Tumgik
#drakkeny
averyking-blog1 · 7 years
Text
Matka Auriga kocha swoje dzieci
- Co na to wszystko Krzemieńce? – odezwał się kanclerz Sahpaa. Wysoki, czerwono-łuski stwór, z gadzim pyskiem, ogonem, szponami i skrzydłami na plecach.
      Drakken, w towarzystwie gromady niższych, podobnych lecz bezskrzydłych stworzeń prezentował się wcale majestatycznie. Widać było od razu jego status, pozycję i z pewnością znaczny wiek.
      Rasa ta była bardzo stara. Pamiętała czasy sprzed Apokalipsy – przeżyła ją, jako jedna z niewielu. Cechowała się ogromną wiedzą. W przeciwieństwie jednak do niektórych pozostałych ludów Aurigi, nie mieli parcia, by wiedzieć więcej. To czego nauczyli się przez lata, chcieli wykorzystać w celu zjednoczenia planety. Nie szło im to jednak najlepiej
      Ciężkie czasy nastały dla tej pradawnej rasy. Pomyśleć że jeszcze niedawno smocze państwo było dumnym, rozwijającą się prężnie imperium, które miało rządzić i dzielić na całej Auridze. Imperium, które liczyło się w świecie. Krucha okazała się jednak ta potęga. Nastał w końcu czas, gdy na kontynencie pojawiła się inna potęga. Dziwne stworzenia, paskudne i na pozór prymitywne. Nekrofagi jednak, mimo iż przypominały przerośnięte, zmutowane robactwo, a ich zwyczaje były nad wyraz ohydne, miały jednak bardzo dobrze zorganizowane i silne siły militarne – o ile można mówić o czymś takim wśród dzikich stworów, pożerających wszystko na swojej drodze. Byli niesamowicie potężni. Nikt wcześniej nie widział czegoś takiego na kontynencie. Nikt nie spodziewał się takiej inwazji, a tym bardziej nie wiedział jak się przed nią bronić. Do tego bardzo szybko się rozmnażali. Czasem nawet, z poległych żołnierzy wychodziły nowe, pokraczne stwory, które jeszcze bardziej zasilały ich szeregi.
      Koniec końców, połączone siły wszystkich ludów, pod przewodnictwem Drakkenów zdołały zatrzymać nawałnice Nekrofagów. Wycofały się z kontynentu i prawdopodobnie zaczęły lizać rany, po tej porażce. Jednak państwa które je odpierały, poniosły spore straty. Najbardziej jednak ucierpiało państwo Smoków, stanowiące główny front. Imperium zostało spustoszone i wyniszczone. O ile sąsiedzi szybko dźwignęli się z kryzysu, Drakkeni mieli znacznie większe problemy, które zaczęły się tylko pogłębiać. Tamci bowiem zaczęli wykorzystywać ich słabość i zgarniać dla siebie kolejne tereny. Nawet stosunki z Allayi, które zawsze były ciepłe, zaczęły słabnąć, gdy Przemieńcy zorientowali się że ten sojusz przestaje im się opłacać.
      - Rada Harmonitów zebrała się dzisiaj. Zdołałem umówić nas na spotkanie z ich głową, panie kanclerzu – odezwało się Drakaniątko, ów bezskrzydły, mniejszy stwór, stojący po lewicy starszego. Sahpaa stał wyprostowany, z dumnie wypiętą piersią. Patrzył w gwiazdy, które przelewały się po niebie nad jego głową. Czuł że kiepski to moment na rozmowy z Allayi. Mroczna Pora zmienia ich, nie tylko fizycznie przystosowując do zimy, lecz kanclerz miał też wrażenie, że mroczna forma wpływa również na ich charaktery. Stają się bardziej srodzy i… Nieprzychylni. Do tego ten dziwny poseł Wędrownych… Co on wtedy mówił? Drakken nie był w stanie przypomnieć sobie jego słów, ale zapamiętał przekaz. To było dziwne. Zaczął już się nawet nad tym zastanawiać. Bo przecież język, którym ten Wędrowny się wysławiał…
      - Wasza miłość – wyrwał go z zamyślenia czyjś głos. Inne Drakaniątko, pokryte złotą łuską, w powłóczystej, błękitnej todze podeszło do niego, kłaniając się w pas.
      Sahpaa potrząsnął lekko głową i spojrzał na pobratymca. Uniósł otwartą dłoń, na co tamten, ze złożonymi rękoma zaczął mówić wolno i płynnie. - Znaleźliśmy coś, co wymaga waszej uwagi, panie kanclerzu. Jako najstarszemu w naszym obozie. - Co się stało? – odparł niskim, ciepłym głosem. Posłaniec stanął bokiem i wyciągnął dłoń w kierunku wyjścia z obozu – przerwy między czerwonymi parawanami. - Najlepiej będzie wam ujrzeć to osobiście i osądzić. Proszę za mną. – Drakken przekrzywił głowę, lecz po chwili faktycznie zszedł z niewielkiego podestu na którym stał jego namiot, wprost na ubitą ziemię.
      Śnieg zaskrzypiał lekko pod jego bosymi stopami. Nie był to jednak problem. Drakkeni nie nosili butów. Skóra na ich stopach była bardzo gruba i dobrze izolowała chłód. Podobnie było z resztą ciała, choć jako inteligentna, cywilizowana rasa, okrywali się. Mieli w tym również poczucie estetyki i ich stroje często były bardzo eleganckie i piękne. Tak Sahpaa szedł teraz poprzez biel zimy i mrok nocy polarnej w długiej, czerwonej pelerynie, pomarańczowym, adamantianowym kirysie, pod którą ułożona była łososiowa tunika. Na czole smoczego stwora, rozpięty między dwoma brązowymi, zagiętymi do tyłu rogami błyskał raz po raz piękny medalik, z dużym krwiształem,  na złotym łańcuszku.
      Cały obóz był lekko podzielony, pod względem zajęć. Noc polarna nie daje jasnego podziału na czas snu i czas funkcjonowania, to też część śpi, podczas gdy część ma inne zajęcia. Dało się więc dostrzec zarówno tych owiniętych szczelnie śpiworami i kocami, oraz namioty zapięte na ostatni guzik, jak i rozpalone ogniska i świece na biurkach zapracowanych pomniejszych urzędników. Było ich niewielu. Cały obóz zamykał się w wąskim wąwozie, oraz części tunelu, przebijającego się przez górę. Wyjścia były wobec tego trzy, z czego jedno znajdowało się u ujścia wąwozu i po przejściu kilkudziesięciu metrów, wchodziło się już powoli w gęsty, lecz goły las. Kanclerz i posłaniec szli w tamtym kierunki. Wyszli zza parawanów, minęli dwa sztandary, zatknięte na prowizorycznych stelażach. Przed nimi majaczyło nieśmiałym płomieniem ognisko stróżów. Tamci stali już na baczność, z berdyszami w dłoniach, nasłuchując dźwięków. Było ich dwóch – obaj Drakaniątka. Zdawało się, że nie usłyszą niczego. W powietrzu unosił się tylko lekki trzask ognia. Oni jednak byli czujni. Wyższy z nich uderzył pięścią pierś i skłonił się. Nie wyrzekł jednak słowa, wykonał jedynie zapraszający gest, wskazując gęstwinę po jego lewej. Między drzewami podskakiwał płomień pochodni, trzymanej przez trzecie Drakaniątko.
      Złotołuski posłaniec zaraz obszedł ognisko i podniósł z niego szczapę drewna, która najwidoczniej była również pochodnią, zatkniętą w ogniu. Poprowadził kanclerza do miejsa, w którym stał trzeci stróż usunął się na bok, podając ogień starszemu. Sahpaa od razu dostrzegł nieprawidłowość.
      Znaleźli się teraz w miejscu niewielkiego przerzedzenia drzew, takiej niby-polanki. To co się tam nie zgadzało, to strzała. Pozornie ciężki do zauważenia w ogólnej ciemności szczegół, lecz teraz dość wyraźny. Strzała wbita w pień jednego z drzew. Gdy Drakken to zobaczył, po plecach przebiegł mu dziwny dreszcz. Nagle poczuł na sobie czyjś niewygodny wzrok. Zdawało mu się, że zna już to uczucie.
      - Jak to znaleźliście? – zapytał dziwnym, stanowczym tonem. Twardym niczym komenda generalska, co było dla niego niecodzienne. Chwycił ją w dłoń. Drzewiec skierowany był w kierunku równoległym do traktu, którym przyszli, tyle że z na przeciwka. - Usłyszeliśmy. Najpierw krzyk – lekko stłumiony, jakby z zakneblowanych ust. Potem świst i stuknięcie. Rzuciliśmy trzech naszych w głąb gęstwiny, potem posłaliśmy po was, kanclerzu. - Dziękuje kapitanie. Dobrze że zgodził się pan towarzyszyć stróżom podczas warty – rzekł, rzucając przelotne spojrzenie na Drakkena z pochodnią, ubranego w czerwoną tunikę, również z adamantianowym kirysem na piersi. Zaraz jednak powrócił wzrokiem do znaleziska.
      Dotknął pnia, przejechał po nim palcami i natrafił na coś, czego wcześniej nie dostrzegł, przez ciemną barwę. Chwycił strzałę, po czym szarpnął, usiłując ją wyjąć. Wyszła niemal bez problemu; grot był wąski i w przekroju obły. Podszedł bliżej blasku ognia i obrócił ją w palcach. Na strzałę nadziany był kawałek materiału. Bordowego, mokrego materiału, prawdopodobnie nasiąkniętego krwią. Świeżą krwią. Strzała była nią również pokryta. Jego jednak bardziej obchodził materiał. Po fakturze wnioskował, że jest to tkanina zielwabiu. Obracał ją w palcach, szukając czegoś więcej. Coś co pozwoliło by mu powiedzieć o tym znalezisku coś więcej. Nagle przyszło mu coś do głowy. Ścisnął szmatkę w dłoni, wyciskając z niej posokę, która zaczęła ściekać na śnieg, po czym rozpiął ją przed ogniem, patrząc pod światło. Nie mylił się, patrząc pod światło ujrzał coś, czego naprawdę się tutaj nie spodziewał, czego wolał uniknąć, a co przyprawiło go o kolejny dreszcz. Ujrzał na szmatce symbol. Twarz, od której odchodziły do góry i na boki promienie. Symbol Kultu Wiecznego Końca.
        Tymczasem, kilkadziesiąt metrów dalej, Aan’zin kroczył wolno przez ciemny las. Z uniesionym w górę mieczem, czujny, nasłuchujący, stawiał kroki, rytmicznie skrzypiąc śniegiem pod łapami.
      Drakkaniątko niewiele widziało w panującej ciemności, nawet pomimo pochodni. Do tego wciąż to dziwne uczucie bycia obserwowanym. Wciąż to dziwne, spojrzenie, ta obecność wyczuwalna w powietrzu. Każda gałąź, każdy konar wystający nad ziemię, wszystko zdawało się podejrzane. Zdawało się jakby miało się za chwilę poruszyć i spętać, zadźgać zwiadowcę. Jednak nic takiego się nie zdarzyło. Spokój. Cisza. Wręcz zbyt głęboka. Nie słychać było rozmów, odbywających się kawałek dalej. Sam nie wiedział już jak daleko zaszedł. Nie wiedział czy powinien iść dalej. Może czas już zawracać. Coś go jednak pchało do przodu. Krok, za krokiem. W nieustannym marszu w ciemność. Jeszcze kawałek. To tu. Czuł to. Zatrzymał się w końcu. Przykucnął. Wyciągnął pochodnie dalej przed siebie. Ujrzał, co miał ujrzeć. Czarny obiekt. Czarno czerwony. Szaty rozlewające się po śniegu. Podszedł bliżej. Uniósł ogień nad ciałem. Spojrzał na twarz. Jedną, drugą, trzecią… trzy twarze… Wszystkie białe, bez oczu, bez ust. Trzy maski, na jednej głowie. Czarno-Bordowa szata zbroczona była krwią. Ciężko stwierdzić skąd umykała. Rozlewała się w kałużę, wokół głowy i piersi. Ręce trupa, złożone na piersi. Był w nich kołczan z jedną strzałą. Nie było jednak łuku.
      - Heeeeeeej! Tutaaaj! – rozległ się w końcu głos, wyrwawszy się chrypą z zaciśniętego gardła. Nie musiał długo czekać. Odpowiedziały mu kroki, dźwięki, w końcu jakieś dźwięki. Rozejrzał się dookoła. Biegł już kapitan, biegł i kanclerz. Stróż miał już powstać, gdy coś znów zaabsorbowało jego uwagę. Sparaliżowało go całkowicie.
      Między drzewami dostrzegł on bowiem coś… Jakieś dwa, dziwne punkciki. Dwa blado-błękitne błyski. Te oczy... Wilk, rzekłbyś, lecz Aan’zin ani na chwilę nie pomyślał o tym. To nie było zwierze i był tego świadom… Wbił wzrok w to spojrzenie. Zignorował już całkiem nadbiegających Drakkenów. Wpatrywał się w te oczy, nie potrafiąc im odmówić. Nie mógł się też wysłowić, bo wszystkie słowa nagle uciekły z jego słownika. Nim zdążył jakiekol wiek znaleźć, ogniki zniknęły. Zwiadowca poczuł wtem dotyk szerokiej dłoni na swym ramieniu. - Dobra robota – usłyszał.
      Podniósł się, spojrzał na kanclerza wciąż lekko nieobecnym wzrokiem, lecz skłonił głowę, bijąc się w pierś, jak nakazywały maniery. Znów odezwał się Sahpaa.
      - Kapitanie – ten uderzył się w pierś - Przygotować konwój do wymarszu. Ruszamy do wioski Harmonitów.
2 notes · View notes
averyking-blog1 · 7 years
Text
Pamiętnik Duchów - karta pierwsza
Mam na imię Lin. Pochodzę z Gimlae. Zapomniana. Przeszywaczka w szeregach formacji Sokół Cień, okazyjnie również szpieg. Jak my wszyscy. Mamy to wpisane w geny.
           A kim jesteśmy? Tym co w nazwie. Zapomniani. Pogrzebani, skazani na niebyt. Wygnani. Zostawieni sami sobie, na pastwę losu. Przed laty chciano nas wymazać. Historia miała o nas zapomnieć. I nikomu to nie robiło różnicy.
           I was to też pewnie nie interesuje. Bo dlaczego by miało. Zawsze byliśmy wyrzutkami. Jednak dla kogoś, nawet ten stan rzeczy był zbyt dokuczliwy. Staliśmy się tułaczami, zdradzonymi przez dawnych sprzymierzeńców. Nasz klan długo wędrował po pustkowiach, znosząc trudy mrocznej pory. W końcu jednak Auridze nie udało się nas obalić. Przetrwaliśmy. Zahartowani tym co przeszli, pierwsi koloniści – ostatnia grupka, stojącej na wymarciu rasy stanęła na nogi. Powstały pierwsze osady, a Zapomniani powoli stawali się coraz bardziej liczącą się nacją. Szybko się rozprzestrzeniliśmy, zaczęliśmy wyrywać dla siebie coraz większy skrawek tej ziemi. Opanowaliśmy cały półwysep Gimlae, a wielki najazd Nekrofagów wykorzystaliśmy, by po cichu wypracowywać przewagę. Uczyliśmy się bardzo szybko i tylko od lepszych. Mało takich było… Bo nikomu nie pozwoliliśmy odjechać. Matka Auriga jednak mimo wszystko kocha swoje dzieci. Obdarzyła nas umiejętnościami, których zazdroszczą nam wszystkie ludy. Nie ma drugich takich szpiegów, jak wywiadowcy Zapomnianych. Nie ma drugiej takiej rasy, która potrafiła by całkowicie zniknąć… Tak, opanowaliśmy sztukę okrywania się niewidzialnością. Możesz mówić że to podstępne… Ale tak naprawdę nie wiesz nic. Podstępni byli wszyscy, którzy odtrącili naszą rasę w czasie jej największego kryzysu. My tylko odbieramy co nasze i płacimy – pięknym za nadobne.
           I mogą mówić co chcą. Jesteśmy ludźmi, choć mało ich przypominamy. Matka Auriga tak nas obdarzyła. Czarna skóra, czarne włosy, zwykle ciemne oczy i bardzo lekka budowa. Poza tym jednak niczym się nie różnimy. Jesteśmy wręcz dumni z naszego wyglądu. Jesteśmy piękni takimi, jakimi jesteśmy. Często malujemy też swoje ciała, a uwielbiamy białe farby. Idealnie kontrastują. Tak czarno-biali chodzimy po tym świecie. A nasze twarze pozna wkrótce  cała Auriga.
           Wiesz już kim jesteśmy. Może ta wiedza kiedyś ci się do czegoś przyda, jeśli uda ci się znaleźć te karty. Poniżej znajdziesz wydarzenia, które mnie spotkały. Po to piszemy dzienniki. Nie dla siebie, tylko dla tych, którzy je później odnajdą. Niech wiedzą. Niech nie zapominają. Inaczej niech sami odejdą w zapomnienie…
 Dzień 154 mrocznej pory według czasu Yiggodras
           Przybyłam na miejsce. Jest zimno i ciemno. Noc polarna chyli się już ku końcowi. Mam zaledwie miesiąc na przeprowadzenie całej operacji.
           Allayi zrobili się niespokojni. Według moich danych, podczas umowy o przekazanie regionu, Drakkeny zapewniały duże pokłady pereł. Najwyraźniej jednak albo ich znaczenie słowa „duże” nie pokrywa się z językiem Allayi, albo próbowali ich oszukać. Obie wersje jednak nie są zbyt przekonywujące. Jeśli Smoki coś knują, musi to być znacznie bardziej zawiłe. Są na to zbyt inteligentne. Na szczęście wkrótce się tego dowiem. Drakkeny są na skraju upadku, a tonący zawsze, chwyta się brzytwy.
Jedno jest jednak pewne. Poszło o perły – największą świętość dla Allayi. Miśki potrafią być  naprawdę mściwe, zwłaszcza w Mrocznej Porze. Nie zawahają się uderzyć nawet w największych sojuszników. Zwłaszcza że w obecnej sytuacji – to oni rozdają karty.
1 note · View note