#19kwietnia
Explore tagged Tumblr posts
Text
Każdy ma potrzebę tożsamości i wiary
Książkę Moniki Sznajderman „Fałszerze pieprzu” przeczytałam jednym tchem w 2018 roku. Od razu postanowiłam napisać o historii Łęcznej, którą znam, a raczej której zupełnie nie znam. Nie bez towarzyszącej mi do tej pory, obawy przed jej odbiorem. Odnajduję to jednak jako swoją potrzebę tożsamości i wiary, którą chcę przekazać i Wam. Bo historia Łęcznej nie zaczęła się od kopalni i klubu piłkarskiego.
Potrzeba tożsamości
Niektórzy swojej lokalnej tożsamości potrzebują. Więc dobrze, żeby znali ją taką, jaka jest naprawdę. W Łęcznej nie ma żadnej tablicy upamiętniającej Żydów, oprócz tej na ścianie synagogi, która przypomina, że ponad 1 000 z nich zostało zamordowanych. Niewidocznej na tyle, że dopóki nie zaczęłam szukać informacji do tego wpisu, nie wiedziałam o jej istnieniu. O samym getcie, co z tego, że przez jakiś czas otwartym, również nie ma mowy. Przez obecność synagogi można tylko domyślać się jego istnienia. Przed urzędem miasta stoi za to pomnik Tadeusza Kościuszki, którego imieniem została nazwana moja szkoła podstawowa. Kościuszko przyjechał tam podobno na jarmark konny. Może po prostu przejeżdżał na własnym koniu. A może, tak naprawdę, nigdy go tam nie było. Wielki, ale jeden człowiek, zasłużył na tytuł bohatera mojego miasteczka. Bo Łęczna w 1918 roku, kiedy Polska powoli rozsmakowywała się w wolności, właśnie takiego bohatera potrzebowała. Dzik z herbu, który uratował całe miasteczko z pożaru, o czym dowiedziałam się dopiero z broszury rozdawanej z okazji okrągłej rocznicy nadania praw miejskich w 1997 roku, nie był jak widać wystarczająco godnym bohaterem. Za to, w latach 70., na jego cześć nazwano łęczyński Pewex. Taplał się w wodzie z fontanny umieszczonej w patio, a teraz stoi, trochę niepodobny do siebie, na terenie dawnego targowiska. Samsonowicz, wielki odkrywca czarnego złota, na swoją kolej musiał poczekać do lat 80., kiedy jego imieniem nazwano pastelozowe osiedle górnicze i Szkołę Podstawową nr 3. Tak samo było z klubem sportowym, największą po kopalni współczesną dumą Łęcznej, który założono dopiero w 1979 roku. Porządne boisko zbudowano zresztą w okolicach żydowskiego cmentarza, wraz z ekskluzywnym w latach 80. i 90. osiedlem domków jednorodzinnych Słoneczko.
Dom handlowy “Dzik”, dawny Pewex. Nazwa została, dzik z patio zniknął.
Załóżmy jednak, że Kościuszko naprawdę dotarł do Łęcznej, by kupić konie. Nie sądzę, żeby targ był prowadzony jedynie przez Polaków. Na pewno nie wszyscy łęcznianie trudnili się handlem, a ten musiał istnieć na wielką skalę, skoro Łęczna do tej pory ma aż trzy jarmarczne rynki. Zwłaszcza, że w latach, w których Kościuszko faktycznie mógł przejeżdżać przez Łęczną, mieszkało w niej około 35% Żydów, a tuż przed wojną aż 54%. Ponad 2 200 Żydów ortodoksyjnych, z myckami i pejsami u mężczyzn i perukami na ogolonych kobiecych głowach, a także chasydów, walczących w powstaniach, którzy sprawiali, że Łęczna mogła cieszyć się prawami miejskimi, że tętniła życiem, o którym wieści niosły się daleko w kraj. Żydów, którzy nie zasłużyli na taką pamięć jak Kościuszko, żyjąc tu przez ponad 400 lat.
Sznajderman spisała historię swojej rodziny od strony ojca. Tej żydowskiej. O polskiej, z historią w AK, nie wspomni za wiele, bo twierdzi, że o tym w kraju mówi się już wystarczająco dużo. A na pewno niewspółmiernie więcej niż o największej mniejszości w kraju, która pewnego razu po prostu zniknęła. I tyle.
Jeden z dinozaurów na Podzamczu. Atrakcja Łęcznej wymieniona nawet na Wikipedii.
Na szczęście niepotrzebne jest wprawne oko obserwatora, by żydowskich śladów w Łęcznej się doszukać, ale musiałam je odkryć i połączyć w głowie dopiero na studiach, kiedy za edukację zaczęłam odpowiadać sama. Bo choć w Łęcznej do szkoły chodziłam przez prawie 7 lat, nie pamiętam, bym na lekcjach kiedykolwiek usłyszała o historii Łęcznej, zarówno tej polskiej, jak i żydowskiej. A to dziwne. Sama Łęczna to nie miejsce, w którym roi się od zabytków i przez 7 lat nie zdążysz wszystkich zobaczyć. Na Wikipedii wymieniono ich dwanaście. Lubelszczyzna to nie region, w którym synagogi możesz spotkać w każdym miasteczku. Ta łęczyńska też zresztą ocalała cudem – zabrakło pieniędzy i motywacji na jej rozbiórkę.
Jak przez mgłę pamiętam jedyną wycieczkę do synagogi, w której urzekł mnie ołtarz, ambona - bima, tak inna od znajdującego się w starym kościele, stojąca na środku jak wielki baldachim. Tylko tyle i aż tyle. Nic dziwnego, skoro nie miałam żadnego punktu odniesienia, po prostu nie rozumiałam, gdzie jestem. W dzisiejszym otoczeniu górniczego osiedla w oddali i popegeerowskich bloków tuż za rogiem wydaje się, że synagoga spadła na ten kraniec starego miasteczka, tuż nad skarpą, z nieba. Tak i my, dzieci z podstawówki, znaleźliśmy się w niej jakby przypadkiem.
Stary kościół, obok którego od wielu lat jedynie przechodzę.
Potrzeba wiary
Nie jestem osobą wierzącą, ale mam dobrą pamięć i za sobą kilka porządnych książek o historii Żydów. To przez nią, ale też z poczucia wstydu po każdej kolejnej lekturze, że dopiero po latach poskładałam sobie w głowie wszystkie łęczyńskie puzzle, moją drogą krzyżową nie jest ta zbudowana między blokami przez proboszcza starej parafii, która najczęściej służy jako trasa spacerowa lub biegowa mieszkańców okolicznych bloków. Moja droga krzyżowa to obowiązkowy spacer po Starej Łęcznej.
Dlaczego tak późno? Bo jeśli mieszkałeś w bloku, to pewnie nie byłeś rodowitym łęcznianinem i nie miałeś do kogo tam chodzić, no chyba że na sporadyczne targowiska, jedyną reminiscencję dawnych, słynnych na cały kraj jarmarków. W swojej książce Monika Sznajderman wspomina pamiętnik dziadka, który pisał o gwarze miasta, zamierającym w piątki. Po wojnie targi żydowskie zostały sprawnie zastąpione przez te poniedziałkowe, tak zwane ruskie targi. Wokół rynku wyrosły blaszane hale, w których były państwowe sklepy, m.in. meblarskie, a w latach 90. ciuchlandy. Ale nie tylko ze Starą Łęczną tak było. Podobnie nie wybierałeś się na prawdziwie, polskie, „dziedzicowe” Podzamcze, no chyba żeby zobaczyć dinozaury, ale na pewno nie do przydworskiego parku.
Łęczyńska synagoga.
Może także dlatego, że z jakiegoś nieopisanego przeczucia, była inna i nie wpisywała się w prawilną kulturę łęczyńskiego blokowiska?
Po przeczytaniu książki Moniki Sznajderman, moja droga nabrała zupełnie innego wymiaru, dlatego pierwszą wizytę w Łęcznej po zakończeniu lektury rozpoczęłam od zmienionej trasy, wspominanej przez nią w książce.
Dom przy ulicy Kanałowej.
Jak zwykle ominęłam stary kościół, i po przedziwnym skrzyżowaniu, które prowadzi na Podzamcze lub nad jeziora, skręciłam w lewo. Przeszłam obok ciągu kamienic, z których jedna, z apteką, wyróżnia się pięknymi żeliwnymi zdobieniami balkonu na piętrze. Wstępując do środka dowiedziałam się, że klatka schodowa jest jeszcze piękniejsza. Patrzysz na to i widzisz, że miasteczko mogło kiedyś pochwalić się swoją świetnością, bogactwem. Mówią też o tym porządne okiennice w pozostałych domach. Małych i dużych, drewnianych i tynkowanych, często z wysoką podmurówką.
Skręcam w lewo, mijając uroczy drewniany domek, którego okna wychodzą na synagogę. A w zasadzie najpierw na składowisko macew, prawdopodobnie tych ocalałych z Pasternika, cmentarza żydowskiego. Podchodzę do zamkniętej już synagogi, w której do 2014 mieściło się muzeum i małej synagogi, która jest teraz biblioteką. Zazwyczaj zmierzam prosto do rynku z Pałacem Ślubów, Urzędem Miasta, Kościuszko i fontanną, odpicowanych za unijne dopłaty, ale tym razem skręciłam w prawo.
Dom przy ulicy Kanałowej.
Prawie wszystkie domy wzdłuż ulicy Bożniczej, Kanałowej, oraz Rynku II i III ledwo, ale stoją. Przy niektórych dalej można zobaczyć drewniane wychodki, może te same, których używano 80 lat temu? W końcu przy rozbudowie miasta o sprawne wodociągi było ciężko i większość mieszkańców wybierała się po wodę w dół skarpy, nad rzekę Świnkę. Dziś wodociągi już są, a życie toczy się dalej. Tam, gdzie w kałuży miały bawić się żydowskie dzieci, do zabawy przygotowywało się kolejne pokolenie nowych mieszkańców – był to pierwszy tak ciepły piątek kwietnia, kiedyś idealny na żydowski szabas, dziś na polskiego grilla.
Możliwe, że kilkadziesiąt lat temu wprowadzali się do domów, w których czuć było jeszcze zapachy koszernej kuchni. Czy sąsiedzi mogli planować zawłaszczanie żydowskich miejsc i rzeczy, zanim jeszcze ukończono planowanie getta, rozstrzelano ich na skarpie za synagogą, wywieziono do Sobiboru? Nie tylko w Łęcznej, nie tylko na Lubelszczyźnie. Ile było w tym strachu? Ile zadowolenia? Ile obojętności? Przecież mogli spodziewać się, że prawowici właściciele już po to wszystko nie wrócą.
Dom przy ulicy Kanałowej.
Sama uważam, że pewnych zachowań nie powinno oceniać się z perspektywy czasów pokoju, dlatego staram się tego nie robić. Tym bardziej, że moja dalsza rodzina, pochodząca z innej części Lubelszczyzny również przejęła dawny majątek Żydów.
Sznajderman zadaje jednak pytanie: czy obojętność może zabić? Tego nie wiem, ale z każdą stroną książki rosło we mnie poczucie wstydu, które i tak już miałam. Bo będąc obojętnymi, też stajemy się odpowiedzialni za historię. Dla przyzwoitości powinno się więc przynajmniej pamiętać. Monika Sznajderman tłumaczy, że w Łęcznej, ale i w całej Polsce, ścierały się dwie nacje i kultury, które z obu stron nie chciały i nie wiedziały jak do siebie dotrzeć. Co nie znaczy, że ta, której już nie ma, nie powinna być zapamiętana. Że powinno się pozostać na nią równie obojętnym, jak 80 lat temu. Że posiadanie dziadka w AK, nawet jeśli służył na froncie przez kilka tygodni, wymaga stuprocentowej uwagi i bezgranicznego szacunku. Że przejazd Kościuszki przez miasto zasługuje na pomnik. Ale znikanie setek sąsiadów już nie.
Dawny majątek dworski w podłęczyńskich Ciechankach.
I choć do oddalonych o kilka kilometrów od Łęcznej Ciechanek, gdzie druga, polska część rodziny Sznajderman miała swój ziemski majątek, też się wybrałam i z żalem patrzyłam na obraz nędzy zionący z gnijącego budynku oraz jego otoczenia: składu butelek, zdezelowanego rowerka dziecięcego i folii zamiast szyb w oknach, to moje myśli były gdzie indziej. Bo te ruiny mają wielką, informacyjną tablicę przy wjeździe, a żaden z łęczyńskich rynków tablicy, poza tą unijną o dopłatach, nie ma.
Nie obwiniam też swoich nauczycieli, piszę o rzeczywistości sprzed ponad 20 lat, kiedy nie było jeszcze tylu książek mówiących o Żydach w Polsce otwarcie, czy stron internetowych jak Wirtualny Sztetl, z której korzystałam przy pisaniu tej notki. W Łęcznej coś jednak się zmieniło. Kościuszko stoi odrestaurowany przy rozbudowanym Urzędzie Miasta, stary kościół z plebanią lśnią nowym blaskiem, park przy dworze został uporządkowany. A o Żydach jak nic nie było, tak nie ma.
Zachód słońca w drodze powrotnej z Ciechanek.
Everyone has a need for identity and faith
I read Monika Sznajderman's "Pepper Counters" in one breath in 2018. I immediately decided to write about the history of Łęczna, which I know, or rather which I do not know at all. Not without the fear that has accompanied me by now. However, I find this as my need for identity and faith that I want to convey to you. Because the history of Łęczna did not start with a coal mine and a football club.
The need for identity
Some people need their local identity. So it's good that they know it as it really is. There is no plaque commemorating Jews in Łęczna, except the one on the wall of the synagogue, which reminds that over 1 000 of them were murdered. Invisible enough that until I started looking for information for this blog post, I did not know about its existence. There is nothing about the ghetto itself, doesn’t matter that it was open for a while. One can only guess its existence by the presence of a synagogue. But there is a statue of Tadeusz Kościuszko in front of the town hall, whose name was chosen for my primary school. Kościuszko supposedly came there for a horse fair. Maybe he was just passing by on his own horse. Or maybe he was never there. A great but one man deserved the title of the hero of my town. Because for Łęczna in 1918, when Poland slowly started tasting its freedom, he was the kind of hero it needed. The boar from the coat of arms, which saved the entire town from a fire, and about whom I learnt only from the brochure distributed on the occasion of the circular anniversary of granting city rights in 1997, was not a sufficiently worthy hero. But in the 1970s, Łęczna’s Pewex mall was named in his honor. He tapped in the water from a fountain in the patio, and now stands, somewhat looking unlike himself, in the former marketplace. Samsonowicz, a great explorer of black gold, had to wait for his turn until the 1980s, when his name was given to the pastelose blocks complex and Primary School No. 3. It was the same with the sports club, the largest contemporary pride of Łęczna after the coal mine, which was founded only in 1979 . A decent football pitch was built in the vicinity of the Jewish cemetery, together with the exclusive in the 80's and 90's the estate of Słoneczko detached houses.
“Dzik” shopping mall. Former Pewex. The boar from patio dissapeared, the name stayed.
Let's assume, however, that Kościuszko really came to Łęczna to buy horses. I do not think that the market was run only by Poles. Certainly not all of Łęczna dealt in trade, and this one had to exist on a large scale, as Łęczna still has got three markets. Especially that in the years in which Kościuszko could actually pass by Łęczna, about 35% of locals were Jewish, and before the 2nd world war the percentage grew to 54%. Over 2 200 orthodox Jews, with washers and peyos when it comes to men and wigs on shaved female heads, as well as Chassidim, fighting in uprisings, which let Łęczna enjoy city rights and teem with life, the news of which was going far-off in the country. Jews who did not deserve such a memory as Kościuszko, even though they lived here for over 400 years.
Sznajderman wrote down her father's family history. Jewish one. She did not talk a lot about the Polish side of the family, as she claims that enough has already been said in the country. And certainly disproportionately more than about the largest minority in the country, which once just disappeared. And that's it.
One of the dinosaurs in Podzamcze. The attraction is mentioned even on Wikipedia.
Fortunately, you don't need a trained eye of the observer to find Jewish traces in Łęczna, but I had to discover them and connect them in my head when I was already in a college and I became responsible for the education myself. Because, although I went to school in Łęczna for almost 7 years, I do not remember that I have ever taken part in lessons about the history of Łęczna, both Polish and Jewish. This is weird. Łęczna itself is not a place full of monuments that you wouldn’t be able to see for 7 years. Only twelve are listed on Wikipedia. The Lublin region is not a region where you can find synagogues in every town. The one in Łęczna also survived by a miracle - there was not enough money and motivation for its demolition.
As if by mist I remember the only trip to the synagogue in which I was captivated by the altar, pulpit - a bimah, so different from the one in the old church, standing in the middle like a large canopy. Not so much and so much at the same time. No wonder, since I didn't have any reference point, I didn't understand where I was. In today's surroundings of a mining settlement in the distance and post-state farm blocks just around the corner, it seems that the synagogue fell at the end of the old town, just above the escarpment, from the sky. Yes, we, the children from primary school, found ourselves in it as if by chance too.
Old church. For years I only pass it by.
The need for faith
I am not a believer, but I have a good memory and some good books on Jewish history already read. It is because of the memory, but also because of the feeling of shame after each subsequent reading, that it was only after many years that I put all the Łęczna puzzles in my head and my Way of the Cross is not built between blocks by the priest of an old parish, which most often serves as a walking or running route for residents of nearby blocks. My Way of the Cross is a must-walk in Old Łęczna.
Why so late? Because if you lived in a block of flats, you probably were not a native of Łęczna and had no one to go to, except for sporadic markets, the only reminiscence of former fairs famous all over the country. In her book, Monika Sznajderman mentions her grandfather's diary, who wrote about the dialect of the city dying on Fridays. After the war, Jewish markets were efficiently replaced by Monday's so-called Russian markets. Around the markets grew tin halls, in which there were state stores, including furniture, and in the 90s second-hands. But it wasn't just with Old Łęczna. Similarly, you did not go for truly Polish "heirs" Podzamcze, unless to see dinosaurs, but certainly not to the park near the court.
Big synagogue in Łęczna.
Or maybe because, for some indescribable premonition, it was different and did not fit into the rightful culture of the Łęczna housing estate?
After reading Monika Sznajderman's book, my path took on a completely different dimension, which is why I started my first visit to Łęczna after reading the changed route, which she mentioned in the book.
A house in Kanałowa street.
As usual, I passed by the old church, and after a bizarre crossroad that leads to Podzamcze or the lakes, I turned left. I passed a series of tenement houses, one of which, with a pharmacy, is distinguished by beautiful iron decorations on the upper floor balcony. When I entered it, I learnt that the staircase is even more beautiful. You look at it and see that the town could once boast its splendor, wealth. Decent shutters in other houses also speak about this. Large, wooden or pargeted, often with a high foundation.
I turned left, passing a charming wooden house whose windows overlook the synagogue. Or basically, first the matzevot, probably those who survived from Pasternik, the Jewish cemetery. I approach the closed synagogue, which until 2014 housed a museum and a small synagogue, which is now a library. I usually get straight to the market square with the Wedding Palace, City Hall, Kościuszko and the fountain, pitted for EU subsidies, but this time I turned right.
A house in Kanałowa street.
Almost all the houses along Bożnicza, Kanałowa St. and Rynek II and III are barely, but standing. With some you can still see wooden outhouses, maybe the same ones that were used 80 years ago? In the end, it was difficult to expand the city with efficient waterworks, and most of the residents were going down the embankment to get water from Świnka River. Today, the water supply is already there, and life goes on. Where Jewish children were supposed to play in a puddle, there were another generations of new residents preparing to play - it was the first such warm Friday of April, once perfect for a Jewish Sabbath, today for a Polish barbecue.
It is possible that dozens of years ago they moved into homes where they could still smell the kosher kitchen. Could the neighbors plan the appropriation of Jewish places and things before the ghetto planning was completed, they were shot on the embankment behind the synagogue, taken to Sobibór? Not only in Łęczna, not only in the Lublin region. How much fear was there? How much satisfaction How much indifference? After all, they could have expected that their rightful owners would not return for all this.
A house in Kanałowa street.
I myself think that certain behaviors should not be judged from the perspective of peace times, which is why I try not to do so. Also because I have such examples within my family from Lublin region, which also took over the former Jewish property.
However, Sznajderman asks the question: can indifference kill? I don't know that, but with every page of the book I felt a shame that I already had. Because being indifferent, we also become responsible for history. For the sake of decency, you should at least remember. Monika Sznajderman explains that in Łęczna, but also throughout Poland, two nations and cultures clashed, and both of them did not want and did not know how to reach each other. Which does not mean that the one that is no more present should not be remembered. That one which remainshould remain indifferent to the other one as it was 80 years ago. That having a grandfather in the Polish Army, even if he served on the front for several weeks, requires one hundred percent attention and unlimited respect. That Kosciuszko passing by the town deserves a monument. But the disappearance of hundreds of neighbors is not.
A former manor in Ciechanki.
And although I went to Ciechanki, a village a few kilometers away from Łęczna, where the Polish side of the Sznajderman’s family had their property, and regretfully looked at the image of misery breathing from the rotting building and its surroundings: the composition of bottles, a dilapidated bicycle and foil instead of glass in the windows, my thoughts were elsewhere. Because these ruins have a large, informative plaque at the entrance, and none of the Łęczna plaque markets, apart from the EU ones, with surcharges, has any.
I do not blame my teachers, I write about reality from more than 20 years ago, when there were not so many books talking about Jews in Poland openly, or websites like the Virtual Shtetl, which I used while writing this note. However, something changed in Łęczna. Kościuszko is restored by the extended City Hall, the old church with the presbytery shines with new splendor, the park by the court has been tidied up. And about Jews, as there was nothing, so it is not.
Sunset on the way back from Ciechanki.
#lifewithkasia#zydziwpolsce#leczna#childhood#memories#19kwietnia#laczynaspamiec#akcjazonkile#polinmuseum
0 notes
Text
19kwietnia 2020
Dziś po raz pierwszy zamówiłam kwiaty dla Domi
0 notes
Photo
pamiętamy 🌼🌼🌼 #Repost @polinmuseum with @repostapp ・・・ #April19 - #74anniversary of the #WarsawGhettoUprising. More than 1,000 #volunteers will be share out today in Warsaw paper daffodils during the #DaffodilsAction, which commemorates the #heroes of 1943. #19kwietnia - 74. rocznica powstania w getcie warszawskim. Ponad 1000 wolontariuszy będzie dziś rozdawać w Warszawie papierowe żonkile w ramach akcji Żonkile, która upamiętnia bohaterów z 1943 roku. #ŁączyNasPamięć #Polinmuseum #polin #jewishmuseum #jewish #museum #muzeum #akcjażonkile #2017 #akcjazonkile #powstaniewgetcie #warsaw #warszawa #warsawghetto #warszawskiegetto #getto #ghetto #1943 #daffodils #neveragain #neverforget #volunteer #powstaniewgetciewarszawskim (w: Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN)
#akcjazonkile#museum#powstaniewgetciewarszawskim#2017#volunteer#neverforget#april19#muzeum#repost#akcjażonkile#warsaw#warsawghettouprising#jewishmuseum#daffodilsaction#warszawa#neveragain#ghetto#polin#łączynaspamięć#jewish#1943#getto#warszawskiegetto#powstaniewgetcie#heroes#warsawghetto#polinmuseum#volunteers#74anniversary#daffodils
0 notes
Photo
Przy wejściu do metra Centrum w Warszawie powstaje mural upamiętniający powstanie w Getcie Warszawskim. Fot. Dawid Żuchowicz #AgencjaGazeta #mural #streetart #sztukauliczna #metrocentrum #Warszawa #Warsaw #żonkile #yellow #żółty #marekedelman #powstaniewgetciewarszawskim #memory #pamięć #photooftheday #instadaily #19kwietnia #1943
0 notes