#realny koszmar
Explore tagged Tumblr posts
Text
📖 "Wojna nuklearna" – Annie Jacobsen Przeczytałem niedawno książkę Annie Jacobsen „Wojna nuklearna” i muszę przyznać, że to jedna z najbardziej wstrząsających lektur, jakie miałem w rękach. Autorka z niesamowitą dokładnością opisuje możliwy przebieg konfliktu nuklearnego, minutę po minucie, opierając się na odtajnionych dokumentach i rozmowach z ekspertami.
Jacobsen wciąga nas w brutalną rzeczywistość – od momentu, gdy pocisk jądrowy zostaje wystrzelony, aż po przerażające konsekwencje jego użycia. To nie tylko sucha analiza, ale też obrazowy opis skutków – od oparzeń, przez falę uderzeniową, po opad radioaktywny. Czytając, czułem, jakby ktoś podsuwał mi pod nos scenariusz najgorszego koszmaru, który może stać się rzeczywistością.
To, co najbardziej mnie uderzyło, to świadomość, jak niewiele potrzeba, by taka katastrofa się wydarzyła. Decyzje podejmowane w ułamkach sekund, technologia, która jest równie przerażająca, co fascynująca, i poczucie, że świat balansuje na krawędzi przepaści.
Je��li szukasz książki, która otwiera oczy na zagrożenia, o których często nie chcemy myśleć, to jest to pozycja dla Ciebie. To nie jest łatwa lektura, ale zdecydowanie warta przeczytania.
Zachęcam, żeby sięgnąć po „Wojnę nuklearną” – gwarantuję, że długo po jej skończeniu będziesz myśleć o tym, co przeczytałeś.
#książki#czytam#recenzja#warto przeczytać#wojna nuklearna#konflikty zbrojne#geopolityka#nauka i technologia#broń nuklearna#wstrząsające#otwiera oczy#realny koszmar#Annie Jacobsen#scenariusz zagłady
1 note
·
View note
Text
Iluzja Morfeusza
Dzisiaj miałam sen. Choć w głowie mam dylemat, czy to sen, czy to koszmar. Pamiętam tylko tyle, za leżeliśmy razem przytuleni do siebie. Czułam realnie twoje ciepło, miłość. Pocałowałeś mnie najpierw w policzek, później zbliżyłeś swe usta do mych i Cie pocałowałam. Krótki to był pocałunek. Jakby pełen smutku, tęsknoty i żalu. Po chwili powiedziałeś "Na to wygląda, że zostaniemy tu na dłużej". Nie wiem co te słowa miały oznaczać, ale poczułam lęk, stres, może adrenalinę. Nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć, ale wiem jedno. Gdy obudziłam się z owego snu miałam ochotę płakać jak nigdy dotąd, ten sen był nazbyt realny. Przykry jest fakt, że nigdy nie będzie mi dane być tak blisko Ciebie jak w tej chwilowej iluzji Morfeusza. Serce oddałeś innej, ja najwidoczniej niego niegodna.
~ Hotoke 23.09.2021
#sen#dream#piękny sen#marzenie#marzenia#pragnienie#pragnienia#smutek#żal#rozpacz#łzy#płaczesz#moje myśli płaczą#płaczę#Morfeusz#kraina snów#co ja robię ze swoim życiem#z życia#życiowe#moje życie#brutalna prawda#pain#cytaty#life#polskie cytaty#my life#?ycie
6 notes
·
View notes
Text
Mój mózg funkcjonuje jak mózg narkomana. Po latach życia u boku przemocowca, rozregulował się. Dąży do stabilności. Czeka na wyrzut dopaminy.
Od miesięcy próbuję wyrzygać poczucie wstydu. Rzygam, rzygam, wstydzę się i rzygam. Moje ciało jest przeciwko mnie, mój umysł kpi sobie ze mnie. Moja skóra boli.
Moje straumatyzowane ciało nieustannie znajduje się w sytuacji zagrożenia, choć realnie mogłoby się wydawać, że jest już bezpieczne. Niezupełnie.
Zaczęłam nowe życie, uwolniłam się od przemocy, wciąż pozostając w roli ofiary przemocy. Jednak do przodu tak? Znów, niezupełnie.
Myślałam że zdrowieje, myślałam o poczuciu wolności. Bez strach bez lęku. Myślałam.. No właśnie – dziś błagam o spokój i pomoc, o pomoc i spokój i tak nieustannie. Próbowałam uknuć sposób by wyzbyć się białej bezsilności.
W trudnych momentach nie potrafię nazwać swoich emocji, w głowie mam kompletny chaos, mój umysł szaleje. Drżę. Zapominam jak się mówi, zapominam o podstawowych czynnościach jakie wykonuje moje ciało – jednak pamiętam przemoc. Wieloletni i nieprzerwany ciąg.
Czuję jakbym wszystko przeżywała tu, teraz, właśnie w tym miejscu, w tym czasie. Mózg szaleje, przewijają się flashbacki, stop-klatki. Gotuję się, moje emocje są na wysokich dźwiękach. Moje ciało jest w stanie gotowości. Gotowe uciec, choć.. Milczę.
To moja trauma – moja trauma ma wiek, ma imię i nazwisko, ma rozmiar buta, numer rejestracyjny, rozmiar koszulki. Ma kolor oczu, głupkowaty uśmiech i ciężkie dłonie. To mój strach.
Muśnięta przemocą, mam na zawsze zbrukana duszę.
Pogorszyło się, wtedy było stabilnie. Trochę żyłam, trochę spałam trochę byłam. Dziś trochę pobywam, pożyje, nie pośpię – kłócę się z rozczarowaniem, utraciłam tożsamość. Utraciłam godność, wiarygodność. Utraciłam siebie.
Szukam sposobu na życie, może nie.. to zbyt wiele powiedziane, szukam sposobu na przeżycie.
Każdego dnia panicznie się boję, przestałam sypiam, przestaję jeść, nie jestem zdrowa. Chciałam tylko wybrać mądrze, nie chować głowy pod pościel przed sobą samą – boję się wyjść z domu, zabrać dziecko do lekarza, zrobić zakupy. Boję się cieszyć pięknem świata. Przestałam wychodzić z domu. Boję się świata, w którym żyje z Nim. Czuję niesprawiedliwość świata, w którym cierpię i wariuje z przerażenia przez człowieka który dziś jest wolny. Nie pamiętam kiedy tak bardzo się bałam.
Często w momentach intensywnego niepokoju wymiotuję. Trzęsę się. Płaczę. Moja siła jest zmęczona. Mój umysł jest zmęczony. Moje ciało jest zmęczone.
Chciałabym móc spokojnie zasnąć. Chciałabym odzyskać trochę spokoju. Przez sny oszalałam. Budzę się z bolesnym bezdechem – czuję napieranie Jego ciała i poduszkę na mojej twarzy.
Budzę się z obolałym ciałem – czuję dotkliwie każde kopnięcie.
Nie lubię spać, boję się zasypiać.
Nienawidzę siebie za swój wstyd, za swój ból, cierpienie. Za naiwność i bezsilność. Przestałam lubić siebie, przestałam szanować to co widzę. Nie chciałam nic mówić, bo tak bardzo się bałam.
Ile razy użyłam bezokolicznika „bać się”? Wiele taaaa.. Wiele razy wyłam ze strachu. Próbowałam złapać swój ból i strach i przepracować je. Porozmawiać z nimi. Poznać je. Zrozumieć ich „dlaczego”, „po co”, „ile jeszcze”, „jak sobie poradzić”. Polubiłam je – często mi towarzyszą. Zawsze przychodzą w parze.
Przychodzą kiedy jestem sama, kiedy jestem wśród ludzi kiedy zasypiam, gotuję, maluję, piszę, śpiewam tańczę, bla bla bla.. Przychodzą i odbierają mi umiejętność odczuwania radości. Chcą przypomnieć mi, że jestem słaba. Przypomnieć, że dotyk jest zły, że ludzie są źli. Przychodzą i mówią że jestem słaba bo się boję. Bo pozwalam wykorzystywać siebie by wzbudzić współczucie. Przypominają, że zawsze będę więźniem swojego ciała i dłoni sprawcy przemocy.
Zawsze będzie miał mnie w garści, wspomnienie o Nim będzie drążyć dziury w umyśle, otwierać gojące się rany na ciele.
Zawsze będzie przypominać, że koszmar trwa.
Zawsze będzie sprawiać, że będę przeżywać go na nowo.
" Moja trauma i Jego gówno prawda" / Dagmara.
5 notes
·
View notes
Note
Co sądzisz o ludziach, którzy biorą narkotyki?
W sumie ciekawe pytanie, bo nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Chyba nic o nich nie sądzę, nie znam osobiście nikogo, żeby móc choć trochę uogólnić opinię. I generalnie staram się nie osądzać. Wysnuję więc esej:Generalnie jest mi narkomanów szkoda. Szkoda, bo wpakowali się w wielkie bagno i zapewne będzie im bardzo ciężko się z niego wygrzebać - o ile w ogóle sobie uświadomią, że odstawienie jest im potrzebne. Szkoda, bo nie wyobrażam sobie, jaki koszmar przechodzą bliskie im osoby. Szkoda, bo narkotyki zamieniają ich w zupełnie innych ludzi. Szkoda, bo (podobno) nawet po odstawieniu już zawsze będą ich wołać. Szkoda, bo narkotyki są spiralą na samo dno. I niszczą nawet najlepszych ludzi. Tym większa szkoda, jeżeli ktoś chciał tylko spróbować i ta chwila się okazała zbyt brzemienną w konsekwencje. Tragedie powodowane przez naćpanych ludzi to też smutna kwestia. A że jestem już nieco starsza i nieco widziałam, to mam też nieco zdania o karierowiczach, którzy nap��dzają narkotykami swoje wycieńczone organizmy. Tacy ludzie mnie irytują, bo jestem przeciwnikiem znęcania się nad własnym ciałem i ignorowaniem jego potrzeb. Okej, pieniądze są fajne a czasem ze snem trzeba wygrać - ale zachowujmy jakiś rozsądek. Zwłaszcza jak się już ma rodzinę na swojej odpowiedzialności. Ludzi, którzy robią to raz i się wycofują trochę rozumiem. Sama mam w sobie pociąg do nieznanych przygód i głupie przekonanie, że mnie by to nie wciągnęło. Mimo to nie ryzykuję. Mam już wystarczająco dużo nieustających wewnętrznych ciągot, które muszę uciszać. I wystarczająco dużo czytałam/słyszałam o narkotykach, żeby uznawać szarą rzeczywistość za wystarczająco kolorową. Nie potrzebuję jaskrawić jej na siłę. Zwłaszcza, że osoby, które biorą tylko raz, często jednak na tym razie nie kończą. A znam bardzo niewielu ludzi, którzy mogą ufać samym sobie i swojemu samozaparciu. Stąd też podtrzymuję wniosek - lepiej nie ryzykować.Marihuana to temat rzeka, jest mnóstwo opinii mnóstwa ekspertów - a ja się na tym zupełnie nie znam. Uważam na pewno, że jeżeli ma lecznicze wartości, to powinno się ją w tym celu stosować. W celach rozrywkowych - nie wydaje mi się, żeby robiła jakąś krzywdę. Tylko tutaj też konieczny jest rozsądek, a jego się nie zagwarantuje żadnym papierkiem. Trzeba znać swój organizm i jego możliwości, ale instynktu słucha dzisiaj tak niewiele osób, że nie ma co wysnuwać stwierdzenia, że “raz nie szkodzi”, bo NIGDY się nie wie, czy to naprawdę będzie tylko raz. Wiele zapewne zależy od rodzaju narkotyku, ale ja się na tym nie znam. Chemia to chemia, zostawia ślad w organizmie - a ja bym nie chciała nosić śladu głupoty do końca życia. Ani żeby moich neuronów było coraz mniej. Powyższe dygresje mają się oczywiście do osób zdecydowanie pełnoletnich i zdecydowanie odpowiadających za swoje czyny. Dla ludzi poniżej dwudziestki ten temat powinien być abstrakcją, kids stay at school. Nie ma sobie co niszczyć życia na samym jego początku. Jest dużo pięknych rzeczy do przeżycia, warto przeżyć je realnie - a nie tylko w swojej głowie. Nie róbcie sobie krzywdy, z tym ciałem musicie jeszcze sporo lat współpracować - a lepiej jest ze sprawnym sprzętem, niż z wrakiem. Podsumowując: rozsądek. A co sądzę? Na pewno to, że jak już ktoś niszczy życie sobie, to niech przynajmniej spróbuje nie niszczyć go innym. I podkreślę raz jeszcze - na narkotykach w kwestii merytorycznej się naprawdę nie znam.
Dziękuję za ciekawe pytanie, aż jestem zaskoczona powstałą epopeją (która sama w sobie wartości zapewne zbyt wiele nie ma). Buziaki :*
34 notes
·
View notes
Quote
Gdy budzisz się nagle z koszmarnego marzenia, a na dworze jest jeszcze ciemno lub zaledwie zaczyna świtać, nie jesteś pewien, czy to ci się tylko śniło, albo wręcz wydaje ci się, że po prostu wydarzyło się to wczoraj. Masz żołądek w gardle, obawiasz się poruszyć o włos i czujesz, że koszmar jest realny. W przerażonej głowie próbujesz układać jakieś modlitwy i błagania, ale na nic się to nie zdaje. Wiesz, że już nigdy nie będzie n o r m a l n i e, że odkryłeś p r a w d ę i że, wyrażając się łagodnie, nie jest dobrze. Chciałbyś już nigdy nie musieć wstawać z łóżka i stawiać t e m u czoła, tylko spać dalej. I zasypiasz. A gdy budzisz się rano, iluzja normalności jest z powrotem na miejscu.
Michał K o t l i ń s k i “Miłość zwija się w bibułkę”
39 notes
·
View notes
Text
ten o czekaniu
Znacie to uczucie, kiedy bardzo, BARDZO czegoś chcecie, pragniecie, wyczekujecie, przebieracie w miejscu nogami jak charty w boksie przed startem wyścigu, obgryzacie marne pozostałości hybryd i jak na pstryknięcie palcami albo za pierwszym machnięciem czarodziejskiej różdżki - to upragnione coś staje się Waszym udziałem? Pojawia się nagle, znikąd? Ucieleśnia się oto przed Wami powiedzenie “mówisz i masz”? Znacie to?
…
Ja też nie.
Większość z nas zna jednak koszmar czekania. Koszmar lub słodką torturę, bo z czekaniem jest trochę tak, jak ze szklanką do połowy pełną lub pustą - wszystko zależy od naszego nastawienia. Znam ludzi, którzy uwielbiają czekać i osiągnęli w tej czynności mistrzostwo. A czekają na różne rzeczy. Na gwiazdkę z nieba, na zbawienie, na to, aż ktoś przyjdzie, zrobi za nich, podsunie gotowe rozwiązania, podetknie pod nos, pogłaszcze po głowie, na to aż samo się coś zadzieje. Łapię się czasem na tym, że mogę do tego typu oczekujących zaliczyć samą siebie - zwykle wtedy, gdy żyję sobie w bezpiecznym status quo i zmiany nie są wymagane, choć byłyby wskazane. Dryfuję wtedy na tratwie zwanej codziennością i biernie czekam w nadziei, że może coś podpłynie, że może będzie to złota rybka spełniająca trzy życzenia, a nie plastikowa reklamówka, którą wyrzucił do wody niemiecki emeryt wygrzewający swoje cielsko na plażach Majorki.
Są też tacy, którzy czekają czynnie, obrawszy sobie uprzednio jakiś cel, jakiś punkt na horyzoncie, do którego dążą. Wiadomo przecież, że czas tak czy inaczej musi upłynąć i upłynie, kiedyś, zawsze, bez względu na wszystko. Jest to tak pewne jak przysłowiowa śmierć i podatki (tych nie rusza nawet za bardzo coronawirus). Ale w tak zwanym międzyczasie ci czynnie oczekujący potrafią drobnymi kroczkami, delikatnymi manewrami, małymi decyzjami powoli rzeźbić sobie drogę do celu, jak fale morza, które niezauważalnie dla oka ludzkiego co rusz podmywają wystający klif. Czy takie działania skracają okres wyczekiwania? Niekoniecznie, choć może czasem tak, jeśli są nierozerwalnie związane z obraną ścieżką i wymarzonym punktem na jej końcu. A nawet jeśli nie - to i tak sprawiają, że wypełniamy czymś nasze istnienie, czyniąc z wegetacji - egzystencję, a to już samo w sobie stanowi mniejszą lub większą wartość. Przede wszystkim dla nas samych.
Ktoś kiedyś powiedział mi, że “wyczekane lepiej smakuje” i ciężko się z tym nie zgodzić.
Niewiele chyba jest równie satysfakcjonujących emocji, jak radość z powrotu ukochanej osoby, na którą czekaliśmy miesiącami (jako córka marynarza wiem, co mówię!), ten dreszczyk emocji, gdy przychodzi do nas paczka z rzeczą zamówioną pół roku wcześniej na Aliexpress (o której zdążyliśmy już trzynaście razy zapomnieć, ale czasem budziliśmy się w środku nocy i zlani potem sprawdzaliśmy status zamówienia), czy też wieczór przed planowanym wylotem na upragniony urlop, pierwszy od lat, kiedy próbujemy zmieścić do walizki wszystko, bo już zapomnieliśmy, co tak naprawdę na takim urlopie może się przydać. Im dłużej na coś czekamy, tym bardziej chyba zaczynamy przypisywać temu wartość, a gdy już nadchodzi godzina 0 - tym bardziej doceniamy to, co w końcu stało się naszym udziałem. W końcu ten cały niepokój, pokłady (nie)cierpliwości, obgryzione paznokcie, posiwiałe z nerwów włosy to realne koszta, które ponieśliśmy po drodze.
A czekamy wszyscy na wszystko przez całe życie, prawda? Czekamy w kolejkach w sklepie, czekamy na przystanku tramwajowym, żeby pojechać do pracy, czekamy w biurze na przerwę na lunch, potem czekamy dalej na koniec pracy i powrót do domu, czekamy na wieczorne wiadomości, na wypłatę, na wiosnę, na słońce, na deszcz, na to aż przestanie padać, na lepsze czasy, na zaręczyny, na ciążę, na okres, czekamy aż tabletki zaczną działać, aż przyjdzie sen i czekamy na cud, w jakiejkolwiek postaci, bo dla każdego w danym momencie może to być zupełnie co innego.
Może teraz szczególnie zaczynamy zdawać sobie sprawę z tego, jak duża część życia upływa nam zwykle na czekaniu mimo tego, że dni wypełnia nam całe mnóstwo zwykłych czynności. Zdajemy sobie z tego sprawę dotkliwie, ponieważ te zwykłe czynności zostały nam odebrane i na niewiele rzeczy mamy aktualnie jakikolwiek realny wpływ. Opadają nam nie tylko ręce i cycki, ale i chęci, nadzieje czy wola działania (bo zresztą jakiego? Ile czasu można spędzić na kulinarnych eksperymentach, sprzątaniu czy oglądając wszystkie sezony jakiegoś serialu jednym ciągiem? Albo gorzej - oglądając wiadomości?). Dominuje uczucie, że mamy tylko ten czas (kiedyś może niedoceniany) i czekanie: na koniec kwarantanny, na wymyślenie leku na wirusa, który dopadł ludzkość jak świat długi i szeroki, na legalne wyjście na spacer, na spotkanie z dawno niewidzianymi bliskimi, na powrót do pracy, na piwo w plenerze, na przełożony koncert, na odwołane loty w odległe zakątki, na normalność.
Zwykle mamy wybór. Czy, na co i jak będziemy czekać, zależy głównie od nas. Tym razem jest inaczej, a jedyne, co możemy wybrać (choć i tak nie do końca biorąc pod uwagę wszelkie nakładane na nas ograniczenia), to sposób, w jaki ten czas kwarantanny spędzimy. Bez względu na cel naszego czekania - to, jak długo potrafimy cierpliwie w tym wytrwać, świadczy pewnie o tym, jak wielką wagę ma dla nas to upragnione “coś”. Jak bardzo tęsknimy za normalnością? Ile jeszcze wytrzymamy?
0 notes