#czarcie
Explore tagged Tumblr posts
Audio
24 notes
·
View notes
Text
youtube
HORNS-Z PROCHU, W PROCH
1 note
·
View note
Text
Not actualy sure if it's visible (weatcher was shitty), but that day i saw like 20 fairy rings in the forest
0 notes
Text
czarcie góry
i had to call animal control for a sick racoon, first wild racoon i've seen in my life. and i saw a snake, the biggest this year. also, i met the friendliest cat (2nd photo), who walked with me to the edge of the forest.
absolutely stunning, my favorite day hike this year. 10/10 would recommend
3 notes
·
View notes
Video
youtube
Czarcie Kopyto - Pete Commando Sandoval @After World Obliteration TERRORIZER Brutal Assault 2024
0 notes
Text
Maść Niedźwiedzi Ząb Gorvita
Oryginalna receptura.
Ponad 20 składników czynnych m.in: czosnek niedźwiedzi i olej z konopii.
Maść zawiera naturalne ekstrakty roślinne: czosnek niedźwiedzi, żywokost, boswellię, czarci pazur, jałowiec, arnikę, gingko biloba, kasztanowiec, rutynę, bursztyn, olej z konopi, olejek pichtowy, eukaliptusowy oraz bogatą w mikroelementy i biopierwiastki leczniczą wodę mineralną.
Wspomaga działanie masaży leczniczych.
Łagodzi uczucie dyskomfortu wywołane przemęczeniem fizycznym, przeciążeniem mięśni i stawów (łagodzi obrzmienia).
Maść szybko i głęboko się wchłania, dzięki czemu na długo utrzymuje uczucie ulgi, odprężenia i poprawę kondycji.
Naturalne olejki oraz panthenol i alantoina dobrze nawilżają, regenerują i witalizują naskórek.
Przeznaczenie
Wspomaga działanie masaży leczniczych.
Łagodzi uczucie dyskomfortu wywołane przemęczeniem fizycznym, przeciążeniem mięśni i stawów (łagodzi obrzmienia).
0 notes
Text
"Zemsta" akt 4 scena 5
CZEŚNIK
po krótkim myśleniu
Tylko że to, mocium panie,
Aby udać, trzeba sztuki.
Owe brednie, banialuki,
To miłosne świegotanie…
myśli
Jak tu zacząć, mocium panie?
DYNDALSKI
podnosząc się
Cnym afektem ulubiony…
CZEŚNIK
O… o… o… o!… Jak od żony —
A tu trzeba pół, ćwierć słowa,
Ni tak, ni siak — niby owa:
„I chciałabym, i boję się”.
O! — już wiesz — no! — na tym sztuka…
Lecz nie waści w tym nauka.
Pisz waść:
nuci
Zaraz.
nuci dyktując
Bardzo proszę.
Dodać poważności scenie, jakby na śmierć kogoś skazać. Ciemny pokój, dwa światła na Cześnika i Dyndalskiego. Gdy ktoś mówi muzyka ucicha ale gdy myśli przyspiesza, głośna, rytmiczna, jakby los świata nad tym decydował.
Tension – powaga, absolutne skupienie na pismo, cała scena jest nieważna i zaciemniona, tylko światło na tą dwójkę, mówią powoli, jakby coś tłumaczyli. Muzyka dodaje ważności, gdy mówią jest prawie nie dostrzegalna ale gdy zapada cisza nagle się podnosi, wypełnia sale, zajmuje pokój zanim ponownie ucicha.
Ex. Początek „storm” vivaldi - https://www.youtube.com/watch?v=Mn_q_I7KOGA
Emotion – ta scena ma wywoływać powagę oraz przyjąć mroczny oraz ważny nastrój. Słowa które mają zostać napisane mogą zmienić świat. Za każdym razem gdy Cześnik się denerwuje muzyka jeszcze bardziej podskakuje. Ma wywoływać zaniepokojenie, wrogość nawet, wszystko aby widz nie był pewny co się stanie dalej. Wszystko ma się wciąż kręcić wokół Cześnika oraz Dyndalksiego, światło jest skupione tylko na nich. Gdy ktoś się denerwuje przybiera trochę czerowniejszy kolor.
DYNDALSKI
czyta
Bardzo proszę, mocium panie,
Mocium panie, me wezwanie,
Mocium panie, wziąć w sposobie,
Mocium…
CZEŚNIK
wyrywa i drze papier
Niech cię czarci chwycą
Z taką pustą mózgownicą!
„Mocium panie” — cymbał pisze!
DYNDALSKI
Jaśnie pana własne słowo.
CZEŚNIK
Milcz, waść! — przepisz to de novo,
„Mocium panie” opuść wszędzie.
Złość, zdenerwowanie, jak wulkan gotowy do wybuch, muzyka nabiera tempa, odgłos drżącej kartki wybrzmiewa przez sale. Pauza pomiędzy rozkazem napisania od nowa nada niepewność. Nikt nie wie czy Cześnik nie zrobi coś niespodziewanego. Tempo muzyki cały czas rośnie, światło jest teraz czerwone, wreszcie Cześnik wypowiada słowa „Milcz waść” i tempo spada, emocje opadają a światło wraca do normalnego.
Atmosphere – niepewność zasiew widownie, wszystko jest niespodziewane, pełne emocji i wyolbrzymione, każdy jest gotowy na wybuch wulkan, jest przeczucie wrogości. W atmosferze panuje zaciekawienie i strach.
Meaning – Ta scena ma pokazać autorytet, nieprzewidywalność i strach który może wywołać Cześnik nawet zwykłym listem. Jak słowa ważnych figur mogą mieć ogromne znaczenie. Że pomimo wszystkich próśb spełnionych przez dyndalksiego, Cześnik wciąż jest zły, i nikt nie wie jak zareaguje.
0 notes
Text
cool new affection terms:
czarci pomiot
obiekt badawczy
nieboskie stworzenie
podła kreatura
maszkaron
mara nocna
błąd pomiarowy
#chciałobym dodać też krzak gorejący#ale wolę nie wchodzić w dramę z fandomem chrystusa#czuję że dla aspirującego polskakor bloga lepiej jest nie zaczynać od tej strony
0 notes
Text
"Czarci Ogród" M. Skubisz
Drugi tom sagi rodu Tyszkowskich skupia się na postaci Antoniego, który w poprzedniej części naprzykrzał się Katji. Mamy więc tego naprzykrzania się dość sporo, bo Toni chyba dość mocno wierzy w moc końskich zalotów i tego, że żadna mu nie odmówi. Problem mój z tą częścią jest taki, że za każdym razem kiedy chociaż przeszło mi przez myśl, że wow Toni nie jest taki zły! to rzeczony Toni natychmiast udowadniał mi, że jednak jest głupim bucem. Bucem, który jednak jest dość zajmującą postacią i dzięki niemu jest ciekawiej. To, że mam ochotę mu mocno czymś przyłożyć to inna sprawa. w każdym razie książka skupiona na tak często głupiej i okrutnej postaci była ciekawa. Tym bardziej, że w trzecim tomie Toni się jednak trochę zmienia na lepsze ( chociaż umówmy się, że poprzeczka jest na poziomie podłogi).
0 notes
Photo
czarcie igrzysko.
493 notes
·
View notes
Video
youtube
NON OPUS DEI-CZARCI MOST
2 notes
·
View notes
Text
6 notes
·
View notes
Photo
Jury z Braniewa znany jako Mędrzec z Północy.
Jam jest Gerlach z Waldenburga, syn Texasa, do niedawna prosty Inkwizytor, co uznał, że nadeszła pora, aby procesy o czary na Ziemi Lubuskiej wznowić po 356 latach, kiedy to w bliskim sąsiedztwie spalono ostatnią Czarownicę. Wprawdzie, żeby wszystko w zgodzie z kolejnością i porządkiem rzeczy się działo muszę w przódy Prawu Ziemskiemu zawierzyć i Rozwiedźmić się jako należy, bom za namową i czarami niewątpliwemi węzłem małżeńskim z Wiedźmą ową o imieniu nadanym Agnieszka, a sród Rodzimowierców jako Szebora znaną się związał. Tedy spisuję wydarzenia toczące się obecnie, by innych przestrzec a i sobie pro memoria, gdyby klątwa jakowaś (tfu, na Wiedźmę urok), pomyślunek jasny odjąć miała.
Do rzeczy - rzekłem, żem prostym Inkwizytorem był, a teraz ja persona: pogromca, oprawca, co samym spojrzeniem Wiedźmę do skazy psychicznej dowiódł i ona nieboże stworzenie szloch niezmierny czyni pospólstwu żal lejąc przed oczy. Kto głupi, ten słucha, wierzy i współczuje, kto umny, ten i mnie zapytać może jak to z Wiedźmą los się potoczył. Kto prawdę rzecze - czas pokaże, a że winni tłumaczyć się zwykli, ja tego zaniecham, bo win swoich, chociaż długo żem myślał, to nie widzę. Brato mój, Jury z Braniewa, Mędrcem z Północy zwany, który jako jeden z nielicznych Wiedźmę sam był zoczył, a nie na odległość tylko, kiedy opowieści mej wysłuchał, co też Wiedźma rzecze o mnie i zdumienie swe wyraziłem, że z jej opowieści, to wyniknąc może, żem się z dwie dziesiątki lat nad nią znęcał okrutnie, a ona mnie wiedźmożoną w świetle prawa ledwie rok i miesiąc (czarcim tuzinem zwany przez feralność trzynastki), była. Rzekł: toś ty Wiedźmin - skoro tak znaczną Wiedźmę z planszy w czarci tuzin księżycowych pełni zniszczyłeś do cna. Dłuższą chwilę chachaliśmy się z tego, bo ze mnie Wiedźmin taki jak z koziej dupy trąba, ale że miłym dla mego ucha we frasunków czasie ten żart braterski był. Tom odrzekł, żem teraz Gerald z Waldenburga (wszak Gerald z Rivii najsłynniejszy pośród Wiedźminów wydumanych, a że i ja wydumany, a Waldenburg, już prawdziwy, to pasować mi się to zdawało), ale Brato zaprzeczył. Nie Gerald, tylko Gerlach. Co jako żywo do mojego prawdziwego nazwiska, które Wiedźma teraz plugawi, nawiązanie ma. Zaiste - jak nie podtrzymywać, że Jury to Mędrzec z Północy? Sam na to wpaść, żadną mocą nie mogłem, ale po to ma się Brata starszego, co rzecz całą po imieniu właściwym nazwać potrafi.
Tak to ja nie Kmicic już, ale póki Wiedźma, plonów co to wysiała, swoich nie zbierze, będę się pisał: Gerlach z Waldenburga, a ta Wiedźma, to jest... zła kobieta, to jest.
1 note
·
View note
Text
Siedzę i pisze właśnie rozdział czwarty do Grandy i zdałam sobie sprawę jak długi on będzie. Powinien się składać trzech głównych scen i od dwóch do trzech przejściowych/pomniejszych. Mam w tej chwili gotową jedną pomniejszą i 2/3 jednej z głównych (ok, mam też całą drugą główną scenę, ale o tym sza, bo to mega ważna sprawa, nie mogę o tym mówić, bo nie wiem w jakiej formie to przetrwa). Nie mam w zwyczaju pokazywać nie skończonego rozdziału, ale nie wiem czy wyrobię się z nim w tym miesiącu, a obiecałam sobie, że będę wrzucać jeden rozdział na miesiąc... zatem dla tych, których to choć trochę obchodzi - wrzucam tu początek czwartego rozdziału. Nie, to nie jest nawet połowa.
I know that there are people who read Granda with Google translator (@marbienl13 did I already say that I love you for it?) so a word of explanation in English for you:
I'm sitting and writing chapter four for Granda and I realized how long it was going to be. There should be three main scenes and two to three transitional/minor scenes. I have one minor and most of the major one ready now. I'm not in the habit of showing an unfinished chapter, but I don't know if I will make it this month, and I promised myself that I would be publishing one chapter a month ... so for those who care a little bit - here's the beginning of the fourth chapter . No, it's not even half of it.
Please also note that the first exchange between Lambert and Keira is a play on words and the transaslator will probably massacre it. I don’t know how to explain it properly, but there is a similarity in the sound between the Polish words "Karlica" (dwarf, midget) and "Królica" (female rabbit). In addition, Agatha speaks in a specific way, using words that the translator will either not recognize or confuse with others, with a completely different meaning. So I don't know how much of this you will understand, but all these strange words are insults directed at Lambert.
ROZDZIAŁ 4 (a przynajmniej jego część)
Obudził go dziwny łomot, wydający metaliczne echo. Lambert gwałtownie otworzył oczy i zaraz tego pożałował, bo był zwrócony twarzą do okna, przez które zaglądały już pierwsze promienie słoneczne. Rozszerzone, kocie źrenice złapały zbyt wiele światła i wywołały bolesny impuls, który na powrót zacisnął mu powieki. Klnąc pod nosem, wiedźmin nadsłuchiwał dalszych odgłosów z parteru i po chwili napięte mięśnie się rozluźniły, kiedy usłyszał znajome gderanie.
- Czarci pomiot! – Dobiegł jego uszu skrzekliwy głos. – Nawarzy świństwa i nawet nie sprzątnie po sobie, flejtuch! Gałgan! Psi syn!
Znowu coś łupnęło i zadzwoniło, jakby garnek o garnek i Lambert przez chwilę rozważał czy powinien się obrazić za psiego syna. Na wpół jeszcze zaspany umysł podsunął mu wizję jego biologicznego ojca i w zestawieniu z tym obrazem, obelga wydawał się wręcz zbyt pobłażliwa. Albo może i nazbyt obraźliwa, z tym że dla psów.
- Łachudra jeden! – Skrzek przeszedł w pisk, kiedy coś drobnego, jakby kasza lub ziarna, rozsypało się po podłodze. – Nie miał już gdzie tego postawić!
Sporysz, wywnioskował Lambert. Przeklęta mikruska rozsypała jego sporysz. Na samą myśl, jakie spustoszenie zostało zasiane w jego komponentach jęknął i nakrył się poduszką na głowę. Nie spał wiele tej nocy, był do tego stopnia nieprzytomny, że właśnie rozważał popełnienie morderstwa na jedynej osobie, która mogła go nakarmić, byle by tylko móc się jeszcze przespać ze dwie-trzy godziny.
- Keira, jeżeli za moment nie spacyfikujesz swojej karlicy, to uduszę ją przed śniadaniem – warknął spod poduszki, kiedy do jego wrażliwych uszu dobiegło dzwonienie kolejnych garów.
- Hym? – Czarodziejka mruknęła markotnie, wyplątała się z pościeli, usiadła na łóżku i rozejrzała się błędnie po pokoju. – Jakiej królicy?
Wiedźmin wreszcie się nieco ocknął, wyjął głowę spod poduszki i przyjrzał się Keirze. Przypomniał sobie, że gdy nad ranem kładł się do łóżka, kobiety w nim jeszcze nie było, a w laboratorium paliło się światło. Wyglądało na to, że czarodziejka spała tej nocy jeszcze mniej niż on i poczuł wyrzuty sumienia, że ją obudził. Ona, w przeciwieństwie do niego, najpewniej nie słyszała jak Agatha rozbija się po kuchni, mogła jeszcze trochę podrzemać.
Przez ostatni tydzień on i Keira prawie się nie widywali, co było nie do pojęcia, biorąc pod uwagę, że mieszkali pod jednym dachem i spali w jednym łóżku. W ciągu dnia czarodziejka próbowała pogodzić ze sobą szukanie sposobu na naładowanie medalionu Aidena, z prowadzeniem magicznego biznesu. Wieczorami zaś, do wczesnych godzin porannych, zamykała się w laboratorium ze swoimi królikami i syczała na wszystkich i wszystko co próbowało jej przeszkadzać. Ale Lambert rzadko próbował, bo sam miał sporo na głowie.
Ponieważ nie było zbyt wielu zleceń, a nie mógł sobie pozwolić na przestój ze względu na to, że musiał skompletować ekwipunek na wyprawę na mantikorę, złapał dorywczą pracę w portowych dokach przy rozładunku statków. Robił to często, kiedy akurat nikt nie potrzebował pogromcy potworów, a pieniądze jakoś same nie chciały spadać cudownie z nieba. Tym razem jednak w krótkim czasie musiał zgromadzić większą sumę pieniędzy, zatem brał też dodatkowe nocne zmiany. Pomiędzy jedną robotą, a drugą warzył w ich nie-kuchni eliksiry, które również będą mu niezbędne w tej wyprawie, a na które najwidoczniej dziś z samego rana natknęła się ich nie-gosposia.
- Twoje królice są w swoich klatkach, natomiast twoja karlica demoluje zaplecze – wyjaśnił z rezygnacją, widząc zagubienie na zaspanej twarzy Keiry. Miała ciemne cienie pod oczami i mógłby przysiąc, że od wczoraj jeszcze schudła. – Połóż się, jest wcześnie, sam się nią zajm…
Nie zdążył dokończyć, kiedy nagle rozbudzona Keira zerwała się na równe nogi, przeskoczyła przez niego i w dwóch susach dopadła do szafy.
- Agatha już jest?! – zapytała w popłochu, wywalając ze swojej garderoby kolejne sukienki. – To znaczy, że jest bardzo późno! Cholera, nie zdążę się przygotować!
- Gdzie chcesz się szykować, dzisiaj masz wolne, sklep jest zamknięty. – Lambert obserwował ją, nie kryjąc zaskoczenia. Nie sądził, że można tak szybko przemieścić się z jednego miejsca w drugie, a przecież był do cholery wiedźminem z nadludzkim refleksem.
Keira nie odpowiedziała, dokopała się wreszcie do upragnionej kreacji, niewiele myśląc uderzyła pięścią w czaszkę poznaczoną runami, stojącą na komodzie i otworzyła portal do łaźni, w którym zaraz zniknęła.
Co do diabła?
Jeden dzień w tygodniu sklep był zawsze zamknięty i ten dzień wypadał właśnie dzisiaj. Nie było żadnej potrzeby zrywać się tak rano, Agatha i tak wiedziała, że kiedy Keira ma wolne, to nie wyjdzie z łóżka przed południem i zostawiała gotowe jedzenie w spiżarce koło pieca. Coś tu nie grało.
I to nie tylko dzisiejszego ranka, czarodziejka zachowywał się podejrzanie od blisko tygodnia. Pomijając jej nagły napad pracoholizmu, stała się też zdystansowana i dziwnie nieobecna. Lambert nie mógł oprzeć się wrażeniu, że coś ją trapi i to na tyle mocno, że nie potrafiła tego nawet dobrze ukryć. A przecież Keira wiedziała jak kłamać, równie dobrze jak oddychać. Nie zamierzał się wtrącać, bo taka od samego początku była zasada – jeśli o czymś nie mówili sobie głośno, to znaczy, że to nie jest drugiego sprawa. Ale… jej stan go niepokoił.
„Jest tak odkąd pojawił się Aiden.” – Ta myśl niespodziewanie rozbłysła w umyśle wiedźmina, kiedy już miał na nowo zasnąć i od razu przyprawiła go o ból głowy.
Lambert potarł twarz dłońmi próbując odpędzić sen i jednak się chwilę nad tym zastanowić. Wyglądało na to, że nie mógł już dłużej ignorować sytuacji, ale naprawdę nie spodziewał się, że to Keira da ten impuls. Był przekonany, iż wszelkie komplikacje pojawią się po stronie Aidena. Czarodziejka była w końcu realistką i zawsze mówiła o układzie, podkreślając, że to co ich łączy to seks i zbieżne interesy. Nic ponad to. Lambert miał co prawda na to nieco inny pogląd, ale wychodził z założenia, że będzie co ma być i grał według jej reguł, cierpliwie czekając co z tego wyniknie. Do czasu aż okazało się, że Aiden żyje.
Pojawienie się Kota wywróciło wszystko do góry nogami. To co go z nim łączyło zanim Tauler postanowił to spieprzyć, nigdy nie zostało przez nich określone, ale było intensywne i ważne. Nikt nigdy nie uczył wiedźminów nazywania, okazywania czy zarządzania emocjami, wręcz przeciwnie, niezależnie od szkoły starano się tłumić wszelkie uczucia u aspirujących pogromców potworów. Jak świat długi i szeroki, wszyscy wiedźmińscy mentorzy zawsze powtarzali jedno: tak będzie łatwiej. Łatwiej nie myśleć o tym, nie tęsknić za tym, nie nazywać tego. Po prostu nie czuć. Im mniej doznań, tym skuteczniejszym jesteś łowcą, a im jesteś skuteczniejszy, tym dłużej pożyjesz. I czasem to się nawet udawało, ponoć chodzili po tym świecie wiedźmini, którzy faktycznie nie czuli absolutnie nic. Więcej jednak było tych niestabilnych, którzy czuli bardzo wiele, ale nienauczeni jak sobie z tym radzić, stawali się skrajnie niebezpieczni dla otoczenia. Albo nie byli w stanie właściwie ocenić swojej sytuacji i intencji innych, co z kolei stawało się groźne dla nich samych. Oczywiście doświadczenie szybko ich uczyło, kiedy należy ufać innym, a kiedy nie, ale nawet najstarszy wyjadacz, który z niejednego pieca chleb jadł i nie raz się przy tym sparzył, miał potrzebę wypełnienia tej pustki. Zaspokojenia emocjonalnego głodu. Dlatego właśnie Lambert nie umiał określić swojej relacji z Aidenem, ale wiedział, że jego obecność sprawiała, iż ta uczuciowa próżnia wreszcie się zapełniała. I nie musiał mu tego tłumaczyć, nie musiał szukać słów, których nie znał, bo drugi wiedźmin doskonale wiedział jak to jest.
Kiedy go stracił agresja była jedyną dostatecznie silną formą ekspresji jaką znał, aby wyrazić swój żal. Znacznie łatwiej było mu być wściekłym niż zrozpaczonym, wściekłość napędzała go do działania, natomiast smutek był wyniszczający. Ale ani zabicie oprawców Aidena, ani odzyskanie jego mieczy, ani morze gorzały jakie wypijał, nie tłumiło na nowo powstałej luki. Dopiero kiedy spotkał Keirę coś się zmieniło.
Lambert z zasady nie ufał czarodziejkom, dostatecznie dużo kręciło się ich koło Geralta, żeby mógł sobie wyrobić o nich opinię. Trudny charakter magiczek to było jedno, ale to jak potrafiły manipulować i zwodzić, było czymś co działało na Lamberta jak iskra na saletrę. Tymczasem Keira Metz przyszła do niego i bez ogródek powiedziała czego sobie życzy. Oczywiście nie umknęło jego uwadze, że była samolubna, kłótliwa i dziko ambitna, jednak nie próbowała mu mydlić oczu, że jest inaczej. Trochę go bawiła, a trochę intrygowała, ale to co go najbardziej przekonało do tego układu, to fakt, że czarodziejka jasno określiła, że chce tylko dwóch rzeczy: dobrze się bawić, oraz kilku próbek do swoich doświadczeń. Był jej coś winien za uratowanie życia podczas walki z Gonem, a i tak nie miał nic lepszego do roboty, biorąc pod uwagę, że po kolei tracił nieliczne więzi jakie miał. Po śmierci Vesemira i tym jak zarówno Geralt jak i Eskel postanowili opuścić na dobre Kaer Morhen, nie było nic, co by go trzymało przy dawnym życiu. Mógł równie dobrze potowarzyszyć przez jakiś czas obcesowej magiczce.
Nawet nie wiedział, kiedy Keira na nowo wypełniła pustkę, jaka pozostała po Aidenie. Lubił jej towarzystwo i troskę, choć w życiu by jej się do tego nie przyznał. Nie miał też absolutnie nic przeciwko jej wybuchowości i ciętemu językowi. Pierwszy raz odkąd stracił Kota pomyślał sobie, że życie może być dobre, nawet dla zabójcy potworów. Starał się nie robić żadnych planów, korzystał z chwili i dobrej passy, bo znał wiedźmińską dolę na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że lada chwila przewrotny los może sobie z niego zadrwić. Nie przewidział jednak, że aż tak bardzo.
Od kiedy Aiden wrócił, Lambert był skrajnie niespokojny i rozdarty. To co wiedział na pewno, to że nie pozwoli mu znowu zniknąć, nie opuści go więcej, ani nie zawiedzie, ale czuł się również zobowiązany wobec Keiry. Był jej wdzięczny za wszystko co dla niego zrobiła i jeśli wciąż go potrzebowała, to nie mógł tak po prostu odejść. Paradoksalnie, dopiero kiedy pojawił się Aiden, zdał sobie sprawę jak ważna jest dla niego ta kobieta. Na tyle ważna, że zerwanie tego układu okazało się dla niego naprawdę trudne.
Wiedział, że nie może zatrzymać obojga, to się nie uda. Być może czarodziejka zgodziłaby się na taki trójkąt, ale nie Aiden, który był z natury zaborczy i niecierpliwy. Lambert nie mógł też w nieskończoność trzymać ich w tym zawieszeniu. Sądził jednak, że Keirze będzie wszystko jedno, podczas gdy Aiden zbuntuje się przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Tymczasem wiele wskazywało na to, że jest odwrotnie. Kot oczywiście jasno dawał do zrozumienia, że nie akceptuje czarodziejki, ale zachowywał się zaskakująco powściągliwie jak na niego. Natomiast Keira… Może zwyczajnie zbyt zarozumiale sądził, że jej zachowanie ma związek z nim, ale coś ewidentnie było nie w porządku.
Musiał jednak znowu zasnąć, bo zaskoczył go dotyk, a w nozdrzach zakręcił znajomy, świeży zapach cytrusów.
Keira.
- Wybacz, nie chciałam cię obudzić – powiedziała magiczka, kiedy otworzył oczy. Przeczesała dłonią jego włosy.
Siedziała na brzegu łóżka, ubrana w surową suknię w stalowym kolorze, a jej włosy były upięte do góry. To niecodzienny widok, ta kreacja i uczesanie były zaprzeczeniem wyzywającego i frywolnego stylu Keiry. Nie to żeby Lambert znał się na modzie, ale czarodziejka w zasadzie nie zakładała na siebie niczego bez głębokiego dekoltu. Tymczasem ta sukienka ledwie odsłaniała kości obojczyka, na których spoczywał jej nieodłączny, srebrny krzyż ankh. Kreacja była skromna i prosta. Te przymioty nie szły z Keirą w parze.
Wiedźmin rzucił wzrokiem na jej rękę, którą właśnie zabrała z jego głowy, a potem prosto na nią. Coś było cholernie nie tak.
Keira zauważyła to podejrzliwe spojrzenie, zreflektowała się i zatuszowała zmieszanie krzywym uśmieszkiem.
- Pająk ci tu łaził – zmyśliła na poczekaniu, nawet nie siląc się, żeby brzmieć przekonująco. – Śpij jeszcze, bo wyglądasz na wykończonego. Ja musze coś załatwić. Powiem Agacie żeby była cicho.
„Przyganiał kocioł garnkowi” – pomyślał Lambert wciąż uważnie lustrując jej oblicze.
Musiała nałożyć glamarye, bo cienie pod oczami zniknęły, a skóra była promienna i rozświetlona, wyglądała niemal zjawiskowo. Niemal, bo jej powieki były ciężkie, a twarz faktycznie znacznie szczuplejsza. Mogłoby się zdawać, że czarodziejka funkcjonuje na oparach siły.
- Wszystko w porządku? – zadał chyba najidiotyczniejsze pytanie z możliwych, ale nie wiedział jak inaczej poruszyć ten temat.
Keira w odpowiedzi uśmiechnęła się jakoś dziwnie. Jakby ten grymas został wymuszony, aby zastąpić inny, znacznie smutniejszy.
- Wszystko będzie w porządku – odparła enigmatycznie, nachyliła się i pocałowała go w czubek nosa.
Nim zdążył otrząsnąć się z oszołomienia, czarodziejka już podniosła się z miejsca i pośpiesznie opuściła sypialnię.
Co to, kurwa, w ogóle było?
* * *
Ani w Lan Exeter ani w najbliższej okolicy nie było kręgu żywiołów. I choć roiło się od silnych intersekcji, Keira nie wiedziała jak mogłaby wycisnąć z nich moc, aby długofalowo zasilała wiedźmiński medalion. Wszystkie jej sposoby ładowały wisior bardzo potężnie, ale na krótko. Aiden i Lambert zrobili kilka testów i bez wątpienia były to najbardziej spektakularne Aardy w ich wiedźmińskiej karierze, ale energii starczyło tylko na trzy, góra cztery razy, zaś odrzut niemal połamał im kości. Strach pomyśleć czym by się to skończyło, gdyby chcieli testować możliwości amuletu na Igni. Nie sposób było zapanować nad dziką energią medalionu i czarodziejka doszła do wniosku, że intersekcje są zbyt szybkim i zbyt potężnym przekaźnikiem mocy. Kręgi żywiołów miały to do siebie, że gromadziły energię stuleciami i trzymały ją w spokojnym obiegu, podczas gdy intersekcje były przewodnikami dynamicznymi. Sfrustrowana Keira sięgnęła więc po miejskie archiwa i kroniki szukając śladu po czymś, co mogłoby zastąpić krąg. I znalazła.
Aby sprawdzić swoje przypuszczenie, musiała najpierw zdobyć pewien artefakt i przysporzyło jej to sporo kłopotu. Na co dzień przedmiot był wystawiany w stołecznym muzeum, a kustosz strzegł zazdrośnie zbioru i ani myślał wypożyczać eksponaty. Był tez niewrażliwy na kobiecy urok Keiry i jej umizgi, kategorycznie odmówił udostepnienia artefaktu. Ostatecznie znalazła sposób na dobranie się do starożytnego skarbu, ale to kosztowało ją wiele wyrzeczeń i zmusiło do kontaktu z człowiekiem, z którym kontaktów unikała niemal od początku swojego pobytu w Lan Exeter.
Oczywiście, teoretycznie, mogła na to wszystko zwyczajnie machnąć ręką i odesłać Aidena z kwitkiem, powiedzieć mu, że nie jest w stanie wykonać tego zlecenia i niech sobie radzi sam. Niestety, w praktyce, trzy czynnik wpływały na to, że poddanie się nie było opcją.
Po pierwsze: nie dałaby mu tej satysfakcji. Oczami wyobraźni już widziała na jego gębie ten irytujący, drwiący i triumfalny uśmiech, gdyby się dowiedział, że dał jej zadanie, z którym nie potrafiła sobie poradzić.
Po drugie: miała swoją dumę i reputację. Co to ma być, że jakiś ledwie magiczny bibelot nastręcza jej tylu problemów? Magia wiedźminów była prosta jak konstrukcja cepa, sama Keira na co dzień używała zaklęć dalece bardziej skomplikowanych niż Znaki, nie mogła pozwolić, aby byle medalion pluł jej w twarz.
I wreszcie po trzecie i najważniejsze – Aiden definitywnie potrzebował tego medalionu, zwłaszcza w konfrontacji z potworem kalibru mantikory. Bez niego był słaby, a to pośrednio osłabiało też Lamberta. Keira chciała, aby jej wiedźmin miał u swego boku partnera w pełni siły, który będzie w stanie go efektywnie wesprzeć, a nie stanowić dodatkowe obciążenie.
Dlatego właśnie Aiden musiał dostać swój przeklęty medalion, choćby to miało kosztować Keirę jej własny komfort.
A jej komfort był poważnie zagrożony. Nie dość, że musiała wstać z łóżka o tej nieludzkiej porze w swój wolny dzień, to była zmuszona także ubrać się niemal jak kapłanka. Brakowało jeszcze, żeby posypała głowę popiołem i na kolanach udała się do najbliższej świątyni Lebiody. A jakby tego było mało, będzie winna przysługę największej kanalii jaką znała w tym mieście.
Zeszła na parter, wzięła głęboki wdech i zajrzała na zaplecze. Agatha stała na niewielkim stołeczku, aby móc swobodnie sięgnąć do stołu. Kobieta była nieczłowiekiem, niziołkiem i ława skonstruowana dla ludzi, była dla niej zbyt wysoka. Musiała również wcześniej uprzątnąć blat, bo czarodziejka pamiętała, że jeszcze wczoraj wieczorem był zawalony rzeczami Lamberta. Teraz nie było tam nic, prócz rozsypanej mąki i ciasta, które gosposia wałkowała celem ulepienia z niego jakiejś potrawy.
- Będą pierogi? – zapytała Keira z nadzieją i Agatha podniosła na nią wzrok.
- Ach, panienko!!! – wykrzyknęła niziołka tonem skargi i ciężkiej pretensji. Czarodziejka aż się skuliła pod naporem jej skrzekliwego głosu i na myśl o tym, że pewnie znowu obudziła Lamberta. - To półdiablę, które panienka trzyma pod dachem, ten utrapieniec skończony, bydlę przebrzydłe! Czy panienka ma pojęcie co on…!
Keira niewiele myśląc dopadła do swojej gosposi i bezceremonialnie zatkała jej usta dłonią.
- Agatho, proszę – wyszeptała czarodziejka błagalnie. – Lambert śpi…
- A do tego LEŃ!!! – Kobieta wyrwała się z jej uścisku i wygroziła pięścią w stronę sufitu.
- Dosyć! – Keirze szybko skończyła się cierpliwość, wykonała ręką gest i wypowiedziała zaklęcie. Głos uwiązł w gardle niziołki.
- Jesteś w moim domu Agatho i nie będziesz obrażała lokatorów – oświadczyła czarodziejka stanowczo, ale gosposia rzuciła jej w odpowiedzi urażone spojrzenie i wskazała na stertę pod jedną ze ścian.
Keira skrzywiła się na widok brudnych garnków, napoczętych komponentów, eliksirów, rozmaitych smarowideł do mieczy i poplamionych szmat. Lambert znowu zostawił po sobie bałagan i czarodziejka nie do końca mogła mieć pretensję do Agathy, o to że się zdenerwowała. Ją samą też to zawsze drażniło.
- Porozmawiam z nim o tym – obiecała Keira, a w myślach już przewidywała przebieg tej awantury, niemal słowo po słowie. – Ale besztanie go to moje zadanie. Dlatego, teraz gdy zdejmę zaklęcie, porozmawiamy po cichu, jak dwie kulturalne osoby.
Agatha westchnęła nie kryjąc irytacji, ale pokiwała twierdząco głową, rozumiejąc, że albo się dostosuje, albo czarodziejka nie odda jej głosu.
- Panienka to ma za dobre serce – oświadczyła zniżonym głosem, kiedy poczuła, że znowu może mówić. – Nie zasłużył na to. Ja to już bym go nauczyła porządku, aż by mu w pięty poszło.
Keira uśmiechnęła się pod nosem. Te groźby zestawione z niewysoką i filigranową posturą Agathy niezwykle ją bawiły. O wesołość przyprawiało czarodziejkę także to, że niziołka podejrzewała ją o posiadanie dobrego serca, jak również uparte zwracanie się do niej per „panienko”, pomimo że Keira na pewno nie zasługiwała na to miano. Jednak Agatha uważała, że w porównaniu do niej samej, istoty ze starszej rasy, magiczka jest jeszcze młodym podlotkiem, zaś niezależnie od wieku, darzyła Keirę dużym szacunkiem, za pomoc jaką ta jej niegdyś udzieliła. Zatem gosposia uznała, że określanie jej mianem „panienki” będzie najodpowiedniejsze.
Niespodziewanie rozległo się pukanie od strony frontowego wejścia i Keira zesztywniała. Agatha wyjrzała zza niej w stronę sklepu, ale drzwi były zamknięte, zatem niziołka nie miała szans zobaczyć kto przyszedł.
- Panienka spodziewa się gościa tak wcześnie rano, w wolny dzień? – zdziwiła się gosposia i łypnęła na czarodziejkę zaintrygowanym spojrzeniem.
- Tak – potwierdziła Keira, kierując się do wejścia, aby otworzyć. Była wyraźnie spięta. – Zasłoń proszę kotarę i przygotuj dla gościa herbatę oraz jakiś poczęstunek, ale nic wymyślnego.
Agatha posłusznie wykonała polecenie odnośnie kotary i wstawiła na kuchnię czajniczek z wodą. Keira wzięła głęboki wdech, przekręciła klucz w zamku i otworzyła drzwi.
W progu stał wysoki, elegancki brunet. Od razu zatrzymał zimne, czarne spojrzenie głęboko osadzonych oczu na Keirze i uśmiechnął się nieznacznie wąskimi wargami. Keira wytrzymała ten wzrok i swobodnie odpowiedziała przyjaznym skinieniem na uśmiech. Otworzyła szerzej drzwi i gestem zaprosiła gościa do środka.
- Witaj Solomonie – powiedziała wyciągając jedną rękę, aby odebrać od niego płaszcz, a drugą wskazując w stronę stołu dla interesantów. – Rozgość się proszę.
Mężczyzna na to powitanie uśmiechnął się szerzej, wielkopańskim gestem dał jej swoje okrycie i rozglądając się po pomieszczeniu z zaciekawieniem, skierował swoje kroki we wskazane miejsce.
Solomon Landrau był jedną z ostatnich osób, które Keira życzyłaby sobie widzieć we własnym domu, ale był jej dziś potrzebny. Nie tyle on sam, co jego szerokie, nie do końca legalne, znajomości i dojścia. Niestety nie mogła mieć jednego bez drugiego i tak właśnie doszło do tego, że siadała z nim przy jednym stole.
Znajomość z Solomonem była jedną z najbardziej kłopotliwych jakie miała. Na chwilę obecną Keira była gotowa stwierdzić, że zajmował zaszczytne podium wśród person non grata w jej życiu. Wszystko zaczęło się tuż po tym jak wynajęła wraz z Lambertem kamienicę i otworzyła swój własny biznes. Landrau po ledwie dwóch dniach wyskoczył niczym diabeł z pudełka, tłumacząc grzecznie, acz stanowczo, że to jego dzielnica i nikt tu nie prowadzi interesów bez jego wiedzy i zgody. W te eufemizmy i zawoalowane groźby ubierał swoje roszczenia do opłacania mu haraczu, za możliwość bezproblemowego prowadzenia tu magicznej działalności. Pech chciał, że trafił wtedy na Lamberta i jej wiedźmin równie stanowczo, acz dużo mniej grzecznie wytłumaczył mu, gdzie dokładnie może sobie wsadzić te swoje groźby i roszczenia, o mało nie rozpętując tym wojny z tutejszą mafią. Keira była zmuszona wyciszyć ten konflikt, a nie dało się tego zrobić inaczej niż zagrać kartą jej przynależności do nowej Rady i Kapituły Czarodziejów, z czym nie chciała się wcale obnosić. I oczywiście niemal natychmiast przyciągnęła tym uwagę Landrau.
Negocjacje z nim poszły jej gładko, głównie dlatego, iż szybko się zorientowała, że Solomon jest nią zainteresowany nie tylko jako potencjalnym źródłem dochodu, ale też jako kobietą. I choć niewątpliwie był w jej typie, jeśli chodzi o fizyczność, to jednak dała sobie spokój z bawieniem się z nim we flirty. Landrau budził w niej niepokój i jakieś takie dziwne, pierwotne obrzydzenie. Do tego naprawdę okropne plotki krążyły o nim po mieście, na czele z tymi, że parał się czarną magią. I dawało się to wyczuć w jego aurze. Keira po każdej rozmowie z nim czuła, że musi wziąć kąpiel. Miała wrażenie jakby nie prowadziła konwersacji, a pływała w szambie.
Tak czy inaczej udało jej się wypracować z nim pewne porozumienie. Ponieważ miał do niej słabość i czuł pewien respekt przed jej powiązaniami z Kapitułą, to nie musiała płacić zwyczajowego haraczu. Jednak raz na jakiś czas przysyłał do niej rozmaite szemrane typy, którym musiała nieodpłatnie wyświadczyć magiczną usługę. Ostatnio był to jakiś bankier, który zamawiał u niej silną miksturę nasenną, powodującą utratę pamięci oraz paraliżującą toksynę, która zwaliłaby z nóg konia. Niby nic takiego, ale Keira naprawdę wolała nie wiedzieć do czego potem zostały użyte.
Lambert nie miał o tym układzie z Landrau pojęcia, bo gdyby wiedział, najpewniej trafiłby go ciężki szlag. Keira jednak w tym przypadku wychodziła z założenie, że czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Lambert miał solidne, ale proste podejście do biznesu, nie rozumiał chwiejnych układów i układzików. Albo może i rozumiał, ale nie miał za grosz cierpliwości, żeby się w nie bawić.
Dlatego właśnie długo się zastanawiała czy spotkanie z Solomonem w domu to dobry pomysł, ale doszła do wniosku, że to najbezpieczniejsza opcja. Nie chciała być z nim widywana na mieście, a dodatkowym argumentem było to, że dom stanowił jej terytorium i czuła się tu pewnie i bezpiecznie. Umawianie się na mieście oznaczałoby oddanie inicjatywy Solomonowi, a na to nie mogła pozwolić. Specjalnie też wybrała wczesną porę w wolny dzień. Żaden z interesantów tu go dziś nie zobaczy, Lambert po nocnej zmianie spał, ale jednak był piętro wyżej, a dodatkowo była z nią również Agatha, więc to nie tak, że Keira spotykała się z Solomonem sam na sam. Ubranie na to spotkanie także dobrała z rozmysłem. Landrau był pedantem, cenił sobie proste i eleganckie kreacje i zwracał na to uwagę. Oczywiście w przypadku akurat Keiry nie miałby nic przeciwko jej zwyczajnym, wiele odsłaniającym sukienkom, ale ten skromny strój miał mu dobitnie dać do zrozumienia, że zaproszenie jest czysto służbowe. Jedyne co teraz musiała, to odebrać od niego artefakt i wynegocjować za tę przysługę niewygórowaną cenę.
- Bardzo się cieszę, że znalazłeś dziś dla mnie czas - zaszczebiotała obłudnie, siadając na krześle naprzeciw niego. – Ufam, że masz to, o co prosiłam?
Krzywy uśmiech nie schodził z jego szczupłej, bladej twarzy. To w jaki sposób na nią patrzył dawało jej przeczucie, że on dobrze wie, jak bardzo niekomfortowo się czuje w jego towarzystwie.
Bez słowa sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej dwie rzeczy. Małe metalowe pudełko oraz kopertę. Ułożył je na środku blatu i delikatnie pchnął w stronę Keiry, zachęcając, aby obejrzała. To, że nie był zbyt rozmowy czarodziejka zwykle postrzegała jako zaletę, ale teraz nie pogardziłaby słowem wyjaśnienia. Wiedziała co jest w pudełku, ale czym była koperta?
- To mały bonus, Keiro - wyklarował uczynnie i skinął na kopertę. - Pomyślałem, że może cię zainteresować.
Czarodziejka z rozmysłem pominęła kopertę i sięgnęła po pudełko, aby sprawdzić czy jego zawartość zgadza się z tym na co się umawiali. Na aksamitnej wyściółce leżał zaśniedziały, srebrny, okrągły medalion z wyżłobionym symbolem, nazywanym gungnirem. Keira dotknęła go delikatnie i wyczuła pod opuszkami palców potężną wibrację uśpionej mocy. Artefakt był prawdziwy i aktywny. Bogom dzięki.
- Co oferujesz w bonusie do tego i ile to mnie będzie kosztowało? - zapytała rzeczowo przenosząc wzrok z medalionu na Landrau.
Mężczyzna ponownie rozciągnął wąskie wargi w uśmiechu i z pobłażliwym westchnieniem wziął do ręki kopertę, wyraźnie widząc, że Keira nie zamierza tknąć jej palcem, dopóki nie ustalą warunków.
- Za to właśnie cię lubię - powiedział sięgając po spoczywający na jego piersi podłużny wisior, przypominający niewielkie, srebrzyste ostrze. - Konkretna i przezorna.
Solomon leniwym ruchem użył swojej ostrej ozdoby jak noża do papieru i rozciął nią kopertę. Keira bacznie obserwowała jego ruchy i nie dało się nie zauważyć, że oprócz tego dziwnego naszyjnika Landrau miał na sobie jeszcze jeden ekscentryczny element biżuterii. Na środkowym palcu prawej ręki nosił duży, długi pierścień, przypominający srebrny pazur. Metaliczna oprawa okalała palec na całej jego długości, ale była skonstruowana tak, że mężczyzna mógł go swobodnie zginać, musiał tylko uważać, żeby nie zaciąć się ostrym, szponiastym zakończeniem.
Czarodziejka miała swoje podejrzenia co do prawdziwego przeznaczenia tej biżuterii. Osoby parające się czarną magią zawsze miały przy sobie coś ostrego, w końcu czerpali moc z bólu i cierpienia. Te ozdoby były niewielkie, eleganckie i wygodne w użyciu, ale wyostrzone niczym brzytwy i choć niepozorne, mogły być naprawdę niebezpieczne.
Kiedy ona obserwowała go w ciszy, Solomon wyciągnął na stół zawartość koperty. Był to pożółkły pergamin złożony na cztery razy. W momencie, gdy go rozłożył Keira z trudem powstrzymała westchnienie zachwytu.
- Mapa - powiedziała cicho, unosząc się na krześle, aby lepiej widzieć. Wciąż pilnowała się, żeby jej nie dotknąć, to miało kluczowe znaczenie podczas targowania się. - Wskazuje lokalizację obelisku?
- Nie dokładnie, ale znacznie zawęża obszar poszukiwań.
- Ile chcesz za mapę?
- Keiro, dobrze wiesz, że są rzeczy które cenię bardziej niż złoto. Przyszedłem tu po informację i wierze, że będziesz w stanie udzielić mi kilku odpowiedzi.
„Po prostu świetnie” - pomyślała ze złością. Jeśli Landrau zapyta o rzeczy dotyczące Kapituły, będzie musiała odmówić, a nie miała żadnych innych przydatnych dla niego informacji.
- Dlaczego nie zgłosiłaś mi nowego wiedźmina w mieście? - wypalił czarodziej, a Keira aż podniosła zaskoczone spojrzenie z mapy na niego.
- Przyszedłeś pytać o Aidena? - wyrwało jej się ze zdumieniem, a zwykle matowe oczy Landrau nagle zalśniły.
- Tak ma na imię?
„Cholera, Metz, pilnuj się! - zbeształa samą siebie w myślach. - Nie dawaj mu informacji, kiedy nie znasz jego intencji. O co do diabła chodzi, czemu on pyta o Aidena?”
- Jest tu przejazdem, zaraz się wynosi, nie ma czego zgłaszać. - Opanowała się i weszła w swobodny ton lekkiej konwersacji.
- Jak na kogoś, kto zaraz się wynosi, to strasznie się tu panoszy.
- Czyżby przysporzył ci kłopotów? - spytała starając się skrzętnie ukryć rozbawienie. Niezależnie od tego jak niepokoił ją kierunek tej rozmowy, to fakt, że Aiden działał Landrau na nerwy, był na swój sposób komiczny. Ten wiedźmin miał rzadki talent do wkurwiania nieodpowiednich osób.
- Nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi – Czarodziejowi wreszcie drgnęła brew jako świadectwo jego irytacji. - Jeśli chce tu pracować, musi przestrzegać zasad.
- Solomonie, jakich zasad? – Nie wytrzymała wreszcie. - Pracuje w dokach przy rozładunku statków, z tego co wiem doki to nie twój rewir, a on dogaduje się dobrze z tamtejszym półświatkiem.
Landrau spojrzał na nią, znacząco unosząc brwi. Wreszcie w jej głowie kliknęło połączenie.
- Ach, rozumiem - westchnęła ciężko. - Tobie się wydaje, że Barabasz zrekrutował sobie wiedźmina. Daj spokój, przerabialiśmy to już przy Lambercie. Nic z tych rzeczy, Aiden naprawdę uczciwie pracuje i nie planuje się mieszać w wasze brudne gierki. Potrzebuje trochę monet, żeby ruszyć dalej, a w mieście akurat brak zleceń na potwory. Poza tym ryzykowałby, że będziesz żądał od niego za to “udziałów”, więc nie rozgląda się za utopcami.
- To wiedźmin ze szkoły Kota, naprawdę chcesz mi wmówić, że robi w dokach jako pracownik fizyczny?
- Skąd ci się wziął pomysł, że to Kot? - zapytała natychmiast ostro. Aiden nie posiadał medalionu i miał dość oleju w głowie, żeby nie kłapać dziobem z jakiej jest szkoły. Nie nosił też cechowego rynsztunku, a na mieście pokazywał się w towarzystwie Lamberta, zatem pierwszą myślą powinno być, że to Wilk.
- Mam swoich informatorów. – Landrau wzruszył nonszalancko ramionami. – Poza tym sam widziałem go jak skacze niczym zerrikańska małpa po rusztowaniu przy żurawiu. Do tego jego miecze to ewidentnie elfie zabawki, a wszyscy wiedzą, że Koty lubią elfią broń. To nie ta waga i nie ta budowa ciała na pogromcę potworów. Uwierz mi, Keiro, umiem rozpoznać skrytobójcę, kiedy zobaczę jednego.
- Nie każdy Kot to najemnik, który morduje za pieniądze. – Zdenerwowała się wreszcie. Aiden niewątpliwie był irytujący i lekkomyślny, ale wiedziała, że Lambert, pomimo dyskusyjnej moralności, nie zaufałby skrytobójcy. A Aidenowi ufał.
- To słodkie, a w bajki też wierzysz?
- Tak czy inaczej, to jest to, co wiem – powiedziała stanowczo, nie zamierzała dalej drążyć tego tematu, chciała, żeby Solomon jak najszybciej stracił zainteresowanie wiedźminem. - Aiden pracuje w dokach i nikomu nie wadzi. Jeśli masz jakieś inne informacje na ten temat, to ewidentnie wiesz więcej ode mnie, zatem nie mogę ci pomóc.
- A co z mantikorą?
- A co z mantikorą? - powtórzyła po nim jak echo i momentalnie zrobiła się czujna.
- Daruj sobie tę zabawę w kotka i myszkę. Coraz głośniej o tej sprawie, na pewno wiesz o czym mówię. Kupcy, którzy przybywają do miasta od strony lądu rezygnują z odwiedzania Lan Exeter przez tę bestię. Część traktu leży w obszarze, w którym poluje. Tracę przez to bydlę pieniądze.
- To strasznie niefortunnie – rzekła z udawanym żalem i zatrzepotała niewinnie rzęsami. - Zdaje się, że pora abyś zapolował na potwora.
- Nie po to mam w mieście dwóch wiedźminów – odpalił natychmiast, wyraźnie widząc, że ona próbuje z niego szydzić. I bardzo mu się to nie podobało.
- Dopiero co miałeś do mnie pretensje, że naraiłam jednego Barabszowi, teraz nagle twierdzisz, że obaj są twoi, podczas gdy tak naprawdę nie masz umowy z żadnym z nich – podsumowała lodowatym głosem.
- Ale mam umowę z tobą, Keiro – rzekł poważnie i nachylił się w jej kierunku, znacząco zniżając głos do groźnego pomruku. – To, że te dwa kundle biegają po mieście samopas i robią co chcą, wynika tylko z tego, że szanuję ciebie. Gdyby nie to, obaj już dawno pływaliby martwi w kanałach.
- To zabawne, że mówisz o szacunku, podczas gdy z twoich ust padają groźby i obelgi – odpowiedziała równie cicho i złowrogo, jeśli jemu się wydaje, że może ją nastraszyć, to się bardzo pomylił. – I na twoim miejscu nie podnosiłabym ręki na wiedźminów zbyt pochopnie. Po pierwsze, to wcale nie takie proste, po drugie, sam widzisz, że jednak się przydają. Na przykład, kiedy taka mantikora zaczyna rujnować ci interesy…
- Na razie nic jeszcze z nią nie zrobili… - przerwał jej, ale nie dokończył.
- Po trzecie, – weszła mu słowo podnosząc nieco głos, żeby zrozumiał, że jeszcze nie skończyła – słusznie zakładasz, że obaj są pod moją protekcją. Jeśli spadnie im choć włos z głowy, dopilnuję, aby Kapituła zainteresowała się tym co tu robisz oraz jakie badania właściwie prowadzisz.
- Och fatalnie, widzę, że mamy regres – westchnął teatralnie i zmarszczył orli nos, zupełnie jakby w ogóle nie słyszał jej gróźb. – Byliśmy już w tym miejscu Keiro, sądziłem, że te powarkiwania mamy za sobą.
- Sam zacząłeś. – Rozłożyła ręce na znak, że na to nic już nie poradzi. – Poprosiłam cię o przysługę, ale nie zapominaj się, to nie daje ci prawa do forsowania granic, jakie ustaliliśmy. Ja pracuję dla ciebie i wywiązuje się ze swoich obowiązków, ty nie czepiasz się wiedźminów, taka od początku była umowa.
- Umawialiśmy się na jednego, nie na dwóch.
- Jeden nie poradzi sobie z mantikorą – westchnęła, coraz bardziej zmęczona tą małą wojną podjazdową. – Lambert weźmie ten kontrakt, ale potrzebuje wspólnika, stąd drugi wiedźmin w mieście. Przestań się pienić, Aiden wyniesie się zaraz po zamknięciu kontraktu i naprawdę żaden z nich nie układa się z Barabaszem za twoimi plecami.
- A kiedy zamierzają się wziąć za robotę?
„Jak tylko uda mi się naładować ten przeklęty medalion” – pomyślała sfrustrowana, ale o tym nie zamierzał informować Landrau.
Chociaż może gdyby wiedział do czego potrzebuje artefaktu, przestałby ją tu maglować i po prostu dałby jej to. Jednak naprawdę wolała, żeby nie orientował się w szczegółach całej tej wyprawy.
- Na dniach – odpowiedziała wymijająco. – Swoją drogą, jeśli tak zależy ci na pozbyciu się tego potwora, to czy nie powinieneś się dorzucić do nagrody?
- Wystarczy, że gildia kupiecka dołożyła do tego pieniądze, które powinny być moje – powiedział otwarcie oburzony sugestią. – Twoje przybłędy muszą zadowolić się tym, że ich łaskawie toleruję, nic ponad to ode mnie nie dostaną.
Keira uniosła brwi z zaciekawieniem. Wiedziała, że okoliczne wioski złożyły się na nagrodę, ale wkład od gildii kupieckiej był nową informacją. I bardzo interesującą. Gildia miała pieniądze i nie żałowała ich, kiedy chodziło o bezpieczeństwo na trakcie. Teraz dopiero ten kontrakt zaczynał wyglądać atrakcyjnie.
Czarodziejka nie chciała się wtrącać, ani uczyć ojca jak dzieci robić, ale uważała, że Lambert zamierza włożyć zbyt dużo pieniędzy w tę wyprawę, aby to mu się potem korzystnie zwróciło, już po zabiciu potwora. Zwłaszcza, że nagrodą będzie musiał się podzielić z Aidenem. W ogóle według jej obliczeń, wiedźmin już dawno uzbierał wystarczającą sumę pieniędzy, aby swobodnie się zaopatrzyć w materiały niezbędne do wykonania tego zlecenia. A jednak dalej łapał w każdej wolnej chwili dodatkowe prace. Keira nie pytała na co tak naprawdę odkładał te pieniądze, ale pewne wnioski nasuwały się same. Podejrzewała, że potrzebuje ich, żeby na dobre opuścić Lan Exeter i wrócić znowu na szlak. Ta myśl sprawiała, że czuła się jakby miała w żołądku ciężki kamień.
---------------------------------------------------
#witcher#witcher 3#witcher fanfiction#witcher fanfic#wiedźmin fanfiction#wiedźmin fanfic#wiedźmin#wiedźmin 3#post witcher 3#witcher lambert#witcher aiden#lambert#aiden#keira metz#lambert x aiden#lambert x keira#granda
8 notes
·
View notes
Note
I've been talking with my friends from all over the world (Philippines, USA, UK, etc) and it seams that non of them have "propuh" or "promaja". It is a strong breeze that blows through the house if you have 2 open windows or doors in two different rooms. Old ppl believe it causes illness like ear infection or back pain (old tales even say its an evil spirit lol). So, out of curiosity, do you have something like that in your country? (I mean ofc you have but do you have a name for it like we do)
oh, goodness, of course! I am quite sure it is present of many countries’ and cultures’ lore, truly
our folklore has many tales and beliefs connected to wind and air - some are good, of course, but most are far from beneficial or desired.
strong wind itself, especially during the night or full moon, was often believed to be either the means of travelling for many terrible creatures, or these creatures themselves, bound to tumultous air: those could be wąpierze and strzygi, latawce and żmije, zmory, nightmares, souls of those who died terrible unhappy deaths - and later, demons and the devil himself. many old sayings and ways of calling the wind include the strong belief it is the devil (or devils) - “the devil flies” or “the devil dances” or “devils are trying to catch one another” or... “the devil’s getting married.” (diabeł się żeni or czarcie wesele, my absolutely favourite way of reffering to the wind)
so you can imagine, the last thing you want is to let it into your house through badly closed or fully opened windows that created a stream crossing your house - you have to open either one, or all windows and doors if you want to clean your home of old and stale, and it is best for you not to be present inside then.
in Polish this draught is called ”przeciąg” and many negative - if not disastrous - effects are believed to be carried by it. some of my favourite:
you should never stand in one, for sure - it can carry illnesses: cold, migraines, issues connected with ears and sinuses, but also sneezing, sores, zits, and rashes. you could even go blind!
but more importantly, the strong unwanted przeciąg could go through your very mind and make you lose memory, take your thoughts and feelings away, or make you go insane.
you should never let przeciąg in into a room where a pregnant woman is, or where she is giving birth - the wind could hurt her or the baby, bring miscarriage, cause the baby to be born sick or with a disability.
you should not sleep in a room with a przeciąg - it might bring you nightmares or steal your thoughts away.
you should not let przeciąg in into the room where bread is made or cake is baked - the dough will not rise.
there’s many, many more in our folklore (slavic, and Polish) - I am incredibly curious what other beliefs are there that you are all aware of!
also, thank you both for a wonderful question and final inspiration to make a part 3 of my folk beliefs, this time about wind.
151 notes
·
View notes