#���Kwadransie
Explore tagged Tumblr posts
Text
Wtorkowe przeboje
Żeby Was... Wtorek. A za wtorkiem środa. Posłuchajcie:
Poniedziałek :P Lidka to jest, kurwa, niezły magik. Udało jej się spadać do domu o 19, to już kombinuje z 18. Ale niespodziewanie wpadł Don na profilaktyczny opierdol i Lidka o 20:30 była jeszcze na zakładzie XD Była wściekła, arogancka i waliła drzwiami. Ale nie ma. Za 8h ma płacone i 8h musi siedzieć. By jej Don wcześniej wyjść pozwolił. Jakby wyszło, że przycina po 2-3h pracy to by niewolniczo i za darmo jebała do końca swych dni. A może nawet i dokładała do interesu. - Przyniosła nowe paluchy, bułki z parówką i dwa rodzaje chleba. To ma być sprzedawane pod kodem tego a to tego. Zrobiłem zdjęcia na grupę i wysłałem opis żeby dziś nie było, że nie wiedzieli. Po pięciu minutach już się zmieniło, ale część zdążyłem sprzedać. Po kolejnym kwadransie znowu się zmieniło, bo jednak za drogo. Pytam więc jak ma być ostatecznie, bo towar się sprzedaje i coś muszę powiedzieć tym z rana. "Jak powiem, tak ma być!" i jebnęła drzwiami.
//
Dziś piękne słońce. W końcu. Po wczorajszych deszczach to jak lód na oparzenie. Do fryza prawie się spóźniłem, bo akurat robole zablokowali most. Kto ma szczęście takie jak ja? Dobrze, że na fotelu był dziadek który lubił pogadać.
//
Piękny idę zaraz do roboty. Zraza na przegryzkę i heja. Nie chce mi się za bardzo :P Nie wiem czego mogę się spodziewać. Okresowa Kierowniczka + Kuc z Manekinem i dostawami... Pewnie zdążyła trzy razy stracić przytomność z wkurwienia. Nie zazdroszczę żadnej ze stron.
//
Manekin na dziś:
W niedzielę nakroiła sera i schowała go bez opisu do lodówki. Kiero do niej dzwoni o ten ser. Ona nie wie o co chodzi. Kiero wysyła jej MMS. Opis tego co się stało jest niepowtarzalny. Mówi��c po polsku, skroiła dla klienta ser, ale jej się nie podobał więc nie sprzedała. A nie spisała go na zwroty ani nie opisała, bo sama nie wie dlaczego. O.O
//
Módlmy się o spokojny dzień.
13 notes
·
View notes
Text
18.06.2024 wtorek
1. Znowu jestem na jakimś szkoleniu.
2. Pogoda jest potworna.
3. Weszłam dziś do Żabki na śniadanie w postaci frytek z nuggetsami za 7.50 zł.
Żabka duża, jedna kasa czynna, samoobsługowa zamknięta, przyjęcie towaru i za cały personel dwie dziewczyny.
Te frytki są termicznie obrobione, a do pieca wrzuca się je na 2 minuty. Po kwadransie czekania poszłam spytać, o co kaman. Okazało się, że piec pikał, więc dziewczyna je wyjęła i odstawiła na blat, po czym wróciła od obsługiwania klientów 🙈
Ciekawe ile bym czekała.
7 notes
·
View notes
Text
Zrobiliśmy wczoraj wypad do lasu na hamaczki. Pan Rower usnął zupełnie, mnie było jednak za gorąco i rozebrałam się do koszulki.
Las niesamowity. Nagrałam nawet śpiew ptaków, ale tu audio się nie da wrzucić ;(
Muszę pomyśleć o większych hamakach, bi najpierw gruchnął na ziemie Pan Rower, a po kwadransie ja ;D
Rety jak ja kocham te formę odpoczynku!
42 notes
·
View notes
Text
Dumbo (1941) - Dumbo to film, który człowiek albo oglądał, albo wydaje mu się, że go oglądał. Ja na przykład zaliczam się do tej drugiej kategorii i po obejrzeniu tego filmu już na 100%, stwierdzam, że w mojej pamięci wymieszały się tutaj motywy z równie starego Pinokia. Wydawało mi się, że film opowiada o słoniu z dużymi uszami, który odkrywa, że umie latać, więc leci w świat. A tu niespodzianka: nie dość, że nigdzie nie odlatuje, to jeszcze ten motyw pojawia się dopiero w ostatnim kwadransie. Tak naprawdę to film o dyskryminacji, niesprawiedliwości i psychologicznym okrucieństwie. Ze względu na to ile mam do zarzucenia temu filmowi, niżej znajdziecie dokładne streszczenie, więc jak ktoś planuje samodzielne oglądanie, niech dalej tego nie czyta.
Zaczyna się od tego, że bociany rozrzucają małe zwierzątka do ich „matek” (nigdy nie rozumiałem jak można było wymyślić tak głupie wyjaśnienie dla smarków skąd się biorą dzieci), w tym do żyjącej w cyrkowej niewoli słonicy Jumbo. Okazuje się, że Jumbo Junior ma znacznie większe uszy od typowego słonia. Matce to nie przeszkadza, ale pozostałe słonice od razu zaczynają wytykać małego trąbami i jeszcze doklejają mu złośliwy przydomek: Dumbo, czyli głupek. A gdy tylko JJ (Jumbo Junior - tak nazwała go matka i tak ja będę go nazywał) zostaje zaprezentowany publiczności, od razu złośliwe dzieciaki zaczynaja go gnębić (gdzie do cholery była ochrona!?), za co główny prowodyr dostaje zasłużone lanie od pani Jumbo. Pani Jumbo zostaje potraktowana jak dzikie zwierzę ze wścieklizną i zostaje zamknięta w odizolowanej klatce. Pozostałe słonice wykazują się całkowitym brakiem zrozumienia i o wszystko obwiniają JJa. Jedynie cyrkowa mysz staje w jego obronie i próbuje mu pomóc odnale��ć swoje miejsce w cyrku. Gdy właściciel cyrku zasypia, mysz szepcze mu do ucha kilka pomysłów, a ten myśląc, że doznał natchnienia, postanawia wdrożyć je w życie. JJ ma zostać przysłowiową wisienką na torcie w widowiskowym numerze, w którym słonie tworzą żywą wieżę. Przedstawienie, które najwyraźniej nie było wcześniej ćwiczone kończy się katastrofą po tym jak JJ potyka się o swoje uszy i uderza o podstawę wieży, co wywołuje efekt domina, który kończy się rozwaleniem wszystkiego dookoła. JJ oczywiście zostaje za wszystko obwiniony. Zero w tym winy kierownika, który zaproponował tak niebezpieczny spektakl i zaprezentował go publiczności bez sprawdzenia czy to w ogóle jest wykonalne. JJ zostaje przeniesiony do drużyny klaunów, a słonice uroczyście deklarują, że nie uznają go za słonia (jeśli kiedykolwiek go za niego uznawały). W przedstawieniu klaunów JJ odgrywa rolę dziecka skaczącego z płonącego budynku podczas gdy klauni odgrywają role nieudolnych strażaków. Przedstawienie jest nawet zabawne, a publiczność jest zachwycona. Wydaje się, że JJ znalazł swoje miejsce w cyrku, ale jednak jest nieszczęśliwy. Nic dziwnego. Ludzie nie śmieją się dzięki niemu, tylko śmieją się z niego. A na domiar złego klauni chcą bardziej doprawić spektakl zrzucając go z jeszcze większej wysokości. W końcu słonie są z gumy, więc się nie połamie (przegapiłem jakąś lekcję biologii!?). Podczas świętowania udanego dnia, jeden z klaunów upuszcza butelkę z szampanem do beczki z wodą. JJ i mysz potem piją z tej beczki i doznają narkotycznych wizji jak po LSD (fun fact: scena ta została lata później sparodiowana w Kubusiu Puchatku w piosence o słasicach i łoniach). Następnego dnia budzą się na drzewie i zastanawiają się jak tam trafili. Mysz po rozmowie z okolicznymi ptakami stwierdza, że JJ musiał tam polecieć. Jeden z ptaków wręcza im „magiczne piórko”, które sprawi, że JJ ponownie poleci. Sprawdzili - zadziałało. JJ potrafi latać! Postanawiają wykorzystać tę umiejetność do podboju cyrku. Zgodnie z zapowiedzią klaunów, JJ zostaje zmuszony do skoku ze znacznie większej wysokości, co raczej na pewno go zabije. Ale nie szkodzi, ma „magiczne piórko”. Niestety spadając gubi to piórko i dopiero wtedy mysz wyjaśnia mu, że go nie potrzebuje i poleci własnymi siłami (czemu nie powiedziałeś mu o tym już po pierwszej próbie?). Tak też się dzieje i niedługo później JJ staje się globalną sensacją jako pierwszy i jedyny latający słoń. Jego matka zostaje uwolniona z izolacji, dostają własny cyrkowy wagon i żyją sobie w dostatku w cyrku ciesząc się powszechnym szacunkiem. Happy end.
CZY ABY NA PEWNO???
Przede wszystkim dlaczego JJ po odkryciu, że umie latać został w tym toksycznym środowisku, gdzie całe dotychczasowe życie był traktowany jak śmieć? Dla matki? Matka na pewno chciałaby dla niego lepszego życia, a nie tkwienia w cyrkowej niewoli jak ona (nie żeby miał po tym zostać lordem Sithów). Nawet jeśli teraz są traktowani z szacunkiem, nie zmienia to krzywd, których doznali. JJ musiał udowodnić, że jest żywą kopalnią złota, żeby w ogóle być traktowanym jak żywe stworzenie, które też czuje i cierpi. Cyrkowa społeczność nie zasłużyła na jego unikalną zdolność i powinni dostać to, na co zasłużyli, czyli kopa w D. A zamiast tego JJ daje się wykorzystywać jako gwiazda cyrku i wszyscy na tym korzystają. A jako jedyny latający słoń może mieć cały świat u swych stóp, więc gdzie indziej mógłby żyć równie dobrze albo nawet i lepiej.
Poza tym mam zastrzeżenia do sceny picia alkoholu. Można to postrzegać jako bardzo przesadzone ostrzeżenie przed używkami i to nawet by się sprawdziło, ale to właśnie dzięki temu JJ odkrył, że potrafi latać. Alkohol może sprawić, że robimy rzeczy, których na trzeźwo nawet byśmy nie wymyślili i tak też się stało w tym przypadku. A może JJ pod wpływem alkoholu podjął próbę samobójczą i skoczył z urwiska? Tego nie wiemy, ale to zdarzenie odmieniło jego życie na lepsze. Ktoś mniej inteligentny mógłby wyciągnąć z tego niewłaściwe wnioski. Nic dziwnego, że na Disney+ przed filmem wyświetla się ostrzeżenie.
Jako dorosły człowiek, który na własnej skórze doświadczył prześladowań, ciężko mi patrzeć na ten film jako na bajkę dla dzieci. Może z perspektywy ludzi, którzy przeżyli pierwszą wojnę światową i właśnie doświadczają drugiej, Dumbo właśnie tym był, ale dla mnie to potencjalnie szkodliwy dla dziecka dramat psychologiczny. Może stanowić przestrogę przed okrucieństwem ze strony społeczeństwa, zwłaszcza, że JJ tak naprawdę zupełnie niczym nie zawinił, ale odnoszę wrażenie, że nie taki był zamysł twórców. Wygląda to raczej na sugestię, że jeśli żyje się w toksycznej społeczności, należy spróbować się do niej dopasować wszelkimi możliwymi sposobami, a to bardzo krzywdzące myślenie. A gdyby JJ nie odkrył, że umie latać? Z pewnością by tam zdechł przed dożyciem dorosłości i nikt nie czułby się winny z tego powodu, a winni byli wszyscy oprócz niego, jego biednej matki i myszy. To film o prześladowaniu, a prześladowania zasługują tylko na krytykę i pogardę. Tego tutaj zdecydowanie zabrakło.
2 notes
·
View notes
Text
21 lutego 2023 i PSI DRAMAT
OMG... ale jestem senna.
Padam.
Wczoraj był dzień “przełomowy” w naszym życiu ze szczeniaczkiem.
Minął nam dokładnie tydzień wspólnego życia. Po porannym spacerku przycięłam jej futerko między fasolkami łapek (bo miałam problem z doczyszczeniem ich po spacerze). Po pracy zabraliśmy ją na szczepienie, kolejna Pani Wet zakochała się. Myślała, że nasze psiecko jest rasowcem collie lub australijczyka. Zaskoczyła ją wiadomość o kundelkowym rodowodzie i nie mogła uwierzyć, że ostatni, najmniej chciany szczeniak z miotu to właśnie nasze pstrokate psie cytuję “też bym od razu ją brała!”. Patrząc na łapki oszacowała, że urośnie duża (kolejna wersja rokowań na przyszłość), raczej większa niż mniejsza. i że prosi o wpadanie w odwiedziny, bo ją zwyczajnie ciekawi jaki kundelek ostatecznie wyrośnie z tego szczeniaczka.
Szczepienie było. Dostaliśmy krople na zapalenie spojówek, skierowanie na badanie kału i życzenia zdrowego chowania.
Kupiliśmy leki w drodze powrotnej, zakropiliśmy jej oczy, zostawiliśmy w pokoju dziennym, za barierkami i pojechaliśmy na zakupy spożywcze na cały tydzień do dyskontu.
Jak wychodziliśmy był LAMENT.
A jak wróciliśmy... było cichutko. O. zadowolony uspokajał otwierając zamki w drzwiach, że najwidoczniej już przywyka. Otwieramy drzwi, a na korytarz wypada ta puchata kluczeka piszcząc radośnie i machając ogonkiem.
O.O JAK!???
No i się okazało się, że PRZESKOCZYŁA nad barierką.
Skończyła 13 tydzień i PRZESKOCZYŁA nad barierką.
Nie pogryzła nic, ale i tak STRACH, bo teraz będzie mogła buszować po przedpokoju i po kuchni. Nie po to wydaliśmy tyle kasy na barierki by kangurzyca je przeskakiwała! Odstawiliśmy ją za barierkę - próbowała przeskoczyć, piszczała, płakała. Był dramat, ale nie przeskoczyła - widocznie kiedy została sama w domu adrenalina dała jej super moce... Ustaliliśmy, że rozpakujemy zakupy, zjemy kolację i ja lecę najpierw odbyć umówioną rozmowę telefoniczną, a potem spać, zaś O. jeszcze pogra, weźmie małą na ostatni spacer, wykąpie się i do mnie dołączy w sypialni.
Z tym telefonem wyszło chujowo - koleżanka bardzo się cieszyła, że mnie słyszy, ale okazało się, że o umówionej godzinie nie może jeszcze ze mną rozmawiać, bo się nie wyrobiła z usypianiem dzieci, że zadzwoni o 10 min później (to jest telefon, na który umawiamy się już 4 raz i z jej winy nie dochodzi do skutku, bo za każdym razem coś-tam mają jej dzieci). Minęło 10 min i nie dzwoniła. Po kwadransie, już zestresowana i POTWORNIE zmęczona napisałam czy już mogę zadzwonić. Nie odpisała. Odpisała dopiero na 30min po umówionej godzinie z info, że dzieci śpią i może rozmawiać... a ja już miałam wszystkiego pod kurek. Byłam na nią i to opóźnienie nieproporcjonalnie do sytuacji zirytowana, po prostu MAM DOŚĆ. Muszę odpocząć i się zregenerować. Napisałam, że w środę wolę się ustawić, ale o wcześniejszej godzinie, bo po prostu PADAM.
Poszłam pod prysznic i spać. Leżałam w łóżku czytając książkę, kiedy mój partner wrócił ze spaceru i zmartwiony upewniał się czy wszystko ok, bo nie wyszłam mu pomóc przy myciu łapek po spacerze. Jest ok - irytowałam się - ale poszłam SPAĆ! Zakomunikowałam przecież, że mam dość. Jak chodzę rano i w południe na spacery to on nie biegnie mi pomagać z czyszczeniem łapek przecież... Już się wkurzyłam. Ale on uznał, że w takim razie on tego co mówiłam wcześniej też nie zarejestrował, że jest po prostu inaczej niż zazwyczaj i to obudziło w nim niepokój. Też jest przebodźcowany i zmęczony.
Odłożyłam książkę, zapadałam w sen słysząc za zamkniętymi drzwiami tuptanie psich łapek w pokoju dziennym i dźwięk bieżącej wody pod prysznicem. Odpływałam. Przyjemne, ciche, kojące odgłosy... I nagle mój chłopak krzyczy moje imię. Nie krzyczy. Mówi podniesionym, zaalarmowanym tonem! Przestraszona zerwałam się z łóżka. Wchodzę do pokoju, a tam połowa kanapy czymś upaćkana... A PIES STOI NA STOLE (tym na którym jemy, około 80cm nad ziemią) i chłepcze wodę z mojej szklanki (tej z której piłam do kolacji). Nasz szczeniak ma jakieś 20 cm wysokości i króciutkie nóżki! JAK ONA WSKOCZYŁA NA STÓŁ!? Krzesła były przysunięte. JAK!? JA w szoku i w niedowierzaniu z powodu tego absurdu wyciągnęłam tel i zrobiłam jej zdjęcie, bo kurcze, JAK!? A mój chłopak zamarł... podniósł coś z kanapy i mi pokazuje... papierek po GORZKIM MERCI. Jedyna czekoladka, której żadne z nas nie chciało zjeść i która leżała sobie na stole, poza zasięgiem małych łapek jak wierzyliśmy...
I co teraz?
Było już po 22.
Ja tel do mamy, sis, weta (taty mojej przyjaciółki) - odebrała tylko sis. Powiedziała, że w razie potrzeby wywołania wymiotów należy podać wodę utlenioną, ale póki co nie trzeba panikować. Wspominałyśmy jak teraz wszyscy panikują z powodu czekolady, a jak kiedyś nasz Fux regularnie kradł czekoladę i nic mu nie było. Oczywiście nie wiadomo czy nasze psiecko też tak zniesie zatrucie, wszak gorzką czekolada może być dla niej akurat totalną trucizną, więc lepiej obserwować i w razie objawów płukać żołądek. Teraz to trochę narażanie pieska na niepotrzebne cierpienie. Może lepiej poczekać i sprawdzić czy faktycznie maluch się źle czuje? Przekazałam to O. - był oburzony moim brakiem popłochu. Poszłam na spokojnie szukać czy mam w apteczce wodę utlenioną. W tym czasie mój chłopak absolutnie nie zadowolony z takiej propozycji (obserwacji) zaczął dzwonić po ostrych dyżurach weterynaryjnych przeczesując mokre ręką wciąż mokre włosy i chaotycznie zbierając jakieś elementy swojej garderoby. Wciąż mi powtarzał - a internet go wspierał - że czekolada szczególnie gorzka to śmiertelna trucizna dla psa, że musimy jej ratować życie, jak ja mogę być tak spokojna!?, że trzeba jak najszybciej przepłukać jej żołądek... W końcu odebrali od niego tel na jednym z pogotowi weterynaryjnych, zalecono obserwację, ale również profilaktyczne płukanie żołądka: jeżeli piesek poczuje się źle to należy podać 10ml wody utlenionej, pozwolić jej zwymiotować, a potem podać węgiel. Jeżeli piesek będzie dawał objawy zatrucia nadal mamy przyjechać do kliniki. Czyli w zasadzie potwierdzili to przy czym ja obstawiałam.
Nie znalazłam wody utlenionej w domu - mam kilka specyfików do dezynfekcji ranek (bo w tych kategoriach myślę o wodzie utlenionej), ale nie miałam wody utlenionej. Spanikowany O. zaczął szukać aptek całodobowych. Najbliższa daleko. Spanikowany (chociaż twierdził, że WCALE nie jest spanikowany, dziś będę musiała z nim o tym pogadać) ubrał tylko spodnie, buty (bez skarpet), kurtkę na gołą klatę i pobiegł z mokrą głową do samochodu. Wcześniej przypomniałam sobie, że Programista ma wodę utlenioną, a mieszka znacznie bliżej niż ta aptek 24h - zadzwoniłam, odebrał, bardzo się przejął, oczywiście użyczył nam swoją butelkę wody utlenionej. Prosiłam O. by uważał na siebie, a on wszedł w nuty dramatyczne, że “musimy uratować jej życie! Ona może zaraz umrzeć!” i pobiegł do mojego przyjaciela...
A przez cały ten czas radosny szczeniak biegał po domu rzucając sama sobie piłeczkę i nie zdradzając żadnych objawów gorszego samopoczucia... Ech...
Widząc, że płukanie żołądka będzie tak czy owak czekało małą zaczęłam rozpuszczać w kuchni łyżkę masła i mieszać ją z węglem. W tym czasie szczeniaczek zostawiony za bramką wszedł w znowu dramatyczne nuty “nie chcę zostawać sama!” i odśpiewała pieśń skomlenia @_@ próbując przy tym przeskoczyć przez bramkę. Momentami łapała się łapkami o szczyt bramki i próbowała się podciągnąć na tyle by przeskoczyć/przeżucić się/przeważyć balans swojego ciałka na drugą stronę.
JPDL!
Ech, musimy dziś podnieść bramkę o kilka centymetrów, być może nawet na dole zabudujemy przejście drewnem, które nam zostało z małego remontu sprzed 2 tyg (remontu by stworzyć “bezpieczny dom dla pieska” ech). W głowie miałam HAŁAS... a tak chciałam spać... kurde...
Gdy poszłam pogłaskać tego małego kangura w jej brzuszku działy się dość głośno RZECZY - burczenie, ssanie, olbrzymie wzdęcie naprawdę wskazywało na to, że TRZEBA jednak płukać żołądek. Ech. Oczywiście piesek przeszczęśliwy, gdy wlazła mi na kolana i się przytuliła. Ucichła. Nie mogę się doczekać szkolenia u behawiorysty...
Wrócił O. z wodą utlenioną, mój przyjaciel pisał z prośbą o update, bo sam się przestraszył tak bardzo o jej życie, że chodził po ścianach ze stresu.
Wypiła roztwór wody z wodą utlenioną. W kilka minut, kiedy zachęcaliśmy ją, aby dopiła do końca po prostu zaczęła wymiotować. To dla nas było na tyle niespodziewane (że tak szybko), że nie złapaliśmy jej w porę i zarzygała nam kanapę (obok tego miejsca, które wcześniej uświniła czekoladką). Potem chodziła po podłodze i wymiotowała, i wymiotowała, i wymiotowała.
Gdzie TO WSZYSTKO się mieściło w tak malutkim piesku? Bo nie mam pojęcia!? O. asekurował nasze psiecko przy zwracaniu, a ja sprzątałam. Wykorzystałam rolkę ręcznika papierowego i jedną rolkę papieru toaletowego. Pić już nie chciała. Przynajmniej nie od nas. Za to po wszystkim zamerdała, wskoczyła na na kanapę i zaskoczyła nas próbując wskoczyć ZNOWU na stół. Lot ma jak Batman, jakieś 1,5m przeskoczyła. Ale jebła o kant stołu i O. już ją załapał w locie. Dokonaliśmy prędkiego przemeblowania - rozsunęliśmy stół i kanapę. Przestawiliśmy doniczki z kwiatkami...
Wzięłam tego rozmerdanego gałgana i nakarmiłam ją masłem z węglem. Smakowało.
Uznaliśmy, że zarzyganą podłogę umyjemy jutro (dziś) rano, bo było już po 23 i nie chcieliśmy włączać robota... ani nam się nie chciało jeździć na mopie...
PADNIĘCIE walnęliśmy do łoźka... Stresująco.
Ech, stresująco...
Mam ochotę UKATRUPIĆ tą samobójczynię!
A ona wlazła mi pod kołdrę i hop, będzie się do mnie przytulać...
Dziś rano była grzeczna do momentu wyjścia na siku. Wszystko było ok, ale zesikała się na wycieraczkę. Trzeba wynosić na trawnik. Kurwa.
A potem zwróciła całe śniadanie na podłogę, tuż po tym, jak nasz robot sprzątający umył podłogę w całym mieszkaniu. Zaczęła też na robota szczekać (po tygodniu bycia cichutkim pieskiem, nagle UJADA). Ja ściągnęłam z kanapy jeszcze wczoraj obicie i włożyłam je do pralki, a “niunia” wlazła na ten “GOŁY” mebel i chyba znowu na niego zwróciła. Albo nasiusiała. Nie wiem. Niemniej pojawiła się plamka, która musiałam przed chwilą doczyszczać...
Obecnie jest na nią WKURWIONA i jest mi jej szkodzą, dlatego dla jej własnego dobra wsadziłam ją do klatki kennelowej (gdzie nie lubi siedzieć) - aby mnie nie prowokowała do wyrzucania jej, że próbuje się zabić i jest niegrzeczna... bo w końcu ona jest tylko szczeniakiem, to ja muszę swoje emocje i swoją dupę ogarnąć by nie wyżywać się na niej za mój własny strach o jej życie...
Fajny z niej piesek...
Fajnie, że przeżyła. Szkoda, że jest tak skoczna... bo to może grozić jej życiu... a tak się cieszyliśmy, że zmodyfikowaliśmy mieszkanie w taki sposób, by chronić zdrowie ii życie szczeniaka przed jej własną ciekawością.... Ech... Padam.
6 notes
·
View notes
Text
Obecnie chodzę do pracy na rano, gdy jest jeszcze chłodno, zakładam wówczas to, co wydaje mi się odpowiednie do pogody. Mam w pracy mało okien i zimną posadzkę, więc wytrzymałam sobie spokojnie swoją turę nie myśląc wcale o tym, co mam na sobie. Trali lali la.
Wszystko zmienia się w drodze powrotnej gdy po kwadransie drogi jestem już tak zgrzana, że mam ochotę sturlać się do studzienki ściekowej.
5 notes
·
View notes
Text
Ciągnęli go przez mroczny, bezkresny korytarz. Po jego bokach rozciągały się cele; wszystkie były brudne, bez jakiegokolwiek oświetlenia. Oddzielały je od świata zewnętrznego potężne, stalowe drzwi z małymi, zakratowanymi okienkami.
Jego okowy szurały o posadzkę, emitując przy tym złowieszczy dźwięk. Nogi go bolały, krawiły, kolana miał zdarte, a ręce spuchnięte. Nie był w stanie się wyprostować, nie czuł karku, natomiast kręgosłup rwał go strasznie.
Po około kwadransie, który dla niego był jak wieczność, doszli do celu. Otworzyli pomieszczenie i niedbale go do niego wrzucili. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a nowy więzień mógł dodać kilka świeżych zdarć do swej kolekcji.
Oparł się o ścianę. W celi było zimno i ciemno. Zrozumiawszy to, skulił się, by uchronić się przed szybką utratą ciepła.
Nagle coś zagrzytało...
— Nowy grzesznik, nowy! — usłyszał głos przeplatany z szaleńczym śmiechem.
Spojrzał przed siebie. Nieznane źródło światła odsłoniło przed nim otoczenie. Na środku pomieszczenia wisiał na rzeźniczym haku starzec. Oczy miał zamknięte, wytrzeszczał jedynie resztkę swojego uzębienia.
Tajemnicza postać otworzyła oczy. Zaczęły się z nich wydobywać strużki krwi.
— Kim... Kim jesteś? — zapytał nowy więzień.
— Quod tu es, fui, quod sum, tu eris — nie zrozumiał, poznał tylko, że była to łacina.
— Nie wiem, co mówisz — starzec ponownie zaczął się przeraźliwie śmiać, pokazując swój język, który był aż nader podobny do tego u węży. — Nie boję się ciebie, rozumiesz?
Staruch zamilkł, jakby na sekundę oddał się refleksji.
— To nie mnie masz się bać, przyjacielu — po tych słowach opuścił swój nikczemny łeb. Rzężenie ustało, krew przestała kapać z jego policzków.
"Zmarł?", zastanawiał się. Ponownie celę spowiła ciemność. Rozważania ustały. Pamięć zanikała, zmysły przestawały działać. Jego już nie było, została jedynie bezwładna skorupa.
Drzwi otworzyły się... Nagle powrócił do posępnej egzystencji. Uświadomił sobie, że to był dopiero początek.
1 note
·
View note
Text
“Fortissimo”
Teatr: Teatr AST w Krakowie
reżyseria: Marcin Liber
Byłem mocno rozerwany kiedy szedłem powoli na „Fortissimo” Podwalem w stronę AST, miałem pewną gonitwę myśli – czy to na pewno dla mnie. Z jednej strony za reżyserię odpowiada Marcin Liber, którego śledzę teatralnie od lat (i tylko teatralnie, to nie ja stoję pod jego oknem co noc w stroju karpia) i za każdym razem jestem zaskoczony świeżością, ale też charakterystycznością jego pomysłów na spektakle. Z drugiej jednak strony jest to spektakl o konkursie Chopinowskim i to był dla mnie ten cierń wątpliwości, bo fortepian widziałem raz w życiu, a mój ulubiony utwór Chopina to „Born this way” który nagrał w duecie z Lady Konstancją.
Twórcy odpowiedzialni za to przedsięwzięcie, czyli Marcin Liber i Małgorzata Czerwień (kolejno za reżyserię oraz tekst) zapraszają nas do obserwowania zmagań uczestników konkursu Chopinowskiego; nie tyle z samymi zawodami, a bardziej z samym sobą i z tym, jaki wpływ na ich życia ma nieustanna presja i szaleńcza próba dogonienia ideału. Autorzy rysują grubą linią start i metę tych zmagań i badają przez czułe szkło powiększające kto wystartuje i kto dobiegnie do mety, ale przede wszystkim: jakim kosztem odbędzie się ten morderczy wielki maraton. Tekst Małgorzaty Czerwień jest napisany bardzo zgrabnie, skrzy się od humoru w odpowiednich momentach i potrafi przycisnąć gaz do dechy kiedy wymaga tego struktura spektaklu. Dodatkowo, jest napisany na tyle przystępnie, że moja główna obawa o hermetyczność tematu rozwiała się po pierwszym kwadransie przebiegu. Jeśli ja byłem w stanie zrozumieć z której strony fortepianu trzeba usiąść, żeby zagrać, to istnieje szansa, że każdy zrozumie. Gratulacje, że udało się uniknąć zbyt mocnej wsobności. Co istotne, autorce udało się także rozpisać tę historię na wiele głosów, które – mimo wspólnego rdzenia doświadczeń – są diametralnie różne; mimo wielu podobieństw każdy jest odmienny i nadaje odrobinę inną perspektywę. Zostaje obnażona zgniła twarz konkursu, który staje się morderczą, wyniszczającą walką, odbierającą całą przyjemność z obcowania z muzyką.
W szerszej perspektywie cała akcja w „Fortissimo” może zostać potraktowana jako pretekst do analizy każdej innej sfery życia: bardziej codziennej, gdzie w pogoni do doskonałości krzywdzimy siebie, ale też zatracamy prawdziwy cel działania. W przypadku tworzenia sztuki można w tej gonitwie za perfekcją zagubić pierwiastek dawania innym radości swoimi działaniami i skupić się jedynie na tym, by żyłować się do niemalże samego pęknięcia, a ostatecznie: grać dla przysłowiowej pustej sali, bo ludzie nie chcą perfekcji, chcą czegoś z czym mogą się utożsamić i z czego mogą czerpać przyjemność. Jednocześnie jest to samonapędzający się kołowrotek obłędu, bo nie dostając oczekiwanej walidacji własnej osoby z zewnątrz, prze się nadal do przodu, podejmując próby bycia jeszcze lepszym w nadziei, że to pomoże i w końcu uzyska się poklask, sławę i wielkie pieniądze.
Bardzo zgrabny i udany tekst – raz jeszcze brawa dla Małgorzaty Czerwień.
Liber przewrotnie w zasadzie rozpoczyna swój spektakl od oklasków i ukłonów końcowych – jesteśmy świadkami zakończenia konkursu Chopinowskiego. Reżyser doskonale pokierował młodymi aktorami; razem z nimi jesteśmy zamknięci w kulisach konkursowych, siedzimy za kurtyną zasłaniająca scenę i oczekujemy na werdykt – kto będzie tym razem czempionem, a kto wielkim przegranym. W takiej atmosferze uczestnicy mogą wylewać swoje niepokoje i strach w takt bardzo dobrej choreografii Hashimotowiksy (jednak do tego już mnie przyzwyczaił Marcin Liber – w tworzeniu jego spektakli zwykle biorą udział ludzie, którzy wiedzą co robią i choreografia zwykle jest na naprawdę wysokim poziomie).
Jak już wspomniałem wcześniej: pomimo dość poważnego tematu znajduje się też miejsce na sceny-wentyle, krótkie, zabawne momenty, które spuszczają powietrze i pozwalają widowni odetchnąć. Dla mnie diamentem w koronie takich scen jest seans spirytystyczny, gdzie przywoływany jest duch Chopina. Ubawiłem się jak prosię w czasie tej sekwencji, wybornie wyreżyserowana, śmieszna, ale też na poziomie.
Jeśli chodzi o głównych uczestników tego zamieszania, czyli młodych aktorów, to moją uwagę przykuły głównie dwie osoby –Kamil Żebrowski i Alicja Matusiak. To, jak Żebrowski operuje ciałem i mimiką twarzy, jest fenomenalne. Dodatkowo emanuje ogromnym spokojem, ale potrafi w momencie przepoczwarzyć się w demona energii. Cytując klasyka – robi wrażenie. Poza tym jest mistrzem wydawana dziwnych dźwięków, co mnie urzekło. Będę go śledził (teatralnie, a może nie tylko – le secreto).
Alicja Matusiak ma w sobie natomiast energię i klasę młodej Maggie Smith (nie umiem określić dokładniej o co mi chodzi, ale to jest ta sama moc i dystyngowana powaga z iskrą humoru). Moment, kiedy śpiewa, dodaje kolejne punkty na skali niesamowitości, bo ma bardzo charakterystyczny i przyjemny głos. Potężne ukłony z mojej strony w stronę tej dwójki. Czekam na więcej!
Żeby też nie było za słodko – nieprzerwanie, przez cały czas trwania przedstawienia wyczuwałem bardzo mocno pewien schemat, który Liber wykorzystał w swoim poprzednim dyplomowym spektaklu: (fenomenalnym) „Next Level”. Struktura „Fortissimo” jest dokładnie taka sama, co odrobinę spowodowało, że się rozczarowałem, mimo tego, że wiem jakimi prawami rządzą się spektakle dyplomowe i że ta struktura ma też pewien sens w tego rodzaju przedsięwzięciach; jednak tutaj brakowało mi odrobiny energii, która towarzyszyła poprzednio wspomnianemu dyplomowi. Może to też kwestia zgrania się jeszcze całości, bo oglądałem „Fortissimo” w secie premierowym. Życzę tego bardzo mocno twórcom i twórczyniom: żeby ten spektakl się dotarł, bo jest naprawdę dobrze poprowadzony i z ciekawym pomysłem, ale czegoś odrobinkę mi brakowało. Zwyczajnie widziałem lepsze spektakle Libera oraz lepsze dyplomówki. Ale też, żeby nie zabrzmiało, że nagle łajam „Fortissimo” – uważam że to kompetentne przedsięwzięcie, może trochę zbyt oczywiste, ale stojące mocno na swoich sinych nogach; trzeba tylko tchnąć w całość trochę pewności siebie.
Odpowiadając na kluczowe pytanie – czy oglądać czy nie oglądać – jak najbardziej oglądać, warto przejść tę samą drogę co ja: przez Podwale w stronę AST i zastanawiać się czy Chopin i Gosia Andrzejewicz są spokrewnieni.
0 notes
Text
Dziennik terapeutyczy 4
09.05.23
Notatka własna
Roztrzęsiony jestem. Bo utraciłem swojego wewnętrznego dzikusa. Biznes nie jest dzikusem, szkła kontaktowe, narzekania na pracę - ale dalsza praca też nie jest. To, że chciałem być poprawny stało się moim problemem. Miałem wyjechać, nie siedzieć tu a siedzę w nocy i spać nie mogę. Bo myślę o tym jak wiele w życiu sobie zmarnowałem przez strach przed byciem odważnym i chęć być kimś w czyichś oczach. Niesamowite. Dziś znów do głosu doszły emocje z nieudanym interesem, który pochłonął prawie wszystkie moje oszczędności i jak głupio dałem się omotać lękowi i złym doradcom, aby podjąć takie decyzje. Nie wiem czy kiedyś odzyskam swoje pieniądze i swojego wewnętrznego dzikusa. Chcę go bardzo pragnę, ale już jestem z drugiej strony. Po drugiej stronie pizdy.
Chcę znów się wybić, ale straciłem impet i wigor. Nie umiem go odzyskać choć bardzo się staram i działam.
Raport z sesji
Pacjent przyszedł raczej skoncentrowany. Nie rozsiał się, nie rozpiął nawet kurtki. Myśli o zakończeniu terapii, przerwaniu jej, to lepsze określenie, bo przecież tak wiele zostało do zrobienia. Nie widzi poprawy w swoim funkcjonowaniu, przynajmniej niewystarczająco wyraźnie. Ma niestabilne poczucie wartości, zmienia mu się obraz samego siebie. Niezwykle mocno przeżywa nieudaną inwestycję, która przecież nie jest stracona, choć oczywiście nie mogę tego stwierdzić, bo nie znam do końca realiów i wcale nie znam przyszłości.
Zdecydowanie poprawiła mu się za to sytuacja z związku z tamtą dziewczyną. Urealnił ją i przestało mu na niej zależeć, nie tęskni a nawet jeśli, to szybo mu mija. To przez ich ostatnią konwersację, a raczej konfrontację.
W trakcie sesji, rozmawiałem z nim delikatnie, czując, że w każdym momencie może zerwać się na nogi i oświadczyć, że to nasza ostatnia sesja i wyjść, może nawet nigdy nie wrócić. To byłoby dla niego najgorszym rozwiązaniem. Zarzuca mi, jak zazwyczaj w takich sytuacjach, że kieruję się chęcią zysku, ale to nie prawda. Sesja znaczenie się przedłużyła, ale nie zatrzymywałem go. Dopiero w ostatnim kwadransie, zaczął wchodzić w proces. Okazywał wiele złości do rodziców. Nie akceptuje swoich podobieństw do ojca, bo go nie szanuje jako mężczyzny. Ten bowiem, porzucił go będąc do przesady nie obecnym. Matce natomiast, głównie zarzuca fałszowanie uczuć, zakłamywanie ich. Często nią gardzi. Jest świadomy tych emocji, wie skąd pochodzą, umie nawet zauważyć, kiedy przenosi wzorce pochodzące z jego dysfunkcyjnych relacji w rodzinie pierwotnej na swoje obecne i przeszłe funkcjonowanie choć nie często mu się to udaje. Nie ma też pomysłu, jak może wykorzystać taką wiedzę, o przeniesieniu.
Podważa skuteczność metody terapeutycznej i moje kompetencje, podważa też swoje kompetencje a za to obarcza odpowiedzialnością ojca. Mawia o nim; „dobry człowiek, ale frajer”. Wstydzi się swoich podobieństw do niego, ubolewa, że pomimo tego, że tak wiele zmienił, to jednak jest do niego podobny. Powiedział: „tak jak on, pracuje za darmo”. Przysłowie, którego najbardziej nienawidzi, to: „Niedaleko pada jabłko od jabłoni”.
Pacjent rozumie, że jest mocno obciążony okresem dzieciństwa i młodości. Tamte czasy; dysfunkcyjna rodzina, nadużycia, problemy społeczne, rzucają się głębokim zimnym, złym cieniem na jego dzisiejsze życie. Jest tego jednak tak dużo, że często traktuje to jako prawdziwą rzeczywistość, przez co nisko się ocenia, co powoduje, że inni go wykorzystują do swoich celów. Wspomina tu wczorajsze spotkanie z dostawcą. Kobieta ta, nie chciała przestać utrzymywać niezadowolonej, lękowej postawy spowodowanej pewną transakcją. Miała niezmienną minę, pomimo rozsądnych argumentów. Przejmował się tym, chciał to zmienić, ale jak ocenia, ona nie chciała tego zrobić specjalnie, co zinterpretował jako swoistą manipulację, szantaż emocjonalny.
Jak dowiem się na następnej sesji, ten nocy nie spał prawie wcale. Emocje z sesji połączyły się jeszcze z dwoma kłopotami z klientami, które polegają na tym, że oboje z nich próbują go wycyckać z kasy. Na szczęście postanowił rozprawić się z nimi twardo i chytrze. Bo wojownik, szanuje tylko wojownika.
1 note
·
View note
Text
4.04.2023 wtorek
1. Zakwalifikowałam się na moje Porozumienie bez przemocy.
2. Wczoraj o 18:00 kurier usiłował doręczyć mój telefon, czego się nie spodziewałam, bo kto widział dostawę w jeden dzień. Pan bardzo młody, miły i ogarnięty bez problemu przełożył mnie na dziś, po czym dostałam smsa, że druga próba będzie dziś owszem, tylko między 18:00 a 22:00. Spanikowana zadzwoniłam znowu do pana, pan się uśmiał i zeznał, że zaplanował mnie między 9:00 a 17:00.
3. Jest cholernie zimno.
4. Pękłam i złożyłam zamówienie w Kontigo. Krem z filtrem, no spoko, szampon, który chciałam wypróbować, ok, i trzy eyelinery. Co jakiś czas mam nadzieję, że może ten akurat produkt sam zrobi mi kreskę.
5. Próbowaliśmy wczoraj obejrzeć Moulin Rouge. Mózg mnie rozbolał po kwadransie.
Zakładam, że Satine umarła na końcu, skoro już na początku pluła krwią.
6. Po długim bardzo czasie kupiłam dwie książki.
6 notes
·
View notes
Text
Flexicoldin – Opinie Negatywne - Maść - Cena - Efekty
Skład, koszt, mechanizm działania i opinie użytkowników leku łagodzącego ból stawów, obrzęki i napięcie Flexicoldin. Czy w 2022 roku, Twoim zdaniem, stosowanie maści chłodzących nadal będzie korzystne?
Flexicoldin to maść łagodząca, która została wyprodukowana specjalnie z myślą o łagodzeniu skutków wielu różnych chorób. Jej skład oparty jest na wyciągach z konkretnych roślin, które zostały wybrane z wielką starannością. Produkt ten jest dostępny dla konsumentów dopiero od niedawna, ale już zdążył zdobyć uznanie użytkowników i stopniowo zdobywa coraz większą sławę. Ze względu na swoje działanie rozluźniające, przeciwzapalne, przeciwbakteryjne, regenerujące i łagodzące, maść flexicoldin wykazuje pozytywny wpływ na stan mięśni, stawów i kręgosłupa. Po zastosowaniu, zamierzone działanie może być odczuwalne już po kwadransie. Jak dokładnie działa ten produkt i jakie opinie zazwyczaj otrzymuje od klientów?
Czym dokładnie jest flexicoldin?
Skuteczność Flexicoldinu, maści przeznaczonej do codziennego stosowania, wynika z zawartego w produkcie wysokiego stężenia składników pochodzenia naturalnego, wykazujących pożądane właściwości. Zaleca się stosowanie tego produktu, zwłaszcza że może on zmniejszyć tempo degradacji tkanki chrzęstnej, poprawiając tym samym stan stawów jako całości.
Możliwe jest zmniejszenie z pomocą Flexicoldin maść chłodząca wypłukiwania wapnia i magnezu z kości. Wynika to ze skutecznej kontroli zawartości soli i korzystnie wpływa na stan tkanki kostnej. Ta zdolność jest jedną z cech wyróżniających produkt.
Osoby, które na co dzień cierpią z powodu różnych problemów z poruszaniem się, a także dyskomfortu związanego z reumatyzmem czy bolesnymi siniakami, z tego powodu prawdopodobnie wybiorą ten produkt jako środek z wyboru. Ze względu na jedyny w swoim rodzaju skład mieszanki chłodzącej Flexicoldin, jej działanie może przybierać różne formy.
Jakie są poszczególne składniki, które tworzą flexicoldin?
Ekstrakt z rumianku ma właściwości, które sprawiają, że działa uspokajająco, a także właściwości, które sprawiają, że działa przeciwzapalnie i przeciwbakteryjnie. Obniża również pieczenie i swędzenie.
Gliceryna to humektant, który zapobiega wysychaniu naskórka oraz łagodzi rozmaite podrażnienia i spierzchnięcia skóry. Substancja ta nie tylko nawilża skórę, ale także pomaga utrzymać jej naturalne napięcie.
Ekstrakt z szałwii: zawiera olejki eteryczne. Ponieważ substancje wchodzące w ich skład posiadają właściwości antyperspiracyjne, przeciwreumatyczne, ściągające, antyseptyczne i relaksujące, są w stanie skutecznie bronić przed infekcjami, zatrzymywać zakażenia, a także ograniczać rozwój grzybów czy bakterii w organizmie. Wykazano, że szałwia działa łagodząco na oparzenia i odmrożenia, dodatkowo odżywia skórę w szereg witamin i minerałów.
Garbniki, flawonoidy, kwasy fenolowe i związki terpenowe to niektóre ze składników, które można znaleźć w ekstrakcie z kory dębu angielskiego. Stosuje się go ze względu na właściwości antybakteryjne, przeciwzapalne i ściągające, które posiada. Cechy te zapewniają ulgę w przypadku obrzęków, otarć czy stanów zapalnych. Ekstrakt oferuje skórze uspokojenie i odprężenie, jednocześnie rozluźniając stawy i mięśnie.
Ekstrakt z mięty pieprzowej jest obciążony zawartością witamin i olejków eterycznych. Substancja ta posiada właściwości znieczulające, przeciwzapalne i przeciwświądowe, a także zdolność do łagodnego podrażniania receptorów zimna w skórze, co powoduje uczucie chłodu i orzeźwienia.
Pantenol to substancja chemiczna o właściwościach przeciwzapalnych, która po wchłonięciu przez skórę przekształca się w witaminę B5, która działa regenerująco i pielęgnująco na skórę.
Octan tokoferylu spowalnia proces starzenia się skóry poprzez wbudowanie się w struktury lipidowe błon komórkowych i wzmocnienie bariery naskórkowej. Dzięki jego działaniu podrażnienia są mniejsze, poprawia się przepływ krwi do skóry i wzmacniają się ściany naczyń krwionośnych.
0 notes
Text
Cenny punkt w Kobylej Górze
Cenny punkt w Kobylej Górze
W 13 kolejce piłkarze Warty zdobyli cenny punkt. Zremisowali bowiem w Kobylej Górze z wyżej notowaną Zefką 1:1, a debiuty w V lidze zaliczyli 15-letni wychowankowie Akademii Warty. Mecz rozpoczął się po myśli śremskiego zespołu. W 13 minucie strzałem z dystansu bramkarza gospodarzy pokonał bowiem Aleksander Rybarczyk. Miejscowi szybko, bo po niespełna kwadransie doprowadzili jednak do remisu i…
View On WordPress
0 notes
Text
Mój pierwszy raz na sex telefonie
Jak wyglądała moja pierwsza sex rozmowa na telefonie
Był piątkowy wieczór a ja zmęczona po stresującym dniu w pracy, miałam wielką ochotę na orgazm. Pozostało pytanie czy zadowolić się sama w łóżku czy znaleźć jakiegoś partnera, może na dyskotece a może na szybko na Tinderze. Wybór padł na coś zupełnie innego... Postanowiłam spróbować sex telefonu. Umieściłam ogłoszenie na dużym i znanym portalu erotycznym, dodałam zachęcający opis i sexowne zdjęcie. Po kwadransie zadzwonił telefon a w słuchawce usłyszałam miły i męski głos. Na oko mężczyzna ten był w wieku 40 lat, bardzo kulturalny ale też ponętny.
1 note
·
View note
Link
"Aux yeux des vivants" wykwitł jako kolejny owoc na uprawie francuskiej ekstremy. Owoc, który po pierwszym nacisku zębów puszcza mocno soki. Takie jest właśnie otwarcie horroru, tyleż brutalnego co przede wszystkim niezwykle klimatycznego. Reżyserski duet, który nie tyle wszedł, co wskoczył razem z framugą na filmowe poletko kina grozy ustanowił w pierwszym kwadransie swojego "Among the living" ("Aux yeux des vivants") pewien dosadny poziom. Fanów ekstremy zaspokoił, by później wejść na inne rejony ściekające ponurą atmosferą z centralnym punktem wokół małoletnich bohaterów, których europejskie kino grozy nie rozpieszcza. Julien Maury i Alexandre Bustillo poddali tym samym brutalnej trawestacji amerykański horror z udziałem nastolatków i przekazali światu informację, że w europejskim filmie może stać się im prawdziwa krzywda.
1 note
·
View note
Text
4.40 Naleśniki z pieczarkami zapiekane z żółtym serem
4.40 Naleśniki z pieczarkami zapiekane z żółtym serem
Składniki: szklanka mąki szklanka mleka 2 jajka szczypta soli łyżka oleju 2 łyżki pociętej natki pietruszki 500 g pieczarek 1 cebula 20 dag żółtego sera sól, pieprz Sposób przygotowania: Zmiksować mąkę, mleko, jajka, olej, sól i pietruszkę na płynne ciasto. Jeżeli ciasto będzie zbyt gęste (powinno być lejące) dodać odrobinę wody gazowanej. Odstawić ciasto na 15 minut. Po kwadransie upiec…
View On WordPress
0 notes