Tumgik
#ale szkła trochę w inną stronę
hallawia · 2 years
Text
Ktoś z Warszawy? Szukam przyjaciół.
1 note · View note
linkemon · 3 years
Text
Kanbe Daisuke x Reader x Katō Haru
Tumblr media
Kambe prosi [Reader] o pomoc w negocjacjach policyjnych. Kobieta nie spodziewa się jak to się może skończyć... 
Praca znajduje się również na Wattpadzie (pod tym samym nickiem). Beta: Dusigrosz
Informacje dodatkowe:
1. Dostępne są dwie wersje nazwiska: Kanbe (romanizacja) i Kambe (angielska wersja). Zdecydowałam się na tę pierwszą, bo tego się trzymam przy wszystkich shotach.
— Kanbe-san, masz ochotę? — [Reader] wyciągnęła w jego stronę kolorowe pudełko.
— Co to? — zapytał, zerkając w stronę bento.
— Nic wielkiego. Zrobiłam dodatkową porcję. — Kobieta odwróciła wzrok. — Trochę ryżu i warzywa.
Nie chciała przyznać przed współpracownikiem, że robiła drugie śniadanie przez całą godzinę. Prawie spóźniła się przez nie do pracy. Wiedziała jednak, że Daisuke nie jada byle czego i bała się oferować mu pierwsze lepsze jedzenie.
— Ooo, [Reader]-san, sama zrobiłaś? — Katō zajrzał jej przez ramię.
Miał lekko rozwiane włosy. Nietrudno było się domyślić, że dopiero wszedł do biura, bo nadal nie zdjął kurtki.
— Nie trać na niego czasu — kontynuował. — Plebejskie — nakreślił cudzysłów w powietrzu — jedzenie nie dorasta do jego standardów. Za to ja chętnie skosztuję.
— Tak się składa, że z chęcią spróbowałbym...
— Za późno! — Haru porwał pudełko i tyle go widzieli.
— Przepraszam, może następnym razem uda ci się załapać. — Kobieta uśmiechnęła się lekko.
— Nic nie szkodzi. — Kanbe zerknął w stronę utraconego śniadania. — Musimy porozmawiać. Mam dla ciebie pewną propozycję.
***
Daisuke kolejny raz dyskretnie naciskał kolczyk. Niestety bezskutecznie. HEUSC nie odpowiadał w żaden sposób. Nie było słychać charakterystycznego cichego pikania. Ktoś musiał wyłączyć system w rezydencji. Mężczyzna nie mógł poinformować Suzue o sytuacji, a służby prosił o trzymanie się z daleka. Znajdował się w beznadziejnej sytuacji.
Na wprost niego stał niejaki Ichiban Takata. Zapędzony w kozi róg, na dachu wieżowca, zaczął grozić, że grupa nie wyjdzie stąd żywa, jeśli nie spełni jego żądań. Broń była wymierzona wprost w niego i Haru.
Ręka napastnika lekko drżała, a na czole perliły się krople potu. W jego oczach było widać, że nie do końca wie, co robi. Kanbe przyszło do głowy, że może za tym stoi ktoś inny, a on jest tylko pionkiem. Ta hipoteza musiała jednak zaczekać.
— Chcę tu mieć helikopter! — krzyknął złodziej. — Góra jeden pilot z policji w środku!
Wyraźnie przełknął ślinę, dobierając kolejne słowa.
— Ty — wskazał na [Reader] — podejdź, weź telefon i skontaktuj się z tymi na dole. Daję im dziesięć minut.
— Nie dadzą rady w takim czasie... — wydukała.
Kobieta czuła, jak oblewa ją gorąco. Nigdy nie brała udziału w negocjacjach. Daisuke poprosił ją o wcielenie się w tę nową rolę. Niestety pierwotny plan zawiódł, gdy ktoś odciął komunikację z załogą pod budynkiem.
— Jeśli nie zdążą, zabiję go! — Skierował lufę w stronę Haru. — Za kolejne dziesięć minut następny!
Złodziej upuścił telefon po czym kopnął go lekko w jej stronę.
— Włącz głośnomówiący.
Zbliżyła się powoli. Drżącą ręką podniosła telefon. Znała numer Hoshino na pamięć a mimo to dwukrotnie się pomyliła.
— [Reader], już koniec? — Usłyszała w słuchawce głos znajomego z Pierwszego Oddziału.
— Przyślijcie helikopter w ciągu dziesięciu minut. — Popatrzyła z niepokojem na Ichibana.
— O czym ty mówisz? Nie damy rady w takim czasie. Niech Kanbe-san załatwi wam swój prywatny.
Głos wyraźnie zdradzał jego rozdrażnienie.
— Musi być policyjny. Tylko jeden pilot — dodała, widząc jak lufa zmierza w stronę Daisuke.
— Słuchaj, nie jestem cudotwórcą. Dwadzieścia pięć musi wam wystarczyć...
Dzikość rozgorzała w oczach złodzieja w momencie, gdy to usłyszał.
— Nie bierzecie mnie na poważnie? — Zaśmiał się napastnik, odchylając głowę w tył. — Uszkodzę was trochę, to zaczniecie się starać!
Nacisnął spust.
[Reader] instynktownie rzuciła się jak na ćwiczeniach. Złapała Takatę za nadgarstek, kierując broń w inną stronę. Mężczyzna był tak silny, że ściągnął ją w dół. Upadli na twardy, betonowy dach. Przeturlali się prawie do krawędzi. Szamotaninie towarzyszyły odgłosy wystrzałów.
Z dołu ktoś krzyczał. Najwyraźniej policja już zorientowała się, że plan zawiódł.
Kanbe pierwszy dopadł do bijącej się dwójki i wyszarpnął pistolet. Haru całą swoją siłą ściągnął Ichibana, przygważdżając go do ziemi.
— Nie ruszaj się! — detektyw wycelował.
Odepchnął w dal torbę z pieniędzmi. Podejrzewał, że mogło tam być coś jeszcze. Wolał nie ryzykować.
— [Reader]!
Kobieta leżała w szybko rosnącej kałuży krwi. Uciskała brzuch, ciężko oddychając. Powieki mimowolnie opadały.
— Nie odpowiada!
***
Haru biegł w stronę rezydencji. Żałował, że dał się zatrzymać policji na tak długo.
Światło lamp rozświetlało wszechobecny mrok. Było już po północy, gdy dotarł do długiego, białego korytarza. Zdawało mu się, że cała podróż od miejsca wypadku nie ma końca.
Wszystko wokół wyglądało na sterylnie czyste i ciche.
Każde automatyczne drzwi przepuszczały go bez problemu. Najwidoczniej HEUSC został poinformowany, że tu przyjdzie.
Dopiero przy ogromnej przeszklonej szybie spotkał pierwszą żywą duszę — pielęgniarkę, niosącą zakrwawione prześcieradło. Zaraz za nią stał Kanbe, wpatrując się mętnym wzrokiem w to, co się działo na stole operacyjnym.
[Reader] leżała bezwładnie, podpięta do maszyn utrzymujących ją przy życiu. Katō patrzył, jak lekarze wykonują operację. Czuł się bezsilny. Zawsze był gotów do działania, a teraz nie mógł nic zrobić. Przyłożył rękę do chłodnego szkła, jakby miało mu to pomóc przejść na drugą stronę.
Kątem oka zobaczył stoicką minę detektywa. Dawno nie czuł tak jawnej złości i nienawiści do kogokolwiek. Gdy się głębiej zastanawiał, był pewny, że nigdy mu się to zdarzyło. Ten przypadek stanowił wyjątek.
Wszystko, co robił oraz mówił, stanowiło dokładne zaprzeczenie tego, co mężczyzna wyznawał przez całe życie. Przedstawiał sobą odwrotny obraz prawdziwego policjanta.
Haru powstrzymywał się od wybuchów po ich pierwszym burzliwym spotkaniu. Teraz jednak sytuacja zrobiła swoje.
— To wszystko twoja wina! — Zaślepiony złością, złapał go gwałtownie za kołnierz i pchnął w stronę ściany.
Daisuke nie reagował. Wciąż wpatrywał się intensywnie w salę operacyjną.
Milionerowi trudno było opisać, co teraz czuje. Wierzył w [Reader]. Chciał, żeby stała się częścią jego zespołu i pracowała z nim. Kiedy zgodziła się wziąć udział w akcji, w głębi duszy ucieszył się, że spędzi z nią więcej czasu.
Teraz boleśnie docierała do niego porażka. Jej gorzki smak tańczył w zakamarkach umysłu.
Nie przewidział wszystkiego. Żadna ilość banknotów z rodzinnej fortuny nie pomogłaby mu odgadnąć, jak zachowa się kobieta.
— Uspokój się. W niczym jej to nie pomoże...
— Myślisz, że skoro załatwiłeś transport i najlepszych lekarzy, to wszystko jest w porządku?
Cios nadszedł szybko. Dobrze znał boks. Trenował latami, a jednak mimo swojej wiedzy nie obronił się przed tym atakiem. Kiedy krew pociekła na nieskazitelny dotąd garnitur, uświadomił sobie, że potrzebował fizycznego uderzenia. Chciał je otrzymać, bo było karą za własne niedopatrzenie i chciwość. Ten jeden, jedyny raz, gdy naprawdę mocno czegoś chciał, zepsuł wszystko.
Przyłożył haftowaną chusteczkę do krwawiącego nosa.
Złość w oczach jego przeciwnika zastąpiło przerażenie. Dopiero po chwili dotarło do niego, co się dzieje za szybą.
— Cholera jasna! Tracimy ją. Defibrylator! Odsunąć się! Trzy, dwa, jeden...
Głosy zlewały się w jedno, kiedy stał ramię w ramię ze swoim wrogiem, oglądając, co się dzieje. Z ust wyrwało mu się tylko jej imię. Głosem tak cichym, że nikt go nie dosłyszał.
Chłód mroził go od stóp do głów. Nie pozwalał się poruszyć.
— Stabilizuje się. Tętno w normie.
— Kontynuujemy.
Wypuścił długo wstrzymywany oddech.
***
Haru zapukał delikatnie w białe drzwi.
— Proszę. — Odpowiedział mu lekko zaspany, ale znajomy głos.
Nacisnął klamkę. Za progiem o mało nie wpadł na kosz kwiatów. Ku jego zdziwieniu cała szpitalna sala była ich pełna. Najróżniejsze kolory i gatunki tworzyły razem malowniczą kompozycję.
— Co to tu robi? — spytał.
— Daisuke mi je przysłał. Dołączył nawet list z przeprosinami i ... — nie dokończyła [Reader].
Dopadł ją paskudny kaszel. Katō czuł, jak na ten widok ściska go w sercu.
— Jest trochę staroświecki. Urocze, co nie? — dodała.
Nie podobało mu się, w jaki sposób milioner rozwiązywał wszystkie sprawy. On sam przyszedł spotkać się z kobietą twarzą w twarz. Tymczasem Kanbe nie był w stanie zrobić nawet tego. Czuł się przez to odrobinę lepszy, nawet jeśli zżerało go poczucie winy.
— Powinnaś dużo pić, dlatego przyniosłem ci coś ekstra. — Wyciągnął siatkę zza pleców.
— Moja ulubiona. — Popatrzyła łakomie na herbatę. — Dzięki.
Haru wyciągnął też czekoladowe ciasto.
— Nie wolno mi. Rodzice wyszli chwilę przed tobą. Lekarz mówił im, że wyliżę się z tego, ale kategorycznie zabronił słodyczy — jęknęła.
— Nie martw się. Jak stąd wyjdziesz, to pójdziemy do cukierni. — Mrugnął.
Zapadła niezręczna cisza. Haru próbował zebrać słowa, ale w głowie miał czarną dziurę. Jedynie jego twarz zdradzała, jak bardzo się gryzł.
Kobieta podniosła się do pozycji siedzącej.
— Wiem, co chcesz powiedzieć. — Westchnęła.
— Nie powinnaś wtedy skakać. — Zacisnął stanowczo pięść.
— To była moja decyzja!
— Dalibyśmy sobie radę! Nie trzeba było! — Mężczyzna wstał z krzesła.
— Jesteś policjantem. Jak możesz tak mówić?
— Mogę tak mówić, bo...
— Co to za krzyki? — Do sali wkroczył Kanbe.
— Wszystko w porządku. Właśnie wyjaśniałam Katō-sanowi sytuację. — Dotknęła dłonią głowy, którą przeszył ostry ból.
Wiedziała, że to z nerwów. Zabroniono jej się denerwować. Tak samo jak mnóstwa innych rzeczy z listy pod tytułem „Jesteś po operacji i nie wolno ci...".
Milioner pokiwał głową, siadając z drugiej strony łóżka.
— Dzwoniłam do Hoshino. Powiedział, że odtworzyli sytuację. Było 87% szans, że któryś z was dostałby śmiertelnie, więc zamierzam się cieszyć, że zaatakowałam. Wszyscy jesteśmy tu w jednym kawałku i to się liczy.
— Prawie umarłaś! — Haru wskazał na nią oskarżycielsko palcem. — A ty — odwrócił głowę w stronę Daisuke — jak możesz być taki spokojny?
— Kanbe-san wyjaśnił mi wszystko, co chciał powiedzieć, w liście. Uwierz, że przejął się tak bardzo jak ty. — Uśmiechnęła się lekko.
— Nadal podtrzymuję to, co napisałem. Masz już odpowiedź? — włączył się dotąd cichy mężczyzna.
Uwadze starszego policjanta nie uszło to, jak zaczerwieniła się [Reader] po zadanym pytaniu.
— Co znowu chcecie zmalować?
Kobieta zerknęła w stronę milionera. Pokiwał głową. Dał do zrozumienia, że może to powiedzieć.
— Zostałam zaproszona na randkę — wyszeptała zakłopotana.
— Przez kogo? — Głos Haru podniósł się o oktawę.
Dopiero po chwili dotarło do niego, że zadał pytanie z oczywistą odpowiedzią.
— On? — Popatrzył z niedowierzaniem. — Ale jeszcze nie dałaś mu odpowiedzi?
[Reader] pokiwała głową.
— W takim razie proszę, zastanów się. Wiem, że nie mogę ci zapewnić tylu wygód, co on, ale obiecuję, że będę o ciebie dbał, chronił, gotował obiady, zajmę się tobą, gdy będziesz chora, i postaram się uszczęśliwić. Włożę w to wszystkie siły, bo jesteś tego warta. — Ukłonił się.
Wiedział, że nie jest w stanie przelać w to wyznanie wszystkich uczuć, które się za nim kryły. Nie miał jednak czasu, a nie chciał stracić swojej szansy.
Nie posiadał fortuny, ale wiedział, że jej nie potrzebuje. Miał szereg innych zalet i ciężką pracę.
Daisuke popatrzył na niego. Wiedział, że w tej kwestii od zawsze byli rywalami. Po prostu do teraz nigdy się z tym nie ujawniali.
— Pozwól mi powtórzyć to, co napisałem w liście jeszcze raz. [Reader], jesteś wyjątkowa, masz w sobie szereg zalet i jeśli tylko dasz mi czas, wymienię je wszystkie. Sprawiasz, że staję się lepszy, dlatego obiecuję, że będę się starał i uczył każdego dnia. Ten wypadek uświadomił mi jak bardzo mi na tobie zależy, dlatego daj mi szansę. Zrobię co w mojej mocy, żeby być ciebie wartym — zakończył.
Kobieta spojrzała na obu mężczyzn. Wiedziała o nich wiele, ale nadal nie wszystko. Nie zmieniało to jednak jej uczuć. W końcu wiedziała od dawna...
— Nie potrzebuję się zastanawiać — powiedziała pewnie. — Wczoraj poukładałam sobie wszystko w głowie. Obaj jesteście mi bliscy, ale jest ktoś o kim myślałam już od dawna...
10 notes · View notes
madaboutyoumatt · 3 years
Text
505
Rozmowa na temat seksu rodziny Matta zaczynała robić się jakąś tradycją. Co zadziwiające – żadnego z nich to nie hamowało, nie psuło nastroju, jakby był on czymś nienaruszalnym. Słowa były gdzieś obok, nawet nie do końca sprowadzając ich na ziemię.
- Od kiedy możemy. Plotkujemy o Twoim dwuletnim tyłku, biegającym nago po domu – Josh zakręcił palcami, korzystając właśnie z cudownych tyłów Matta. – Założę się, że nawet wtedy był okrągły. Kurwa. Co bieganie musiało z nim zrobić.
Dzieci i niemowlęcia też powinny być zakazanym tematem tabu, kiedy akurat z jednego palca robiły się dwa, a potem przeszli do trzech. Przy każdym ruchu dociskał je tak głęboko, że sygnet na małym palcu muskał skórę pośladków, najpierw chłodny, ale z każdym kolejnym kontaktem coraz cieplejszy. Był znanym elementem podczas ich seksu, szczególnie z preferowaną lewą ręką mechanika. Nawet palce trochę inaczej się zginały i poruszały, narażając Evansa na nowe doznania.
- Mmm, dobra. Zobaczymy do ilu orgazmów dojdziesz, zanim dołączę – wyciągnął palce, przekręcając go na brzuch i unosząc jego biodra. Zamierzał od razu wjechać mocno i głęboko, szczególnie po takim rozciąganiu. – Liczę na przynajmniej dwa – dodał nisko do jego ucha, ocierając się penisem o szczelinę między pośladkami, wyginając go w stronę jąder, rozprowadzając wilgoć z czubka po mosznie. – I wtedy przejdziemy do wibratora – zaakcentował to wraz z wpychającą się główką, napierającą na mięśnie, rozpychającą się tak jak Josh miał to w zwyczaju – łokciami i kolanami, wchodząc jak do siebie.
Zdaje się, że doszli do porozumienia nie tylko w temacie zabawek, ale i spotkania z siostrą Matta. Josh nie wspomniał nic, ale do Betty rzucił również propozycję zaproszenia siostry. To była ich sprawa kto w końcu przyjdzie, Brand byłby spełniony karmiąc Matta, a potem pieprząc go obok kaczki na tym długim, drewnianym stole. W obu przypadkach będzie usatysfakcjonowany, dobrowolnie pisząc się na wypytywanie o mieszkanie, pieniądze i zapewne dzielnice.
Niech padną pytania. To było jak budowanie domku – im mocniejsze fundamenty, tym dłużej wytrzyma na wietrze. Nie zamierzał się kłaniać przed rodzeństwem.
Do spotkania mieli dwa tygodnie, kawał czasu, a jednak krótko, patrząc na ich różne style życia. Matt pracował, Josh miał swoje sprawy, zarówno w warsztacie, jak i poza nim, a jednak w tym wszystkim liczył się również relaks.
Światła w barze świeciły się na czerwono, co z ciemnym, ciężkim drewnem, przypominałoby prawie zbrodnie, gdyby nie specyficzny klimat tego miejsca. Trochę klasyczny, trochę burdelowy, jak z ciężkich filmów o mafii, gdzie lała się brandy a powietrze było ciężkie od cygar. Tych drugich nie było, a drogi alkohol został zamieniony na ciemne piwa.
Miejsce otworzyło się tutaj w tym tygodniu, co zabawne, niedaleko księgarni Matta, chociaż ten stronił od barów, szczególnie w pracujące dni. Josh wiedział, że grzecznie miał wrócić do mieszkania po zmianie, a on może do niego dołączy. Sytuacja była dynamiczna, ale przechylała się w inną stronę, kiedy brunetka stała pomiędzy jego wygodnie rozłożonymi udami. Wysoki kontuar musiał wbijać się w jego plecy, ale sam hoker wyglądał całkiem wygodnie. Sam Brand za to był rozbawiony, co było widoczne nawet w tym świetle, a jednak nie odsuwał od siebie kobiety. Pozwalając się… Owijać wokół palca subtelnymi muśnięciami po udzie, sugestywnym obejmowaniu wargami szkła i uwodzicielskim szeptaniu do ucha.
Wobec tego nie mógł długo zgrywać niedostępnego, zsuwając się z krzesła.
Caith, właścicielka lokalu w obcisłej, małej czarnej i niebotycznych szpilkach, była kimś na kim warto było zawiesić oko. Nie tylko fizycznie, chociaż mało kto odmówiłby takim kształtom, ale i intelektualnie. Kobiety u władzy były niebezpiecznie seksowne.
Póki oboje stali na tym samym gruncie, mogli się zabawić. 
Josha ręka zsunęła się wzdłuż jej pleców, napierając na lędźwie. Niech prowadzi. Do gabinetu, na blat. 
0 notes
madaboutyoumatt · 5 years
Text
Matt
Nawet nie miał pojęcia, że ucieszy Josh tym, że zamówi mu szklankę wody. Naprawdę, kto się z takich rzeczy cieszy? Nawet jeżeli powiedział mu aby to zrobił, to jaki był w tym sens kiedy mógł wszystko zrobić sam, gdyż już stał przy barze? Jego facet czasami nie był normalny. No ale, czy, jest normalność i jak ją określić?
Evans ciężko przeżywał brak okularów. Na basenie czy plaż szkła kontaktowe, chociaż niewygodne na co dzień, tutaj sprawdzały się najlepiej. No, mógł też opalić sobie oprawki co wyglądałoby niedorzecznie w tym wieku. Normalnie jednak nienawidził szkieł. Jakoś nie potrafił się do nich przestawić, ciągle mu coś nie pasowało a jeżeli zapomniał ich zdjąć wieczorem, to rano była katastrofa. Jak wtedy po tej przebieranej imprezie, pragnął wydrapać sobie oczy. Nie wiedział jednak, że psychiczne one też były dla niego ważne. Z fizycznej strony zdawał sobie sprawę, ale nie zauważał tego, że faktycznie trochę krył się za nimi niczym Superman w przebraniu Clarka Kenta.
- Naprawdę? Nie rozumiem tego, przecież tyle razy ci mówię, że inni faceci zupełnie dla mnie odpadają. – przygryzł słomkę skupiając się na lodzie i napoju, który trochę szybciej mu znikał niż powinien.
Inną sprawą było to, że wcale nie robił nic co miało być kokieteryjne. Stał w stroju w jakim byli tutaj wszyscy – poza barmanem – pił drinka, którego zamówił, rozmawiał z swoim facetem, mówił normalnym głosem. Nic a nic podejrzanego.
- Proszę. Woda. – barman postawił szklankę przed szatynem.
Spojrzał zaskoczony na Josha, który nagle się przybliżył do niego. Chociaż nie rozumiał o co mu chodziło – co było oczywistym, bo nie robił nic podejrzanego – to jednak się zarumienił. – Nic przecież nie robię. – błysk w grafika oku chyba wskazywał na to, że wręcz przewidywał taką odpowiedź. – A to jest Cam drink. – sapnął ledwo łapiąc swój kiedy Brand złapał go za dłoń a drugą za drugie mojito, które odstawił po drodze dziewczynie, pozostawiając swoją wodę nietkniętą.
- Dzięki. Ej! Gdzie idziecie? – dziewczyna krzyknęła za nimi widząc jak się oddalają.
- Robimy przerwę w opalaniu. – zobligowany do jakiejkolwiek odpowiedzi Matt odkrzyknął zanim byli zbyt daleko by ich usłyszała.
- Ta, jasne. – prychnęła pod nosem. – Przerwa od opalanie. Teraz tak się to nazywa. – spojrzała na boksera, który pozbawiony kolegi do zabawy właśnie szedł cały mokry w jej stronę. – Nawet się nie waż! Powiedziałam nie! – Jeffowi tle wystarczyło, z ogromnym uśmiechem wziął szamotając się narzeczoną w ręce i wrzucił ją dowody.
0 notes