#który udawał grzecznie że mnie nie ma
Explore tagged Tumblr posts
taeraenini · 1 month ago
Text
mamy u nas wesołe nazwy dzielnic, ale komarowo w pruszczu to jednak cieszy w szczególny sposób
1 note · View note
virginia92 · 7 years ago
Text
Asperger-Człowiek   - rozdział szesnasty
Tumblr media
Tymczasem jesteś dla mnie jakimś chłopcem podobnym do stu tysięcy innych chłopców. I nie jesteś mi potrzebny. Także i ja nie jestem tobie potrzebny. Jestem dla ciebie tylko jakimś lisem podobnym do stu tysięcy innych lisów. Ale jeśli mnie oswoisz, będziemy potrzebowali siebie nawzajem. Staniesz się dla mnie kimś jedynym na świecie. *
 Luty zjawił się tak nagle, po prostu był styczeń, tęsknota za świętami i wspomnieniami z tamtych dni, gdy nagle nadszedł kolejny miesiąc przynoszący ze sobą zupełnie nowe, niespodziewane wydarzenia.
Tym czego Louis najbardziej nie lubił w lutym była wszechobecna szarość i przygnębienie. Śnieg topniał, temperatura na plusie, brak słońca, całkowicie smutny krajobraz. Jednak tym co przeraziło Louisa trzydziestego pierwszego stycznia było nagłe przypomnienie sobie o tym co dokładnie miało mieć miejsce jutro i wcale nie myślał tutaj o nadejściu nowego miesiąca.
Pierwszy luty – urodziny Harry’ego.
Zerwał się z miejsca i popędził po schodach, wpadając szybko do salonu, gdzie na swoje szczęście spotkał Anne. Kobieta spojrzała na niego i musiał wyglądać naprawdę na zdesperowanego, ponieważ na jej twarzy od razu odmalowało się zmartwienie.
- Co się stało Louis?
- Nic takiego, zupełnie nic po prostu… masz chwilę żeby porozmawiać? – zapytał, drapiąc się niezręcznie po karku, czuł się jak kretyn, jak mógł zapomnieć o urodzinach Harry’ego.
- Pewnie, siadaj – Anne poklepała miejsce obok siebie i uśmiechnęła się do niego ciepło – wystraszyłeś mnie, wpadając tutaj tak nagle.
- Przepraszam, to nic takiego, po prostu kretyn ze mnie – czuł gorąco na policzkach i to nie powinno mieć miejsca, ale czuł się zażenowany.
- Naprawdę teraz mnie zainteresowałeś, mów o co chodzi.
- Po prostu zupełnie zapomniałem o tym, że jutro jest luty, całkowicie wypadło mi to z głowy i teraz nie mam pojęcia, co mógłbym zrobić – mówił, wykręcając sobie palce, chyba przejął ten nerwowy trik od Stylesa.
- Lou, naprawdę nie wiem o czym mówisz – kobieta zaśmiała się widząc jego zdezorientowanie – jeszcze nie wyjaśniłeś w czym rzecz.
- Och… och… jasne, Harry ma jutro urodziny, a ja całkowicie o tym zapomniałem i teraz uświadomiłem sobie, że nawet nie wiem, jak obchodzicie urodziny w waszej rodzinie i chciałem zapytać właśnie o to i czy może wiesz co chciałby dostać Harry, może zdążyłbym jeszcze coś kupić i jest mi całkowicie głupio, że zapomniałem.
- Och Louis – Anne patrzyła na niego z czułym uśmiechem – kochanie nic się przecież nie stało, nie musiałeś nawet wiedzieć, kiedy są jego urodziny. I możesz się uspokoić, Harry nie jest fanem urodzin, nie obchodzi ich w zasadzie wcale, więc prezenty są zbędne. My zawsze robimy w ten dzień coś dobrego na obiad i po prostu składamy mu życzenia.
- Tylko tyle? Żadnej urodzinowej imprezy? Prezentów?
- Nic z tych rzeczy skarbie, musisz zrozumieć, to Harry – Anne ścisnęła lekko jego dłoń – on nie potrzebuje tej całej otoczki, nie chce tego.
- Ale… - to wszystko mu się nie podobało, Harry zasługiwał na o wiele więcej niż dostawał. Oczywiście mógł to zaakceptować, ale nie chciał, miał zamiar zrobić to po swojemu, ponieważ Harry miał prawo otrzymać coś więcej niż życzenia urodzinowe.
- Louis – najwyraźniej zamyślił się, ponieważ głos Anne przywołał go po chwili – wszystko w porządku? Wydajesz się zmartwiony i zdeterminowany, naprawdę nie musisz przejmować się jutrzejszym dniem, wystarczy, że złożysz mu życzenia, to i tak będzie dla niego zbyt wiele. Uwierz mi, jestem jego mamą i znam go od tylu lat.
- Wiem, ale chcę mu coś dać, coś wymyślę dobrze? Nie bądź zła, ale nie zgadzam się na takie obchodzenie urodzin, to nie w moim stylu – podniósł się nie chcąc zezłościć Anne jeszcze bardziej, pewnie powinien się dostosować, ale tym razem nie mógł tego zrobić.
- Nie jestem zła Lou, ale Harry’emu się to nie spodoba.
- Zobaczymy.
***
Louis przechadzał się nerwowo po pokoju, zerkając na zegarek. Była sobota, o wiele łatwiej byłoby gdyby Harry miał iść do szkoły, wtedy mieli już wypracowaną pewną rutynę, wstawali o podobnej godzinie, jedli razem śniadanie i szli razem do szkoły. Niestety nie miał pojęcia o której wstanie dziś loczek. Nie słyszał żadnych dźwięków dochodzących z sypialni chłopaka, ale tam zawsze panowała cisza, więc nie mógł się tym sugerować. Zerknął na Damę i Harolda po czym chwycił małą paczuszkę z kokardką i jeszcze jeden drobiazg, o którym prawie by zapomniał.
- Dobra, zachowujcie się jasne? Żadnych głupich żartów i wygłupów zrozumiano? – spojrzał na zwierzaki, które chyba miały go za całkowitego głupka i pewnie nie myliły się w tej kwestii – wszystko będzie dobrze prawda? Spodoba mu się, a jeśli nie to po prostu szybko się ewakuujemy i nie będziemy wychodzić z pokoju przez cały weekend. To dobry plan, dobra chodźmy już drużyno – czuł się jak kretyn, ale był tak zestresowany, nie mógł opanować nerwów, przez chwilę nawet pomyślał, że Anne miała rację i mógł nie kombinować i nie wymyślać. Szybko odgonił te pesymistyczne myśli i ruszył w stronę pokoju Harry’ego.
Zapukał cicho do drzwi wiedząc, że jeżeli chłopak nie śpi to na pewno usłyszy ten dźwięk. Nie mylił się ponieważ po chwili usłyszał ciche proszę wypowiedziane przez tak dobrze znany głos. Uśmiechnął się zerknął na zwierzaki, które grzecznie stały obok niego i zbierając w sobie resztki odwagi nacisnął klamkę otwierając drzwi. Pierwsze co zauważył to Harry siedzący na łóżku z laptopem na kolanach. Chłopak najwyraźniej wstał już jakiś czas temu, pewnie niewyobrażalnie wcześnie, kiedy Lou spał jeszcze w najlepsze.
- Wszystkiego najlepszego Harry – powiedział trochę głośniej i uśmiechnął się radośnie, przywołując Damę i Harolda. Miał nadzieję, że Harry nie uzna go za idiotę widząc psa i kota z różnobarwnymi balonami przyczepionymi do ich obroży.
- Co się dzieje Louis? – loczek patrzył na niego uważnie, a mała zmarszczka pojawiła się między jego brwiami.
- Masz dziś urodziny Hazz, zapomniałeś? Wszystkiego najlepszego jeszcze raz dla ciebie! – wykrzyknął podekscytowany, a Dama i Harold słysząc jego głos uznały chyba, że mogą sobie pozwolić na więcej, ponieważ ignorując protesty Harry’ego wskoczyły na łóżko, tym samym dając Lou chwilę na zapalenie jednej świeczki, którą wetknął w czekoladową babeczkę. Widział pochmurną minę Stylesa, który patrzył to na Damę to na Louisa, który usadowił się naprzeciwko niego – no dalej Hazz, pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczkę – zachęcił wpatrując się w niego nieprzerwanie.
- Dlaczego mam pomyśleć życzenie, to całkowicie bezsensu, przecież i tak się nie spełni – zaprotestował Harry.
- To taka tradycja Hazz, no weź, zamknij oczy, pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczkę, a później zjemy tą babeczkę, przyznam się, że mam ich jeszcze kilka w pokoju, więc możemy świętować.
- Louis nie chcę tego robić, nie chcę wymyślać jakiegoś głupiego życzenia, które i tak nigdy się nie spełni, po co robić coś co i tak nie ma sensu. Nie rozumiem tego, wiem, że ludzie tak robią, ale nie wiem po co. I po co te balony – wskazał na Damę i Harolda – ja nie świętuję urodzin, nie mam czego świętować, nie chcę tego robić. Mama i Gemma nie powiedziały ci tego?
- Wiesz co Harry, powiedziały mi to bardzo wyraźnie, ale miałem to gdzieś i nadal mam to gdzieś, ponieważ chcę świętować, mówisz, że nie masz czego świętować tak? Więc ja powiem ci, że mam zamiar cieszyć się, że istnieje ktoś taki jak ty, że dziewiętnaście lat temu urodził się Harry Styles , wyjątkowy, inteligentny i błyskotliwy młody mężczyzna z którym lubię spędzać czas, to jest dla mnie wystarczająco duży powód do świętowania. Dama cieszy się, że poznała kogoś tak spokojnego i cichego jak ty, Harold kocha swojego pana, ja świętuję, że mam takiego przyjaciela. Czy możesz więc pomyśleć życzenie i zdmuchnąć tą świeczkę? – nie chciał krzyczeć, mówił po prostu dosadnie o co mu chodzi, bolało go, że Harry nie widzi powodu do radości ze swoich urodzin, że nawet w ten dzień czuje się niepotrzebny, niewarty uwagi i miłości. Tak nie powinno być.
- Jeśli muszę – mruknął chłopak, a Lou widział jak zawstydzony i skrępowany jest dlatego posadził mu Harolda na kolanach dla dodania otuchy i wsparcia – mam powiedzieć to życzenie na głos czy tylko głupio pomyśleć je w myślach?
- Głupio pomyśleć je w myślach – celowo użył słów chłopaka i udawał, że nie widzi, jak jeden kącik jego ust uniósł się lekko.
- Dobra – westchnął cierpiętniczo – ale dlaczego muszę zamykać oczy? – zapytał jeszcze, a Lou miał już ochotę zdmuchnąć świeczkę za niego.
- Nie musisz ich zamykać.
- Mhm – mruknął po czym widać było, jak skupił się na czymś mocno i najwyraźniej starał się wymyślić jakieś życzenie – dobra mam, pomyślałem. Teraz zdmuchnąć? – upewnił się i Lou nie mógł nie uśmiechnąć się z rozczuleniem, za każdym razem ta nieporadność Harry’ego budziła w nim coś o istnieniu czego nie miał wcześniej pojęcia.
- Tak – przytaknął i sekundę później było już po wszystkim – sto lat Hazz – odłożył na moment babeczkę i pochylił się powoli w stronę loczka – teraz dam ci urodzinowy uścisk, nie bój się – ostrzegł chłopaka nim delikatnie oplótł jego szczupłe ciało ramionami – niech spełnią się wszystkie twoje marzenia – czuł jak napięte ramiona loczka rozluźniają się powoli i gdy chciał się odsunąć poczuł, jak Harry ostrożnie i nieumiejętnie oddaje uścisk – no dobrze mój drogi, zjedzmy teraz coś słodkiego – wypuścił chłopaka z ramion i zamarł widząc co robi Harold i Dama – no nieee – jęknął patrząc na zwierzęta, które zabrały się za jedzenie słodkości – to nie było dla was, Dama nie możesz jeść czegoś takiego, zwariowałaś? – chciał zabrać im babeczkę, ale Harold podrapał go po dłoni ignorując jego sprzeciwy i narzekania. Byłby wściekły gdyby nie cichy śmiech, który rozległ się po pokoju, spojrzał na Harry’ego, który śmiał się z rumieńcami na policzkach i iskierką w wiecznie pustych i smutnych oczach – to cię bawi? – upewnił się, samemu powstrzymując śmiech – mogłem się tego domyśleć.
- To najlepszy prezent urodzinowy – powiedział loczek ze śmiechem.
- Jeszcze nie dałem ci nawet prezentu, więc poczekaj i …
- Co tu się dzieje? – Anne stanęła w progu i patrzyła na nich wyczekująco – usłyszałam śmiech i musiałam sprawdzić czy się nie przesłyszałam. Co te zwierzęta mają na sobie, czy to balony?
- Taa dokładnie tak – mruknął Lou patrząc na zwierzęta jak na zdrajców – no nic, zaraz skoczę po drugą babeczkę, ale nim to zrobię, proszę prezent i… – odwiązał jedną z tasiemek od obroży Damy – balon dla urodzinowego chłopaka, wszystkiego najlepszego mały książę – pochylił się i uścisnął jeszcze raz Harry’ego, który wpatrywał się zdezorientowany w pakunek na swoich kolanach i balonik który został mu wciśnięty w dłoń – otwórz, a ja skoczę po ciastko.
Zszedł z łóżka obserwując Harry’ego, który zmieszany starał się otworzyć prezent. Wyminął Anne, który spojrzała na niego zdezorientowana i przerażona.
- Louis, nigdy nie odpuszczasz prawda?
- Nie, jeżeli chodzi o kogoś mi bliskiego.
- Powinnam chyba podziękować.
- Nie masz za co.
- Powiedz mi jeszcze, dlaczego nazwałeś go małym księciem?
- Och nie wiedziałem co mu kupić, a później wiesz przypomniał mi się ten cytat, że samotnym jest się także wśród ludzi i to skojarzyło mi się z Harrym i pomyślałem, że kupię mu książkę, rozumiesz Małego Księcia, a teraz przepraszam, ale naprawdę mam jeszcze urodzinowe babeczki w swoim pokoju i Harry musi zjeść chociaż jedną, wiec zaraz wracam – pobiegł do swojego pokoju, a uśmiech nie schodził mu z twarzy, ponieważ zaryzykował, ale wiedział, że usłyszenie śmiechu Harry’ego było tego warte.
***
Wiedział o przyjeździe znajomych Louisa i Gemmy od jakiegoś czasu, ale nie ukrywał, że ta wizyta, która zbliżała się wielkimi krokami nie cieszyła go nawet odrobinę. Doskonale znał tych ludzi, chociaż oczywiście nie osobiście, po prostu wszystkie typy z dużych miast były takie same. Egoistyczni, przekonani o swojej wyjątkowości i idealności, uważający, że ludzie z miasteczek są nudni i na niczym się nie znają. Tacy właśnie byli ludzie i Niall nie musiał ich nawet poznawać.
Zerknął na krzątającą się po herbaciarni Gemmę, która podekscytowana przygotowywała wszystko na wieczór. Mógł zrozumieć dlaczego cieszy się z tego spotkania, ale nie był zadowolony. Sam przed sobą mógł przyznać, że jest zazdrosny, bardzo zazdrosny. Nie podobała mu się myśl, że pojawią się tu jacyś faceci z przeszłości Gemmy, może jej byli chłopacy, którzy będą od niej czegoś chcieli.
- Gemms – zagadnął chcąc zwrócić uwagę dziewczyny – tak właściwie nie mówiłaś, dużo będzie tych twoich znajomych?
- Osiem osób, to taka nasza paczka, i to nie są tylko moi znajomi, Louis też ich zna – poprawiła go z uśmiechem.
- Lou kumplował się z dziewczynami? – zdawał sobie sprawę, że tam będą faceci, ale miał nadzieję, że pojawią się chociaż jakieś dziewczyny.
- Będą tylko dwie dziewczyny, więc przykro mi, ale nie będziesz miał w czym wybierać – mrugnęła do niego zalotnie, drażniąc go celowo.
- Zabawne – mruknął i z przerażeniem uświadomił sobie, że dwie dziewczyny oznaczają sześciu facetów. To nie mogło się dobrze skończyć, chyba, że wszyscy okażą się gejami, wtedy problem znika – jacyś geje?
- Pytasz poważnie? – zatrzymała się obok niego, patrząc na niego uważnie – zaczynasz mnie przerażać Ni – przytuliła się do jego ramienia z szerokim uśmiechem na twarzy – zmartwię cię żadnego geja, tylko Andy jest bi, a co chciałeś zmienić orientację? W razie czego wiesz, Lou jest wolny.
- Co? Jezu nie, żadnej zmiany, skąd ci się to w ogóle wzięło? Zwariowałaś? – wzdrygnął się na samą sugestię bycia z Louisem, ale po chwili cieszył się, że myśli Gemmy skierowały się w tą stronę, wolał żeby nie domyśliła się, jak bardzo zazdrosny jest.
- Przecież Lou jest przystojny, do tego słodki, opiekuńczy, troskliwy, można by powiedzieć ideał. Zastanów się dobrze – dziewczyna bawiła się świetnie żartując sobie z niego.
- Już wszystko tutaj gotowe? Bo muszę się przygotować żeby zaimponować tym dziewczynom – podchwycił żart blondynki, ale zauważył jak z jej twarzy natychmiast zniknął uśmiech – tylko żartowałem – przyciągnął ją bliżej i objął ją w pasie, ignorując jej ciche protesty – nie dąsaj się.
- Wcale się nie dąsam – zaprotestowała szybko.
- Dąsasz, jak mała dziewczynka – zaśmiał się z jej oburzonej miny – chodź, odprowadzę cię do domu i podpytam Louisa o te dziewczyny.
- Mogłam ich nie zapraszać – mruknęła pod nosem pewnie licząc na to, że jej nie usłyszy.
- Mówiłaś coś? – otworzył przed nią drzwi, uśmiechając się radośnie przez cały ten czas, może to jednak nie będzie taki zły wieczór.
***
Harry siedział przy jednym ze stolików tym najbardziej oddalonym od całej reszty. Nawet w tym miejscu nie czuł się dobrze, a już na pewno nie komfortowo. Przypominał sobie ten dzień, kiedy Louis przysiadł się do niego dokładnie w tym samym miejscu. Wtedy nie znał go jeszcze zbyt dobrze i przerażała go sama myśl rozmowy z mężczyzną, jednak to jak czuł się teraz, było o wiele gorsze. Raz po raz słyszał głośne okrzyki i śmiechy przyjaciół Gemmy i Louisa, a później wszyscy ponownie wracali do długich i pewnie zabawnych dyskusji, bo przecież nie śmialiby się i nie byliby tak radośni, gdyby było inaczej.
Od zawsze czuł się inny, dziwny, gorszy, ale w tej herbaciarni należącej do rodziny Nialla od zawsze znajdował spokój i ciszę, teraz wprost przeciwnie czuł się tutaj jak intruz, jak ktoś kto nie pasuje do całej reszty świata, tej normalnej reszty, która potrafi dobrze się bawić, spędzać czas na rozmowach, żartach, piciu i zabawie. Czuł się jak nie pasujący element, jak coś co powinno zniknąć jak najszybciej nim zepsuje dobry nastrój reszty, chociaż i tak nikt nie zwracał tutaj na niego uwagi. I to chyba też pierwszy raz w życiu zaczynało mu przeszkadzać, chociaż wiedział co tak naprawdę boli go najbardziej.
Zerknął na Louisa, dziś wyglądał tak inaczej, ładniej. Harry chyba nigdy nie wiedział go z taką fryzurą, z włosami zaczesanymi do góry. Szatyn stał razem z jakąś grupką osób, które wcześniej przedstawiły mu się szybko, ale Harry nie był wstanie zapamiętać tak pospiesznie wypowiedzianych imion. Mężczyzna wydawał się szczęśliwy, uśmiechał się, jego policzki były zarumienione i gestykulował ��ywo, podczas rozmowy. Harry chciał przypomnieć sobie, czy Lou wyglądał w ten sposób, podczas jakiejś z ich wspólnych rozmów, niestety niczego takiego sobie nie przypominał. I nawet nie był zdziwiony z tego powodu, przecież to byli jego przyjaciele, rówieśnicy, ludzie z którymi łączyło go tak wiele, a kim był on, dzieciakiem z Aspergerem, problemami i emocjonalną blokadą, nie mógł się z nimi równać. Był nikim.
Nie wiedział nawet, dlaczego tutaj jest, to znaczny oczywiście pamiętał namowy siostry, mówiącej mu, że przecież będzie fajnie, że jej znajomi są bardzo mili i że powinien spędzać trochę czasu z młodymi ludźmi. Jego mama wydawała się taka szczęśliwa i dumna, gdy wychodził z domu ramię w ramię z Louisem. To właśnie dlatego był w tym miejscu, kuląc się pod ścianą na jednym z krzeseł, starając się zniknąć i stać się niewidzialnym, chociaż wiedział, że przecież coś takiego jest niemożliwe.
Myślał, że może uda mu się porozmawiać z Louisem, bo przecież szatyn często sam inicjował jakiś kontakt między nimi. Jeśli miał być całkowicie szczery, to trochę tego oczekiwał, ale niestety zawiódł się. Lou zdawał się tak zaabsorbowany  swoimi starymi przyjaciółmi, że nie zamienił z nim nawet jednego słowa odkąd weszli do herbaciarni.
Już jakiś czas temu poradził sobie z myślą o tym, że nie jest taki jak reszta, że nie dopasuje się i nie będzie akceptowany przez swoich rówieśników. Zrozumiał to, że młode osoby są inne, że pragną szaleć, korzystać z życia, spędzać czas z przyjaciółmi, kiedy on jedyne czego chciał to cisza, cztery ściany i książka. Nie potrzebował do szczęścia niczego innego i po długim okresie bólu, samotności i czasu spędzonego z terapeutą z powodu odrzucenia, dotarło do niego, że nie potrzebuje do szczęścia ich wszystkich, że lubi swoje towarzystwo i chce tylko robić to co sprawia mu przyjemność, ale teraz znów poczuł, że chciałby być taki jak reszta, chciałby móc stać teraz obok swojej siostry i Louisa, śmiać się razem z nimi, opowiadać zabawne żarty, rozumieć ich anegdotki. I nawet jeżeli bardzo by się postarał nie udałoby mu się dopasować do reszty.
Odważył się podnieść wzrok i dostrzegł Nialla, stojącego na uboczu z dala od głośnej grupy. Myślał, że Horan będzie bawił się razem z nimi, ale jednak tak nie było. Nie znał się na ludzkich twarzach i emocjach, ale po tylu latach terapii nawet on był wstanie dostrzec niezadowolenie, a może nawet złość na twarzy blondyna. To było dla niego czymś zupełnie nowym, ponieważ rzadko kiedy widział go złego, to nie pasowało do przyjaciela Gemmy, każdy mógł być zły, ale nie Niall.
Zastanawiał się, czy ktoś zauważy, jeżeli teraz wymknie się po cichu. I tak nikt nie zwracał na niego uwagi, więc pewnie mógł przejść niepostrzeżenie obok nich i po prostu wyjść i wrócić do domu. Mama na pewno nie byłaby zła, gdyby wytłumaczył jej, że nie pasuje do przyjaciół Gemmy. Najgorsze jednak było to, że jakaś jego część chciała tutaj być, chciał posłuchać o czym rozmawiają ci obcy dla niego ludzie, chciał dowiedzieć się jak rozmawia z nimi Louis, o czym mówią, czy może mógłby wtrącić się do jednej z rozmów, chociaż pewnie nigdy nie znalazłby w sobie na to odwagi. Dlatego postanowił posiedzieć tu jeszcze przez chwilę, i poczekać na dogodny moment, liczył, że Louis przypomni sobie o nim i może podejdzie do niego choć na jedną, krótką chwilę. Żałował tylko, że nie zabrał ze sobą książki, wtedy mógłby jakoś zabić czas.
Usłyszał nagle tak znajomy głos i z nadzieją szybko podniósł głowę. Zamarł wpatrując się w Louisa, który stał obok jakiegoś wysokiego mężczyzny, brunet obejmował go ramieniem mówiąc mu coś na ucho, a po chwili w sali słychać było głośny śmiech szatyna. Harry obserwowała dokładnie całe to zdarzenie, wiedząc, że i tak nikt nie zauważy tego jak uważnie ich podgląda. Po jakimś czasie, Louis odsunął się od mężczyzny i pomaszerował w stronę Nialla, by po chwili wrócić do znajomych z butelkami piwa, podając jedną z nich temu nieznanemu mężczyźnie. Harry nigdy nawet nie próbował alkoholu, to nie tak, że ktoś mu zabraniał, po prostu nie wiedział co w tym takiego fajnego i nie bardzo go to interesowało. Teraz wiedział, że całkowicie nie pasuje do tych ludzi, nie pasuje do Louisa i chociaż szatyn udawał, że jest inaczej po prostu kłamał, tak jak wszyscy dookoła niego. Louis bawił się i udawał, że lubi Harry’ego, a kiedy tylko pojawili się jego prawdziwi przyjaciele, wiedział, że może już sobie odpuścić chorego, żałosnego dzieciaka. Okazało się, że było tak jak spodziewał się od początku.
***
Louis po raz kolejny zerknął w stronę Harry’ego. Chciał do niego podejść już od jakiegoś czasu, ale za każdym razem ktoś go zatrzymywał. Na początku wydawało mu się, że chłopak był zainteresowany wszystkimi nowymi osobami, oczywiście usiadł sam, w kącie sali unikając wszystkich osób, ale zerkał na nich i obserwował, ale teraz Lou wydawało się, że coś się stało. Nie wiedział co, ponieważ nie miał jeszcze okazji porozmawiać z Harrym, ale coś mówiło mu, że w głowie chłopaka zrodziła się jakaś myśl, która nie pozwalała mu na zrelaksowanie się. Chciał wyswobodzić się z objęć Andrew, ale kumpel chyba nie miał zamiaru go puścić.
- Hej, zaraz wracam, muszę z kimś porozmawiać – powiedział do bruneta, który chyba go nie usłyszał – Andy, puść mnie.
- Gdzie idziesz Lou? Właśnie Gemms zaczęła opowiadać o tym jak dobrym trenerem jesteś, nie masz zamiaru pochwalić się trochę przed nami? – zażartował mężczyzna.
- Jasne, zaraz do was wrócę, chcę tylko coś sprawdzić – powoli zaczynał się irytować, chciał tylko pogadać z Harrym.
Jasne bawił się dobrze, ale to nie byli jego znajomi, sam nie miał ich zbyt wielu, na studiach poznał kilku fajnych kumpli i utrzymywał z nimi kontakt, jednak do przyjaciół dużo im brakowało, to Gemms była duszą towarzystwa i wszyscy, którzy tu przyjechali, zdecydowanie byli jej przyjaciółmi, a nie jego. Zresztą powoli miał dość Andrew, po kilku piwach mężczyzna kleił się do niego zbyt mocno i to było co najmniej niekomfortowe. On nawet nie był w jego typie, cóż Lou nie był do końca pewien, czy w ogóle ma jakiś swój typ, ale wiedział, że Andrew na pewno nie jest tą właściwą osobą. Dlatego już od kilkunastu minut starał się dość grzecznie odepchnąć jego ręce, jak na razie nie skutecznie.  
- Idę do toalety – z tymi słowami i całkowicie przypadkowym nadepnięciem na stopę Andy’ego, odsunął się od hałaśliwej grupki.
Teraz nareszcie mógł spokojnie porozmawiać z Harrym. Ruszył w stronę miejsca gdzie siedział chłopak, ale nagle zatrzymał się w miejscu. Najwidoczniej nie on jeden zauważył, że z loczkiem coś się dzieje, niestety okazało się, że Niall go wyprzedził. Widział jak blondyn przysuwa sobie krzesło i siada obok młodego Stylesa. To nie powinno go zdenerwować, ale tak się stało. Był wściekły na siebie, za to, że tak późno zareagował, mógł już dawno zrezygnować z głupich pogaduszek ze znajomymi i usiąść z Harrym. Zdawał sobie sprawę, że teraz nic tu po nim, dlatego obrócił się na pięcie i wrócił do Gemmy, z tą różnicą, że tym razem stanął obok blondynki, unikając rąk Andrew.
***
- Cześć Harry – usiadł obok milczącego chłopaka, starając się narobić przy tym jak najmniej hałasu.
- Cześć – mruknął loczek, nie patrząc na niego.
- Jak się bawisz? Wydaje mi się, że tak beznadziejnie jak ja, ale z grzeczności zapytałem – nieoczekiwanie poczuł na sobie wzrok Harry’ego, który przecież nigdy nie patrzył się wprost na niego.
- Źle się bawisz? – nuta zainteresowania pobrzmiewała w głosie brata Gemmy i to też była jakaś nowość.
- Tak, nie lubię tych ludzi z wielkich miast, którzy myślą, że są lepsi od nas, małomiasteczkowych – wyjaśnił zgodnie z prawdą. To nie tak, że ktoś powiedział mu coś złośliwego lub celowo chciał go upokorzyć, ale czuł się w ich obecności wystarczająco niekomfortowo, by odejść na bok i po prostu podawać im piwo, a oni dość szybko zaczęli go traktować jak barmana i kelnera w jednym. Nie wspominając już o Gemmie, która chyba czuła się szczęśliwa w obecności swoich przyjaciół za którymi musiała bardzo tęsknić. Dlatego usunął się w cień, zastanawiało go tylko, dlaczego Harry siedział tak smutny, kiedy zazwyczaj ignorował wszystko i wszystkich wokół siebie.
- Och – westchnął cicho Styles – myślałem, że ich lubisz. Rozmawiałeś z nimi wcześniej.
- Chciałem tylko być miłym, żeby Gemmie nie było przykro, ale tak naprawdę nie miałem ochoty ich poznawać. A ty dlaczego siedzisz tutaj sam?
- A gdzie miałbym siedzieć?
- Nie wiem, może tam – wskazał głową środek sali – razem z Gemmą, albo z Louisem.
- Nie chcę im przeszkadzać – wyjaśnił cicho – myślę, że ich przyjaciele nie polubiliby mnie, i nie chcę przynosić im wstydu, szczególnie Gemmie. Mama pewnie poprosiła ją żeby mnie tutaj zabrała, nie chcę żeby mnie niańczyła. Niech się dobrze bawi, ja mogę tutaj posiedzieć.
- Dlaczego miałaby się wstydzić? Harry jesteś pewnie mądrzejszy od połowy ludzi w tej sali, to raczej oni czuliby się głupio w twojej obecności – uśmiechnął się pogodnie w stronę nastolatka, który ponownie zaczął unikać wzrokiem jego twarzy.
- Myślę, że starasz się być miłym, ponieważ właśnie taki jesteś Niall, ale nie musisz tego robić. Wiem jaką osobą jestem – powiedział powoli brunet – myślisz, że oni są tak naprawdę fajni, tylko my się mylimy? – zapytał nagle, zmieniając temat.
- Kto? Oni? – Niall spojrzał na grupkę, która teraz wygłupiała się, robiąc sobie zdjęcia. Widział jakiegoś faceta, który przytulał od tyłu Gemmę, nie miał pojęcia jak miał na imię, chociaż ten pewnie przedstawiał mu się na początku. Chciałby podejść i go odepchnąć, ale widział też twarz Gemmy, jej jasny uśmiech, błyszczące oczy w których widać było samą radość i szczęście. Ona była w tym momencie szczęśliwa, więc nie miał żadnego prawa, by zepsuć jej ten czas – nie wiem Harry, nie znamy ich no nie? Na pewno nie lubię tego kolesia – wskazał głową na typka, który teraz opierał swoją brodę na ramieniu Gemmy i mówił jej coś prosto do ucha.
- Och, dlatego, że przytula Gemmę? – słyszał jak niepewnie brzmi głos Stylesa, który po prostu nie ogarniał tego wszystkiego, ale starał się i powoli zaczynał rozumieć te zawiłe relacje miedzy ludźmi.
- Tak, między innymi dlatego – wiedział, że może się do tego przyznać przed chłopakiem, przecież on i tak nie pobiegnie do swojej siostry i nie wypapla tego wszystkiego.
- W takim razie ja nie lubię tego mężczyzny – spojrzał na osobę, którą wskazywał Harry i cóż to było zaskakujące z wielu powodów.
- Mogę wiedzieć dlaczego? – zapytał, ale wydawało mu się, że zna odpowiedź, szczególnie, kiedy zauważył, jak Andrew, bo tak chyba miał na imię ten facet, podchodzi do Lou i stara się go objąć, podając mu kolejnego drinka, którego musiał sam zrobić.
- Wracam do domu – powiedział nagle Harry, podnosząc się z miejsca – cześć Niall.
- Odprowadzić cię?
- Nie jestem dzieckiem – warknął młodszy i cała jego postawa zmieniła się. Blondyn nie wiedział skąd, ale czuł, że coś się dziś zmieniło, nie miał tylko pojęcia, czy ta zmiana będzie czymś dobrym. Obserwował, jak chłopak ostrożnie omija ludzi i wychodzi z herbaciarni potykając się na progu. Chciałby móc zrobić to samo co on, ale niestety nie mógł, dlatego postanowił wziąć sobie kolejne piwo i zająć miejsce Harry’ego. Mógł tylko obserwować, jak pewne rzeczy dzieją się pod jego nosem, a on nie może nic z tym zrobić.
***
Gdyby Anne nie była matką Harry’ego niczego by nie zauważyła. Coś zaczęło się dziać, gdy tylko ich dom opustoszał, a znajomi Gemmy wyjechali. Jeżeli to byłaby Gemma pewnie zbagatelizowałaby całą sprawę, tłumacząc to sobie złym samopoczuciem, zmęczeniem czy jakąś inną drobnostką, jednak kiedy sprawa dotyczyła Harry’ego to nigdy nie była drobnostka, wiedziała to już z doświadczenia. Nie chciała zacząć panikować, ale kiedy kolejną noc z rzędu usłyszała jak ktoś schodzi po schodach i krąży po domu przez kilka godzin, wiedziała, że dzieje się coś złego.
***
Louis zerkał na zegarek zastanawiając się gdzie podziewa się Harry. Normalnie już dawno byliby po śniadaniu, a teraz zrobiona wcześniej herbata wystygła i Lou musiał już wychodzić, a loczka nadal tutaj nie było. Usłyszał ciche kroki na schodach i szybko wyszedł na korytarz z nadzieją, że zobaczy zaspanego chłopaka, który zwyczajnie zaspał, ale niestety to tylko Anne w szlafroku patrzyła na niego zmartwiona.
- Anne chyba powinnaś obudzić Harry’ego, już dawno powinniśmy wyjść, najwyraźniej zaspał, chociaż to bardzo nie w jego stylu – powiedział, narzucając na siebie kurtkę.
- Lou, skarbie Harry wyszedł do szkoły już jakiś czas temu – wyjaśniła poważnym głosem.
- Jak to wyszedł? Beze mnie? – zmieszany wpatrywał się w nią niczego nie rozumiejąc. Nie wiedział, dlaczego nagle Hazz miałby zmienić ich dotychczasową rutynę. Przecież wszystko działało miedzy nimi bez zarzutu.
- Nie wiem, nie wyjaśnił co się stało, po prostu wyszedł wcześniej. Myślę, że ty też powinieneś już iść, jeżeli nie chcesz się spóźnić.
- Jasne, porozmawiamy później dobrze? Do zobaczenia.
Wyszedł z domu nie mogąc uwierzyć w to co się stało, może był dziwny, ale naprawdę przejął się. Pewnie powinien myśleć, że to nic takiego, że przecież Harry mógł pójść do szkoły sam, może miał coś ważnego do załatwienia przed lekcjami, przecież istniało wiele powodów dla których Harry mógł na niego nie poczekać, jednak czuł, że to nie żadna błahostka. Wydawało mu się, że stało się coś poważnego i ��chciał tylko, by dzień w pracy minął szybko, by mógł wrócić do domu i porozmawiać z Harrym.
***
Anne patrzyła na syna, który siedział i wpatrywał się w talerz bez słowa. Nie wziął nawet widelca do ręki, po prostu przyszedł, kiedy go zawołała i od tego czasu nie odezwał się słowem. Atmosfera w kuchni była napięta, chyba nikt nie wiedział co się dzieje, ale wszyscy wyczuwali, że coś wisi w powietrzu. Zerknęła na Louisa, który co chwilę patrzył na Harry’ego, jednak ten albo nie zauważał tych spojrzeń, albo postanowił je ignorować.
- Harry jedz, bo ci wystygnie – powiedziała, starając się wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu, ale jej słowa nie spotkały się z żadną reakcją ze strony syna – Harry słyszysz mnie? – po chwili chłopak drgnął jakby wybudzony z transu i powoli chwycił widelec, jednak, gdy spojrzał na talerz skrzywił się i odsunął go szybko.
- Nie chce tego jeść – powiedział od razu.
- Dlaczego? Przecież zawsze lubiłeś tą zapiekankę.
- Teraz jej nie lubię, nie jestem głodny – głos Harry’ego był taki jak zawsze, nie wyrażał zbyt wiele emocji, ale jego trzęsące się dłonie mówiły wszystko o tym, jak zestresowany był w tej chwili – mogę już iść?
- Cały dzień nic nie jadłeś, jak możesz nie być głodny – Anne podjęła jeszcze próbę rozmowy z synem, ale wiedziała, że to nie poskutkuje. Harry wrócił ze szkoły gdzie nie zjadł zupełnie nic, nie wierzyła mu, że nie jest głodny, ale pamiętała zbyt dobrze czasy, kiedy chłopak nie jadł nic oprócz paru potraw, miała nadzieję, że już nigdy nie będzie musiała się z tym zmagać, ale czuła, że dzisiejszy brak apetytu Harry’ego jest zapowiedzią czegoś gorszego.
- Mogę iść do swojego pokoju?
- Tak, jeżeli zgłodniejesz to przyjdź, dobrze?
Jej pytanie zostało bez odpowiedzi, a Harry pospiesznie wyszedł z kuchni zostawiając ich wszystkich. Anne odchrząknęła cicho, ale nie była wstanie nic powiedzieć.
- Może naprawdę nie był głodny – zaczął cicho Louis, chcąc zapewne podnieść ją na duchu.
- Tak, pewnie masz rację – przytaknęła i uśmiechnęła się w jego stronę – dobrze, jedzmy – starała się skupić na wszystkim innym, ale jej myśli uciekały w stronę syna, który siedział teraz zupełnie sam w pokoju, był samotny i przerażony, a ona nie mogła mu pomóc.
***
Louis chciałby powiedzieć, że wszystko jest w porządku, ale nie było. Nie rozmawiał z Harrym od tygodnia, chyba że liczyć ten moment, kiedy wszedł do niego do pokoju z chęcią wyjaśnienia sytuacji, a wyszedł spanikowany, ponieważ Harry nie odzywał się do niego, nie patrzył w jego stronę i w pewnym momencie zaczął bujać się w tył i przód, mamrocząc coś do siebie. Nigdy nie widział chłopaka w takim stanie i to go przeraziło, ponieważ chciał tylko mu pomóc, a wszystko zepsuł. Od tamtego dnia czuł się jak intruz, Harry go unikał, Anne chodziła zmartwiona, a Gemma cały czas mówiła o tym, że Hary zachowuje się tak jak w swoim najgorszym czasie.
Nie był ślepy widział co się dzieje. Chłopak wyglądał z dnia na dzień coraz gorzej, marniał w oczach. Lou miał mocny sen, ale nie raz budził się i słyszał, jak Harry chodzi po domu nie mogąc spać, to trwało już od jakiegoś czasu i musieli coś z tym zrobić. Był zdesperowany, ale jeżeli bliscy Hazzy byli wystraszeni to oznaczało, że nie świruje i naprawdę ma się czym martwić.
- Harry proszę – usłyszał głos Anne i uchylił drzwi od swojego pokoju, by zobaczyć co się dzieje. Kobieta stała naprzeciw syna i wyciągała w jego stronę jakieś ubrania – nie możesz mieć na sobie cały czas tych samych ubrań. Proszę cię, przebierz się w coś innego – wychylił się, by zobaczyć loczka, ale ten nie reagował na słowa matki – kochanie powiedz coś – Louisowi było żal Anne, która nie potrafiła dotrzeć do swojego dziecka, w dodatku nikt nie mógł jej pomóc.
- Harry – odważył się odezwać i wyjść z ukrycia – może przebrałbyś się w te ubrania, wyglądają na wygodne – sam zauważył, że loczek cały czas ma na sobie te same ciuchy, nie przejmował się tym zbytnio, ale teraz faktycznie to było niepokojące.
- Niech on się wyprowadzi! – krzyknął Harry i zniknął w swoim pokoju zatrzaskując z hukiem drzwi.
Louis wpatrywał się w miejsce gdzie przed chwilą był jeszcze chłopak. Miał wrażenie, że cofnęli się w czasie i Harry nienawidzi go i nie akceptuje jego obecności w swoim domu. Musiał przyznać, że poczuł się źle, tak jakby ktoś powiedział mu prosto w twarz, że ma go dość.
- Louis nie miej mu tego za złe, on wcale tak nie uważa, ma teraz zły czas, niedługo wszystko wróci do normy –Anne podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu – nie zamartwiaj się.
- Jak mam się nie zamartwiać? Co się tutaj w ogóle dzieje? Dlaczego Harry zachowuje się w ten sposób? – miał tyle pytań i chciał tylko dowiedzieć się, co spowodowało, że Harry, który ufał mu, spędzał z nim czas, śmiał się przy nim, nagle zniknął.
- Nie wiem Lou, nie potrafię odpowiedzieć na żadne z twoich pytań, ale zamartwianie się nic tu nie da.
- Tak? Powiedz mi to, kiedy sama przestaniesz się zamartwiać – rzucił w jej stronę trochę zbyt oschle.
- Jestem jego matką Louis, nigdy nie przestanę się o niego martwić.
- A ja jestem jego… - zamarł nie wiedząc co chcę powiedzieć, co właściwie może powiedzieć – jego przyjacielem i troszczę się – po tych słowach zniknął w swoim pokoju, nie chcąc dłużej znosić jej spojrzenia pełnego żalu i smutku.
Nie wiedział, że to będzie tak trudne, życie z Harrym, który go tutaj nie chce, który odrzuca go i odpycha. Chciał by wszystko było tak jak dawniej, ale czuł, że będzie musiał o to zawalczyć.
***
Nie chcę go nigdy więcej widzieć.  
*Antoine de Saint-Exupéry – Mały Książę
26 notes · View notes
nudnycontent · 7 years ago
Text
psychopatolog
[00:06]
   Z tą sytuacją jest ciężko oswoić się mnie samemu. Ciężko na tyle, że nawet nie bardzo umiem wyobrazić sobie, jak otoczenie i ogólnie pojęta społeczność przyjęła to do wiadomości i świadomości. W głębi duszy, to tak naprawdę wątpię, że komukolwiek się udało.
  Popołudnie. Czwarty dzień tygodnia. Leżę sobie i patrzę pełnymi zażenowania oczyma w sufit. Chyba biały. Nie pamiętam. Leżę w pokoju psychologa. Tak – szkolny pedagog miał zajebisty pomysł, żeby wysłać mnie na sesję do jakiegoś potargańca, który – jak to psycholodzy mają w zwyczaju – nie radzi sobie z własnym życiem, ale zajebiście umie doradzić wszystkim wokół. Do tego skręca mnie na myśl, że jestem tu przez swoją rzekomą aspołeczność. O ja jebie… Pani pedagog! Pierdol się… Jakoś umknął mi moment w którym to brak chęci integracji i utrzymywania jakiejkolwiek więzi z bandą idiotów czyni mnie aspołecznym… Jebać!
  Odbębnię godzinkę, czy tam dwie, na totalnej wyjebce. Pożartuję z typa, odpowiem na kilka jego kosmicznych pytań tak, aby skutecznie utrudnić mu pracę i uświadomić, że nie chcę go więcej widzieć! Hmmm… A może po prostu powiem, że Pani Pedagog jest spierdolona jak cała moja szkoła? Może koleś będzie nad wyraz ogarnięty i pozwoli mi zająć się przeglądaniem instagrama, a sam posiedzi na tinderze. Może zostaniemy przyjaciółmi i nie będziemy do siebie mówić? Heh! To może się udać!
   Słyszę pisk zawiasów powoli otwierających się drzwi, z których to zaczyna rysować się postać. Postać rysuje się, a ja wiem, że nie ma żadnych szans, na żadnego kurwa tindera. O chuj! Dlaczego mnie to spotyka? Anemicznej postury, krótko ścięty brunet, lekko śmierdzący muzeum. Ubrany w zapiętą pod samą szyję białą koszulę, czarny wełniany bezrękawnik i dwudniowy zarost. Do tego zawieszone na nosie okulary. Całość pięknie komponowała pseudo filozofa. Degenerata. Odrzutka społeczeństwa. Założę się, że mieszka za starymi… ja…pier…dole…
   Patrzyłem na niego z pewnego rodzaju podziwem. I obrzydzeniem… ale nie skumał… albo skumał ale udawał, że tego nie widzi. Po prostu zaczął jak gdyby nigdy nic. Przedstawił się, powiedział jaki jest cel naszego spotkania, pokrótce opisał jego plan i na koniec zapytał co u mnie.
Ja pierdole… Jak to co u mnie? Siedzę prawie zapłakany na jebanym szezlongu zamknięty w jednym pomieszczeniu z psychopatą aparycji pedofila i planuję zajebać się własną pięścią!
Jakoś udało mi się powstrzymać płacz oraz gniew, co pozwoliło mi grzecznie, mniej lub bardziej – już nie pamiętam – zapytać, czy nie możemy odpuścić i zająć się sobą przez te kilka chwil. Nie wspomniałem jednak o Tinderze. - Dlaczego? – zapytał ze sztucznym zdziwieniem. - Bo to bez sensu? Jestem tu z przymusu? Nie potrzebuję pomocy? Wszystko jest ze mną ok! – i dodałem jeszcze kilka pytań retorycznych, ze dwa fakty na potwierdzenie tezy, oraz realny opis swoich odczuć co do naszego spotkania. Zadał mi jeszcze dwa, czy trzy równie głupie pytania, ale na nie odpowiedziałem lakonicznie. Na odpierdol potocznie… Popatrzył na mnie spod swoich kujońskich patrzałek, pomazał po kartce, znowu rzucił na mnie swoje obleśne spojrzenie i rzekł: - Masz poważny problem! - Niby z czym?! – zapytałem delikatnie podniesionym tonem. Spójrz ziomek w lustro, a potem rzucaj osądy, kto z nas dwóch ma problemy. – pomyślałem. - Z akceptacją. Akceptacją siebie. Masz kompleksy, które wyładowujesz na otoczeniu… - bla bla kurwa bla.
I mówił tak potem jakieś dziesięć minut, ale ja to olałem, bo w głowie myślałem o tym, jakie felgi założę do BMW jak tylko wrócę do domu i wreszcie pogram w Forze zamiast słuchać tego popaprańca. Jeśli twierdzi, że wyładowuję gniew na otoczeniu poprzez skuteczne unikanie go, to nie wiem jaki z niego psycholog. Kończył chyba wyższą szkołę zarządzania… polem namiotowym, a nie psychologię. Więcej ma wspólnego z patologią niż psychologią. A kompleksy? Pogodziłem się, że mam krzywy ryj.
Chciałem jak najszybciej zakończyć te przedstawienie, więc postanowiłem, że zacznę grzecznie przytakiwać. Dam mu satysfakcję, dam mu odejść z tarczą w tej walce. Niech tylko postawi jebaną pieczątkę na kartce dla szkoły i pozwoli mi wyjść grać! - Hmmm… No tak… Ma Pan rację… - odpowiedziałem z załamaniem na twarzy. – Co można z tym zrobić? - Na pewno będziemy musieli spotkać się jeszcze raz… - o nie kurwa! Nie takiego biegu wydarzeń się spodziewałem! To nie tak miało być! – ale to nie wystarczy. - dodał.
Po czym opisał mi mój rzekomy problem z percepcją świata. Znowu jebnął kazanie, którego nie powstydziłby się proboszcz wyjadacz. Do tego, mówił to z takim zapałem, jakby sam kurwa miał problemy z akceptacją siebie! - Do tego mogę przepisać Ci leki – kontynuował. - Leki? Czy to… na pewno… konieczne? Bezpieczne? Zapytałem z udawanym przerażeniem i lekką ekscytacją. - Tak! Sam je biorę od pewnego czasu! – o-ja-pierdole! Wiedziałem! KURWA WIEDZIAŁEM! Koleś ma ze sobą poważne problemy! - Psychotropy? - Ale delikatne, nie musisz się obawiać… No skoro typek twierdzi, że prochy są rozwiązaniem na wszystko, to widzę, że naprawdę lecimy ostro po bandzie, a granice zdrowego rozsądku mogliśmy zostawić przed jego pokojem. - Bierz jedną. Wieczorem. Za tydzień sprawdzimy, czy coś się zmieniło – powiedział wręczając mi pudełko z chemią.
Zegar miał wybić ósmą wieczór za dziewięć minut, więc bez zastanowienia raczej schowałem pudełko do kieszeni bluzy. Psychopatolog zjadł jedną pigułę. Patrzyliśmy na siebie w obleśnej ciszy. Marszcząc czoło zapytałem: - A alko? Wóda nie pomaga? - Przecież nie masz osiemnastu lat – odpowiedział głosem zdradzającym zakłopotanie. - Eh… nie o to pytam, typie! - Topienie smutków w alkoholu nie prowadzi do niczego dobrego! - No tak… nie to co apteka… - rzuciłem sarkastycznie, kierując się w stronę wieszaka na którym zawieszony miałem płaszcz, żeby z jego wewnętrznej kieszeni wyciągnąć podjebaną wcześniej z ojcowskiego barku setkę o smaku orzecha laskowego. Cóż – czułem, że nie będzie łatwo. Musiałem się ubezpieczyć. - Na pół? – zapytałem. Oczy zaczęły mu błyszczeć, a rumieńca na policzkach wskazywały na to, że prowadzi bolesną walkę sam ze sobą… wewnątrz siebie. Wtedy zrozumiałem, że [jego] problem jest poważniejszy, niż mogło wydawać się na początku. Wyciągnąłem więc otwartą flaszkę ku niemu.
Nie było na pół. Nie było wstydu. Nie było etyki lekarskiej, czy też bycia przykładem. Wyzerował ją trzema łykami. Fakt – wyglądał na skończoną ciotę, ale nie był amatorem.
Martwiły mnie tylko te psychotropy, które zżarł przecież minutę temu. W jego kwalifikacje wątpiłem już wcześniej, ale odjebać coś takiego? KURWA! Semestr studiowania neurogroove’a na lekcjach historii, dał mi wystarczającą wiedzę o tym, że psychotropy i alkohol wypierdalają w kosmos. Przenoszą w inny wymiar.   Po ponownej ocenie sytuacji, podsunąłem kwitek pod nos tego pierdolonego degenerata, zgarnąłem podpis, zarzuciłem na siebie płaszcz i spierdoliłem w popłochu – wolałem być jak najdalej od tego wstrętnego miejsca, gdy załączy mu się faza.
Wróciłem do domu, prochy wyrzuciłem do kubła na śmieci. Rzuciłem się na łóżko w swoim pokoju i włączyłem Clams Casino. Patrząc przez okno na niepełny księżyc, myślałem o tym, że to nie ja mam problem. To ja jestem problem. No ale! Sam tego chciał. Dałem mu szansę. Szkoda tylko, że nie dostał jej od życia. Albo dostał. Tylko zmarnował. Nie obchodzi mnie to.
Następnej sesji nie doczekałem. Po jakichś kilkunastu dniach dowiedziałem się, że Pan Psychopatolog odkrył nową drogę życia i wyjechał do Tybetu. Czy tam wyjechał do Tybetu szukać nowej drogi w życiu.
Cóż… życie!
8 notes · View notes