#że mi ciężko strasznie coś skończyć
Explore tagged Tumblr posts
Note
jeśli kiedyś skończyć word of honor musisz obejrzeć the untamed
patrz się na nich
![Tumblr media](https://64.media.tumblr.com/2908e426781f3371786e8693498a18b8/773096f86459ec89-c1/s540x810/3135cfa4f717389b2e4ebb02b86a86765eeee8f5.jpg)
wei wuxian didn't anything wrong
w pierwszej chwili miałam takie "Huh the untamed. Słyszałam o tym już, czy ja tego nie miałam obejrzeć kiedyś? wei wuxian no znam typa znam"
*przypominam sobie że wyciszyłam te tagi i dlatego widzę posty otagowane nimi jak scrolluję tumblra* xD a
#jestem w takim okresie że nie konsumuję żadnych nowych treści właściwie bo jak zaczynam to mam wyrzuty sumienia że nie robię ważniejszych rz#rzeczy#no ale nie robię też tych ważnych rzeczy więc trwam w takiej superpozycji że nic nie robię#nie wiem szczerze czy kiedyś wezmę sie za to ;-; tak realistycznie patrząc. ale MOŻE KIEDYS ;;;; bo serio chciałabym ale mam taki problem#że mi ciężko strasznie coś skończyć#answered
1 note
·
View note
Text
Powiem wam, że bardzo się cieszę, że spowrotem wróciłam do społeczności motylków. To jak wracanie do domu po długim czasie. Taki nasz mały świat, w którym to my mamy kontrolę. Myślałam, że już dawno się pożegnałam z Aną, ale ona wraca prędzej czy później. I tu nie chodzi o to, że nagle spowrotem będę szkieletem. Tu chodzi o sposób myślenia. Ktoś mówi, że strasznie chudo wyglądasz - cieszę się niezwykle; ktoś błaga cię żebyś coś zjadła - ja uznaję to za sukces; dziewczyny mające "proporcjonalne" rozmiary (ale nawet bez nadwagi) - ja sobie taką nie wyobrażam być, chce być lepsza; wejście na wagę - to jak bitwa sama ze sobą, każdy gram w górę - jesteś do niczego; jedzenie - czy to naprawdę jest tego warte?; kalorie - najlepiej ujemny bilans, kości na wierzchu, drobniutka figura, delikatna jak motyl - mój ideał! I ciężko mi sobie wyobrazić, że będę w stanie inaczej postrzegać wszystko w tym temacie. Mój wygląd to przynajmniej połowa mojej pewności siebie, która jest niezwykle ważna dla mnie na co dzień. Nie chcę skończyć jak jedna z tych dużych dziewczyn, które na co dzień udają szczęśliwe, ale tak naprawdę nie mogę się na siebie popatrzeć w lustrze, wszystko im się trzęsie, a one same nie mają wystarczająco dużo motywacji. Ja sama przyznaje, że nieraz zawodzę. Ale która z nas przynajmniej raz się nie poddała? Ta droga jest pełna porażek. Ale finał będzie piękny 🦋
3 notes
·
View notes
Text
Tak bardzo ostatnio mi się w życiu skomplikowało wpakowałam się w takie problemy że szok. Ludzie z mojego zadupia straszą mnie że zrobią wszystko żeby odebrano mi syna. Bo jestem kurwą która nie powinna mieć w ogóle dzieci. Tak bardzo jest mi ciężko i źle z tym wszystkim że od kilku dni zastanawiam się czy nie skończyć z tym życiem ale nie mogę zostawić mojego synka tej mojej pojebanej rodzinie bo zniszczą go psychicznie jak mnie więc musiała bym go razem ze mną zabrać na tamten świat a jeszcze tyle przed nim. Ciągle mówi że jak będzie duży to będzie strażakiem.
Ostatnio byliśmy w szpitalu bo mały był chory. Wiadomo jak to po chorobie itd chętnie bym chciała gdzieś chociaż na godzinę dwie z domu wyjść to jak zapytałam mamy czy mogę jej młodego zostawić to usłyszałam absolutnie a ja już tak dawno nie wyszłam ze znajomymi. Czuję się jak więzień w tym domu.
Wyprowadzić się nie mogę bo nie mam za co. Prawka mieć nie mogę ze względu na chorobę. Problem z autobusami jest do najbliższego miasta żeby podjąć pracę. Jest mi tak strasznie ciężko. Tak bardzo bym chciała odpocząć. Mam dość tych problemów psychika mi siada, a jedyne czego potrzebuję to wyjść na chwilę sama bez dziecka spędzić czas ze znajomymi nie jakiś melanż tylko po prostu jakieś wyjście do kina czy na kręgle czy nawet do głupiego maka skoczyć coś zjeść.
Do tego żeby było mało przyjaciółka mnie totalnie olała więc przyjaźń uważam po 8 latach za skończoną.
Niedługo przez to więzienie oszaleje.
1 note
·
View note
Text
Anorexia story: Let me love you.
Rozdział 1
JOSEPHINE
Imię: Josephine
Nazwisko: Season
Data urodzenia: 01.01.2000 r. godz. 00.01
Miejsce urodzenia: The Brooklyn Hospital Centre, Nowy Jork, Stany Zjednoczone Ameryki
Matka: Windy Climate
Ojciec: Taylor Season
Na papierze wszystko wygląda doskonale ,prawda? Papier, który może zobaczyć każdy i uznać mnie za normalną mającą zwykłych rodziców, zwykłe imię, zwykłe miejsce urodzenia. Tak naprawdę wszystko to kłamstwo... Ojca tak naprawdę nie znałam, najwyżej mój brat Fuego, ale ja nie. Matka nigdy nie chciała nam pokazać jego zdjęć albo opowiadać o nim. Od Fuego wiem tylko tyle, że był alkoholikiem (może nawet ćpunem). Mama nie jest lepsza, kiedy urodziła moją siostrę Terre, zaczęła pić, na początku może 2-3 butelki wina na tydzień, później tyle samo, ale dziennie. Z bratem nie chcieliśmy, żeby Terra widziała obraz zataczającej się matki, dlatego musieliśmy szybko dorosnąć. Fuego zanim zaczął studia pracował jako magazynier w pobliskim sklepie, zawsze przed i po szkole. Miał dopiero 21 lat i dopiero miesiąc temu zaczął studia. Studiował prawo. Nie był to jego wymarzony kierunek, ale gwarantował przyszłość, lepszą przyszłość, dla nas... Niestety studia są kosztowne, dobrze, że istnieją stypendia inaczej moglibyśmy tylko marzyć o studiach. Ja miałam je zacząć od razu po liceum, wybrałam medycynę, nie był to mój wymarzony kierunek, ale trudno, nie mogę myśleć tylko o sobie, każdy musi coś poświęcić. Tak czy inaczej, z tego powodu postanowiłam aplikować na wolontariuszkę w pobliskim szpitalu. Życie zaplanowane co do roku, miesiąca, dnia nigdy się nie sprawdza, nie wiedziałam tego zanim on... nie dał mi światła na zupełnie inną perspektywę. To on, tylko on mógł to zrobić... Mój BOHATER...
-Panno Season, wszystko wygląda w porządku, myślę, że od jutra może pani zacząć, kiedy pani pasuje?- spytała mnie młoda recepcjonistka szpitalna. Udało się, trochę się bałam, że zauważą, że papiery są podrobione, ale ważne, że się udało. –Od poniedziałku do piątku od 16 mogę przychodzić, a w weekendy, cóż zazwyczaj od 13,ale mogę być nawet wcześniej... -Dobrze, ustalę grafik i jutro ci go dam, ale jutro możesz przyjść o 16,żeby zobaczyć co będziesz musiała robić. – Jasne, oczywiście, dziękuję bardzo.-odpowiedziałam bardzo zadowolona, nie wierzyłam, że wszystko układa się w stu procentach moich planów, a przynajmniej tak mi się wydawało... Wracałam do domu podekscytowana, a jednocześnie zmęczona całym stresem związanym z podrobionymi dokumentami, ale cóż w tym świecie nie wszystko jest proste.
Gdy tylko weszłam do domu zobaczyłam na stole do połowy pustą butelkę szkockiej. (Jak zawsze w piątki). Matka leżała rozwalona na kanapie, jej cuchnący oddech był drażniący dla nosa. Nie tylko można było wyczuć alkohol, ale też stęchły smród jej brudnych ubrań. Nie pamiętam kiedy ostatni raz wzięła prysznic. Wzrokiem pełnym pogardy patrzyłam, na kobietę która mnie urodziła, ale nigdy nie będzie dla mnie mamą tylko matką, nawet na ten tytuł zbytnio nie zasługuje... Nagle za drzwi wybiegła Terra. Moja siostra czasem przypomina mi młodszą wersję mamy, ale tylko z wyglądu. Jej jasne blond włosy i błękitne oczy tworzą obraz małego aniołka zwiastującego radość. Od razu do mnie podbiegła i przytuliła. –Jak ci poszło? Udało się? Powiedz, powiedz proszę. Czekałam tak długo!- mówiła tak szybko, że zaczęłam się delikatnie uśmiechać. –Terra, daj jej odetchnąć, jest zmęczona. Fuego zawsze studził zapał małej, ale widziałam w jego oczach ciekawość i nawet nigdy wcześniej nie widzianą ekscytację?. –Udało się.-w końcu odpowiedziałam- przyjęli mnie, jutro mam przyjść zobaczyć co i jak.
Po ich minach domyśliłam się, że są zachwyceni. Wiedzieli, że ten wolontariat to pewny krok do mojej przyszłości i teraz na pewno pójdę na medycynę. Ale gdzieś w głębi czułam, ukłucie smutku, nie rozumiałam czemu, przecież udało się, tego właśnie chciałam. Z mojego zamyślenia wyrwał mnie dotyk ręki Fuego, zaciągnął mnie do kuchni, żebyśmy porozmawiali bez Terry, nie wiedziała o wszystkim. –Nie zauważyli, że są podrobione, nie wezwali tych jebanych psów? -Jeśli masz na myśli policję, nie, nie wezwali, bo nie zauważyli, że są podrobione, spokojnie. Mam wszystko pod kontrolą jak zawsze. –Wiem... - ta odpowiedź była pozbawiona wiary, ale rozumiałam, go, gdyby ktoś to zauważył, mielibyśmy duży problem. –Hej, spokojnie, raczej nie będą tak się interesować jaka jest prawda, a tak w ogóle ile musimy za to zapłacić?- wiedziałam, że podrabianie dokumentów jest kosztowne, ale musiałam mieć pewność, że będą dobrze wykonane. Fuego tylko ciężko westchnął i wziął moją twarz w jego wychudzone ręce. Były takie zimne, a skóra tak cienka, że było widać każdą pojedynczą żyłkę.
–Mówiłem Ci, o to się nie martw, ja już to załatwiłem, ty lepiej pójdź posprzątać ten bałagan, który zrobiła Windy zanim Terra to zauważy, albo co gorsza wypije to gówno.- jego zielone oczy pełne były gniewu, a zęby zaciśnięte tak, że ledwo zrozumiałam to co powiedział, ale jasno powiedział Windy, nie matka (chyba tak bardzo się jej brzydził, że te słowo sprawiało mu ból, gdy ją tak nazywał, nie dziwię się...). –Ok, ale na pewno wszystko jest dobrze?
Nie odpowiedział, wyszedł. Jego brązowe włosy to ostanie co zobaczyłam. Naturalnie był blondynem, ale przefarbował się pięć lat temu, najpewniej, żeby w ogóle nie przypominać ani matki, ani ojca z wyglądu. Nawet mnie na to namawiał, ale jeszcze nie potrafiłam tego zrobić. Gdzieś głęboko w sercu może wierzyłam, że matka ogarnie się i nie będzie jak ojciec. Nadzieją matką głupich, coraz bardziej w to chyba wierzyłam. Głęboko westchnęłam i poszłam do swojego pokoju. Mały pokoik pomalowany na niebiesko był niewielki, ale był dla mnie wystarczający, zwłaszcza, że chodziłam do niego tylko, żeby się przespać, albo pomyśleć w trudnych sytuacjach. Gdy tylko usiadłam na łóżku zadzwonił mój telefon. Wyświetlił mi się numer mojego chłopaka Griffina. Griff był moim chłopakiem od w sumie początku liceum. Miał to co ja zawsze chciałam mieć rodzinę i bezproblemową, dobrą przyszłość. Był trochę zaborczy, ale troszczył się o mnie, w lepszy gorszy sposób, ale się starał. Nie mogłam mu powiedzieć prawdy o mojej rodzinie, najpewniej by mnie po prostu zostawił... Odebrałam telefon i od razu usłyszałam jego głos: -Hej, kochanie jak tam, nie byłaś dzisiaj w szkole, coś się stało? -Nie, wszystko gra, musiałam coś załatwić, a jak tam zawody, podobno poszło super?- musiałam odwrócić jego uwagę od tego co robiłam dzisiaj (bez niego). –No poszło super, za tydzień ostatni mecz i mam nadzieję, że będziesz, jesteś moim talizmanem, wiesz o tym, prawda kochanie?
Wiedziałam, zawsze mi to mówił, ale nie wiedzieć czemu dla mnie brzmiało to trochę sztucznie, nienaturalnie. –Tak, wiem, ty dla mnie też Griff, słuchaj muszę kończyć.- chciałam już skończyć te formalną i bez polotową rozmowę z udawaną namiętnością i troską, ale Griffin nie dał za wygraną. –Co? Czemu? Josephine, proszę nie widzieliśmy się cały dzień, a gadamy tylko dwie minuty, może przyjadę do Ciebie i coś porobimy?
Bywa taki natrętny, nie umie zrozumieć, że w związku potrzeba przestrzeni, musiałam go jakoś spławić. – Wiesz, to nie dobry pomysł, muszę pomóc Terrze w lekcjach i ugotować obiad, jutro się zobaczymy, obiecuję kochanie.- starałam się to mówić najbardziej słodko jak tylko umiałam. –Dobrze, jeśli musisz to zgoda, ale jutro pójdziemy gdzieś coś razem porobić, do usłyszenia kochanie. Rozłączyłam się zaraz po tych słowach, nie miałam czasu gdy nagle usłyszałam hałas z kuchni.
Natychmiast wybiegłam z pokoju, a moim oczom ukazał się obraz matki stojącej przy rozbitym wazonie. Jej oczy były przekrwione, włosy w nieładzie, a ubrania cuchnęły jeszcze mocniej niż parę minut temu. Gdy mnie zobaczyła, spuściła głowę i zdawało mi się, że płaczę. –Ja, ja przepraszam... Terra przyniosła kwiatki do salonu, a ja chciałam je włożyć do wazonu, ale zakręciło mi się w głowie i go rozbiłam...
Wydawać by się mogło, że naprawdę chciała dać wrażenie dobrej matki, ale alkohol jej to uniemożliwia. Cóż nie powiem, przez chwilę zrobiło mi się jej żal, ale przecież nikt alkoholu pod nos jej nie wtykał, sama jest sobie winna, ja i Fuego nie mamy łatwo, a mimo to nie upijamy się do nieprzytomności. Z pogardą jej odpowiedziałam: -Posprzątaj to zanim Terra przyjdzie, nie chcę, żeby widziała cię w takim stanie, albo nie. – wtedy popatrzyłam na nią z obrzydzeniem- weź lepiej prysznic i przebierz się w czyste rzeczy, wyglądasz strasznie. –Dobrze, tak zrobię, ale jak tam u Ciebie, dawno nie rozmawiałyśmy?- naprawdę mnie o to zapytała?! Mieszkamy w tym samym domu i dopiero teraz jest na tyle w miarę świadoma by mnie o to pytać?! -Nie rozmawiałyśmy, bo byłaś, w sumie to nadal jesteś ciągle pijana. Ale tak z innej beczki to w miarę dobrze, zwłaszcza, gdy cię nie widzę matko .-Nagle zobaczyłam łzy w jej oczach, jakby moje słowa wyrządziły jej taką okropną przykrość. –Czemu mówisz matko, a nie mamo? -Dlatego, że nie zasługujesz na to miano, ciesz się, że nie mówię do ciebie Windy tak jak Fuego, chociaż chyba powinnam zacząć.
Po tych słowach matka wyszła do łazienki, a ja zaczęłam zbierać kawałki szkła, gdy do kuchni wszedł Fuego. Był już ubrany w ciuchy do roboty. Czarny podkoszulek opinał jego ciało, a granatowe spodenki były pogniecione, a dziura przy nogawce była jeszcze większa niż ostatnio. Fuego był dobrze zbudowany, ale też szczupły. Gdy na niego patrzyłam starałam sobie wyobrażać, czy nasz ojciec był podobny do niego w jego wieku tylko w blond włosach. Czy jego oczy też pokazywały jednocześnie złość, ale też współczucie albo smutek? Czy jego ramiona też potrafiłyby mnie pocieszyć, gdy miałam złe dni? Na te pytania prawdopodobnie nigdy nie poznam odpowiedzi, ale chyba się już do tego niedługo przy zwyczaje. Fuego szybko uklęknął obok mnie i zaczął zbierać ze mną odłamki szkła. Jego mina mówiła wszystko, był zły i rozczarowany. –Co się tym razem stało?- spytał wściekłym głosem. –Terra zebrała kwiaty, a matka chciała je wsadzić do wazonu, ale zakręciło się jej w głowie i go upuściła. Teraz jest w łazience, proszę nie idź do niej, nie chcę żeby Terra usłyszała wasze krzyki. –Spokojnie, nie zamierzałem, mam jej dość, gdyby nie Terra, wyrzuciłbym ją z tego domu. A gdzie właściwie ona teraz jest? -Pewnie na dworze. Nie martw się nie słyszała mojej rozmowy z nią.
Gdy tylko to usłyszał spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale po chwili znowu zaczął zbierać kawałki szkła. –Nie spytasz mnie o czym rozmawiałyśmy?- spytałam ze zdziwieniem, że sam nie poruszył tego tematu. –Nie, myślę, że nic co zmieniło by mojego zdania o niej. Posłuchaj, może masz nadzieję, że Windy się zmieni, ale to kłamstwo. Odkąd pamiętam była okropną matką. Gdyby taka nie była ty i ja znalibyśmy lepiej swojego ojca, a Terra miałaby tego samego co my.
To prawda. Ojciec Terry był przelotnym romansem matki, gdy była nad morzem ze znajomymi. Nie znała jego imienia, a jedna noc wystarczyła, by zrozumiała, że wpakowała się w trzecie dziecko. Faceta więcej nie zobaczyła i została sama, bo znajomi ją zostawili. Znowu miała szansę, na to, że jednak może być dobrą matką, ale znowu to zaprzepaszczała. Musieliśmy długo tłumaczyć małej dlaczego ma innego ojca, niż my, ale chyba w końcu zrozumiała, że mama poznała kogoś, ale później zmarł. Wiem, że to brutalne wyznanie dla tak małego dziecka, ale lepiej, żeby myślała, że jej ojciec nie żyje niż żeby wiedziała, że jej ojciec to przypadkowy koleś, którego matka nie zna nawet imienia. Postanowiłam szybko zmienić temat. –Fuego, zawiózłbyś mnie jutro do szpitala, nie będę miała czasu pójść tam pieszo?- spytałam z lekkim uśmiechem i nadzieją w oczach. –Jasne, siostra, wrócę z pracy o szóstej, więc obudzisz mnie kiedy będziemy musieli jechać, cieszę się, że ci się udało. –Naprawdę? Miło mi to od ciebie usłyszeć.- odpowiedziałam z miłym zdziwieniem, jego słowa sprawiły, że czułam się odrobinę dumna z mojego małego sukcesu. –Serio, cieszę się, że pomimo tego, że jesteś tak młoda zajmujesz się wszystkim i jesteś tak odpowiedzialna.- na chwilę zamilkł po czym dodał- no, dobra to pójdę już bo zaraz zaczynam robotę, posprzątasz resztę sama?- spytał ozięble.
Nie wiem czemu jest taki chłodny, a przynajmniej próbuje taki być, wiem jednak, że potrafi być kochany i troskliwy wobec nas. No cóż chyba nigdy nie zburzy bariery wokół siebie.
–Jasne, lepiej idź, bo się spóźnisz.- powiedziałam z uśmiechem.
Fuego wyszedł, a ja dokończyłam sprzątać bałagan matki, gdy nagle wyszła z łazienki w samym ręczniku. Jej ciemne, blond włosy opadały na ramiona, a kropelki wody skapywały na drewnianą podłogę w korytarzu. Jej twarz była przerażona, jakby była tu gościem, którego nikt tu nie chciał, co w sumie po części było prawdą. Słyszałam jej kroki, gdy szła do kuchni. Stanęła w progu i przez chwilę na mnie patrzyła ze smutną miną. Odwróciłam wzrok i podeszłam do zlewu zmyć naczynia. Nie chciałam na nią patrzyć, była dla mnie jak obca kobieta. W tamtym momencie jej mokra ręka dotknęła mojego ramienia i zapytała mnie z przerażeniem: -Mogę Ci pomóc? -Nie, lepiej idź się ubrać, chyba nie będziesz w domu chodzić w samym ręczniku.- powiedziałam oschle z łzami w oczach. –Właściwie to, nie zostaję w domu, dzwoniła do mnie Carly, dziś rano. Idziemy na imprezę do klubu jej nowego chłopaka.
Myślałam, że zaraz mnie krew zaleje, ona chyba żartuje?! Przez moment myślałam, wydawało mi się, że stara się naprawić z nami relację, a tu zasłona dymna, żeby wyjść się upić i zabawić. –Kpisz sobie! Na imprezę! Myślałam, że się w końcu ogarniesz!- wrzasnęłam na całe gardło. -Córciu, bo tak będzie, ale imprezy to nic takiego, sama mogłabyś gdzieś iść, może z twoim chłopakiem Jack'iem? -Ma na imię Griffin i nie, nie pójdę, nie skończę jak ty!- krzyknęłam jej to prosto w twarz z łzami w oczach.
Ona, gdy zobaczyła moją reakcję tylko wzruszyła ramionami i wyszła z kuchni. Byłam wściekła i pełna żalu. Chyba Fuego miał rację, matka nigdy się nie zmieni. Może tak naprawdę nigdy nas nie kochała? Moje myśli przerwał dźwięk śmiechu . Terra wróciła z dworu. Siostrzyczka szybko do mnie podbiegła i wręczyła mi bukiet nowych kwiatków. Delikatnie się uśmiechnęłam i położyłam kwiaty na stół, po czym posadziłam ją na krześle. Zapytała gdzie kwiaty dla mamy i gdzie jest ona. Nie mogłam jej powiedzieć prawdy, więc powiedziałam, że kwiaty są w jej pokoju tak jak ona, ale nie czuje się najlepiej, więc nie może do niej teraz pójść. Jej twarz posmutniała, ale przytaknęła i zaproponowała, że pomoże mi przy obiedzie. Zaczęłam wyjmować składniki z lodówki, gdy do kuchni weszła matka. Ubrała się w złotą, cekinową sukienkę. Sięgała jej ledwo przed kolano, o dekolcie nie wspomnę. Makijaż był tak mocny, że wystarczyłoby go na umalowanie jeszcze z siedmiu kobiet. Jej włosy zebrane były w koński ogon, a błyszczał niemiłosiernie od taniego, tandetnego, brokatowego lakieru do włosów. Ogólnie sama wyglądała tandetnie. Spojrzałam na nią z obrzydzeniem i odkręciłam wzrok w stronę Terry, która patrzyła na mamę ze zdziwieniem, po czym zapytała: -Mamusiu, gdzie idziesz?- jej głos był pełen troski i zdziwienia. –Terra idę do koleżanki, ale wrócę wieczorem, może rano, ale powiedzcie córcie ładnie wyglądam?- spytała z szerokim uśmiechem. Dla mnie wyglądała jak zdzira, albo jakaś tania prostytutka i już miałam jej to powiedzieć, ale usłyszałam odpowiedź Terry:
-Ślicznie mamusiu, jak gwiazda filmowa!- powiedziała to z takim przekonaniem i radością, więc musiałam ugryźć się w język i zmienić moją pierwszą myśl na coś łagodniejszego. –Tak wyglądasz ładnie, ale nie sądzisz, że przesadziłaś z makijażem? –spytałam, żeby dać jej sygnał, że mogłaby wyglądać bardziej przyzwoicie, ale chyba nie załapała aluzji, bo odpowiedziała:
-No co, tak malują się dorośli, ale wy jesteście na to trochę za młode, idę, bo Carly czeka, to do zobaczenia córcie!- krzyknęła już w progu. Patrzyłam z pogardą jak matka wychodziła po czym mój wzrok skupił się na Terrze. Miała szkliste oczy a z nich poleciała mała łza. Było mi jej tak żal, że musiałam szybko przywrócić jej dobry nastrój, który zniszczyła matka. Powiedziałam jej: -Wiesz Terra, kiedy zjemy obiad to może pójdziemy do Toma i pewnie da Ci coś słodkiego, chcesz?- spytałam z szerokim uśmiechem. –No pewnie, dawno u niego nie byłam, TAK, TAK!!!- piszczała radośnie, i po chwili nie było już śladu po smutku.
Tom jest właścicielem osiedlowego sklepu. Wiedział o naszej sytuacji rodzinnej, ale nie był to dla niego problem. Traktował całą naszą trójkę jak własne wnuki. Terra o tym nie wiedziała, ale czasami wieczorem po szkole chodziłam do niego, bo dawał nam zawsze to co zostało nie sprzedane, a było przy okazji smaczne i świeże. Byłam mu za to bardzo wdzięczna. –To lepiej pospieszmy się z obiadem, bo nadal chcesz mi pomóc?
Przytaknęła i zaczęła wyjmować z lodówki składniki potrzebne do obiadu. Już po dwudziestu minutach mogłam nakładać spaghetti na półmiski zostawiając dwie porcję do lodówki. Fuego na pewno byłby głodny po pracy, a matka no cóż Terra mówiła, żeby jej coś zostawić, więc spełniłam jej prośbę. Usiadłyśmy do stołu i zaczęłyśmy jeść posiłek. Nie często możemy całą czwórką zjeść obiad albo jakikolwiek inny posiłek. Przygnębiało mnie to, ale nasz tryb życia nam to nie ułatwiał. No cóż może to się kiedyś zmieni. –Hej ja już zjadłam, pośpiesz się, chcę już odwiedzić dziadka Toma.
Dopiero gdy to powiedziała spostrzegłam, że jej talerz jest rzeczywiście pusty, a moja porcja jest ledwo ruszona. Przytaknęłam jej i zaczęłam jeść w miarę szybciej. Słodkie było to, że nazywała Toma naszym dziadkiem. Ja też go tak traktowałam, w sumie nie znaliśmy naszych prawdziwych dziadków. Matka powiedziała dawno temu, że umarli zanim się urodziliśmy. Prawdopodobnie w wypadku samochodowym. Musieliśmy w to wierzyć, chociaż nigdy nie odwiedziliśmy ich grobów, nawet w święta, ale matka nie chciała powiedzieć nawet na ,którym cmentarzu są pochowani. Kiedy skończyłam jeść zabrałam torebkę i zamknęłam dom. Do Toma szło się dosłownie dziesięć minut. Otworzyłyśmy drzwi po czym Terra szybko podbiegła do lady. Tom od razu za niej wyszedł, aby się z nami przywitać: -Dawno was tu nie było. Czy ty przypadkiem nie urosłaś Terra?- spytał ze swoim ciepłym uśmiechem.
–Tak, całe dwa centymetry mierzyli nas w szkole! Masz może coś słodkiego, jadłyśmy obiad, ale jestem jeszcze głodna? Popatrzyłam na nią lekko zła, nie powinna tak pytać Toma o to. I tak dużo nam pomagał, to stawia oczywisty warunek traktowania go z szacunkiem. No cóż muszę chyba to uświadomić mojej siostrzyczce. –Pewnie słoneczko, wybierz sobie coś z półki, a ja porozmawiam z twoją siostrą, dobrze? Terra przytaknęła i szybko podbiegła do półki ze słodyczami wybrać coś sobie. W tym czasie Tom objął mnie ramieniem i zapytał troskliwie:
-Czemu nie mówiłaś, że dostałaś się jako wolontariuszka? Fuego mi powiedział jak szedł do pracy, ale wolałbym to usłyszeć od ciebie.
Rzeczywiście mogłam do niego zadzwonić, ale sytuacja z matką, telefon od Griffina zajęły moją głowę, że zupełnie o tym zapomniałam. Zaczęłam mu tłumaczyć:
-Przepraszam, po prostu jak przyszłam do domu powiedziałam to rodzeństwu, zadzwonił do mnie mój chłopak jeszcze kłótnia z matką, a na dodatek, gdy myślałam, że już jest lepiej dzisiaj poszła na imprezę. Nie wiesz jak się ubrała. Bardzo wyzywająco i boję się, żeby nie okazało się jutro, że będziemy mieć brata albo siostrę. –Spokojnie, to się nie wydarzy.- powiedział to z takim spokojem, ale ciągnęłam moją wypowiedź do końca ze zdenerwowaniem. –Nie mam pewności, jak ja wytłumaczę to Terrze? Po za tym nie chcę by kolejne dziecko przechodziło przez to piekło. Nawet teraz mam wrażenie, że i tak pomimo tego co robimy Terra ma fatalne życie...
Po tych słowach z moich oczu popłynęły łzy. Dały minimalne ochłodzenie na moje rozgrzane z obaw policzki. Tom podał mi chusteczki i powiedział:
-Dziecko drogie, co ty mówisz, Terra ma fatalne życie?. Totalna bzdura! O lepszym mogłaby tylko marzyć. Ty i Fuego kochacie ją całym sercem, macie taką więź, że nic ani nikt jej nie rozerwie. Żaden pieprzony urzędnik ani jebany pies tego nie zrobi.- już wiem skąd to określenie Fuego na policję. - Uwierz mi ,może wasza matka nie jest najlepsza, ale na pewno was kocha, a i dla twojej pewności, nawet, gdyby byłaby w kolejnej ciąży, to dziecko miałoby o wiele więcej miłości niż jakiekolwiek inne na świecie. Znam was i wiem, że by tak było. A i pamiętaj ja tu jestem i zawsze wam pomogę, ok?
Przytaknęłam, ta krótka mowa Toma postawiła mnie na duchu. Chyba naprawdę powinnam przestać bać się, że za każdym razem, gdy matka wyjdzie na imprezę, wróci z ,,radosną" nowiną o nowym bracie albo siostrze. Przytuliłam mocno Toma i mu podziękowałam. Po chwili podbiegła do nas Terra trzymająca w swojej małej rączce opakowanie czekoladowych ciasteczek. Z miną szczeniaczka spytała mnie:
-Możemy wziąć te? Proszę.- spytała mnie słodkim głosikiem
Nie mogłam jej odmówić, ale wpierw spojrzałam na Toma czy się zgadza. On tylko dał mi sygnał skinięciem głowy, po czym to samo zrobiłam w kierunku Terry. Mała tylko pisnęła i przytuli mnie i Toma. Tom zaprosił nas na chwilę na zaplecze, abyśmy napili się herbaty i zjedli z nim deser. Zgodziłyśmy się. Usiadłyśmy i rozmawialiśmy co najmniej godzinę, po czym spojrzałam na zegarek. Była już ósma wieczorem. Powiedziałam siostrze, że musimy się już zbierać. Z smutną minką wstała od stolika i pożegnała się z Tomem. Ja zrobiłam to samo, ale gdy miałyśmy wychodzić, Tom nas jeszcze zatrzymał: -Czekajcie dam wam coś słodkiego na jutrzejsze śniadanie!
Zanim zdążyłam mu odmówić, podał mi torebkę pełną rogalików i bułeczek z cynamonem. Uśmiechnęłam się szeroko i podziękowałam. Terra jeszcze raz szybko przybiegła i przytuliła Toma po czym od razu wyszła ze sklepu. Ja jeszcze powiedziałam do Toma zanim wyszłam:
-Naprawdę, dziękuję, ale nie musisz aż tak nam pomagać, zwłaszcza, że ci za to nie płacimy, a ty masz rachunki, faktury, podatki... -Daj spokój, pomagam wam, bo chcę, o finanse się nie martw, idź już do Terry i pozdrów waszą matkę ode mnie.
Przytulił mnie jeszcze raz po czym wybiegłam ze sklepu i złapałam za rękę Terrę. Poszłyśmy od razu do domu. Otworzyłam drzwi i weszłyśmy do salonu. Powiedziałam Terrze, żeby poszła do łazienki się wykąpać, a ja w tym czasie przygotuję jej ciepłe mleko na sen. Terra pobiegła do pokoju po piżamy po czym od razu wbiegła do łazienki. Ja poszłam do kuchni zagrzać mleko. Terra musiała co wieczór je wypić, dzięki niemu lepiej spała. Czasem miała też koszmary, wtedy śpiewałam jej kołysanki, których nauczyła mnie matka, gdy byłam bardzo malutka. Nie wiedziałam z czego to wynika, ale cóż starałam się złagodzić wtedy jej te wieczory. Po chwili mleko było gotowe, a Terra wyszła z łazienki. Podbiegła do mnie i wzięła kubek. Jej włosy były jeszcze mokre, a woda delikatnie kapała na podłogę, więc wzięłam ręcznik i zaczęłam ją wycierać.
–Idź wysuszyć włosy, ja zaraz przyjdę poczytać ci książkę.- powiedziałam do Terry z uśmiechem.
–Ok, a kiedy mamusia wróci i sama mi przeczyta?- spytała -Wiesz, na pewno nie dzisiaj, ale może jutro, a co źle czytam?- spytałam ze śmiechem.
–Nie no, ty najlepiej to robisz.- zachichotała.- już idę się wysuszyć.
Po tej wypowiedzi wybiegła z kuchni. A ja poszłam do swojego pokoju po jakąś książkę. Wzięłam egzemplarz ,,Wielkiego Gatsby'ego". To była jedna z moich ulubionych książek. Terra też ją lubiła, chociaż pewnie niewiele z tego rozumiała. Najbardziej urzekły ją opisy wielkich przyjęć u Jay'a Gatsby'ego . Pewnie sama chciałaby być na takim przyjęciu i już moja w tym głowa, aby tak się kiedyś stało. Po tym jak wzięłam książkę poszłam do pokoju Terry, gdzie siedziała już pod kołdrą z włosami związanymi w warkocz. Usiadłam na fotelu obok łóżka i spytałam:
-Wzięłam Gatsby'ego, masz ochotę?- spytałam -Tak! Bardzo, nie czytałaś mi go od dawna.
Po jej odpowiedzi zaczęłam czytać pierwszy rozdział i o dziewiątej Terra już słodko spała. Zamknęłam książkę po czym wyszłam z pokoju. Musiałam wziąć prysznic i przygotować się na jutro, zresztą byłam bardzo zmęczona. Poszłam do łazienki i okręciłam kurek z ciepłą wodą. Niewiele jej zostało po matce i Terrze, ale już się przyzwyczaiłam. Woda obmywała mnie z codziennego zmęczenia i dawała ukojenie dla moich napiętych mięśni. Po dziesięciu minutach zawinęłam włosy w ręcznik i wyszłam. Od razu pobiegłam do pokoju przebrać się w piżamę, po czym nastawiłam budzik na siódmą raną. Następnie wysuszyłam włosy i poszłam spać, nie byłam pewna jak potoczy się jutrzejszy dzień. Czułam niepokój, ale jednocześnie ekscytację. ,,To moja szansa"- powtarzałam sobie. I tak do momentu do kiedy sen nie zawładnął moim ciałem całkowicie.
4 notes
·
View notes
Text
15.04.2022 - 00:02
Przez ostatnie dni tak dużo się dzieje. Znowu namieszałam, mam mętlik w głowie, nie wiem co powinnam zrobić, co będzie najlepsze dla wszystkich. Czuje się okropnie psychicznie i do tego jeszcze jestem przeziębiona (fajnie być chorą na święta). Mam wyrzuty sumienia, zastanawiam się co by było gdyby, boję się strasznie. Wiem, że popełniłam wiele błędów i żałuję tego. Żałuję że znowu go zraniłam, że znowu zniszczyłam zaufanie, a mówiłam mu żeby mi nie ufał, ja sama sobie nie ufam. Nie chce z nikim być w związku, może kiedyś tak, ale teraz za dużo się dzieje i nie chce znów zranić. Nie chce go ranić, dlatego chce żeby przesł mi wybaczać, ufać mi, wierzyć w nas dalej. Ale on nie chce tego. Ja nie wiem jak powinnam go przekonać, że tak będzie najlepiej. Przez pewien czas będzie mu ciężko, mi też, ale to przejdzie. Nie chce kończyć kontaktu, tylko nie chce z nim być, nie chce żeby było coś więcej, przyjaźń i tylko tyle. Jest dla mnie zbyt ważny, żeby skończyć kontakt. Ale mimo wszystko całkowite zerwanie kontaktu i nienawiść z jego strony byłoby najlepsze, niestety tak się nie da, wiem o tym. Jeśli chodzi o nią to tu sytuacja jest gorsza moim zdaniem. Nie umiem się opanować jak ja widzę, jak na mnie patrzy to nic się nie liczy poza nią i wiem, że w tym momencie nie jest to najlepsze. Chciałabym żeby pomiędzy nią a mną była przyjaźń, ale boję się, że będzie za często dochodziło to takich sytuacji jak w piątek, w bloku, ale no jeśli ma coś być to samo wyjdzie. Nie będę się opierać, ale też nie będę się wychylać. Co ma być to będzie.
1 note
·
View note
Text
Hidden beauty: żywioł
Usiadł na miękkiej kanapie i objął dłońmi gorący kubek herbaty. Uznał, że pytanie o jej smak raczej nie wchodzi w grę, bo ściągałoby to na niego wiele podejrzeń. Obserwował uważnie parę biegnącą w górę i po kilku chwilach spróbował napoju, niemal od razu decydując, że bardzo mu smakuje. Była cierpka i mocna, idealnie odwzorowywała jego aktualny nastrój.
Jego dłonie zaróżowiły się od wysokiej temperatury. Odłożył kubek na stolik i spojrzał w górę. Od razu napotkał spojrzenie Louisa i ponownie nie odwzajemnił jego uśmiechu. Zupełnie nie rozumiał jego ekscytacji. Louis nieco się zmieszał i odchrząknął, postanawiając zająć się przygotowaniem farb. Harry objął swoje nogi ramionami i oparł podbródek na kolanie, przejeżdżając palcami po szorstkiej fakturze blizny. Ciągnęła się od jego skroni przez policzek aż po szyję i chciał się jej pozbyć najbardziej na świecie, nie mógł przestać o niej myśleć, jednak racjonalna część jego umysłu podpowiadała mu, że to jedyny sposób na zapewnienie mu przeżycia. Jego jedyna szansa na powrót do domu. Kanapa zapadła się delikatnie za jego plecami. Spojrzał przez ramię na Louisa, który przyglądał mu się znowu z tym swoim badawczym błyskiem w oku. - Możemy zaczynać? - zagadnął go cicho, a Harry kiwnął głową i pochylił głowę. - Co mam robić? - zapytał i spuścił głowę, bawiąc się brzegiem swojej koszulki. Przełknął ślinę, odmawiając spojrzenia na chłopaka. Był prawie pewien, że każe mu się rozbierać i mdliło go na samą myśl o czymś takim, miał tylko nadzieję, że go nie wykorzysta. I tak nie było już odwrotu. Jedynym człowiekiem, którego Harry poznał w ciągu swojego życia, była mała Debby, ale ona była dzieckiem. W Niebie usłyszał wystarczająco dużo o ludziach, żeby ich nie lubić i im nie ufać. Ludzie nie byli tak doskonali jak on, kłamali i mieli w sobie zalążek zła. Każdy z nich. - Usiądź sobie - odpowiedział Louis, odwracając się do niego plecami i szukając czegoś w jednej ze swoich szuflad. - Tak, żeby było ci wygodnie. - Tylko? - zapytał cicho Harry, wbijając swoje szeroko otwarte oczy w plecy nieznajomego. Od razu zapragnął mieć gorący kubek z herbatą z powrotem w rękach, żeby choć trochę się czymś zająć. - A co myślałeś? - zaśmiał się Louis i spojrzał na niego przez ramię, po chwili wracając do poszukiwań. Westchnął cicho, widząc przerażenie wymalowane na twarzy swojego modela. - Nie zaprosiłem cię tu, żeby uprawiać z tobą seks. Chociaż muszę przyznać, że jesteś wyjątkowo śliczny, aniołku. Dosłownie każdy mięsień w ciele Harry'ego napiął się na te słowa. Otworzył szerzej oczy i cofnął się wgłąb kanapy, szykując się na atak z jego strony. Jak to możliwe, że nie wyczuł demona? Jak mógł tak dać się zwieść? Teraz i tak nie zdążyłby uciec, pewnie całe mieszkanie jest ich pełne. Miał tylko nadzieję, że po prostu umrze zanim zostanie zmuszony do popełnienia zbrodni. Nie chciał im pomagać. Louis natomiast zmarszczył brwi, widząc dziwne zachowanie swojego gościa. Patrzył na niego, jakby Louis miał do niego za chwilę doskoczyć i udusić gołymi rękami. Przechylił głowę i po prostu stanął w miejscu, przyglądając się chłopakowi ze współczuciem. - Wszystko okej, Harry? Zrobiłeś się strasznie blady. Ale Harry tylko pokręcił głową, nie mogąc z siebie wydusić ani jednego słowa. Owszem, był aniołem i był odważny, lecz teraz znajdował się daleko od domu, wystawiony na bezpośrednie zagrożenie, i czuł się tak samotny... - Jest dobrze, Harry. Nic ci się tu nie stanie, obiecuję. Możesz iść, jeśli nie chcesz tu być - zapewnił go Louis, a w oczach Harry'ego zalśniły łzy. Louis westchnął i podszedł bliżej, siadając na kanapie w odległości kilkudziesięciu centymetrów. - Nie płacz, proszę... wcale nie muszę cię rysować, jeśli to dla ciebie trudne. Nie chciałem zrobić ci przykrości, wybacz - zapewnił go i uśmiechnął się pocieszająco, gdy Harry na niego spojrzał. - Pożyczę ci stówkę, jeśli potrzebujesz pieniędzy. Tylko nie bój się mnie. Jestem spokojnym gościem. Tysiąc myśli przelatywało przez głowę Harry'ego. Coś tu nie grało; demon już by go zaatakował albo zaczął szantażować. One nie bawiły się w takie gierki, nie próbowały zdobyć czyjegoś zaufania, to po prostu nie było w ich stylu. - Dlaczego mnie tak nazwałeś? - zapytał w końcu cicho, cały czas wpatrując się w twarz niebieskookiego chłopaka. Louis tylko uniósł brew ze zdziwieniem. - Aniołku? - zapytał, a Harry wzdrygnął się lekko i skinął głową. - Spójrz na siebie, wyglądasz jak aniołek - zaśmiał się cicho i oblizał usta. Harry tylko spuścił wzrok i spojrzał na swoje dłonie. - Anioł nie miałby takiej blizny - stwierdził w końcu i przygryzł swój policzek od środka. - Skąd wiesz? - uśmiechnął się Louis, szczęśliwy, że chłopak nawiązuje z nim rozmowę. - Widziałeś kiedyś jakiegoś? Harry postanowił mu nie odpowiedzieć, prychając w duchu na jego idiotyczne pytanie. Teraz był już pewien, że to nie mógł być demon. Nawet one nie potrafiły rżnąć głupa aż tak długo. - Wierzysz w anioły? - zapytał w zamian, zerkając na niego z zaciekawieniem. - Jasne - odpowiedział Tomlinson i złapał kartkę, by wykonać na niej szybki szkic, bo w tej pozycji policzki Harry'ego rzucały idealny cień. - Wśród nas jest pełno aniołów. Może i nie latają ani nie mają tej śmiesznej aureoli nad głową... - śmiesznej?, pomyślał Harry. Co za ignorant... - ...ale zawsze mają siłę, żeby pomóc i pocieszyć innych, a to prawdziwa anielska cecha. Harry zignorował te ckliwe myśli i wyprostował się dumnie, chcąc mieć to całe pozowanie za sobą. - Nie płakałem - powiedział tylko, a na jego twarz powróciła poprzednia wyniosłość i arogancja. - I nie potrzebuję twojej łaski. Nie chcę pieniędzy za nic - stwierdził i spojrzał na Louisa. Nic już z tego nie rozumiał. Zaczynał żałować, że zaprosił tego gościa do swojego domu, bo był naprawdę rozchwiany emocjonalnie. Harry uniósł brew i spojrzał na niego przez ramię. - No maluj - pospieszył go, przyglądając mu się z wyższością. Louis otrząsnął się z transu i oderwał wzrok od jego pięknych zielonych oczu, decydując, że najlepiej będzie nic nie odpowiadać na te dziwne teksty. Wziął do ręki paletę i zaczął mieszać kolory. Jego obrazy zawsze były trochę surrealistyczne, nigdy nie tworzył do nich wstępnych szkiców, ufał swojej dłoni. Po dobraniu odpowiednich barw poprawił ułożenie sztalugi i wbił wzrok w swojego modela, starając się wiernie odwzorować jego rysy. Używał głównie czerwonej, pomarańczowej i żółtej farby. Ciemnobrązowe loki chłopaka stanowiły duży kontrast do jasnożółtej twarzy. Odznaczały się na niej również czerwone, wspaniale wykrojone usta i jasnoniebieskie oczy, jedyny chłodny element obrazu. Długa kolumna szyi była nieco przesłonięta przez pomarańczowy płomień, który piął się od samego dołu obrazu aż po skroń chłopaka. Po namalowaniu pierwszej warstwy obrazu przyszedł czas na szczegóły; Louis kreślił linię jego szczęki, zaznaczał cienie i jasności, nadawał życia jego włosom. Przedstawił go jako króla ognia, dzikiego i nieokiełznanego, co stanowiło zupełne przeciwieństwo do jego zachowania, które zdążył mu zaprezentować. Louis postanowił zniszczyć jego zimną aurę i pokazać go z nieco innej strony. Harry natomiast zaczynał się niecierpliwić; siedzenie bez ruchu było trochę nudne, nie miał się kompletnie czym zająć. W Niebie zawsze miał coś ciekawego do roboty. W pewnym momencie westchnął ciężko i spojrzał na Louisa udręczonym wzrokiem. - Długo jeszcze? Louis tylko uśmiechnął się lekko i poprawił okulary na nosie. - Jeszcze trochę. Niewygodnie ci? Możesz się trochę przesunąć, nie przeszkadza mi to - powiedział i zamoczył pędzel w czerwonej farbie. - Zaznaczyłem już cienie, więc to nie problem. - Nie chcę się przesuwać. Chcę już skończyć. Louis przewrócił oczami. - Boże, jesteś taki marudny. Powiedziałem, że jeszcze nie skończyłem. Przestań zachowywać się jak księżniczka. - Nie zachowuję... - Zachowujesz! - przerwał mu Louis i pokręcił głową. - Jesteś cholernie arogancki i zapatrzony w siebie, nie widzisz tego? - Chyba miałeś zajmować się malowaniem, a nie przygotowywaniem mojej analizy psychologicznej - odpowiedział spokojnie Harry, spoglądając mu prosto w oczy. Jego wzrok przyprawiał Louisa o dreszcze. Miał tak piękną twarz, wręcz idealną, gdy nie patrzeć na jego bliznę, a jednak była tak... pusta. Nie wyrażała żadnych emocji. Louis trochę mu współczuł. - Malowanie chyba lepiej ci wychodzi. A co do twoich zarzutów, jest tak, bo widocznie mam być w co zapatrzony. Louis namalował jeszcze kilka linii, przerywając ciszę dopiero po kilku minutach. - Nie jesteś idealny, Harry, nikt nie jest. Pogódź się z tym. Harry przesunął palcem po swoich pełnych ustach i rozłożył się wygodniej na kanapie, rozprostowując na niej swoje długie nogi. - Może i nie jestem idealny - powiedział i przymknął na chwilę oczy, jakby nad czymś rozmyślał. Trupie światło lampy rzucało cień na jego policzki, przez co wyglądał tak pięknie, tak królewsko i wyjątkowo... - Ale kiedyś byłem.
2 notes
·
View notes
Text
Okej, miałam małą przerwę bo obowiązki domowe (i Owl House) ale wreszcie skończyłam połowę pierwszego sezonu Amphibia.
Większość odcinków wciąż była fillerami, ale można się było na nich dobrze bawić. No i dodawały masę worldbuildingu. Na dodatek naprawdę podoba mi się, że wciąż zdarzało im się nawiązywać do przeszłych zdarzeń. A, no i Polly to oficjalnie moja bratnia dusza, przez większość czasu mówiła dokładnie to, co ja chciałam (nawet jeśli ona robiła to w bardziej... wrednym tonie)
Przez wszystkie odcinki w tle przewija się motyw Anne będącej z innego świata i nawiązującej do tego "jak to było w domu", ale skrzyneczka wróciła dopiero w 14 odcinku. Pojawienie się skrzyneczki na końcu wzięło mnie z zaskoczenia. W pierwszym odcinku pokazanie jej skonstruowane było w taki sposób, że spodziewałam się wielkiej dramy, jednak nic takiego się nie stało. Zamiast tego otwarto drzwi do tajemnicy, która daje mi silny klimat "Gravity Falls". A to szanuję.
Ale. Ale. Odcinki 19-20. Oh, ludzie. 19-20. Kocham te odcinki. One były tak wypakowane fabułą.
W odcinku 19 mamy w końcu jakąś politykę tego świata (jeśli ktoś się nie zorientował, że kocham politykę w światach fantasy, to moją ulubioną mangą jest One Piece, a to powinno mówić samo za siebie), dostaliśmy jakiś timeline, żeby się zorientować ile mniej więcej Anne już jest w tym świecie (i wow, twórcy wzięli to całe "day-to-day life" bardzo dosłownie, huh?) Uwielbiam całą konstrukcję odcinka. I bardzo się cieszę, że burmistrz Jestem-Twoim-Standardowym-Politykiem w końcu zniknie. Albo przynajmniej straci urząd. I chyba w końcu zakończyliśmy mini-ark z Anne będącą nienawidzoną przez wioskę (mam nadzieję). Ten odcinek też wprowadził ropuchy (to... są ropuchy prawda? Skoro Anne jest z żabami...) jako antagonistów do Anne...
A później mamy odcinek z ich perspektywy. I to od razu odwraca wszystko na głowę. Ropuchy nie są już tymi złymi badassami. Widzimy ich w bardziej "codziennym" środowisku. Imprezują. Mają wrednego szefa. I są we własny sposób dziwaczni. I widzimy, jak Sasha się w pewien sposób z nimi zaprzyjaźnia. Po kolei przekonuje strażników, żeby zrezygnowali. A na koniec udaje jej się zaimponować kapitanowi, którego imienia jeszcze nie pamiętam. Naprawdę polubiłam po tym odcinku ropuchy. I Sashę. I kapitana. Mam nadzieję, że będzie więcej odcinków skupionych na ich grupie w dalszej części sezonu.
To w sumie bardzo ciekawa, że coś, co można uznać za "pół-finał sezonu" skupia się po kolei na obu dziewczynach: Anne i Sashy zdobywających szacunek w miejscu do którego trafiły. I bardzo mi się podoba, że oba odcinki są powiązane, na więcej niż jeden sposób.
A teraz moje przemyślenia o naszych głównych postaciach!
Polly to najsłodsza chłopczyca jaką w życiu widziałam. Ona miała najmniej rozwoju, bo po co zmieniać coś, co jest doskonałe i z tego co pamiętam tylko jeden odcinek był jej poświęcony. Ale i tak jest chyba moją ulubioną postacią w serii. Zawsze w tle, mówi praktycznie to, co myślę XD
Anne powinna chyba być pierwsza... podobno jest protagonistką czy coś XD Jej postać to po prostu współczesna nastolatka i ja to uwielbiam. Zwłaszcza, że nie jest zbyt ekstremalnie napisana. Jest w stanie sobie poradzić i normalnych warunkach mogłaby uchodzić za chłopczycę niestety tu jest otoczona przez mężczyznę, chłopaka i wychowaną przez nich 5-latkę, więc jest najbliższą rzeczą do girly-girl jaką dostajemy w głównej obsadzi. Zawsze ciężko mi patrzeć jak korumpuje pozostałych. Nawet, jeśli chodzi później ma się czegoś sama z tego nauczyć. Jasne, dzięki temu ma wady. Zawsze chce wiedzieć wszystko najlepiej i ma problem ze słuchaniem innych. Oczywiście, tęskni za domem i jest samotna. Czasem ma nawet racje i budzi w ludziach coś dobrego, a jeśli nie ma, to uczy się swojej lekcji.
To nie zmienia faktu, że odcinek 18 strasznie ciężko mi się oglądało. Coś o odcinku w którym rodzina stojąca na szczerości sprzedaży zaczyna kłamać i oszukiwać mnie łamie. Oglądałam go chyba z godzinę.
O, a skoro już przy tym jesteśmy. Hop Pop! Żaba, która sprawiła, że czuję się stara! Jestem zaskoczona jak często biorę jego stronę w kłótniach z Anne. I to nie jest nawet "wiem jak to się skończy, bo protagonistka musi nauczyć się swojej lekcji". Wiem, że tego typu odcinki są zazwyczaj zaprojektowane, żeby mieć lekcję, ale kiedy bierzesz stronę "starego zgreda" ponad nastoletnią protagonistką po prostu masz takie "oh, jestem już stara" XD Hop Pop jest tym charakterystycznym, ekscentrycznym mentorem-opiekunem, który nie ma pieniędzy, ale by ich chciał. Podobne postacie były zarówno w Gravity Falls jak i w Owl House. Zapomnijmy na chwilę, że TOH wyszło po Amphibii... Pojawia się tu kilka twistów, które odróżniają go od Stana i Edy, co doceniam. I miło, że ten jeden nie jest poszukiwanym przestępcom. W większości...
Em... chyba został mi tylko Spring, tak? Spring jest dzieckiem i to mam wrażenie często wychodzi. Jest dużo bardziej podatny na sugestie Anne niż reszta rodziny i momentami mam wrażenie, że ją idolizuje. I jest całkiem uroczy jako ten dzieciak. Ale... czy tylko dla mnie 10-latek będący zaręczonym (i wykorzystanym do małżeńskich kontraktów) jest bardzo... niekomfortowe?
Em, yeah... To chyba wszystko? Przynajmniej na razie. Mam sporo na głowie, ale chciałabym skończyć sezon pierwszy w tym tygodniu (do 20.06) Wtedy napiszę więcej. (Oh, wow, to ma chyba więcej słów niż niektóre moje rozdziały...pisałam to od południa XD)
Oh god, to jest taki bałagan... W tym momencie macie wgląd do tego co dzieje się w mojej głowie. Powiedziałabym, że kiedyś napiszę o tym więcej... ale mam inne projekty, więc nie wiem, kiedy znajdę czas. A, no i muszę się zacząć w końcu przygotować na... ugh... dorosłe życie, czy coś.
0 notes
Text
Matt
- Możliwe. – powiedział z skwaszoną miną. Po pierwsze, nie był pewien, o której tak naprawdę Josh na co dzień wstawał. Jedyne co mgliście pamięta z ich poranków to buziak na do widzenia kiedy partner wychodził. Wiedział jednak, że zawsze to było dużo za wcześnie. – Wiem. Tylko wiesz jak to jest z tymi na zastępstwa, zajmują się wszystkim i niczym. I to trochę bardziej mnie martwi. Bo gdyby wiedział, że geografia to będzie to czułbym się z tym wygodniej, ale jak będę musiał prowadzić zastępstwo na matematyce? Chryste, już nie pamiętam tych wszystkich wzorów, regułek czy zasad. W sumie mógłbym też uczyć najmłodsze klasy, to nie jest znowu takie trudne, trochę szkoliłem się z Mią. – zastanowił się nad tym, bo od kiedy Alan zdradził mu, że idzie do przedszkola to i jego kusiło aby pójść może jednak w młodsze roczniki. Taki dzieci są zazwyczaj grzeczniejsze, słuchają się nauczyciela i zazwyczaj im się jeszcze chce być na lekcjach. Jak miałby poradzić sobie z jakimś maturzystą, który gra na telefonie i go olewa? Właśnie takie myśli sprawiały, że był tak bardzo przejęty. – Hm, w sumie to jeszcze nie wiem jak to będzie. Grafik dostanę dopiero w poniedziałek. Mówiłem ci, że spędzę wtedy cały dzień w szkole? Dzieciaki mają dwie tury, z samego rana, rozpoczęcia roku, ale my mamy od razu pierwszą radę. Dostałem też informację, że po wszystkim jeszcze będzie oprowadzenie o szkole dla nowych i takie tam. Może nie będę sam zaczynał. Byłoby miło.
Właściwie cały dzień rozmawiali albo o jego nowej pracy – im więcej o tym mówili i Josh ciągnął go za język, tym trochę bardziej się oswajał z tym wszystkim i mniej się stresował – zwierzakach czy na przykład ślubie Roba i Cilliana. Tyle się działo ostatnio w ich życiu, że Evans naprawdę pragnął chwili spokoju. Unormowani się ich godzin pracy, posiadania pewnej rutyny i wspólnego spędzania więcej wolnego czasu. Było przyjemnie, romantycznie a brunet został wręcz zakopany w słodkich, pełnych miłości gestach.
O dziwo, wcale nie było ciężko go w poniedziałek zwlec z łóżka. Josh dobrał mu jakoś ubrania tak aby nie wyglądał jak maturzysta przed egzaminem albo jakby szedł na stypę. Trzy razy Mały sprawdzał czy ma wszystko i pytał się czy wygląda dobrze. Wspólnie wyszli z domu, ale na inne przystanki, więc kiedy mieli się rozstać dostał buziaka i kopniaka, rzecz jasna na szczęście.
W trakcie dnia pisał mało. Dał znać Brandowi, że dotarł na parę minut przed czasem i że jest w sumie trzech nowych nauczycieli wraz z nim – Abigail, która uczyła najmłodsze klasy i Hannah, która była starą wygą (około 50 lat) od literatury, która miała przejąć klasy maturalne. Potem dał znać, że szkoła jest faktycznie ogromna i chyba będzie się w niej gubił a na sam koniec, że wchodzi już na zebranie, więc nie będzie więcej mógł pisać.
- Muszę upiec ciastka. – to były pierwsze słowa jakie wypowiedział kiedy wszedł do domu, na które grafik zmarszczył czoło. – Albo może lepiej po prostu ciasto? Tak, tak będzie łatwiej. Sprawdź czy mamy jeszcze kakao do wypieków? – dopiero kiedy dostał twierdzącą odpowiedź zdjął strasznie pijące go buty, poszedł do sypialni przebrać się z koszuli, wrócił w dresie i z głośnym westchnięciem wyjął miskę i składniki do brownie. – No więc Abi, ta która ze mną doszła, powiedziała, że jutro przyniesie w poczęstunku ciasto, bo podobno tak wypada. Trochę tak wyszło, że jak to mówiła to bardziej w stronę Hannah, która chyba z tym się zgodziła. Pominęły mnie, bo jestem facetem i pewnie mi się nie chce bawić w takie rzeczy, ale powiedziałem, że dam radę coś przynieść. Wiesz, nie chciałem się odznaczać. – Matt wiedział, że nie od razu ludzie poznawali się na nim przez jego mało ekspresyjną minę i małomówność. Nie chciał jednak nawalić, więc sam postanowił wysunąć się do dziewczyn.
Kiedy kręcił ciasto opowiadał Joshowi jak sytuacja wygląda. Jaka jest szkoła, ilu ma nauczycieli, jak ich postrzega, że chyba nie z wszystkimi się dogada. Przynajmniej zawsze miał z kim porozmawiać, bo znał tego, który go polecił. Poza tym, miał mieć też trochę zajęć. – Okazało się, że jestem za zastępstwo dla nauczycielki geografii, dlatego im podpasowałem z tym rocznym kontraktem i specjalizacją. Ona urodziła na koniec poprzedniego roku szkolnego. Klasy jednak zostały trochę przetasowane, więc będę miał głównie dwie najmłodsze, bo zazwyczaj mniej sprawiają problemów i mają łatwiejszy materiał. Czyli łącznie będę miał osiem klas, to sporo, ale mają tylko po jednej godzinie. Jeżeli będzie potrzebne jakieś zastępstwo, bo ktoś się rozchoruje czy coś to też wpadnie to do mnie a resztę będę spędzał w świetlicy. W sumie nie najgorzej. Głównie będę chyba chodził na dziewiątą i zostawał do szesnastej, bo na rano mają osobę, która będzie w świetlicy a ostatnie zajęcia powinny skończyć się o 16.15 i to dla najstarszych klas, więc raczej nie powinniśmy mieć do tej pory żadnych dzieciaków z młodszych.
Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Brownie było już prawie gotowe. Tyle tylko, że nie spodziewali się gości.
- Po zapachu można dojść do waszego mieszkania. – Cam olała Josha pretensje i od razu udała się do kuchni. – Spoko, kupcie tylko trzy tabliczki gorzkiej czekolady i kakao do pieczenia, bo to ciasto nie dotrwa do jutra.
- Jeszcze jajka i lody waniliowe. Jeżeli też chcecie po kawałku.
0 notes
Text
Dom Mavri. Tom I. Pałac bogów.
Rozdział V Timmy Bellemore
Wiecie co jest ważne w poznawaniu nowych ludzi? Zrobienie dobrego pierwszego wrażenia. To znaczy ładny wygląd, szeroki, szczery uśmiech. Miłe słowo na temat drugiej osoby. O tak, zdecydowanie nie powinno to wyglądać jak moje pierwsze spotkanie z Timmym.
Byłam nadal ubrudzona piachem, pyłem i cholera wie czym jeszcze. W końcu nie miałam się kiedy umyć po walce z błotnym trollem, a przypominam tylko, że prawie dostałam w twarz kilku tonowym głazem. Włosy miałam potargane po jeździe boską windą w głąb innego wymiaru, a zamiast szczerego uśmiechu moja twarz wyrażała zdziwienie i przerażenie. Dosłownie spotkałam swojego faceta ze snów!
Na dodatek czułam, że zaraz zacznę się jąkać.
- Timmy? - zapytałam praktycznie bezgłośnie. Timmy pewnie tego nawet nie słyszał.
Ale co było ciekawe w całej tej sytuacji, to fakt, że mój wymarzony chłopak wydawał się równie zaskoczony faktem, że mnie widzi. Wyglądał jakby zobaczył ducha.
Prawie jak we Władcy Pierścieni kiedy wszyscy myślą, że Gandalf przepadł na dobre, a tutaj nagle pojawia się, ubrany cały na biało i pomaga naszym bohaterom w walce z Sauronem.
- Rosie? - Timmy zapytał prawie równie cicho jak ja wcześniej.
No tak i czar prysnął.
Oczywiście przez to piętnaście sekund zdążyłam sobie narobić nadziei. Że łączy nas jakaś niesamowita, niewyjaśniona nawet przez bogów więź. I jesteśmy sobie przeznaczeni. A ślub weźmiemy zaraz po skończeniu liceum.
Na tle tego krystalicznie czystego jeziora w innym wymiarze oczywiście.
Timmy po prostu mnie pomylił z kimś innym. Przyznaję, troszkę zabolało.
- Timothy, przedstawiam ci Gwen Anderson. Gwen, Timothy jest jednym z pięciu członków rady bellatorów. Chciałabym żeby oprowadził cię po Domu. - Mavri uśmiechnęła się serdecznie.
Ona naprawdę wyglądała jak wiedźma. Może nie taka do końca zła, ale wiedźma.
Timothy również się trochę otrząsnął z szoku i podszedł do mnie z wyciągniętą ręką. Starał się uśmiechać i wyglądać na zadowolonego z możliwości spotkania jakiejś tam Gwen Anderson, ale naprawdę żałował, że nie jestem tą całą Rosie.
Przykro mi, że go zawiodłam. Ale on nie pozostawał mi dłużny.
- Timothy Bellemore, syn Talassa. Miło cię poznać, Gwen. - uśmiechnął się do mnie życzliwie.
Podałam rękę Timmy'emu również starając się odwzajemnić uśmiech, było znowu niezręcznie. Chyba za dużo niezręcznych momentów na jeden dzień.
- Gwen Anderson, córka... sama nie wiem kogo.
- Spokojnie, jutro się już dowiesz. Co sobotę robimy ognisko ku czci bogów, a nowi bellatorzy składają dary dla swojego boskiego rodzica, żeby udzielił im odpowiedzi kim jest. Rzadko się zdarza, że ktoś nie zostaje uznany.
Co?! Czyli może się zdarzyć, że moja mama w ogóle się do mnie nie przyzna? W takim razie to jest wręcz oczywiste, że się nie przyzna. Sama bym się nie przyznała. Jestem w końcu żałosna w te boskie klocki. A do tego nie mam za grosz talentu do czarowania i innych umiejętności, których się wymaga od bellatorów w Domu Mavri.
A co się dzieje z tymi, których nikt nie uzna? Dostają zakaz wstępu do Domu? Albo mogą zostać, ale są na przykład woźnymi? Nie chciałabym zamiatać podłóg po moich niedoszłych znajomych – wojownikach.
- Fajnie, wszyscy się już znamy. To teraz pozwólcie, że będę głosem rozsądku. Co robimy z piekielnym psem, który siedzi na mojej werandzie?! - krzyknął Giatros wskazując palcem na Hel.
- Jak to co Giatrosie? Trzeba nakarmić sukę i znaleźć jej wygodne miejsce w stajni, żeby mogła wypocząć. Młoda panna Anderson będzie potrzebowała ogarzycy w dobrej kondycji. - pani Mavri uśmiechnęła się do mnie i puściła oczko tak, żeby pan G. tego nie widział. Chyba zaczynałam ją lubić. - Timothy proszę pokaż Gwen gdzie może zostawić ogarzycę. A ty Felixie chodź ze mną do mojego gabinetu, chciałabym porozmawiać o tym co się stało w Los Angeles dzisiaj po południu.
Biedny Felix, bardzo bał się tego momentu i wydaje mi się, że ta cała sytuacja może się źle dla niego skończyć.
- Felix świetnie się dzisiaj spisał. Gdyby nie on, to Jenny... znaczy ten troll by mnie pożarł. Miałam szczęście, że mnie obserwował.
Nie wiedziałam, czy pomogę czy tylko zaszkodzę faunowi, ale on się do mnie delikatnie uśmiechnął, a Mavri pokiwała głową. Nie wiem co to znaczyło. Trzeba mieć nadzieję, że Felix nie straci pracy. Odniosłam wrażenie, że mu na niej zależy.
- Cóż za szlachetność. Dobra, dziecko, zabierz tego psa z mojego domu, albo własnoręcznie wyślę ją z powrotem do piekła.
- A myślałam, że się polubimy panie G. Taka wtopa z pana strony na samym początku znajomości. - pokręciłam głową z dezaprobatą schodząc po schodach na plażę. Hel poszła za mną.
- Panie G.? - zapytał ze zdziwieniem Timothy.
Wzruszyłam obojętnie ramionami zerkając na Timmy'ego i poszłam przed siebie. Nie, nadal nie wiedziałam gdzie są te całe stajnie.
Ale na moje szczęście Timothy pobiegł za mną. Miałam do niego tyle pytań. Kim jest? Czemu mi się tak często śni? Czy ma dziewczynę?
Miałam jednak resztki instynktu samozachowawczego i wiedziałam, że takich pytań nie zadaje się przy pierwszym spotkaniu. W szczególności jeśli koleś daje ci do zrozumienia, że to nie ciebie się spodziewał. Nigdy nie byłam na randce, ale chyba tak to wygląda podczas randki w ciemno, kiedy facet spodziewa się spotkać z wysoką blondynką z niebieskimi oczami, a dostaje kogoś takiego jak ja. Brunetkę, zdecydowanie nie z twarzą modelki czy gwiazdy filmowej. I też nie narzekającą na niedowagę.
- Czyli... jesteś z Los Angeles, tak? Nigdy tam nie byłem, ale wydaje się, że to raj dla surferów, więc chyba bym się odnalazł. - zagadał Timothy.
Spojrzałam jeszcze raz na Timmy'ego. Wysoki, przystojny, opalony, włosy uczesane wiatrem. Oczywiście, że wyglądał na surfera. I to takiego prosto z Australii.
- Więc surfujesz, tak?
- Właściwie interesują mnie wszystkie sporty wodne. Wiesz, rodzinne zboczenie. - zaśmiał się Timmy, ale szybko doszło do niego, że nie zrozumiałam żartu. - W sensie wiesz... Talass, mój tata. Ocean. Woda to tak jakby moja specjalność.
No tak, nagle wszystko było jasne. Woda, Ziemia i Powietrze. Trzech Wielkich Braci. Teraz to co mówił Felix i pan G. miało więcej sensu.
- Wybacz, nie skojarzyłam. Nadal się uczę. Właściwie to staram się ogarnąć co się ze mną dzieje. Wczoraj moim jedynym problemem było jak przekonać tatę, żeby pozwolił mi zrobić sobie tatuaż na siedemnaste urodziny. Dzisiaj znowu okazuje się, że jestem jakaś dziwna, a karzeł w garniturze oczekuje ode mnie, że będę biegać z toporem po innym wymiarze.
Timmy zaśmiał się tak promiennie, że nagle poczułam się jak te wszystkie głupie Barbie, z którymi miałam do czynienia na co dzień. Dosłownie zmiękły mi kolana.
- Wierz mi lub nie, ale nie jesteś jedyna. Ja się dowiedziałem trzy lata temu. Na początku uznałem, że to ekstra, będę superbohaterem, jak jakiś Batman. Albo w sumie bardziej Aquamen... a potem nadeszła moja pierwsza misja.
Szliśmy powoli, na zewnątrz było już całkiem ciemno, ale jakoś nigdzie mi się nie spieszyło. A Timmy był dobrym towarzyszem rozmów. Póki co pierwszą osobą, która mniej więcej rozumiała co czuję.
- Było źle?
- Ciężko. Niebezpiecznie. Nie raz prawie było po mnie, ale to nie było najgorsze. Są różni źli goście na świecie, zbyt wielu żeby wymieniać. Mają różne priorytety, ale niektórym zależy tylko na tym, żeby kogoś zranić. - Timmy popatrzył na mnie smutno i wiedziałam, że ktoś go zranił. Bardzo mocno. - Moją misją była obrona arsenału Termo przed potworami, nie byłoby najgorzej, gdyby nie to, że na zakładnika wzięli moją mamę.
- Timothy, to okropne. Czy ona...?
- Na szczęście nie. Miałem dobry zespół i w czasie kiedy ratowałem mamę, im udało się obronić arsenał, ale czułem się strasznie. Zawiodłem drużynę, a moje pochodzenie naraziło mamę. Od tego momentu większość czasu spędzam tutaj, to mój dom. Z mamą widuję się tak często jak to możliwe, ale nie mogę jej dłużej narażać. Jakby coś się wtedy stało, to nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
Rozumiałam go dobrze. Tata i Fiona byli dla mnie najważniejsi na świecie. Ale nie wyobrażam sobie wyprowadzki z domu. Dom Mavri był piękny, ale lubiłam mieszkać z tatą. A z drugiej strony nie mogłam ściągnąć na rodzinę potworów.
Dalszą drogę do stajni przeszliśmy w ciszy. Ale była to dobra cisza, taki moment na zadumę, chyba nam obojgu się przydało. A poza tym, wątpię, że Timothy chciał się teraz zadręczać niewidzeniem mamy. Na pierwszy rzut oka był pogodnym chłopakiem, przynajmniej za takiego chciał uchodzić.
- To tutaj, zaraz znajdziemy twojemu psu jakiś wygodny kąt.
Kiedy pani Mavri wspomniała o stajniach spodziewałam się zobaczyć betonowy budynek, z brudnymi ścianami, małymi oknami i zapachem grzyba. Głupia ja. Przecież byłam w umyśle Magii, tutaj nic nie mogło być pospolite.
Stajnie wyglądały jak kolejny mały pałac. Po wejściu do środka uderzył mnie zapach świeżo ściętej trawy i jakichś owoców. Wszystko było białe i czyste, jakby dopiero odmalowane.
Jednak najciekawsi byli sami mieszkańcy stajni. To nie były zwykłe konie. W boksach stały piękne jednorożce i pegazy. Już to był niesamowity widok, a z każdym krokiem było tylko lepiej.
Kolejne pomieszczenie było jednym, wielkim akwarium, jednak zamiast kolorowych rybek, w wodzie pływały konie z rybimi ogonami. Przyznam, wyglądało to niesamowicie kiedy taki koń – syrena przepływał nad głową mieniąc się wszystkimi barwami tęczy.
- To są hipokampy. Wyjątkowo je lubię. Z wiadomych względów. - uśmiechnął się Timmy obserwując razem ze mną pływające nad nami stworzenia. - Pegazy i jednorożce nie zaliczają się do najinteligentniejszych zwierząt na świecie. Hipokampy natomiast są bardzo sprytne i przebiegłe. Nie należą też do najmilszych. Kiedy ktoś wsiądzie na hipokampa, a koń nie uzna go za godnego, to już po nim. Zostaje wciągnięty pod wodę tak głęboko, że nie ma szansy się uratować i zwyczajnie tonie. Dlatego niezbyt wielu bellatorów chce na nich pływać. Właściwie tylko ja.
- Niezbyt mnie to dziwi, sama też bym się zastanowiła dwa razy.
- Mają swoje plusy, potrafią przemierzać całe oceany w kilka minut. Prawdopodobnie najszybsze stworzenia na świecie. O spójrz, a to moja klacz, wychowałem ją od jaja. Ma na imię Ariel.
Timmy wskazał palcem na przepływającą nad nami małą samiczkę. To znaczy ona wcale nie była mała. Spokojnie udźwignęłaby dwoje ludzi, ale w porównaniu do reszty rzeczywiście była dość nieduża.
- Nazwałeś ją Ariel? Jak Mała Syrenka?
- No co, mam słabość do Disneya. - Timmy wzruszył ramionami, a potem się zaśmiał.
Spojrzał na mnie tymi swoimi oczami w kolorze morza. I tak patrzył, a ja patrzyłam na niego przez dobre kilkanaście sekund. Nie wiem co było w tym chłopaku, ale jak to mówią, robiło robotę.
Nigdy nie byłam zakochana, ale Timothy Bellemore był takim chłopakiem, w którym zdecydowanie mogłabym się kiedyś zakochać.
Chwilę przerwała nam Hel trącając mnie pyskiem. Zawsze robiła tak jak chciała jeść, czyli pewnie i w tej chwili tego żądała.
- Chyba powinniśmy pójść dalej. Hela się niecierpliwi. - zagryzłam dolną wargę patrząc na Timmy'ego przepraszająco.
On jedynie pokiwał głową i poszliśmy przed siebie. Wyszliśmy na zewnątrz, znajdowały się tam padoki dla koni, ale również miejsca do odpoczynku dla osób, które się tymi końmi zajmowały.
- Hel lubi spać na zewnątrz?
Hela sama odpowiedziała. Znajdowały się tutaj te same poduszki co w domu Giatrosa, a moja suka chyba bardzo je polubiła. Od razu jak je tylko zobaczyła, to wybrała sobie jedną i zrobiła z niej legowisko.
- Tak, zdecydowanie lubi.
- Świetnie, w takim razie pójdę powiedzieć tylko Rockowi, żeby ją nakarmił. Rock to faun, który jest odpowiedzialny za stajnie, uwierz mi, że potrafi się świetnie zaopiekować każdym stworzeniem, nawet potworem.
No i poszedł. Natomiast ja podeszłam do Hel i zaczęłam ją głaskać. Chciałam podziękować za wszystko co dla mnie dzisiaj zrobiła. Wiedziałam, że jest grzecznym pieskiem, ale nie spodziewałam się, że jest najlepszym i najbardziej oddanym psem na świecie. Będę musiała jej to wszystko wynagrodzić dużą ilością smakołyków.
Timothy szybko wrócił, powiedział, że wszystko zostało ustalone i żebyśmy poszli wreszcie coś zjeść, bo muszę umierać z głodu.
Co prawda to prawda, wcześniej jakoś nie czułam, żeby żołądek mi przyrósł do kręgosłupa, ale jak już ten temat został poruszony, to rzeczywiście chętnie bym coś przekąsiła.
[...]
To był mój pierwszy raz kiedy weszłam do Wersalu. I nie zawiodłam się. Siedziba główna Domu Mavri od środka również przypominała jakiś pałac. Wszystko było w złocie, czerwieni i zieleni, prawdziwe królewskie kolory. Był przepych, ale wszystko urządzone tak ze smakiem. Jednocześnie czuło się bijące bogactwo, ale też było tutaj dość przytulnie. Naprawdę szło się poczuć jak w domu.
- Jadalnia jest na parterze, nie trudno tam trafić. Nasze sypialnie natomiast są na drugim i trzecim piętrze. Pani Mavri zapewne już przydzieliła ci pokój, więc po kolacji cię tam zaprowadzę.
Chyba nikogo nie zaskoczę jak powiem, że jadalnia również była dosłownie królewska, prawda?
Co ciekawe, nareszcie miałam szansę zobaczyć innych bellatorów. Póki co poznałam tylko Timmy'ego, a okazało się, że jest nas mała armia.
Nie wszystkie miejsca przy stołach były zajęte, ale całkiem sporo. Z tego co zobaczyłam, w Domu mieszkało, lub czasowo przebywało około pięćdziesięciu nastolatków. To i dużo i mało. Z jednej strony jeśli naprawdę przyszłoby stoczyć walkę o Dom, tak jak Timmy o arsenał Termo, to moglibyśmy mieć problem. Ale z drugiej strony aż pięćdziesiąt dzieciaków było dziećmi bogów!
Zawsze byłam dziwna i nielubiana, może właśnie dlatego, że moja mama była boginią, a śmiertelnicy to czuli. A tutaj proszę, pół setki takich samych dziwaków jak ja. Robiło się w pewnym sensie ciepło na sercu.
- Normalnie bellatorzy siadają wspólnie, natomiast członkowie rady jedzą przy mniejszym stole, niedaleko stołu bogów, o tam, na końcu sali. - Timmy wskazał palcem miejsce, o które mu chodziło. - Teraz możemy zrobić wyjątek. Nie ma dziewczyn, więc chodź, zjemy razem.
Nie trzeba było mnie długo namawiać. Byłam raczej introwertykiem, więc nagła próba zaprzyjaźnienia się z jakąś grupką nieznanych osób nie za bardzo mi się podobała. A też mogłam więcej czasu spędzić z Timothym, lepiej go poznać.
- To są mniej więcej wszyscy bellatorzy? I czym tak właściwie jest rada?
- Nie, absolutnie. Jest nas jednak trochę więcej. Widzisz, w siedzibie głównej jest najwięcej bellatorów, ponieważ znajduje się ona w Stanach Zjednoczonych, które są dużym państwem jakby nie patrzeć. Nie powiem ci dokładnie jak to wygląda gdzie indziej, bo nie miałem szansy zwiedzić innych Domów, ale wiem, że jest jeszcze siedziba w Brazylii, w Kanadzie, w Wielkiej Brytanii, w Egipcie, w Tybecie, Australii. Są one na pewno o wiele mniejsze, ale zrzeszają miejscowych półbogów.
- A jeśli chodzi o radę, to lata temu ustalono, że nie można wybrać wyłącznie jednego półboskiego przywódcy Domu Mavri, bo się to źle skończy. Taka potęga w rękach jednego człowieka... Kojarzysz II Wojnę Światową? No to masz przykład do czego by to mogło doprowadzić. W każdym razie Mavri postanowiła wybrać piątkę najbardziej zasłużonych w różnych dziedzinach bellatorów. Mamy razem podejmować najważniejsze decyzje dotyczące Domu i dobra naszych przyjaciół. I też trochę hamować siebie nawzajem, żeby nikomu nie uderzyła woda sodowa do głowy.
Usiedliśmy wspólnie przy niewielkim, zaledwie pięcioosobowym stole na końcu sali. Na nim stały już nakryte talerze z czymś co wyglądało jak jakieś pysznie przyprawione mięso. Może to niegrzeczne, ale od razu zabrałam się za jedzenie.
- Smacznego. A kto jest w radzie oprócz ciebie?
- Dzięki, tobie również. - odparł Timmy – Z naszej siedziby jesteśmy ja i Penny Lincoln, córka Sofii. Jest jeszcze Kolumbijka Juanita Rodriguez, córka Polemosa. Ona początkowo mieszkała w Brazylii, ale kiedy skończyła osiemnaście lat przeniosła się do nas. Tylko tę dwójkę poznałem osobiście, ale jest również Henry Attwood. Brytyjczyk, podobno jakiś arystokrata i na pewno syn Orizantosa. Wszystko to mówi o nim jedno: straszny bufon. W szczególności jak się wdał w tatusia. I ostatnia jest Hikari Tsuda, córka Agapi. Jest Japonką, ale mieszka w bazie w Tybecie.
- Nie znam wszystkich, ale jak dla mnie powinny zajść małe zmiany w radzie. - kontynuował mój towarzysz. - Miejsce powinien dostać Miles Young. To syn Tavo, ale nie bawi się żadną ziemią, bardziej interesuje go śmierć i ta mroczna strona jego taty - Petain. Przerażający i bardzo potężny bellator. Ale typ samotnika.
Mogłabym tak siedzieć i słuchać opowieści Timmy'ego całą noc. Ta nowa mitologia była naprawdę niesamowita. Tyle ciekawych osób i historii z nią związanych. Kto by pomyślał, że Druga Wojna Światowa była efektem przejęcia władzy przez zbuntowanego bellatora!
Pyszne jedzenie, ciekawe opowieści, ten wieczór był naprawdę cudowny po ciężkim dniu. Przynosił ukojenie. I pewnie byłoby tak dalej, gdyby nie pojawiła się ona – zło w najczystszej postaci.
-Tim, kto to jest i czemu siedzi przy naszym stole? - zapytała wysoka dziewczyna z blond włosami zawiązanymi w kucyk i jasnymi, niebieskimi oczami.
Była bardzo ładna, ale ubrana jakby szła na wycieczkę w góry. Podejrzewam, że gdyby założyła odpowiednią sukienkę, to mogłaby wyglądać jak typowa Barbie, a jak wiemy, nie mam dobrych wspomnień z tym typem dziewczyn.
- Penny, mówiłem ci już milion razy: Timothy. Nie lubię zdrobnień. - przewrócił oczami Timmy, widocznie nie przepadał za tą całą Penny.
Trzeba zanotować w pamięci, żeby nie zwracać się do Timmy'ego zdrobniale. Można to robić jedynie na offie.
- Te twoje zakazy są śmieszne. Jesteśmy prawie parą, Timothy. Każdy tego od nas oczekuje, więc powinieneś dać spokój i wreszcie mnie zapytać czy chcę zostać twoją dziewczyną. Nie robić scen albo pokazywać się z tą tutaj...
- Twoje imię, to skrót od Pennywise? - zapytałam z uniesionymi brwiami.
Chodziło mi naturalnie o potwornego klauna z „Tego”. Chociaż tamten Pennywise przy naszej Pennywise to był pikuś. Ją pewnie byłoby ciężej pokonać.
Timothy poczuł żart i się zaśmiał, natomiast Penny miała zdezorientowaną minę.
- Co? Oczywiście, że nie. To skrót od Penelope. Ale co ja ci się będę tłumaczyć, jestem radną Domu Mavri, to ty masz odpowiadać na moje pytania. Kim jesteś?
- Jak sobie miłościwie panująca życzy. Gwen Anderson, jestem nowa. I chyba pójdę się przespać...
Zjadłam większość swojej porcji i byłam najedzona. Nie czekając na dalszy rozwój sytuacji, wstałam od stołu, ukłoniłam się w stronę Pennywise żeby wiedziała jakim „szacunkiem” ją darzę po czym poszłam w kierunku wyjścia z jadalni.
Nie miałam pojęcia gdzie iść, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Na szczęście na ratunek przybył mój rycerz w morskiej zbroi.
- Gwen, zaczekaj, odprowadzę cię.
I tak zrobił. Podbiegł do mnie i razem poszliśmy na poszukiwanie mojego pokoju.
Może nie byłam jeszcze wybitnym wojownikiem ani nawet nie wiedziałam jak nazywają się bogowie, którzy nad nami czuwają, ale dokonałam jednego: utarłam nosa zarozumiałej lasce. Jej przyszły niedoszły chłopak wolał moje towarzystwo. Już to sprawiło, że dzisiejszej nocy spałam wyjątkowo dobrze i z uśmiechem na twarzy.
#timmy bellemore#timothy bellemore#dom mavri#house of mavri#gwen anderson#mavri#giatros#felix bloom#penelope lincoln#penny lincoln#pennywise#pałac bogów#palac bogów#palati#adventure#book#my book#fantasy#mythology#gods#bogowie#mitol#przygoda#fantastyka#moja historia#moja książka#my story#książka#hel#dog
0 notes
Text
(YAOI FNAF) Drogi nauczycielu - rozdział 1
Ten tekst urywa się w połowie, ponieważ tumblr służy mi tylko za reklamę. Jeżeli was zainteresowałam, dokończenie możecie znaleźć na moim blogu:
yaoi-my-revolution.blogspot.com
***
To był niezwykle emocjonujący dzień. Spring czuł się, jakby zawodowy bokser przywalił mu z całej siły w żołądek. A przecież to jego młodszy brat, Plushtrap, powinien być teraz zestresowany. Za niecałą godzinę miał zacząć się jego pierwszy dzień w nowej szkole.
– Wszystko wziąłeś? Śniadanie zjedzone, ząbki umyte? – dopytywał, samemu latając chaotycznie po mieszkaniu i sprawdzając, czy niczego nie zapomniał.
– Tak, mamo. – Dzieciak wywrócił teatralnie oczami, w spokoju oglądając jakiś serial w tv. – Czemu tak się denerwujesz? Przecież nie pierwszy raz zmieniam szkołę. – Plush starał się jakoś uspokoić brata, niestety ten nie wyglądał na chętnego do przysłowiowego "wrzucenia na luz".
– Ale pierwszy raz idziesz do szkoły, w której uczy ktoś z twojej rodziny! Na takich dzieciaki inaczej patrzą! A ja przecież jestem za ciebie odpowiedzialny! Jak coś ci się stanie, to będzie moja wina! – Blondyn chwycił klucze od auta, nałożył kurtkę, przez ramię przerzucił skórzaną torbę i poszedł do salonu. Zabrał młodemu pilot i wyłączył telewizję. – Wychodzimy – oznajmił.
– Już? Jest jeszcze wcześnie! – zaprotestował chłopak.
– Wydaje ci się. Zanim dojedziemy na miejsce, minie sporo czasu, a ty jeszcze musisz mieć chwilę, żeby znaleźć swoją klasę. Bo zakładam, że nie pozwolisz mi się odprowadzić? – Springtrap stanął nad nim i uniósł pytająco brwi.
– W życiu, mam szesnaście lat, wiesz jaka to by była siara?! – Dzieciak prychnął, zirytowany faktem, że mężczyzna w ogóle śmiał zadać takie pytanie.
– No właśnie. Dlatego nie marudź, ubieraj buty i jedziemy – zarządził blondyn, poganiając młodszego.
Nie minęło dziesięć minut, a już siedzieli w samochodzie; Spring odpalił silnik i wyjechali sprzed bloku. Na miejsce dotarli po niespełna kwadransie.
Gdy tylko srebrny golf zaparkował pod budynkiem, Plush odpiął pas z zamiarem szybkiego wyskoczenia z auta i pognania do szkoły, nim ktokolwiek zauważy, że odwiózł go „ten dziad od fizyki”. Gdyby ludzie zaczęli go z nim kojarzyć, to serio miałby przesrane.
Niestety powstrzymała go ręka brata, która spoczęła na jego ramieniu i stanowczo zatrzymała w miejscu.
– Co jest? Zanim zapytasz: tak, mam wszystko, tak, wiem której klasy szukać i nie, nie jestem zestresowany – wywrócił oczami, szykując się na salwę tego typu pytań. Od wczoraj blondyn go nimi zadręczał.
– Bardzo śmieszne. Nie o to mi chodzi. Gdyby coś się działo, ktoś ci dokuczał, albo robił krzywdę, od razu do mnie przyjdź, dobrze? – Spring usiłował brzmieć spokojnie, choć w środku coś skręcało mu się na samą myśl o tym, że jego braciszek będzie skazany na towarzystwo tej dzikiej i bezwzględnej hołoty, którą fizyk na co dzień uczył… a raczej się starał, bo większość była podejrzanie mocno odporna na wszelkiego rodzaju, nową wiedzę. – Nie staraj się samemu sobie z tym radzić i zatajać przede mną jakichkolwiek problemów.
– Jasne, braciszku. Zresztą, nawet gdybym próbował, to pewnie i tak nie dałbym rady czegokolwiek przed tobą ukryć. Ty mordujesz wzrokiem pół osiedla, jak widzisz małego siniaka na mojej ręce, gdyby w szkole ktoś mi coś zrobił, od razu byś to wyczuł! – zaśmiał się młody, chcąc nieco rozluźnić atmosferę. – Wiem, że się martwisz, ale uwierz mi w końcu, że nie mam już pięciu lat i dam sobie radę sam, okej?
– No wiem, wiem… – Mężczyzna westchnął ciężko. – Powodzenia, młody. – Poprawił mu rozczochraną grzywkę, a gdy tylko go puścił, chłopak od razu wyskoczył z samochodu.
Fizyk uśmiechnął się z rozbawieniem, widząc jak jego młodszy brat rozgląda się czujnie, zapewne sprawdzając, czy nikt nie widział go w towarzystwie jednego z najostrzejszych nauczycieli w całej szkole.
Odczekał jeszcze pięć minut, które poświęcił na ułożenie fryzury, po czym wysiadł z auta, zamknął je i ruszył w kierunku wejścia do budynku.
Połowa dzieciarni była tak wyrośnięta, że niemal każdy przewyższał go przynajmniej o pół głowy, a mimo to szedł pewnie przed siebie, bez najmniejszych obaw, że ktoś go popchnie, albo wpadnie na niego z tarana. Miał na tyle złą opinię, że wszyscy, nawet ci, których nie uczył, omijali go szerokim łukiem.
Wszedł do pokoju nauczycielskiego, przywitał się ze spotkanymi tam Schmidtem, Puppetem i Mangle, odłożył torbę na blat stołu i od razu zaczął parzyć sobie kawę. W międzyczasie szybko poszukał dziennika klasy, z którą zaraz miał mieć lekcje.
– Ej, Springi, twój brat dzisiaj zaczął tutaj chodzić, nie? Stresował się? – zapytał Mike, podchodząc od tyłu do blondyna, który ostrożnie zalewał kubek wrzącą wodą.
– On? W życiu. Wyglądał na znudzonego, a nie zmartwionego. – Mężczyzna wzruszył ramionami i zaczął mieszać kawę łyżeczką. – Wydaje mi się, że ta zmiana szkoły zrobiła większe wrażenie na mnie, niż na nim.
– Uroczo, że tak się o niego martwisz – wtrącił Mangle, stojąc oparty o ścianę i pijąc herbatę.
– A ty byś się nie martwił? Jak te gówniarze wyczają, że ma u mnie wtyki, mogą zacząć mu grozić, żeby podkradał z domu sprawdziany, czy coś w tym guście. A bo to tylko do takich akcji się dzisiejsza młodzież posuwa? – powiedział blondyn, czekając cierpliwie aż napój nieco mu ostygnie. W końcu odważył się wziąć pierwszy łyk.
– W sumie racja… Ale nie masz co się dziwić. Chyba połowa szkoły ma u ciebie zagrożenie, złociutki – zaśmiał się Puppet, na moment ściągając z uszu słuchawki.
– Jak się lenie nie chcą uczyć, to czemu mam ich przepuszczać?
Rozmowa przeciągała się, a tematy szybko zeszły na nieco luźniejsze tory. Coraz więcej nauczycieli przychodziło do pokoju, aż w końcu głośny dzwonek oznajmił wszystkim, że kolejny, męczący dzień, oficjalnie się zaczyna.
Blondyn zostawił torbę na blacie dużego stołu, ustawionego pośrodku pomieszczenia, a na spotkanie z 2e wziął jedynie dziennik, klucze od gabinetu i kubek z niedopitą kawą, którą miał zamiar skończyć podczas zajęć.
Na korytarzach powoli zapadała cisza, większość dzieciaków siedziała już grzecznie w klasach. Gdy dotarł pod swój gabinet, cała gówniarzeria momentalnie zeszła z parapetów, wstała z ławek i podeszła pod drzwi.
– Mam nadzieję, że wszyscy przygotowali na dzisiaj to, o co prosiłem – powiedział, przechodząc obok uczniów. Zawiedzione jęki i pytania w stylu: „Ale co pan kazał przygotować? My nic nie wiemy!” tylko utwierdziły go w fakcie, że przynajmniej połowa klasy dostanie dzisiaj pały.
Przełożył dziennik i kubek do jednej ręki, żeby drugą móc swobodnie otworzyć drzwi. Ledwo włożył kluczyk do zamka, gdy nagle coś ciężkiego uderzyło w niego z impetem, o mało go nie przewracając, za to posyłając nieszczęsną kawę na podłogę.
Wszyscy momentalnie umilkli, słychać było jedynie dźwięk tłuczonej porcelany.
– O kur… – Nauczyciel usłyszał nad sobą ledwo stłumione przekleństwo. Nie zdziwił się, gdy odkrył, że sprawcą zamieszania był nie kto inny, jak jego ulubiony uczeń. Bonnie. – Znaczy ten… przepraszam psorka, Foxy mnie pchnął i…! – Prędko zaczął się tłumaczyć, blady jak ściana. Blondyn gestem kazał mu być cicho. – … Do dyrektora…?
– Nie. Do woźnej po szmatę. Masz pięć minut, żeby to posprzątać – wysyczał Spring, wściekły jak osa.
Otworzył drzwi i wpuścił resztę do środka. Kazał im być cicho i otworzyć książki tam, gdzie mieli zadanie, a sam poczekał przed gabinetem na chłopaka, który już po chwili wrócił ze ścierą i zmiotką.
– A Foxy’emu to się nie oberwie? – burknął Bonnie, zamiatając szczątki kubka.
– Ależ oczywiście, że i on dostanie. Zresztą, nie jako jedyny... – zapewnił blondyn, z przebiegłym uśmieszkiem na ustach. Poczekał aż gówniarz skończy i gdy obaj weszli już do klasy, nauczyciel stanął przy swoim biurku, opierając się o nie bokiem. – Możecie podziękować swoim kolegom, – tu wskazał dwóch delikwentów, przez których zdarzył się ten mały wypadek – bo to dzięki nim piszemy dzisiaj niezapowiedzianą kartkówkę z ostatniej lekcji – spojrzeniem, jakim wwiercał się w purpurowe kłaki młodocianego zbrodniarza, mógłby zamrozić czynny wulkan.
Cała klasa jęknęła głośno, oczywiście soczyście klnąc w myślach na sprawców, a zadowolony z siebie Spring, zaczął dyktować pytania.
***
Plushtrapowi dosłownie chwilę po dzwonku udało się trafić do właściwej klasy. Nikogo tu nie znał i mimo tego, co wcześniej mówił swojemu bratu, odczuwał mały stres.
Zagadał do przypadkowej osoby, która stała nieco na uboczu, z dala od tłumów do których wstydził się podejść.
– Hej – przywitał się. – 1c? – zapytał dla pewności.
– Tak. – Facet podniósł wzrok znad phone’a. – To ty jesteś ten nowy?
– Ano. Plushtrap. – Młodszy brat Springa wyciągnął do niego rękę i uśmiechnął się szeroko, kiedy koleś schował telefon i uścisnął jego dłoń, lekko nią potrząsając. Był strasznie szczupły, sporo od niego wyższy i ubrany na czarno. Pierwsza, mroczna znajomość. Dobry początek!
– Nightmarionne – przedstawił się. – Nic nie chcę mówić, ale słaby dzień... w sumie to ogólnie słaby okres sobie wybrałeś na dołączenie do nas.
– Czemu? – Plush uniósł pytająco brew.
– Zaczynamy dwiema godzinami z panem N. – wyjaśnił, ale widząc, że w koledze grozy to nie wywołało, a właściwie to wyglądał na jeszcze bardziej zdziwionego niż wcześniej, kontynuował. – Najokropniejszy nauczyciel w szkole. Matma z nim to po prostu koszmar. W dodatku ma z naszą klasą na pieńku.
Niestety musieli urwać rozmowę, bo zniecierpliwione chrząknięcie wyżej wymienionego postrachu całej budy, stanęło nad nimi, paląc ich wzrokiem. Marionne umilkł momentalnie, wziął z ziemi torbę i prześlizgnął się obok profesorka do klasy.
– A ty na co czekasz? – Plusha zdziwił łagodny głos nauczyciela. Chyba nie tak powinien brzmieć kat, którego wszyscy się boją.
Młody przyzwyczajony był nie oceniać książki po okładce, dlatego mimo muskularnej budowy mężczyzny, imponującego wzrostu, kruczoczarnych, lekko rozczochranych, związanych w kitkę włosów i wściekle czerwonych oczu, uznał, że być może facet nie jest taki zły i tylko przez zwyczajową, nauczycielską surowość, dodatkowo podkreśloną jego wyglądem i strasznym wyrazem twarzy, został mianowany tym "najokropniejszym".
– Em, jestem nowy, dopiero co się przeniosłem do tej szkoły… – zaczął, ale psorek szybko mu przerwał.
– Bardzo interesujące, ale o ile jeszcze nie zrozumiałeś sensu mojego przedmiotu, to podpowiem ci, że polega on na liczeniu, nie gadaniu. Do klasy, wybierz sobie miejsce i bądź cicho – wyjaśnił łaskawie matematyk i kulturalnie puścił go przodem do środka.
No i cały urok łagodnego głosu psorka zniknął. Faktycznie wredna pizda z niego.
Tyle dobrego, że obok Nightmarionne’a było wolne miejsce, które Plush od razu postanowił zająć.
– On tak warczy do wszystkich, czy ma też swoich pupilków? – szepnął blondyn do nowego znajomego.
– Swoich pupilków to on nadziewa na pal, lepiej się nie wychylaj i staraj mu nie podpaść – poradził Marionne.
Plush chciał coś jeszcze dodać, ale wtedy poczuł, że ktoś za nim staje i kładzie mu dłoń na ramieniu.
– No proszę, proszę, przyjacielskie pogaduszki sobie tu urządzamy? – Pan N. uśmiechnął się szeroko. – Widzę, że jesteś bardzo rozmowną osobą. Cieszy mnie to, zwykle muszę ciągnąć uczniów za język, ale mam nadzieję, że z tobą nie będę miał takich problemów. Może trochę lepiej się poznamy, co? – Gestem kazał mu wstać i iść za sobą aż do biurka. Mężczyzna usiadł wygodnie w fotelu, lekko się na nim odchylając. – Ja jestem Nightmare, a ty?
– Plushtrap… – odparł niepewnie chłopak, stojąc jak to ciele, ze wzrokiem tępo utkwionym w, splecionych na brzuchu, dłoniach nauczyciela.
– A więc, drogi Plushtrapie, powiedz mi wynik tego działania – facet wziął kartkę i szybko napisał mu jakiś przykład.
Chłopak wziął od niego papier i przerażonym wzrokiem zaczął analizować zadanie, by po chwili dojść do bardzo istotnego wniosku.
– W starej szkole jeszcze tego nie przerabiałem, nie potrafię tego…
– Jedynka. – Nauczyciel rozłożył bezradnie ramiona, znów przerywając mu w połowie zdania.
– Co? Ale za co?! – zbulwersował się młody, marszcząc brwi.
– Pomyślmy, za co mogłem dać ci pałę? Na przykład za to, że nie umiesz tego zrobić – stwierdził filozoficznie psorek, wskazując kartkę z przykładem.
– Jak mam umieć coś, czego jeszcze nie przerabiałem?! Nikt mi tego nie wytłumaczył! – Blondyn starał się wybronić, ale mimo początkowych chęci bycia miłym, nie potrafił utrzymać nerwów na wodzy w obliczu takiej niesprawiedliwości.
– Nie moja wina, że nikt ci tego nie wytłumaczył. Ja tu jestem od oceniania twojej wiedzy i niewiedzy. A jak na razie popisałeś się tylko tym drugim – stwierdził mężczyzna i nachylił się nad dziennikiem, żeby wpisać ocenę.
– Pierdolę… – warknął chłopak pod nosem i zawrócił do swojej ławki.
– Ile słowo „pierdolę” ma liter? – zapytał Nightmare, nim Plush zdążył usiąść.
– ... Osiem? – odparł niepewnie blondyn.
– Dzięki Bogu, chociaż tyle potrafisz. Do końca tej lekcji masz rozwiązać osiem zadań. Na ocenę. Zaraz ci je napiszę, a na przerwie sprawdzę. – Nauczyciel posłał mu kolejny, przesłodzony uśmiech.
W tamtym momencie młodszy brat Springa zrozumiał, że właśnie spotkał swojego życiowego wroga i że będzie musiał zrobić wszystko, by jakoś z nim przeżyć.
#Five Nights at Freddy's#FNAF#Springtrap#Plushtrap#Bonnie#Nightmare#Foxy#Vincent#Scott#Jeremy#Mike#Yaoi#PL
0 notes
Text
Alicja - część 1
Nic nie wskazywało na to, że tego dnia zostanie sam. Tego dnia obchodził urodziny. Zbliżała się 19.00. Nikt nie dzwonił do drzwi z niespodziankowym tortem czy chociażby urodzinową wódką. „Nikt nie przyjdzie” – pomyślał i wtedy wstał z łóżka. Przebrał się w dres i zszedł na dół do pobliskiego sklepu. Kupił kilka piw i wrócił do mieszkania.
Na klatce zawsze było cicho. Grube ściany w starej kamienicy bardzo dobrze tłumiły wszystkie dźwięki, które starały się wydostać z mieszkań sąsiadów. Mieszkał na ostatnim, czwartym piętrze. Nie było windy, a na jego piętro prowadziły wąskie schody, na tyle wąskie, że gdy się kogoś mijało trzeba było to robić bokiem. Lekko odświeżone ściany na klatce, stare murowane stopnie i poręcz pokryta ciemnym ładnym drewnem. „Trzecie”. Jeszcze kilka stopni i będzie u siebie. Zostało mu kilka stopni, ale na schodach siedziała jego sąsiadka. Na oko miała około trzydzieści lat. Chciał przejść obojętnie, ale coś nie dało mu spokoju.
- Przepraszam – przerwał panującą na korytarzu cisze – czy coś się stało?
- Nie! – krzyknęła – a właściwie tak. Przepraszam, że krzyknęłam, ale właśnie złamałam klucz w zamku, a wszystkie dokumenty i telefon został w mieszkaniu.
- Kiepska sprawa. Nie możesz iść do rodziny? – zapytał speszony, bo przecież nie byli „na ty”
- Chciałabym, ale to nie jest takie proste, gdy ma się cały dobytek zamknięty w mieszkaniu.
- Fakt. Głupie pytanie – stojąc nad nią, patrzył z politowaniem na kobietę, która zawsze była mu obojętna tak, jak wszyscy ludzie – to może wpadnie Pani do mnie. Mam dziś urodziny, trochę jedzenia, a nie zanosi się na, to żeby ktoś mnie odwiedził.
- Ohh.. wszystkiego najlepszego, ale nie, nie chcę robić panu kłopotu – odparła
- No ok. Skoro siedzenie na klatce przed zamkniętym mieszkaniem jest lepszym pomysłem na spędzenie zimnej nocy, to nie nalegam. Dobrej nocy! – krzyknął
No co za pieprznięta baba – pomyślał i zdecydowanym krokiem minął sąsiadkę. Otworzył drzwi mieszkania i trzasnął nimi na znak złości z odrzucenia jego propozycji. Chwilę później odgrzał sobie lasagne, którą zrobił na wypadek niespodziewanych odwiedzin, których podświadomie oczekiwał. Usiadł na kanapie i już miał wkładać pierwszą porcję do ust, gdy nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. „Kurwa, zawsze gdy wygodnie usiądę i zaczynam oglądać film”. Niezbyt śpiesznie wstał i skierował się w stronę drzwi. Otworzył.
- Czy propozycja nadal aktualna?
- Ah.. to Pani – zamilkł na chwilę – tak, tak aktualna zapraszam.
W przedpokoju paliło się tylko małe światło przy nad lustrem. Gdy kobieta weszła nie rozjaśnił pomieszczenia. Po lewej stronie była wielka szafa. Zabrał płaszcz od sąsiadki i pokazał drogę do pokoju dziennego.
- Kapcie? – krzyknął
- Nie, dziękuje.
Zgasił światło w przedpokoju i wszedł do salonu za kobietą. Pomieszczenie nie było duże. Wystarczające jak dla samotnego mężczyzny. Stół, cztery krzesła, duża wygodna kanapa, kredens, witryna, regał i stolik kawowy, a w centralnej części wielki telewizor na ścianie.
- Właśnie podgrzałem jedzenie, może się Pani skusi? Naprawdę to jest dobre.
- Chętnie… i może skończmy z tym panem i panią? Jestem Alicja, a ty?
- Też o tym myślałem. Jesteśmy chyba w podobnym wieku, ja dziś końce trzydzieści dwa lata, aaa i mam na imię Mikołaj.
- Bardzo mi miło i jeszcze raz wszystkiego najlepszego.
Po tych słowach nastała chwila ciszy, ale zaraz przerwała ją nowa znajoma.
- Masz urodziny i nie robisz żadnej imprezy dla najbliższych?
- Nie, nie lubię, gdy wokół mnie za dużo się dzieje. Proszę – odpowiedział podając talerz z solidną porcją posiłku – piwa? Wina? Może coś bez alkoholu?
- Jeśli mogę to piwo.
Usiedli do stołu i nieśmiało wypytując się o różne rzeczy, o które ludzie pytają się gdy się poznają zjedli kolację. Wspólnie zadecydowali o obejrzeniu filmu, który Mikołaj dopiero zaczął oglądać.
- Strasznie głupi ten film – podsumowała go Alicja
- Rzeczywiście, zwiastun zapowiadał się ciekawiej, ale przynajmniej się trochę pośmialiśmy.
Znów nastała chwila ciszy.
Wstając Alicja powiedziała: mam wrażenie, że znam cię od lat. Dobrze się dogadujemy i mamy takie samo poczucie humoru. To dziwne, że przez tyle czasu mieszkamy obok siebie i dopiero teraz poznajemy się bliżej.
- Tak, to dziwne. Chyba jestem zmęczony - odparł i szybko zaczął przechylać butelkę z piwem, aby je skończyć. – przygotuję ci łóżko. Tam jest łazienka, a ręczniki są w szafce co prawej.
- Dzięki – odpowiedziała i zdezorientowana z powodu braku reakcji na jej wyznanie poszła do łazienki – umyła twarz i dotarło do niej, że nie ma żadnych ubrań na przebranie. Przepraszam, czy… - nie dokończyła pytania, bo przed łazienką stał już Mikołaj z czystą flanelową koszulą, której nie nosił i bokserkami, których nie zdążył jeszcze wypakować.
- Wszystko jest czyste, a bokserki nowe. Może nadadzą się do spania, będzie chyba wygodniej niż w jeansach. Łóżko jest gotowe, jakbyś czegoś potrzebowała wiesz gdzie mnie szukać.
Kobieta z uśmiechem zamknęła drzwi i na kilkanaście minut zniknęła w łazience. Gdy skończyła wyszła i położyła się na kanapie, którą przygotował Mikołaj. Zgasiła światło.
Nim zasnęła widziała tylko jak Mikołaj w samych bokserkach przechodzi do łazienki. Miał normalną budowę ciała. Nic specjalnego, ale na niej to zrobiło miłe wrażenie.
Obudziła się w środku nocy. Obudziły ją jakieś dźwięki. Rozejrzała się dookoła i przestraszyła. Nie wiedziała gdzie jest, ale po chwili oprzytomniała i wszystko już pamiętała. Powoli wstała z kanapy i nasłuchiwała dźwięków, które do niej dochodziły. Przeszła się po mieszkaniu, szła za dźwiękiem, który jak się okazało dochodził z pokoju Mikołaja. Stanęła pod drzwiami i nasłuchiwała, ale nie mogła rozpoznać co słyszy. Pewny momencie drzwi do pokoju nagle się otworzyły.
- Co Ty tutaj robisz? – zapytał rozgniewany Mikołaj.
- Yyy… obudziły mnie dźwięki z twojego pokoju i nie wiem po co podeszłam aż pod twoje drzwi. O matko! – krzyknęła – Ty jesteś nagi!
- Tak tak – odpowiedział tonem, który wskazywał, że to dla niego nic niezwykłego – słuchaj nie mam dziewczyny, jakoś muszę sobie radzić z hormonami – mówił dalej zakrywając się rękami, bo mimo wszystko poczuł się nieswojo.
- Aaa… - zacięła się Alicja i jak głupia ciągle wpatrywała w niezdarnie zakrywanego penisa Mikołaja.
- Przestaniesz się tak gapić? Nigdy nagiego faceta nie widziałaś? Idź już spać, dobranoc – odpowiedział i zamknął jej drzwi przed nosem, wcześniej jednak tak się obracając, aby dostrzegła jego pośladki.
Po zamknięciu drzwi jedno i drugie nie mogło uwierzyć w to co się stało. Alicja wróciła na kanapę i cały czas myślała o swoim nagim sąsiedzie. Zaczęła przyłapywać się na tym, że snuła różne fantazje w nim w roli głównej. Długo leżała nim zasnęła. Patrzyła w sufit, ale przed oczami miała nabrzmiałego, dużego (nie kolosalnego) i pulsującego penisa swojego sąsiada. W końcu udało się jej zasnąć.
Tak samo Mikołaj. Kobieta, której pokazał się nago, miała na sobie tylko koszulę, która była wystarczająco rozpięta, aby dojrzeć jej biust. Góra była tak długa, że ciężko było określić czy założyła bokserki czy nie. To tylko podkręcało i tak już rozgrzanego Mikołaja. Wyłączył film porno, który oglądał na telefonie i starał się wyobrazić sobie swoją sąsiadkę nago. W głowie miał przecież tyle różnych wzorców aktorek porno.
Następnego dnia, gdy Mikołaj wstał z łóżka Alicja jeszcze spała. Ubrał się dres i po cichu wyszedł z mieszkania żeby pobiegać. Wracając zahaczył o piekarnie. Wszedł do mieszkania, a jego gość jeszcze spał. Nie chcąc budzić Alicji poszedł pod prysznic. Ustawił gorącą wodę, przygotował sobie ręcznik i maszynkę do golenia. Gdy tylko Mikołaj wszedł pod wodę, jego gość obudził się. Alicja szybko obeszła mieszkanie i wiedziała, że on jest pod prysznicem. Nakręcona po incydencie z nocy postanowiła zaryzykować i wejść do łazienki, niby pod pretekstem zrobienia siku.
- Nie widzisz, że jest zajęte? – powiedział Mikołaj spod prysznica
- Przepraszam, ale muszę siku, to piwo wypompowało ze mnie całą wodę.
- Ok, ale wychodź za chwilę – powiedział, chociaż nie chciał żeby to robiła. Widział przecież, że jego penis robi się coraz większy. Podświadomie zapraszał ją do siebie.
Alicja załatwiła potrzebę i postanowiła posunąć się o duży krok dalej. Szybko rozpięła koszulę i zrzuciła ją na ziemię, pod spodem nie miała już bokserek, które samoczynnie spadły na podłogę, gdy korzystała z toalety. Przejrzała się w lustrze i poprawiła włosy. Wzięła głęboki oddech i powolnym ruchem zaczęła otwierać zaparowane drzwiczki prysznica. Przez pierwsze sekundy Mikołaj nie zorientował się co się dzieje, dopiero zimny powiew zza prysznica dał mu znak, że coś jest nie tak.
- Co ty robisz? – krzyknął odwracając się do intruza, ale szybko złagodniał.
Oniemiał jakby zobaczył ducha, a jego oczom ukazała się średniego wzrostu brunetka, z długą szyją, kształtnymi piersiami, które nie były ani za małe, ani za duże. Idealnie wycięta talia, płaski brzuch i lekko „wypięte” pośladki. Szczupłe nogi, które mimo niewielkiego wzrostu Alicji wydawały się być długimi aż do nieba. W pewnym momencie, gdy już dotarło do niego co się dzieje, nie stawiał oporu. Drzwiczki zamknęły się samoczynnie. Alicja patrzyła mu głęboko w jego jasno niebieskie oczy i jednocześnie wyciągała swoją dłoń ku jego klatce piersiowej. Patrzyli sobie w oczy przez dłuższą chwilę. Nic nie mówili. Woda wydawała się być jeszcze bardziej gorąca, ale jednocześnie przyjemna. Patrzył jak stróżki wody spływają najpierw po jej szyi, piersiach i dalej nogach. Obróciła się i przysunęła do niego. Teraz swoim penisem dotykał jej pośladków, na pewno go czuła, bo był jeszcze bardziej gorący niż woda i pulsował zgodnie z szybkim biciem serca Mikołaja. Oboje gdzieś tam w środku nie wierzyli w to co się dzieje, ale bardzo chcieli w to brnąc dalej. Czas jakby spowolniał. Zebrała włosy tak, aby Mikołaj mógł ją pocałować w szyję. „Całuj mnie” – szepnęła do niego. Nie musiała prosić drugi raz. Powolnymi pocałunkami Mikołaj zwiedzał jej ciało. Obojgu było dobrze, chcieli więcej. Alicja pociągnęła Mikołaja za włosy, gdy ten całował jej brzuch i uda. Zaczęli całować się namiętnie, zachłannie, a jednocześnie delikatnie. Ich dłonie błądziły po nagich ciałach. On przyparł ją do ściany i nie pozwalał się wyrwać. Schodził pocałunkami coraz niżej i niżej. W końcu do szedł do jej największego skarbu. Pomógł sobie palcami i zagłębił język w środku swojej kochanki. Nogi się pod nią ugięły i teraz Mikołaj musiał ją podtrzymywać. Pieścił ją językiem i palcami. Po chwili słyszał ciche jęki rozkoszy. Wiedział, że łatwo i szybko nie pójdzie, ale to nie zniechęciło go, wręcz przeciwnie. Dało mu to dodatkowej energii, bo wiedział, że ten sobotni poranek nie skończy się po prysznicem. Po kilku lub kilkunastu minutach wstał i nabrzmiałym penisem drażnił skarb Alicji. Patrzył na jej twarz i obserwował jej słodkie miny, które mówiły „wejdź we mnie”. Słuchał jak jękami prosiła żeby ją zerżnął natychmiast, ale on miał inne plany. Odsunął się od niej tak, że stał pod drugą ścianą prysznica. Swoim wzrokiem pokazywał, że teraz zmiana. Podeszła do niego pocałowała i szybko usiadła na podłodze. Najpierw…
Ciąg dalszy nastąpi
0 notes
Text
I just want you to know who I am | Rozdział X
Tytuł: I just want you to know who I am
Autor: Leina
Pairing: Larry
Opis: Rok temu Louis i Harry byli razem, szczęśliwi, nierozłączni. Wszystko zniszczyła jedna chwila. Wypadek samochodowy. Każdego zabrała inna karetka. Louis szukał Harry'ego rok. Cały rok. Gdy go w końcu znalazł, zorientował się, że chłopak ma amnezję, a jego rodzina nie powiedziała mu o Louisie. Zakłada się z ojcem Harry'ego, że jeśli w rok nie przypomni mu, kim jest – odejdzie.
| Wattpad | AO3
Masterpost
____________________________
Nigdy wcześniej noc się tak nie dłużyła. Nigdy wcześniej nie trwała miliony pieprzonych sekund, w czasie których Louis wgapiał się w brudnobiały sufit, na którym tańczyły cienie spowodowane mijającymi ich dom samochodami. Nigdy wcześniej, nawet kiedy sterczał pod pokojem Harry'ego w szpitalu, nie czuł się tak przerażony upływającym czasem. I nigdy wcześniej tak nie bał się tego, co zastanie rano.
W efekcie tych rozmyślań i bezsenności następnego dnia wyglądał jak zwłoki mocno poturbowane przez samochód ciężarowy. Zwlókł się z łóżka, czując jak stres ściska mu wnętrzności z nową siłą, jakby przez noc jedynie przyczaił się, pragnąc z rana pogrążyć go jeszcze bardziej. Skinął głową Niallowi jedzącemu śniadanie nad kubkiem parującej kawy, a ten widział, że nie ma co zaczynać tematu i jedynie odpowiedział tym samym gestem.
Parę minut później drzwi trzasnęły za blondynem i Louis został sam, zanurzając się w martwej ciszy mieszkania. Wewnętrznie czuł się podobnie: jedynie echo jego obaw obijało się o wnętrze czaszki. W końcu postanowił wziąć się w garść, dramatycznie kończąc swoją kawę i odstawiając ją na blat, podjął decyzję. Ruszył do łazienki, dokonał szybkiego prysznica, po czym ubrany i z lekko kapiącymi włosami wybrał numer do Harry'ego.
Starał się nie słuchać drwiących głosów szepczących mu najgorsze scenariusze, ani nie denerwować jeszcze bardziej zdenerwowanym już sercem. Po prostu oddychał w miarę powoli, trzymając w dłoni telefon do najważniejszej osoby w jego życiu.
– Halo? – Przez poranną chrypkę głos Harry'ego był jeszcze niższy niż zwykle, a to sprawiło, że Louis musiał przytrzymać się blatu.
– Cześć, Harry – zaczął, starając się brzmieć naturalnie, choć wszystkie jego próby opanowania wzięły w łeb. – Moglibyśmy się spotkać?
– Teraz? – mruknął chłopak, ale ciężko było zidentyfikować jego nastrój.
– Tak. Zależy mi. – Przełknął ślinę.
– Okej, będę u ciebie za piętnaście minut. – I rozłączył się. Louis jeszcze przez chwilę stał, nasłuchując, ale naprawdę Harry po prostu się rozłączył.
Czyli był zły.
A to źle.
Louis potarł o siebie spocone dłonie. Nie wiedział, co ze sobą zrobić przez te piętnaście minut. Wyszło na to, że przechadzał się w kółko po salonie, zerkając co dwie sekundy za okno.
W końcu usłyszał pukanie do drzwi.
Otworzył je, mając duszę na ramieniu, a serce na dłoni. Przed nim stał Harry. Przydługie loczki wpadały mu w oczy, więc poprawiał je i zakładał za ucho. Miał na sobie bluzę, jedną z tych, która musiała częściej przebywać u niego, niż u prawowitego właściciela, czyli Louisa, ale przetrwała ich rozłąkę. Swoją drogą, dlaczego Harry miał tyle jego bluz? Swoje duże dłonie wciskał w jej kieszenie, a usta lekko zaciskał.
Nadal był piękny.
Louis wpuścił go, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. Wewnętrznie drżał ze stresu.
Chłopak przeszedł do salonu, gdzie zatrzymał się i odwrócił, czekając na Tomlinsona. Stali chwilę w ciszy, po prostu gapiąc się na siebie.
– Więc – zaczął Harry.
– Przepraszam – wypalił Louis. – Naprawdę bardzo cię przepraszam, że nie powiedziałem ci na początku. Po prostu nie chciałem cię znowu stracić. – Spuścił wzrok. – Co ci po tym, że wiesz, skoro mnie nie pamiętasz, mnie nie… chcesz – dokończył.
Styles stał nieruchomo. Intensywność jego spojrzenia zabijała, a Louis już przygotowywał się na pierwsze ciosy w jego bezbronne serce.
Wtedy rozległy się kroki. Harry powoli podszedł do niego, nic nie mówiąc. Louis przełknął ślinę i uniósł wzrok, czując na twarzy oddech chłopaka.
Harry uśmiechał się lekko. Naprawdę lekko, jakby z rozczuleniem.
– Domyślałem się od jakiegoś czasu – zaczął, nie zwiększając ani nie zmniejszając odległości między nimi. Mówił spokojnie, jego niski głos wprawiał skórę Louisa w mrowienie. – Musiałem się upewnić. Daty się zgadzały, znałeś piosenkę, miałeś czapkę, kot cię poznał, brakowało mi tego, kto wtedy prowadził i dokąd jechałem. Jestem zły na ciebie, Lou, bo ciągle mam deja vu i prawdopodobnie do tych samych życiowych decyzji doszedłem przed wypadkiem, zatem straciłem trochę życia. – Louisowi zrobiło się znów głupio. Umknął spojrzeniem.
– Przepraszam…
– Ale cieszę się, że mogłem się znowu w tobie zakochać.
Louis zamarł na chwilę, wlepiając zdezorientowany wzrok w Harry'ego, a ten jedynie uśmiechał się delikatnie. Zaraz potem duża dłoń chwyciła lekko biodro szatyna i przysunęła je do wyższego ciała. Druga ręka musnęła jego policzek, by potem przyciągnąć głowę za kark do siebie. Stykali się nosami.
– Dawno nie czułem się tak bardzo sobą – powiedział cicho Harry. Ich oddechy mieszały się.
– Mogę? – spytał Louis, bo miał na to ochotę odkąd zobaczył go spóźnionego w klasie.
Harry zaśmiał się cicho i uroczo.
– Zawsze.
Zatem zrobił to. Wyciągnął się i pierwszy przystawił swoje usta do tych młodszego chłopaka. Cieszył się w duchu, że nie musi jeszcze stawać na palcach. Tęsknił za dotykiem tych ust. Nie sądził, że tak bardzo. Usychał pieprzone półtora roku, a zdał sobie z tego sprawę właśnie w tym momencie.
Pogłębił pocałunek, bo naprawdę, naprawdę się za nim stęsknił. Za Harrym i za całowaniem go. Wplótł palce w jego przydługie loki, pragnąc aby już nigdy więcej nie zniknął, został z nim na zawsze. Harry nie pozostawał dłużny. Oddawał każdą pieszczotę, trzymał Louisa mocno i blisko. Jeszcze trochę, a zlaliby się w jedną istotę.
Ich serca biły obok siebie jednym równym rytmem, bowiem odnalazły się po takim czasie. I znów mogły grać wspólną piosenkę.
Przerwali, gdy zabrakło im powietrza. Jednak nie odsuwali się od siebie. Harry cmoknął go w usta krótko jeden raz, potem drugi i trzeci, za każdym razem nieco mocniej, a potem przytulił z całych sił i Louis mógł przysiądz, że przez chwilę zatonął w jego ramionach. Poczuł się jak w domu, do którego od lat zmierzał.
– Kocham cię – wymamrotał w bark Harry'ego.
– Ja ciebie też, Lou. – Ścisnął go mocniej, po chwili odsuwając na odległość ramion. Nadal go dotykał.
A on tak strasznie za tym tęsknił.
– Coś się stało? – spytał Louis, bo Harry miał nieobecny wzrok od dłuższej chwili.
– Nie, tylko… Przypomniałem sobie. Wszystko. Spotkaliśmy się już na basenie. Przekręcałem twoje imię. Przyjaźniłem się z Niallem i Liamem. Kochałem twoją beanie, Thousand Years i ciebie. Rodzice tego nienawidzili. Pamiętam wszystko, Louis – powtórzył, patrząc z niedowierzaniem w błękitne tęczówki chłopaka przed nim i mając lekko otwarte usta.
Szatyn uśmiechnął się szeroko i radośnie.
– W końcu, Hazz. – Przytulił go mocno, tym razem będąc dla niego domem.
Godzinę później siedzieli na kanapie wtuleni w swoje boki, nie wiedząc dokładnie która kończyna była czyja i opowiadali sobie swoją hitorię. Jeszcze raz.
– I zdradziłem ci moją niespodziankę z jaskółkami! – jęknął Harry, chowając twarz w zagłębienie szyi Louisa. – Niech to!
– Zrobimy sobie jeszcze jakieś. Może pasujące? Żebyś już nigdy mnie nie zapomniał – zaśmiał się Louis, rysując palcem wzorki na ramieniu chłopaka.
– Wielkie „Louis Tomlinson to twój chłopak” na czole – mruknął Harry. – Na to rodzice by już nie mieli nic do gadania. – Przytulił się mocniej. – Powinienem z nimi pogadać.
Louis skinął głową, choć nie mogło to zostać zauważone.
– Ale za to, co mi zrobili powinienem się w ogóle wyprowadzić.
– Co zechcesz, Haroldzie. Możemy wrócić do Holmes Chapel, zostać tu, możesz się do nas przenieść, albo w ogóle wyjedźmy w pizdu, żeby nas nie znaleźli.
– Ostatni raz średnio się skończył – mruknął Harry. – Chyba po prostu zabiorę rzeczy z domu i przeniosę się tu – uznał, kładąc głowę na klatce piersiowej Louisa. – Jak skończę szkołę, to odjadę z tobą w kierunku zachodzącego słońca.
– Weź, bo Niall rzygnie tęczą, jak to zobaczy. Szanujmy przyjaciół, zwłaszcza takich, którzy znosili moje narzekanie przez półtora roku.
Harry zachichotał.
– Właśnie, Niall i Liam. Muszę im podziękować i przeprosić ich.
– Ale ty nic złego nie zrobiłeś – odparł Louis. – Nie twoja wina, że walnięcie w drzewo spowodowało amnezję…
Harry dźgnął go palcem w brzuch.
– Dobra, dobra, ja wjechałem, wiem no. – Spojrzał na wtulonego w niego nastolatka. Harry uniósł głowę i również zaczął się w niego wpatrywać. Jego wzrok często przenosił się na lekko roześmiane usta szatyna. Louis przysunął się do niego i pocałował go lekko. Harry zareagował gwałtowniej niż mógłby się tego spodziewać. Podniósł się, oddając pocałunek namiętniej, chaotyczniej. W swoje duże dłonie ujął twarz starszego chłopaka i całował go, jakby świat miał się skończyć.
Po paru minutach Louis odsunął się z ociąganiem.
– Miejmy rozmowę z rodzicami za sobą – powiedział. Harry wpatrywał się w niego chwilę pustym wzrokiem, a jego usta były spuchnięte i czerwone.
– Tak – odparł niemrawo, na co Louis zaśmiał się. Wstał z kanapy, ciągnąc chłopaka za rękę.
Wyszli z domu, powoli zmierzając w kierunku domu młodszego. Ich ręce nadal złączone kołysały się między nimi, sprawiając, że mimo ogólnego stresu, Tomlinson czuł szczęście.
Szli, rozmawiając o pierdołach, śmiejąc się, czasem skradając sobie całusy. Zatrzymali się przed domem Stylesów i obaj przełknęli głośno ślinę.
Louis mocniej ścisnął dłoń Harry'ego.
– Będzie dobrze – mruknął, na co tamten pokiwał głową.
– Mamo? Robin? – zawołał zielonooki, kiedy wkroczyli do mieszkania.
– Tutaj, skarbie – rozległo się z kuchni wołanie jego mamy. – Gdzie tak z rana wybyłeś? – W tle rozbrzmiewał szum wody, zapewne zmywała naczynia.
Harry pociągnął Louisa w głąb domu, stając w drzwiach kuchni. Jego mama była do nich odwrócona tyłem, skupiona na swoim zadaniu.
Jej syn odchrząknął.
– Coś się stało? – zapytała, wyłączając wodę, wycierając dłonie i odwracając się.
Zamarła, dostrzegłszy Louisa.
– Robin! – krzyknęła, skacząc wzrokiem od jednego do drugiego chłopca.
– Słucham, słucham. Pali się czy co? – poirytowany mężczyzna wkroczył do kuchni drugim wejściem, które prowadziło do salonu. Kiedy zauważył Tomlinsona, jego twarz zaczęła robić się czerwona ze złości. – To znowu ty, pieprzony pedale.
– We własnej osobie, dzień dobry – odparł Louis, bo nie mógł powstrzymać niewyparzonego języka. Czuł zdenerwowanie Harry'ego, jego dłoń się pociła.
– Harry, on traktował cię jak przedmiot – wypaliła jego matka, na co Louis zamrugał zdezorientowany.
– Mamo, przestań…
– Naprawdę. Założył się z nami o ciebie – kontynuowała, a Tomlinson zrozumiał, że to była jej ostatnia deska ratunku.
– Że cię odzyskam w ciągu roku, prawda – przytaknął, nie chcąc dać jej tego za argument. – By nie próbowali znowu wywołać w tobie poczucia winy za to, kim jesteś.
– To nieistotne – odpowiedział twardo Harry. – Ja już i tak wszystko pamiętam. Jestem mną sprzed wypadku i naprawdę zawiodłem się na was jako rodzicach. Jak mogliście mnie zmienić na własną modłę? Jak mogliście pomijać tak ważne szczegóły z mojego życia? Nikt nie dał wam prawa. – Z każdym słowem czuć było coraz większe zdenerwowanie, pod koniec wręcz warczał.
– Jesteś naszym synem… – zaczęła jego mama.
– Własnie! Synem, a nie lalką! – Zamilkł na chwilę. – Przyszedłem powiedzieć, że już wszystko wiem, kocham Louisa i zabieram swoje rzeczy.
– Harry… – odezwali się oboje błagalnym tonem. – Proszę…
– Mieliście swoją szansę – skończył tę dyskusję i odwrócił się w stronę schodów na piętro.
– To twoja wina, pedale – warknął Robin. – Twoja wina, że znów straciliśmy syna!
– Dość! – krzyknął Harry, posyłając mu wściekłe spojrzenie. – Jeszcze jedno słowo skierowane do miłości mojego życia, a nigdy więcej mnie nie zobaczycie. Nigdy! Nie chcę mieć z wami nic do czynienia, skoro macie w dupie moje szczęście.
Państwo Styles nie ruszyli się z miejsca i nie odezwali słowem, gdy chłopcy ruszyli na piętro. W swoim pokoju Harry wyciągnął wszystkie możliwe torby, planując zapakować wszystko naraz i już więcej nie musieć tu przychodzić. Uznał, że większości rzeczy nie potrzebuje, więc jego plan się udał. Po półgodzinie zeszli na dół i niezatrzymywani przez nikogo wyszli z domu.
Harry odetchnął z ulgą.
– Teraz będzie już tylko lepiej. – Louis potarł jego ramię czułym gestem.
– Mam nadzieję.
– A co z Mikaylą? – spytał, bo nagle przypomniała mu się rywalka.
– Dzwoniłem do niej rano i wyjaśniłem wszystko. Zwyzywała mnie od najgorszych i głupio mi, że tak wyszło, bo ma kaca, a jeszcze chłopak ją rzucił… Ale lepsze to niż okłamywanie jej.
Louis pokiwał głową i nawet zrobiło mu się jej szkoda.
– Znajdzie sobie świetnego chłopaka, bo jest naprawdę świetna.
– A Amy przez miesiąc będzie się cieszyć z tego, że miała rację co do ciebie – mruknął Styles.
– Tak, ten miesiąc zapowiada się bardzo sympatycznie…
– E tam. Najważniejsze się ułożyło, resztę jakoś zniosę.
Jeszcze tylko epilog i koniec, moi kochani. Pod epilogiem będzie też zapowiedź nowego ff ^^. Życzę wam miłego piątku i udanego weekendu! I jeśli masz ochotę, zapraszam na bloga prowadzonego z przyjaciółką. Dopiero zaczynamy, ale według założenia będą tam luźne rozkminy dotyczące życia --> klik.
0 notes
Text
Rozpoczęcie przygody. "Zmiany"
Ten dzień zaczął się tak jak wszystkie inne ale miał się okazać czymś co na zawsze zmieni moje życie. Wraz z moją drugą połówką od momentu kiedy, się poznaliśmy największe emocje wywoływał w nas temat latexu wysokich obcasów i całej otoczki związanym ze światem bdsm. Ona tylko o tym słyszała, ale od zawsze kręciły ją te błyszczące, obcisłe gumowe ciuszki. Ja natomiast odkryłem pasję do tych rzeczy w wieku gimnazjalnym czyli około 10 lat temu. Oboje lubiliśmy dominować ale żadne z nas nie stroniło od bycia zdominowanym. Tak rozpoczęła się nasza przygoda. Przez długi czas naszych zabaw łóżkowych nie mieliśmy zbyt wiele pieniędzy na zakup wszystkich rzeczy o których marzyliśmy, posiadaliśmy jedynie te tańsze rzeczy, trzynasto centymetrowe szpilki, korek analny i kilka własnoręcznie zrobionych kombinezonów z lycry. Pewnego dnia miało to się zmienić…
Obudziłem się rano na strasznie wielkim kacu, poprzedniego dnia miałem niezapowiedzianą popijawę, niestety w tym złym słowa znaczeniu. Mój najlepszy przyjaciel rozstał się z dziewczyną i chciał po prostu trochę o tym zapomnieć. Spojrzałem na zegarek była godzina 13 a na 10 byłem umówiony z moją piękniejszą połówką na wizytę u jej rodziców. Jedyne co przeszło mi przez myśl to jakie kwiaty jej kupić na poprawie nastroju, wiedziałem że będzie chciała wydrapać mi oczy. Sięgnąłem po telefon i o dziwo nie było na nim żadnej wiadomości. Szybko zadzwoniłem do niej i ku mojemu zdziwieniu odebrała:
- (O) Cześć kochanie co u Ciebie
- (J) Aaaaa nic właśnie wstałem nie najlepiej się czuję.
- (O) Oj to nie dobrze kociaku, ale mam nadzieję, że zobaczymy się dzisiaj muszę Ci coś dać.
Byłem strasznie zdziwiony ona w takim dobrym humorze po mojej wielkiej wpadce, przecież to musiało się skończyć wielką awanturą , pomyślałem: może zapomniała tym lepiej dla mnie, będę udawał dalej.
- (J) Oczywiście księżniczko widzimy się wieczorem u mnie, papa.
Tak zakończyła się nasza rozmowa nie myśląc długo poszedłem spać dalej. Usłyszałem pukanie do drzwi popatrzyłem na zegarek i pomyślałem – o nie dejavu to samo było rano – Nadeszła godzina dziewiętnasta i moja luba właśnie pukała do drzwi, a moje mieszkanie wołało o pomstę do nieba było niesamowicie zaniedbane po wczorajszej imprezie a do tego, nie ścierałem kurzy od dwóch tygodni. Niestety moja dziewczyna była straszną perfekcjonistką i czepiała się najmniejszego nieporządku w mieszkaniu. Wiedziałem, że mam przerąbane: nieposprzątane, ja nie umyty, nie ogolony, i miałem zrobić jej coś do jedzenia po pracy. Musiałem otworzyć te drzwi i przyjąć na klatę wszystko to co miała mi do powiedzenia na temat wszystkiego co dzisiaj zrobiłem jak i nie zrobiłem, ale jestem facetem dam radę. Otworzyłem drzwi a ona od razu rzuciła mi się na szyję i przywitała niesamowicie agresywnym pocałunkiem.
- (O) Cześć kochanie musisz mi pomóc wnieść na górę te dwie walizki są ciężkie a jak wiesz ja mam trochę problemów z kręgosłupem.
Zupełnie nie wiedziałem o co chodziło, co tak naprawdę się działo, na pewno coś było nie tak, ale nie myśląc wiele poszedłem na dół po te walizki i wniosłem je na górę, rzeczywiście były całkiem ciężkie. Nie zaglądałem do środka bo musiałem szybko wrócić na górę i udobruchać ją po tym jak wejdzie i zobaczy co się dzieje w mieszkaniu. Nic takiego jednak się nie stało kiedy wszedłem ona uśmiechnięta siedziała na kanapie z pilotem w ręku .
- (O) Kochanie ruszaj szybciutko do łazienki musisz się wykąpać i ogolić a i nie zapomnij się wydepilować tak nogi też i bez dyskusji raz dwa trzy nie ma Cię.
Teraz już zupełnie nie byłem w stanie wydedukować co tak naprawdę się dzieje. W łazience spędziłem dobre 40 minut i zrobiłem wszystko najdokładniej jak się dało. Kiedy wyszedłem z łazienki i wszedłem do pokoju moim oczom ukazał się niesamowity widok kobiety ubranej w bardzo wysokie czarne szpilki, czarne pończochy, małą czarną i długie czarne operowe rękawiczki i piękny ciasno zawiązany gorset. Co więcej wszystko było z niesamowicie wypolerowanego błyszczącego lateksu. Stałem jak zamurowany nie mogłem wydusić z siebie żadnego słowa co więcej nawet nie zauważyłem, kiedy aż tak się podnieciłem.
- (O) No i co tak stoisz a gdzie przepraszam mało dzisiaj razy narozrabiałeś? Teraz to już za późno…
- (J) Ale ja…
- (O) Nie ma żadnego ale dzisiaj nie masz prawa powiedzieć żądnego słowa, jak sam wiesz nigdy nie mogliśmy dojść kto jest dominujący a kto uległy dzisiaj to Ty będziesz zabawką w moich rękach. Już ja Cie kurwa wytrenuje . Ubieraj się ale już i szybko marsz po twoje ukochane trzynastki .
- (J) Ale w co ?
- (O) Nie minęło dziesięć sekund a Ty już złamałeś moje polecenie, ale nie martw się i tak już masz wiele kar na dzisiejszy wieczór i noc jedna więcej Ci nie zaszkodzi.
Nie zauważyłem że za nią leży więcej czarnego materiału i nie tylko….
- (O) No dobrze zacznijmy od tego, miał być zwykły ale jako, że masz o jedną karę więcej dostajesz ten oto pompowany koreczek analny w rozmiarze dużym a będzie jeszcze większy –powiedziała z wielkim uśmiechem na ustach- aha no i nie zapomnij lepiej nałóż na niego i wpuść w siebie dużo żelu poślizgowego bo nie wyjmiesz go z siebie za szybko.
Na kanapie leżało strasznie dużo różnych rzeczy zastanawiałem się skąd ona wzięła na to pieniądze. Zacząłem rozluźniać swój otworek, ale nie wiedziałem jak zmieścić tam cos tak dużego był prawie 2 razy większy od naszej poprzedniej zabawki. Próbowałem masować lekko rozciągać i wkładać lecz nic nie pomagało nie chciał wejść. Kiedy byłem na kolanach i starałem się go włożyć poczułem znienacka jak ona po prostu wepchnęła go we mnie jednym ruchem mocnym ruchem dłoni. Poczułem ból ale i wielką przyjemność już teraz czułem jak skumuluje on moją prostatę.
- (O) Widzisz da się. Zastanawiasz się pewnie skąd mam te wszystkie rzeczy. Pamiętasz opowiadałam Ci kiedyś jak dawno temu wysiedlili moją pra babcię z Ukrainy a miała tam niesamowicie wielki dworek i bardzo dużą ziemię, wszystko było wycenione na grube miliony, ale nie mogliśmy tego odzyskać bo zaginęły dokumenty własnościowe tej posiadłości. Tak się złożyło że kilka miesięcy temu w domu rodziców znalazłam książkę pisaną cyrylicą to była jedna z rzeczy, którą przywiozła ze sobą babcia z Ukrainy i była to jedyna książka. Zastanawiała się czemu właśnie ona. Sprawdziłam w słowniku jej tytuł ale było to tylko jakieś romansidło. Coś mnie tknęło, żeby obejrzeć ją dokładnie. Okładka na końcu książki od lewej strony była bardzo niechlujnie zszyta a do tego innym kolorem nici niż cała reszta. I nie zgadniesz co znajdowało się pod okładką… Tak były to właśnie dokumenty, cała reszta była tylko formalnością.. No ale mniejsza z tym zakładaj na siebie to lateksowe body.
Nie odpowiedziałem nic, zatkało mnie aż z wrażenia założyłem owe body i czekałem na resztę . Następnie pomogła mi ubrać się w pełny czarny lateksowy kombinezon. Zasuwając zamek byłem cały okryty lateksem ale dla niej to nie był koniec. Następnie założyła na mnie czarny skórzany gorset zasznurowała go niesamowicie mocno, ciężko mi było oddychać ale musiałem się do tego przyzwyczaić.
-(O) No nareszcie jakoś wyglądasz zawsze mówiłeś, że chciałbyś kiedyś być gumową lalką i właśnie do tego zmierzamy. To jest knebel włóż go do buzi a ja go napompuje wtedy będziesz miał pewność, że nic nie powiesz i unikniesz kolejnej kary, poza tym nawet jeżeli nie chcesz go zakładać musisz to zrobić.
Pokornie włożyłem go do swojej buzi. Ona zaczęła go pompować poczułem jak moja szczęka rozrywana jest na 2 części i nagle kiedy już miałem wyrwać się od niej ona przestała.
-(O) No tyle wystarczy a teraz gwóźdź programy to na co tak bardzo czekałeś silikonowa twarz kobiety najbardziej realistyczna jaką udało mi się znaleźć.
I rzeczywiście taka była. Z tyłu wiązana aby mocniej przylegała do głowy a następnie zapinana na suwak z miejscem na kłódeczkę. Ostrożnie założyła ją na moją okrytą już lateksem głowę, wcześniej usuwając pompkę od knebla z mojej buzi i zasznurowała ją tak że cała moja głowa czuła nacisk ze strony materiału. Było to niesamowite uczucie. Popatrzyłem w lustro i nie było już tam faceta tylko gumowa lalka ze zwisającą i kołyszącą się między nogami pompeczką. Wpatrując się w lustro nie zauważyłem kiedy ona zapięła 3 kłódki jedną na mojej masce, drugą na gorsecie i trzecią na zamku od kombinezonu. Trochę mnie to zaniepokoiło ale w końcu spełniało się moje skryte pragnienie.
-(O) No to teraz, kiedy już wiemy, że nikt Cię nie usłyszy i nie masz drogi powrotnej bez mojego pozwolenia bo to ja mam klucze . Teraz została nam część, która zamaskuje twój strój bo właśnie zaraz wychodzimy na długi spacer. Zakładaj to masz tutaj czarne kryjące rajstopy ołówkową spódniczkę, sweter z długimi rękawami, chustkę na szyję, i perukę z długimi rudymi włosami tak jak lubisz. A na koniec załóż swoje 13 cm szpilki. Jeszcze jedno zrób małą dziurkę w swoich rajstopkach i przeciągnij pompeczkę tak, żeby zwisała pomiędzy twoimi nóżkami.
Wysłuchując instrukcji zrobiłem wszystko tak jak życzyła sobie tego moja pani. Od tego momentu zacząłem myśleć jak prawdziwy uległy. Szpilki były bardzo wysokie ale z racji tego, że dużo czasu spędziłem w nich poruszałem się bez większego problemu. Dzięki nim także intruz, który był we mnie dodawał znacznie więcej przyjemności. Moja Pani bo chyba tak teraz powinienem nazywać tą osobę, na cały swój strój założyła długi skurzany płaszcz i wzięła ze sobą nadzwyczajnie dużą torebkę. Mi kazała założyć kurtkę, która sięgała trochę za pośladki a do tego ciemne okulary. Wyszliśmy z domu i ruszyliśmy w stronę lasu, który jest około dwóch kilometrów od mojego domu, prowadzi do niego główna droga. Na tak wysokich szpilkach musiałem stawiać bardzo małe i szybkie kroczki, żeby nadążyć nad swoją panią, która dostojnie kroczyła na swoich dwunasto centymetrowych butach z cztero centymetrową platformą. Na przystanku obok nas zatrzymał się autobus, mogłem podziwiać się w odbiciu jego szyby. I nic nie było by dziwne w moim wyglądzie poza dość dobrze widoczną kołyszącą się pompką wystającą spod spódniczki. Było już ciemno aczkolwiek coś zwisającego między nogami było bardzo widoczne. Nagle moje rozmyślania przerwało uczucie rosnącego korka w moim tyłku. O mało się nie przewróciłem kiedy moja Pani pompowała go już kolejny o ile dobrze policzyłem szósty raz. Musiałem się zatrzymać bo było to coś niesamowitego, zupełnie inne doznania niż przy małym koreczku. Do tego wszystkiego nie mogłem złapać dużego chał sta powietrza, ponieważ oddychałem tylko przez nos. Uspokoiłem się i ruszyliśmy dalej. Po kolejnych kilkuset metrach zacząłem czuć, że zaraz eksploduję z rozkoszy moja Pani zorientowała się dość szybko słysząc jak przyspieszył mi się oddech i zaczęły się wydobywać jęknięcia i stęknięcia zza mojego knebla. Szybko spuściła całe powietrze z koreczka wywołując we mnie straszną złość, której niestety nie mogłem w żaden sposób okazać. Widziałem tylko jak uśmiecha się do mnie złowieszczo. Szliśmy dalej byliśmy już bardzo niedaleko celu podróży, gdy na horyzoncie pojawiły się 2 postacie. Zbliżały się do nas i zauważyłem, że są to moi znajomi, którzy mieszkają naprzeciwko mnie. Moja Pani, niestety także ich zauważyła i oczywiście zagadała do nich. Zrobiło mi się strasznie gorąco moje serce waliło jak młot, zacząłem panikować a co jeśli zauważą, i odkryją cały sekret. Na całe szczęść Pani chciała mnie tylko nastraszyć porozmawiała z nimi chwilkę pozdrowiła ich i z grzeczności odpowiedziała, że idzie na wieczorny spacer z koleżanką, która u mnie nocuje. Pani pożegnała się, a ja tylko skinąłem głową i odeszliśmy. Po krótkiej chwili usłyszałem :
-(O) Bałeś się co, i dobrze bo powinna im powiedzieć, że to Ty. Już prawie jesteśmy na miejscu będę miała dla Ciebie małą niespodziankę
Ona planowała coś jeszcze? Ja już byłem naprawdę zmęczony ale strasznie napalony. Doszliśmy za zakrętem była polna dróżka i las do naszej ulubionej ławeczki zostało niecałe sto metrów co najdziwniejsze moje stopy były w bardzo dobrym stanie ale to miało się zmienić… Usiedliśmy na ławce i pani zaczęła rozpinać swoją torebkę.
-(O) Moja droga laleczko mam nadzieję, że Ci się podoba ale to jeszcze, nie koniec. Oto twoja ostatnia niespodzianka na dzisiaj.
Najpierw wyjęła z torby jakieś metalowe części wyglądające jak 2 półkola zakończone po obu stronach dziurkami, dwa bardzo krótkie łańcuszki a także dwa pierścienie wyglądające trochę jak kajdanki. Kazała mi wstać, tak więc zrobiłem. Pani wzięła te dwa metalowe półkola i złączyła je na wysokości mojej talii następnie wyjęła z torebki 2 kłódki i włożyła je do dziurek na końcu tych połączonych półkul. Przed zamknięciem kłódek włożyła jeszcze do nich te 2 krótkie łańcuszki i zamknęła je. Następnie nałożyła mi te dwie metalowe bransoletki na nadgarstki i połączyła z łańcuszkami używając kolejnych kłódek. Moje ręce były prawie unieruchomione, mogłem ruszać nimi dosłownie na piętnaście do dwudziestu centymetrów od mojej talii. Za mało, żeby dosięgnąć do czegokolwiek. Myślałem, że to już koniec ale najlepsze było dopiero przed nami.
-(O) to mój drogi są, tak uwielbiane przez Ciebie baletki na obcasie dokładnie dwadzieścia centymetrów. Tak bardzo mnie na nie namawiałeś, ale to Ty wypróbujesz je pierwszy i możliwe, że ostatni. Pomogę Ci je założyć, ale to będzie ostatnia rzecz w jakiej Ci dzisiaj pomogę.
Tak oto moja Pani zdjęła moje trzynasto centymetrowe szpilki i zaczęła wkładać baletki za kostkę. Kiedy je zawiązała ponownie zobaczyłem dwie kolejne kłódki lądujące w zamkach moich butów.
-(O) Wstań i przejdź się kawałek.
Udało mi się podnieść, chwila na stabilizację i wcale nie było tak źle. Domowe treningi w szpilkach i ściąganie Achillesów przyniosły rezultaty. Zrobiłem także kilka kroków, bolały mnie duże palce u stóp, ale jak najbardziej dało się to znieść . Co więcej dzięki tym butom miednica poszła znacznie wyżej i koreczek we mnie był dużo mniej odczuwalny ale do czasu… Kiedy ja zapoznawałem się z moim obuwiem Pani wykonała jakiś telefon.
-(O) Podejdź do mnie oto ostatnia część spaceru powrót do domu.
Podszedłem do Pani, która złapała za pompeczkę i chyba wiedziałem co to oznacza.
-(O) A teraz twoja kara mój drogi. Pięć pompeczek za nieprzyjście na spotkanie z moimi rodzicami i pięć pompeczek za to, że musiałam stać pod Twoimi drzwiami.
Ta liczba była jeszcze do zniesienia jako, że na tych butach było go znacznie mniej czuć, choć przy dziesięciu ruchach pompką to się znacząco zmieniło. Gdy myślałem, ze to koniec usłyszałem te słowa.
-(O) I jeszcze pięć pompeczek ode mnie, żeby Ci się lepiej szło do domku. Wkładam tą pompkę pod twoje rajstopki tak, żeby trzymała się na twoich pośladkach. Do najbliższego przystanku jest kilometr ławki są mniej więcej co sto metrów a potem na drugim kilometrze dwa przystanki .Tu za rogiem jakieś 100 metrów stoi moja taksówka, która zawiezie mnie do domu, może zawieźć i Ciebie jeśli zdążysz ze mną do niej dojść, ale nie sądzę, żeby Ci się udało słoneczko. Przygotuj się więc na ciężki spacer. Pamiętaj, że nie wolno Ci siadać, a nawet jeśli to zrobisz to i tak zostaniesz ukarany. Zastanawiasz się jak, skoro mnie z Tobą nie będzie. Twoje rączki nie sięgają do twojego tyłeczka na którym pod rajstopkami jest schowana pompeczka. Za każdym razem kiedy usiądziesz, usiądziesz na niej i sam będziesz pompował swój koreczek.Tak więc powodzenia mój drogi szerokiej drogi.
Próbując przyzwyczaić się do giganta w moich tyłach patrzyłem jak szybkim dostojnym krokiem moja Pani oddala się. Znałem ją wiedziałem, że nie żartuje, i że będę musiał się naprawdę postarać, żeby w ogóle dojść do domu. Nie tracąc czasu ruszyłem, wiedziałem, że zaraz będę miał wielki problem ze stopami ale musiałem przejść jak najwięcej, żeby dać radę. Niestety nie mogłem iść szybko. Mój krok miał zaledwie piętnaście może dwadzieścia centymetrów, na metr wychodziło około pięciu kroków a tych metrów zostało mi naprawdę dużo. Przeszedłem około 50 metrów i byłem strasznie blisko pierwszego orgazmu. Korek naciskał mocno na prostatę a do tego podczas mojego chodu on też ruszał się we mnie, co jeszcze bardziej mnie stymulowało. Musiałem stanąć i odpocząć bo gdybym doszedł mogło by się to dla mnie źle skończyć. Po dłuższej chwili kiedy emocje opadły ruszyłem. Po przejściu kolejnych pięćdziesięciu metrów dużo wolniejszym krokiem (nie stymulował mnie on tak bardzo), miałem wybór czy usiąść i ponieść karę czy iść dalej. Czułem już swoje stopy bardzo dobrze, zaczynały drętwieć musiałem usiąść nie było innego wyboru. Poczułem go w sobie bardzo dobrze i zrobił się jeszcze większy co, przez pryzmat kolejnych 7 postojów nie było dobrą wiadomością. Dwadzieścia trzy razy tyle, według planu mojej pani miało być we mnie kiedy dojdę do przystanku autobusowego. Była to mniej więcej wielkość troszkę większej piłki do ręcznej przypominając , że szyjka koreczka miała 4 cm szerokości. Ruszyłem w dalszą podróż, bez zmian dotarłem do 6 ławki, do której ledwo doszedłem. Przed samą ławką dostałem orgazmu korek miał już dwadzieścia napompowań. Na trzęsących się nogach podczas orgazmu dopadłem do ławki nie miałem siły stać bezwładnie w ekstazie osunąłem się na nią i w tym momencie poczułem kolejną karę. Orgazm w jednej chwili doprowadził do dreszczy na całym moim ciele trzęsły mi się wszystkie części mojego ciała, nie byłem w stanie nad nimi zapanować. Był to jeden z najmocniejszych orgazmów w moim życiu. Lecz nie mogłem jeszcze wstać musiałem się zmagać z bólem jaki pozostawia po sobie korek analny, kiedy jest we mnie podczas szczytowania. Po kilku minutach wszystko ustało uspokoiłem się, musiało już minąć trochę ponad dwie godziny od kiedy zacząłem swoją wędrówkę. Powoli zaczynałem się przyzwyczajać do butów i do koreczka. Albo to po prostu moje nogi już tak zdrętwiały, że ich nie czułem. Mimo wszystko musiałem zaliczyć dwie kolejne ławki, bo każdy krok sprawiał mi nie lada problem. Udało mi się dojść do przystanku, nie wiedziałem, która jest godzina ale wiedziałem, że nie dam rady na raz przejść jednego kilometra bez żadnej ławki a nawet jeśli jakieś by były to nie udało by mi się przetrwać wielu kolejnych powiększeń się koreczka. Byłem już przy dwudziestu trzech, nie wiedziałem za ile będzie autobus. Liczyłem na swój instynkt twierdząc, że na pewno będę długo czekał więc usiadłem. Siadając byłem znowu bardzo blisko ekstazy a w oddali zobaczyłem światło. Tak, był to autobus, a ja musiałem wstać i go zatrzymać bo na pewno był to nocny, i liczyć się z tym że w każdej chwili mogę teraz znowu eksplodować. Zatrzymał się na szczęście nie jechało w nim zbyt dużo ludzi, wszyscy byli z przodu a ja wsiadłem na samym końcu. Na szczęście nikt nie zwrócił na mnie uwagi, chyba poza kierowcą, ale on był w pracy. Nie chciałem znowu siadać bo wiem jak by się to dla mnie skończyło. Niestety ruszył i zrobił to dość agresywnie. Nie udało mi się utrzymać na nogach i upadłem na siedzenie, prosto na swój tyłeczek wypełniony kolejną 25 już dawką powietrza. Upadając udało mi się na szczęście nacisnąć przycisk na żądanie, następnie była już tylko ekstaza. Zakręciło mi się w głowie kolejny niesamowity i strasznie wycieńczający orgazm. Nie minęła chwila i musiałem wysiadać . Będąc ciągle w ekstazie udało mi się podciągnąć na rękach do pozycji stojącej i wypadłem przez drzwi autobusu przed wejście na swoje podwórko. Odetchnąłem, byłem już prawie w domu, ale furtka była zamknięta a ja nie miałem możliwości sięgnięcia do domofonu. Musiałem czekać, aż jakiś sąsiad, bądź sąsiadka będą wchodzili na posesję. Piętnaście minut tylko tyle musiałem czekać opierając się o ścianę budynku, stając raz na jednej raz na drugiej nodze. Było mi obojętne czy ktoś mnie zobaczy czy nie chciałem już po prostu wrócić do domu. Na szczęście wchodziła młoda studentka, która tylko przytaknęła i szybkim krokiem ruszyła do swojej klatki. Ostatnie metry już prawie byłem u siebie. Na szczęście klatka była otwarta na oścież, teraz już tylko schody. Dwa piętra do pokonania. Pięć pierwszych schodów i zrozumiałem, że była to największa tortura jaką miałem przejść w drodze do domu. Każdy schodek był jak wieczność. Niesamowicie wielki intruz we mnie ruszał się bardzo mocno raz na lewo i raz na prawo zgodnie ze stawianymi nogami na kolejnych schodkach. Ból jakiego doświadczałem na schodach przyćmiewał całą resztę dopadłem do drzwi. Nacisnąłem na klamkę i wpadłem do środka lądując na kolanach a następnie na brzuchu. W jednej chwili pojawiła się moja Pani:
-(O) tylko wszedłeś do domu i już chcesz pieścić moje stópki ? Nie martw się, zdążysz jeszcze to dzisiaj zrobić mój drogi. Wiedź tylko, że od dzisiaj twoje życie się zmieni. Zacznijmy od tego, że jeśli udało Ci się wrócić do domu to po pierwsze nie masz prawa chodzić po domu w innym obuwiu niż baletki, masz ich kilka par więc wybierzesz swoje ulubione. Po drugie mam nadzieje, że twoja dziurką rozciągnęła się wystarczająco dobrze, bo zaczynasz nosić korek analny 24 godziny na dobę bez przerwy. Udało mi się kupić analny ring MEO ten, o którym tyle mi opowiadałeś ten w rozmiarze XL 4,5 centymetrów średnicy przy wyjściu 6,5 centymetrów w najmniejszym miejscu w środku i w największym 8 centymetrów. Tak to ten z wyciąganym środkiem, więc nie będziesz musiał go wyciągać z siebie nigdy, no chyba, że będę miała ochotę na coś innego. Co do lateksu ze względów zdrowotnych musimy się trochę ograniczać.
W tym momencie sięgnęła po pompkę i spuściła całe powietrze nagromadzone w korku. Cóż to była za ulga ale w jednej chwili było mi czegoś brak.
-(O) mam nadzieję, ze dostałeś nauczkę za dzisiejszy dzień i pamiętaj stać mnie na więcej.
Następnie sięgnęła po klucze i otworzyła wszystkie kłódki następnie rozsznurowała mi gorset i pomogła zdjąć cały kostium. Następnie otworzyła łazienkę i kazała się wykąpać. Wejście do ciepłej wody i położenie się w wannie było niesamowitym uczuciem. Woda wpływała do mojego rozciągniętego otworka i swobodnie wypływała. Moja chwila rozkoszy nie trwała zbyt długo po 10 minutach Pani wpadła z nowym koreczkiem butami i kombinezonem z lycry. Wycieraj się wkładaj go tam gdzie jego miejsce i zakładaj całą resztę czekam na Ciebie w pokoju. Wbrew pozorom to było przyjemne. Korek był chłodny i aluminiowy u zdecydowanie mniejszy od poprzedniego. Powrót do baletek też nie był najgorszy w końcu to je zawsze najbardziej chciałem mieć. Moja Pani czekała na mnie w łóżku i tak skończył się dzień pierwszy. Pierwszy dzień mojego nowego życia i ostatni dzień starego.
Source: https://gumowyswiat.wordpress.com/2013/04/15/rozpoczecie-przygody-zmiany/
0 notes