Postanowiłam wywrócić swoje życie do góry nogami. Zrezygnowałam z dobrej pracy w korporacji. Podnajęłam mieszkanie położone w centrum Warszawy. Sprzedałam samochód. Spakowałam się do dwóch walizek i poleciałam do Madrytu. Postanowiłam sprawdzić co kryje się za tym znanym powiedzeniem... I tutaj będę się tym dzielić.
Don't wanna be here? Send us removal request.
Text
Madryt lubię za…
Przeglądając moje wpisy znalazłam w brudnopisie poniższy niedokończony tekst...och, będzie co wspominać!
Za to uczucie, które ogarnia mnie jak się przechadzam jego ulicami. Czasami specjalnie nie wsiadam do metra i wybieram godzinny spacer do centrum. Lubie patrzeć na ludzi, którzy piją kawę w kawiarniach. Lubię zatrzymać się przy widzianym po raz pierwszy budynku. Lubię skręcić w nieznaną uliczkę bo wiem, że za zakrętem zobaczę coś nowego. Lubię to odkrywać.
Za to, że każda dzielnica ma swoje życie, prawie jaby tworzyła małe miasteczko. Dzięki temu nie czuję, że jestem w 3 milionowym mieście. Nie czuję, że to miasto mnie przytłacza, ani że nudzi. Czuję za to latynoską amosferę, ale wiem dokąd uciec by odpocząć od hałasu.
Lubię Madryt za te parki, ławeczki i całorocznie zielone drzewa. Za to, że niezależnie od temperatury mogę liczyć na niebieskie niebo i promienie słońca. Może przez to ludzie dookoła się uśmiechają.
Madryt lubię za to, że zwykle chodząc po ulicach uśmiecham się sama do siebie. Po prostu cieszę się, że tu teraz jestem.
2 notes
·
View notes
Text
...do końca życia jak w Madrycie
Stało się - po 2,5 roku wróciłam do Warszawy!
Nie ma za tym jakiejś dramatycznej historii - po prostu zaoferowaną mi na tyle ciekawą pracę w Polsce, bym po kilku tygodniach zastanawiania zdecydowała zakończyć swoją przygodę ze stolicą Hiszpanii.
/w mojej dzielnicy La Latina/
Na pewno zastanawiacie się dlaczego złożyłam wypowiedzenie w mojej firmie i zostawiłam Hiszpanię dla Polski. Ba, większość moich znajomych w kraju puka się w czoło i nie może zrozumieć dlaczego wróciłam. Jako pierwsze zdanie zawsze odpowiadam:
Nie samym słońcem człowiek żyje
A może to tylko ja nie potrafiłam nim żyć.
Oczywiście cudownie budzić się rano i mieć nad głową te błękitne, bezchmurne niebo (Madryt rzeczywiście pod tym względem zachwyca) ale powoli gdzieś mi to spowszechniało. Zaczęło brakować za to innych rzeczy:
ŻYCIE ZAWODOWE - kurcze, jakoś zawsze wokół pracy kręci mi się świat. Ta, w agencji marketingowej, była ciekawa na początku, ale potem zaczęło się wyludniać (zwolnienia) i w madryckim biurze zostałam tylko ja. Po półtora roku utknęłam w rozwoju i dokładnie poznałam jak wygląda zarządzanie w hiszpańskiej firmie (lub jak nie powinno wyglądać).
I tak sobie myślę - przecież to my mieliśmy komunę, nie Hiszpanie! Czemu marzeniem większości Hiszpanów jest praca w administracji publicznej?! Dlaczego o 17:59 wszyscy tylko przebierali nogami, żeby z tej pracy wyjść? Dlaczego ich praca nigdy nie interesowała? Może właśnie przez to ich słynne "balansowanie życia prywatnego z życiem zawodowym" ale nie pojmowałam jak kogoś może TYLKO interesować rozmowa o tym, co będą jeść na kolację, co jedli wczoraj, z kim jedli, co w tym czasie oglądali itp.
/z koleżankami z pracy - ta z lewej jak przeczytała wpis, poprosiła o anonimowość/
Najlepszą anegdotką obrazującą moje relacje w pracy była sytuacja w biurze w Salamance, kiedy przed przerwą śniadaniową (tam o 11.30 wszyscy schodzili do baru obok na kawę i pintxo) podeszłam do jednej z dziewczyn i mówię:
"JA: Słuchaj, klient X właśnie napisał i mamy problem Y. Chodź pójdziemy razem na kawę i to przegadamy na przerwie, co bym mogła szybko mu odpisać, bo widzę, że jest zdenerwowany.
ONA: Eliza, ja z przyjemnością z Tobą pójdę na kawę, ale wiedz, że ja na moich przerwach nie rozmawiam o pracy.
JA: ?!?!?!?!"
W takich momentach człowiek się zastanawia, czy to z nim coś jest nie w porządku (czyt. co ten polski kapitalizm zrobił mi z głową, że chce odpisać w ciągu 30 minut na maila?!).
Albo w takich, gdy na jakimś spotkaniu towarzyskim pytam: "Hola, que tal? Jak praca?" I tu dotykamy właśnie kolejnego punktu.
ŻYCIE TOWARZYSKIE - po pewnym czasie nauczyłam się, że nie potrafię (czyt. nie sprawia mi przyjemności) z większością Hiszpanów rozmawiać (oczywiście jest kilka wyjątków). W Polsce jak kogoś poznajesz jednym z pierwszych pytań jest - co robisz, czym się zajmujesz. Hiszpanie w większości mi na to pytanie odpowiadali, ale zaraz widziałam w ich oczach chęć ucieczki.
Kiedyś przeprowadziłam nawet taki eksperyment - przez cały wieczór starałam sobie wynotować tematy na jakie rozmawiali. Nie zapisałam ani jednego - tylko jakieś pierdoły "o niczym". To też sztuka tak gadać o niczym, ale ja, jak już nauczyłam się mówić w ich języku, byłam ciekawa co myślą o rządach PP, o pozycji Opus Dei w Hiszpanii, czy jakiś głębszych przemyśleń na temat EuroVegas. I nic. Dodam przy tym, że moje próby rozmów podejmowałam głównie z osobami wykształconymi, po studiach, które w ciągu dnia pracują na wysokich stanowiskach. Uznałam, że oni po pracy po prostu nie mają ochoty na poważne rozmowy. Wolą rozmawiać o piłce nożnej i jakimś zabawnym programie telewizyjnym. Ja tak nie potrafiłam.
W każdym razie dalej się zastanawiam, czy to może ja jestem "sztywniarą", która nie potrafi się wyluzować.
/w galicyjskiej restauracji w Madrycie/
MADRYT jako miasto - pamiętam jak dwa lata temu, gdy w Polsce pojawiała się seria artykułów o kryzysie w Hiszpanii, o wyludnieniu barów i restauracji, gdy dzwonili znajomi i pytali czy rzeczywiście jest tak źle, nie mogłam się nadziwić na jakiej podstawie powstają te artykuły. Madryt wypełniony był lokalnymi i turystami, ja właśnie dostałam pracę, chodziłam na wiele konferencji i nie miałam wrażenia, że świat się Hiszpanii wali na głowę. W ostatnich miesiącach już miałam. Miasto rzeczywiście się wyludniło, na każdym kroku leżeli bezdomni - raził szczególnie kontrastowy obraz ludzi mieszkających na ulicy z całym swoim dobytkiem w najzamożniejszej dzielnicy Madrytu, barrio Salamanca, gdzie pracowałam.
W metrze prawie za każdym razem ktoś podchodził z kartką prosząc o pomoc (na leki, bo jest bezdomny, bo nie wystarcza mu emerytury itd.). Na ulicy non stop, jak nie o papierosa, prosili o parę centów. Tak codziennie.
Wszysycy wiemy, że Hiszpania dokonała głębokich cięć wydatków w różnych działach swego sektora usług publicznych, w ramach programu uzdrowienia finansów państwa, zmagającego się z olbrzymim zadłużeniem. Efektem były masowe demonstracje oraz strajki studentów, personelu służby zdrowia i innych pracowników państwowych. Mi ze strajków najbardziej doskwierały strajki śmieciarzy. Po kilku godzinach ulice zapełniały się plastikowymi torbami, które w nocy przeszukiwali bezdomni i Cyganie. Oczywiście jak już kilka toreb otworzyli w poszukiwaniu czegoś wartościowego, nigdy po sobie nie sprzątali, więc często nad ranem chodniki były zasypane odpadami, butelkami i puszkami. A to, zmieszane z zapachem moczu (gdzieś ci bezdomni musieli załatwiać swoje potrzeby) tworzyło niesmaczną mieszankę, której nawet najbłękitniejsze niebo nie złagodzi.
/dzielnica Malasaña/
Nie mogę zapomnieć też o kradzieżach. Większość z moich znajomych (i tu wcale nie przesadzam) miało jakieś doświadczenie z kieszonkowcami - komuś portfel, komuś telefon czy komputer. Doszło do tego, że każda z dziewczyn obsesyjnie przez cały czas trzymała przy sobie torebkę. Kradli na każdym kroku - tego w Polsce nie widziałam.
Najdziwniejsze jest to, że ceny życia w Madrycie nie spadły - za wynajem mojego mieszkania płaciłam 850 euro, co z opłatami dawało 1000 euro miesięcznie. Dobrej kolacji nie zje się poniżej 20 euro (nie mówię o patatas bravas, czyli opiekanych ziemniakach z sosem), na kino trzeba wydać 10-12 euro, na teatr 30-50. Dlatego coraz popularniejszą alternatywą stały się pikniki pod chmurką i kupowanie puszki coli / piwa za 1 euro od Chińczyków.
Pensje podczas kryzysu zostały zmniejszone o 20-30% i biorąc za przykład moją firmę, by nie zwalniać ludzi proponowano cięcia pełnego etatu. Dlatego tak trudno jest młodym do czegoś dojść - kiedyś mówiono o pokoleniu tysiąc (od 1000 euro, które zarabia się po studiach), teraz to pokolenie, z kilkuletnim doświadczeniem może zarabiać maksymalnie 1200-1500 euro. Nie ma jednak co porównywać do Polski bo koszt życia w Hiszpanii jest w dalszym ciągu wyższy niż w Polsce.
/fiesta w mojej dzielnicy La Latina/
LUDZIE - Wszystko powyższe da się przeżyć bo każdy kryzys ma to do siebie, że mija, ale Hiszpanie coraz bardziej przypominali narzekających Polaków. Z tą tylko różnicą, że my narzekamy, ale dalej działamy, oni za to siedzą w tych swoich barach sącząc piwko za piwkiem i tak sobie narzekają. A to na rząd, że złodzieje, a to na pracodawcę, że ucina pensję. Wszędzie tylko ten "crisis" i "crisis".
Oczywiście z jednej strony bardzo mi żal, że wydarzyło się tyle ludzkich dramatów, ale jak zapytasz młodych ludzi o to, ile w tym tygodniu wysłali CV, lub co zrobili by polepszyć swoje kwalifikacje zawodowe to zawsze uzyskasz to samo spojrzenie, które dostawałam, gdy pytałam czym się zajmują. Jak nie stać ich na czynsz, to wracają na garnuszek rodziców. A dodam tylko, że hiszpański "socjal" nie jest taki zły - po przepracowanych 5 latach dostajesz zasiłek dla bezrobotnych przez 2 lata (!), który często wynosi około 900 euro miesięcznie. Za takie pieniądze to można z rodzicami bez problemu żyć, ba, nawet na wakacje się nie raz wyjedzie.
I tu wcale nie chodzi o to, że ja tych ludzi krytykuje, bo każdy może sobie żyć jak chce, ale do cholery, jak siedzicie na tylkach i tylko narzekacie, sama praca do was nie przyjdzie!
Moim zdaniem oni są tak przyzwyczajeni do dobrobytu, że widzą KRYZYS jako nieproszonego gościa, który powinien jak najszybciej się z tego kraju wyprowadzić. Nie pojmują, że pojawił się przez ich bierną postawę (ok, przyznaje, że hiszpańscy politycy też mają swoje za uszami) i tak szybko się nie wyniesie. Turyści byli, są i będą, ale nie tylko na nich można opierać swój PKB. Tak jak małe przedsiębiorstwo nie zawsze musi oznaczać baru lub restauracji.
Trudno mi było słuchać tego narzekania i miałam powoli dość ich dekadentyzmu. Oczywiście w barach dalej było gwarno, wszyscy weseli i uśmiechnięci, ale każdy w środku nosił swój smutek i rozgoryczenie. Ciężko mi było o tyle, że zostałam wychowana w duchu: "jak zapracujesz tak będziesz miała; nikt nie czeka, by ci coś dać". Oni za to cały czas czekali, aż ktoś im coś da - rząd, pracodawca, rodzice. Problem w tym, że nikt tak łatwo już nie daje (bo sam nie ma).
Trawa jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie płotu.
/oprowadzając po Madrycie koleżankę z Francji/
Czyli wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.
Bez kokieterii przyznam, że sporo się po świecie najeździłam - odwiedziłam wszystkie kraje w Europie Zachodniej, byłam kilka razy w Stanach, zjechałam Amerykę Środkową i kilka krajów w Ameryce Południowej. I tak sobie myślę, ��e może i gdzieś słońce mocniej świeci, może ktoś ma lepsze plaże i wyższe góry, ale nasza Polska zła nie jest, więc proszę przestańcie mi zadawać pytanie czemu wróciłam!
Hiszpania była niesamowitą przygodą, nauczyłam się nowego języka, poznałam nowych ludzi i miejsca i jestem pewna, że kiedyś tam wrócę (chyba najlepiej by było zestarzeć się tam na emeryturze). Nie jest to jednak kraj, gdzie jako głodna wiedzy 29-latka chce się dalej rozwijać - z prostej przyczyny - ja tego rozwoju tam nie widzę.
Ludzie pytają - czyli Polska tak już na stałe? Och, jak my lubimy segregować opinie w tych naszych szufladkach! Nie wiem czy na stałe. Ostatnio zaczęłam uczyć się rosyjskiego i interesować się Wschodem Europy - kto wie czy za 3 lata nie wyjadę do Moskwy (to tylko takie gdybanie mamo:) Ale na razie jestem tu i bardzo się z tego powodu cieszę!
Życie jak w Madrycie
Zastanawiałam się czy bloga o życiu jak w Madrycie należy kończyć próbą zdefiniowania tego powiedzenia. I tak sobie myślę, że nie będę tego robić bo każdy z nas ma swoją własną interpretację. Tu przez kilkanaście miesięcy pokazywałam Wam czym "życie jak w Madrycie" było dla mnie. Dosłownie i w przenośni.
Na koniec pozostaje podziękować wszystkim za e-maile i komentarze - bardzo mi było miło to wszystko czytać! Szukajcie własnego "życia jak w Madrycie"! Nikt przecież nie powiedział, że cała akcja musi toczyć się właśnie w stolicy Hiszpanii :)
#blog#hiszpania#blog o hiszpanii#zycie jak w madrycie#zycie jak w warszawie#madryt#kryzys w hiszpanii
4 notes
·
View notes
Text
Słowem wstępu do...
Parę dni temu jeden z czytelników napisał bardzo ciekawy komentarz, który chciałabym tu upublicznić i posłużyć się nim do ... do czego te za chwilę.
"Pani doswiadczenie jest wyjatkiem, ktory potwierdza regule. Mieszkam tu (prowincja Avila, przedtem Mostoles pod Madrytem) i powiem jedno: szukanie pracy w pograzajacym sie kraju z 27% bezrobocia to w ogromnej wiekszosci przypadkow strata czasu. Kto nie wierzy niech sprobuje, np. na infojobs.net. Regula jest, ze na 1 oferte pracy sa setki, a nawet tysiace chetnych... Sam to przerabialem szereg miesiecy, zanim razem z narzeczona (Hiszpanka) stwierdzilismy, ze Hiszpania to kraj bez przyszlosci dla ludzi, ktorzy chca cos w zyciu osiagnac. Rzadzacy nie maja zadnej wizji wyjscia z obecnego impasu. Nie ma tu nikogo na miare Magraret Thatcher, ktora 30 lat temu wyciagnela W. Brytanie z kryzysu. Sami karierowicze, populisci, krzykacze, nieudacznicy jak Ana Botella (ktora swoim slabym angielskim zachwalala kandydature Madrytu do kolejnych IO), spece od wyglaszania powtarzanych w kolko dyrdymalow, kretacze, nawiedzeni lewacy pokroju Zapatero itp.
Nasi przyjaciele, polskie malzenstwo z Mostoles, sa od poczatku roku w Norwegii i stwierdzaja, ze wreszcie czuja, ze zyja.
A w Hiszpanii? Tu rynek pracy praktycznie nie dziala. A raczej dziala tak jak w krajach Trzeciego Swiata. Nagminnie wykorzystuje sie pracownikow, zwl. cudzoziemcow, straszac ich, ze jak im sie nie podoba, to na ich miejsce czekaja inni... Osobiscie znam hiszpanskie malzenstwo, ktore splaca kredyt hipoteczny zaciagniety wowczas, gdy ceny nieruchomosci w Madrycie byly 2 razy wyzsze niz teraz. Chocby sprzedali mieszkanie, to zostaje im mnostwo do splacenia... Wiec musza pracowac, oboje, bojac sie, co bedzie, gdy straca prace (na szczescie oboje znaja angielski i moga myslec o wyjezdzie)...
Pomijam juz kwestie nieudolnej biurokracji, ktora tu przechodzilismy (wielu Hiszpanow chcac uniknac biurokratycznej gehenny bierze slub w Gibraltarze), pomijam tez powszechna nieznajomosc jezykow w urzedach panstwowych (jakkolwiek urzednicy sa tu znacznie milsi niz w Polsce), pomijam kwestie najdrozszego i bodaj najwolniejszego w Europie internetu, pomijam brak kwoty dochodu wolnego od podatku (dla porownania w UK jest to ok. 9 tys. funotw rocznie), pomijam gleboko zakorzenione wsrod Hiszpanow postawy roszczeniowe typu ¨czy sie siedzi czy sie lezy¨ i typowa dla nich podejrzliwoswc wobec ludzi zaradnych, rzutkich, pomijam... Tak czy inaczej, jesli ktos chce polaczyc wysoka jakosc zycia z cieplym klimatem, to niech raczej zwroci uwage na Australie, kraje Dalekiego Wschodu, Izrael, emiraty znad Zatoki Perskiej tudziez raje podatkowe na Karaibach. Nawet Wlochy z ¨tylko¨ 11% bezrobocia jawia sie jako bardziej atrakcyjny kraj niz Hiszpania. No i maja trzeci w Europie (po Niemczech i Francji) potencjal przemyslowy. Albo wezmy blizsza geograficznie, kulturowo i jezykowo Slowenie, gdzie ceny i place sa podobne do hiszpanskich, ale znacznie latwiej o prace. Na swiecie jest mnostwo lepszych do zycia miejsc niz Hiszpania. Sami Hiszpanie to przyznaja! Uklony."
Dziękuję artz za podzielenie się Twoim doświadczeniem. Dobrze trafiłeś z czasem bo sama piszę to z mojej kanapy w... Warszawie! Tak, zdecydowałam się wrócić do Polski! Tak, na stałe (tzn. na stałe w 2013 - nigdy nie wiadomo co przyniesie kolejny rok).
O tym dlaczego, w następnym wpisie!
1 note
·
View note
Video
youtube
Jeśli planujesz jechać do Madrytu, ale nie masz czasu przygotować się do zwiedzania, weź kartkę papieru i spisz to co Ci sie spodoba z tego filmu.
Stolica Hiszpanii w pigułce, czyli co warto zobaczyć w Madrycie...
2 notes
·
View notes
Text
Pintcho czy tapas?
Nie sposób odwiedzić Kraj Basków i nie wspomnieć o jedzeniu. Każdy z Was pewnie zna tapas, czyli małe przekąski podawane do napojów w hiszpańskich barach. Otóż ich na północy Hiszpanii nie znajdziecie. Tam "coś na ząb" to pincho (po hiszpańsku) lub pintxo (po baskijsku).
Ta przekąska, szczególnie popularna w Kraju Basków i regionie Nawarry, tradycyjnie spożywana jest w barach czy tawernach podczas spotykań z przyjaciółmi lub rodziną. A że jedzenie w całej Hiszpanii ma silny element socjalizacji, pintcho zazwyczaj traktowane jest jako fundament kultury lokalnej.
Czym pintcho różni się od tapas?
Główną różnicą jest to, że pinchos są zazwyczaj "nadziane na szpikulec" lub wykałaczkę i podawane na kawałku chleba. Po wejściu do baru dostaje się talerzyk, nakłada sobie wybrane pintcho (wszystkie są wystawione na barze) i po ich skonsumowaniu płaci się za każdą wykałaczkę pozostawioną na talerzu.
Wykałaczka służy po prostu do utrzymania składników przed upadkiem z chleba, a także do śledzenia liczby elementów, które zjadł klient (i nikt nie oszukje :) Czasami wykałaczki mają różne kształty i rozmiary by odróżnic je cenowo. Bo znajdują sie na nich nie byle jakie smakocie - ryby, takie jak morszczuk, dorsz, anchois, tortilla de patatas, nadziewane papryki, i krokiety. Niektóre pintchos są bardzo wyrafinowane - najdroźsze ryby, owoce morza lub mięso.
Małe kanapeczki azwyczaj spożywane są wraz z małym kieliszkiem delikatnego białego wina (zwanego txakoli) i w większości wykorzystywane jako pretekst do spotkań towarzyskich.
Och, kto by tak nie chciał spotykać sie z grupą przyjaciół, spacerować od jednej tawerny do drugiej, popijając małymi kieliszkami wina lub piwa i degustować się pinchos. Takie to uroki Hiszpanii....
0 notes
Photo
Gaztelugatxe okiem mojego aparatu.
1 note
·
View note
Photo
Jak Wam sie podoba to zdjecie? Wiecie co to jest?
Ostatnio natrafilam na nie na blogu ze zdjeciami z Europy "All Things Europe". Bardziej przypomina Wielki Mur Chiński niż jakieś miejsce na Starym Kontynencie...ale wyobraźcie sobie, że dokladnie w ostatnią sobotę przeszłam przez te wszystkie schody, które widzicie na zdjęciu ;)
W północnej Hiszpanii (Kraj Basków), około 70 kilometrow od Bilbao znajduje sie Bermeo. Na obrzeżach tego nadmorskiego miasteczka znajdziecie niewielką skalistą wysepkę zwaną Gaztelugatxe. Ze stałym lądem wyspa połączona została charakterystycznym kamiennym mostem, a na jej szczyt prowadzą spektakularne kręte schody (właśnie te na zdjęciu! Na jej szczycie znajduje się pochodząca prawdopodobnie z IX lub X wieku kapliczka św. Jana Chrzciciela.
Ostrzegam przed 30 minutową wspinaczką, ale zapewniam, że warto narazić się na zakwasy, by zobaczyć te wspaniałe widoki na całe miasto oraz Zatokę Biskajską.
A, prawie bym zapomniała - według lokalnej tradycji po wejściu na szczyt wyspy należy dotknąć trzykrotnie dzwon i pomyśleć życzenie - zaliczone ;)
1 note
·
View note
Video
vimeo
A tu jeszcze podsumowanie wyreżysowane przez organizatorów - prawda, że banda wariatów? Ale jakich pozytywnych ;))))
0 notes
Text
Wyprawa na północ - po trochę cienia, po pintxo i po wszystko inne czego w Madrycie nie mają!
W Madrycie jest tak gorąco, że albo można zamknąć się w klimatyzowanym pomieszczeniu i wyjść z niego po 22.00, albo w każdy weekend opuścić to miasto w jakieś chłodniejsze miejsce. Ale przecież ile razy można sie moczyć w basenie? :)
Ostatnio "katuje" jeden zespół (Alt-J) i po prostu sprawdzałam czy grają koncerty w Hiszpanii - zamiast zamęczać piosenkami innych, postanowiłam zobaczyć ich na żywo. Szybkie wyszukanie biletu na segundamano.es, transport BlaBlaCarem i o 19.00 byłam już pod sceną.
Takie niespodziewane wyjazdy mają dużo uroku, bo nie starczy nam czasu na dogłebną analizę tego co może się wydarzyć, na wykreowanie jakiś oczekiwań, które potem mogą rozczarować. A w Bilbao było wrecz przeciwnie...
Parę słów o samym festiwalu
Bilbao BBK Live jest rockowo-popowym festiwal muzycznym, który odbywa się co roku w mieście Bilbao. Od początku swojego istnienia (czyli od 2006 roku), festiwal odbywa się na specjalnym kompleksie wybudowanym specjalnie na tę okazję na zboczach wzgórza Cobetas, położonych na południowy zachód od miasta.
Festiwal jest sponsorowany przez lokalną kasę oszczędności Bilbao Bizkaia Kutxa (BBK), który nadał mu obecną nazwę. Pewnie gdyby nie BBK to nazywałby się Heineken - piwo, które zdowbywa większość europejskich festiwali.
Ale wracając do samego festiwalu - jak potem sprawdziłam, BBK Live przez Brytyjczyków został nominowany do nagrody na "Najlepszy Festiwal Zagraniczny" i "Najlepszy Festwial Średniej Wielkości w Europie". I muszę przyznać, że w moim osobistym rankingu zdecydowanie powinien wygrać!
Dlaczego?
Bo jest pięknie położony - ze szczytu wzgórza rozprzestrzenia się widok na całe Bilbao (ktoś pewnie będzie narzekał, że na to wzgórze trzeba przed koncertami wejść, a potem i z niego zejść, ale dla tych leniwszych podstawione były autobusy festiwalowe)
Bo jest mały - nigdzie nie ma kolejek, za to jest strefa ze stolikami na piknik (a czegoś takiego na festiwalach nigdy nie widziałam - no i nikt tych stolikow i plastikowych krzeseł przez 3 dni nie połamał!)
Bo jest czysto - od toalet po trawniki,
Bo nie ma zataczających się fanów muzyki (to pewnie tłumaczy wczesniejszy punkt, ale też pokazuje jak bawią się Hiszpanie ;)
Bo sa tylko 4 sceny - a przemieszczanie się między nimi nie przypomina opener'owskich pielgrzymek i przebijanie sie przez tłumy ludzi,
Bo wszystkie koncerty można obejrzeć siedząc na trawie, a atmosfera bardziej przypomina piknik niż wielki koncert (choć i wielkich gwiazd, ani tłumów nie brakowało!)
Spotkałam też kilku znajomych z inkubatora przedsiębiorczości z Barcelony:
Może fakt, że tak mi się podobało to efekt tego, że pojechałam bez specjalnych oczekiwań? Choć wiem, że nawet gdybym je miała, to za 85 euro można spędzić cudowne trzy dni wśródd muzyki, zieleni i równie szczęśliwych, co Ty ludzi. Warto! Polecam!
Ha, i jeszcze jedno - z tej ekscytacji zrobiłam sobie trzydniowy tatuaż - by zobaczyć "jakby to było" (zszedł dnia następnego;)
No i jeszcze na koniec, patrzcie kto grał w tym roku:
To co, kto się pisze na taniec, boso na trawie, w rytm świetnej muzyki w następnym roku?
0 notes
Video
Widać, że Madryt do konca stara się o możliwość organizacji igrzysk olimpijskich w 2020 roku i wydaje sporą sume na promocje miasta.
Powyżej najnowszy filmik reklamujący zalety stolicy Hiszpanii. Przekonuje Was?
#Madryt#olimpiada w Madrycie#zycie jak w madrycie#organizacja igrzysk olimpijskich 2020#stolica Hiszpanii#zwiedzanie Madrytu
0 notes
Text
Jutro 39 stopni - świetnie!
Aaaaaaaa jak gorąco!
Lato w Madrycie zaczęło się na dobre. Ostatnie dwa tygodnie przerodziły się w istne piekełko - gorące dni, ciepłe noce i brak opadów. Temperatura dzienna wynosi tu około 38 st. C, nocna - ok. 22 st. C. Ole i ole!
Nie dziwi zatem, że tylko najwytrwalsi spędzają weekend w mieście. A ratuje ich głównie osiedlowy basen. W zeszłym roku też taki miałam ale od września mieszkam w samym centrum, gdzie posiadanie basenu jest rzadkością. Trzeba posiłkować się znajomymi. i tak też się wczoraj stało ;)
Muszę dziś pomyśleć nad kolejnym planem, bo i w domu 27 i się nie da wytrzymać. I jak tu żyć Panie Rajoy?
1 note
·
View note
Photo
Z wystawy grafik Sary Herranz.
Prace można kupić w hiszpańskiej galerii online.
0 notes
Photo
Fotograficzne wspomnienia z naszej "przygody" w Walencji (patrz post poniżej)...
0 notes
Text
Budujemy startup w Hiszpanii: inkubator przedsiębiorczości i policja (!)
Dzięki wygranej w Walencji, dostaliśmy się do dwóch inkubatorów przedsiębiorczości - jednego w Walencji, drugiego w Barcelonie.
Między 6 a 10 maja zostaliśmy zaproszeni do Walencji na tygodniowe warsztaty. Pomyślałam, że to świetna okazja by odstawić madryckie życie na bok i skupić się tylko na pracy nad naszym startupem - Carolina i ja jesteśmy w dalszym ciągu na etacie, a Sam i Ines prowadzą swoją działaność i mają swoich klientów. Nie wspominając o samej integracji zespołu - pracy w ciągu dnia i przerw na plaży. Bierzemy urlopy i jedziemy!
Wynajeliśmy apartament w centrum miasta, do którego zabraliśmy wszystkie nasze sprzęty. To był niesamowity tydzień, tydzień burzy mózgów, planowania startegii, projetowania strony internetowej i pierwszych efektów pracy.
Wszystko byłoby cudownie, gdyby nie ostatni dzień - o 12.00 zeszliśmy na śniadanie do pobliskiej kawiarenki. Wracamy 45 minut później, otwieramy drzwi i Carolina mówi: słuchajcie, okradli nas! Ale jak to? Eliza, a gdzie masz swój komputer? O matko, nie mam! A mój iPad? A komputer Sama?
I tak odkryliśmy, że w nienaruszonym mieszkaniu poznikały wszystkie wartościowe sprzęty - laptopy, telefony, tablety, czyli wszystkie rzeczy, których normalny turysta ze sobą NIE zabiera na wakacje, ale nam, pracującym przez cały tydzień były niezbędne. Wszystko na sumę 7 tysięcy euro...
Carolina natychmiast zadzwoniła na policję i do właściciela mieszkania, a ja z Samem dzięki aplikacji Find My iPhone zlokalizowaliśmy nasze sprzęty (program może zlokalizować utracony telefon, komputer czy tablet na mapie i wyświetlić komunikat dla „znalazcy”, zablokować urządzenie lub wymazać dane). My prawie jak w amerykańskim filmie - wskoczyliśmy do radiowozu i z policjantami pojechaliśmy w miejsce, gdzie znajdowali się złodzieje. Program niby jest dobry, ale w momencie jak staneliśmy pod blokiem z 40 mieszkaniami, GPS nie pokazywał aż tak dokładnej lokalizacji jak piętro... A dzwonienie domofonem z zapytaniem "przepraszam, czy to może pan ukradł mi komputer" raczej by nie przyniosło zamierzonego efektu. Bezsilni wróciliśmy do apartamentu, gdzie inni policjanci przesłuchiwali Caroline i Ines.
Najdziwniejsze w tej historii jest to, że nie było śladu włamania, więc ktoś nas musiał obserwować i po prostu wejść do mieszkania i szybko zabrać to, co go interesowało. Okropne uczucie wiedząc, że ktoś cię obserwuje. Brrrr..
Niestety historia nie ma happy endu - przyjechał kolejny radiowóz, pozbierał odciski palców, ale nic nie znalazł, sąsiedzi nic nie widzieli, a właściciel jeszcze nas oskarżył o próbę wyłudzenia pieniędzy z ubezpieczenia (nie było śladów włamania...).
Cały dzień spędziliśmy na komisariacie... Policjanci nie wydali się być bardzo zdziwieni tym, co nam się przytrafiło, kradzieże w mieszkaniach są w Hiszpanii podobno bardzo, bardzo popularne. Mówili tylko, że coraz częściej mieszkania i domy okradają nie tylko zorganizowane szajki ale amatorzy, którzy szukają łupów.
Nauczka? Nie wiem co by mogło nią być, bo jeśli legalnie wynajmujesz pokój w hotelu lub cały apartament, nie przypuszczasz, że ktoś może do twojego pokoju wejść i cię okraść. Na pewno warto sprawdzić czy wynajmowane mieszkanie ma ubezpieczenie, bo tak teraz będziemy domagać się rekompensaty. No i robić backup, bo jeśli nie wykonujemy regularnie kopii zapasowej na innym nośniku, wszystkie dane, łącznie ze zdjęciami rodzinnymi i ważnymi dokumentami, zbieranymi pieczołowicie przez lata, bezpowrotnie stracimy.
Ale to tylko rzeczy materialne :-)
0 notes
Text
Budujemy startup w Hiszpanii: zespół
Wikipedia definiuje Start-up jako "firmę lub tymczasową organizacje stworzoną w celu poszukiwania modelu biznesowego, który gwarantowałby jej rozwój". Firmy te mają zwykle krótką historię i są w fazie rozwojowej.
Jednak budowanie własnego biznesu to proces długotrwały i żmudny. Jeszcze przed wyjazdem do Hiszpanii mój, doświadczony pracą ze startupami kolega powiedział mi, że sam pomysł to żaden sukces - widział setki świetnych idei biznesowych, ale tylko jeden na każde 10 pomysłów udało się zrealizować. Ma pewnie racje, bo nawet najlepszy, ale niezrealizowany pomysł jest niczego nie wart. Dlatego po emocjach związanych ze zwycięstwem Startup Weekend, trzeba było wrócić do Madrytu i zabrać się do dalszej pracy.
Długo by opowiadać ile zajęło mi znaleźć odpowiednie osoby do współpracy (z poznanymi w Walencji nie wyszło). I nie skłamię jeśli powiem, że Hiszpania to nie jest kraj przedsiębiorców. Era Kolumba już minęła i teraz młodzi nie są zainteresowani podbijaniem świata. Nic więc dziwnego, że tylko 4 proc. Hiszpanów jest zainteresowanych rozkręceniem własnego biznesu. A własny biznes to w dalszym ciągu głównie bary i restauracje, których pełno na każdym kroku.
Może jest trochę lepiej jest wśród studentów, jednak według sondy opublikowanej przez portal pracy „Monster”, ponad 70 proc. Hiszpanów chciałaby zostać urzędnikami (!). Powody podają prozaiczne – niedostępną w sektorze prywatnym gwarancję zatrudnienia (a niektórych funkcjonariuszy publicznych właściwie nie da się zwolnić) oraz rozsądne godziny pracy. To taki przeciwny biegun podejścia amerykańskiego, gdzie od małego uczy się przedsiębiorczości i indywidualizmu...
Ale nic, są też wyjątki! Mój zespół jest dość międzynarodowy - Polka, Australijczyk i dwie Hiszpanki. Oto my, taraaaa:
Od lewej Carolina, która zajmie się komunikacją, Sam, który jest programistą i Ines, która zaprojektuje całą stronę.
1 note
·
View note
Text
Biznes... jak w Madrycie
Ostatnio długo się nie odzywałam bo fizycznie na pisanie bloga zabrakło mi czasu. Co się więc takie wydarzyło, zapytacie. No to po kolei.
O tym, że pracuję normalnie na etacie już wiecie. O tym, że zawsze marzyłam by stworzyć swoją własną firmę jeszcze pewnie nie. Przy tym, ja już tak mam, że jak bardzo czegoś chcę to po prostu to robię.
Nie jestem jeszcze orłem z hiszpańskiego (na pewno nie pomogło mi, że w 2012 roku pracowałam głównie po angielsku) ale coś w tym roku we mnie pękło i przełamałam wewnętrzne bariery mówienia. Zaczęłam się coraz bardziej udzielać zawodowo po godzinach pracy i aktywniej rozglądać nad możliwościami zrealizowania wspomnianego marzenia.
Dużo czytałam i patrzyłam co się dzieje za oceanem. W końcu wpadłam na pomysł własnego biznesu - lubię modę i poznałam kilku młodych hiszpańskich projektantów, którzy nie potrafili sprzedać swoich kolekcji. Pomyślałam, że otworzę sklep intenetowy i pomogę wypromować utalentowanych hiszpańskich projektantów za granicą. Nie mam specjalnych oszczędności na koncie, ale każdy biznes internetowy ma stosunkowe niskie bariery wejścia, więc zaczęłam przygotowywać biznes plan, kontaktować się z projektantami, grafikami, informatykami i budować cały koncept. I tak od stycznia zaczęłam pracowac na dwa etaty.
Po trzech miesiącach przygotowań, poszłam z tym pomysłem na iWeekend - konkurs dla młodych przedsiebiorców. Wyobraźcie sobie jak się czułam gdy musiałam wejść na scenę i przekonać w ciągu 5 minut publiczność, że mój pomysł na biznes jest najlepszy. I tak tak, wszystko po hiszpańsku!
Udało mi się wejść do finałowej 7, ale po dwudniowych konsultacjach z ekspertami nie było już tak dobrze. Delikatnie mówiąc, moja wyidealizowana wersja, którą nosiłam w głowie nie przekładała się na rzeczywistość i zarabianie pieniędzy- dobra lekcja pokory ;) Ale nic, postanowiłam się nie poddawać i ulepszyć moją koncepcję bo już tydzień później jechałam do Walencji na kolejny konkurs - Startup Weekend.
Nie wiem czy ktoś z Was o tym konkursie słyszał - to taka 54 godzinna impreza przeznaczona dla wszystkich tych, którzy marzą, aby założyć własny biznes.
Jak się to obywa?
W piątek każdy uczestnik z pomysłem na biznes (a zjechali się ludzie z całej Hiszpanii) w ciągu 60 sekund musi go zaprezentować. Jeżeli zbierze zespół, czyli innymi słowy, zarazi swoim pomysłem innych, przystępuje do rywalizacji w stworzeniu prototypu podczas następnych dwóch dni. Sobota i niedziela to praca, praca i praca...a całość zakończona jest prezentacją przed inwestorami, którzy wybierają najlepsze pomysły.
Tu też udało mi się skompletować zespół - był informatyk, który pomógł wszystko zaprogramować, grafik, który zadbał o stronę wizualnej, specjalista od marketingu i ja. Nie uwierzycie, ale jakimś dziwnym trafem udało mi się ten konkurs wygrać! I od tego momentu wszystko się zaczęło...
1 note
·
View note
Photo
A to wspomniane kilka zdjęć ze Startup Weekend Valencia - dzień po dniu.
Dla ułatwienia zadania, podczas imprezy swą wiedzą i doświadczeniem podzieliło się 10 mentorów, specjalistów w danych dziedzinach (marketing, informatyka, grafika, prawo).
W niedziele o godz. 17:00 Jury wybrało najciekawsze projekty :))))
0 notes