#polskie drogi
Explore tagged Tumblr posts
Text
Jaza siła przebicia
Żeby Was... Nowe wyzwanie przede mną. Posłuchajcie:
Zamknęli w końcu skrzyżowanie w MST. Pisałem wczoraj o tym. Pisałem? Chyba pisałem.
Dziś państwo Rodzice byli w mieście. Korki 2x jak wczoraj. Autobusy opóźnione o 45minut. Ludzie gadają, że czasami w ogóle nie przyjeżdżają.
No cóż, czeka mnie nowy quest - "Przebicie się do pracy". A dokładniej muszę minąć wiadukty. Wtedy otwiera mi się kilka już szybkich dróg. Ale żeby dostać się do wiaduktów to ho, ho, ho...
Ten kto wymyślił tą budowę, zamknięcie i w ogóle chyba opierał się jedynie o mapy. Tak właśnie zajebało się miasto. A jeszcze jedną drogę w mieście zamknęli na remont XD Zamiast robić objazdy i udrażniać, zamykają jeszcze szczelniej. Idioci.
Dziś wyjadę wcześniej i zobaczę jak to będzie. Najwyżej spalę więcej przed pracą, albo się spóźnię.
10 notes
·
View notes
Text
7 notes
·
View notes
Text
siemano, mam nadzieje że poszliście glosować jeśli macie czynne prawo wyborcze. lokale otwarte do 21!
#ja glosujaca na swoich znajomych bo kiedys bawilam sie w mlodziezowki i teraz znam polowe kandydatow: yes#‘never seen that person in my life’#ogolnie to frekwencja w tym termie jest niska co jest w sunie smutne bo lokalna polityka najabrdziej na was wplywa#to jak miasto jest np zarzadzane#remonty#czy jest betonoza czy nie#czy zbiorkom jest drogi czy nie#warto glosowac w samorzadowych serio#wybory#polska#polska polityka#polski tumblr#polish tag#polblr#polish things#moira speaks
9 notes
·
View notes
Text
Hejka
24-26.08
Zjedzone: nie liczyłam
Spalone aktywnie: nie liczyłam
W sobotę ruszyłam o 5 rano i zmęczenie wjechało bardzo mocno. Wjechały trzy kawy do południa a później jeszcze jedna po odprawie już po włoskiej stronie.
Na szczęście udało się w sobotę przejechać Szwajcarię. Trochę się zamotałam na wyjeździe i mnie cofnęli (miałam jedną pieczątkę zamiast dwóch). Zrobiłam tym nie małe zamieszanie, ale Włosi byli, jak to oni, uśmiechnięci oraz życzliwi.
Następnie tankowanie chłodni by starczyło na weekend i walka o miejsce parkingowe. Ostatecznie o 17 stanęłam sobie obok stacji paliw na autostradzie i padłam na twarz.
W nocy atakował mnie komar i upadł. O ile pierwszą niedogodność zatłukłam to z upałem nie da się wygrać… 28 stopni na plusie w nocy to zdecydowanie za dużo jak dla mnie - zwłaszcza, że dopiero co wróciłam ze Szwecji!
Za dnia zdychałam smażąc się w 37 stopniowym upale, ale przetrwać pomógł mi nowy sezon kimi ni todoke na Netflixie. To chyba jedyne anime na którym płaczę za każdym razem. Każdy odcinek to mentalne kopanie po jajach. Po prostu uwielbiam.
Poniedziałek to był istny zapierdol - inaczej się tego nie da określić. 5 rozładunków…. Wszystko na włoskich wioskach. Jest takie powiedzonko „kto we Włoszech drogi skraca ten do domu nie wraca” i serio tak jest. Skutkowało to maksymalnym skupienie przez cały dzień by przypadkiem się nie pomylić i nie wjechać gdzieś skąd będą mnie dźwigiem wyciągać.
O dziwo Włochom chciało się przy poniedziałku pracować. Jednemu nawet bardziej bo zamiast zabrać jedną paletę to zaczął wyciągać resztę 😆😆😆upomniałam go i mnie przeprosił, dziękując za czujność. Poza tym było ogólnie bardzo sympatycznie. Wszyscy zadowoleni, że przyjechałam a jak widzieli moje dokumenty to już w ogóle byli zachwyceni bo jestem z Polski. Włosi lubią Polaków, zostało im jeszcze z czasów drugiej wojny światowej.
Jak stałam w kolejce to też pogadałam sobie chwilę z włoskim kierowcą. Włoski, Hiszpanii i francuski są bardzo do siebie podobne, analogicznie jak czeski oraz nasz język, dlatego dało się w miarę dogadać. Bardzo sympatyczny facet, gdy wspomniałam o urodzaju pomidorów u mnie w domu dał mi przepis na zapiekankę z pomidorami. Dumny z siebie podkreślał, że jego mama tak robi i jest bardzo smaczna 😆
A na koniec dnia jeszcze domestos wysłał mi zlecenie na wtorek. O 17 ładuje kawałek za Sieną szczepionki pod Poznań na czwartek wieczorem. Ogólnie git. Jedyny minus taki, że o 8 w Wenecji mam rozładunek, zatem nie ma opcji by wyjechać we wtorek z Włoch. Załadunek wcześniej też nie wchodzi w grę - byłam tam kiedyś u nich, to mała fabryka i nie wpuszczają wcześniej, niż pół godziny przed wyznaczonym czasem.
Szykuje się intensywny powrót do domu. Najważniejsze jednak, że już bliżej niźli dalej :D
Home, sweet home… I’m cumming!
28 notes
·
View notes
Text
Armored vehicles of the Polish People's Republic during the Invasion of Czechoslovakia, August 1968.
1. "W jednym szeregu z armiami państw Układu Warszawskiego bronimy pokoju i socjalizm[u]" - "In one rank with the armies of the Warsaw Pact countries, we defend peace and socialism"
2. "CSRS do widzenia, przed nami ojczysta ziema" - "Goodbye Czechoslovak Socialist Republic, our homeland is ahead of us"
3. "Każdy Polak to dzielny wojak" - "Every Pole is a brave soldier"
4. "Poznaliśmy czeskie drogi i witamy polskie progi" - "We got to know Czech roads and welcome Polish thresholds"
5. "Witaj ojczyzno" - "Hello, homeland"
#a bit funny as not even russians or ukrainians painted anything on their tanks like this#dzień dobry czechosłowaccy towarzysze :-DD#and the NDR didn't participate because german soldiers dressed up in prussian uniforms like wehrmact soldiers marching in the sudety#well brings up bad memories obviously#pic#čumblr#polblr
58 notes
·
View notes
Photo
Czarny Potok foto z 1 sierpnia 2018
Drzewo przy kościele jest najstarszą (co najmniej 510 do 650 lat) i najgrubszą (ok. osiem i pół metra obwodu), choć nie najwyższą (ok. 20 m) lipą szerokolistną (Tillia platyphyllos) w Polsce. Powszechnie wierzono, że jego kora jest cudownym środkiem przeciw chorobom zębów, więc ciągnący licznie do kościelnego sanktuarium pielgrzymi odłamywali ją, a niekiedy obgryzali bezpośrednio z pnia. Figura Marii z Dzieciątkiem w kapliczce jest kopią rzeźby z XVII w, umieszczoną na pniu w 2014 r., po przeniesieniu oryginalnej do wnętrza kościoła. Korony dodano postaciom w 1899 r. Ówczesny proboszcz, Zygmunt Miętus, zanotował wtedy w kronice parafii: ...po Mszy świętej poszliśmy z procesją ku figurze Matki Boskiej w lipie obok kościoła i tam założyłem na głowy Pana Jezusa i Matki Boskiej nowe wyzłacane korony sprowadzone od Jana Heindla z Wiednia za 21 złr., do czego przyczyniłem się datkiem 5 złr.
Akwarela Józefa Pieniążka z 1933 r.
Pochodzący z Czarnego Potoka historyk literatury Bolesław Faron wspomina: Fascynowała nas ona od dzieciństwa. Jej wnętrze w naszych najmłodszych latach stanowiło znakomitą kryjówkę, zwłaszcza podczas, nielicznych zresztą, ucieczek z lekcji. Bywało, że mieściło się w nim 12-15 uczniów. Do szczególnych atrakcji należało wspinanie się w środku lipy, gawędzenie w ukryciu, a czasem nawet gra w karty czy inne młodzieżowe gry hazardowe. Specyficzną rolę pełniło to drzewo podczas Świąt Wielkanocnych, a zwłaszcza w drugim dniu, w śmigus dyngus. Otóż, przed wejściem do kościoła dziewczęta z całej okolicy miały zwyczaj klękać przed figurką Matki Boskiej i mówić pacierz. Z pokolenia na pokolenie przekazywano sobie bowiem przekonanie, że taka modlitwa może wpłynąć na sfinalizowanie małżeństwa, w ogóle, że młodym kobietom przynosi szczęście. Jeden z naszych szkolnych kolegów wpadł zatem na znakomity - jak mu się wydawało - pomysł. Schowamy się we wnętrzu lipy i kiedy modląca się panna wzniesie do Madonny oczy, ze specjalnej „sikawki”, zrobionej z drewna, puścimy jej prosto w twarz strumień wody. Eksperyment się udał. Kolejne nieszczęśnice zrywały się z klęczek, ocierając twarz chusteczką i chroniły się we wnętrzu świątyni...
Lipa wraz z kościołem zagrały w serialu Polskie drogi (1976-1977). Karol Strasburger i Kazimierz Kaczor w rolach partyzantów ukrywają broń w pustym wnętrzu pnia.
Kolejne części: druga, trzecia, czwarta.
><><><><><><><><><><><><><><><
Czarny Potok, Poland taken on 1 August 2018
The tree by the local church is the oldest (at least 510 to 650 years) and thickest (circa eight and half meters in circumference) though not the tallest (circa 20 m) largeleaf linden (Tillia platyphyllos) in Poland. There was a common folk belief that this particular specimen's bark is a miraculous remedy curing toothache, hence a constant stream of pilgrims who used to break off splinters or even bite them directly off the trunk. The figure of Mary with the Child in the shrine is a copy of a 17th c. sculpture; it replaced the original in 2014, after moving the latter to the church. The crowns were added in 1899. The parish priest at that time, Zygmunt Miętus, noted down then: ...after the Holy Mass we went in a procession to the figure of Mother of God in the linden tree next to the church and there I put on heads of Jesus and Mary new gilded crowns from Johann Heindl's workshop in Vienna for 21 guldens, of which I donated 5 guldens.
[watercolor painting by Józef Pieniążek in 1933]
Bolesław Faron, a literature historian born in Czarny Potok, wrote: [The linden] fascinated us since we were children. In our youngest years, its interior made an excellent hide, especially when we ditched school, which was not very often anyway. It could fit up to 12 or 15 pupils. Some of particularly attractive pastimes were climbing inside the linden, chatting in hiding and sometimes even playing cards or other youth hazard games. The tree had a specific role in the time of Easter, particularly on its second day, that is Śmigus Dyngus. Namely, local girls had a custom of kneeling in front of the Holy Mary figure and praying, before entering the church. There was a belief, passed over generations, that such prayer could help in marrying and brought luck to young women in general. One of our school colleagues came up with a great - as he thought - idea. We would hide inside the linden and when the praying girl would raise her eyes to Madonna, we'd spray her right in the face with a special wooden toy. The experiment was successful. One after another, poor girls jumped up, wiping their faces with a handkerchief and took cover in the church...
The linden together with the church made locations in a Polish TV series Polskie drogi (1976-1977), a historical drama set in the World War II. [partisans played by Karol Strasburger and Kazimierz Kaczor hide weapon inside the hollow trunk]
The next parts: 2nd, 3rd, 4th.
#wayside shrines#holy trees#old trees#local history#Slavic culture#photographers on Tumblr#original photography#Central Europe#Polska#Poland#Czarny Potok#linden#places of worship#cultural landscape#countryside#christianity#folklore#traditions#trees in culture#off the beaten path
64 notes
·
View notes
Text
Podróże, partnerstwo, koszmar i metki, założenia, chujowi ludzie.
15.07.2024
Nie mogę się dziś jakoś zebrać i uspokoić - okres mi się zaczyna i z tego całego pełnego ulgi odpoczynku teraz dopiero przerabiam, jak wiele się wydarzyło i jak wiele z tego zasługuje na przekminkę.
Po 1:
Jedziemy sobie spokojnie w górki, już kilka godzin jesteśmy w drodze, już na masę tematów rozmawialiśmy i gubiliśmy wątki zmęczeni, rozkojarzeni po sesji. Ale chcę opisać ten moment: już jesteśmy na tej krętej trasie krętej wzdłuż koryta Kamiennej. Nie wiem, jak to lepiej opisać, a zajęcia stosownego w sieci nie znajduję, ale to miejsce jest nie do podrobienia. Serpentyna asfaltowej drogi wciśnięta między ścianę skalnego zbocza i rwący potok, na drugim brzegu już na wyciągnięcie ręki pyszni się zielony Karkonoski Park Krajobrazowy. Słonko błyskające przez korony drzew, niebieskie niebo i nagle, jakoś tak w przypływie tego miejsca w głowie, tego o którym pisałam, tego, które zrobiło się, gdy organizm wszedł w tryb odpoczynku, ulgi, bycia po prostu i chłonięcia gór, widoków, ekscytacji szlakiem, który już zaraz będziemy zdobywać zalała mnie fala... szczęścia. Takiego spokojnego i bezpiecznego SZCZĘŚCIA. Wspominam ile razy tą drogą jechałam i jak wiele z tych razy zjadała mnie tęsknota za tym, aby kiedyś móc jechać na własnych zasadach, z kimś, kto podziela moje szczęście i docenia piękno tej niesamowitej drogi. A teraz jestem świadoma takiej cudownej, mięciutkiej przestrzeni, zgody i bezpieczeństwa, w której żyję swoim marzeniem: jadę tą cudowną drogą i mogę zaufać, mogę się oddać i mogę podziwiać tego człowieka, który jest ze mną i który wybiera mi towarzyszyć na szlaku. Ba! Który sam zaplanował ten wyjazd i tą trasę, bo też się w tej serpentynie przy korycie Kamiennej zakochał... I jest taki fajny! Taki mądry, zdolny, seksowny, zaradny i zabawny! Niesamowite, że mój narzeczony ISTNIEJE! Miłość mnie rozsadzała i zarazem czułam, że to najbezpieczniejsze i najmilsze uczucie, jakie mogłam sobie wymarzyć.
I w jakimś takim niesamowitym momencie nagłego zrozumienia zachwyciłam się nad tym, jak bardzo doceniam i podziwiam tego człowieka, z którym idę przez życie od 3 lat. A przecież to obcy człowiek! A okazał się tak cudownym towarzyszem! Takim niesamowitym współtwórcą więzi!
I go, mojego towarzysza - ku mojemu zaskoczeniu! - jakoś dokładnie wtedy transcendentnie dosięgnęły podobne myśli! Wyrwał mnie z tego zasłuchania we własne emocje, wypalając nagle ze łzami wzruszenia w oczach, że mnie podziwia, że jest mi wdzięczny za zaufanie, za wiarę w niego, za kochanie go; że mu imponuję swoją zawziętością i zaradnością, że czuje się przeze mnie podbudowany i zachęcony do ambitnego rozwoju. Że mnie kocha i docenia, jak bardzo dobrze na siebie wzajemnie wpływamy. No i co? No i obydwoje zarazem w śmiech, taki ze szczęścia, które tak niesamowicie dobrze współdzielić. I zarazem w płakanko, bo "wyjdź z mojej głowy, człowieku!" xD
Magia gór.
W górach było cudownie, chociaż mocno czuję swój brak kondycji.
Dlatego kolejnego dnia, w niedzielę, długo odsypialiśmy. Dłuuuugo.
A potem zjedliśmy deskę serów <3
... i pojechaliśmy do babci.
I okazało się, że to też opłaciliśmy przypałem... kontakt z moją rodziną, nawet w dobrej wierzy zawsze jest taki... trudny. Ech.
Rzecz w tym, że ciotka i wujek przywieźli babcię na chwile do Polski. Dowiedziałam się znowu przypadkiem - jakoś moi rodzice nie wpadają na to, by przekazać taką info dalej. Siostra po prostu podesłała mi w zeszłym tygodniu (gdy pisałam egzamin z gorączką) zdjęcie na którym jej synek siedzi na kolankach u swojej prababci. Okay. Fajnie.
A gdy byliśmy w górach w sobotę moja najstarsza kuzynka rzuciła na grupce rodzinnej "kto planuje w ten weekend przyjechać do babci w odwiedziny?". Odpowiedziałam jako jedyna, że chcę, w niedzielę. Gdy ja się zadeklarowałam, to jeszcze jedna kuzynka i moja siostra były gotowe przyjechać do babci w odwiedziny. Okay. Fajnie.
Ostatnim razem, gdy babcia była w Polsce miałam pracę i zjazdy od rana do nowy, nie miałabym okazji/przestrzeni by przyjechać. A wczoraj czułam wraz z moim partnerem, że mamy przestrzeń i jest okay (już po sesji) by spędzić po 3h w jedną stronę w drodze i jakieś 1-2h na spotkaniu z babcią. Babcia ma prawie 100 lat, nie wiadomo czy jeszcze będę miała szansę ją odwiedzić. Chciałam przyjechać, bo nie wiem czy to nie jest ostatni raz... Z drugiej strony: oby jeszcze wiele razów do odwiedzin było.
W dodatku babcia mi się śniła ponad tydzień temu, zanim w ogóle dowiedziałam się, że jest w Polsce - śniło mi się to tak, jakbym znowu była nastolatką, a babcia roztacza swój czar (a to charyzmatyczna osóbka zawsze była) i narzeka, że wnuczki ją zbyt rzadko odwiedzają; opowiada mi, tak, jak to słuchałam lata temu, że moje kuzynostwo mieszkające w tej samej wsi co ona lub w sąsiedniej odwiedza ją często, a najbardziej lubi, gdy odwiedza ją moja najstarsza kuzynka (tj. kuzynka nr 2 - dla mnie najstarsza z którą utrzymuje kontakt). Ta kuzynka potrafiła do babci wpaść wracając z pracy lub od klienta, z ciasteczkami i przynosiła farbę do włosów, albo odżywkę w kremie, wesoło treląc zmieniała babciną kuchnię w salon fryzjerki, farbowała babci włosy, zajmowała energetyczną rozmową i rozbawiała ją. A potem wylatywała z tą swoją niespożytą energią by realizować jakiś projekt, albo prowadzić jakieś zajęcia.
Babcia opowiadała mi, jak bardzo ceni sobie towarzystwo kuzynki nr 2, która nigdy nie jest smutna i nie mówi jej o trudnych rzeczach, woli mówić o tym, co dobrego jej się przytrafia. W śnie, tak samo, jak wtedy, gdy faktycznie taką rozmowę prowadziłam z babcią, jako młoda dziewczyna, czułam bardzo dużo ciepła słuchając, gdy babcia chwali moją siostrę stryjeczną, którą ja również podziwiałam i uwielbiałam. Babcia nie często chwaliła swoje dzieci czy wnuki, wyróżnienie były zachowane dla jedynej córki, jej męża i jej dzieci - bo oni mieli pieniądze i byli "ważni" - reszta nas w oczach babci nie była tak ważna (bez wzgledu na to czy pieniądze mieli, czy nie -dla mojej babci "sukces" oznaczał jej najmłodsze dziecko i jej potomków, reszta była "mniej ważna"). Wtedy, gdy babcia mi to mówiła i gdy tydzień temu śniłam to wspomnienie czułam dumę i miłość, gdy mówiła tyle ciepłych słów o mojej kuzynce, ale w pewnym momencie do mnie dotarło, że babcia nie mówi tego, jako pochwalę kogoś, kogo obydwie kochamy - że babcia w zasadzie porównuje mnie do kuzynki. A ja nie byłam wtedy wesoła, nie miałam siły nawet na uśmiech. Moja mama umierała, ja byłam zagubiona i prawie nic nie mówiłam, byłam... przybita. Gdy to do mnie dotarło przestałam się uśmiechać, poczucie miłości zastąpiło ukłucie odtrącenia, zranienia. Patrzyłam na babcię, która patrzyła na mnie z wyczekiwaniem, która poklepała mnie po rękach i jeszcze raz, wolno i wyraźnie, z uśmiechem powtórzyła mi tak, jakby się upewniała, czy dobrze zrozumiałam: "Lubię jak ona do mnie wpada, bo nie mówi mi o smutkach, rozumiesz? Ona zawsze mnie podnosi na duchu! Ma tyle energii, tyle do powiedzenia!". W śnie zamknęłam się w sobie, skuliłam, zacisnęłam pięści, które wciąż przykrywały poklepujące mnie dłonie babci. Czułam się tak bardzo samotna i nierozumiana. Ale w tym śnie miałam też taką nagłą świadomość: to są słowa staruszki, która jeszcze nie wie, że choruje na depresje. Nie ma siły na swój własny lęk i strach, nie rozumie nawet, że to choroba i latami nie zrozumie, minie wiele lat nim zacznie się leczyć. A rozmawia ze swoją wnuczką w najczarniejszym i najbardziej ciężkim okresie jej życia, przekonując, że chociaż jest babcią nie da jej oparcia, którego ta młoda dziewczyna potrzebuje, bo "z pustego i Salomon nie naleje", że nie da jej miłości, bo własnych dzieci kochać nie potrafiła, że nie da jej zrozumienia, bo to jest odpowiedzialność, której nie może i nie chce dźwigać - sama potrzebuje kogoś, kto ją pocieszy. Ale ta młoda dziewczyna jeszcze tego nie wie, nie rozumie... jedyne co wie, to fakt, że kolejna dorosła osoba w jej życiu ją odrzuca, mówi jej "zmień się, bo takiej jaką teraz jesteś nie potrafię akceptować". A dla naszej podświadomości "nie akceptuję" = "nie kocham".
Kiedy ja nie wiem jak w życie, jak stanąć w tą dorosłość, po totalnym załamaniu bezpieczeństwa, zaufania, wartości to słyszę "bądź taka, jak ktoś inny, aby zasłużyć na moją miłość". Znikąd przytulenia i prostego "wiem, że przeżywasz trudny czas, kocham cię". Zewsząd pretensje, że nie jestem lepsza, albo przypominanie mi, że mama coś robiła lepiej niż ja, albo zdziwienie, że przeżywam tyle trudów, bo przecież "wymyślam" - porównują mnie do swoich dzieci, które w tamtym czasie mają rodziców, owszem wymagających i krzyczących, ale wskazujących drogę, pokazujących jak się załatwia sprawy w urzędach jako dorosła obywatelka. A ja jestem sama... z młodszą, wkurwioną, i równie jak ja zagubioną młodszą siostrą i nieprzytomną matką. Gdy mówi��, że jestem sama i bezradna ogromem tego co na mnie spadło, gdy mówię jak - słusznie! - jestem zła i pełna żalu wobec mojego ojca, to dorośli w moim życiu, w mojej rodzinie są na mnie źli. Nie słyszą młodej dziewczyny w obliczu tragedii. Słyszą niewdzięczną dziewczynę, która obraża ich brata lub syna, zamiast się wziąć do roboty. Nie słyszą, gdy pokazuję im jak ojciec zawodzi jako opiekun - twierdzą, że to ja tak przekręcam fakty, by oczernić ich brata. Nie widzą, nie słyszą. Wolą nie widzieć, nie słyszeć. Gdy do mnie dzwonią pytają o to, jak się trzyma tatuś. O to jak się trzymam ja i siostra nie zapyta nikt. Pierwsza zapytała przyszywana ciocia - przyjaciółka mojej mamy, to mnie tak zaskoczyło, że buchnęłam rynkiem rozpaczy w słuchawkę. Ja wtedy nie istniałam. Musiałam przestać istnieć, aby moja rodzina przetrwała...
Gdy to piszę - płaczę.
Natomiast, gdy się obudziłam z tego snu - co by nie mówić koszmaru, to nie czułam tamtych emocji, tamtego odrzucenia, które przecież czuła ta ja sprzed 14 lat. Gdy się obudziłam nagle bardzo wyraźnie zobaczyłam, że to nie ze mną coś było nie tak. Ja byłam okay. Wcale nie czułam WIĘCEJ niż członkowie mojej rodziny mogliby pojąć - czułam tak samo DUŻO jak oni i jak oni sobie z tym nie radziłam, ale chciałam o tym mówić, pytać "jak to zrobić, żeby nie było mi tak źle?" i to ich wkurwiało, bo oni starannie odwracali się od tej części siebie. Teraz spokojnie - JAKO DOROSŁA - pomyślałam "hymmm? Ciekawe case study" i przygarnęłam w myślach tą skurczoną dziewczynę, której zaciśnięte pięści poklepywała babcia, która w tamtym momencie znowu ją odtrąciła. Przytuliłam tą dziewczynę mocno, mocno, z taką akceptacją. A potem przytuliłam babcię z akceptacją - szkoda, że nie potrafiła być lepszą babcią. Szkoda, ale ona wewnątrz była taką samą, nadmiernie obciążoną, zagubioną dziewczyną jak jej wnuczka. Też się zamykała mocniej, by nie okazać, jak bardzo jest zraniona.
Kurwa, coraz częściej zdaję sobie sprawę jak chujowych dorosłych miałam wokół siebie, gdy sama się stawałam dorosła. Wkurwia ta świadomość, że przerastałam dojrzałością niemal wszystkich - chciałam się mierzyć z problemem, nazywać go, dociekać co jest jego przyczyną. A wiedziałam, że musi być coś, co się da poprawić, by czuć się z sobą samą we własnej głowie lepiej. Wiedziałam! A oni bali się przyznać, że sami czują, że z nimi coś trudnego się dzieje, a moje pytania zapalały światła w tych obszarach, które oni woleli trzymać w mroku. Byłam im niewygodna w chuj. I nie mieli jaj by mi wtedy powiedzieć "nic z tobą nie jest nie tak, jesteś w porządku! Wszyscy tak samo mamy. Jesteś taka jak my!", to nie, dawali znać wprost lub pośrednio, że jestem dziwna, odrzucali, kurwa... Ile mi to zrobiło krzywdy w życiu!? Ile ja się z tego wygrzebywałam!? Przekonanie, że nie zasługuję na miłość, bo jestem SOBĄ? Ha! Teraz gorzko mi... Ale też wiele we mnie zrozumienia.
To ciekawe, że musi minąć jakiś czas. Musiałam pracować na terapii tyle lat nie rozumieją dokąd mnie to prowadzi, co właściwie powinno jakoś inaczej działać.
Aż nagle mam ponad 30 lat i jakby iluminacja: okay, wyraźnie widzę w jaki sposób moi dorośli mnie zawiedli. Wyraźnie widzę co było ranami, jakie mi zadali. I jakie ja nauczona mogłam zadawać swoim bliskim/ Rozumiem dlaczego tacy byli. Wiem co z czego się brało i do czego prowadziło. Boli do dalej, ale wyszłam z tego i jestem w lepszym miejscu. Jakbym patrzyła nie tyle na swoje życie, a jakby ta ponad dekada dała mi odpowiednią perspektywę by dostrzec deski i aktorów teatry życia.
Kurde.
Mocne.
Niemniej najpierw miałam taki koszmar, a kilka dni później okazuje się, że babcia przyjechała do Polski.
No to co? No to jedziemy.
Pojechaliśmy. Słońce prażyło - było idealnie! 30 *C, prawie bezchmurnie, wyjechaliśmy tak około 13, aby pobyć w słoneczku. Ściągnęliśmy dach samochodu, popijaliśmy wodę. Kocham lato! Letnia sukienka, minimum dotyku odzieży na skórze i W KOŃCU nie czuć tego przeszywającego zimna wiosny. W końcu te utęsknione 30*C - nie zrozumie tego prawdopodobnie nikt, kto nie marznie i kto nie ma zaburzeń sensorycznych. To jak cudownie komfortowo można się czuć mając na sobie minimum (w sensie - ubranie dotyka jak najmniejszych przestrzeni skóry) przy jednoczesny poczuciu, że jest przymnie ciepło, bezpiecznie i komfortowo CIEPŁO i nie trzeba zakładać swetra/szala by ochronić się przed ziąbem - to jest coś tak PRICELESS, że nie wiem jak to opisać SZCZĘŚCIE po prostu. Nadwrażliwość sensoryczna to moja główna przyczyna miłości do lata.
Mój narzeczony prosi, aby mu powiedziała kiedy ma zjechać w bramę. Dziwię się, że nie pamięta, który to dom mojej babci, miejsce akcji wielu opowieści rodzinnych o których słyszał. A on mnie uświadamia, że faktycznie - NIGDY jeszcze tam nie był, bo babcia od 2 lat mieszka w Niemczech. A ten raz, kiedy babcia była w Polsce, a mój klan miał zjazd letni na jej ogródku, wtedy mój partner był na wyjeździe z członkami swojej rodziny. Ale szok. Przeżywamy sobie obydwoje, że nie był jeszcze u babci!
W końcu wjeżdżamy - wujek zostawił bramę otwartą, więc korzystamy i parkujemy pod zacienionym daszkiem, w głębi podwórka, za tarasem. Widzieliśmy, że pod markizą siedzą siostra mojego taty z mężem - też nie widziałam ich od roku.
Wysiadamy z auta i z daleka słyszę jak wujek - ten z Niemiec, mąż siostry mojego taty - wzdycha, trochę tak... sarka w zasadzie. W momencie, gdy widział tylko wysiadającego mojego chłopaka jeszcze podszedł do schodów z uśmiechem, a jak zobaczył mnie, to właśnie: sarknął i usiadł pod markizą z powrotem, ale po chwili się zreflektował i podszedł, aby się przywitać. Mała rzecz. Bardzo mała. A przypomniała mi o tym, jaki jest stosunek tej części rodziny do mojej gałęzi rodziny, jak ciocia kiedyś tłumaczyła dzieciom swoim znajomych, aby przestali mówić po angielsku, aby mówili wszyscy swobodnie po niemiecku i nie ważne, że ja nie zrozumiem, bo przecież ja jestem cytuję "nie ważna"... co obudziło śmiech wszystkich (a ja wtedy nie rozumiałam co mówią, bo nawijali po Niemiecku) poza moim kuzynem, a synem cioci, którzy wkurwiony obciął matkę wymownym spojrzeniem, chwycił mnie za rękę i wyprowadził z kuchni trzaskając za nami drzwiami. A chwilę potem wyjaśnił mi co jego matka właśnie powiedziała... Był wściekły i zawiedziony zachowaniem matki i sytuacją w jakiej mnie postawiono. Pamiętam to. I pamiętam żywo reakcję krewnych. I chyba nigdy tego nie zapomnę: ani ciotce, ani kuzynowi. Ani mojej kuzyce-równolatce, która zaśmiała się z "żartu" własnej mamy, i która nie wyszła ani do mnie, ani do swojego brata po tym trzaśnięciu drzwiami... No i ja pamiętam i nie zapomnę, a to samo w sobie jest już pewną postawą utrudniającą relację, nie? Myślę, że dojrzalej byłoby zapomnieć - ot, przeszłość. Ale to wtedy tak mnie zabolało, że nie potrafię i nie chcę zapomnieć. A zachowanie wujka w niedzielę? - chcę interpretować je jako przypadek, jako "nie dopisuj historii, może w ogóle nie chodziło o ciebie", bo może wcale nie było to lekceważenie, tylko kolano go zabolało i musiał rozchodzić? Ot coś tak błahego! Tak mogło być.
Wybrałam nie przejmować się. Chciałam wpaść do babci, po prostu.
No i wpadłam do babci. Babcia okazała się również siedzieć pod markizą. Jak mnie zauważyła to krzyknęła moje imię i klasnęła! Miłe. Jest drobniutka i chudziutka, włosy wciąż ma nieprawdopodobnie BIAŁE. Zazdroszczę jej tych włosów. Coś przepięknego!
Przywitałam ją i ciocię, wujka, ale... ech. Był z nami nasz piesek. Nasz REAKTYWNY, LĘKOWY piesek. No i my akceptujemy realia, jakie się wiążą z podróżowaniem z naszym pieskiem: no poszczeka. Tak ma, że poszczeka. Trudno. Chwilę jej trzeba dać na ogarniecie sytuacji zanim poczuje się bezpiecznie. Dlatego od razu informujemy nagle "zaatakowanych hałasem" ludzi, że jest pieskiem lękowym i najlepszym sposobem, aby pomóc jej się uspokoić jest ignorowanie jej. Proszę na nią nie patrzeć, do niej nie mówić, zachowywać się tak, jakby się jej nie widziało i nie słyszało. Będzie można pogłaskać, jak sama się uspokoi, upewni się, że nikt jej nie chce zrobić krzywdy, sama się zacznie dopraszać głaskanka. Serio.
Ciocia na to, że ją "uciszy" poprzez wkupienie się w jej łaski za sprawą smaczka. Więc najpierw ja, a potem mój narzeczony powtarzaliśmy (jak katarynki), że to w tym przypadku absolutnie nie jest metoda, to jest stwarzanie dodatkowo stresującej sytuacji. Nie ten piesek. Nie taka metoda. A i ciocia, i wujek zaczynają na zmianę wyciągać smaczki (nie wiem skąd te smaczki dla psów mają, nie wyjaśniali - to kociarze) i do psa podchodzić i ją "przekonywać", że jedzenie dobre i że oni są "dobrzy" (oddaję, że ciotka zapytała czy może podać małej smaczka, a ja odparłam, że może, ale później - to już ciotka zignorowała, bo ona przecież "ma rękę do zwierząt" arght). I patrzą mojej psince w oczy, i zauważają jej egzystencję, i łażą za nią, i mówią do niej. Czyli robią DOKŁADNIE to, co prosiliśmy by nie robić. Ignoruj, udawaj, że nie widzisz, nie słyszysz, to do minuty umilknie, a potem sama się przyjdzie przywitać - cicho przywitać i wtedy dasz smaczka, ale to będzie inne danie smaczka: w bezpieczeństwie i w ciekawości ze strony psa. A teraz jesteś zagrożeniem, które zbliża się na końcu pychotki, nie będzie cię kojarzyć jakoś "tego dobrego, który daje pyszności" tylko jako "te pyszności, które podaje ktoś straszny, kto jest blisko i kogo się boję". Powtarzaliśmy, a wujek i ciocia swoje. Ciocia nadal, że "ona zna się na oswajaniu psów", a ja jej, że my pracujemy z behawiorystką, której metody działają i ktorej ufamy.
No wkurwioło mnie to.
Bo przyjeżdżam, stara dupa, 35 lat na karku, a cioctka jak nie szanowała moich granic za dzieciaka, tak teraz po 35 latach nie szanuje moich granic. I czułam się z tym chujowo. Czułam się bezsilna. Czułam się zła. Czułam się niesłyszana. Czułam się NIEWAŻNA.
A chodziło o ochronienie mojej podopiecznej. I dupa. Zawiodłam.
Zawiedliśmy.
Ech.
W końcu poszłam z pieskiem - który "o dziwo" mimo zjedzenia smaczków nadal szczekał i zdesperowana ciocia zaczęła do niej mówić (w sensie: gapić się jej w buzię i kierować do niej słowa - czyli robić DOKŁADNIE to, co powoduje, że mój pies jest bliski paniki ze strachu), że pewnie chce więcej smaczków, a im się smaczki kończą. Kurwa. Wyszłam na spacer po ogrodzie - dopóki wujek nie mówił do mnie pies był spokojny i cichy, niesamowite. Kto by pomyślał. Arght! Ale w końcu wujek zaczął mówić, a zaczął od pytania z wyższością i kpiną: "co myślą o was wasi sąsiedzi?" - no miło w chuj. Kurwa. Ale zamiast się wkurzać, wzruszyłam ramionami i jeszcze raz, metodą zdartej płyty wyjaśniłam, że jest z pieskiem lepiej, że pracujemy z behawiorystką, że piesek się uspokoi, jak będziemy ją ignorować, nie będziemy do niej mówić o czym zaraz się przekona.
Zrobiłam jeszcze kółko po ogrodzie, ale słyszałam, jak wujek zagadał do mojego narzeczonego. Miał ton miły, sympatyczny, zagadał gawędziarsko wręcz. I mój chłopak tak to odebrał w tamtej chwili, ale ja znam wujka na tyle, by usłyszeć, że był wkurwiony i chciał dać znać o swoich granicach: wujek zapytał jak to się stało, że przyjechaliśmy dzisiaj do nich, do domu babci. Bo nie dzwoniliśmy. Nie uprzedziliśmy ich. Nie spytaliśmy czy możemy przyjechać, czy nie mają innych planów. Mój chłopak na to z prostotą "mamy pierwszy wolny weekend od roku i chcieliśmy po prostu odwiedzić babcię, póki jest okazja". A na to wujek, że "ach, tak!" i wyjaśnia, że spodziewają się przyjazdu gości z innej miejscowości. Że to zapowiedziani goście, daleka rodzina naszej babci, z innego miasta wojewódzkiego. Na co zaintrygowany O. również wszedł w small talk i odparł "ach tak!", i czeka, aż wujek będzie kontynuować opowieść o tej rodzinie (bo ciekawy jest, w końcu do tej rodziny ma wejść sam i wie z doświadczenia, że tu są takie opowieści, że wow), a wujek milczy zdziwiony, że facet nie załapał jego delikatnego "spadajcie stąd". xD I tak sobie milczą. xD
Wróciłam z pieskiem na taras i usiadłam obok babci. Zadałam babci pytania, porozmawiałyśmy chwilę. Babcia pytała czy się jej nie wstydzę. Zdziwiłam się. Dlaczego? A babcia na to, że przecież jest taka stara. A ja na to zdumiona "no i co z tego!?". A babcia patrzy mi w oczy, wnikliwie, szukając fałszu i nagle kładzie mi ręce na udach, na dłoni (jak kiedyś, jak w tym śnie, który był też po części wspomnieniem) i z uśmiechem, ba! Jakby łapiąc, że to jest bliskie żartu wybucha "No przecież, że jestem stara! I przecież jestem twoją babcią! Babcią!" A ja - za to jestem wdzięczna mamie, bo ZAWSZE, od dziecka tym rozbrajałam babcię - mówię jej "Tak, jesteś moją babcią. A ja jestem Twoją wnuczką. Kocham cię!". A "kocham cię" to dla mojej babci coś, czego się nie mówi na głos, a na pewno nie tak łatwo i lekko, jak nasza mama uczyła mnie i siostrę, a co było tak pewne i oczywiste. I babcia słyszy "kocham cię" i oczy jej zachodzą łzami wzruszenia, i staruszka się do mnie przytula, jak dziecko. Jak dziecko, nieśmiało, rękami ściskają moją dłoń na udzie, przywierajac starutkim bokiem, do mojego boku, przytulając białą głowę do mojej piersi, opierając się pod moją brodę. Jak dziecko. A ja całe szczęście jestem już DOROSŁĄ i wiem, jak chcę dawać i co mogę przyjmować. Więc moją starutką babcię też otaczam ramionami, w mocnym uścisku i przytulam ją. Daję. Uśmiecham się do mojego narzeczonego. On uśmiecha się do mnie. A babcia po chwili się odsuwa, jakby najedzona, pewna, spokojna, zadowolona, bezpieczna i po prostu siedzi obok mnie trzymając mnie za rękę. Między nami jest spokój.
Ciocia i wujek po prostu obserwują, trochę zirytowani - jako opiekunowie starszej osoby wiedzą ile odcieni ma opieka nad osobą, która nie zawsze wie gdzie jest. I nie potrafią zrozumieć, że ja też to wiem. Nigdy tego nie pojmowali. Oni są źli, że muszą się nią zajmować, uważają, że nikt w rodzinie nie zdaje sobie sprawy ze skali problemu jaki generuje starzejacy się rodzic (a śmieszne jest to, że to oni jako jedyni w rodzinie nigdy nie musieli się zajmować wymagającymi opieki członkami swojej rodziny - wszyscy bracia mojego taty opiekowali się teściami i teściowymi, ale akurat nie ta para). Uznają moje "kocham cię" być może za zbyt płytkie? Może nieszczere? A może ich wkurza, że "kocham", a nie chcę się zajmować? Nie wiem. Raczej panuje przez chwilę na tarasie atmosfera napięcia, która przerywa ciocia... pyta czy myśleliśmy, aby udać się z naszym psem do jakiegoś trenera albo behawiorystki. Milczę zdziwiona przez chwilę. I teraz, jak o tym myślę to nie było we mnie złości. Było we mnie zaskoczenie, że przecież tyle razy już to mówiłam w ciągu ostatniego kwadransa, a ciocia wybierała nie słyszeć. Wow. A może ją też zestresował hałas, jaki zapewniała nam moja suczka? Nie wiem....
Więc spokojnie, cierpliwie, z powagą patrząc szczerze zaciekawionej cioci w oczy jeszcze raz powtarzam, metodą zdartej płyty, dokładnie to, co mówiłam od momentu przyjechania, tymi samymi słowami, że nasz piesek jest pieskiem reaktywnym, lękowym, że nad złagodzeniem jej zachowań lękowych pracujemy od ponad roku z psią behawiorystką i widać progres, dlatego zależy nam, aby jednak pozostać przy wytycznych jakie dała nam behawiorystka, czyli: proszę ignorować obecność psa w pomieszczeni, nie patrzenia na nią, nie mówić do niej, nie wyciągać ręki dopóki nie oswoi się na tyle, by sama podejść itp, itd. Dopiero, gdy po raz enty doszłam do wymieniania zachowań, jakie powinni nowi ludzie wykazać przy naszym piesku ciocia i wujek drgnęli zdradzają, że w końcu DOSZŁO. Jakby ta moja mantra, którą powtarzam od momentu przyjazdu w końcu zaczęła brzmieć jak słowa, a nie jak jakiś szum w tle.
I wtedy ciocia walnęła "aaaa! Czyli jednak chodzicie do jakiegoś specjalisty! To dobrze. Trzeba, bo taki pies to duży problem."
Ech.
Byli zdziwieni, kiedy okazało się, że nasz piesek lubi się z pieskiem mojej siostry. Zakładali, że "dobra" Lucyka pewnie odgania się od ujadającej "problematycznej" Weles. A my spokojnie wyjaśniamy, ZNOWU, że ona się boi ludzi - psów się nie boi. Nasze pieski się bardzo lubią. Są cichutkie i się razem bawią. "Coś niesamowitego!". I pytają jak w takim razie nasz pies reaguje na psa kuzyna - jakby szukając potwierdzenia, że których z tych "dobrych" psów nie lubi naszego pieska. A tu już mój zaskoczony tokiem myślenia wujowstwa partner odpowiada, że z tamtym pieskiem też się lubią. I pokazuje filmik jak nasze pieski bawią się w piasku na plaży nad rzeką. Zdzwiony wujek przechyla się pyta do mojego chwilę-temu-spokojnego pieska "czyli ty potrafisz się zachować, co!?", co oczywiście kończy się tym, że Weles zaczyna ujadać do wujka jak szalona. Ja nie wiem... kurwa, nie wiem, ale zmęczona znowu jak mantrę powtarzam, żeby do niej nie mówić, nie patrzeć na nią, ignorować, chyba, że sama podejdzie, bo doputy nie podejdzie sama to jest w lęku. A wujek jakby nie słyszał. Tym czasem mój partner, dzieli się filmikiem przedstawiającym pieska jego rodziców i naszej psicy: pokazuje zdjęcie. Wujek i ciocia zdziwieni komitywą piesków na filmu dopytują jak wyglądało pierwsze spotkanie tych psiaków, czy piesek rodziców mojego narzeczonego wkurzał się na ujadanie naszej małej. A na to, cierpliwy O., wyjaśnia, że bynajmniej, bo mała nie szczekała, ona szczeka tylko na ludzi, bo to ludzi się boi, a nie innych psów. Dziewczynki od razu się polubiły, a problem był innego rodzaju: nasz psiaczek bał się tak duże pieska jakim jest pies teściów, ale nie szczekała, tylko uciekała ze strachu. Musieliśmy wszyscy razem usiąść na podłodze, a Weles siedziała podczas zapoznawania ze swoją psią-ciocią u mojego partnera na kolanach. Po tej NIEMEJ chwili ostrożnego wąchania dziewczyny poleciały szaleć na ogrodzie. Wujek i ciocia machali głowami ze zdumieniem "niesamowite".
Nie mogli też pojąć, że nasz pies niucha nie po to by gonić koty, tylko dlatego, że czuje kota. Wyjaśnialiśmy, że ona się z kotkami wychowywała, w jednej budzi, że nie ogarnia idei gonienia kota - ona koty na spacerach notorycznie wita z radością i obszczekuje zapraszając je do zabawy. Co skonfundowane koty przyprawia nie tyle o chęć do ucieczki, a właśnie takie spojrzenie w stylu "WDF piesku? Quo Vadis!?" - serio, koty we Wro nie uciekają przed moim pieskiem, tylko siadają w bezpiecznej odległości o obserwują i przyjazne nawoływanie do zabawy xD. Wujek i ciocia znowu słuchali tego, i pytali jeszcze raz co by zrobiła, gdyby teraz weszła do domu babci i znalazła ich kotkę. Nic. Ucieszyłaby się. Może by przyniosła jej piłkę i machałaby ogonkiem. A na to wujek z powątpiewaniem "a nie goniłaby by?", a my na to, jeszcze raz, metodą zdartej płyty, "wychowywała się z kotkami, ona lubi kotki, nie goni ich", a na to wujek "A zaatakowałaby?", a my znowu "nie, ona się wychowała z kotami, to ludzi się boi i to na ludzi szczeka, bo od ludzi zaznała wiele zła w swoim krótkim życiu. Z kotkami mieszkała w jednym kojcu od pierwszego dnia życia". Ech...
Pytali potem skąd ją braliśmy, chcieli nam opowiedzieć o "cywilizowanych" adopcjach w Niemczech, gdzie należy zdać kurs na opiekunach psa i byli zdziwieni na wieść, że podobnie jest u nas, chociaż nasz przypadek to inna, bardziej skomplikowana historia. Wujek to obciął mówiąc "Czyli wkońcu i to do Polski dotarło."
I ja wiem, że to small talk, ale to jak ten small talk przebiegał chyba dość mówi o tym, jak moi krewni lubią przypinać metki. Ech. I szukają bardzo wytrwale potwierdzenia swoich założeń i jak trudno im przyjąć, że założenia mogą być błędne...
Odniosłam się również do tego co slyszałam, że mówił wujek. Powiedziałam, że przyjechaliśmy do babci w odwiedziny, a nie wpadliśmy na pomysł by dzwonić bo... NIGDY tego nie musiałam w sowim życiu robić chcąc odwiedzić babcię w jej własnym domu, ale szanuje, jeżeli ze względu na stan jej zdrowia jako opiekunowie wytyczają nowe granice. Na to wujek, trochę takim tonem "z łaski swojej" wyjaśnił, że oni niestety są trochę przyzwyczajeni, że gdy tu są to wszyscy się zjeżdzają bez zapowiedzi, a oni tego bardzo nie lubią, ale też jest mu miło, że przyjechaliśmy bo miał okazję poznać... i machnął ręką w kierunku mojego narzeczonego... Chujowo to wyszło, bo wujek miał ton łaskawego pana i władcy, wyrozumiałego, ale też szarmanckiego, a w tamtym momencie okazało się, że nie pamiętał imienia mojego chłopaka... I zamarł niezręcznie, z tą wyciągniętą ręką, a mój chłopak mu podpowiedział jak ma na imię. Naprawdę, bardzo nie chciałam się wkurzać, ale z dzisiejszej perspektywy czuję jakie to było lekceważące i na jak wielką złość zasługiwało. Wróciłam do podjętego tematu dodając, że to nasz pierwszy wolny weekend od roku, chcieliśmy odwiedzić babcię, bo poprzednio jak była w Polsce to mieliśmy zjazdy (okazało sie, że wujek i ciocia nie wiedzą, że studiuję - co jest cholernie ciekawe, bo o tym wie zarówno ich syn i ich córka, a także moi rodzice z którymi mają kontakt stały... a z drugiej strony: nie muszą wiedzieć, bo i po co, raz na rok mnie widzą i przecież "jestem nieważna" dla nich, soł, łatewa). Wyjaśniłam też wtedy od razu chcąc przedstawić jak sytuacja się klaruje, że to kuzynka nr 2 na naszej grupce rzuciła hasło by przyjechać dziś do babci, myślałam, że ona jako organizatorka może miała większe rozeznanie w ich dostępności czasowej, a widocznie po tym co mówi wujek i ciocia - nie miała. Uprzedziłam, że wygląda na to, że jesteśmy pierwsi na miejscu, a tu jeszcze zmierzają trzy nasze krewne z rodzinami/partnerami. Więc jeżeli oni się teraz spodziewają gości to może dam znać telefonicznie kuzynkom i siostrze, abyśmy spotkali się gdzieś indziej. Propozycja się wujkowi spodobała, jeszcze raz podkreślił, że spodziewają się lada moment gości. A ciocia się zdziwiła, jakby nie dowierzała, że ten pomysł odwiedzin wnuczek u babci mógł wyjść z inicjatywy kuzynki nr 2, bo właśnie ta kuzynka była u nich w odwiedzinach wczoraj i cytuję: "żegnała się tak, jakby miała już nie przyjeżdżać" dlatego zdaniem cioci, to cytuję "aż dziwne", żeby ten nasz przyjazd był jej pomysł (MEGA dziwne sytuacja - masz 35 lat i ciotka tobie wmawia, że nie wiesz co mówisz, albo, że kłamiesz bo ona wie lepiej, jakie intencje mogłaby mieć kuzynka nr 2). Nie skomentowałam. Bo i po co? Co, miałam jej pokazywać wiadomość tekstową na grupce? Wymianę zdań? Do tej grupki mają dostęp również dzieci ciotki. Jakby chciała to od dzieci dostanie wgląd.
Zadzwoniłam do kuzynek, dogadałyśmy się, że widzimy się w takim razie na ogrodzie u rodziców kuzynki nr 2, w sąsiedniej miejscowości.
Gdy rozmawiałam na podjeździe zatrzymał się jakiś samochód. Słyszałam jak wujek rozmawiał przez chwilę z moim narzeczonym o pochodzeniu mojego chłopaka - mój chłopak totalnie nieświadomy, jakie mój wujek ma doświadczenie z "Ślązakami" (tj. w okolicy w której wujek się wychował w Polsce "Ślązaków" reprezentowały rodziny patologiczne, alkoholowe. Tam "Ślązak" to na 99,99% alkoholik i prostak, bez edukacji, ale z ciężką ręką. Więc kiedy mój chłopak, syn magistra inżyniera i fizyczki, odpowiedział wujkowi, że jest ze Śląskiego to wujek już mu przypiął metkę i kiwał głową z miną wykrzywioną w grymasie pogardy. A potem wujek rzucił do przez chwile nieobecnej żony, że mój narzeczony jest Ślązakiem, i w jego ustach to mówiło baaaaardzo dużo o tym co o nim sądzi, a nieświadomy niczego O. radośnie zagaił, że właśnie nie jest Ślązakiem, bo wprawdzie pochodzi z województwa śląskiego, ale jest Zaglębiokiem! I to bardzo znacząca ciekawostka etnograficzna, dlatego od razu wszedł w gawędziarski ton i z zapałem rozjaśniał wujkowi czy jest Zagłębie i jaką ma historię. Mój chłopak NIE WPADŁ NA pomysł nawet, by ktoś mógł pogardzać mieszkańcami całego województwa! Nie przyszło mu nawet na myśl by istniał stereotyp Ślązaka-alkoholika, nie to pokolenie, nie to myślenie! A mój znudzony wujek, już osadzony w opinii na temat człowieka, którego NIEZNA, potaknął "a, czyli wy się tam na śląsku jeszcze jakoś dzielicie" jpd... Co za chujowi ludzie.). ANYWAY, wujek zmienił temat informując niby swoją żonę, ale w sumie nas, że właśnie ktoś podjechał na podjazd. I szkoda, że nie do zacienionego miejsca parkingowego, bo musieli przecież zamknąć bramę, gdy przyjechaliśmy z psem (pies na ten moment był już ciuchutki, hasała sobie po trawie, tylko babcia komentowała na głos, że piesek powąchał żywopłot, albo kwiatki i że jest takim mądrym pieskiem, ma takie mądre oczka, że się mnie pilnuje, że obserwuje nas wszystkich).
No i to już mój chłopak odebrał, jako sygnał do zbierania się. Okay. Żegnał się. A tu nagle wchodzi mój ulubiony wujek! Brat mojego taty i cioci. Jakby słońce weszło. Wujek z daleka wita mnie szeroko otwartymi ramionami, idzie do mnie przez ogród, przytula na powitanie. Delikatnie, ale serdecznie <3. Pyta gdzie się zbieramy! I dlaczego! Przecież babcia przyjechała, on przyjechał, cudowna pogoda! Spotkanie rodzinne! Że tak dawno mnie nie widział (w Boże Narodzenie ostatnio). Namawia nas: zostańcie, to przecież super, że wnuczka z narzeczonym przyjechała do babci! Niech babcia się tymi odwiedzinami nacieszy! Chciałby z nami porozmawiać, dowiedzieć się co słychać. Wyjaśniam mu, że wujek i ciocia, gospodarze, czekają na gości, a ja nota bene miałam się tutaj spotkać między innymi z jego córką (czyli kuzynką nr2), jego zięciem i wnukiem. Na to wujek na luzie odpowiada "no wiem, córka mi mówiła. Właśnie pakowali się do auta by tu przyjechać." O patrzy się zdziwiony na swoją siostrę, która milczy xD (w sumie, jak teraz myślę, to może to milczenie to było trawienie tego, że mówiłam prawdę, że faktycznie kuzynka nr 2 miała zamiar ZNOWU przyjechać mimo, że się wczoraj pożegnała? A może ciotka tego nie zarejestrowała w ogóle? Może chodziło tylko o to by się mnie pozbyć?). Wujek wchodzi na taras, siada swobodnie. Nikt go nie wyprasza, nie wygania. Jest mile widziany. A wujek z Niemiec się upewnia, czy otworzyć nam bramę... Poprosimy.
NA pożegnanie jeszcze babcia mi mówi, że wie, że jestem zaręczona i że uważa, że ten mój narzeczony to dziś cały czas prezentował się tak fajnie: że jest mądry, wygadany i taki "z jajem", że potrafi żartować. Babcia mi mówi, jeszcze raz, patrząc mi głęboko w oczy "MASZ FAJNEGO NARZECZONEGO" - ale to brzmi tak, jakby chciała mi przekazać coś innego, coś głębszego i poważniejszego. Co to znaczy? Czy to chwila jasności umysły czy bełkotanie staruszki z demencją? Nie wiem. Ale przyjmuje to takim, jakim jest. I faktycznie, uważam, że ten mój narzeczony jest fajny. :D Mówię jej, że jestem z nim bardzo szczęśliwa. Babcia każe mi uważać i doceniać to, co jest - co odczytuję, jako mądrą i realistyczną poradę. Babcia jeszcze mówi mojemu chłopakowi przepraszająco, że szkoda, że jest taka chuda i niedołężna, że nie wygląda najlepiej, bo on jest taki fajny - to cień tego flirtu i charyzmy jaką potrafiła zasadzić, ale to wciąż bawi i powoduje uśmiech. Jakby próbowała mi faceta odbić. xD
Dowiadujemy się od cioci, że oni wyjeżdżają za 2 dni, więc naprawdę mieliśmy szczęście, że udało się nam babcię odwiedzić. Pytam cioci czy tu był ich urlop wypoczynkowy, na co obydwoje się aż żachnęli ze złością "z babcią to nie ma mowy o wypoczynku, to jest praca na pełen etat!" - rozumiem. Wyjaśnili, że urlop to mają we wrześniu, a teraz wpadli do Polski na kilka dni pozałatwiać sprawy, a wracają tak szybko, bo ich córka się buduje. Zazdro - już to przerobiłam xD, miesiąc temu miałam ból dupy na tą wieść, bo JAKIM CUDEM osoba od 10 lat częściej bezrobotna, niż pracująca, ma za co się budować!? No, ale okay, ma wsparcie, ma dzianych rodziców, zazdroszczę i to uczucie przeze mnie przemawiało, gdy miałam ból dupy, przerobiłam to, życzę jej pięknego domu, szczęścia i niezależności od rodziców (z którymi mieszka od dekady). Anyway - na tarasie w domku babci ciocia wyjaśniła, że córka się buduje i dała znać, że to głupia decyzja. Wyjaśniła mi, że jej córka ma się gdzie budować tylko dlatego, że lata temu oni, rodzice wystąpili o nadanie ziemi obywatelom miasta (jakies takie prawo albo w ich landzie, albo w Niemczech w ogóle) - dla każdego z ich dzieci. No i po tych 35 latach w końcu ich córka doczekała się swojego miejsca na liście. I dostała ziemię. I podobno (ciocia powiedziała to z powątpiewaniem, z ironią) odłożyła pieniądze i będzie się budować - zatkało mnie. Ona się nie cieszy. Szok. No okay. Nie rozumiem. Ale najwyraźniej mam za mało info by rozumieć. Luz.
Ciocia momentalnie zaczęła porównywać zaradność córki do zaradności syna, więc mimo wolnie przypomniałam sobie ile trwało zanim kuzyn zbudował dom: zaczęli w pandemii, opóźnienia były olbrzymie, wszyscy bracia taty/cioci przyjechali do Niemiec by pomóc w tej budowie, a potem kuzyn przez prawie 2 lata wciąż i wciąż wykańczał ten dom. To naprawdę wielki dom... Przeraziłam się na myśl, że kuzynka miałaby wykańczać latami ten dom, więc palnęłam "ona też chcę taką dużą gabarytowo budowę?" jakoś nagle wyobrażając sobie drugi tak olbrzymi dom jak dom kuzyna. Fajnie, ma przestrzeń, ale zarabiając znaczniej mniej niż kuzyn i w dodatku nie znając się na wykańczaniu taka budowa by mnie (bo od razu emaptycznie sobie wyobraziłam, co by było, gdybym ja się w takiej sytuacji znalazła) przygniotła i frustrowała. A na to ciocia sarknęła z pogardą, że w żadnym wypadku jej córka nie ma powodów by budować tak duży dom, jak jej syn, bo przecież nie ma ani męża, ani perspektyw na dzieci. Że ja muszę zrozumieć, że jej syn to ma ��ONĘ (pokreśliła niemal krzykiem) i ma PERSKETYWĘ NA POWIĘKSZENIE RODZINY, nie to co jej córka, bo ona żadnych perspektyw nie ma.
Ok.
To ja tym bardziej kibicuję kuzynce w tej budowie i wyprowadzce od rodziców.
JPDL.
I w sumie to mnie najbardziej z tej wizyty dotknęło i zabolało, bo to był latami mój kawałek - ja nie miałam partnera, ani perspektyw na rodzinę. Więc stąd być może ta złość ze strony cioci i wujka wobec mnie: przecież ja latami byłam "nie ważna", służyłam jedynie jako tło dla ich córki by mogła błyszczeć. Może fakt, że ja mam teraz partnera i myślimy o przyszłości z moim chłopakiem (my nie o dzieciach, ale może dla cioci i wujka samo to, że się zaręczyliśmy jest równoznaczne z planowaniem rodziny przez nas? Lubią w końcu metki, nie?) jest powodą, gdy im się hierarchia życiowych sukcesów nie zgadza? Ech. To chujowe w ogóle, że przekreślają swoją córkę zamiast ja wspierać... NVM.
Wczoraj, podczas tamtej wizyty byłam kwiatem lotosu, krynicą ciepliwości i byłam niewzruszona dopóki ciotka z pogardą nie zaczęła mówić o swojej córce, dając znać, że nią gardzi właśnie za to, że jej życie wygląda tak, jak też latami wyglądało moje.
Zabraliśmy pieska, pożegnaliśmy się i wyjechaliśmy. Zostawiając na tarasie pod markizą babcię, dwoje jej dzieci i zięcia - bo wujek był mile widziany przecież.
Dziś, gdy o tych odwiedzinach casualowo opowiedziałam siostrze to się wkurwiła na pełnej słysząc, że w zasadzie zostaliśmy wyproszeni z domu WŁASNEJ BABCI. Siostra pomstowała mi w słuchawkę "mam się zapowiadać, kiedy chcę odpwiedzić własną babcie!? Czy im się w dupach poprzewracało!? Chcą żeby szanować ich czas, a sami kurwa nikogo nie szanują! Pamiętasz jak rozwalili urlop naszym rodzicom rok temu? Mieli w dupie, że nasi rodzice mieli wczasy już opłacone, a oni sobie wzięli wczasy w tym samym terminie i zrobili aferę, że nasz tata ma wracać znad morza i jechać do Niemiec opiekować się babcią, bo oni lecą grzać dupę do Egiptu!? Nie pamiętasz jak mamie było przykro i jak ciotka pierdoliła, że jej odpoczynek się bardziej nalezy niż naszej mamie, która sraciła masę pieniędzy ze swojej niedużej emerytury?".
No ok. Racja.
Chujowi ludzie. Potrzebowałam to spisać... Spotkanie z kuzynkami opiszę osobno.
15 notes
·
View notes
Note
sorry jeżeli dziwne pytanie, ale jaki było twoje doświadczenie z zamawianiem bryloków vograce do polski? bo myślałam o użyciu strony ale różne rzeczy od polakow słyszałam
było normalnie? Nie wiem ja nie mam żadnych szalonych historii z zamawiania rzeczy online ogólnie. Przesyłka jest droga + jak wszystko inne jest liczona głównie w dolarach (tragedia dla mojego portfela) i standardowo idzie tak z tyle ile piszą, czyli z maks. 2-3 tygodnie. Tej szybszej nigdy nie zamawiałem. nawet standard jest tragicznie drogi więc się nie wypowiem... poza tym same breloki i inne takie przyszły mi za każdym razem bez zarzutu
16 notes
·
View notes
Text
Hejka!! 🩷
Wracam do any!! 🤭 Byłam już kiedyś na motylkowej stronie tumblra, ale zostałam zmuszona do przejścia na recovery przez rodziców. Wracam pełna motywacji by osiągnąć swój cel jak najszybciej i być piękna i chuda!! 🦋
Info o mnie:
Wzrost: 173cm
Cw: 56.1kg
Ugw: 38kg
Języki: polski, angielski, japoński i podstawowy hiszpański!
Powodzenia drogie motylki!! 🦋🫶
#tw ana diary#i need to lose so much weight#tw ed diet#weight loss#ana trigger#ed not ed sheeran#ed not sheeren#tw disordered eating#motylki w brzuchu#będę motylkiem#disordered eating cw#motylki any#disordered eating mention#disordered eating thoughts#low cal restriction#anoresick#ed relapse#bede motylkiem#chce byc lekka jak motylek#motylek any#bede lekka jak motylek#blogi motylkowe#self destructive behavior#3d f4st#anor3cla
7 notes
·
View notes
Text
youtube
Głos ma podobny do Miley Cyrus. Tylko Miley brzmi tak, jakby 50 lat paliła fajki.
Wygląda mi na Polkę (tylko w tym teledysku). Hmm... Po sprawdzeniu już wiem, że oprócz angielskich i niemieckich korzeni ma też polskie i słowackie. Jej polski przodek Daniel Kobylak w Ameryce związał się z Niemką Emmą Schneider. Ale faza, że ludzie to wyszukują w amerykańskich spisach urzędów i opisują w artykułach o niej xdd a ja to czytam. kontynuując mój risercz... Niestety najprawdopodobniej jest protestantką. Straciliśmy ją! Protestanckie angielsko-niemieckie korzenie okazały się silniejsze niż katolickie polsko-słowackie :(( ktoś zdziwiony? Xd oj Daniel, Daniel. Poległeś.
W ogóle co jest jeszcze ciekawe to to, że w teledysku jest jej prawdziwa rodzina. Poznała się z przyszłym mężem w Idolu i widać, że sobie żyją trendem tradwife i cottagecore; właśnie dlatego mnie to zainteresowało. Jak silny wpływ ma ten cottagecore tradwife na młode Amerykanki i Amerykanów, którzy chcą by tak wyglądało życie. Dziewczyna w wieku 23 lat jest już matką wielodzietną, chodzi w sukienkach vintage. I daje wywiady jak w wieku 18 lat zaczęła czytać Biblię i Jezus zmienił jej życie. Natomiast Amerykanie w komentarzach modlą się by nie zboczyła z Bożej drogi i cieszą się jaka to błogosławiona rodzina.
Trend tradwife dobrze widać na przykładzie tej Mileny jakiejśtam. Kilka lat temu przed trendem ubierała się jak typowa Ameryka, a obecnie chodzi tylko w sukniach z bufiastymi rękawami, wstawia posty o sprzątaniu, gotowaniu, Biblii, poucza, że żona ma być podległa mężowi itp. najlepsze, że udaje, że umie robić te wszystkie domowe rzeczy tradwife, gdy widać, że nie. Pamiętam jak robiła przepis, który wymagał marchewki i wpierdoliła do obiadu marchewkę w całości xdd nie chce mi się szukać zdjęcia ale lmaooo uznała, że umieści ten prosty i źle wykonany przepis na swoim blogu. Całość wyglądała tak, że pies by nie jadł. Ale plus tradwife jest taki, że Milena powiedziała, że przestała się malować, farbować, robić paznokcie, ostrzykiwać usta i coś tam jeszcze. Mówiła, że kiedyś wydawało jej się, że musi to robić, a obecnie wie, że nie i docenia naturalność. To jest wielki plus. Ogólnie uważam, że lepiej też się ubiera.
Nawet swoją córkę kiedyś ubierała w jeansy, a obecnie tylko sukienki w stylu vintage. W sumie dobrze, że ten trend tradwife sprawia, że wstawiają posty o podlewaniu kwiatów czy siedzeniu w bujanym fotelu. Bo z drugiej strony jest na insta moda by pokazywać podróże, nowe kosmetyki, imprezy itp. a tradwife romantyzuje spokojne, domowe życie. Lepsze to dla środowiska xd
#przemyślenia#często też jest tak że mężowie mają wyjebane na trend tradwife a kobieta jest like nieee ja muszę być podległa!!#🤪
2 notes
·
View notes
Photo
Książki o Trylogii Sienkiewicza mają dla mnie, podobnie jak same te powieści i filmy, pewną szczególną właściwość: cokolwiek nie działoby się wokół i jakkolwiek raniąca i denerwująca nie byłaby otaczająca nas rzeczywistość, wystarczy, że wezmę z półki jedną z nich i… od razu przenoszę się w inny wymiar, jakby otwierały się przede mną drzwi pokoju, za którymi witają mnie uśmiechnięte lub nie, ale zawsze jednakowo drogie – twarze moich przyjaciół.
Pora więc pokazać dziś kolejną z tych książek:
Władysław Czapliński, Glosa do Trylogii, Białystok 1999, ss. 120.
Tym razem niech nikogo nie zwiedzie okładka. Wbrew temu, kto z niej na Czytelnika spogląda, pozwalając mu poniekąd wczuć się w klimat Roku Pańskiego 1999, w którym to – z powszechnie znanego powodu – całe uwielbienie, jakie tylko zdolne było pomieścić się w nastoletnich sercach, skoncentrowało się na trzech, a właściwie to dwóch, rycerskich postaciach – nie jest to książka o Ogniem i mieczem. A precyzyjniej rzecz ujmując: nie tylko o Ogniem i mieczem. Władysław Czapliński (1905-1981), wybitny polski historyk, przedwojenny jeszcze absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, po 1945 r. związany również z Uniwersytetem we Wrocławiu, znawca dziejów XVI–XVIII w. i wydawca wielu źródeł z tej epoki, m.in. pamiętników Jana Chryzostoma Paska, na kartach tej niewielkiej monografii kreśli tło historyczne wszystkich trzech części Trylogii Henryka Sienkiewicza, tłumacząc rozgrywające się wokół jej bohaterów autentyczne wydarzenia, a także – odtwarzając, o ile pozwala mu na to materiał źródłowy, prawdziwe losy tych postaci. Wszak wielu Sienkiewiczowskich rycerzy istniało naprawdę! Swoją uwagę rozdziela sprawiedliwie między Ogniem i mieczem (w prezentowanym wydaniu poświęcono mu 38 stron) i Potop (stron 47), ciut „po macoszemu” potraktowawszy Pana Wołodyjowskiego (zaledwie 9 stron!). Oczywiście, wiele z jego historycznych ustaleń, podobnie jak dołączone do publikacji wskazówki bibliograficzne, musiało się po kilkudziesięciu latach zdezaktualizować, niemniej jednak praca ta nadal może być dobrym punktem wyjścia dla tych, którzy chcieliby zaznajomić się z tłem epoki.
Książka miała wiele wydań. Tu pokazuję jej wznowienie z 1999 r. – opublikowane, już po śmierci autora, z okazji premiery filmu Jerzego Hoffmana. Jego wyjątkowym, z punktu widzenia fana Trylogii, walorem jest bowiem szata graficzna: obok rycin z XVII w. i archiwalnych ilustracji powieści Henryka Sienkiewicza, zdobią je piękne, albumowej jakości fotografie z planu filmowego, autorstwa Ireneusza Sobieszczuka. Ponieważ nie był on oficjalnym fotosistą filmu, zdjęcia te są całkowicie unikatowe, „nieopatrzone”, nieprzedrukowywane w innych publikacjach książkowych i prasowych. Co więcej, bije z nich autentyczna sympatia dla Sienkiewiczowskich bohaterów, i to nie tylko dla Ulubieńców publiczności, tj. Jana i Jurka, czy ich ukochanej Helenki, ale też innych, tych, którzy często gubili się w tle. Nic tylko otworzyć tę książkę i czytać (i cieszyć oczy).
#trylogialibrary#trylogia#ogniem i mieczem#potop#pan wołodyjowski#henryk sienkiewicz#polish literature#polish movies#trylogia sensem życia
20 notes
·
View notes
Text
ᰔWlasnie odebrałam z paczkomatu moje herbatki!! Ogólnie to ja słodzę herbatę bo jest za gorzka dla mnie i jeśli muszę dodać cukru to poprostu unikam herbat a do tej nie muszę!!! Bo jest wystarczająco dobra bez cukru i ogólnie jest pyszna tylko że w żadnym praktycznie sklepie nie można jej dostać w sensie moja babcia ja ma bo kupuje w netto i społem tylko że ja do najbliższego społem i netto mam ok godzinę drogi dlatego nie opłaca mi się.. A i baba od Polaka oraz matmy się rozchorowaly dlatego nie mamy jutro śni dziś nie mieliśmy Polaka bo jutro nie ma nikogo na zastępstwo a iż że miałabym 2 matmy i 2 polskie pod koniec to usunęli je i dlatego kończymy o 11 jutro. Miałabym zajęcia z tańca jutro ale trenerka się rozchorowala więc nie ide a zamiast tego porobie kroków!! I naucze sie na fizykę bo w czwartek mam sprawdzian.. Po co mi jakieś hydrostatyki jakby no nie potrzebuje tego
Jeśli chodzi o jedzenie to i zjadłam dużo i spaliłam dużo bo zrobiłam 15 min treningu HIIT workout ale tak to jeszcze pare innych ćwiczeń oraz KROKI których mam ok 300 czyli spaliłam najprawdopodobniej 500kcal oraz zjadłam jakieś 1000 ale dziś miałam wgl lazy day ale jutro taki nie będzie lecę z 13000 krokami!! ᵕ̈
#ana e mia#bede motylkiem#lekka jak motyl#motylki any#pro ans#pro m1a#pro miiia#chude jest piękne#chudne#chudosc#ed not ed sheeran#tw ed diet#ed not sheeren#disordered eating thoughts
2 notes
·
View notes
Text
Marian naucza demokracji
Ruszyła kampania wyborcza do wyborów parlamentarnych a wraz z nią do pracy zabrały się media sympatyzujące ze swoimi obozami politycznymi oraz niezliczone organizacje, fundacje i inny aktyw partyjny z każdej ze stron. Ciekawa okazała się także karuzela kandydatur na parlamentarzystów, wśród której objawiły się prawdziwe rodzynki. Do Konfederacji powrócił, goszczący często w sekciarskich audycjach Dobromir Sośnierz, któremu w oczy zajrzało widmo utraty mandatu posła, jego kolega buntownik Artur Dziambor, także częsty gość IPP przykleił się do tzw. Trzeciej Drogi, na listy PiS wciągnięci zostali ludzie od dawna pracujący na względy partii rządzącej czyli Marek Jakubiak i Robert Bąkiewicz. Niemałe zamieszanie wytworzyło się wokół miejsca na liście Koalicji Obywatelskiej dla Romana Giertycha a także Bogusława Wołoszańskiego i lidera AgroUnii Michała Kołodziejczaka.
Media po stronie PiS natychmiast wyciągnęły sprawę współpracy ze służbami PRL Wołoszańskiemu, przypominały, że Giertych nie zjawia się w Polsce z obawy przed aresztowaniem gdyż ma poważne problemy z prawem zaś Kołodziejczakowi wyciągnięto wszystkie idiotyczne wypowiedzi i zachowania a tych było sporo więc było z czego korzystać i trudno dziwić się, że zostały użyte w walce wyborczej.
Jednak w tym samym czasie gdy na Kołodziejczaku, Wołoszańskim czy Giertychu nie zostawiano suchej nitki wypominając nawet dawną krytykę PO, Unii Europejskiej czy samego Donalda Tuska w trasę po kraju wyruszyli aktywiści sympatyzujący z PiS a zorganizowani przez środowisko bliskie Gazecie Polskiej i TV Republika.
Inicjatywa o nazwie „Akademia demokracji” ma w założeniu deklarowanym wzmacniać społeczeństwo obywatelskie w kluczowym dla systemu demokratycznego wymiarze czyli zajmować się sprawami szeroko związanymi z wyborami, była m.in. cyklem spotkań w różnych miastach, podczas których do udziału w wyborach zachęcali np. publicyści przychylnych władzom mediów. W ten oto sposób nauczycielem demokracji, wykładowcą „Akademii demokracji” został Marian Kowalski (któremu miejsca na listach jednak nie zdecydowano się zaoferować), który w towarzystwie red. Adriana Stankowskiego z TV Republika dzielił się z wyborcami swoją wiedzą o demokracji. Niedawny współpracownik sekty dla której przez 2,5 roku niemal codziennie wulgarnie opluwał Polaków i katolików wysłany został w teren by tym samym ludziom opowiadać o demokracji i zachwalać rządzącą partię. Kowalskiemu, w przeciwieństwie do Kołodziejczaka nikt dawnych wypowiedzi nie wyciąga a jest tego o stokroć więcej niż w przypadku lidera AgroUnii i są to naprawdę rzeczy obrzydliwe. Kowalskiego przyjęto na służbę w charakterze „narodowca” i do dziś wciskany jest on widzom mediów Tomasza Sakiewicza jako przejęty losem Polski patriota i człowiek o czystych intencjach.
4 notes
·
View notes
Text
Sobota wieczór była dla nas dramatyczna. Płacz, błaganie, przepraszanie. Byliśmy u ciebie w pokoju siedząc po turecku na łóżku. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy i nic nie mówiliśmy. Oboje wiedzieliśmy, że to już koniec. Zostało nam bardzo mało czasu. W niedzielę o 18:00 Miałam wracać do Polski i to było tylko parę godzin dla nas bo musiałeś iść do pracy. Przytuleni do siebie straszliwie płakaliśmy. Błagałeś mnie abyśmy się jeszcze zobaczyli, pytałeś sam siebie Dlaczego tak musi być. Nie mogłeś pogodzić się z faktem że wyjeżdżam . Zaproponowałeś mi przejście się nad morze, pamiętałeś że chciałam to zrobić z tobą przed wyjazdem. Poszłam na górę do pokoju przebrać się w cieplejsze ciuchy bo była godzina 3:00. Dałeś mi swoją bluzę i Poszliśmy najpierw kupić papierosy. Przed wyjściem wziąłeś działkę kokainy która cię mocno pobudzila. W połowie drogi zacząłeś mi opowiadać o swoim życiu. Zrozumiałam tylko część ponieważ nadal nie rozumiem włoskiego za dobrze. Powiedziałeś mi w pewnej chwili że w tym roku zmarły trzy ważne dla ciebie osoby i albo powiedziałeś że wtedy ostatni raz płakałeś albo że nawet wtedy nie. I dałeś mi do zrozumienia że to właśnie przeze mnie zacząłeś. Byłeś w strasznym stanie psychicznym. Widziałam że twoje uczucia względem mnie są szczere bo nikt tak by nie rozpaczał po drugiej osobie gdyby była to zwykła znajomość. Byliśmy już w drodze nad morze i kierowaliśmy się w stronę molo. Często się zatrzymywaliśmy aby się do siebie przytulić mocniej i abyś coś do mnie powiedział. Cały czas powtarzałeś ci vediamo in futuro, prosiłeś mnie o to. Strasznie się boję że zaczniesz więcej ćpać i pić. Nie znam cię ale moje serce kazało dać ci szansę przez co Martwię się o ciebie. Powiedziałeś że nie ma to dla ciebie znaczenia czy spotkamy się w Polsce czy we Włoszech. Mówiłeś coś o Bożym Narodzeniu, Nowym Roku. Może wtedy chcesz się spotkać? Nie mam pojęcia. Masz moje dane, numer, adres. Jedyne co mi pozostało to czekać aż będziesz miał telefon i się odezwiesz. Chcę dotrzymać obietnicy i wrócić do ciebie. Bądź tym który w końcu da mi szczęście na zawsze, a nie na chwilę.
5 notes
·
View notes
Text
Siemka
Średnio spałam. Obudziłam się jakoś po północy bo obok mnie zaparkował kolega z włączonym agregatem chłodniczym. A ja zdecydowanie wolę jazz od dubstepu 🤷🏼♀️ napiłam się wody i próbowałam zasnąć z dosyć marnym skutkiem. Budziłam się co pół godzinki myśląc, że już trzeba wstać
Wjechała kawa z mlekiem roślinnym, po szybkiej przebieżce wokół zestawu odkryłam, że nikt mnie nie okradł z towaru ani paliwa. Nie znalazł się również żaden żartowniś co by mi chciał zrobić psikusa.
Droga była całkiem przyjemna - w końcu to Francja. Dobrze się tu jeździ bo autostrady są drogie dzięki czemu jest stosunkowo pusto. Zatrzymałam się na przerwę by zatankować i przy okazji kupiłam sobie gotowe kanapki z serem i szynką. Wyjątkowo je lubię i raz na jakiś czas pozwalam sobie na taki luksus gotowca
O 15:30 zajechałam na firmę w Belgii dobę przed wyznaczonym terminem rozładunku xDD
Pani Katarzyna vel Nostradamus za długo już siedzi w tym zawodzie by wiedzieć, że mnie by rozładowali, jednak pracuje w myśl zasady „Wal w chuja kiedy się tylko da a jeśli już musisz coś zrobić rób tylko tyle by nikt się nie dojebał”. Zatem jak spedzio chciał poszłam się przywitać i odesłali mnie z kwitkiem :))) Normalnie złamali mi serce z tego powodu xDDDD Nowy spedytorek wydał rozkaz do ataku na 9 rano jutro :) zatem mam wolne. Może mi żaden opalony lekarz kardiolog nie włamie się na naczepę skoro wyrzucili mnie z firmy na ulicę?
Poza tym dzień jak najbardziej przyjemny. Przyszła glebogryzarka do domu i tata już spulchnia ziemię pod uprawy 💪🏻😃 chciałam się pochwalić jak dobrze mu idzie, ale Facebook oraz Messenger mi nie działa. Wywala błąd z logowaniem. Zatem nici ze zdjęć. Podzielę się za to tym, że jak sąsiadka zobaczyła naszą nową zabaweczkę to kij ją strzelił a jak tata poszedł do domu na obiad to doszła do „płota” i robiła zdjęcia xDDDD zatem już cała gmina i pół Polski wie, że oramy sobie podwórko. A może nawet i pół Niemiec (jej córka mieszka w Niemczech).
Od innej sąsiadki dostaliśmy drzewko ozdobne, orzecha włoskiego i krzaki malin. To było bardzo miłe :)
W skali od 1 do 10 to na jakieś 15 bym najchętniej już pojechała do domu, ale swoje trzeba w robocie odbębnić 🥴
Troszkę dziś narzekam, ale bez kitu jestem zmęczona. Odwaliłam dziś ponad 700 km, mało spałam i ogólnie męczy mnie strasznie nadgorliwość osobników biurowych, którzy wiedzą lepiej ode mnie a później i tak staje na moim.
8 notes
·
View notes
Text
TEATR Zemsta
Zoya Wasiluk, Zosia Rybarczyk
Zemsta - adaptacja teatralna
Kostiumy:
Rejent (PiS)- elegancki, drogi garnitur
Mularze (obywatele Polski) - proste codzienne ubrania
Cześnik (PO)
AKT TRZECI
Pokój Rejenta. (Kampania wyborcza- scena z drewnianą mównicą, z boku są kamery, z tyłu flagi i niebieskie tło z napisem “Przyszłość to Polska”, przed sceną siedzenia dla obywateli. Scena oświetlona ledowymi, białymi, mocnymi żarówkami.)
SCENA PIERWSZA
Rejent siedzi przy stoliku i pisze. (Reprezentanci PiS korzystają z mównicy, ogłaszają swój nowy plan, obiecują zapłatę w zamian za głosy, chcą przekonać że PO nie zapewni im takich luksusów, ich wykorzystuje, składa fałszywe obietnice i próbuje zniesławić PiS; próbują namówić obywateli do głosów; po oddanych głosach na PiS nie dotrzymują obietnic i zwalają, że to był wymysł PO z większą płacą)
Dwóch mularzy przy drzwiach stoi. (Obywatele siedzą przed sceną, słuchają, komentują, później oddają głosy)
Rejent, MULARZE
REJENT
1230
Mój majstruniu, mówcie śmiało,
Opiszemy sprawę całą;
Na te ciężkie nasze czasy
Boskim darem takie basy[102].
Każdy kułak spieniężymy:
1235
Że was bito, wszyscy wiemy.
MULARZ
Niekoniecznie.
REJENT
Bili przecie,
Mój majstruniu.
MULARZ
Niewyraźnie.
REJENT
1240
Czegóż jeszcze wam nie stało?
Bo machano dosyć raźnie.
MULARZ
Ot, szturknięto[103] tam coś mało.
DRUGI MULARZ
Któż tam za to skarżyć zechce!
REJENT
Lecz kto szturka, ten nie łechce?
MULARZ
1245
Ha! Zapewne.
REJENT
A więc bije?
MULARZ
Oczywiście.
REJENT
Komu kije
Porachują kości w grzbiecie,
1250
Ten jest bity — wszak to wiecie?
A kto bity, ten jest zbity?
Co?
MULARZ
Ha! dobrze pan powiada,
Ten jest zbity.
REJENT
1255
Więc was zbili,
To rzecz jasna, moi mili.
MULARZ
Ta, już jakoś tak wypada.
REJENT
napisawszy
Skaleczyli?
MULARZ
A, broń Boże!
REJENT
1260
Nie, serdeńko?
MULARZ
Ach, nie.
REJENT
Przecie
Znak, drapnięcie?
MULARZ
pomówiwszy z drugim
Znajdziem może.
REJENT
1265
A drapnięcie, pewnie wiecie,
Mała ranka, nic innego.
MULARZ
Tać, tak niby.
REJENT
Mała, wielka,
Jednym słowem, rana wszelka
1270
Skąd pochodzi?
MULARZ
Niby… z tego…
REJENT
Z skaleczenia.
MULARZ
Nie inaczej.
REJENT
Mieć więc ranę tyle znaczy,
1275
Co mieć ciało skaleczone:
Że zaś raną jest drapnięcie,
Więc zapewnić możem święcie,
Że jesteście skaleczeni,
Przez to chleba pozbawieni.
MULARZ
1280
O! to znowu…
REJENT
Pozbawiony
Jesteś, bratku, i z przyczyny,
Że ci nie dam okruszyny —
pisze
Zatem, zatem skaleczeni,
1285
Przez to chleba pozbawieni,
Z matką — żoną — czworgiem dzieci.
MULARZ
Nie mam dzieci.
DRUGI MULARZ
Nie mam żony.
REJENT
Co? nie macie? — nic nie szkodzi —
1290
Mieć możecie — tacy młodzi.
MULARZ
Ha!
DRUGI MULARZ
Tać prawda.
REJENT
napisawszy
Akt skończony.
Teraz jeszcze zaświadczycie,
1295
Że nastawał na me życie.
Stary Cześnik, jęty szałem,
Strzelał do mnie. (PiS mówi, że PO chce zwiększyć wiek emerytury)
MULARZ
Nie widziałem.
REJENT
Wołał strzelby.
DRUGI MULARZ
1300
Nie słyszałem.
MULARZ
Wołał wprawdzie: „Daj gwintówki!” —
Lecz chciał strzelać do makówki.
REJENT
Do makówki… do makówki…
Skąpiec
No, no, dosyć tego będzie —
1305
Świadków na to znajdę wszędzie —
Nie brak świadków na tym świecie,
Teraz chodźcie — bliżej! bliżej! —
Znakiem krzyża podpiszecie. —
Michał Kafar trochę niżej —
1310
Tak, tak — Maciej Miętus — pięknie! —
Za ten krzyżyk będą grosze,
A Cześniczek z żółci pęknie.
MULARZ
Najpokorniej teraz proszę,
Coś z dawnego nam przypadnie.
REJENT
1315
Cześnik wszystko będzie płacił.
MULARZ
Jakoś, panie, to nieładnie…
REJENT
Byleś wasze nic nie stracił.
MULARZ
Tum pracował…
REJENT
popychając ich ku drzwiom
Idźże z Bogiem,
1320
Bo się poznasz z moim progiem.
MULARZ
Tu zapłata, każdy powie…
REJENT
popychając ku drzwiom
Idź, serdeńko, bo cię trzepnę.
MULARZ
we drzwiach
Ależ przecie…
REJENT
zamykając drzwi
Bądźcie zdrowi!
1325
Dobrzy ludzie, bądźcie zdrowi!
wracając
Sarmata
Czapkę przedam, pas zastawię,
A Cześnika stąd wykurzę;
Będzie potem o tej sprawie
Na wołowej pisał skórze.
1330
Lecz tajemne moje wieści,
Jeśli wszystkie z prawdą zgodne,
Tym, czym teraz serce pieści,
Najboleśniej go ubodnę.
Na koniec :
Światło: zero światła ogólnie, żółte lekkie światło z góry na obywateli (mularze) i czerwone mocne światło na PiS (Rejent)
Pod koniec PiS omija obietnice i na scenie tańcząc do „I will survive” (minuty 0:00-0:56) Wypychają obywateli (mularze) ze sceny i jak jest fragment „walk out the door, turn around now, cause youre not welcome anymore” to wypychaja obywateli (mularze) ze sceny.
youtube
BIBLIOGRAPHY:
2 notes
·
View notes