#Miałam ochotę płakać razem z nią
Explore tagged Tumblr posts
Text
Powiem Wam, że nie wiem kiedy ostatni raz byłam tak załamana grając w simsy... Naprawdę jej pilnowałam, była teraz tylko bardzo śpiąca... A i tak straciła dziecko 😭
#Jolanta Kaliente#Jolanta Kostur#To się stało znowu#Aż mi szczęka opadła#Miałam ochotę płakać razem z nią#Miłowo#T11#Tura 11#Miłowo: T11#Sims 2#TS2#The Sims 2
6 notes
·
View notes
Text
Things We Lost in The Fire II - rozdział dziewiętnasty
Od Autorki: Przed wami ostatni rozdział tej historii :) Miłego czytania:)
Tegoroczne lato zapowiadało się naprawdę pięknie, słońce świeciło i przyjemnie ogrzewało ziemię, a wszyscy spragnieni ciepła po naprawdę chłodnej i deszczowej wiośnie napawali się każdym promieniem. Ogród, w którym Harry zakochał się od pierwszego wejrzenia, gdy oglądał dom i zastanawiał się, czy to właśnie to miejsce, gdzie chce wychować dzieci, teraz zachwycał jeszcze bardziej, a wszystkie rośliny, o które dbał pieczołowicie, pomimo braku umiejętności, rosły i stawały się coraz piękniejsze z każdym dniem. Czasami Harry’emu wydawało się, że roślinność w tym miejscu, przypomina ich samych, budujących swoją relację powoli, chociaż można by stwierdzić, że gnają do przodu, nie rozglądając się na boki, pną się ku górze z każdym kolejnym dniem, obawiając się momentu, gdy przyjdzie się zatrzymać, stanąć w miejscu i powiedzieć stop. Takie nieprzyjemne myśli nawiedzały go coraz rzadziej i bardzo się z tego cieszył. Ostatnie na co miał teraz ochotę, to bycie ponurym i marudnym, zresztą nie miał powodu do bycia niezadowolonym. Całe jego życie powoli zaczynało przypominać ideał, bajkę lub sen, z którego nie chciał się obudzić już nigdy. Było zbyt pięknie, by to wszystko mogło okazać się prawdą, ale właśnie to było jego życie.
Uśmiechnął się z zadowoleniem stojąc na tarasie, dokładnie w tym miejscu, w którym wiele miesięcy temu stał, trzymając swoją dłoń na zaokrąglonym brzuchu, myśląc o tym, jak bardzo wszyscy go irytują i męczą swoją nadopiekuńczością. Teraz wpatrywał się w obrazek, który kochał i za który był wdzięczny każdego dnia. Widział wszystkich swoich bliskich zebranych w jednym miejscu, szczęśliwych, roześmianych, pełnych tej energii, którą uwielbiał. To spotkanie okazało się strzałem w dziesiątkę, pogoda im dopisywała, nastroje również, niczego więcej nie było im potrzeba. Zszedł po kamiennych schodach i idąc po soczyście zielonym trawniku, cały czas obserwował chłopców, którzy starali się pełzać po macie rozłożonej na trawie. Ten widok był komiczny i rozczulający jednocześnie. Harry nadal nie przyzwyczaił się do tego uczucia, gdy nagle jego serce nie potrafiło poradzić sobie z wszystkimi emocjami i miłością, którą odczuwał, widząc swoje dzieci, maleńkich synków, którzy z każdym dniem stawali się coraz więksi i nie przypominali już tych niemowlaków, od których uciekł i odgrodził się murem. Teraz miał przed sobą siedmiomiesięcznych chłopców, którzy rośli jak na drożdżach, a Lou już planował ich roczek.
Właśnie Lou, któż mógłby się spodziewać, że Tomlinson okaże się wzorowym ojcem. Był idealny i naprawdę Styles nie był zaślepiony miłością. Każdy kto widział szatyna z Tristanem i Kieranem, wiedział, że to prawda. Harry każdego dnia żałował tego, co wydarzyło się po narodzinach, ale dzięki temu Louisa i chłopców łączyło coś wyjątkowego, chociaż czasami odczuwał z tego powodu zazdrość, to wiedział, że to absurdalne. Kochał synów z całego serca, ale to coś co posiadał Lou i maluchy było nie do podrobienia. Miał tylko nadzieję, że gdy podrosną i będą nastolatkami, wtedy również szatyn będzie dla nich najważniejszą osobą i jakoś poradzą sobie z buntem i obędzie się bez trzaskania drzwiami i krzyków. Cóż czasami wybiegał myślami zbyt daleko, ale taka była jego natura, lubił planować ich wspólną przyszłość, to go uszczęśliwiało.
Usiadł obok siostry nie chcąc stać w miejscu i obserwować wszystkich jak strażnik. Mógł trochę odpuścić i się zrelaksować, wiedział, ze dzieciom nie stanie się nic złego, byli wśród ludzi, którzy ich kochali i zrobiliby dla ich wszystko. Był tego pewien bardziej, niż wszystkiego innego. Zerknął na Gemms, która przyglądała się czemuś w skupieniu lekko marszcząc brwi. Zauważył w jej dłoni kieliszek z winem, z którego chyba nie upiła nawet jednego łyczka. Spojrzał w to samo miejsce, w które wpatrywała się z takim skomplikowanym wyrazem twarzy i zamarł. Czuł, że usta otworzyły mu się mimowolnie, ale nie wydobyło się z nich ani jedno słowo. Cóż ten widok był niecodzienny, chociaż wcale nie aż tak zaskakujący. Ponownie zerknął na siostrę, która wyczuwając na sobie jego wzrok, przyłożyła kieliszek do ust, pijąc alkohol, który miał chyba zająć jej myśli, a może i serce, kto mógł to wiedzieć.
– Uważaj Gemms, Niall ma być twoim mężem, nie wiem, czy chcesz, żeby zachowywał się tak wobec waszych dzieci – stwierdził z odrobiną uszczypliwością, ale Horan pełzający obok maluchów był tak komicznym widokiem, że niemal wszyscy oderwali się od rozmów, by popatrzeć na mężczyznę z politowaniem i pobłażliwym uśmiechem.
– Odwal się ode mnie i zajmij swoim przyszłym mężem – prychnęła, przewracając oczami z irytacją. Uwielbiał dręczyć swoją starszą siostrę, ale wcześniej jakoś nie miał okazji, bo każdy jej chłopak był ułożony i sensowny, za to teraz cóż Niall Horan to mówiło samo za siebie.
– Może już jest moim mężem – zanucił, z zadowoleniem obserwując szok malujący się na twarzy siostry.
– Żartujesz sobie? – dziewczyna patrzyła na niego podejrzliwie, chcąc wyczytać cała prawdę z jego pogodnej twarzy. – Nie możesz być poważny.
– Niczego się ode mnie nie dowiesz, ale lepiej powiedz mi, jak tam Niall? – zmienił szybko temat, nie chcąc wypaplać za dużo. Pewne wiadomości powinny zostać w tajemnicy jeszcze przez jakiś czas.
– Nie wiem, o co pytasz – wzruszyła ramionami, starając się ukryć uśmiech, którego nie dało się powstrzymać, gdy Kieran zaczął płakać na widok Nialla, który najwyraźniej wziął na siebie zadanie nauki raczkowania. Szkoda tylko, że nie wiedział, że to zdecydowanie za szybko, jak na takie maluchy.
– O was, i nie musisz udawać, że nic was nie łączy. Louis wszystko mi powiedział jakieś cztery miesiące temu, więc jestem poinformowany – wyznał z zadowoleniem, był krok przed siostrą i najwidoczniej zaskoczył ją ta informacją.
– Nie miałam zamiaru udawać, ale sama nie wiem, co mam ci odpowiedzieć. Niall jest słodkim facetem, zawsze go lubiłam, ale wiesz, że najlepiej dogadywałam się z Louisem i raczej z resztą nie spędzałam wolnego czasu – wzruszyła ramionami, starając się jak najsensowniej przekazać swoje myśli bratu, który słuchał jej uważnie i zmarszczył czoło na wspomnienie szatyna. – Spokojnie wariacie, nie mam zamiaru odbić ci męża, czy też przyszłego męża – zironizowała, śmiejąc się cicho z bruneta. – Louis jest dla mnie jak brat, jak ty naprawdę, masz moje słowo – uścisnęła jego dłoń i splotła ich palce razem. – Niall jest …
– Słodki – wszedł jej w słowo.
– Tak, słodki i naprawdę zabawny. Lubię spędzać z nim czas, rozmawiać, opiekować się waszymi dziećmi. Podoba mi się ta jego troskliwa strona, to mnie w nim chyba ujęło.
– Czyli ujął cię czymś – zauważył z nadzieją w głosie. Wiedział, co czuje Horan i naprawdę liczył na jakieś wyznanie ze strony siostry, to dużo by ułatwiło.
– Tak – roześmiała się szczerze, nie wiedząc dokąd zmierza ta rozmowa. – Przeprowadzasz jakiś wywiad?
– Nie, po prostu chcę wiedzieć i tyle. Jestem ciekawy, zresztą znasz mnie – zerknął na dzieci i widział, jak Irlandczyk rozłożył się na trawie, a Tristan leżał na jego piersi i najprawdopodobniej drzemał, otulony ramieniem wujka.
– Myślę, że chciałabym spróbować czegoś z Niallem, czegoś więcej niż randkowanie i niańczenie waszych maluchów, ale chyba wiesz, że on pracuje nad płytą prawda? A płyta to trasa i ostatnie czego chcę, to zabrać mu wolność, kiedy będzie jej tak potrzebował. Dlatego nie spieszymy się i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Taka odpowiedź wystarczy? – dopiła wino i odłożyła pusty kieliszek na stolik.
– Wiesz, że on jest w tobie zakochany prawda? – zasłonił szybko usta, wiedząc, że teraz nie cofnie już słów i wyznania, które nie należało do niego. Był beznadziejną paplą, Louis miał rację.
– Słucham? Chyba trochę przesadzasz – wstała, wyplątując swoją dłoń z jego uścisku.
– Słuchałem kilku piosenek, które napisał i wiem, że nie przesadzam siostrzyczko. Zresztą jeśli mi nie wierzysz, porozmawiaj z Louisem. Widziałem zauroczonego Nialla i uwierz mi, to co czuje do ciebie to nie zauroczenie i jeżeli chodzi o trasę to … nie każdy potrzebuje wolności, wiesz? Niektórzy potrzebują osoby, do której będą mogli wracać miedzy koncertami na trasie. Niall to dość rodzinny typ, tak tylko mówię – posłał jej znaczący uśmiech, a gdy nie ruszyła się z miejsca, machnął na nią dłonią, jak na natrętną muchę, którą chciał odgonić.
– Jesteś okropną swatką, mówił ci to ktoś? – pokręciła głową, śmiejąc się cicho, gdy obróciła się na pięcie i pomaszerowała w stronę odpoczywającego Horana.
– Jestem świetną swatką, najlepszą na świecie – przecież nikt nie musiał wiedzieć, że nie słuchał żadnej piosenki Nialla, a to Lou powiedział mu, że ich przyjaciel tworzy romantyczny album, który określaja jedno, a raczej dwa słowa jestem zakochany. Nagiął trochę prawdę, ale wszystko w dobrym celu. Gemma i Niall byli dla siebie stworzeni, tak przynajmniej sądził. Spojrzał na siostrę, która siedziała na trawie i śmiała się z czegoś, co mówił mężczyzna. Tak, był świetną swatką. Jak ktoś mógłby w to wątpić?
***
Louis siedział na ławce nieopodal maluchów bawiących się z Niallem, chciał już do nich podejść i interweniować, gdy Kieran zaczął marudzić i uderzać swoją rączką Horana, ale powstrzymał się, gdy Gemma podeszła do tej szalejącej gromady. Dawno nie spotykali się w tak licznym gronie, to było przyjemne, chociaż nieobecność Zayna była czymś, co na początku zepsuło im humory. Lou nie był zaskoczony tym, że Malik się nie pojawił, niczego innego nie oczekiwał, ich kontakt urwał się nagle, gdy każdy z ich piątki zajął się swoimi sprawami zawodowymi i prywatnymi. Zresztą dużo wcześniej brunet odsunął się od nich i powoli z każdym dniem stawał się coraz bardziej obcy. To było w porządku, jeżeli czuł się z tym dobrze i nie działo się u niego nic złego, aczkolwiek Lou tęsknił za swoim najlepszym kumplem. Przez jakiś czas rozmawiał z Lottie, która przyjechała do nich na kilka dni, a teraz siedziała obok niego i razem przyglądali się psocącym dzieciom.
– Naprawdę nie rozumiem, dlaczego mama nie chciała przyjechać – dziewczyna była zirytowana i wydawało się, jakby z trudem powstrzymywała krzyk.
– Lotts chciałbym żeby mama tu była, ale ona musi najpierw zrozumieć, że nie wrócę do Eleanor. Teraz jestem ojcem dwójki małych dzieci i mam Harry’ego, którego kocham jak nikogo innego wcześniej – wyznał szczerze, nie wstydząc się swoich uczuć przed młodszą siostrą z którą w ostatnim czasie miał bardzo dobry kontakt. – Tęsknię za nią, ale nie pozwolę, by przyjechała tu, obrażała Harry’ego i wygadywała jakieś bzdury, które mogą zniszczyć wszystko, na co pracowałem przez ostatni rok.
– Nie mogę znieść tego milczenia, które jest między wami. Ona też za tobą tęskni i chciałaby cię zobaczyć, ale nie potrafi się przemóc i przeprosić jako pierwsza. Jesteście okropnie uparci, dobrze o tym wiesz.
– Kocham mamę i was, ale teraz mam osoby, o które muszę troszczyć się przede wszystkim i nie pozwolę, by ktokolwiek ich skrzywdził. Mama w końcu zrozumie i możesz jej przekazać, że ten dom zawsze będzie dla niej otwarty. Nawet nie wiesz, jak często Harry każe mi do niej zadzwonić, albo pojechać was odwiedzić. Wydaje mi się, że on chciałby tego bardziej niż ja. Świruje trochę, że Tristan i Kieran nie poznają babci – zaśmiał się i spojrzał na bruneta, który właśnie ukrywał ziewnięcie za swoją dłonią i wyglądał na naprawdę zmęczonego. Obok niego siedział Liam, piszący coś na swoim telefonie.
– Jest kochany i proszę cię Lou pogódź się z mamą, oświadcz się Harry’emu i wszyscy bawmy się na waszym weselu – zażądała blondynka, uśmiechając się do nie znacząco.
– Cóż może coś z tego już miało miejsce – poruszył brwiami, irytując dziewczynę, która uderzyła go pięścią w ramię. – Ćwiczysz boks czy co? Masz mocny cios siostrzyczko.
– Przestań sobie żartować idioto, wcale nie jesteś zabawny. Mówię poważnie, to już czas na pogodzenie się z mamą Lou, niech nasza rodzina w końcu wróci do tego, co było wcześniej.
– Zobaczę, co da się zrobić – objął ją ramieniem, uśmiechając się na myśl o kolejnej rodzinnej imprezie, na której może byłyby wszystkie jego siostrzyczki, brat i oczywiście mama. To był miły obrazek.
– Czy Gemma i Niall są parą? – zapytała nagle dziewczyna, więc spojrzał w kierunku, który wskazywała i roześmiał się głośno.
– Cóż któż to wie – wzruszył ramionami, obserwując całującą się parę, najwyraźniej Harry naprawdę dobrze radził sobie ze swataniem. – Chcesz może znaleźć sobie chłopaka? Myślę, że Harry kogoś by dla ciebie znalazł – zażartował, z zadowoleniem obserwując rumieńce na policzkach Lottie.
– Jesteś idiotą, idę do swojego chrześniaka, on jest inteligentniejszy od ciebie.
Patrzył na oddalającą się siostrę, ale po chwili skupił się na Harrym, który śmiał się z czegoś, co opowiadał Liam. Czuł spokój i radość, to było przyjemne uczucie, świadomość, że wszyscy są szczęśliwi, nikomu nie dzieje się krzywda, nie muszą nigdzie pędzić i się spieszyć, są tu i teraz, dla siebie. Nareszcie wszystko układało się idealnie i nie pamiętał, by kiedyś był szczęśliwszym człowiekiem. Rozsiadł się wygodniej i odetchnął głośno, przymykając powieki. Jeżeli jego życie miałoby tak wyglądać już zawsze, nie miałby nic przeciwko. Może poprosiłby o odrobinę więcej snu, ale to był drobiazg w porównaniu do ilości szczęścia, które posiadał teraz w swoim życiu.
***
Anne nie pomyślałaby, że to będzie tak wyglądać, gdy jakiś czas temu pocieszała szlochającego syna, którego serce zostało doszczętnie złamane przez Louisa Tomlinsona. Nigdy w życiu nie sądziła, że tak to się potoczy. Teraz, gdy patrzyła na Harry’ego, który promieniał, uśmiechał się tak szczerze i radośnie, wiedziała, że wszystko będzie dobrze. Kiedy tylko zaczynała w to wątpić, spoglądała na Louisa i wszystkie wątpliwości ulatniały się w jednej chwili. Jeżeli twarz jej syna była szczęściem, to twarz Louisa opisywało jedynie słowo miłość. Przez te lata działo się naprawdę dużo, ale zrozumiała, że każdy mógł popełniać błędy, najważniejsze było, by później je naprawiać i zrozumieć swoją winę. Louis prawdziwie i szczerze kochał Harry’ego, była tego pewna i od jakiegoś czasu nie wątpiła w to ani razu. Patrzenie na ich dwoje było przyjemnością, a gdy dołączali do nich Tristan i Kieran, cóż mogła nie być obiektywna, ale nie było słodszego obrazka. Jej wnuczkowie rośli jak na drożdżach i czasami żałowała, że nie mieszka bliżej Londynu, by móc odwiedzać ich częściej, może każdego dnia. Cieszyła się, że relacja Louisa i Harry’ego rozwijała się powoli, chociaż wszystko zaczęło się od niewłaściwej kolejności. Liczyła, że nic już nie zepsują i obędzie się bez dramatów.
Była spokojna o syna, ale miała jeszcze córkę i o ile wcześniej nie musiała się o nią martwić, to teraz sama nie wiedziała, co myśleć o obecnej sytuacji. Spojrzała na Gemmę i mimo niepokoju nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Nie wiedziała, czy odpowiada jej to, że córka będzie umawiać się z kimś sławnym. Widziała zbyt wiele razy, jak sława raniła Harry’ego, nie chciała, by to samo spotkało Gemmę, ale chyba było już za późno na interwencję, zresztą uwielbiała Nialla i nie miała serca, by wtrącać się w ich prywatne sprawy. Już i tak Jay postanowiła zachowywać się absurdalnie, jedna wtrącająca się matka była wystarczająca. Musiała pozwolić młodym decydować o swoim życiu samodzielnie. Obserwowała, jak para karmi Tristana, który spokojnie jadł i był przeciwieństwem swojego brata, który zdążył pobrudzić jedzeniem siebie, Lottie i Liama. Jeśli miała być zupełnie szczera, nie miałaby nic przeciwko, gdyby Niall stał się członkiem ich rodziny, ale wiedziała, że do tego jeszcze długa i trudna droga. Jej córka nie zakochiwała się tak szybko jak Harry, więc Niall będzie musiał się postarać. Cieszyła się, że nareszcie wszystko zmierzało w dobrą stronę, a z jej ramion został zdjęty ciężar, który musiała dźwigać w ciągu ostatnich miesięcy. To był czas odpoczynku i spokoju, na który wszyscy zasłużyli.
***
Zbliżało się późne popołudnie, gdy wszyscy nagle zaczęli wstawać ze swoich miejsc i zapanowało ogólne zamieszanie. Harry popatrzył zmieszany na Louisa, który wzruszył tylko ramionami, ponieważ nie miał pojęcia, o co może chodzić ich pokręconej rodzince. Nie przejmował się ich dziwnym zachowaniem do momentu, gdy Gemma nie chwyciła Tristana, a Liam miał już w swoich ramionach Kierana i najwyraźniej gdzieś się wybierali. Podniósł się z koca, na którym leżał od jakiegoś czasu, leniąc się razem z Harrym.
– Mogę wiedzieć, co robicie z moimi dziećmi i gdzie wychodzicie? – wcale nie chciał zabrzmieć tak groźnie, ale najwyraźniej jego instynkt ojcowski był silniejszy.
– Spokojnie mamusiu i tatusiu – Horan jak zwykle powiedział swój ulubiony żart, od jakiegoś czasu nazywając ich w ten sposób. Powiedzieć, że Harry’ego to irytowało, to jak nie powiedzieć zupełnie nic.
– Niall po raz ostatni mówię, że nie jestem … – zaczął loczek, ale oczywiście, jak zwykle ktoś wciął mu się w zdanie, a tym kimś był Irlandczyk. To zaczynało już brzmieć, jak anegdota.
– Mamusią, tak wszyscy to już słyszeliśmy – Niall machnął na niego dłonią. – Posłuchajcie, wszyscy razem zadecydowaliśmy, że zasłużyliście sobie na chwilę odpoczynku sam na sam, więc my, jako najlepsi chrzestni w całym wszechświecie, zabieramy tych o to kawalerów, a wy ogarnijcie się i idźcie na jakąś randkę czy coś.
– Co? – Harry podszedł do ich grupki i zaparzył się w szczerzącego się od ucha do ucha Horana. – Co wyście znowu wymyślili?
– Nic takiego Hazz – teraz głos zabrała Gemma. – Po prostu spędźcie jakoś miło czas i odpocznijcie dobrze? My zajmiemy się chłopcami, niczym się nie martwcie.
– Nie musicie tego robić – brunet już sięgał po Tristana, ale Niall odsunął się zwinnie.
– Kochanie, przyjmij pomoc i podziękuj – Anne objęła syna, który z nachmurzoną miną mruknął coś pod nosem, patrząc spod zmrużonych powiek na swoją siostrę i przyjaciela. – Oni nie mają zamiaru ukraść wam dzieci – zażartowała, ale najwyraźniej to nie rozbawiło jej syna.
– Pewnie Hazz, najwyżej zrobią sobie swoje własne – stwierdził złośliwie Louis, uśmiechając się z samozadowoleniem i dumą. I to już zdecydowanie rozśmieszyło młodszego, który parsknął głośno, nawet nie powstrzymując swojego śmiechu. – Myślę, że możemy się na to zgodzić, to znaczy nie na wasze dzieci, chociaż w tym względzie nie mamy nic do powiedzenia, chodzi mi o to, że łaskawie możemy wam pożyczyć naszych synów, ale nie próbujcie na nich żadnych dziwacznych metod wychowawczych jasne?
– Nie dramatyzuj – w końcu głos zabrał dość cichy tego dnia Liam. – To my idziemy, a wy bawcie się dobrze.
– Ale nie za dobrze, jeśli wiecie, co mam na myśli – zażartował nazbyt dowcipny Niall, ale uspokoił się, gdy Gemma przewróciła na niego oczami i weszła do domu, nie zwracając na niego uwagi.
– Jak piesek na smyczy – wyszeptał Louis, tak by tylko Harry go usłyszał. Obserwowali wychodzącą rodzinę, żegnając się z wszystkimi ze zmęczonymi uśmiechami na twarzy. Nie chcieli przyznać racji najbliższym, ale byli naprawdę wykończeni. Opieka nad bliźniakami nie była tak łatwa, jak pokazywali czasami na filmach, albo podczas tych uroczych sesji zdjęciowych z maluszkami. Życie to nie był film.
***
To miała być randka, ale byli wykończeni i gdy tylko zaproponował, by wyszli na miasto coś zjeść, od razu pożałował tych słów. Nie pamiętał już, kiedy mieli czas na coś więcej, niż szybki prysznic przed snem i kolacja zjedzona w pośpiechu pomiędzy jednym, a drugim płaczem maluchów. Ostatnie na co mieli ochotę, to strojenie się i wyjście między ludzi. Zerknął na Harry’ego, który był chyba zagubiony i nie wiedział, co zrobić, ponieważ stał na środku ich pustego i cichego salonu, rozglądając się dookoła z dezorientacją. Musiał coś zrobić, dostali od losu jeden wolny wieczór, nie mogli po prostu zacząć sprzątać po gościach, którzy ulotnili się kilka minut temu.
– Co powiesz na to, że ja odgrzeję nam coś do zjedzenia, a ty weźmiesz relaksującą kąpiel i odpoczniesz? – zaproponował z uśmiechem, chcąc, by Harry miał chwilę dla siebie, wiedział, że chłopak tego potrzebuje.
– Nie wiem, czy mam siłę na wannę – stwierdził szczerze loczek, uśmiechając się sennie w jego stronę.
– Hazz ty uwielbiasz spokojne kąpiele w wannie, więc uwierz mi, że będziesz szczęśliwy. Ja trochę tutaj ogarnę, przygotuję nam jedzenie i może wino, a później posiedzimy w salonie, zjemy coś i pójdziemy spać?
– To brzmi naprawdę dobrze, ale ty też powinieneś odpocząć. Wiesz o tym? – brunet podszedł do niego i wtulił się ufnie w jego ciało, obejmując go ramionami z cichym westchnieniem.
– Wiem, wiem, wskoczę pod prysznic, gdy jedzenie będzie się grzało. Obiecuję, że zobaczysz mnie, gdy będę maszerował obok ciebie, odziany tylko w ręcznik – zażartował, chcąc w końcu zobaczyć uśmiech Harry’ego i udało mu się, ponieważ chłopak przewrócił oczami i uśmiechnął się radośnie.
– Głupek – stwierdził krótko i obrócił się na pięcie, maszerując w stronę schodów prowadzących na piętro. – Będę cię wypatrywał z niecierpliwością, może nawet zrobię dla ciebie trochę miejsca w wannie, gdybyś zmienił zdanie.
– Kusisz – zawołał za nim, kręcąc głową z uśmiechem. Klasnął w dłonie i zaczął przygotowywać dla nich kolację, chcąc jak najszybciej odpocząć i wykorzystać kilka godzin spokoju. Nie wiedział, jak wszystkim udało się zaplanować ten wieczór, spakować chłopców tak, że niczego nie zauważyli, ale był im wdzięczny, potrzebowali chwili odsapnięcia, momentu tylko dla siebie.
***
Mogli się spodziewać, że skończą w ten sposób, w łóżku, skuleni pod kołdrą, z jedzeniem na kolanach. Może nie było to zbyt eleganckie i oryginalne, ale nie mieli siły i ochoty na coś bardziej wykwintnego.
– Chyba nie to mieli na myśli, mówiąc, że mamy iść na randkę – powiedział Harry, kończąc jedzenie i odkładając talerz na szafkę. Obrócił się w stronę Louisa i wtulił w jego ramię, przymykając powieki.
– Zaraz możemy gdzieś wyjść, wskoczysz w swoje wyjściowe portki i pójdziemy podbijać miasto – zażartował szatyn i uśmiechnął się lekko, słysząc chichot młodszego. – To jak? Idziemy?
– Oszalałeś? Nie mam nawet siły na ciebie patrzeć, a to prawie moje ulubione zajęcie, więc nawet siłą nie wyciągnąłbyś mnie z tego łóżka – stwierdził brunet i westchnął z przyjemności, gdy szatyn objął go ramieniem i powoli zaczął przeczesywać jego włosy, odsuwając je z czoła.
– Uwierz mi, nie miałbym siły, żeby wyciągnąć cię z łóżka, jestem na to zbyt leniwy i śpiący – Louis pocałował go krótko i sam zamknął oczy. Czuł, jakby zaraz miał zasnąć i zmarnować cały ich wolny czas.
– Jesteśmy takimi starymi prykami Lou – wymruczał Styles, wtulając twarz w szyję mężczyzny, przytulając się do niego mocniej. – Powinniśmy właśnie całować się, obściskiwać, korzystać z życia.
– Wiesz, nie będę narzekał, jeżeli tak będzie wyglądała reszta mojego życia – wyszeptał szatyn, otulając ich mocniej kołdrą. – Ty i ja, spokój, cisza, brakuje mi tylko naszych chłopców.
– Nigdy w życiu nie myślałem, że moje życie będzie tak wyglądało, że będę miał kogoś, kto mnie pokocha, że to będziesz ty – powiedział loczek, z trudem tłumiąc emocje. – Boże, że to będziesz ty – powtórzył i otarł wolną dłonią, załzawione oczy. – Mazgaję się, przepraszam.
– Nie przepraszaj – powiedział szybko Louis, chwytając jego dłoń, składając na niej czuły pocałunek. – Do końca mojego życia będę wdzięczny za ciebie, twoją miłość, nasze dzieci. Nie zasługuję na to, ale będę się starał każdego dnia, by was uszczęśliwić i sprawić, byście czuli się przeze mnie kochani.
– Czujemy się kochani, jesteś najlepszym ojcem, jakiego mogli mieć chłopcy. Wiesz o tym prawda? A ja jestem teraz najszczęśliwszy na świecie i to nie tak, że byłem idealny i wszystko jest twoją winą. Mogłem być z tobą szczery, mogłem porozmawiać i wyznać, co czuję, a nie pójść z tobą do łóżka i wierzyć, że wszystko nagle stanie się jasne i klarowne. Teraz już rozumiem, że jeżeli kogoś kocham, musze mu to powiedzieć, a nie oczekiwać, że magicznie będzie o tym wiedział.
– Ustaliliśmy już, że musimy być ze sobą szczerzy i zawsze najważniejsza będzie dla nas rozmowa. Już nigdy nie chcę czuć, że odsuwasz się ode mnie tylko po to, by ochronić swoje serce.
– A ja nie chcę, żebyś czuł się odepchnięty i niekochany, ponieważ tak nie jest. Myślę, że zawsze cię kochałem Lou, moim dziecinnym, szesnastoletnim sercem, które jeszcze nie miało pojęcia, czym jest miłość.
– Jestem szczęściarzem – objął dłonią policzek Harry’ego, głaszcząc go czule kciukiem. – Myślę, że nam się uda Hazz, myślę, że będziemy szczęśliwi i zakochani, nie idealni i bez problemów, ale naprawdę szczęśliwi razem.
– Niczego bardziej nie pragnę, może poza ślubem na plaży – zażartował, unosząc się odrobinę, skradając słodkiego buziaka Louisowi.
– Da się zrobić skarbie.
– Czy możemy pójść teraz spać? Nie wiem, czy wiesz, ale jeżeli położymy się teraz, to do rana prześpimy ponad dziesięć godzin. Czy to nie brzmi jak bajka? – szczęśliwy brunet objął ramieniem szatyna i ułożył się wygodniej, przymykając po raz kolejny powieki.
– Jasne Hazz, czas na sen – szatyn zamilkł, ale nagle uzmysłowił sobie, że chcę zapytać o coś jeszcze. – Ostatnie pytanie, dlaczego ślub na plaży?
– To proste Lou – wymamrotał sennie chłopak. – Jesteśmy jak fale na tym samym morzu.
***
Niall kołysał zasypiającego Tristana, nucąc cichutko jakąś melodię, która ostatnio nie chciała wyjść mu z głowy. Zastanawiał się, czy to czasem nie kolejna piosenka, którą niedługo nagra. – Więc jeśli wiedzieliśmy od początku. Dlaczego to trwało tak długo? – Obserwował, jak oczy chłopca zamykają się, a ten zapada w spokojny sen. Poczuł ramiona oplatające go od tyłu i nie potrafił powstrzymać uśmiechu, który automatycznie pojawił się na jego twarzy. Dawno nie czuł się tak spokojny i szczęśliwy, jakby nareszcie wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. Wiedział, że przed nim jeszcze wiele decyzji do podjęcia i wyborów do dokonania, nie wszystkie będą łatwe i przyjemne, ale miał nadzieję, że sprosta wszystkim oczekiwaniom i po drodze nikogo nie unieszczęśliwi. Zastanawiał się, dlaczego był tak ślepy i nie zauważył wcześniej tego, co miał pod nosem, dlaczego wcześniej nie poczuł tego co teraz. Przecież właśnie w tym momencie miał wrażenie, że unosi się ponad ziemią, dotyka gwiazd, a przecież nigdy nie stał mocniej na ziemi, niż w tej chwili. Najwyraźniej wszyscy nagle zrozumieli, czym jest prawdziwe szczęście i poczucie spełnienia.
Dawno nie czuł się tak rodzinnie i domowo. Był już późny wieczór, byli w mieszkaniu Gemmy, a Tristan zasnął dość szybko wykończony zabawą z rodzicami chrzestnymi. Nie chciał stąd wychodzić, ale nie wiedział, czy może zostać. W zasadzie nie wiedział, na czym stali, ale tego dnia Gemma dawała mu dość konkretne i jasne sygnały, że nie łączy ich tylko przyjaźń, a on nie szukał przelotnego romansu, więc może właśnie zaczynali coś poważnego, co przetrwa lata. Bardzo by tego sobie życzył, jeżeli oczywiście to ich uszczęśliwi.
– O czym tak myślisz? – głos Gemmy rozbrzmiał w jego uchu, gdy dziewczyna oparła swoją brodę na jego ramieniu, przytulając się do niego mocniej.
– O wszystkim. Zastanawiam się, jak to mogło się tak dziwnie potoczyć.
– Dziwnie?
–Wiesz, jakiś czas temu nigdy w życiu nie powiedziałbym, że Harry i Louis jakoś się dogadają, nie wspominając już o byciu razem. Zresztą sama wiesz, jaki miałem stosunek do Lou. A teraz mam wrażenie, że są o krok od ślubu, a chłopcy rosną jak szaleni i niedługo będą biegać wokół nas z krzykiem.
– Jesteś taki sentymentalny Niall – dziewczyna roześmiała, ale zaraz zamilkła, nie chcąc obudzić drzemiącego Tristana. – To kochane – pocałowała go w policzek.
– Nie mów, że nie jesteś zaskoczona – wytknął jej z uśmiechem na ustach.
– Wcale, znam swojego brata, on kochał Louisa od samego początku. Nie masz pojęcia, jak wiele smutnych rozmów musieliśmy przeprowadzić przez te lata, cieszę się, że ich historia ma taki finał.
– A Harry nigdy nie musiał słuchać marudzenia swojej siostry? O jej wielkich miłościach i złamanym sercu? – zapytał zaczepnie, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej na jej temat.
– Nie i mam nadzieję, że w przyszłości również nie będzie musiał, słuchać o złamanym sercu, o wielkiej miłości może – stwierdziła, uśmiechając się do niego znacząco. Nie musiała dodawać nic więcej, wiedział, co właśnie zasugerowała. Przekaz był nazbyt jasny.
– Żadnego złamanego serca, jeżeli tylko masz zamiar powierzyć je mi – zapewnił, idąc w stronę łóżka, chcąc odłożyć śpiącego chłopca.
– Dobrze, że wszystko jest jasne. To co białe czy czerwone? – popatrzył na nią zdezorientowany, nie wiedząc o co pyta. – Wino?
– Och wolałbym piwo, ale jeśli mam wybrać to …
– Dzięki Bogu – roześmiała się głośno, zasłaniając szybko swoje usta, gdy Tris skrzywił się na jej mocny głos. – Już się bałam, że zaczniesz przy mnie udawać, ale jeżeli mówisz piwo, to proszę bardzo.
– Rozumiem, że nie wracam do siebie na noc? – wolał się upewnić, Gemma zaskakiwała go każdego dnia, najwyraźniej on i Louis przepadli dla szalonych Stylesów.
–W życiu, nie zostawisz mnie samej z Tristanem, jesteś ojcem chrzestnym, będziesz wstawał do niego w nocy – stwierdziła, rozkładając na stole piwo dla Nialla, wino dla siebie i jedzenie, które przygotowała, gdy mężczyzna usypiał chłopca.
– Idealnie – wyszeptał, pochylając się nad Tristanem, poprawiając kocyk, którym był przykryty. – Nawet nie wiesz, jak wiele ci zawdzięczam kolego. Kiedyś się odwdzięczę – usłyszał wołanie Gemmy, więc spojrzał po raz ostatni na chłopca, upewniając się, że wszystko z nim dobrze i ruszył w stronę salonu. Zatrzymał się jeszcze w progu i rzucił okiem na śpiącego Tristana, myśląc, jak wiele tych dwóch maleńkich chłopców zmieniło w życiu ich wszystkich. – Twoi tatusiowie zasługują w końcu na szczęśliwe zakończenie.
Wyszedł z pokoju i usiadł na sofie obok Gemmy, która rozleniwiona leżała, opierając się o poduszki.
– Wszyscy na nie zasługujemy – powiedziała nagle brunetka, spoglądając na niego z czułością w oczach.
– Na co?
– Na szczęśliwe zakończenie. Czasami nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale tak jest – wyciągnęła w jego stronę dłoń, którą chwycił ufnie z małym uśmiechem na ustach.
– Pewnie masz rację, najważniejsze, by sobie to uświadomić, że każdy z nas ma prawo do szczęścia, spokoju i miłości, jeżeli to jest to, czego pragnie.
Siedzieli w ciszy, uśmiechając się, napawając ciszą i uczuciem splecionych dłoni, które były dopiero początkiem nowej historii.
#larry#nemma#things we lost in the fire#II#rozdział dziewiętnasty#mpreg#fanfiction by virginia#dziękuję że byliście z tym tekstem do końca
13 notes
·
View notes
Text
Jakie to jest okropne uczucie kiedy myślisz że ktoś wybrał ciebie a tak naprawdę zawsze byłeś drugą opcję. Teraz ma ją, tą którą niby zostawił dla mnie a tak naprawdę cały czas o niej myślał. Nie mogę się pogodzić z tym że jej nie mógł wyrzucić ze swojego życia a mnie w przeciągu paru godzin po prostu wyrzucił do kosza jakbym nigdy nie istaniala, zablokował, usunął, zwyzywał po prostu wyrzucił. Wszystko potrafiłabym zrozumieć ale ciągle zadaje sobie pytanie dlaczego nie potrafił tego tak zrobić z nią, że wolał mnie ranić, że ta jedna osoba nas poróżniła, teraz to z nią pisze, z nią się śmieje i może się cieszyć że nie ma już głupiego związku ze mną i że ma ją. Nienawidzę siebie i tego jaka jestem naiwna że miałam cały czas nadzieję na zmiany, pełno tu postów jak go Kocham i jak mu dziękuję tak naprawdę za coś co powinno samo przyjść i nie powinnam się o to prosic, naprawę wierzyłam we wszystkie obietnice, jednak wszystkie łamał a ja każdą wybaczalam. Obiecał mi że już nigdy się do niej nie odezwie a cały czas mnie okłamywał, cały czas były jakieś małe znaki, wiadomości, wyrzuty, przypominanie a najgorsze wielki żal do mnie czemu z tą sprawą też nie mogę się ugiąć jak zawsze, cały czas na nią czekał, wolał ją a ja mogłam po prostu patrzeć i łudzić się że wcale to się tak nie skończy. Każdy mówi że widocznie byłam tylko głupim pocieszeniem i wszyscy się dziwią czemu płacze, czemu nie wychodzę, czemu nie śpię, czemu robię sobie krzywdę, czemu mnie to wszystko tak dotyka kiedy niby powinnam się cieszyć że już mnie nie zrani. Nie cieszę się, nie będę się cieszyć i nie chce wychodzić, nie chce spać, nie chce mi się żyć bo dla mnie to nie był 'tylko chłopak' ja go naprawdę kochałam i wiem że tak jak ja, nikt go nie pokocha. A ja już nikogo tak nie pokocham jak go bo wierzyłam że tak się kochamy że tylko śmierć nas rozłączy i wiecie co? Umarłam razem ze wszystkim co straciłam, wszystko w co wierzyłam, miłość mojego życia, najlepszego przyjaciela, znajomych, rodzinę którą traktowałam już jak swoją. Wiecie dlaczego jeszcze nie zakończyłam tego wszystkiego, dlaczego jeszcze się nie rzuciłam pod jebany pociąg którym miał przyjechać w czwartek? Bo dziś jest dzień ślubu mojej siostry i nie chce jej go popsuć. Uszyłam sobie na ten dzień piękna czarno czerwoną kreacje która miała sprawić że ten chłopak po prostu spojrzy na mnie tak pięknie ubrana i uśmiechnięta i powie że jestem kobietą jego życia, mieliśmy tańczyć całą noc tak pięknie jak zawsze i całować się bez końca. Tymczasem będę pewnie płakać i chlac myśląc że to moglibyśmy być my a suknię mam ochotę wrzucić do pieca. Wiecie co jest najgorsze? To że jestem człowiekiem który wierzy do końca, nadal mam nadzieję że nagle napiszę że popełnił błąd że zostawił mnie dla byłej dziewczyny, kochanki czy fwb bo inaczej tego nazwać się nie da bo tylko z tej strony ją poznałam, nadal liczę na to że zobaczę go za parę godzin ubranego w koszule, muszkę i szelki które specjalnie kupiłam mu na te okazję że mnie przytuli mocno i przeprosi mówiąc że mnie Kocha ale jak to się mówi nadzieja umiera ostatnia i wiem że dopiero jak wrócę do domu w nocy zdam sobie sprawę z tego że to już koniec i wtedy umrę, razem z moją nadzieją.
Nie chce mi się więcej żalić tutaj, dodawać jak się chujowo czuję. Parę osób które pisało jak nam życzą szczęścia przez te parę miesięcy, pytało się jak osoba prowadząca bloga który pokazywał tak naprawdę tak mocne uczucie między miłością, szczęściem a porządaniem nagle prosi o pomoc a ja nie potrafiłam odpowiedzieć więc teraz odpowiadam. Dziękuję że się zainteresowaliście jednak zostanę przy kotach, psach i podobnych, może już nie wróce a może znowu kiedyś wróci tu tematyka która była.
2K notes
·
View notes
Text
5m - Rozdział XII
Mieli już kolejny tydzień za sobą, ale postępów nie było widać. Wciąż stali w miejscu jeśli nie cofali się. Żadne kroki podjęte przez młodą nauczycielkę Eliksirów nie przyniosły pozytywnego skutku. Wciąż napływały nowe informacje, cały czas dołując dziewczynę jeszcze bardziej. Okazało się, że podejrzenia Serafina względem Klarka były słuszne. Tyle tylko, że podjęli decyzję w sprawie młodych ślizgonów zbyt późno. Krum był już bardzo blisko zdobycia kolejnego artefaktów. Świadczył o tym Prorok Codzienny mówiący o aktywności czarodziejów w okolicach Coloseum w Rzymie. Nawet wysłanie tam Karkaroffa z Draconem mogło okazać się daremne co oczywiście Zakon uczynił. Hermiona znalazła to, czego szukał Klark i wiedziała już co znajduje się w Colosemu – Płaszcz Furieli. Co prawda w książce szukanej i na pewno odnalezionej przez Klarka nie było wprost napisane o co chodzi, ale stwierdzenie "Miejsce to posiada niewyjaśnioną ochronę, którego źródło nie jest znane, a miejscowi czarodzieje nie przebywają w jego okolicy" oraz parę innych podobnych rozjaśniało obraz sytuacji.
Teraz czekali jedynie na odpowiedź ze strony rosjanina. W między czasie Hermiona rozplanowała następne działania. Poszperała kolejny raz w książkach z nadzieją, że znajdzie tam kolejne wskazówki. Niestety – nie było ich. Pozostały jeszcze dwa artefakty. Była zagubiona, nie wiedziała jak ma działać by wyprzedzić Kruma. On wiedział o artefaktach już od dawna, a oni? Zaledwie od niedawna nad tym pracowali.
- Granger, lekcje. - Snape przerwał jej kontemplacje prawie pustej kartki, na której teoretycznie miała zaplanować działania.
- Wiem. - Odburknęła wciąż w zamyśleniu. - Nie masz w tej swojej bibliotece jakichś podpowiedzi?
- Wszystko co tam jest już ci przekazałem. Tam jest ogólne działanie artefaktów, ich historia a nie to gdzie teraz mogą się znajdować. - Pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
- No dobrze. - Ciężko wypuściła powietrze i wstała. Zaczęła się zbierać by wyjść do świata młodzieży.
Przemierzyła szybko korytarze i stanęła pod klasą eliksirów. Pierwszoroczni. Hermiona już odruchowo wychwyciła w ich gronie Scorpiusa, Albusa i Miriam. Tak jak myślała, bez zmian. Albus ze Scorpiusem nie odzywali się wciąż do siebie i oboje byli naburmuszeni chodź Scorpius miał wokół siebie parę osób. Kiedy otwierała klasę uświadomiła sobie kogo widziała – Miriam rozmawiała żywo ze Scorpiusem. Wpuściła uczniów do klasy przyglądając się tej dwójce. Rzeczywiście – szli koło siebie nie przerywając rozpoczętego tematu rozmowy. Odczekała aż wszyscy wejdą i lekko przymknęła drzwi.
- Widziałeś to? - Wyszeptała do Snape z nadzieją.
- Odpuść już Granger. - Spojrzała na niego z wyrzutem i weszła do klasy.
Jego natychmiastowe stwierdzenie oznaczało, że widział i Hermiona może mieć rację. Scorpius może coś wiedzieć. Ale wiedziała, że trudno jej będzie z nim porozmawiać. Nie dość, że Snape miał już dość jej podchodów względem Miriam to do tego nie chciał by Scorpius był w to wszystko wciągnięty. Na razie musiała odpuścić.
Pierwszoroczni jak zawsze byli mało obeznani w kulturze i szacunku względem nauczycielki. Podniosła już na początku tonacje swojego głosu i podziałało to na nich jak kubeł zimnej wody o czwartej rano na śpiącego jegomościa. I dopiero wtedy mogła rozpocząć lekcję. Kazała im uwarzyć proste Antidotum na Popularne Trucizny o którym wpierw opowiedziała i jego instrukcję wyczarowała na tablicy. Zdziwiła się słysząc szepty, więc spojrzała w stronę gawędzącej hardo Miriam.
- Panno Wood. - Dziewczyna spojrzała na nią z przepraszającym uśmiechem. - Od czego zacznie pani ważyć ten eliksir w drugiej fazie?
- Przepraszam, nie wiem pani profesor. - Odparła spokojnie dziewczynka.
- Dodając szczyptę sproszkowanego rogu jednorożca. Jak będzie pani mieszać po dodaniu do tego eliksiru jagód z jemioły? - Dziewczyna znów pokręciła głową. - Dwa razy w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara. Minus pięć punktów za przeszkadzanie. Kolejne minus pięć za brak odpowiedzi. I kolejne minus pięć za ignorancję, panno Wood. Wszystkie kroki ma pani wypisane na tablicy i nawet nie chciało się pani tam spojrzeć. - Wskazała ręką na przepis, a Miriam zburaczała i całkowicie uśmiech zszedł jej z twarzy. Kątem oka Hermiona zauważyła, że i Scorpius jest niezadowolony. - Następnym razem dostanie pani szlaban.
Po czym wróciła do opowiadania o ostatnim etapie warzenia, uprzedzając klasę o ewentualnych przeszkodach. Ani Miriam ani Scorpius się już nie odezwali. W końcu kazała wszystkim rozpocząć pracę podkreślając, że mają to robić w CISZY. Usiadła przy swoim biurku z niemałą satysfakcją.
- Jesteś podła Granger. - Usłyszała nagle komentarz Snape. Dziewczynę lekko to zirytowało, gdyż nie mogła mu odpowiedzieć. Pomyślała szybko i wyciągnęła pergamin i pióro. Nabazgrała na nim swoje słowa, na które Snape prychnął.
- Owszem, nie dorastasz mi do pięt ale hardo idziesz w moje ślady. - Zakpił.
"Dziewczyna miała proste pytania z gotowymi odpowiedziami! Ty byś jej nie pouczył?" - Znów odpisała.
- Nie. Ja bym jej takich pytań nie zadał tylko takie, za które by mnie znienawidziła do końca życia. - Hermiona miała ochotę roześmiać się.
"Czyli uważasz, że jestem za miła dla niej?"
- Ogólnie jesteś za miła dla uczniów. Ale wolę twoje podejście niż Slughorna.
Na tej wypowiedzi Hermiona postanowiła zakończyć rozmowę. Czuła, że gdyby ją pociągnęła musiałaby wyglądać na idiotkę śmiejącą się nagle z niczego. Przynajmniej według uczniów. Zamiast gawędzić ze Snapem zaczęła przyglądać się pracy uczniów. Scorpius i Albus byli piekielnie dobrzy w eliksirach. Miriam również była dobra, ale zdecydowanie nie tak jak oni. Mała ignorantka. Mieć coś prosto przed oczami i tego nie widzieć. Nauczycielka nawet stanęła tak, by jej tej tablicy nie zasłaniać! A ona co? Tylko zwiesiła głowę.
STOP. WRÓĆ. CO?
Miała przed oczami, ale nie potrafiła tego dostrzec... Być może to właśnie był ich problem? Być może Hermiona za bardzo martwiła się tym, że nic nie mają zamiast skupić się jak mogą to zdobyć? Właśnie! Skoro byli daleko w tyle za Krumem, to muszą zrobić coś, żeby być bliżej, a potem, żeby być przed nim. Hermiona ma całą siatkę w szkole i poza nią. Teraz tylko trzeba ją dobrze wykorzystać, by przechytrzyć Kruma. Czyli nie szukać na własną rękę, ale skorzystać z jego nieuwagi i wiedzy którą on posiada. Tylko, że tutaj najlepiej byłoby mieć szpiega, ale Snape w życiu jej na to nie pozwoli. Szybciej powiesi na niej psy niż pozwoli na szpiega. Chyba, że...
- Koniec czasu! Przelejcie swoje mikstury do fiolek. - Odparła szybko. Uczniowie nie protestując przelali po jednej fiolce i zostawili na biurku w specjalnym opakowaniu. Miriam jeszcze raz uśmiechnęła się przepraszająco do dziewczyny oddając swoją fiolkę i szybko opuściła jej klasę.
- Severus, mam pomysł! - Odezwała się w końcu, kiedy ostatni uczeń opuścił klasę. - Wiem, że nie chciałeś szpiega, ale...
- Granger, nie ma mowy bym zezwolił na szpiegowanie! - Zagrzmiał i miał ogromną nadzieję, że to zadziała, bo prawda była taka, że nie miał żadnej mocy przeciw Hermionie. Była człowiekiem, nie mógł jej nic zrobić chyba, że opętać. Do tego się nie posunie.
- Ja wiem, ale spróbuj mnie wysłuchać. - Odparła po czym szybko rzuciła Muffliato. - Nie chodzi mi o takiego szpiega jakim ty byłeś. Bardziej o takiego jakim był i w sumie jest Karkaroff. Tylko, że on nie zbliża się do Kruma. Raczej kołuje wokół niego. A ja bym chciała, by ktoś był w stanie wyciągnąć jak najwięcej od samego Kruma.
- Niemożliwe, to po pierwsze, a po drugie szalone. Krum zabije kogokolwiek, kto się do niego zbliży. - Snape zaczął się zastanawiać co sprawiło, że Hermiona zaczęła myśleć w sposób irracjonalny.
- Nie koniecznie. Tylko ja miałam z nim starcie twarzą w twarz. - Severus bił się już po swojej duchowej twarzy. - Snape no, pomyśl i pomóż! - Wrzasnęła wyprowadzona z równowagi.
- Pomogę odciągając cię od twojego szalonego pomysłu!
- Wcale, że nie pomożesz! Stoimy w miejscu, a musimy coś zrobić bo przegramy! Krum zaraz będzie miał drugi artefakt o ile już nie ma, a my jedyne co robimy to gadamy. Nie chce nikogo posyłać na pewną śmierć, więc musisz mi pomóc! - Nie zdawała sobie sprawy, że przez cały czas krzyczała.
- Uspokój się Granger. To już są słowa desperacji.
- Nie pr...
- Prawda. Pomogę ci bo cóż innego mam zrobić. Ale jak ty to sobie wyobrażasz? - Spytał zakładając ręce na piersiach.
- Chodź. - Rozradowała się i trochę mocniej pociągnęła go do prywatnych komnat na co Snape syknął mocno niezadowolony. Przeprosiła go już w salonie, gdzie zaczęła przekopywać kartki.
- Spójrz. - Wyciągnęła w jego stronę jeden z niewielu pergaminów w miarę schludnie zapisanych. - Krum aktualnie stacjonuje w Rzymie przeszukując Coloseum. Przynajmniej tak twierdził jeszcze dzisiaj rano Igor. W jego ślad podążyli Draco i Karkaroff.
- Najlepsi z możliwych szpiegów jakich Zakon może mieć na chwilę obecną. - Zauważył Snape.
- Zgadza się. Dlatego to oni zajmują się centrum naszego problemu. Ale jest jeszcze wielu innych Nowych Najwierniejszych i muszą mieć gdzieś swoją kryjówkę, miejsce spotkań czy tym podobne.
- Chcesz się tam włamać?
- Owszem. Nie możemy cały czas być bierni.
- Nawet nie wiesz gdzie to jest!
- Nie, ale Kabemowie i Helmerowie na pewno wiedzą. Raz ich już złapałam, to drugi raz też dam radę. - Odparła zadowolona, a Severus nie odpowiedział co szybko starło jej uśmiech z twarzy. Wyglądał dziwnie. Przyglądał się jej, ale z miną oszołomienia.
- Granger... Zgoda. To dobry plan. Nie najlepszy, ale lepszego nie mam. Jest jeden problem. - Odezwał się nie odrywając wzroku od jej oczu. - Krum ma pierścień i jeśli nie zdążymy... Mogę być jego sprzymierzeńcem.
Teraz to Hermiona była oszołomiona. Jak mogła o tym zapomnieć? Napaliła się na swój plan, Snape się zgodził, ale w tym momencie wszystko poszło w cholerę. Nie może nic zdziałać póki Krum ma pierścień. Znów stanęli w miejscu. Usiadła załamana na fotelu i nie zorientowała się nawet kiedy zaczęła płakać. Severus miał racje – była zdesperowana. Kiedy ostatnia nitka nadziei pękła złamała się też i sama Hermiona. A dopiero co zaczęli...
Dupek z Lochów poczuł ukłucie w sercu widząc nieme łzy dziewczyny, kobiety na której zaczęło mu już w pokręcony sposób zależeć. Zbliżył się do niej i chciał dotknąć, ale nie mógł. Mimo całkowitej świadomości braku możliwości dotknięcia jej przecinał powoli dłonią powietrze przy jej policzku imitując ocieranie łez. Zauważyła to i wróciła wzrokiem do świata żywych. Ale kiedy spojrzała na niego w jej oczach powstała większa kałuża, która po chwili przelała się przez tamę powiek i wzgórzem policzka spłynęła aż do krawędzi zarysu twarzy, po czym skręciła by zgromadzić się przy szczycie podbródka i opaść na materiał szaty nauczycielki. Dolna warga dziewczyny zaczęła niebezpiecznie drżeć zwiastując burzę jęków i trzęsienie ciała. Severus spiął się mimowolnie chcąc jak wulkan wybuchnąć z niemocy. W tym momencie oboje czuli się tak samo – oboje złamani, zniszczeni, pozbawieni jakichkolwiek możliwości. Tylko, że każde okazywało to w inny sposób. Hermiona w końcu zaczęła cicho łkać i trząść się. Natomiast Snape, gdyby ktoś teraz starał się go przewrócić miałby z tym nie lada problem. Był spięty na tyle by imitować kamienny słup. Szybko jednak doszedł do siebie, kiedy jakiś cichy głosik podpowiedział mu, że musi być silny.
"Ona cię potrzebuje".
I nie ważne jakby chciał temu zaprzeczyć, wymigać się od tego – nie mógł. Bo ONA go potrzebuje.
Przykucnął przy niej i zaczął myśleć jak ją uspokoić. Chciałby ją po prostu pogłaskać. Po plecach, po kolanach, po dłoniach, ramionach i policzkach. To wydawało się najlepszą i pierwszą opcją jaka mu się nasunęła. Ale nie, wszystko musiało być utrudnione.
- Granger... - Zaczął, ale to tylko spowodowało, że załkała głośniej. - Hermiono. - Poprawił się i dziewczyna spojrzała zapłakanymi i czerwonymi oczami.
Poczuł się jakby dostał obuchem w tył głowy. Zaczął, zwrócił na siebie jej uwagę, ale co dalej? Co ma powiedzieć? Jak ją pocieszyć? Nie umiał nigdy tego robić, bo sam zawsze traktował pocieszenie jak głupie gadanie byleby dać pocieszającemu spokój od swoich problemów. Dopiero teraz zrozumiał, że tak nie jest. Nie chciał by dziewczyna tak to zrozumiała. Skrzywił się mimowolnie, a Hermiona znów uniosła się płaczem.
- Hermiono, proszę... - Głos mu się załamał, a on przeklął się w myślach, że kolejny raz zawodzi go coś, co należy do niego.
- Ja chyba muszę... - Odezwała się w końcu żałośnie pociągając nosem. - Ja chyba muszę się wypłakać.
- Rozumiem.
Nie było to kłamstwo. Naprawdę ją rozumiał. Sam nie raz znajdował się w sytuacji, w której nic nie pocieszało, a jedyne co mógł zrobić to płakać. Dopiero po tym, kiedy wylał z siebie wszystkie łzy mógł na nowo trzeźwo myśleć. Dlatego postanowił uszanować jej prośbę i nie mówić już nic pomimo straszliwego bólu jaki czuł w sercu. Nie zamierzał się jednak odwracać. Będzie patrzeć jak płacze. Katował się, ale robił to od lat na różne sposoby. I tym razem nie będzie inaczej, chodź większej tortury w życiu nie zaznał. Będzie patrzeć jak najważniejsza osoba jego życia i nieżycia rozdziera jego serce żałosnym szlochem.
****
On. Nigdy. Się. Nie. Mylił.
Niech nikt nie powątpiewa w jego nadprzyrodzone umiejętności analityczne. Nie bez powodu nazywano go młodym detektywem. Sherlock zawsze, ale to zawsze miał rację. Nawet jeśli nie miał na pierwszy rzut oka, to w gruncie rzeczy... miał rację. Tak samo było i w tym przypadku. Najdokładniej jak się da przeanalizował listę eliksirów podawanych Miriam w Skrzydle Szpitalnym. Dwukrotnie zawitał w domniemanym pomieszczeniu wraz z Watsonem. Był wręcz pewny, że to na co "choruje" dziewczynka to po prostu wycieńczenie organizmu. To nie jest tak, że przychodzi ona tam regularnie na parę dni. Ale ma ona regularnie badania i kiedy ktoś zostanie cudownie uratowany od śmiertelnego wypadku Miriam spędza w Skrzydle jakiś czas. Zwykłe używanie magii nie powinno jej tak wykańczać. Dlatego dla Holmesa był to jasny sygnał, że Miriam jest Źródłem.
Zastanawiał się jak rozegrać tą rundę odkrywania zagadek. Mógł porozmawiać z Miriam i zmusić ją, by sama się przyznała. Ale czy było to strategicznie rozsądne posunięcie? Nie bardzo. Rozmowa z Granger też nie wchodziła w grę. Kobieta miała grzecznie mówiąc bzika na punkcie dziewczynki. Zapewne od razu zrobiłaby w całym zakonie wielką aferę. Sherlock uznał, że nie jest to nikomu potrzebne.
Siedział przy swoim stole krukonów rozmyślając nad kolejnym posunięciem kiedy to zauważył profesora Wooda opuszczającego Wielką Salę w zdenerwowaniu. Niewidzialna lampka nad jego głową nagle się zapaliła. Pomału wstał ze swojego miejsca, podziękował grzecznie za posiłek i ruszył za Woodem. Spojrzał jeszcze ukradkiem na zdezorientowanego Watsona, któremu delikatnie kiwną głową w kierunku Wooda. Starszy szybko pojął tok myślowy przyjaciela i śmiejąc się z jakiegoś żartu przeprosi�� wszystkich, że musi jeszcze pomóc pani Pomfrey. Wstał jednak dopiero, kiedy Sherlock zniknął za wrotami i troszkę szybciej wyszedł tym samym wyjściem. Sherlock stał tuż koło drzwi po kryjomu obserwując swojego profesora, który co jakiś czas obracał się zdecydowanie nie ufając krukonowi i gryfonowi.
- Chyba nie ma szans na śledzenie go. - Stwierdził Watson udając, że nie o Woodzie rozmawiają.
- Gdzie on może iść? Może jest inna droga. - Burza rozszalała w umyślę Holmesa.
- Swoją drogą, po co ci on? - John założył ręce na piersi i oparł się o ścianę.
- Jest ojcem Miriam. Muszę z nim porozmawiać.
- Przecież on ci nic nie powie. - Prychnął rozbawiony gryfon.
- Powie John. Ludzi łatwo jest przekonać do mówienia. Tylko gdzie on idzie...
Usłyszeli skrzypienie drzwi, więc automatycznie zaczęli rozmawiać o różnicach w materiale między rokiem siódmym a szóstym. Z Wielkiej Sali wyszedł James Potter, któremu dziwnym wydało się stanie tej dwójki przed wejściem do Sali. Przyjrzał się im, a oni udali zdziwionych i zainteresowanych jego zachowaniem.
- Coś jest nie tak? - Spytał spokojnie John.
- Czekacie na kogoś? - James zignorował pytanie rówieśnika.
- Nie, na kogo niby? - Sherlock rzucił szybkie, ale nieostrożne spojrzenie za Woodem.
- Rozumiem... - Pierworodny Potterów czuł, że ta dwójka znów coś kombinuje, po czym szybko uświadomił sobie, że to oni zbierają najwięcej informacji dla Zakonu. Postanowił zaufać ich działaniom nawet jeśli czuł, że go okłamują.
- Ale jeślibyście nie mogli kogoś znaleźć... - Rozpoczął bezpiecznie. - To może przydać się wam ta kartka. - James wyciągnął z kieszeni pozginany kawałek pergaminu. Rozejrzał się i uznał teren za bezpieczny. - Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. - Przyłożył różdżkę do papieru.
Oczom detektywów ukazał się napis ostrzegający przed użyciem zawartości oraz cztery pseudonimy, które oczywiście znali z poszukiwań na temat poprzednich wojen. Kiedy napis się ukazał od razu zrozumieli co to jest. Jednak nie zdążyli się nacieszyć, kiedy znów usłyszeli skrzypienie wrót.
- Koniec psot. - Sherlock zareagował szybko i przyłożył swoją różdżkę do pergaminu po czym delikatnie wziął go do ręki. Wychodzący puchon na chwilę zainteresował się przedmiotem, ale widząc, że to tylko pergamin od razu ruszył w kierunku dormitorium.
- Dziękujemy, na pewno się przyda. - Oświadczył cicho John, na co James skinął mu głową z delikatnym uśmiechem i odszedł. Sherlock zaciągnął szybko Johna w kierunku, gdzie zniknął im z oczu Wood i otworzył na nowo mapę. Prześledził cały schemat Hogwartu, aż w końcu znalazł nazwisko Wooda. Zmierzał w kierunku swojego gabinetu. Pod gabinetem o dziwo zauważyli nazwisko, którego nie mogli się tam nigdy spodziewać. Rzucili się pędem w stronę gabinetu Wooda czując, że coś tu nie gra. Kiedy dotarli na miejsce, a dokładniej spoglądali zza rogu widzieli Olivera otwierającego drzwi swojego gabinetu i Miriam stojącą koło niego. Spojrzeli na mapę jeszcze raz mając nadzieję, że się przywidzieli, ale jednak nie. Wciąż na mapie widniało drugie nazwisko zaraz koło Wooda. Kiedy Oliver wszedł do swojego gabinetu, a za nim Miriam śledzący ich chłopcy oparli się o ściany.
- Masz jakiś plan? - Spytał się go John.
- Jeszcze nie.
- Co to ma znaczyć do cholery? Wood nie jest jej ojcem? - John szeptał, ale pomimo to w głosie dało się wyczuć oburzenie.
- Jak widać.
- Musimy powiedzieć Granger. - Watson jakby nagle poczuł się w obowiązku informować o wszystkim Hermionę ruszył żwawo w stronę lochów. Sherlock jednak nie mógł mu na to pozwolić więc chwycił go za ramię i obrócił w swoim kierunku.
- Nawet się nie waż. - Usłyszeli kroki nadchodzące od strony gabinetu Wooda. Sherlock działając instynktownie wyszukał w otoczeniu najbliższej szpary i przypominając sobie o tajnym przejściu za obrazem mężczyzny podziwiającego gwiazdy. W dwóch susach pokonał dzielącą odległość z Watsonem wciąż trzymanym za ramie. Odsunął obraz, wepchnął w wąski korytarz Watsona po czym sam się tam schował zamykając przejście. Oparł się dłońmi o ścianę mając Johna pomiędzy ramionami i nasłuchiwał kroków. Były coraz bliżej. Spojrzał na dziwnie krzywiącego się przyjaciela i nakazał mu być cicho. Tylko, że nie wiedział co właśnie dzieje się w głowie gryfona. W końcu dla Holmsa sytuacja, w której ich twarze dzieli zaledwie pięć centymetrów nie jest niczym niestosownym i dziwnym. Dla Johna taka... pozycja była wysoce niedogodna. Nie dlatego, że znajdował się w niej z mężczyzną. Tylko dlatego, że to był Sherlock, jego przyjaciel, wariat jakich mało na którego w tym momencie popatrzył zupełnie inaczej. Kiedy poczuł zapach Holmsa intensywny, ale cholernie przyjemny i spojrzał na jego profil rozsądek zaczął przegrywać z czymś, z czym być może przyszły magomedyk jeszcze nigdy się nie spotkał. Poczuł chęć posmakowania cienkiej linii ust, dotknięcia – jak się wydawało Johnowi – delikatnych policzków i zatopienia palców we włosach przyjaciela.
Kiedy Holmes odsunął znów obraz, by wyjść John zorientował się, że od momentu wejścia w korytarz zapomniał o całej sprawie. Pokręcił z zażenowania głową i obiecał sobie, że to nigdy więcej się nie powtórzy. Przyjaciel. Współtowarzysz zagadek. Mężczyzna. Trzy najważniejsze argumenty przeciw takiemu rozwojowi myśli.
- Dość na dzisiaj. - Oświadczył nagle Sherlock, co bardzo było do niego niepodobne.
- Chyba nie rozumiem. - John natychmiast odsunął od siebie wszystkie te dziwne myśli.
- Na dziś dowiedzieliśmy się już wystarczająco dużo. Trzeba pomyśleć co dalej.
Po czym odszedł zostawiając Johna zdezorientowanego. Sherlock nigdy nie odkładał takich spraw na później. Coś musiało się stać, ale Watson nie myślał co. To nic by nie dało. Rozgryzanie Sherlocka nie jest czymś, co jest wskazane. Można nabawić się nerwicy, a czasami nawet chwilowej psychozy. Młodszy chłopak był zbyt wielką zagadką.
****
Faktycznie Sherlock miał w tym swój cel, by na razie odstąpić od tej sprawy. Był świadom, że aktualnie zbyt dużo się nie dowie. Woodowie zniknęli za drzwiami, do których dostępu nie mieli. Uznał, że zajmie się sprawą w której mógł coś zdziałać. Był już wieczór, uczniowie zaszywali się w swoich dormitoriach a nauczyciele zaczynali obchody po korytarzach. Sherlock wolał nie narażać się na niepotrzebne spojrzenia, więc szybkim krokiem, unikając nauczycieli i uczniów przedostał się na wieżę astronomiczną. Kiedy już tam był, zaszył się w cieniu z dala od ostatnich promieni słońca tego dnia i nie zwracając uwagi na chłód października wyjął z kieszeni szaty zmiętolony pergamin. Nie był to ten, który dostali od Jamesa. Ten był... nowszy. Rozwinął go i z większą uwagą niż rano zaczął go czytać. Był to list.
"Drogi Sherlock,
Miałem ostatnio spotkanie
z Madam Rosmertą, która pracuje Pod Świńskim Łbem
i było naprawdę przyjemnie. Wróciłem do domu następnego dnia, w sobotę
a matka była wciekła i do 12:00
prawiła mi morały na temat takiego zachowania. Zaproponowałem
jej, że będę ją wcześniej uprzedzał, ale dalej była zła więc dałem
jej przepiękny, zdobiony pierścionek
który miał nadzwyczajną moc
Dalej jest zła. Doradzisz mi jak uspokoić jej strapionego ducha
Wiem, że lubisz dostawać coś w zamian
więc może zgodzisz się za pomoc
przy zdobyciu
wiedzy na temat tego znienawidzonego przez Ciebie szkolnego przedmiotu
Z poważaniem
Twój przyjaciel"
Po przeczytaniu listu Sherlock zmarszczył brwi. Ten ktoś pisał w dziwny sposób. Nie stawiał znaków zapytania, a o kropkach raz pamiętał, raz nie. Dodatkowo Madam Rosmerta nie pracuje Pod Świńskim Łbem. Mówił o czymś, o czym Sherlock nie miał pojęcia. Dlatego też młody detektyw natychmiast wyczuł w tym zaszyfrowaną wiadomość. Musiał tylko zastanowić się w jaki sposób była ona zaszyfrowana. Pierwsze co przykuło jego wzrok było przenoszenie słów na następną linijkę w dziwny sposób. Dlatego przyjrzał się najpierw pierwszym słowom w linijkach, ale nic nie zauważył. Jednak końcowe słowa układały się już w coś ciekawszego.
Spotkanie. Pod Świńskim Łbem. Sobotę. 12:00. Zaproponowałem. Dałem. Pierścionek. Moc. Ducha. W zamian. Zdobyciu. Przedmiotu.
Pozmieniać tylko formę słów, a wiadomość zaczyna brzmieć : Spotkanie Pod Świńskim Łbem w sobotę o 12 zaproponuję dać pierścionek z mocą duszy w zamian zdobyć przedmiot.
Zdecydowanie miało to swój sens. Ale teraz osobą, która to wysłała musiałby być ktoś z Nowych Najwierniejszych. Z drugiej strony nie miało to zbyt wiele sensu. Jeśli chcieliby pomocy z artefaktem to dlaczego oddaliby drugi? Pomimo dwóch skrajnych wniosków Sherlock musiał rozważyć wizytę w gospodzie podczas wypadu do Hogsmead, które miało odbyć się za dwa dni.
****
Wszędzie mugole, których musieli taranować by jak najszybciej dostać się do pustej uliczki. Robiło się to jeszcze trudniejsze zważając, że Nowi Najwierniejsi nie zwracali zbyt dużej uwagi na niemagicznych ludzi. Dzięki temu zauważyli, że patrol mugolskiej policji zaczyna zwracać na nich uwagę. Nagle Draco chwycił go za dłoń i pociągnął w stronę jakiegoś budynku. Karkaroff nie zwrócił uwagi co to było, ale po wnętrzu zdawało się być sklepem z zabawkami. Przechodząc koło pluszaków usłyszeli dzwoneczek przywieszony przy drzwiach po czym krzyki pogoni. Blondyn nie myśląc długo w trakcie biegu zrzucił pluszaki, a szczególnie te największe na ziemię robiąc mur. Igor uznał jego zachowanie za desperackie, jednak po chwili okazało się, że było ono dobrze przemyślane. Pobiegli za ladę, gdzie sklepikarz szybko uchylił im drzwi na zaplecze po czym je zamknął, a Draco oparł się o nie już z drugiej strony.
- Gdzie oni są?! Gadaj! - Usłyszeli zachrypnięty głos jednego z wrogów.
- J-ja nie w-wiem! Pobiegli w tamtą stronę! - Odkrzyknął sklepikarz, po czym było słychać kopnięcie i jęk.
- Tędy proszę panie Malfoy. - Tym razem był to piskliwy głosik należący do małego stworzenia z długimi uszami, gdzie jedno miał oklapnięte. Skrzat miał na sobie kolorową ścierkę do naczyń.
- Dziękuję Pstroczek. Chodź. - Odpowiedział Dracon i pociągnął za sobą Karkaroffa. Przeszli za stertę pudełek za którymi ukryte były zacienione schody. Pobiegli nimi na wyższe piętro, do pomieszczenia w którym nic nie było widać. Po chwili jednak rozjaśniło się na tyle, że Karkaroff mógł spostrzec ustawione meble. To Pstroczek miał nad swoją głową małą kulkę światła.
- Tu możemy się spokojnie teleportować. Nie zauważą nas i nie usłyszą. - Oznajmił zdyszany Malfoy. Faktycznie Igor zauważył, że nie było tu okien. Prawdopodobnie na pomieszczenie rzucone było zaklęcie wyciszające.
- Przekaż proszę swojemu panu najszczersze podziękowania. Niech da mi znać jak będzie już bezpiecznie. - Draco skierował się do skrzata po czym nie czekając ani chwili dłużej znów złapał Igora za ramię i teleportował ich. Kiedy po krótkich zawrotach głowy Karkaroff rozejrzał się po okolicy zdumiony stwierdził, że znajdują się na skraju Zakazanego Lasu, tuż koło chatki Hagrida. Parę metrów dalej umieszczone były wszelkie bariery chroniące Hogwart. Na ich szczęście w swoim małym ogródku relaksował się zadowolony Hagrid, który podśpiewywał i gibał się w rytm swojej melodii. Zaczęli kierować się w jego stronę. Gajowy natychmiast odwrócił się w ich stronę zaalarmowany szelestem liści. Kiedy spostrzegł nadchodzącą dwójkę uśmiechnął się od ucha do ucha i podszedł do bariery.
- Jak dobrze was w końcu widzieć! - Zawył pół-olbrzym. - Nie mogę was jednak przepuścić. Tak może tylko dyrektorka i wicedyrektor.
- Rozumiemy, jednak nie martw się. - Odezwał się w końcu Igor i przeszedł bez problemu przez barierę, a za nim Malfoy. - Mamy odgórne pozwolenie.
- Cholibka! To mi się lżej na sercu zrobiło, że nie będziecie tak tu stać. Wejdziecie na herbatkę i keks? - Zapytał uprzejmie i beztrosko Hagrid, jednak oboje szybko zaprzeczyli.
- Wybacz, ale musimy zdać raport Hermionie. Będziemy już iść. - Uśmiechnął się przepraszająco Draco i zaczął kierować się w stronę Hogwartu.
- Może później, drogi Hagridzie. - Pożegnał się Igor i odszedł jak najprędzej pamiętając ostatni wypiek pół-olbrzyma.
Chwile później po długiej i szybkiej przechadzce znaleźli się koło drzwi do komnat młodej nauczycielki. Zapukali kulturalnie i czekali aż Hermiona im otworzy. Kiedy ich ujrzała nie ukryła zdziwienia i ulgi. Natychmiast ich wpuściła i okazała swoje zadowolenie na ich widok rzucając się im na szyję.
- Jak dobrze, że jesteście cali. - Rozpoczęła rozmowę.
- Gdyby nie przyjaciel Draco prawdopodobnie nie udałoby nam się uciec przez Nowymi. - Poinformował Igor.
- Któż to ten przyjaciel? - Zapytała Dracona.
- Stary Frezer. - Odpowiedział Malfoy. - Nie wiem czy pamiętasz, ale kiedyś Włoskie Ministerstwo poprosiło nas o pomoc w jego sprawie. Też jest mugolakiem.
- Pamiętam Frezera. Spłacił dług, jak rozumiem? - Uśmiechnęła się zadowolona.
- Dokładnie.
- Zapytaj lepiej o pelerynę. - Podpowiedział jej nagle Snape.
- Tak, masz racje. Co z peleryną? - Oboje uśmiechnęli się zadowoleni, a Karkaroff wyciągnął ze skórzanej torby granatową płachtę z zapinką i małymi gwiazdkami.
- Severusie, to ta? - Hermiona zabrała przedmiot i pokazała z obu stron swojemu duchowi. Ten jedynie pokiwał głową, a oczy mu się zaświeciły. - Świetnie. Siadajcie i opowiadajcie co tam się stało.
Usiedli i opowiadali. O każdym szczególe jak skradali się do Coloseum i o mało co nie nakryli ich Nowi. Jak wrogowie znaleźli pelerynę po czym zadowoleni chcieli podać ją Krumowi, który aktualnie opętał jednego ze swoich podwładnych. Mężczyzna miał zaczerwienione oczy, od których żyły były mocno widoczne aż do samych ust. Karkaroff zadziałał automatycznie i przywołał do siebie pelerynę jeszcze zanim została ona przekazana. Krum natychmiast wykrył ich obecność i chciał ich zaatakować jakimś nie znanym im czarem, jednak zasłonili się peleryną, od kt��rej czar się odbił, zaczęli uciekać, a poirytowany Wiktor nakazał pogoń, bo sam nic nie mógł zdziałać przeciwko żywym jeśli mieli oni pelerynę. W końcu doszli do momentu w którym pomógł im Frezer. Kiedy zakończyli opowieść, podziękowali za gościnę i chcieli wyjść, jednak Hermiona zatrzymała ich jeszcze na chwilę.
- Planuję najbliższe spotkanie Zakonu na sobotni wieczór, skoro udało się zdobyć pelerynę. Poinformujcie proszę wszystkich, którzy nie stacjonują w Hogwarcie. - Nie mieli nic przeciwko, więc pożegnali się i opuścili komnaty dziewczyny, która usiadła znów na swojej kanapie szczerze zadowolona.
- Jesteśmy o krok przed Krumem, czy mi się tylko zdaje? - Zapytał ją Snape.
- Co masz na myśli?
- Mamy pelerynę. W ten sposób mogę zbliżyć się do Kruma i nic mi się nie stanie. - Wyjaśnił nawet nie ukrywając swojego zadowolenia.
- Tak, teraz w końcu możemy coś planować. Jakiś atak, czy tym podobne.
- No, przydałby się atak Ulizanny na szopę twoich włosów. - Zakpił Snape.
- Komuś wrócił humor. - Odburknęła Hermiona.
- Oczywiście. Sama tego chciałaś, przypominam. - Dziewczyna pokręciła głową po czym sięgnęła po książkę leżącą na stoliku. Natychmiast ją jednak odrzuciła i krzyknęła przerażona.
- Książka cię nie zje, Granger. - Snape się zdziwił, ale z ciekawości spojrzał na książkę leżącą na ziemi okładką do góry. Spod książki po chwili wypełzła mała, futrzata kuleczka o cieniutkich nóżkach. Severus zaczął się śmiać w niebogłosy.
- Nie śmiej się ze mnie! Nic nie poradzę na to, że te małe stworzonka są przerażające! - Wrzasnęła na Severusa cała czerwona na twarzy.
Severus śmiał się z dziewczyny jeszcze przez dłuższy czas podczas którego Hermiona krzyczała i prosiła by przestał zażenowana swoim zachowaniem. W między czasie mały pajączek zrobił sobie podróż poprzez podłogę, biurko i krzesło, znów podłogę, wspiął się po ścianie aż znalazł szparę między sufitem a ścianą gdzie wszedł i ulokował swój odwłok szykując się na krótką drzemkę. Zasnął w przyjemnym odgłosie śmiechu Severusa Snape i zażenowanych komentarzy Hermiony Granger, którzy znów ujrzeli cień nadziei.
#<font style=><font style=>5 metrów </font></font>#<font style=><font style=>severus snape </font></font>#<font style=><font style=>Sherlock </font></font>#<font style=><font style=>Sherlock Holmes </font></font>#<font style=><font style=>johnlock </font></font>#<font style=><font style=>john watson </font></font>#<font style=><font style=>sevmione </font></font>#<font style=><font style=>hermiona granger </font></font>
0 notes
Text
Grudniowy Reset. Dziennik: dni 8 - 14
Przed Wami 2gi z mini serii 4 postów w formie Dziennika z mojego Grudniowego Resetu. Każdego dnia na bieżąco spisywałam moje obserwacje, co robiłam, czego nie robiłam, jak się czułam. Zapraszam do lektury. Dzień 8: 8/12/2018 Sobota Dzisiejszy dzień spędziłam w pełni z Dzibusami. Mój mąż pojechał ze swoim bratem do Niemiec odwiedzić ich kuzyna. My mieliśmy spokojny poranek w domku. Udało mi się zrobić ćwiczenia na plecy, posłuchać artykułu, który będziemy studiować jutro na zebraniu, postudiowac z dziećmi. Po 12.00 pojechaliśmy na małe zakupy do fajnego sklepu z akcesoriami do domu. Tam kupiłam farby, bo znów mi zabrakło na ostatnie drzwi w hallu (tak to jest jak się jest perfekcjonistką i maluje się wszystko 4 razy🤣). Znalazłam też fajny zegar do salonu. Potem pojechaliśmy do mojej teściowej. Tam Dzibusy zostały się pobawić, a ja szybko zrobiłam zakupy na targu. Po powrocie posiedzieliśmy jeszcze razem i pogadaliśmy. W domku zrobiłam sobie drzemkę, dzieci fajnie się bawiły, a potem przygotowaliśmy ich odpowiedzi na jutrzejsze zebranie. Przed spaniem znowu im poczytałam. Wieczorem mój mąż opowiedział mi o odwiedzinach u kuzyna oraz o kilku ciekawych nowinach związanych z jego pracą. Dziś wrzuciłam też na bloga 1szy post opisujący moje pierwsze 7 dni resetu. W ogóle mnie dziś nie ciągnęło do Social Media. Na You Tube spędziłam tylko ok 20 minut. Super! Dzień 9: 9/12/2018 Niedziela
Właśnie jest po 20.00 i w końcu mam czas dla siebie. Mam za sobą bardzo miły, rodzinny dzień. Rano byliśmy na budującym zebraniu. Dzisiejszy wykład był o miłości chrześcijańskiej i bardzo mi się spodobał. Po zebraniu pojechaliśmy do mojej teściowej i siostrzenicy mojego męża na lunch. Była tam też jego siostra z Belgii. Wspaniale pojedliśmy, pogadaliśmy i pośmialiśmy się. Lubię takie niedzielne, rodzinne spotkania na luzie. W domu zrobiłam sobie pół godzinną drzemkę w salonie przy bawiących się Dzibusach, co o dziwo było możliwe🤣. Potem się z nimi pobawiłam i skończyliśmy nasze puzzle 500 sztuk. Co za osiągnięcie😁!Po obiedzie jeszcze poczytałam im przed snem. Przy myciu naczyń obejrzałam kilka ciekawych, motywujących filmików m.in. o podsumowaniu tygodnia - coś co aktualnie robię. Niedzielny wieczór jest jak dla mnie idealny na podsumowanie tygodnia, przemyślenie tego, co planujemy zrobić w przyszłym tygodniu oraz sprawdzenie jak to wszystko się ma do naszych większych planów i celów na ten miesiąc, kwartał, rok. Oczywiście taki proces to prawdziwa chwila dla siebie, więc najlepiej, by nikt nam przy tym nie przeszkadzał. Dzień 10: 10/12/2018 Poniedziałek Dzisiaj miałam dosyć ciężki dzień. Źle się czułam emocjonalnie i to od samego ranka. Przerażała mnie ilość spraw, które muszę załatwić albo które muszą się wydarzyć w najbliższej przyszłości. Większość z nich to czyste bzdury z To Do List, łatwe i szybkie do odhaczenia. A dla nie dzisiaj wydawały się przeszkodami nie do przeskoczenia... Aż mi się płakać chciało... Na szczęście nie musiałam wychodzić z domu, skupiłam się na pracy - malowanie drzwi od Wc, słuchałam delikatnej muzyki i powoli doszłam do siebie. Mój mąż był mi dziś wielką pomocą. Widząc jak się mizernie czuję, pomógł mi załatwić jedną z tych drobnych, przerażających mnie spraw. I kupił specjalnie dla mnie przepyszne świeże bułeczki i precle na lunch! Ale mi było miło❤😁. Praca przy drzwiach jeszcze nie jest skończona, ale mam na nią zarezerwowany jutrzejszy dzień. Wszystko idzie zgodnie z planem. Dziś zrobiłam sobie drzemkę na sofie. Chwilę poczytałam. Zrobiłam prosty, smaczny obiad. Potem poczytałam Dzibusom przed snem.
A od 19.00 mam czas dla siebie. Przed chwilą pracowałam nad moim własnym "Artist of Life Workbook 2019" wzorowanym tegorocznym workbookiem Lavendaire. W tym roku nie kupuję jej nowej wersji workbooka, tylko robię swoją własną. Za to zainwestowałam w 2 inne plannery/dzienniki i czekam kiedy przyjdą z Amazon. Za chwilę skończę pracę nad postem i zabiorę się za moją (ciekawą jak dotąd) powieść. Czuję się już dużo lepiej, choć nadal nie jestem w pełni sobą. Może po prostu to nie jest mój dzień... Dzień 11: 11/12/2018 Wtorek Dzisiaj znów byłam dość zajęta. I to pomogło mojemu samopoczuciu. Choć nadal nie jestem w pełni sobą, miałam dziś kilka pięknych, szczęśliwych momentów. Z rana musiałam zrobić ćwiczenia na plecy, bo po całej nocy strasznie mnie bolały. Nie wiem czemu, ale to już drugi raz w tym tygodniu. Potem zabrałam się za malowanie ostatniej warstwy na drzwiach do Wc. Trochę zajęłam się domem. Zrobiłam sobie małe studium osobiste. Koło 13.00 przyszła moja przyjaciółka Gosia, by zrobić test na jednym stopniu naszych schodów na piętro. Pod koniec grudnia ona będzie je nam restaurować. Te schody są w strasznym stanie, a ja nie mam ochoty się za nie zabierać, bo to jest bardzo ciężka praca. Wolę wesprzeć biznes mojej przyjaciółki, zapłacić jej za tę usługę i cieszyć się pięknymi schodami! Wieczorem pojechaliśmy na zebranie. Dziś było ono szczególne. Właśnie rozpoczęła się w naszym zborze Obsługa z nowym Nadzorcą Obwodu i jego żoną. Oboje są bardzo mili i radośni. Całe zebranie było budujące, ale oczywiście najbardziej podobał mi się półgodzinny wykład naszego Obwodowego. Piękny początek intensywnego dla nas tygodnia! Dzień 12: 12/12/2018 Środa Dziś miałam miły dzień z kilkoma stresującymi momentami. Miły, bo zaczął się od zbiórki do służby z naszym Nadzorcą Obwodu, jego żoną i grupą około 30 braci i sióstr. A po zbiórce wyruszyliśmy do służby, ja z Carą, siostrą z naszego zboru, która bardzo lubię. Bardzo fajnie nam się rozmawiało i miło spędziliśmy czas. Po służbie i lunchu z moim mężem i Dzibusami zrobiłam sobie zasłużoną drzemkę. Zasłużoną, bo krótko spałam i byłam zmęczona. Po południu miałam dużo stresu, bo pojechaliśmy do przychodni na szczepienie Dzibusów. Nie wiem jak inne mamy to przeżywają, ale dla mnie jest to trudne... Dlatego to mój mąż był przy nich przy samym szczepieniu, a ja czekałam na nie w poczekalni w stresie i z sercem w gardle. Dzibuska bardzo płakała... Dobrze, że to jej tatuś był przy niej... Moja rola polegała na pocieszaniu jej, przytulaniu, dawaniu całusków, pić i cukierka specjalnie na tę okazję przygotowanego😢🤣... Dzibus miał aż 2 szczepionki i zniósł je mężnie i bez łez! Zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Emocje ze mnie opadły dopiero w domu. W domu przygotowałam dzieciom dużo pysznych, wegańskich smakołyków (niekoniecznie zdrowych, ale co tam🤣) w nagrodę/pociechę po szczepieniu. A potem dużo się bawiliśmy. Po obiedzie jeszcze im poczytałam przed snem. Wieczór miałam dla siebie.
Dziś dostałam mój upragniony "The Five-Minute Journal" od Alex'a Ikonn i Uj Ramdas. Polecam kanał Alexa na You Tube - świetny człowiek. Podobnie bardzo lubię jego żonę i jej kanał - Mimi Ikonn. Wspaniali, pozytywni, mądrzy ludzie. Na ten dziennik od dawna miałam ochotę i w końcu zdecydowałam się na niego przed nowym rokiem. Dziś zaczęłam czytać przemowę i "instrukcję obsługi" tego dziennika. Od razu obejrzałam też filmik na jego temat nagrany przez autorów. Zacznę go uzupełniać od nowego roku. Potem pracowałam nad jutrzejszym postem, a teraz wpisuję tę notatkę tutaj. Jest już prawie 22.00. Idę spać. Czuję się lepiej niż wczoraj. Nie tęsknię za Social Media. Tęsknię za całkowitym spokojem umysłu. Będę nadal nad nim pracować. Dzień 13: 13/12/2018 Czwartek
Dziś rano byłam w służbie z moją przyjaciółką Julie. Było zimno, ale słonecznie. Bardzo miło spędziliśmy czas i miałyśmy nawet jedną ciekawą rozmowę z pewnym właścicielem sklepu dla kolarzy. Mogę go znów odwiedzić z moim mężem, by kontynuować naszą rozmowę o Bogu. Po służbie zaprosiłem Julie do nas na herbatkę. Oczywiście nie mogłyśmy się nagadać, ale nie dajemy za wygraną🤣. W ramach resetu zrobiłam sobie dzisiaj godzinną drzemkę. Mój brat Wiktor, mieszkający w Hiszpanii, zrobił Dzibusowi dziś bardzo miłą niespodziankę. Przysłał mu piękna książkę z Amazon z mapami świata dla dzieci! Co to była za radość! Dzibusy od razu przyssały się do tego pięknego prezentu i pieczołowicie go studiowały🤣. Wieczorem mieliśmy Wielbienie Rodzinne i tym razem skończyliśmy oglądanie Broadcasting na ten miesiąc. Znów się zbudowałam. Tego mi trzeba było. Dziś trochę się z Dzibusami pobawiłam - malowaliśmy ich nowymi farbami. Przed snem poczytałam im 20 minut. Aktualnie czytam im po polsku "Martynkę", a po holendersku. "Pinkeltje". Dzień 14: 14/12/2018 Piątek
To był całkiem niezły dzień. Choć z rana nie czułam się najlepiej, postanowiłam sobie, że najpierw muszę zgubić to, co ma być zrobione. A resztę dnia mogę odpocząć i albo użalać się nad sobą, albo miło spędzić czas z moją rodzinką😂. Na szczęście zajmowanie się obowiązkami domowymi pomogło mi trochę się uspokoić. Pojechałam po zakupy do Lidla, posprzątałem cały dół (kuchnia, salon, hall i Wc), zrobiłam pranie. O dziwo takie zwykłe czynności czasami pomagają w odzyskaniu dobrego samopoczucia🤔🤣. Kiedy Dzibus wrócił ze szkoły mieliśmy nasz lunch rodzinny ze świeżymi bułeczkami i preclami. To nasza piątkowa rodzinna tradycja, za którą przepadamy. Ku mojej wielkiej uciesze znalazłam w Lidlu coś, czego szukałam już od kilku tygodni - globus! Dzibus zobaczył mały globus poraz pierwszy u swojej koleżanki i od tego czasu co rusz nas o niego prosił. Obiecałam mu, że jeśli znajdę coś takiego w dobrej cenie to mu kupię. I akurat dzisiaj znalazłam piękny, duży, podświetlany globus w Lidlu! Po lunchu dałam Dzibusom ten oto prezent. Dzibus był (i nadal jest!) w siódmym niebie! Jego radość nie zna końca. Dzibuska była trochę mniej zachwycona, a w pewnym momencie prawie się rozpłakała. Okazało się, że w jej wypadku globus to jednak nie jest udany prezent. Obiecałam jej, że jutro pojedziemy do Action i będzie mogła wybrać sobie jakiś inny mały prezencik. A na teraz dałam jej moje perfumy z Yves Rocher. Od razu się rozpromieniła🤣 Po południu zrobiłam sobie niezbędną mi drzemkę, pograłam z dziećmi w Chińczyka, a wieczorem im poczytałam. Dopiero wieczorem miałam naprawdę czas dla siebie. I bardzo miło go spędziłam. Trochę pisałam, trochę czytałam, obejrzałam też kilka krótkich filmików na You Tube dotyczących Morning Pages - czegoś, co chcę wypróbować od nowego roku. A na koniec czytałam moją powieść. Już jestem w połowie 😁. Bardzo się cieszę, że przyszła dziś moja paczka z Amazon (druga), a w niej 2 książki i 1 planner. Bardzo się z nich cieszę. I tak mi właśnie minął 2gi tydzień mojego resetu. O dziwo był cięższy niż 1szy i to wcale nie ze względów o jakich myślałabym na początku. Myślę, że powoli wychodzi ze mnie zmęczenie i uwidacznia się ono na różne sposoby, m.in. brakiem emocjonalnej równowagi. Jestem bardzo ciekawa jaki będzie 3ci tydzień tego resetu. Pozdrawiam mocno, Linda Read the full article
0 notes
Text
Tego dnia już więcej nie spotkałam blondyna, co było mi jak najbardziej na rękę. Sky powiedziała, że widziała jak Maia go oprowadza, więc powinnam mieć spokój. To ostatnia klasa, nie chcę mieć dużo problemów, bo w moim przypadku niemożliwe jest ich całkowite uniknięcie. Spokój jest mi najbardziej potrzebny do zdania egzaminów, a nie użeranie się z kimkolwiek. Spojrzałam na zegarek. Marcus powinien być tu paręnaście minut temu. Westchnęłam, po czym ruszyłam w kierunku domu. To niecałe piętnaście minut drogi, jednak w tych butach będzie się zapewne ciągnęło jak czterdzieści. Po chwili marszu zobaczyłam po drugiej stronie ulicy kawiarnię, do której się udałam. Stanęłam w kolejce, zamówiłam mrożoną kawę i za nią zapłaciłam. Znalazłam stolik na uboczu. Potrzebowałam chwili odpoczynku, a to miejsce było do tego idealne. Nie było tu wiele ludzi, atmosfera było spokojna i przyjazna. Dostałam swoje zamówienie, a zaraz po tym dzwonek nad drzwiami kawiarni dał o sobie znać, informując, że przybyli nowi klienci. Mimowolnie podniosłam wzrok, a na widok jaki zobaczyłam moje brwi wystrzeliły w górę. Jęknęłam zirytowana odwracając spojrzenie na telefon. Do kawiarni wszedł blondyn, którego wolałabym dziś już nie widzieć, i dziewczyna, która miała go oprowadzić. Spodziewałam się, że mogą się zaprzyjaźnić, ale od razu chodzić pod ramię? Zresztą, to nie moja sprawa. Na ekranie urządzenia wyświetliło się imię i zdjęcie mojej kuzynki, przez co telefon zaczął grać dobrze mi znaną melodię. Przejechałam palcem po wyświetlaczu, odbierając połączenie.
- Cześć, Tally! - Uśmiechnęłam się. - Co słychać?
- E-Emily - zaszlochała.
- Boże, co się stało? - pisnęłam zmartwiona. Natalie bardzo rzadko płacze, a jeżeli już, musiało stać się coś poważnego.
- R-rodzice - pociągnęła nosem - mieli w-wypadek.
- Cholera - wyszeptałam, zagryzając wargę. Musiałam zachować spokój i być podparciem dla dziewczyny. - Co się dokładnie stało? - zapytałam, cudem panując nad drżeniem głosu. Czułam na sobie wzrok paru osób, których miałam ochotę pokazać, jak pięknie pomalowałam sobie środkowego palca, ale to nie był najlepszy moment. Dziewczyna mocniej zaszlochała, więc nie była raczej zdolna odpowiedzieć. - Natalie, jest gdzieś obok ciebie Drew? - Zacisnęłam wargi w oczekiwaniu.
- T-tak.
- Proszę, daj mi go do telefonu.
- O-okej.
- Halo? - zapytał chłopak zachrypniętym głosem.
- Hej, Drew. Powiesz mi co się stało?
- Cześć, Em. Nie wiem dokładnie. Rodzice mieli wypadek samochodowy. Nie mam pojęcia gdzie jechali, czy skąd wracali, bo byliśmy w szkole. Teraz siedzimy w szpitalu pod blokiem operacyjnym i czekamy. - Westchnął. Był dużo bardziej opanowany niż siostra, przez co mogłam uzyskać więcej informacji.
- Jak poważne obrażenia odnieśli? Wiadomo coś w ogóle? - Zaczęła ogarniać mnie panika.
- Ich stan jest krytyczny. Nic więcej nie wiadomo. - Usłyszałam, jak przełyka ślinę.
- Cholera, Drew, daj mi maksimum pół godziny, już się zbieram. - Rozłączyłam się. Poderwałam się z miejsca. Wyszłam z kawiarni i, nie patrząc na to, czy droga wolna, przebiegłam przez ulicę. Słyszałam jak kierowcy trąbią, lecz to było teraz bez znaczenia. Zatrzymałam się po drugiej stronie i zdjęłam buty, biorąc je w rękę. Ruszyłam biegiem przed siebie, w kierunku domu. Moje oczy mimowolnie się zaszkliły. Próbowałam odgonić łzy mruganiem, co nie szło mi najgorzej, ale obraz i tak miałam lekko zamazany. Nie mogłam płakać, bo wtedy bym nie mogła na długi czas powstrzymać łez. Poza tym, obiecałam coś sobie i komuś. Nie mogę złamać tej obietnicy.
=
Doszłam do domu w zadziwiająco szybkim tempie. Wyjęłam klucze spomiędzy gałęzi małego drzewka zasadzonego w doniczce koło wejścia. Trzęsącymi się rękami otworzyłam drzwi, po czym rzuciłam buty w kąt i jak najszybciej nałożyłam czarne trampki. Pobiegłam do drzwi do garażu, a już po chwili stałam przy czarnym aucie. Otworzyłam bramę garażową, po czym kucnęłam i wyciągnęłam klucz, który był przyczepiony od dołu do samochodu. Dorobiłam go sobie jakiś czas temu i tam schowałam. Był on tylko na wyjątkowe sytuacje, żeby nikt się nie zorientował, że go mam. Otworzyłam samochód. Wsiadłam do niego i zamknęłam drzwi, następnie uruchamiając pojazd. Jadąc po drodze sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę łamałam większość przepisów ruchu drogowego. Pięć razy prawie kogoś potrąciłam, dwa wjechałam w inny pojazd, ale nawet się nie zatrzymywałam czy oglądałam. Gdyby policja mnie nakryła więcej bym mojego prawka pewnie nie zobaczyła, lecz miałam teraz na głowie inne zmartwienia niż jakiś dokument. Hamując z piskiem opon zatrzymałam się przed szpitalem. Wysiadłam z samochodu i zamknęłam drzwi. Ruszyłam biegiem w stronę wejścia do budynku. Wchodząc do środa, zatrzymałam się gwałtownie. Obraz zaczął mi się rozmazywać, a po chwili również kręcić. Oddech przyśpieszył. Złapałam się za głowę próbując opanować jej zawroty. Wdech, wydech, powtarzałam sobie w myślach jak mantrę. Nic się nie dzieje, spokojnie. W końcu, gdy odzyskałam równowagę i ostrość wzroku, wyprostowałam się i ruszyłam w stronę recepcji. Kolejka była niezwykle długa, a ja wolałam nie tracić ani chwili. Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Natalie. Kiedy uzyskałam instrukcję, jak dojść w miejsce ich pobytu, udałam się tam. Widok, jaki tam zastałam sprawił, że poczułam się jeszcze gorzej. Natalie siedziała skulona na podłodze, kiwała się w przód i w tył, obejmując nogi rękami i ukrywając w nich głowę. Drew klęczał przy niej i gładził ją po plechach, próbując dodać otuchy, jednak z marnym skutkiem. Podeszłam do rodzeństwa. Klęknęłam przed nimi, następnie zamykając w szczelnym uścisku.
- Emily... - wyszeptała dziewczyna.
- Cśśś... - odszepnęłam kojącym głosem. - Spokojnie, kochanie. Wdech, wydech. - Dziewczyna zaczęła robić to, co powiedziałam, nadal ukrywając twarz. - Natalie, spójrz na mnie. - Blondynka pokręciła głową, przez co jej włosy zaczęły latać we wszystkich kierunkach. Pogładziłam ją po głowie, po czym wsunęłam dłoń pod jej podbródek i go uniosłam. W zapłakanych zielonych oczach zobaczyłam strach, ból, rozpacz. Coś, czego nigdy nie chciałam zobaczyć w jej oczach. Całą energię i optymizm pochłonęły straszne uczucia. - Drew, wiadomo coś? - Spojrzałam na chłopaka. On natomiast pokręcił głową i zacisnął usta w cienką linię. Na usta cisnęło mi się mnóstwo pytań o ich samopoczucie i pocieszających słów. Wiedziałam jednak, że nie jest w porządku, że takie słowa nie pomogą. - Poczekacie tu chwilę? Zadzwonię do taty - szepnęłam.
- Jasne - wychrypiał Drew, a Talia tylko pokiwała głową.
- Uważaj na nią - szepnęłam, tak by tylko on usłyszał. Prawie niezauważalnie kiwnął głową, więc podniosłam się i udałam korytarz dalej. Wyciągnęłam komórkę i wybrałam numer do ojca. Po paru sygnałach włączyła się poczta, toteż zadzwoniłam jeszcze raz. Tym razem odebrał.
- Emily, nie mam czasu. - Na jego ostry ton głosu poczułam gulę w gardle. - Mam ważne spotkanie, zadzwoń potem.
- Jasne. Spoko. Nie ma sprawy. - Pociągnęłam nosem. Mój głos był lekko zachrypnięty.
- Emily? Co się stało? - To było ostatnie co usłyszałam, zanim nacisnęłam czerwoną słuchawkę. Udałam się z powrotem do rodzeństwa. Byli w takiej samej pozycji, w jakiej ich zostawiłam. Usiadłam obok zielonookiej i przyciągnęłam ją do uścisku, opierając się o ścianę.
- Co powiedział wujek? - zapytała Natalie. Zanim odpowiedziałam, przeczesałam palcami jej włosy. Westchnęłam.
- Wujek jest bardzo zajęty i nie może rozmawiać - powiedziałam najłagodniej jak tylko umiałam. Drew prychnął pod nosem. Puściłam blondynkę, po czym wyprostowałam nogi. Dziewczyna niemal natychmiast położyła głowę na moich nogach, a ja zaczęłam bawić się jej włosami. Miałam nadzieję, że zaśnie lub choć trochę się uspokoi. Drew usiadł po mojej prawej stronie i oparł głowę o moje ramię, zamykając oczy i wzdychając. Wszyscy odlecieliśmy do własnych światów, mając nadzieję, że oczekiwanie na jakiekolwiek informacje nie będzie trwało zbyt długo.
♣♣♣
0 notes