#jezioro turkusowe
Explore tagged Tumblr posts
Text
rozdzial 1
– Nie jest zbyt późno. – Jej głos powoli przebijał się do mej świadomości, ale wciąż nie otwierałam oczu. Na co nie jest zbyt późno? Dajcie mi leżeć w spokoju.
Wakacje spędziłam w nędznym domu na wsi. Było cudownie. Każdego dnia wychodziłam z chaty bez śniadania i szłam nad pobliskie jezioro. Było tam sporo młodzieży z okolic, bo to jedyna atrakcja na tym zadupiu. Prawie wszyscy zdejmowali ubrania i po kolei wskakiwali do ciepłej wody. Ja jednak rozkładałam koc pod drzewem i rysowałam obrazy na płótnie. Miałam na sobie długie spodnie i długie rękawy, nawet jeśli było ponad trzydzieści stopni. Pociłam się, ale jednocześnie miałam dreszcze z zimna. Dziwny stan.
– Chcesz dołączyć? – spytał przystojny chłopiec, blondyn. Dopiero wtedy zauważyłam piłkę do siatkówki, która potoczyła się w moją stronę. Za drzewem, pod którym siedziałam, była rozstawiona siatka, przez którą przebijali piłkę. – To jak, chcesz? – zapytał ponownie, kiedy nie odpowiedziałam. Zmieszałam się jeszcze bardziej, szczególnie że miał na sobie tylko szorty przed kolano. Widziałam jego mięśnie na brzuchu i bałam się, że za długo na nie patrzyłam. Kiedy zerknęłam znów na jego twarz, zobaczyłam uśmiech. – No chodź, nie daj się prosić.
Niechętnie odłożyłam płótno na koc i niezdarnie wstałam. Próbował mi pomóc wyciągając dłoń, ale niefortunnie zatoczyłam się i uderzyłam głową w drzewo. Poczułam się okropnie zawstydzona. Jednak on nie wydawał się przejmować mą niezdarnością. Chwycił mnie pewną dłonią i pociągnął za sobą na boisko.
Jego koledzy byli opaleni i umięśnieni. Wszyscy topless i z uroczymi uśmiechami. Dziwne, że w ogóle zwrócili na mnie uwagę. Zawsze byłam tą nieśmiałą, zahukaną dziewczyną, która siedzi w kącie i czyta książki. Miałam długie, brązowe włosy i do pełnego looku brakowało mi okularów na nosie. Ubierałam się bez stylu, byle wygodnie. Nie byłam totalnie nikim wartym uwagi.
– Jak się nazywasz? – zagaił chłopak obok blondyna. Miał niebieskie oczy, bardzo jasne, jak niebo lub turkusowe morze. Był też wyższy od kolegi i bardziej umięśniony.
– Ofelia, a wy?
I tak zaczęłam kumplować się z Miśkiem, Antkiem i Kamilem. Był to ogromnie duży przeskok w hierarchii mojego życia społecznego. Zaczęłam jadać w szkolnej stołówce przy ich stoliku, a nie sama gdzieś pod ścianą. Często się uśmiechałam i żartowałam, nawet z głupich rzeczy, bo wiedziałam, że ich śmieszą tak samo, jak mnie.
Z tym jedzeniem w stołówce to trochę przesadziłam – obserwowałam, jak oni jedzą. Uwielbiałam obserwować ludzi podczas posiłków. Do tego stopnia, że wydawałam swoje pieniądze, aby kupić jedzenie, które mogłabym ofiarować innym osobom. Chłopaki przy mnie nabrali masy, bo wciąż ich dokarmiałam słodyczami.
To przyjemne uczucie nie jeść, kiedy wszyscy inni jedzą. Czujesz taką moc, taką kontrolę nad sobą i swoim ciałem, a więc i życiem. A ja chciałam kontrolować choć odrobinę tego całego pierdolnika.
I to też nie tak, że nic nie jadłam – po prostu mało. Zazwyczaj w samotności. Często po szkole, w swoim pokoju. Miałam cały rytuał jedzenia. I parę posiłków, które jadłam bez przerwy.
– Ofelio, nad czym się tak zastanawiasz? – zapytał Misiek. Tak naprawdę to Michał, ale wszyscy zwracali się do niego Misiek, sam nie wiedział dlaczego.
– A tak o niczym w sumie – odparłam. Siedzieliśmy przy stole w porze obiadu i coś tam mieszałam na moim talerzu. Widziałam na sobie jego wzrok, bo siedział naprzeciw mnie. Ale nie patrzył na mnie, a na mój talerz i to, co na nim robię. Zostawiłam więc sztućce w spokoju i położyłam dłonie na kolanach.
– Wiesz, zastanawiałem się długo nad tym – zaczął spokojnie – i chciałbym cię zabrać na wesele mojego brata. Co ty na to? – Uśmiechnął się pięknie. A jego uśmiechom trudno było się oprzeć.
– Sama nie wiem, nie nadaję się na takie imprezy – powiedziałam wymijająco.
– No chodź, fajnie będzie! – obiecał.
– Ech, dobrze. Kiedy to?
To było dość głupie z mojej strony, że się zgodziłam, bo kompletnie zapomniałam o tym, że trzeba się tam jakoś ubrać – ubrać w sukienkę. A sukienka odkrywa ciało. Moje ciało schowane było pod paroma warstwami niezależnie od pogody.
No i przyszłam do domu, i przejrzałam szafę. Nic. Nie miałam nic, co mogłabym założyć na taką okoliczność. Długo biłam się z myślami, czy może nie odwołać tego, ale głupio mi było. Bałam się nie tylko stroju, ale też jedzenia. Przecież na weselu jest się prawie cały dzień – obiad, deser, kolacja i przekąski. To przeważyło szalę.
– Misiek, nie mogę – powiedziałam do telefonu, nagrywając głosówkę. – Akurat w tym dniu muszę być w domu.
– Czemu? – odpisał na Messengerze.
– Moi rodzice koniecznie chcą jechać do jakiejś ciotki. I muszę jechać z nimi – nawijałam. – Bardzo mi przykro, ale może idź sam?
Zobaczyłam przychodzące połączenie wideo. Było mi wstyd odebrać, bo leżałam na podłodze wśród całej mojej rozwalonej zawartości szafy i płakałam. Odrzuciłam, uspokoiłam się lekko i połączyłam się audio.
– Co ty świrujesz, maleńka? – zapytał prosto z mostu.
Sama już nie wiedziałam, jak się wykręcić, ale najbardziej z tego wszystkiego wykręcał mi się żołądek. Nie wiem czy to z nerwów, czy z głodu, ale rzuciłam telefon na łóżko i pognałam do toalety, aby zwymiotować. Torsje wstrząsnęły mym ciałem i dopiero po chwili wrócił mi oddech. Nienawidziłam wymiotować, bałam się tego jak cholera. Opłukałam usta i wróciłam do pokoju.
– Słuchaj, po prostu mega słabo się czuję – powiedziałam do telefonu, dając go na głośnomówiący. – Właśnie zwymiotowałam. – Nawet nie musiałam kłamać. – I nie chcę cię zarazić.
– Przecież to dopiero za tydzień. Ale wszystko ok?
– No nie jest ok, mówię ci, że rzygam jak kot i chujowo się czuję.
– No dobra, spokojnie, Ofelio, nie będę już nalegał. Po prostu chciałem spędzić trochę czasu z tobą, tak wiesz, bez chłopaków wokół.
Serce mi zamarło. Nigdy nie czułam do Miśka “czegoś więcej”. Zawsze był moim kumplem, tak jak pozostali. No, może znajdował się nieco wyżej w tej hierarchii, ale nadal to była zwykła przyjaźń. Prawdę mówiąc, nawet nie wiedziałam, jak się kogoś kocha. Dlatego kiedy mi to powiedział, totalnie zamarłam, spanikowałam i rozłączyłam się. Głupie zachowanie, bo nawet nie powiedział mi nic wielkiego. Nie zasugerował, że czuje do mnie cokolwiek więcej, po prostu chciał spędzić ze mną czas. A ja, durna, od razu dorobiłam sobie jakieś historyjki. Szybko oddzwoniłam.
– Sorki, rozłączyło mnie coś – łgałam. – Chętnie się z tobą spotkam, gdy już poczuję się lepiej.
Serce biło mi jak szalone, bo uzmysłowiłam sobie, że w taki sposób umawia się na randki. Czy nasze spotkanie będzie randką?
– Serio? Super! – Jego głos wydawał się naprawdę szczęśliwy. A ja poczułam się malutka i niepewna. – To może w weekend za dwa tygodnie? Żebyś miała czas wyzdrowieć.
Zgodziłam się i tym razem wspólnie się rozłączyliśmy.
Co ja najlepszego narobiłam?
6 notes
·
View notes
Photo
Dziś po raz pierwszy (chyba) kąpałam się rano w leśnej rzece. I chociaż kąpiel była krótka a woda przeszywająco zimna (a morsem wciąż być nie zamierzam), to polecam każdemu mieszczuchowi takie proste przeżycie. Tylko może jakoś wyłączcie się wtedy kulturowo i nie dopuszczajcie do siebie wizji typu Virginia Woolf wchodząca z wielkim kamieniem do rzeki (to silny obraz, który włącza mi się od razu, gdy jestem na wsi latem przy brzegu jakiejś rzeki obrośniętej chęchami; natychmiast każda rzeka robi się wtedy angielska - bez sensu).
Wydaje mi się, że wyjazdy na spanie w lesie powinny być obowiązkowe, są bardzo ładujące i bardzo pouczające (patrz np. zdjęcie z napisem “hukać trzeba”/ przemyśl to). Cenię sobie zwłaszcza odpocznienie od miejskiego zanieczyszczenia hałasem i światłem. Kleszczo-strach, gzo-strach, a nawet komaro-strach zamyka na wiele wspaniałych doznań. Kochamy lato, ale „gdyby tylko tych robali było mniej” (no, oby nie). Tymczasem okazuje się, że nie dzieje się nic takiego, gdy pająk przejdzie ci po ręce podczas śniadania pod gołym niebem (no, to akurat jego trasa).
Właśnie w trakcie takiego jednego śniadania odkryłam gofry z masłem orzechowym, dżemem i porzeczkami, robione na pace Żółtego, który przez parę dni był naszym domem.
To wspaniałe auto, bardzo odważne - wjedzie wszędzie. Na szczęście ma wysokie podwozie. W drodze powrotnej z leśno-rzecznej wyprawy Żółty (czyli Opel zwany też Szerszeniem) odkrył turkusowe jezioro. Z paprociami liżącymi wodę z brzegu, lichymi, pustymi pomostami wędkarskimi i zupełną ciszą ważek (ZCW). To jezioro miało wodę tak czystą i przejrzystą jak tylko czyste i przejrzyste potrafią być pragnienia oszalałego z miłości. Bytyń Wielki – największe jezioro Pojezierza Wałeckiego. Sprawdźcie to.
#trip#las#forrest#park krajobrazowy#poland#lato#summer#traveling#summertime#summervibes#jezioro#to jezioro też wyschnie#lake
28 notes
·
View notes
Text
Jezioro Turkusowe, Konin /Turquoise Lake, Konin, Poland
https://maps.app.goo.gl/Vv91hZhkGpfdZ4aK7
Dead but still beautiful
#photography#nature#photooftheday#photoshoot#blue#water#lake#landscape#turqouise#turquiose#travel#travelling#artists on tumblr
14 notes
·
View notes
Photo
On Friday, while wandering in the forest, we found a hidden passage leading to some intriguing place... The Turquoise Lake in Konin was created in 1974 as a result of flooding one of the "Konin" Brown Coal Mine opencasts. Ash discharge from a nearby power plant had a decisive impact on the color of the lake. Chemical compounds occurring in the ash gave the lake a unique turquoise color. In places where the water dries, a white crust forms. For safety reasons, this area is not available and bathing is prohibited in the lake. (at Jezioro Turkusowe, Konin) https://www.instagram.com/p/B1V8lFkoUZz/?igshid=1ds9w8lno7ri4
9 notes
·
View notes
Photo
Jezioro Turkusowe
#kolonia#kołobrzeg#jezioro#jezioro turkusowe#kiniake#nella#tynka#domcia#pyczek#stopisz#ciupaga#kittsuma#💜#🐺#kolonia kołobrzeg#kolonia kołobrzeg 2017#lol ale padaka
0 notes
Text
Jezioro Turkusowe
Woliński Park Narodowy, Jezioro Turkusowe / Wolin National Park, Turquoise Lake Jezioro…
View On WordPress
0 notes
Photo
Jezioro Turkusowe w Warpnicy kolo Miedzyzdrojow.https://flic.kr/p/2aHQYUh
2 notes
·
View notes
Photo
Uroki wyjazdu służbowego polskie Malediwy czyli Jezioro Turkusowe. #polska #poland #3dtrip #3dpress #logostravel #konin #wielkopolska #trip #travel #travelphotography #travelblogger #lake #landscape #traveller (w: Jezioro Turkusowe, Konin) https://www.instagram.com/p/B5p6ETzHEj9/?igshid=snps6offgcac
#polska#poland#3dtrip#3dpress#logostravel#konin#wielkopolska#trip#travel#travelphotography#travelblogger#lake#landscape#traveller
0 notes
Photo
Vanuatu - Our Land Forever
Czy macie czasem tak, że siedzicie sobie i myślicie “a ten człowiek to jednak taki głupi jest”, a potem machacie ręką w geście beznadziejnej rezygnacji i po chwili namysłu przyrzekacie sami przed sobą, że się poprawicie, żeby nie musieć już tak się użalać i więcej machać ręką?
No, ja tak mam. Na przykład wczoraj, gdy robiąc “porządek” na dysku (domyślacie się z jakim skutkiem), przekopując tonę folderów (87x“zdj”, 23x“foto”, 45x“różne”), bujając sobie w obłokach iCloudów, airDropów i innych iZjawisk, dotarłam do wspaniałego znaleziska w postaci totalnie zapomnianych, zakurzonych, zabłąkanych, a przecież absolutnie zachwycających zdjęć z bardzo dalekiej podróży. Poruszona tym odkryciem oraz zirytowana ubogim stanem mojej pamięci, postanowiłam przewertować wszystkie zapiski i notatki, dotyczące planowania tego wyjazdu, a w rezultacie (nie powiem po ilu godzinach), mogłam odtworzyć dokładnie przebieg podróży (o którym zresztą nie omieszkam Was zaraz poinformować, hehe).
Zasmucił i zdenerwował mnie jednak fakt, że wykazałam się totalną ignorancją i zamiast sumiennie opisać swoje wrażenia, nabazgrałam aż pół strony enigmatycznych fraz w stylu: “dzikie świnie”, “niebieska dziura”, czy „bungee bez liny” . Rozszyfrowanie tego, co autor miał na myśli zajęło mi trochę czasu (dużo, dużo wzdychania i machania ręką), ale chyba się udało! Zresztą zobaczcie sami.
Mili państwo, przed Wami - egzotyczne, fascynujące, trochę jeszcze dzikie - Vanuatu. Ta dziwnie brzmiąca nazwa w języku melanezyjskich plemion oznacza “Our Land Forever”, co ja tłumaczę i od razu wizualizuję, jako dramatycznie wykrzyczane: “Ta ziemia jest nasza! Od zawsze! Na zawsze!”, ale wiadomo - to tylko luźne tłumaczenie.
Vanuatu znajduje się bardzo daleko stąd. Dokładnie na południowo-zachodnim Pacyfiku, niedaleko Fiji oraz Nowej Kaledonii (o tej francuskiej damie będzie później). Mieliśmy szansę zawitać do tych nieznanych lądów podczas rejsu statkiem wycieczkowym. “Wizyta” to najbardziej odpowiednie słowo, bo niestety nie dane nam było nocować w odwiedzanych przez nas miejscach, tak więc schodząc na ląd staraliśmy maksymalnie wykorzystać czas. Sądzę, że to doskonale się udało (ukłony, Gregory), choć, gdy teraz myślę o ryzykownych krokach, jakie podjęliśmy, to cieszę się, że nadal jesteśmy cali i zdrowi (i w sumie coraz mniej przestaje mnie dziwić mój aktualny sposób podróżowania).
Vanuatu poznaliśmy od najpiękniejszej strony, czyli wyspy Espirito Santo. To było moje pierwsze zderzenie z prawdziwą rajską plażą, którą czasem widzi się w grafikach google, i o której potem myśli się „eee tam, photoshop”. Plaża Champagne Bay, bo o niej mowa, była przepiękna, ale także totalnie zaopatrzona i przygotowana na przypływ ludzkich chodzących dolarków z Australii. Dobrze się stało, że udało nam się znaleźć inną, nieco bardziej odosobnioną, ale równie piękną i przede wszystkim pustą plażę, i że oprócz tego zaplanowaliśmy inne aktywności, jak wycieczka w głąb wyspy. Nie zapomnę samej procedury organizowania tej wycieczki, bo choć na statku można była oficjalnie wykupić podobne, my oczywiście zdecydowaliśmy się na wersję „no risk, no fun”, która polegała na skorzystaniu z turystycznych usług tubylców. Żeby nie było, cała akcja była zaplanowana, i to w iście misterny sposób. Grzegorzowi udało się znaleźć kontakt do jednego z mieszkańców wyspy, który potem wysłał nam mailowo zdjęcie naszego „przewodnika” (zdjęcie przedstawiało faceta siedzącego na słupku na pomoście) oraz wskazał miejsce spotkania (ten właśnie słupek na pomoście). Na miejscu, nie rozmyślając długo, porozglądaliśmy się chwilę i oto jest, młody, uśmiechnięty chłopak, będący naszym prywatnym przewodnikiem. Zaprowadził nas do auta, zapakował do środka, a potem wywiózł w czeluść dżungli, do.. dziury, a dokładnie: niebieskiej dziury. Blue Hole, bo o tym mowa, było tak odrealnionym miejscem, że trudno to wyrazić słowami czy pokazać za pomocą fotografii. Jak się okazało podczas mojego wczorajszego researchu, tego rodzaju miejsc na wyspie jest kilka, więc niestety nie jestem w stanie powiedzieć, w której dokładnie byliśmy (tak doskonale zorientowani byliśmy w czasie tej wycieczki). Do Blue Hole opłynęliśmy na kajakach, które dzięki absurdalnie turkusowej i przejrzystej wodzie, sprawiały wrażenie unoszących się w powietrzu. Gdy dotarliśmy do celu, naszym oczom ukazało się małe, turkusowe jezioro, które pięknie kontrastowało z głęboką zielenią otaczającej je dżungli. To magiczne miejsce było całe dla nas. Cieszyliśmy się niczym Leonardo DiCaprio z „Niebiańskiej plaży”, skacząc na lianach do wody i nurkując w lazurowej przestrzeni. Wracając nigdy nie przeszło nam przez myśl, że wycieczka z obcym typem do dżungli, w totalnie dzikim miejscu bez zasięgu (i elektroniki w ogóle) oraz bez uprzedzenia kogokolwiek z załogi o naszych planach, była złym lub nierozsądnym pomysłem. Dlatego kolejnego dnia zrobiliśmy to raz jeszcze.
Tym razem nasz statek cumował w stolicy o nazwie Port Vila, roboczo nazwanej przez nas egzotyczną Ukrainą. Niestety spokojne zwiedzanie tego miejsca nie było możliwe, gdyż od pierwszych kroków na lądzie, towarzyszyły nam setki napastliwych ludzi, próbujących coś sprzedać lub zaoferować. Poddaliśmy się presji i zgodziliśmy się wynająć prywatnego kierowcę, który miał nam pokazać okolice. Tym razem trafiliśmy lokalnego „cwaniaka”, który co prawda wykazał się na końcu nutką kreatywności (próbował zrobić nam foto-sesję ze statkiem w tle), ale generalnie nie sprawiał na nas zbyt dobrego wrażenia i skłamałabym mówiąc, że wycieczka z nim była czymś totalnie komfortowym i bezpiecznym. Port Vila okazał się dość obskurnym miejscem. Tak jakby czas i ludzie o nim zapomnieli, a Ci, którzy zostali, starali się za wszelką cenę przetrwać, imając się różnych, mniej lub bardziej uczciwych, zajęć. W mojej wyobraźni Port Vila widnieje pod szyldem „podejrzane”, tuż obok post-apokaliptycznego wodnego miasta z “Water World” i polsko-ukraińskiego przejścia granicznego w Przemyślu. Mimo wszystko, Vanuatu zrobiło na mnie ogromne wrażenie, które zostało spotęgowane po przeczytaniu kilku podróżniczych artykułów i uzupełnieniu brakującej wiedzy. Jestem pewna, że zgodzicie się ze stwierdzeniem, że to absolutnie niesamowite miejsce. Pomóc mogą poniższe fakty:
1. Dzikie świnie. Na Espirito Santo zobaczyć można świnie biegające po dżungli i pałaszujące kokosy. A skoro mowa o kokosach..
2. Kokosy. Kokos to życie. Z kokosa robi się absolutnie wszystko. Domy, jedzenie, oleje, ubrania. Kokosy są wspaniałe.
3. Zakupy. Można je zrobić np. w środku dżungli. Przy drodze znajduje się stolik, na nim leżą kokosy (znowu one!) oraz miseczka na pieniądze. Sprzedawcy ani śladu. Podczas wycieczki w Espirito Santo nasz przewodnik kupił nam kokosy oraz uwaga - zielonego ogórka, myśląc, że nas nim totalnie zaszokuje.
4. Czas wolny w raju. Nasz przewodnik pokazał nam jeszcze jedno wyjątkowe miejsce. Była nim zatoka, z której roztaczał się przepiękny widok na dżunglę (i o, ironio, chatki jakiegoś luksusowego kurortu znajdującego się na drugim brzegu). Okazało się, że jest to miejsce spotkań młodych mieszkańców wyspy, gdzie wspólnie grają w gry oraz piją i palą trawę. Rozrywki jak wszędzie, tylko, że w większości przypadków bez zatoki.
5. Kanibalizm. Hehe. Ponoć obecny na Vanuatu jeszcze w latach 70. Hehe.. Nie powiem nic więcej.
6. Bungee bez liny. To zdanie od razu wprowadza w błąd. Żeby nie było, lina jest. Ale, niewątpliwie, zjawisko, o którym zaraz przeczytacie traktować można jako pierwowzór skoków na bungee. Chodzi o Naghol, w angielskim uproszczone do Land-Diving, czyli swego rodzaju rytuał przejścia, wywodzący się z jednej z wysp Vanuatu - Pentecost. Co roku (aktualnie wydarzenie odbywa się bardziej w celach turystycznych), młodzi chłopcy skaczą ze zbudowanej z drewna wieży (35 metrów wysokości), by w ten sposób dowieść swojej męskości. I uwaga, wszystko można byłoby przeżyć, gdyby lina, z którą skaczą umożliwiała amortyzację tego skoku albo.. gdyby lądowanie nie odbywało się.. glebie. Ale nie, przecież Vanuatu to dziki kraj, ("NASZA ZIEMIA!"), więc chłopcy skaczą w ekstremalnych warunkach. Niektórzy kończą ze złamaną nogą, inni kończą gorzej. A wszystko przez te baby! A jak. Legenda głosi, że mężczyzna o imieniu Tamalie w pogoni za żoną skoczył za nią z drzewa. Ta jednak była sprytniejsza (a jak) i przywiązała do swoich kostek liny, dzięki którym skok przeżyła. Niestety nie można tych dwóch rzeczy powiedzieć o przodku plemion Vanuatu, panu Tamalie. Dla ludzi o mocnych nerwach polecam ten filmik: https://www.youtube.com/watch?v=rKfKSsEpF3Q
Zapewne podobnych ciekawostek można by znaleźć setki, ale mi trochę ulżyło na sumieniu, że zdołałam przekazać choć tyle. Jeśli kiedykolwiek przyjdzie Wam wyruszyć te strony, to proszę pozdrówcie tego chłopaka, co siedział na słupku! A tak całkiem serio - to lekcja dla mnie i dla tych, którzy ciesząc się chwilą, zapominają o ulotności wspomnień; doceniajcie to, co Was spotyka. Róbcie notatki, nie tylko zdjęcia! Taka pamiątka zostanie z Wami na zawsze i właśnie dlatego powstał ten post. Kajdo z przyszłości, pamiętaj - to była wspaniała przygoda! Over and out.
#vanuatu#tropical#journey#adventure#espirito santo#blue hole#jungle#travel photography#travel blog#port vila
1 note
·
View note
Photo
Jezioro Turkusowe - Turquoise Lake
0 notes
Photo
Flickr: Wapnica - Turquoise Lake Jezioro Turkusowe w Warpnicy kolo Miedzyzdrojow. by Peter2222 https://www.flickr.com/groups/flickrest/
0 notes