stali przychylni nam ludzie. I im właśnie, jak również tym, którzy nas słuchali, przychodzili na koncerty i nas na nie zapraszali, ślemy wielkie, stukoczące na podwójnej stopie serce.
Przez Kurws przewinęli się: Krzysztof Tokarczyk (sax 2009 - 2012), Wojtek Bajda (klarnety 2011 - 2012), Piotrek Zabrodzki (klawisze 2012 - 2015), Piotr Łyszkiewicz (sax 2013), Oskar Carls (sax 2012 - 2022) i Filip Zakrzewski (realizacja dźwięku 2021 - 2022).
Byliśmy triem, kwartetem, kwintetem. Byliśmy tu i byliśmy właśnie tacy. Do zobaczenia w nowych wcieleniach!
Dawid Bargenda, Hubert Kostkiewicz, Jakub Majchrzak
KURWS (2008 - 2023)
_____
How do you spell it? Something about reeling in the sails?
The sails too quickly rhyme with "each to himself a rudder and ship," and that's not what the Kurws were about. For us, it was 14 and a half years of exercise in cooling the egos, but also in getting out in front. From the first time we went down to the hall in May 2008, we caught breath after breath on hold and watched what was happening as we let the steam off. And it was happening: 4 albums, a split with Agathocles, side-projects Pustostany, Brian & Bryan, Gapacombo, participation in the "Do it Together" documentary, the Carnaval of Arts-Masters gala in Lublin, the Warto award - it wasn't any of us individually, it was ours together and had a dynamic that varied over the years. We were like Planeteers without Captain Planet, at other times the relay circulated between us, sometimes it fell, then someone picked it up again. Kurws were changing as we were changing by ourselves. As You may have guessed by now, the most recent change is the decision to disband.
We’ve played 346 concerts for you. The first one at CRK with the Zaklęty Krąg Biedoty, a year after our formation. The last one was in Kalambur, last month. You may call it Wroclaw loop. The farthest west it was stretched to Lisbon, east to Vladivostok, north to Tampere, Finland, and the farthest south to Kalamata, Greece.
The largest number of You were probably at the Stellar Swamp Festival in Brussels, or maybe at Primavera in Barcelona - in any case, you were the loudest and didn't let us off the stage. The first such spasmatic reception happened probably still at Hemliga Trädgården in Stockholm in 2012, although there weren't even a hundred of You. By contrast, the least number of you were... - hmm, it depends how You look at it. In Copenhagen in 2013 two people came down for our show, while the year before in Alingsås no one came to the Fabriken. Instead, there was the youth staff of the community center and the Mind Ghost sweeties, so we’ve supported each other.
The longest technical break during one concert lasted a year. The string beans, which our drummer was the only one to try on the day of our performance at Berlin's Fehre 6, led to the most rock’n’roll episode of our stage life. David was hanging bent over a plastic bucket after slipping off his chair during the march in "Triumph of the unwill." We reached the triumphant end fully spontaneously in 2016, using UZS gear. In Firlej in 2018 we also interrupted the piece, this time only for an hour. It was filled to the brim by 60 Minut Projekt, so that the epilogue "Tanz mit Kommune 1" was given us back. There was also a concert, when we played half as a trio and half with the late Oscar, who, hearing "Giants of Jazz", jumped over fences until he fell through the back door from the garden onto the stage of the Oval squat in London. He still caught a solo.
The shortest gig we gave was performing the author's soundtrack for the game Prince of Persia. It lasted maybe a quarter of an hour, because the player knew the codes and we’ve run out of levels. One must accept that too. Sometimes they run away. The longest gig? Maybe in Ljubljana at Metelkova after locals from Barka tone in bele plombe. An hour and a half. Enough.
The quietest was in Poznan's Kisielice: knobs turned down to 1, t-shirts on the drums, a sock in the saxophone. The loudest? That one is questionable. Were we the loudest because the god behind the mixing desk had his gesture, or perhaps by ourselves, resonating with the environment? We're quietly hoping for that resonance, because the environment was deeply in our interest.
We've toured together with Rank/Xerox, SJ Esau, 29.90, Målgrupp, LXMP, Can Can Heads, Pole (today Polonka), Ukryte Zalety Systemu (UZS), Sheik Anorak, Munnen, Matushka, Handle, Przepych, Mapa, Howie Reeve, Tzizifriki-a and with Zdrój - so much for the musicians, but those who held the car wheel are also very important. In fairly succession: Koniu, Biki, Piotr Motyl, Michał Słodkiewicz, Drzazga, Tomek Suchar, Natalia Kruszelnicka-Guzy, Wojtek Jeżewski, Kuba Frank, Denis "Gazelle of Death" Alekseev and Filip Zakrzewski. Filip also turned the knobs, as did Gert-Jan Polderman. All of our consumed and unconsumed studio recordings were made instead by: Koniu, Gwoździu, Ozram, Semir and Sasza, Piotrek Zabrodzki and Kajetan Worsztynowicz. Cassettes and records of all sizes were issued by Michał of Oficyna Biedota, Filip of Trująca Fala, Marek of Qulturap, Janusz of Gusstaff Records, Tomek of Behind the Mountain, Frank of Gaffer Rec, Gert and Martin of Red Wig, Sirio of Jacob Records, Pascal of Et Mon Cul C'est Du Tofu?, Bartek and Tomek of Larmo Rec, Blaise of Bat Shit, Jeff of Sweet Rot, Karel of Korobushka, Clement of Dur et Doux. Thank You!
Moving images, all video footage (by Koniu with Anita, Janek Koza, Catarina Santos, Dominika Łabądź, Dagmara Cieślica, Aleksandra Sende, Maciek Chodziński, Łukasz Kamiński and Dariusz Skażyński, Ana "Zet i dwa zera", Maciek Piątek, Plata), drawings, cover designs, posters, T-shirt graphics by our friends, kurws satellites and artists we admire and respect fly before our eyes (Markus Färber, Kuba Zasada, Siehan, Ewa Głowacka, Iwona Jarosz, Karolina Pietrzyk, Pastuszka, Stachu Szumski, Janek Koza, Zimz, Maciek Salamon, Maciek Kułakowski, Gosia Małgorzata, Karolina Stanieczek, Emilka Konwerska - this one is to You!), images frozen on film by our regular and occasional photographers: Maciek Bielawski, Kazik Ździebło, Paweł Starzec, Robert Szabla vel Bagnet, Katarina Mamontowa and Kuba Frank. As you can see, there was a lot of it besides the music itself. Behind all of this there were always supportive people. And it is to them, as well as to those who listened to us, came to the concerts and invited us to them, that we send a big heart, beating on a double kick.
Those who passed through the Kurws: Krzysztof Tokarczyk (sax 2009 - 2012), Wojtek Bajda (clarinets 2011 - 2012), Piotrek Zabrodzki (keyboards 2012 - 2015), Piotr Łyszkiewicz (sax 2013), Oskar Carls (sax 2012 - 2022) and Filip Zakrzewski (live mix 2021 - 2022).
We were a trio, a quartet, a quintet. We were here and we were just this. See you in the new incarnations!
Dawid Bargenda, Hubert Kostkiewicz, Jakub Majchrzak
KURWS (2008 - 2023) (photo credit by Adam Bagnowski)
4 notes
·
View notes
Text
Hands of Emperor - Victoria Goddard
Just Ignore Him - Alan Davies
Terror - Dan Simmons
Mo Dao Zu Shi - Mo Xiang Tong Xiu
Dziewczyna z konbini - Sayaka Murata
książki Juliet Marillier
Ruchomy zamek Hauru - Diana Wynne Jones
An Absolutely Remarkable Thing - Hank Green
Wojna i pokój - Lew Tołstoj
Warbreaker - Brandon Sanderson
seria Temeraire - Naomi Novik
Raffles - E.W.Hornung
książki P.G.Wodehouse’a
Lewa ręką ciemności - Ursula K. Le Guin
Czarodziejska góra - Thomas Mann
Pan światła - Roger Zelazny
Weird things customers say in bookshops - Jen Campbell
seria Ruchomy chaos - Patrick Ness
Upadek - Albert Camus
Moab is My Washpot - Stephen Fry
451° Fahrenheita - Ray Bradbury
Śniadanie mistrzów - Kurt Vonnegut
Jonathan Strange i pan Norell - Susanne Clarke
Miasto ślepców - Jose Saramago
Doushitemo Furetakunai - Kou Yoneda
Staromodna babeczka - Sagan Sagan
Trzynasta opowieść - Diane Setterfield
Rurouni Kenshin - Watsuki Nobuhiro
Yona w blasku świtu - Kusanagi Mizuho
Straż nocna - Terry Pratchett
#30 książkopodobnych na 30 okrążeń wokół Słońca#bez kontekstu#bez specjalnej kolejności#My posts#books
2 notes
·
View notes
Text
Liverpool pokonał Tottenham 6-3, zapewniając sobie mistrzostwo świąteczne
W starciu w północnym Londynie, które właśnie się zakończyło, Tottenham i Liverpool zaprezentowali kibicom klasyczną walkę pełną ofensywnej siły ognia. Ostatecznie Liverpool pokonał Tottenham 6-3 i zapewnił sobie mistrzostwo świąteczne, a ten mecz został również okrzyknięty jednym z najlepszych pojedynków w pięciu najlepszych ligach w tym sezonie. Dla kibiców nie ma nic bardziej ekscytującego niż dwie najlepsze drużyny rozpoczynające szaloną ofensywę. W tym meczu występ Liverpoolu był idealny. Salah, noszący Koszulki Piłkarskie Liverpool z numerem 11, nadal pokazywał swój królewski styl. Nie tylko zdobył dwa gole, ale także zaliczył dwie asysty, pomagając drużynie wzbić się na sam szczyt. Atak Liverpoolu był ostry jak nóż. Tacy zawodnicy jak Dias, Soboslai i Gakpo również często zagrażali bramce Tottenhamu, a obrona Tottenhamu była niemal nie do odparcia. W pierwszej połowie Liverpool objął prowadzenie 3-1, a wspaniała współpraca Salaha i Soboslaia sprawiła, że mecz był pełen iskier. Chociaż piłkarze w Koszulka Tottenham Hotspur pokazali swoją wytrwałość i przeprowadzili kontratak po stracie dwóch goli, nie byli w stanie odwrócić sytuacji w obliczu zaciekłej ofensywy Liverpoolu. Atak Liverpoolu na całym boisku doprowadził do załamania się obrony Tottenhamu, a wynik końcowy ustalono na 3-6. Po meczu kibice chwalili ofensywne piękno tej gry. Występ Liverpoolu w tym sezonie jest niesamowity, zwłaszcza w nowym składzie po odejściu Kloppa, The Reds nadal pokazali silną siłę i stali się jedną z najbardziej dominujących drużyn w tym sezonie. Awansując do Ligi Mistrzów ze wszystkimi zwycięstwami i prowadząc w Premier League, nie można zignorować osobistego występu Salaha. Został pierwszym piłkarzem w historii Premier League, który zdobył dwucyfrową liczbę goli i asyst przez cztery kolejne sezony. Jego wybitne występy po raz kolejny dowodzą jego niezastąpioności na boisku. Mając zapewnione mistrzostwo świąteczne, Liverpool pokazał wielki potencjał, by wygrać mistrzostwo. W następnym meczu, czy Liverpool będzie w stanie utrzymać swoją gorącą formę i zapewnić sobie mistrzostwo Premier League z wyprzedzeniem, stanie się przedmiotem zainteresowania fanów.
0 notes
Text
Haaland zawiesza negocjacje w sprawie przedłużenia kontraktu z Manchesterem City
Niedawno Haaland, noszący Koszulka piłkarska Manchester City z numerem 9, postanowił zawiesić negocjacje w sprawie przedłużenia kontraktu z klubem, co doprowadziło do spekulacji na temat jego przyszłości. Według doniesień hiszpańskich mediów, Haaland podjął tę decyzję głównie z powodu ostatnich słabych wyników Manchesteru City. Chociaż negocjacje Haalanda i Manchesteru City przebiegły gładko po przedłużeniu kontraktu przez Guardiolę, a obie strony były nawet blisko zawarcia nowego kontraktu, który miałby obowiązywać do 2029 roku, co znacznie zwiększyłoby pensję Haalanda i uczyniłoby go najlepiej opłacanym graczem w Premier League, teraz decyduje się zawiesić negocjacje. Decyzja Haalanda jest ściśle związana z ostatnimi słabymi wynikami Manchesteru City. Zespół przegrał zarówno Premier League, jak i Ligę Mistrzów, a teraz wypadł z pierwszej czwórki w tabeli Premier League i nie zapewnił sobie awansu do Ligi Mistrzów. Stan osobisty Haalanda również się pogorszył. Chociaż zdobył 10 goli w pierwszych pięciu meczach Premier League na początku sezonu, w ostatnich 11 meczach zdobył tylko 3 gole. Ospała gra pomocy Manchesteru City bezpośrednio wpłynęła na możliwości ofensywne Haalanda, uniemożliwiając mu pełne wykorzystanie swojego poziomu. W takich okolicznościach negocjacje dotyczące przedłużenia kontraktu Haalanda zostały zawieszone, a kwestia jego transferu stała się przedmiotem zainteresowania. Chociaż giganci tacy jak Paris Saint-Germain, Real Madryt i Barcelona są zainteresowani jego pozyskaniem, biorąc pod uwagę wysoką kwotę transferową Haalanda, niewiele klubów może go podpisać. Zwłaszcza Barcelona, chociaż jest zainteresowana podpisaniem umowy z Haalandem, jej sytuacja finansowa może nie być w stanie udźwignąć ogromnej kwoty transferowej. Obecnie przyszłość Haalanda jest nadal pełna niepewności. To, czy zdecyduje się pozostać w Manchesterze City, czy założyć inne koszulki piłkarskie klubowe, aby rozpocząć nowe wyzwania, jest nadal tematem wartym uwagi.
0 notes
Link
0 notes
Text
Emanuel Conegliano, czyli Lorenzo da Ponte 2024
Emanuel Conegliano czyli Lorenzo da Ponte
Lorenzo Da Ponte
Emanuel Conegliano czyli ksiądz Lorenzo Da Ponte, propagator groźnych haseł rewolucyjnych, już w grudniu 1776 roku otrzymał zakaz nauczania. Głosił, że należy zniszczyć Kościół i społeczeństwo, utrzymywał również, że instytucje społeczne tak bardzo ograniczają swobodę człowieka, że będzie mu się żyło szczęśliwiej bez nich. W mieszkaniu księdza zjawili się więc policjanci z prawidłowo wystawionym nakazem aresztowania go. Emanuel Conegliano vel Lorenzo da Ponte Czujny ptaszek wyfrunął jednak z gniazdka i nie dał się złapać. Lorenzo Da Ponte Istotnie, tego samego dnia Lorenzo Da Ponte, z pochodzenia Żyd, który tak naprawdę nazywał się Emanuel Conegliano, przekroczył granicę austriacką, szukając za nią schronienia. Ten wielki kłamca wobec Przedwiecznego i niepoprawny uwodziciel, zdecydował się się na opuszczenie Wenecji, gdzie ze względu na popełnione tam oszustwa nie czuł się bezpiecznie. Władze co prawda chciały go skazać na wygnanie za niemoralne zachowanie i życie w konkubinacie -- czyny, za które usunięto go z seminarium w Treviso. Wszystko to nie przeszkodziło zacnemu księdzu w osiągnięciu wysokiej kultury literackiej. Pilnie czytywał Dantego, Petrarkę i Tassa, miał się za znawcę poezji i sam układał wiersze, niewiele warte, ale napisane poprawnie. W najlepszych salonach improwizował sonety i króciutkie ody na dowolnie zadany temat. Potrafił zakręcić w głowie niejednej damie, oczarowanej jego talentem, i żyć na jej koszt.0A co Ty sądzisz o Lorenzo? x Da Ponte wierzył w swój talent pisarski. Szybko i na życzenie napisze wszystko, czego sobie zażyczą kompozytorzy oper. I tak to nasz autor przedstawiony tu powyżej przez Christiana Jacq w biografii Wolfganga - Lorenzo Da Ponte skrzyżuje w przyszłości ścieżki z naszym Gottliebem Wolfgangiem i efektem skrzyżowania ścieżek zostało po Emanuelu wiekopomne dzieło. Tym dziełem pozostało napisane przez niego libretto do Wesela Figara. Jeśli chcesz zobaczyć dzieła których autorem Lorenzo, odwiedź polski serwis mediów cyfrowych na karcie tegoż autora :-), przejrzyj też na stronie kategorię wpisów poświęconych Mozartowi. Emanuel Conegliano - obraz postaci Emanuel Conegliano, znany również jako Lorenzo Da Ponte, to postać barwna i kontrowersyjna, będąca doskonałym przykładem tego, jak skomplikowane i złożone mogą być losy ludzi w kontekście historycznym i kulturalnym. Już w grudniu 1776 roku jego proklamacje i idee, które promował, doprowadziły do zakazu nauczania. Jako ksiądz, dający upust swoim rewolucyjnym myślom, głosił, że Kościół oraz instytucje społeczne ograniczają wolność jednostki. Twierdził, że zniszczenie tych instytucji przyniesie ludziom prawdziwe szczęście, co z pewnością przyciągnęło uwagę władz. Jego kazania były tak radykalne, że wkrótce stał się celem policji. W momencie, gdy do jego drzwi zapukali funkcjonariusze z nakazem aresztowania, Conegliano wykazał się niezwykłą sprytnością. Udało mu się uciec, co więcej, wkrótce przekroczył granicę austriacką. Jego decyzja o opuszczeniu Wenecji była wynikiem nie tylko obaw o własne bezpieczeństwo, ale także konieczności ucieczki od konsekwencji przeszłych czynów. Jego życie naznaczone było nie tylko niechlubnymi skandalami, ale także dążeniem do zdobycia uznania i sukcesu literackiego. Choć Conegliano znalazł się w trudnej sytuacji, jego umysł był pełen ambicji i pasji. Mimo że usunięto go z seminarium w Treviso za niemoralne zachowanie, jego zamiłowanie do literatury i sztuki nie osłabło. Czytając wielkich mistrzów, takich jak Dante, Petrarka czy Tasso, świadomy był wartości literackiej i niuansów sztuki poetyckiej. Zapewne zainspirowany ich twórczością, nieustannie doskonalił swoje umiejętności. Jego wiersze, choć może nieco proste, były pisane z poprawnością i dbałością o formę. Kiedy znalazł się na austriackiej ziemi, jego talent literacki zaczął dostrzegać szerszy krąg odbiorców. Potrafił zauroczyć niejedną damę w eleganckich salonach, a jego improwizowane sonety na dowolny temat zdobyły uznanie. W tym czasie dobrze rozumiał, jak ważne jest prezentowanie się w towarzystwie, bowiem towarzyskie umiejętności i zdolności retoryczne były równie cenione, co talent literacki. Da Ponte nie ograniczał swojej twórczości jedynie do poezji. Jego prawdziwym przełomem było związanie się z muzyką, zwłaszcza operą. W zaskakująco krótkim czasie stał się poszukiwanym librecistą, gotowym do współpracy z kompozytorami, którzy potrzebowali tekstów do swoich dzieł. Jego wiara w własny talent sprawiła, że bez wahania podejmował się wyzwań literackich, co zaowocowało powstaniem licznych librett, które przeszły do historii. Najbardziej znanym dziełem Da Ponte jest libretto do "Wesela Figara", które zyskało uznanie nie tylko za doskonałą formę, ale także za głębię i doskonałe zrozumienie ludzkiej natury. W tym dziele doskonale połączył humor, dramatyzm i wnikliwe obserwacje społeczne. Jego współpraca z Wolfgangiem Amadeuszem Mozartem przyniosła efekty, które do dziś zachwycają słuchaczy na całym świecie. Wspólnie stworzyli arcydzieła, które nie tylko bawią, ale również skłaniają do refleksji nad stosunkami międzyludzkimi, miłością i społecznymi intrygami. Da Ponte, mimo swojego burzliwego życia i licznych skandali, stał się postacią legendarną. Jego zdolność do przekształcania osobistych doświadczeń w teksty, które wkrótce zdobyły serca ludzi, zapewniły mu miejsce w historii literatury i muzyki. Choć jego życie naznaczone było wieloma kontrowersjami, pozostawił po sobie ślad, który przetrwał próbę czasu. Można zatem powiedzieć, że Emanuel Conegliano vel Lorenzo Da Ponte to człowiek, który dzięki talentowi, determinacji i nieustępliwości potrafił przekuć swoje porażki w sukcesy. Jego historia to nie tylko opowieść o ucieczce i życiu w cieniu, ale także o dążeniu do spełnienia artystycznego. Mimo wszelkich przeciwności, udało mu się zbudować pomost między literaturą a muzyką, co do dziś inspiruje twórców z różnych dziedzin sztuki. Tak więc jego dziedzictwo jako librecisty, poety i twórcy jest niepodważalne, a jego życie przypomina o tym, że każdy, niezależnie od przeszłości, ma szansę odnaleźć swoje miejsce w świecie sztuki i kultury. Warto zatem poznawać więcej takich postaci, które z odwagą stawiają czoła swoim przeznaczeniom. To także dzieło Lorenzo da Ponte
Jestem PpiotrR serdecznie dziękuję, ze doczytałaś, doczytałeś ten wpis aż do tego miejsca ❤️
i chciałbym zaprosić cię
do lektury Pozostałych miejsc
Na tej stronie
o mnie
Być jak Zawisza, Zadania wykonywać bez zbędnej zwłoki, Szanować czas, używać głowy i serca... Przez ostatnie 8 lat (prawie 8 lat), byłem razem z demokratami by przyczyniać się do normalności w naszym kraju). Dziś kiedy Polska staje się znów częścią europejskiej rodziny państw demokratycznych, mogę powrócić do tego co kocham najbardziej czyli swoich muzycznych Pasji. By wreszcie móc pogłębiać swoją wiedzę o muzyce i dzielić się nią... >> INNE STRONY 1-200 -
Kantaty świeckie >> 201-216
-
Oratoria i pasje
-
Muzyka poważna
-
Jazz
-
Dzieje się, czyli Moje "Quo Vadis"
- Facebook - Udostępnij na X - Linkedin - Whatsapp - Pinterest Metryczka wpisu: Pobierz kod QR Emanuel Conegliano, czyli Lorenzo da Ponte 2024 Data opublikowania pierwszej wersji - 25 lipca 2008 18:43 Data aktualizacji: 11 grudnia 2024 11:10 Read the full article
0 notes
Text
Moment numer 20. Myśleć by nie oszaleć.
Siedzenie w domu i nie robienie niczego potrafi powoli zabijać w człowieku chęć do wstawania rano z łóżka. Bo niby po co wstać, kiedy równie dobrze możesz przeleżeć cały dzień, wynik końcowy będzie niemalże identyczny.
Na początku mojego kalectwa wstawałem głównie żeby iść po kawę, herbatę, od niechcenia zjeść śniadanie. Otwierałem drzwi na balkon, a i to robiłem o ile nie padało. Gdybym chociaż palił to miałbym po co wstawać częściej.
Apogeum lenistwa osiągnąłem chyba wtedy gdy okazało się że przejrzałem całych Mistrzów i Ujaranych. Sporo kotów w każdym bądź razie.
Na Ujaranych poznałem człowieka, który powiedział mi o czymś takim jak forex. A ja i tak nie miałem nic lepszego do roboty, zacząłem chłonąć wiedzę czym jest ten rynek walutowy, co to są kontrakty, kiedy jakie są sesje no i czym się zasadniczo różni “kabel” od “edka”. Wciągało mnie jak narkotyk. Poczułem się jakbym trafił do świata, którego tak naprawdę zawsze szukałem a nie wiedziałem w które drzwi zapukać by się w nim znaleźć.
Demonizowanie rynku forex i kontraktów CFD dopiero pobudziło moją wyobraźnię, śledziłem wiadomości makro, wykresy, byłem w żywiole. Strasznie mnie wciągnęło, wreszcie miałem hobby. Hobby dla inwalidy jak ja.
Rynek forex oraz kontraktów CFD stały się moim hobby, po dziś dzień! Serio!
Założyłem swoje pierwsze konto demo, później kolejne i następne. Później porównywanie brokerów. MM, ECN, etc! Nieważne. Wreszcie wylądowałem na koncie realnym. Tu już emocje były zgoła inne, tu już chodziło o prawdziwą wartość a nie wirtualny pieniądz, podarowany na demo koncie.
Pamiętam tą chwilę gdy w minutę zarobiłem więcej niż przez tydzień w pracy, takich momentów się z pewnością nie zapomina. Ale w tym samym momencie zacząłem się tego rynku bać. Wiedziałem że to nie są przelewki.
Pamiętam doskonale czarny czwartek 15 stycznia 2015, gdy masa ludzi potraciła na rynku ogromne pieniądze wskutek silnego umocnienia się franka szwajcarskiego względem innych walut, daruję wam technikalia i dlaczego tak się stało. Na szczęście tego dnia ja byłem daleko od rynku.
Przez kolejnych kilka dni śledziłem wiadomości o kolejnych zamkniętych brokerach, ludziach z milionowymi długami. Się porobiło. Ale przynajmniej miałem zajęcie, myślałem, nie wariowałem od patrzenia w sufit.
Zamknąłem konto u brokera, nie umiałem jakoś “zaufać” rynkowi i sobie. Bądź co bądź, czarny czwartek zebrał żniwo a ja nie chciałem żeby kiedykolwiek mnie to dotknęło. Tylko co by tu robić żeby zarobić?
Miałem na swoim koncie kilka mniej lub bardziej udanych pomysłów na zarabianie. Do fizycznej pracy wrócić nie mogłem, pracę dla myśliciela w Irlandii też ciężko znaleźć, a co gorsze moje hobby, znaczy rynek pokazał pazur i postanowiłem nie ryzykować. Zacząłem na poważnie rozważać otwarcie firmy. Zafascynowany drukiem 3D oraz możliwościami jakie daje, wiedziałem już gdzie chcę spróbować swoich sił.
Porozmawiałem z narzeczoną o moim pomyśle, jej też się spodobał druk 3D. Tylko jak otworzyć firmę w Irlandii?
Moje Momenty. Moje Medium. Zapraszam.
Kubek pysznej gorącej kawy dla Profesora Leniucha :)
Masz ochotę postawić Profesorowi Leniuchowi kubek pysznej gorącej kawy? Zapraszam: paypal.me/profesorleniuch
1 note
·
View note