#fabularnie
Explore tagged Tumblr posts
emperornero · 2 years ago
Text
kontynuacja poprzedniego posta . widok fragmentu z qv na arkuszu egzaminacyjnym w 8' klasie tak mnie ucieszył że po zakończeniu pierwsze co zrobiłem to napisałem do mojej mamy "BYŁO QUO VADIS. BYŁO. LETS GOOOOOO" i potem do końca dnia słuchałem muzyki bo byłem taki zadowolony że nie mogłem się na niczym innym skupić a z angielskim dzień potem nie było problemu bo mialem 100%
3 notes · View notes
st-anczyk69 · 11 months ago
Text
tbh jestem prawie pewna że Maciek to nie jest żaden chłop
to jest z pochodzenia szlachcic - change my mind
albo bękart może jakiegoś szlachcica i chłopki czy coś.
a bo i po pierwsze, dlaczego by chłop z Litwy miał w ogóle mówić po polsku? (no ale dobrze, jasne, to po prostu komedia i trzeba było, żeby się dogadywali bez przeszkód), a szlachcic litewski to jasne że po polsku zna
dwa: pal licho ten polski, ale skąd by chłop znał nazwy miesięcy po łacinie??
a trzeci argument jest taki, że fabularnie rzecz ujmując to cały ten romans skazany jest na sromotną porażkę (a ze to jest komedia to nie wypada dawać tragicznego zakończenia przecież), CHYBA że nagle się okaże że to jest jednak syn magnata jakis. i wtedy simple wszyscy się cieszą i kochają (tyle że umarła by teza o jakimś między stanowym porozumieniu nieco jasne jasne) (ale to jest Netflix czy kogoś by to zdziwiło?)
jak to się stało ze jest teraz w adamczysze?
a. uciekł (no można wiele powodów wymyślić)
b. został wygnany (j.w.)
c. [moja ulubiona] jest bękartem szlachcica z jakąś chłopką, a że szlachcic jakiś dobry/honorowy/zakochany, to go najpierw w pewnym stopniu jak prawowitego syna chował, ale potem coś się zesrało (stary umarł, stary zachorował, zmienił się rozkład sił i Maciusia wyrzucili, zdegradowali do chłopa)
papatki :*
[+edit]
jeśli by się dalej nad tym zastanawiać to chłop z Litwy - chłop prawosławny to w ogóle się nie spotykał z łaciną, ponieważ msze prawosławne były odprawiane w starocerkiewnoslowianskim, więc o ile chłop katolicki coś tam mógł „liznąć” łaciny w kościele i się nauczyć dwóch czy trzech słów, to chłop prawosławny tym mniej?
za to szlachta litewska się polonizowała. co prawda nie wiem, bo się nie znam i Google wprost nie chce powiedzieć, czy przechodzili na katolicyzm czy nie, no ale na pewno łacinę bardziej.
dlatego jestem zasadniczo zwolenniczką teorii, że jest bękartem, bo wtedy wiara po matce chłopce, prawosławny, a gdzieś tam wychowanie jakieś czy inna edukacja podstawowa po polsku i łacinie
129 notes · View notes
Note
Wybacz że ci przeszkadzam ale teraz do mnie dotarło skoro Rose powiedziała earl and steven że ziemia była kolonią pink diamond dlaczego żaden z nich nie zadał pytania co się z nią dokładnie stało ? Czy to będzie temat na następne sezony ? PS. Nie poddawaj się jesteś naprawde dobry w tym co robisz i nie martw się
Eng: Sorry to bother you, but now it dawns on me that if Rose told earl and steven that the earth was a pink diamond colony, why didn't any of them ask what exactly happened to it? Will this be a topic for the next seasons? PS. Don't give up, you are really good at what you do and don't worry Thank you!
At that point in time, Steven was only beginning to learn about the colonization, and the way Rose framed everything made him (and Earl) assume that the Rebellion basically drove Pink Diamond away. Rose frequently talks about 'the Diamonds' instead of a specific one, and Steven at that time didn't question it more than that.
It's definitely going to come up in Season 5 though. :)
W tym czasie Steven dopiero zaczynał dowiadywać się o kolonizacji. Sposób, w jaki Rose o wszystkim opowiadała, sprawił, że (Steven i Earl) założyli, że Rebelia właśnie wypędziła Różowy Diament. Kiedy Rose mówi, zwykle mówi „Diamenty”, zamiast wymieniać imię konkretnego. Steven w tamtym czasie tego nie kwestionował.
Będzie to jednak punkt fabularny w sezonie 5
68 notes · View notes
myslodsiewniav · 8 months ago
Text
25-03-2024
Co za maraton... serio...
Ech. W piątek zrobiłam tour do Poznania i z powrotem (Poznaniu, jesteś taki piękny! Nawet rozkopany!)
Byłam w chuuuuuj zmęczona.
Spotkałam się z przyjaciółką i kupiłam ważny materia do pracy, ale mimo wszystko jestem w chuj zmęczona. Podróż do Poznania jest przyjemniejsza i krótsza niż z centrum Wro na Psie Pole (tam jedziesz nawet 2h, a do Poznania ledwo 1:23h), jednak ten tłum, deszcz, gwar... zmęczenie po prostu.
Wróciłam do domu jakoś jeszcze tak, by mieć przestrzeń na odpoczynek - mój chłopak miał tego dnia wolne, więc... pokazał mi projekt nad którym spontanicznie zdecydował, że będzie pracował w dzień wolny. xD Pół dnia podobno hałasował sprzętem kaletniczym, ale wykonał boską rzecz!
Obydwoje byliśmy zmęczeni i mieliśmy iść spać...
Ale jeszcze obejrzeliśmy "tylko jeden odcinek" serialu na Netflixie. Nie no, serio jeden, ale zamiast się wyłączyć przy nim, zrelasować, odprężyć, to się uruchomiliśmy z rozkminą podczas oglądania, a po oglądaniu wsiąknęliśmy w internet, w rozmowy o interpretacji tego co przeczytaliśmy, a potem w rezultacie zadzwoniliśmy do mojej teściowej - fizyczki z wykształcenia - by nam rozwiała wszystkie wątpliwości xD Okazało się, że ona średnio interesowała się tą astrofizyką, więc kolejną godzinę kminiliśmy już w trójkę, z teściową na głośniku o co chodzi w astrofizyce. Padliśmy po tym wszyscy wykończeni i dotąd smsujemy wymieniając się artykułami. O co chodzi? O "problem trzech ciał". xD Myślałam, że to będzie fabularnie chodziło o problem z trzema trupami, ale nie! To problem trzech ciał w rozumieniu fizyki czy tam astrofizyki, takich jak w "O ruchach ciał niebieskich" xD. Mój chłopak oglądając serial widział rzeczy, których ja nie dostrzegałam - dla niego to budziło pytania, a jak wracaliśmy do tych scen to faktycznie weryfikowaliśmy, okazywało się, że on miał rację - a to coś niewyśrodkowane, a to coś jeszcze innego itp. To przykład na to, że aby uczestniczyć w kulturze TRZEBA mieć kod. Super. No i okazało się, że nauka potrafi opisać współdziałanie układu dwóch ciał (system binarny), ale pomimo licznych prób niestety zawodzi nas próba usystematyzowania układu trzech ciał. Ech. No i próbowaliśmy zrozumieć o co kaman (teraz, po drugim odcinku, widzę, że serial próbuje empirycznie POKAZAĆ widzom jak ta teoria wygląda, na czym polega, ale naprawdę piątkowe rozkminy to było dla mnie jak odkrywanie Ameryki na nowo - fascynujące!). Nadal próbujemy. Zmęczyliśmy się tym w piątek i posnęliśmy.
Potem miałam masę planów na sobotę, zrealizowałam jeden: byłam z koleżanką z roku na dniach otwartych ASP. Obmacałyśmy wszystko co się dało xD, wzięłyśmy udział w warsztatach artystycznych, wlazłyśmy gdzie tylko chciałyśmy. Najlepiej zorganizowane były pracownie renowacji - trochę wiem o renowacji (moim przyjaciele to renowatorzy, mojego BF cała rodzina to renowatorzy o różnych specjalizacjach), więc wydaje mi się, że w połączeniu z bardzo sympatycznymi dziewczynami z pracowni tym więcej z tych zajęć wyciągnęłyśmy.
Zachwyciła mnie - ale tak TOTALNIE zachwyciła mnie - pracownia pokazująca realizacje i osiągnięcia pracowni Nowych Mediów. W zasadzie obecnie realizuję z nazwy tożsamy kierunek, ale to czego się uczą na ASP to kurde, kosmos!!! Chociaż czy naprawdę się tego uczą? Czy to nie jest odstawienie szopki na dni otwarte? No nie wiem. Niemniej Pani, która nas oprowadzała fajnie zdefiniowała swoją pracownię "Zajmujemy się wszystkimi rodzajami projektowania, które trwają w czasie, jak muzyka, wizualizacje, film, światło". MEGA! Kwiaty podłączone do czegoś, czego nazwy nie pamiętam, a co jest też w bebechach naszych telefonów komórkowych - przy dotknięciu płatków kwiatów rozlega się dźwięk. Wow! Wizualizacje - te, które robi się na koncertach - z całą konsol��! Coś FANTASTYCZNEGO! OMG jak ja chcę to robić. Poza tym metody pracy! Malutka roślinka obstawiona dziesiątkami kamer, które robią jej zdjęcia na wielkim przybliżeniu - RUCH rośliny, światło w ruchu, coś FASCYNUJĄCEGO. Nagrywanie najróżniejszych, najczarowniejszych biologicznych obserwacji pod mikroskopem (!) i wykorzystywanie ich w wizualizacji na koncertach. Nasza pani przewodniczka - jak się okazało pracuje z tkaninami. Marzenie, bo my też z tkaninami obecnie pracujemy. OMG. To było fascynujące. Serio. Oglądałyśmy tkaniny pod mikroskopem (lniana koszula: na wcale nie największym przybliżeniu, z widoczną wyraźne siatką tkania, z rozpoznawalnością materiału "tak, to jest len" pod mikroskopem pozwalała na zaobserwowanie gołym okiem KOMÓREK włókien lnianych - jądro komórkowe itp - OMG ja tam schodziłam w spazmach z entuzjazmu). Oglądałyśmy pod mikroskopem - a potem od razu na rzutniku wielkości ekranu w sali kinowej - poliester, cekiny, najróżniejsze włókna. I oświetlałyśmy je różnym światłem, pod różnym kontem (jak leżały pod mikroskopem, tak). Potem na tej konsoli do wizualizacji koncertowych (podobno studenci jeżdżą na koncerty by robić wizualizacje zaliczeniowe dla różnych artystów) miksowałyśmy nagrania materiału z dźwiękiem. No właśnie, do tego dźwięk! OMG! Cudo. Grałam na urządzeniu (instrumencie), którego nazwy nie pamiętam, a które składa się z drewnianego pudła i dwóch wystających metalowych prętów. Nigdy wcześniej i prawdopodobnie już nigdy później nie czułam się tak bardzo czarodziejsko! Tego instrumentu się nie dotyka! Przybliża się jedynie dłonie do prętów, a urządzenie (podłączone do głośników) wydaje z siebie dźwięki jak z filmów SFi z ubiegłego stulecia. Odrealnione i przeszywające dźwięki, idealne na rejwa. Magia, magia, magia. Świat mikro, makro, dźwięki, światło, elektronika i wszystko po to by zaprojektować DOZNANIE ESTETYCZNE. OMG! TAK! Chcę to robić!
Jeżeli faktycznie tak te studia wyglądają i jeżeli będzie mnie na to stać, to może zrobię tam magisterkę. Może. Bo póki co potrzebuję dochodu.
Potem poszłyśmy obadać pracownie scenografii - w tym maszyny hafciarskie i dziewiarskie. Jaram się tym. No i właśnie po drodze się wyjebałam na chodnik, chodziłam po tym świecie projektantów mody z zakrwawioną chusteczką przytkniętą do brody... a po powrocie do nich właśnie wszystkie inne plany poszły się walić, bo zaczęło się wymiotowanie i zawroty głowy, a resztę dnia spędziłam na SORze, na tomografii itp.
Byłam tak zmęczone, że w niedzielę, gdy się obudziłam nie wiedziałam gdzie jestem i jak się nazywam. Serio. I najlepsze, że właśnie o to zapytał mnie mój chłopak (wcześniej poinstruowany przez mojego lekarza - doktor zwolnił mnie do domu właśnie dlatego, że widział, że jestem w poczekalni z facetem i psem. Ech... Wdzięczna jestem na maksa. Zarówno mojemu upartemu chłopakowi i lekarzowi za to, że jednak nie trzymał mnie w szpitalu) - nie potrafiłam mu początkowo odpowiedzieć bo byłam tak zdezorientowana, a on zagroził, że w takim razie wstaje i zaczyna mnie pakować do szpitala - wtedy mi się przypomniało kim jestem i gdzie jestem xD
W niedzielę uczestniczyłam w zajęciach zdalnych. OMG, jak cudownie było. To znaczy tam, gdzie było cudownie, tam było cudownie. Ale o tym zaraz.
Najpierw mieliśmy zajęcia z czegoś co nazywa się dziwnie, a chodzi o projektowanie stron www i aplikacji. Bardzo temat mnie ciekawił. Okazało się, że mamy te zajęcia ze świetną babeczką, baaaaardzo fajnie tłumaczącą wszystko. Okazało się, że mamy nauczyć się programować. I jara mnie to!!! Ale to nie koniec! Będziemy się uczyć UI i UX i w końcu wiem o co w tym chodzi. W końcu ktoś to przedstawił zrozumiale i z jajem. MEGA się jaram. W dodatku okazało się, że prowadząca też ma ADHD więc sobie o tym pogadałyśmy. Dała nam (mi) olbrzymią ilość informacji, kierunków do pozyskiwania wiedzy. No cudowne to było. Zadania ćwiczeniowe były zajebiste. Babeczka odpowiadała na wszystkie pytania, była pomocna, dbała o to, abyśmy wiedzieli WSZYSTKO i by nikt nie bał się udzielania odpowiedzi. Już na ten moment wiem, że chcę się uczyć UX oraz CSS jak najwięcej, bo JARA MNIE TO!
A potem mieliśmy mieć zdalnie grafikę komputerową... Nie chce mi się znowu wkurwiać. Jedynie nakreślę - pani nie wiedziała jak prowadzić zajęcia zdalne. To były nasze pierwsze zajęcia z nią, a ona bez jakiegoś przywitania, bez nakreślenia jakie ma wymagania, z czego będziemy się uczyć, jaki jest zakres programowy - bez tego wszystkiego po CAŁEJ GODZINIE spóźnienia (ewidentnie miała problem z podłączeniem zajęć zdalnych, a potem, jak jej się włączał mikrofon i kamerka na momenty okazywało się, że jest w galerii handlowej - podobno, ja tego nie widziałam) napisała nam, żebyśmy narysowali coś, cokolwiek, w 30 minut i jej wysłali na maila prywatnego, bo musi sprawdzić jaki mamy zakres kompetencji i czego może nas nauczać. Napisała to po 1h, dzisiaj, chociaż od miesiąca wie, że ma z nami zajęcia, a na to właśnie przeznaczyła 4 z 16h zajęć jakie z nami ma prowadzić w tym semestrze.
No kurwa.
Ja za to płacę niemałe pieniądze - i nie tylko ja się wkurzyła, cała grupa złorzeczyła. Szlag wszystkich trafił. Ani info o tym z jakiego programu mamy korzystać, ani o rozdzielczości, ani w zasadzie NIC. Mamy iść rysować na drugim semestrze grafiki. Niektórzy ledwie 4 narzędzia w photoshopie opanowali. Zadałam jej pytania podstawowe: co rysować, jakie są wytyczne, co mamy wykazać, jakiego programu użyć, przypomniałam jej, że zakres dydaktyczny przez nas opanowany wysłałam jej mailem... Ale ona już wtedy się wyłączyła xD Hahaha - grupa pisała do mnie "ej, zadałaś najważniejsze pytania, ale bez sensu, ona cię nie słucha". Kurwa. Ludzie z grupy pisali i nagrywali głosówki "to kpina! I ja za to płacę!?". Nie wiedzieliśmy co i w czym rysować i tak bez tematu, bez jakiejś wskazówki po co i na co... więc zaproponowałam, abyśmy wysłali pakiet prac z poprzedniego semestru po prostu.
Pani wróciła chciała wiedzieć kto z nas pracuje jako grafik. Zgodnie z prawdą - nikt. Znowu ktoś powtórzył, że my początkujący jesteśmy, na I roku i chcemy się czegoś nauczyć. Na to ona, że nie ma od nas wszystkich maili, ale to nic, musimy szybko przejść do robienia plakatu i ulotki. Wszyscy w popłochu, bo JAKIEGO PLAKATU I ULOTKI!? A ona na to, że przed chwilą miała zajęcia z inną grupą i oni zdążyli zrobić plakat i ulotkę (i mówi nam to z pretensją, jakbyśmy byli z tą inną grupą, która wcześniej miała z nią ćwiczenia i która dostała jakieś wprowadzenie do tematu), ale my przez to, że mamy zajęcia zdalne (to był jej zarzut wobec nas - jakbyśmy sami te zajęcia zdalne zorganizowali jej na złość - szok, jak się jej słuchało) i były te problemy ze sprzętem nie wie czy zdążymy. I kontynuuje pośpieszanie nas w kwestii plakatu dając NA CHATCIE wytyczne typowo dotyczące składu poligraficznego (w sensie, że podała bardzo zaawansowane wytyczne i informacje do użycia, które akurat ja wiem jak odczytać, bo studiowałam już kierunek na którym musieliśmy przygotowywać projekty odpowiednio złożone, ale mam wątpliwości czy dla kogokolwiek z mojej grupy to co ona powiedziała brzmiało jak język polski, raczej jak totalny bełkot - nikt z nami nie przerabiał jeszcze na tych studiach takich kwestii jak ustawienie spadów, przestrzeń kolorystyczna itp - my ledwo raczkujemy). Przerwałam jej - wkurwiona już - mówiąc, że prosimy o jakieś wprowadzenie. Teraz mnie babka pogania, pospiesza, podaje zirytowana dane, które dla nas są czarną magią. Powiedziałam jej, że minęło już 1,5h z 4h dzisiejszych zajęć, że NAGLE dowiadujemy się o plakacie i ulotce, a jeszcze nie mieliśmy wprowadzenia, informacji o tym, jak zaliczyć semestr, jej wytycznych i oczekiwań wobec nas. Ponad to, to zadanie z narysowaniem czegokolwiek to jest coś co powinno było być przeprowadzone tyg temu - mailowo. Teraz my jesteśmy stratni i nie wiemy i nie możemy wiedzieć jakie zadania miała inną grupa przed nami, więc prosimy o wprowadzenie nas do dzisiejszych zajęć, o wyjaśnienie jak ustawić to, czego od nas oczekuje. O plakacie dowiedzieliśmy się sekundę temu, a my nie wiemy jak zrobić plakat! Na to babka płaczliwie mówi, że wiedzielibyśmy wszystko, gdybyśmy nie mieli zajęć zdalnych. xD
Wzdycha i uznaje "no dobrze, to proszę otworzyć programy. Dziś pracujemy w Photoshopie, jeżeli ktoś pracuje w innym programie to trudno, będzie stratny na zajęciach, ale pracę oceni." My w stuporze - mnie zatkało. Ale chat mojej grupy wybuchł od "KURWA CO?". Bo my nie mamy photoshopa xD i dotąd nie pracowaliśmy na photoshopie zdalnie tylko na darmowej photopea, bo uczyliśmy się absolutnie podstawowych narzędzi. xD Photoshopa mamy na uczelni i z tego co wiem, mamy też dostęp do wersji studenckich, ale do tego też jest jakaś procedura do logowania, której nie pamiętam, bo nie korzystaliśmy. xD Więc znowu się włączam, informuję Panią, że proszę o przypomnienie jak się logować do wersji studenckich. A ona zirytowana, że nie wie. I że jak to nie mamy photoshopa? A inne programy? No i szok. Ktoś z grupy wypalił, że - jeszcze raz - korzystaliśmy z darmowych programów, albo dostawaliśmy dostęp od prowadzących. Na to ona, że mamy w takim razie zainstalować sobie wersje próbne photoshopa xD A ja do niej, że luz, to już konkret, proszę o linka - a ona na wkurwie, że mamy sobie sami wygooglować. Ja już się wyłączyłam, bo miałam ochotę krzyczeć. A inna studentka w grupie spokojnie wyjaśniła, że wszyscy wykładowcy zawsze nam udostępniają linki z programem ze sprawdzonych źródeł, abyśmy nie zainstalowali niebezpiecznego oprogramowania i nas przeprowadzają przez etapy rejestracji i służą pomocą. Podała nam linki z łaski swojej, a tam to, co wiedziałam, że będzie - wersja próbna z obowiązkiem podania danych karty. No nie. Ja zapomnę zrezygnować, tak mam. No nie. Na chatcie studenckim w tym czasie kurwowanie leciało, "ja za to płacę!?" i tak dalej. Ludzie przerażeni, bo niektórzy już wykorzystali wersje próbne photoshopa i ta sytuacja ich po prostu naraża na dodatkowe koszta (a te studia kosztują niemało). Jak to ogarnialiśmy to było jakieś 2-3h tych zajęć xD. Niektórzy się zarejestrowali. Większość przestała się odzywać do Pani, która w nas widziała winę za niepowodzenie w tych zajęciach.
Jak zaproponowałam czy możemy uznać te zajęcia za niebyłe i odrobić je w innym terminie, bo to jednak jest nasz czas i my za to płacimy - uznała, że okay. Ale na żywo. I dodała głosem pełnym napięcia, że musi nam wyznać, że to jej trzecie zajęcia, jakie prowadzi na tej uczelni, ale jeszcze jej się nie przytrafiło, żeby studenci przyszli na zajęcia nieprzygotowani. xD Więc my jesteśmy winni! No to już się wyłączyłam. Wylogowałam się, bo niedojrzała babka jest, wszyscy są winni tylko nie ona - może przy zatrudnieniu i wdrażaniu czegoś nie kminiła, ktoś jej w coś nie wdrożył. To jest jej kwestia komunikacji z zarządem. My jesteśmy klientami, którym treści zakupionych wykładów i wiedzy nie dowiozła, przeciwnie, jeszcze w nas widziała wrogów od początku, obwiniała nas za swoją niekompetencję.
Zrobiłam prinscreeny całej tej rozmowy z nią (bo nim wykminiła jak włączać mikrofon to najpierw z nami pisała) i napiszemy jako grupa petycje do dziekana - bo jednak WSZYSCY chcemy się czegoś nauczyć do cholery!
No, miałam nie opisywać, a opisałam xD
Lol.
A potem były zajęcia z kreatywnego pisania z tym starczym panem, który wygląda jak Dumbledore z fajką - jejkujej, jaki ten pan jest cudowny! Mód dla duszy by go słuchać.
Znowu mi wstawił piątki i znowu nie wiem kiedy te zajęcia przeminęły. Świetny człowiek.
A dziś... wysyłka paczek, wybranie się do lekarza na kontrolę (boli mnie głowa okropecznie i cała lewa strona ciała, bardzo) i próba zorganizowana pracy na konkurs. Ech.
10 notes · View notes
kotekkzielony · 9 months ago
Text
Tumblr media
Z ŻYCIA SAMOTNIKA - wpis 4 (12.03.2024)
-> Przygoda klauna nad kładką
Na wstępie dziękuję wszystkim za 10 obserwacji! Dziękuję wszystkim za kliknięcia i wszystkim tym, którzy z moim pamiętnikiem się zapoznali :)
Dziś rozpiszę się o bardzo sympatycznym planie filmowym, na którym postawiłem stopę, jak na razie lider w kwestii moich najprzyjemniejszych planów zdjęciowych w ciągu tego roku.
5 marca 2024. Dostałem propozycję udziału na dwóch planach zdjęciowych podczas tego dnia, jednakże jeden z nich musiałem odrzucić ze względu na nakładające się na siebie godziny obu planów. Wybrałem ten późniejszy plan, który zaczął się wczesnym popołudniem. Już w pierwszych momentach bardzo mile się zaskoczyłem wzorowym zachowaniem niedużej, kilkuosobowej ekipy jaką spotkałem. Każdy z członków ekipy przywitał się i przedstawił, co wprawiło mnie w osłupienie bo przecież mało kto tak postępuje! Tym razem miałem zagrać epizod w pewnej produkcji na YouTube i choć przed planem denerwowałem się umiarkowanie (wszak zapowiadał się mój większy występ niż zazwyczaj), to atmosfera, jaka na tym planie panowała, sprawiła, że stres niemal całkowicie zszedł! Oczywiście, w kilku momentach delikatna trema dawała się we znaki, kiedy np. zastanawiałem się jak założyć strój klauna (w którym później grałem), ale te bardziej stresujące chwile na szczęście trwały bardzo krótko. Sceny szły bardzo szybko z tej racji, że większość z nich kręcona była tylko raz i nie było potrzeby ich powtarzania. Czułem, jakby był to zupełnie inny plan niż te, do których przywyknąłem. Wiedziałem, że nie jest to typowy telewizyjny czy Netflixowy serial wymagający wielu ujęć i pracy, a prosty, kameralny, niewyszukany fabularny projekt na YouTube. Same zdjęcia kręcono z dala od głównych ulic i w tym czasie delektowałem się świeżym powietrzem i przyrodą. Jedno z ujęć zrealizowano nawet na kładce ze zdjęcia - przemieszczając się po niej, przypomniała mi się zielona szkoła! Przeżyłem niezłą przygodę, ale muszę też podkreślić, z jak profesjonalnym zachowaniem spotkałem się na owym planie. Praktycznie żadnych złośliwości, żadnych ironicznych ani niekulturalnych wypowiedzi w niczyją stronę, nikt się o nic nie przyczepiał ani nie robił sobie wyrzutów, prawie żadnego narzekania, bo nie było powodu. Krótko mówiąc - wyśmienita postawa! Będąc sytym, z bogatszym portfelem i przede wszystkim zadowolony, pod koniec dnia nie powstrzymałem się od komentarza, z którego jasno wynika, że takich planów jak ten, mi brakuje. Mam nadzieję, że jeszcze nieraz zagoszczę w tym projekcie, bo naprawdę mi się podobała współpraca z tą ekipą, jak i uczestnictwo na ich planie zdjęciowym.
Tego samego dnia oddano również do użytku nową, ok. 2,5-kilumetrową trasę tramwajową w moim mieście, a jako, że interesuję się w pewnym stopniu komunikacją miejską, to nie przeszedłem obok tego wydarzenia obojętnie i z tej okazji, po planie, przejechałem się nowym odcinkiem. Oprócz tego opublikowano też nowy zwiastun produkowanej od ok. czterech lat pewnej gry. Gry, która jest już na ukończeniu i której premierę zaplanowano na początek kwietnia. Nie jest to tytuł bardzo znany ani szczególnie wielki, aczkolwiek po najnowszej zapowiedzi utwierdzam się w przekonaniu, że będzie to wspaniała gra i nie mogę się doczekać kiedy zanurzę się w niej na wiele godzin.
17 notes · View notes
Text
Tumblr media
Moon Knight (2022) - Marvel + egipscy Bogowie. Tak najlepiej podsumować tę serię. Tytułowy rycerz jest narzędziem w rękach egipskiego Boga księżyca Chonsu, którego misją jest wymierzanie kary niegodziwcom. Ale żeby nie było za łatwo, główny bohater ma 2 osobowości, z których jedna nic nie wie o tym układzie. Więc mamy gościa, który jako Steven w dzień prowadzi normalny żywot nudziarza, a w nocy jako Mark ściga złoczyńców. Wsiada do Batmobila, zostawia dom pod opieką lokajowi, a po wszystkim wraca do beztroskiego życia milionera… A nie, to nie ta bajka.
Istotną rzeczą w tym serialu jest to, że choć jest częścią MCU, fabularnie w żaden sposób się z nimi nie łączy, więc można go oglądać bez znajomości całej reszty. Mamy tu Moon Knighta i tylko Moon Knighta. Historia jednego bohatera w starym, dobrym stylu. A to, że ma 2 odmienne osobowości sprawia, że jego historia jest dość przewrotna, więc widocznie się wyróżnia na tle konkurencji.
Ciekawym motywem jest wątek bogini Ammit (Wikipedia nazywa ją potworem, a nie boginią), która ma stanowić tu przeciwieństwo Chonsu, choć obiektywnie dążą do tego samego: karania niegodziwców. Różnica polega na tym, że Chonsu karze za dokonane czyny, a Ammit również za czyny, które człowiek dopiero by popełnił. Mamy tu więc małą powtórkę z Raportu mniejszości. Jeśli mam być szczery, z tych dwojga bardziej przemawia do mnie sprawiedliwość Ammit, ale serial każe nam kibicować Chonsu.
Serial stanowi prawdopodobnie najmocniejszą pozycję w portfolio Oscara Isaaca, wcielającego się w głównego bohatera. Sprawdza się doskonałe zarówno jako zakapior Marc, jak i ciapowaty Steven, który w trakcie doświadcza silnej mentalnej przemiany. Do produkcji Marvela można mieć różne pretensje, ale goście od castingów po raz kolejny udowodnili, że potrafią tak dobrać człowieka do roli, że po obejrzeniu nie można sobie wyobrazić nikogo innego, kto by lepiej pasował. Zazwyczaj, bo jeśli scenariusz jest byle jaki, to i byle kto może portretować daną postać - tak jest w przypadku antagonisty, w którego wcielił się Ethan Hawke, ale szczerze mówiąc wg mnie to mógłby być ktokolwiek i efekt byłby podobny.
Ogólnie oceniam ten serial lepiej od większości filmów z MCU, pomimo trochę chaotycznego początku, gdy jeszcze nie wiemy o Chonsu i dwóch osobowościach. Ciekawe i nietypowe doświadczenie.
2 notes · View notes
xentropiax · 1 year ago
Text
No. 17
Dziś o tym, o czym nie wspominam zbyt często, ale co zawsze chodzi po mojej głowie, coś, czym chyba zostałam pobłogosławiona lub przeklęta (zależy jak patrzeć) już jako dziecko. Nie przeszło i nie odeszło. A rzecz jest o tworzeniu opowieści.
Odkąd pamiętam, zawsze najłatwiej było mi się wyrazić słowem pisanym. Piszę odkąd pamiętam, głód słowa był we mnie na długo zanim nauczyłam się czytać, był już wtedy, gdy widząc opasłe tomy nic nie znaczących wtedy jeszcze znaczków, marzyłam o tym, jaki sens można w nich znaleźć. Bo tak, jako pięcioletnie dziecko, nie mogłam doczekać się, aż nauczę się czytać. Brałam więc książki dla dorosłych i udawałam, że czytam, a moje dziecięce książeczki zapamiętywałam w całości, żeby móc choć przez chwilę poudawać, że wiem co znaczą literki w wierszyku zapisanym na grubych kartach.
Kiedy zaczęłam naukę pisania, ale jeszcze nie potrafiłam pisać wystarczająco szybko jak dorośli, było mi niewypowiedzianie smutno i byłam przez jakiś czas wręcz przekonana, że nigdy nie uda mi się opanować tej sztuki do perfekcji. Udało się szybciej, niż się spodziewałam, a potem zaczęłam pochłaniać książki jedna za drugą, szukać słów i odnajdywać je wszędzie, aż do momentu, kiedy postanowiłam, że napiszę swoje własne.
No i piszę tak, nieustannie niemal, od czwartej-piątej klasy podstawówki, kiedy to powstały pierwsze moje historyjki i historie, niektóre skończone, niektóre nie. Pisałam opowiadania, książki, poezję, pamiętniki, piosenki. Jedną moją miniaturę prozatorską nawet kiedyś opublikowano w czasopiśmie.
Piszę także teraz, bo chyba jestem na to skazana. Jak Rysiek Riedel był Skazany na Bluesa, totalne zatracenie, bez tego nie ma mnie, nie ma po co żyć. Są ludzie, który nie mają konkretnej pasji, którzy mogą robić wiele rzeczy na raz, który nie wiedzą kim chcą być i mogą zostać kimkolwiek, którzy dobrze odnajdują się w wielu rolach, jak aktor przywdziewając różne maski. Są też i tacy, który odkąd pamiętają mają przed sobą jedną, jasną drogą, czasem bardziej wyboistą, czasem muszą się na niej zatrzymać i odetchnąć, ale wiedzą, że to jest to, że nie da się z niej zejść, zboczyć, nawet jeśli po drodze próbuje się innych rzeczy. Ja należę właśnie do tej kategorii, bo od zawsze wiedziałam, że chcę pisać książki, że to mój nadrzędny cel życiowy, to chcę robić, kiedy dorosnę. Nie ma wielu innych rzeczy, których byłabym aż tak pewna jak tego.
Teraz też jestem w procesie pisania. Obecną książkę, nad którą pracuję zaczęłam pisać na przełomie zimy i wiosny w 2021 roku, krótko po tym, gdy wróciłam na terapię. Za chwilę będzie już trzy lata. W międzyczasie napisałam całkiem sporo, prawie sto tysięcy znaków, opracowałam fabułę, motywy główne pojawiły się już na samym początku.
Ale przyszło też życie, które sprawiło, że praca nad książką była przerywana. Miałam miesiące, tygodnie przerwy. Do tego stopnia, że zapomniałam już, co dokładnie napisałam. Pojawił się lęk przed powrotem do tego projektu, haj z posiadania pomysłu, który zupełnie prywatnie i nieobiektywnie wydawał mi się bardzo dobry, minął. Gdzieś w głowie zasiały się wątpliwości, czy to co piszę ma sens, czy jest dobre. Pojawiły się wyrzuty sumienia, że mimo iż wszystko jest dla mnie jasne jeśli chodzi o rozwiązania fabularne, jeśli chodzi o wizję, i tak nie potrafię usiąść i dokończyć tego, co zaczęłam. Jednak na żadnym z tych etapów nie porzuciłam wizji, że tę książkę prędzej czy później skończę.
To że tekst powstaje w dość długim czasie ma też swoje plusy. Z pewnością widzę teraz lepiej niedoróbki warsztatowe, rzeczy, które nie spinają fabularnie, detale, które trzeba poprawić, aby tekst był właściwie spójny. Zaczęłam więc proces pisania od początku, proces przepisania właściwie, który będzie drugim szkicem tej książki. Podchodzę do tego teraz bardziej projektowo, bardziej jak rzemieślnik, który musi wyciosać swoje dzieło, nie zastanawiając się, czy ma na to wenę czy nie. Ktoś kiedyś powiedział mi, że pisanie książki to nie spacer ani sprint, a żmudny maraton i było w tym wiele racji.
Wciąż pojawia się jednak wiele wątpliwości. Szkic odsiedział swoje w zamrażarce, łatwo więc zakwestionować to, co pchnęło mnie do napisania go w pierwszej kolejności. Byłam innym człowiekiem, co innego było dla mnie ważne, a w tamtym okresie tematy, które poruszam w tym co piszę, były mi szczególnie bliskie. Dzisiaj nie jestem z nimi aż tak emocjonalnie związana, dzisiaj patrzę z dystansu, trudno mi poczuć tę pewność, którą miałam na początku, że tak, ta historia warta jest opowiedzenia. Męczę się więc, choć nie chcę odpuszczać. Powiedziałam o tym projekcie wielu bliskim osobom, wiem, że czekają, wierzą we mnie może trochę za mnie. I choć nie mam żadnych gwarancji, że ta książka, nawet po skończeniu, zostanie kiedykolwiek wydana (to nie ma aż takiego znaczenia, odpowiedź na pytanie "co jeśli z tą się nie uda", była dla mnie zawsze oczywista i brzmi: "napiszę kolejną"), to nie chcę i nie umiem odpuścić. Walka jest sama ze sobą i jest to walka nierówna.
Wiem też, że potrzebuję czegoś, na czym będę mogła się skupić w listopadzie i grudniu, trudnych dla mnie miesiącach. Nie mam już podróży służbowych w tym roku, świata zwalnia i ciemnieje, to dobry moment, żeby przekierować gdzieś uwagę, nie dać się wciągnąć w odmęty własnych myśli. To idealny czas, żeby całą swoją uwagę zogniskować w tekście.
Piszę to wszystko chyba po to, by się zmotywować, może poszukać jakieś dobrej energii. Długo już czekałam, długo się namyślałam, były miesiące, że zasypiałam mając w głowie tylko książkę, tylko jej treść, to co może wydarzyć się dalej, kiedy nie mogłam przebrnąć przez trudniejsze punkty. Dziś czas po prostu na pracę, pracę u podstaw, chciałoby się rzecz, stworzyć coś, z czego będę dumna, najlepiej jak umiejętności mi na to pozwalają. Trzymajcie więc kciuki, wszystkie dobre dusze, bo wyznaczyłam sobie termin i myślę, że ten termin jest wciąż osiągalny.
A za rok o tej porze, kto wie, kto wie. Entropio w 2024, robię to dla ciebie, mam nadzieję, że jesteś dumna.
11 notes · View notes
hejterka-kina · 4 months ago
Text
"X"
Tumblr media
Miałam ostatnio okazję obejrzeć horror “X” z 2022 roku. Tak, to ten film o kręceniu “brudnego” filmu, który podbił cały internet z Mią Goth w roli głównej za którą biega Jenna Ortega a każdy do nich simpuje. I, ojej.. cóż to było za przeżycie.
Może zacznijmy od początku: film został nakręcony przez Ti Westa w 2022 roku i w obsadzie zobaczymy takie gwiazdy jak wspomniana wcześniej Jenna Ortega, Brittany Snow, Kid Cudi czy Stephen Ure. O ile zgrabnie przyciągają oni uwagę do tej pozycji, to nie powiedziałabym, że wszyscy się jakoś niesamowicie popisali. Ale, zanim do tego, przejdźmy do fabuły. I tak, zdaje sobie sprawę że jest to część większej trylogii, opartej na historii wrażliwej dziewczyny ze wsi która chce być “gwiazdą”. Po prostu znając fabularnie główny wątek i sposób łączenia się tych filmów, zdecydowałam się obejrzeć właśnie tę część ze wszystkich, bo tak. 
Filmweb opisał ten film tak: “Lata 70. Grupa początkujących filmowców udaje się do domu na odludziu w Teksasie, by nakręcić tam swój sekretny film. Starsi, ekscentryczni gospodarze, którzy wynajmują im posiadłość, szybko zaczynają się interesować swoimi gośćmi i wkrótce ich podejrzana ciekawość przybiera drastyczny obrót”. W sumie czego więcej się tu spodziewać? Budowa fabularna filmu była dość typowa dla slashera - wprowadzenie, budowanie napięcia, zabić wszystkich, wielki finał. Miało to swój urok, szczególnie przy tym uroczym nawiązywaniu kadrami do starych filmów grozy, aczkolwiek mnie lekko znudziło i musiałam w trakcie seansu zrobić sobie przerwę aby zdobyć od nowa uwagę i dokończyć film. O dziwo, po powrocie do filmu nie zawiodłam się jakoś bardzo. Wielki finał był naprawdę ciekawy (nawet dla mnie) choć do przewidzenia, fabuła nie miała w sobie za dużo błędów (DZIĘKI BOGU) a zakończenie przypieczętowało moją decyzję o tym, aby obejrzeć pozostałe części tej dziwnej trylogii.
Cały film bardzo mocno nadrabia swoje różne mankamenty techniką, ponieważ technicznie ten film nakręcony jest cudownie. Jak już wcześniej wspomniałam, Ti West w tej pozycji mocno nawiązuje do horrorów starej daty, m.in. słynnego slashera "Teksańska masakra piłą mechaniczną", co widać w prawie każdym ujęciu. Budowanie napięcia w tym filmie jest równie urocze - West z wielką gracją żongluje tutaj tym co apetyczne i wręcz obrzydliwe (np. rozjechana krowa a wcześniej scena gdzie Mia Goth się uśmiecha). Dzięki właśnie takim różnym technikom - również soundtrack robił swoje, oceniłabym ten film o wiele lepiej niż na bazie samej fabuły, która mnie w ogóle nie zachwyciła lub gry aktorskiej.
Bo co do aktorstwa - dupy to nie urywa. Nie jest ono wybitne, pewnie też sam scenariusz nie pozwalał na za dużo. Spośród wszystkich aktorów na planie, w mojej głowie wyróżnili się: Mia Goth, Brittany Snow i Stephen Ure (a Jenna Ortega to według mnie lekka pomyłka). Ta trójka zdecydowanie pokazała swoje zdolności, co w przypadku Ure mnie w ogóle nie dziwi, jedynie pozytywnie zaskakuje, że wciąż coś potrafi ;)
Podsumowując, aby tutaj nie zanudzić was zbyt bardzo, z czystym sumieniem oceniam ten film na 7/10. Jest dobry, był on przyjemny dla oka aby wyłapać różne techniki reżyserskie, ale scenariuszowo nie był dla mnie żadnym zaskoczeniem. Horror dość przeciętny, choć w “ciekawych barwach”. No i zachęcił mnie chociaż trochę do obejrzenia innych części - mam wielką nadzieję, że fabularnie to się dopiero rozkręca ;)
7/10
2 notes · View notes
driffting · 4 months ago
Text
MAM GENIALNY POMYSŁ
Pomysł na kreskówkę by drifftingg:
moj autorski btw wiec pewnie juz wiecie że będzie wybitny :D
otóż byłaby to rysowana animacja w której pierdnięcia są widoczne i takie zielone i po prostu są jakby napędzaczem wielu rzeczy
np ktoś robi skręt jadąć na rolkach i pierdzi żeby go obróciło i drift był, ktoś po prostu skacze i sobie pierdzi dla wyższych skoków
baletnica sie obraca na jednym paluszku i popierduje żeby obrót był szybszy
no i generalnie w każdym odcinku by byly smieszne rzeczy i jakieś nowe pierdzenia dochodzily
np odcinek jeden z pierwszych ale nie pierwszy to byłaby wielka rakieta w kosmos ktora ma GIGA baki PIERDANU POTASU i innych gazów i potem jest pokazany cud inżynieryjny gdy ta rakieta rusza i powoli najpierw pierwsze sekundy te gazy jelitowe sie kumulują na platformie startowej i zaczynają podnosic takiete i potem ona coraz wszybciej leci i tne pierd się tak ciągnie,
inny fajny odcinek to byłoby np elektrownia na pierdy i całe takie skomplikowane mechanizmy pokazane
Czyli przeciętny odcinek to jest miks żartow i potencjalnie albo morałów (że bajka co uczy dzieci jakis regul jak dziala spoleczenstwo typu przepraszaj kolegów, nie kłam mamie itd) albo edukacyjna ale chyba zamiast takiej klasycznej edukacji bardziej pasuje takie uczenie z moralami jak napisalem + kazdy w tej bajce wlasnie pierdzi np skoczek narciarski pierdzi i leci rekord malysza, rolki, baletnice no tak naprawde co kto zapragnie - akurat to skakanie na pierdy to jest wyjątek trochę bo normalnie to mają być rzeczy które są napędzane czyms innym teraz a w tej bajce będą pierdzeniem a nie dodatkowe efekty, ale w sumie najlepiej mix tylko że więcej takich gdzie pierd zastępuje niewidzialną silę jakąś
i potem co odcinek jest jakaś skomplikowana, zaawansowana, rozbudowwana rzeczy typu start takiety kosmicznej, działanie duzej elektrowni, dzialanie duzej fabryki itd itd itd. tylko po prostu te rzeczy bylyby dobierane na pożądku
wydaje mi sie że:
po pierwsze to ma ogromne szanse powodzenia i sukcesu
po drugie przebija intelektualnie i fabularnie większosc nowych bajek i kreskowek
po trzecie przebija intelektualnie kreskówki i bajki dostępne do oglądania dzieciom teraz
po czwarte pasuje jako koncept do rzeczy które juz byly testowane z powodzeniem mniejszym lub większym (przez cartoon network czy inną sieć)
po piąte: skibidi toilet jest aktualnie GIGA SUCKESEM
po szóste zapytajcie 10 latka z waszej rodziny czy by oglądał
po siodme wiele osób mysli o pierdzeniu robiąc te czynnosci ktore w tej kreskowce by byly tak prezentowane -> te myśli inspirują mnie do wymyślenia tej kreskówki oraz konkretnych reprezentacji jak np ta baletnica (nie tańczę baletu ale no wiecie o co chodzi - nie jedna baletnica zapewne mysli sobie podczas obrotu o mocnym uwalnianiu się gazów jelitowych pod potężnym ciśnieniem co zapewnia jej prędość kątową niczym planeta na orbicie
watashiwa bonczur-des
3 notes · View notes
aninreh · 2 years ago
Text
Sekret pewnej kliszy. „Światło w ciemności” Nojico Hayakawy, recenzja mangi
No cóż, znam ciekawsze BL-ki o fotografii, choć nie mogę powiedzieć, żeby "Światło w ciemności" było złą mangą. Jest po prostu... przeciętne? Ładne, ale przeciętne.
Są takie mangi, które zostają z nami na długo – opowiedziane w nich historie rezonują głęboko w naszych głowach, wzbudzają emocje bądź przemyślenia. Fakt, wśród boys’ love wielu takich nie ma – musimy się czasem trochę namęczyć, aby wygrzebać coś fabularnie powalającego nas na kolana albo przynajmniej zahaczyła się w naszej pamięci na dłużej niż kilka godzin czy dni. I, niestety, Światło w…
Tumblr media
View On WordPress
7 notes · View notes
jazumst · 2 years ago
Text
Jazu Grający
Żeby Was... Pogoda do bani, na koncie 35zł. Posłuchajcie:
Poszukałem jakiejś gierki na dwoje. Oczywiście z przeceny ^^ No wziąłbym WORMSy za 7zł, ale pamiętam, że u Nadwornego chuja było widać, a uwierzcie, że ekran ma przepotężny. Wypadło na Naruto 4.
Fabularnie ta gra leży, kwiczy i robi pod siebie. Delikatnie rzecz ujmując. Przydałby się taki typowy samouczek. To pierwszy wielki minus tej gry.
W trybie fabularnym między walkami są filmiki. Tak mnie zaczęły wkurwiać, że zacząłem je pomijać. Z fabuły wyrzuciłem fabułę. No ale ani to ładnie zrobione, ani fabuła nie pociąga. Czasami miałem wrażenie, że została napisana na bieżąco. Żeby tylko coś było.
Osiągnięcia do zdobycia są wymyślone z dupy, bo nikt nie pokazał w praktyce jak na przykład używać combo. Zadanie "tak poste" jak podniesienie miecza okazało się niewykonalne, bo przycisk B służący jako atak wolał w połowie wrócić do swojej pierwotnej funkcji zamiast wspomniany miecz podnieść. I tak osiągnięcie w pizdę, i runda też w pizdę, bo przeciwnik zdążył się pozbierać i nam wjebać sromotnie.
W trybie walki 1 na 1 jest już lepiej. Chociaż nadal nie wiem jak wykonać drugi naładowany atak. Po prawdzie to nie wiem nadal jak wykonuję te które wykonuję :P Wiem, że YYYB to mocny atak naładowany. YY i przytrzymane B to słabszy. Na więcej nie ma czasu, bo gra jest tak pierdolenie dynamiczna, że na jakieś tam kombinacje wymyślne nie ma czasu i wali się w guziki losowo. Mógłbym z Latoroślą zagrać i wyglądałoby to tak samo, bo ona też jedynie bezmyślnie w guziki umie walić.
Dałem za gierkę dwie dychy. Normalnie jest za 109zł. Powiedzmy, że niech będzie. Ale 10zł to byłaby uczciwa cena za takie gówno.
Załaduje mi ktoś konto za piątkę? To na Wormsy mi jeszcze starczy XD
8 notes · View notes
12345tttttttttt · 18 days ago
Video
youtube
Jutro będzie padać - film fabularny
0 notes
Text
(2016) Fabularnie z dziedziny agroleśnictwa oraz zoologii Kaukazu, plus z Azji Centralnej by Thomas Quatl
Tumblr media
UWAGA PRZEPISOWO TO JEST NAPISANE!!! jest to fikcja literacka oraz artykuł popularnonaukowy jako jedna całość. Istnieje pewien fake news lub coś, co za niego się uważa. Odnosi się to do historii niejakiego badania naukowego, które zdarzyło się w Erywaniu, gdzie rzekomo nieistniejący naukowiec Ennis Vertigo miał oszacowywać dzikie ziemie i ich mieszkańców. Podążał on tropem tajemniczego artefaktu zwanego vintage globusem, odnalazł ślady farmy widmo należącej do bednarzy oraz był w posiadaniu tzw. Katalogu X o faunie i praktykach silwikultury. Odnosi się ten tekst do projektu odkrywania planety ziemia i jego mieszkańców, który został zablokowany w trakcie jego trwania. Nie udało się więc uzyskać dalszych informacji o agroleśnictwie i woluminach zoologów z krajów takich jak właściwy Azerbejdżan czy Kazachstan.
Jakie to były wspaniałe, te wyprawy do miast z dziedzictwem kulturowym Zakaukazia czy Azji Środkowej oraz na prowincję, gdzie kluczem była spuścizna relacji ludzi z dziką przyrodą. Niestety wymiar człowieczeństwa był niedoceniony. Rolnictwo rozwijało się z rozmachem, a człowiek mógł być w centrum zrównoważonego rozwoju. Na Kaukazie wspomniany naukowiec i jego ekipa opisywali spotkania ze zwierzętami, słyszano wielokrotnie głos jakiegoś dzikiego zwierzęcia górskiego, którego przynależności taksonomicznej nie znano. Odgłosy, ów gatunku brzmiały jak mieszanka dźwięków wydawanych przez małpy i świnie. Widywano też rodzaj jakiegoś małego ssaka drapieżnego, węże i traszki z gatunków, które na tych ziemiach były zagrożone wyginięciem. Agency for Zoology and Journeys była nieufna wobec niesfornego Ennisa Vertigo, a więc wiele wody upłynęło w rzekach, nim stał się dlań godny zaufania. Naukowiec, ów niezmordowanie przenosił góry, by stać się członkiem Akademii Zoologów Europejskich, zacnego stowarzyszenia przypominającego klan czarodziejów, bohemy niczym z powieści weird fiction. Tajemnicza była expedition to caucasus z 1992 roku, w trakcie której odkryto wypchany okaz jakiegoś rzadkiego ssaka oraz pióra, a także i łuski nieznanych kręgowców. Firma biotechnologiczna pracowała na rzecz ograniczenia działań środków chemicznych i GMO w krajach tego regionu świata. Innym dorobkiem projektu było osiągnięcie kompromisu w sprawie ekologii i zrównoważonego rozwoju. Jeżeli chodzi o kulturę agrarną, to regiony takie jak enklawa nachiczewańska pozostają w dalszym ciągu nieznane. Braki nigdy nie były dobre, nawet w odniesieniu do krajobrazu nad Morzem Kaspijskim, w Osetii Północnej czy w regionach Leriku. Projekt zaczynał się na marginesach społecznych, a stał się swoistym eposem dla młodych adeptów nauki.
Tumblr media
Dziennik z wyprawy Voyage R49 okazał się być przełomem. Pewnego dnia gazety europejskie informowały o sukcesie ekspedycji naukowej, tej do Azji Środkowej. Jeden z członków wyprawy, który rzekomo był podróżnikiem -Irdeggusy Nwirris przeniósł się na wieś, by pędzić życie zgodne z naturą. Znalazł szczęście u boku kobiety w pracach gospodarstwa Nurgalieva na Kazachskim Pogórzu. Pewnego dnia jednak zapragnął powrócić do badań naukowych. W sali zoologicznej oczekiwał na niego niejaki odkrywca przyrodniczy. Omawiali obydwaj plany co do wyprawy w celu odszukania rzadkiego ptaka oraz drapieżcy z dzikich ziem Hisarskich Gór. Na rozmowach o faunie spędzili czas w dawnych barakach popgrowskich. Jeden z albańskich profesorów, pochodzący z Tirany dysponował rzekomo informacjami o tych formach zwierzęcych, toteż przyłączył się do wyprawy cudzoziemców. Tymczasem w krainie rolniczej na Wielkim Kaukazie tj. w dagestańskim terre sauvage wprowadzono innowacyjne metody uprawy roli, nowe gatunki odmian drzew owocowych, rośliny pastewne. Hodowano owce, kozy i bydło z nieznanych nam dzisiaj rodzajów. Była wśród rodzajów zwierząt jakaś rasa psa pasterskiego, gołąb kaukaski, króliki o dziwnym wyglądzie oraz zwierzęta futerkowe.
W wyprawie do Wyżyny Armeńskiej brali udział naukowiec słowacki z Koszyc, podróżnik i fotoreporter rodem z Zagrzebia oraz tragarze-pomagierzy z ludu dawnych Irańczyków. Jednym z przystanków, gdzie stacjonowali badacze, była tawerna dziwnego explorera, pochodząca z okresu wczesnochrześcijańskiego i wpływów greckich, znajdująca się w mieście Wengrotsy. Na tym terenie znaleziono też dawne muzeum agroturystyki oraz innowacyjne centrum nauk przyrodniczych z okazami bardzo rzadkiej fauny oraz gatunkami rzekomo nieznanym nauce. Wg. badań ówczesnych oraz wiedzy powszechnej stworzenia okazały się być wybrykami natury znanych nam dzisiaj gatunków. Znaleziono jednak pewien rodzaj ssaka owadożernego, określony rzeczywiście za nieznany nauce. Parafrazując słowa słynnego filozofa: nie w odkrywaniu leży szczęście, lecz w dążeniu do niego. Podczas warsztatów naukowych Irdeggusy Nwirris unikał konfrontacji jak ognia. Wdały się też mu trudy podróży. Jest autorem Opowieści z dzikiego Kaukazu oraz Tam w kraju kazachów, gdzie znaleziono trofeum myśliwskie z nieznanego gatunku przeżuwacza. Inny reportaż odnosi się do poszukiwań rzadkiego gatunku ssaka drapieżnego w uzbeckim Zarawszanie. Obieżyświat oraz Faune of Chinese Turkestan były cennymi reportażami opisującymi faunę, florę i minerały Azji Środkowej. Być może kiedyś wydawnictwo polskie Wiedza Powszechna wyda reportage lub esej popularnonaukowy o dzikiej przyrodzie i kryptozoologii Azji Środkowej.A więc nawiązujemy w tym utworze do fikcji literackiej w formie fabularnego opowiadania. Jest jednak ważne, aby wiedzieć, że agroleśnictwo i zoologia mają duże znaczenie w tej części świata jako opowieść real-life.
W Dystrykcie Ghunibskim, w krainie Dagestanu znaczenie mają prawdopodobnie pszczelarstwo, hodowla zwierząt, zwłaszcza owiec oraz kręgi myśliwych i leśników. Tymczasem na południu kraju Azerów mamy do czynienia z uprawą roli np. bawełny, zbóż, tytoniu oraz warzyw i owoców (zwłaszcza winorośli). Użytki rolne zajmują ok. 1/2 powierzchni tego kraju. Również zwierzęta hodowlane i ich hodowla mają tam znaczenie, a są to mianowicie konie, wielbłądy oraz drób. Również i tam rozwinęło się pszczelarstwo, ale także hodowla jedwabników. A co możemy powiedzieć o Azji Środkowej? Na przełomie XIX oraz XX-wieku była to terra incognita, odkrywana przez rosyjskich, niemieckich czy francuskich naturalistów oraz poszukiwaczy przygód takich jak Gabriel Bonvalot, Nikolai Przewalski czy Sven Hedin. Czy kiedykolwiek mógłby powstać wehikuł czasu, by można się było przenieść w tamte czasy? Ale nie jest on potrzebny, ponieważ wiele obszarów zachowało wiele cennych gatunków dzikiej fauny i flory, rolnictwo zachowywało zaś swój pierwotny charakter. Fauna enigmatica mogłaby być projektem poszukiwania ostatnich przedstawicieli salamandry turkiestańskiej, zwierzęcia znanego jedynie z czterech okazów, ptactwie z Samarkandy wspomnianym w raportach polskiego podróżnika oraz rzadkich ssaków Pamiru takich jak szary chomik pamirski, chyba nieznany rodzaj osła lub jakaś zdziczała forma oraz łasice z gatunku Putorius alpinus. Tadżyccy rolnicy uprawiają większość gatunków drzew, zaś Turkmeni handlują rzadkimi zwierzętami hodowlanymi. A co z Pogórzem Kazachskim? Czy warto jest tam prowadzić prace naukowe? Ważne jest by nie porzucić dobrych praktyk.
autor: Tomasz Q. Pietrzak (thomas-quatl studio) oraz gnhi.pl, w ramach gabinetu przyrodniczego. artykuł spisany w kwietniu 2014 roku oraz reaktywowany z archiwalnej strony gnhi.pl w grudniu 2016 roku.
0 notes
myslodsiewniav · 2 years ago
Text
Oglądanie "Cień i kość" jest bolesne.
Mam ciary żenady... a szkoda.
Czuję się jakbym oglądała nie tle scenariusz adaptowany co ekranizację fanfiction z masą fanservice'u.
Chwaliłam z 2 tyg temu wątek Kaza i Inej? Cóż, odcinek później (bodaj 5 eps) już widzę na jakie tory to wjechało, jaką kartą pograli scenarzyści - to co było w moim odbiorze piękne, subtelne i angażujące stało się ograną schematem teendramą, z przyciągaj-odepchnij. I w teorii okay - to jest docelowo show dla młodych dorosłych. A jednak w książce mógł się zakochać każdy bez względu na wiek... Ech. Po prostu czar prysł, a to co nazywałam "dobrą komunikacją" przestało istnieć.
Profesor Hooch vel Baghra to dla mnie była kobieca heroina tej opowieści. Wolałabym chyba zobaczyć film o jej żyćku? Nie wiem w sumie czy rozsądnie jest tego sobie życzyć, bo jednak jej wątek łączy się z Aliną, Zmroczem itp A to dla mnie jest nieangażujący wątek?
Ech. No jakby nie było ona jest fajnie napisaną heroiną - nieczęsta rzecz. Ma wady i zalety, doświadczenie nauczyło ją tego i owego dzięki czemu fajnie się ją ogląda...
Stanęłam na 6 odcinku, który męczę od zeszłego tygodnia po kilka minut dziennie - niby jestem ciekawa co dalej, ale aranżacja scen i przeniesienie bohaterów "Szóstki Wron" daleko poza ich książkowy wątek fabularny (znowu... a było już tak dobrze! Ech) mnie zniechęca.
W sumie to czekam, aż za jakieś 10 lat ktoś nagra film na podstawie "Szóstki Wron" - tak, jak teraz nie mogę się doczekać serialowej ekranizacji "Harry'ego Pottera", bo filmów całkiem nie lubię (wolę powieści). To znaczy akceptuję, że rządzą się prawem ekranizacji, musiały się pojawić uproszczenia czy zmiany fabularne by zmieścić się w akceptowanym metrażu dzieła filmowego. A jednak książki inną magię mają.
2 notes · View notes
1234567ttttttttttt · 1 month ago
Video
youtube
Człowiek na torze-1956-film fabularny-Reż-Andrzej Munk
0 notes
Text
Tumblr media
Kilka lat temu widziałem niezbyt znanego animca pt. Gleipnir (2020). Choć scenariuszowo nie był szczególnie górnolotny i chyba był przesiąknięty jakimiś osobistymi fetyszami autora i fascynacją ciasnymi, organicznymi przestrzeniami, dobrze go wspominam. Wyróżniał się ciekawym pomysłem na moc protagonisty i jego projektem. Otóż gdy jedni są super silni, super szybcy, czy super zabójczy w jakiś inny sposób, on zmienia się w wielkiego pluszaka, do którego mogą wchodzić osoby trzecie i zwiększać ich potencjał bojowy. Z czasem okazuje się też, że przy spełnieniu dodatkowych wymagań, potencjał zostaje zwiększony wielokrotnie. A wspominam o tym, bo przypadkiem dowiedziałem się, że mangowy pierwowzór jest już ukończony, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby sprawdzić jaki jest dalszy ciąg historii.
Fabularnie przedstawia się to tak: w nieokreślonym momencie na naszej planecie rozbił się statek kosmiczny. Kosmita, który go prowadził przeżył, ale zgubił swoich pobratymców zahibernowanych w monety. Każdemu, kto odkrył jego istnienie obiecał nadludzkie moce w zamian za odnalezienie monet. Brzmi jak podejrzany przekręt, ale faktycznie za monety ludzie dostają moce. Nasz protagonista, który już posiada swoją moc, ale nie pamięta skąd, dołącza do poszukiwań, gdy już uczestniczy w nich znaczna ilość osób i bardziej przypomina to polowanie. Z czasem poznajemy lepiej wydarzenia poprzedzające amnezję protagonisty, ale animiec zostaje ucięty w dość przełomowym momencie.
Tumblr media
Przypadek Grand Blue, o którym pisałem jakiś czas temu pokazuje, że nie należy porzucać nadziei na drugi sezon, ale z drugiej strony nie należy zakładać, że na pewno nadejdzie. Więc jeśli ktoś po obejrzeniu animca czuje niedosyt, manga to dobre rozwiązanie. Tym bardziej, że animiec kończy się mniej więcej w połowie historii, więc nie ma wiele do nadrabiania.
A co sądzę o dalszej części z mangi? Myślę, że historia mogłaby być znacznie lepsza, gdyby autor mniej przywiązywał się do swoich postaci i bardziej poszedł w traumę i dziwność zamiast niestworzone sceny akcji. W końcówce następuje niespodziewana eskalacja spirali nadprzyrodzonej przemocy, która w formie animacji mogłaby przebić niejedną scenę z Ataku tytanów. Ale oprócz tego, wszystko co najlepsze w tej serii, zmieściło się w pierwszym sezonie animca, więc nie będę szczególnie ubolewał nad brakiem drugiego sezonu.
Warte wzmianki jest też to, że dalszy ciąg NIE WYJAŚNIA genezy tytułu. Tako rzecze Wikipedia: „Gleipnir – w mitologii nordyckiej magiczny sznur wykonany przez krasnoludy, z pozoru cienki i słaby jak atłas, ale w rzeczywistości mocniejszy niż jakikolwiek inny. Gleipnir został wykonany za pomocą czarów z tupotu kocich stóp, brody kobiety, korzenia góry, ścięgien niedźwiedzia, oddechu ryby i śliny ptaka. Dopiero nim udało się Azom związać wilka Fenrira. Do Gleipnira dołączony jest łańcuch Gelgia, osadzony w skale Gioll na wyspie Lyngvi”. Szczerze mówiąc nie widzę wielkiego związku między tą definicją, a fabułą mangi, czy mocą protagonisty. Niby jest pluszowym wilkiem, ale to dość naciągane skojarzenie. Jest też tu wątek osoby, która została przywrócona do życia, ale uczyniło to znacznie więcej szkody, niż pożytku. Niezniszczalny sznur ma tu symbolizować więź z życiem? Cholera wie co autor mógł mieć na myśli. Zresztą podejrzewam, że pisząc scenariusz był na jakiś ciężkich prochach, więc może po prostu wybrał jakieś przypadkowe słowo, żeby ludzie się zastanawiali.
1 note · View note