#kosmiczna przygoda człowieka mądrego
Explore tagged Tumblr posts
Text
Tumblr media
W okresie około-zadusznym powinienem wziąć do czytania coś z półki grozy i horroru. Mam na przykład idealny zbiór opowiadań M. R. Jamesa, albo nabyć i przeczytać słynnego "Króla w żółci". Postanowiłem jednak iść zgodnie ze swoją dawniejszą listą czytelniczą i przejść przez kolejną książkę Michała Hellera. Autora nie muszę przedstawiać, bo już parę jego książek na łamach tego bloga opisałem, ale wspomnę tylko, że ma około 88 lat, a nadal jest naukowo czynny. Można go, choć już rzadko, spotkać na wykładach i konferencjach - niestety na nie chodzę. Tym razem, końcówką września, przy odwiedzinach antykwariatu Tezeusz, do ręki wpadł mi tom "Kosmiczna przygoda Człowieka Mądrego". Nie zastanawiałem się wiele, bo wiedziałem akie można mieć oczekiwania wobec tego księdza. Miesiąc potem wystarczyły mi trzy dni bym mógł ja z powrotem położyć na półkę. Nie jest, bowiem, jakaś kolubryna - raptem 275 stron formatu A5, a tutaj chciałbym zapisać parę spostrzeżeń, czy odczuć z lektury.
Po pierwsze nie przepadam za tytułem, bo w pewnym sensie nijak się ma do treści książki. Głównym spoiwem nie jest żadna podróż, może co najwyżej domyślna i metaforyczna, a sam "Człowiek Mądry" nie istnieje. Zastanawiam się kogo miał na myśli Heller tworząc tą nazwę. Najprawdopodobniej czytelnika, że to "nasza" przygoda i to my jesteśmy "mądrzy", ale ja też mam inne odczucia - troszkę to trąci przechwałką. Zresztą jest to uzupełniona i uaktualniona (stanem na rok 1994, ale o tym wspomnę jeszcze) wersja jego publikacji z 1970: Jednak nie można oceniać dzieła po okładce, bo jej treść mi się nawet spodobała. W skrócie jest to 25 felietonów popularno-naukowych z domieszką filozofii, ułożonych w dziesięciu częściach. Nie należy się jednak bać słowa "filozofia", bo osobiście uważam, że jest to jedna z bardziej przestępnych jego książek. Nie wlewa tam ogromu żargonu zawodowego, a te słowa, co są trudniejsze, są często tłumaczone w locie.
Gdybym miał określić o czym to wydawnictwo jest, to powiedziałbym "popularnonaukowy wykład o kosmologii". Choć samo słowo "kosmologia" może straszyć - laików przez enigmatyczność; a amatorów przez to, że jest to nauka o Wszechświecie jako całości - to nie ma czego się bać. Michał Heller powoli rozpisuje tematykę, tak że wytłumaczenie głównej dziedziny następuje niewiele przed połową książki. Na samym początku mamy duży wachlarz kontekstu wszystkich tych rozważań - wprowadzenie podstaw relatywistki, geometrii nieeuklidesowej, czy faktu o rozszerzaniu się wszechświata. Bardzo dużo czasu, czego mi brakuje w innych podobnych publikacjach, spędzamy na analizie rozwoju wiedzy - metodologii i historii. We wielu innych książkach wykład jest poprowadzony w sposób uproszczony, acz rodzący wiele pytań. Na przykład parafrazując: "Wszechświat się rozszerza, a to wiemy z efektu przesunięcia ku czerwieni, z czego wynika, że musiał mieć początek". Z kolei Heller robi krok w tył i mówi wprost, że to nie jest takie proste. Odpowiada, że na podstawie tylko tego jednego faktu można stworzyć parę różnych modeli Wszechświata, łącznie z tymi nie mającymi początku.
Może to z racji, że te rozdziały były pierwotnie pisane sześćdziesiąt lat temu, wtedy kiedy człowiek chodziło po Księżycu. To troszkę dawno, a różne hipotezy nie były jeszcze obalone, bo nie było metod i dowodów na takie falsyfikowanie. Jednak jest to bardzo cenna lekcja, ile taki prosty i powszechnie znany obecnie fakt musiał przejść, by "wyeliminować konkurencję". Dlatego też poznamy jak prace Hubla próbowano tłumaczyć przez taką, obecnie odrzuconą, hipotezę stanu stacjonarnego (w skrócie kreacją materii na bieżąco). Taki styl przekazywania wiedzy jest bardziej naturalny, organiczny, bo przedstawia kolektywny wysiłek wielu dekad prac, a nie jakieś fantazje. Tak więc standardowy model ewolucji Wszechświata jest odłożony na 200 stronę, czyli jakieś 2/3 książki.
Można się obawiać, że książka się zdezaktualizowała, bo te edycja ma już 30 lat, a od tego czasu odkryliśmy i regularnie badamy fale grawitacyjne, wyłapujemy neutrina i próbujemy tworzyć mapę nieba na jej podstawie. Tak, po tym względem trąci to myszką, ale zaskakująco, gdy patrzy się na same idee, to wytrzymuje upływ czasu. Głównie, jak już wspomniałem o samej historii i rozważań metodologicznych. Miło jest jednak popatrzyć na pewne dane liczbowe obowiązujące wtedy (najdalsza galaktyka, wiek wszechświata, itp.), a przede wszystkim na techniczne ograniczenia nauki. Cała druga część mocno kładzie nacisk na mikrofalowe promieniowanie tła - wtedy największe osiągnięcie kosmologii weryfikujące jej modele. Obecnie jest do dla nas fakt oczywisty, ale Michał Heller był w "pierwszym rzędzie", gdy dochodziło do tych odkryć. Książka "Wobec Wszechświata" została wydana pięć lat po odkryciu CMB, a siedem lat po uruchomieniu (już nieistniejącego) obserwatorium Arecibo. Z kolei "Kosmiczna przygoda…" pojawiła się w trakcie trwania misji COBE, o której jest nawet poświęcony słuszny rozdział.
Choć jest to, jak wspomniałem, seria felietonów, to zostały one ułożone w bardzo przemyślany sposób. W dwóch ostatnich częściach, jako takie swoiste filozoficzne uzupełnienie, autor rozważa o życiu we wszechświecie. Jest też notka o zasadach antropicznych, czyli w skrócie jak to jest, że parametry fizyczne są tak dostrojone, byśmy mogli zaistnieć. Ta "zasada" jest świecką filozofią. Odnośnie religii nie ma tutaj wiele, raptem jeden końcowy rozdział i to dość rozsądny. Skrytykowana jest tutaj idea "boga dziur", czyli łatania nadprzyrodzonym naszej niewiedzy i wskazane jak łatwo naukowcy mogą też się na tym przejechać - choć głównie w drugą stronę. Heller zostawia nas z listą ciekawych książek, głównie naukowych, po które można sięgnąć, jeżeli chciałoby się na poważnie zacząć zajmować kosmologią. Wiele z nich jest już starych, więc nie wiem, czy mogę je polecać. Pojawiają się jednak tutaj działa takich tuzów jak Einstein i Infeld, Gamow, Hoyle, Kuzniecow, czy wewnątrz samego działu - Bondi i Zonn.
Jeżeli miałbym napisać słowo wieńczące do tej notatki, to że jak zwykle nie zawiodłem się po lekturze. Chciałbym jednak przestrzec przed jedną rzeczą. Mimo wszystko jest to rozrywka, taka sama rozrywka jak czytanie takiej Katarzyny Bondy, czy oglądanie filmów Marvella. Ani lepsza, ani gorsza. Fakt, można dowiedzieć się czegoś o świecie, ale jeżeli nie myśli się o tym jako o dłużej trwającym hobby, i jeżeli nie zrobi się jakiegoś kolejnego kroku (np. takie napisanie notatki, przeczytanie kolejnej książki, czy przeprowadzeniu szerszej analizy), to należy to traktować jako czystą rozrywkę. W skrócie, nie ma co być snobem, że się czyta "literaturę wyższą" - takowa nie istnieje, a jedyne ważne jest co z tego się wyciągnie.
Miłego, Adiabat 05.11.2024
0 notes