Tumgik
#Śniegu już nigdy nie będzie
linkemon · 6 months
Text
Childe x Reader
Resztę oneshotów z tej i innych serii możesz przeczytać tutaj. Zajrzyj też na moje Ko-fi.
Some of these oneshots are already translated into English. You can find them here.
Tumblr media
ᴛsᴀʀɪᴛsᴀ ᴏᴅ ʟᴀᴛ ɴɪᴇᴘᴏᴅᴢɪᴇʟɴɪᴇ ʀᴢᴀ̨ᴅᴢɪ ᴡ sɴᴇᴢʜɴᴀʏɪ. ᴊᴇᴊ ᴄᴏ́ʀᴋᴀ — [ʀᴇᴀᴅᴇʀ] sᴘʀᴏ́ʙᴜᴊᴇ ᴛᴏ ᴢᴍɪᴇɴɪᴄ́ ᴢ ᴘᴏᴍᴏᴄᴀ̨ ᴄʜɪʟᴅᴇ'ᴀ. ᴛᴀ ʜɪsᴛᴏʀɪᴀ ᴛᴏ ᴘʀᴢᴇᴋʀᴏ́ᴊ ʀᴏ́ᴢ̇ɴʏᴄʜ ᴇᴛᴀᴘᴏ́ᴡ ɪᴄʜ ᴢ̇ʏᴄɪᴀ, ᴛᴌᴜᴍᴀᴄᴢᴀ̨ᴄʏᴄʜ ᴅʟᴀᴄᴢᴇɢᴏ ᴀᴊᴀx, ᴄʜᴏᴄ́ ᴢ̇ʏᴊᴇ, ᴊᴜᴢ̇ ɴɪᴇ ɪsᴛɴɪᴇᴊᴇ…
ᴅᴏᴅᴀᴛᴋᴏᴡᴇ ɪɴғᴏʀᴍᴀᴄᴊᴇ:
ᴏɴᴇsʜᴏᴛ ᴢᴀᴡɪᴇʀᴀ sᴘᴏɪʟᴇʀʏ ᴅᴏ ʙᴀᴄᴋsᴛᴏʀʏ ᴄʜɪʟᴅᴇ'ᴀ. sɴᴇᴢʜɴᴀʏᴀ ᴅᴏ ᴛᴇᴊ ᴘᴏʀʏ ɴɪᴇ ᴘᴏᴊᴀᴡɪᴌᴀ sɪᴇ̨ ᴡ ɢʀᴢᴇ, ᴡɪᴇ̨ᴄ ᴡsᴢʏsᴛᴋᴏ ᴊᴇsᴛ ʙᴀᴢᴏᴡᴀɴᴇ ɴᴀ ᴢɴᴀɴʏᴄʜ ᴏ ɴɪᴇᴊ ɪɴғᴏʀᴍᴀᴄᴊᴀᴄʜ ɪ ᴍᴏᴢ̇ᴇ ᴏᴅʙɪᴇɢᴀᴄ́ ᴏᴅ ᴘʀᴢʏsᴢᴌᴇɢᴏ ᴋᴀɴᴏɴᴜ.
ᴢᴅᴇᴄʏᴅᴏᴡᴀᴌᴀᴍ sɪᴇ̨ ɴᴀ ᴛᴌᴜᴍᴀᴄᴢᴇɴɪᴇ ɴɪᴇᴋᴛᴏ́ʀʏᴄʜ ᴢᴡʀᴏᴛᴏ́ᴡ (ᴡ ᴛʏᴍ ᴀʙʏss ɴᴀ ᴏᴛᴄʜᴌᴀɴ́ ᴏʀᴀᴢ ᴘʀᴢʏᴊᴀ̨ᴄ́ ᴅᴡᴀ ᴛʏᴛᴜᴌʏ ᴛsᴀʀɪᴛsʏ: ᴋʀᴏ́ʟᴏᴡᴀ ɪ ᴄᴀʀʏᴄᴀ).
ᴘʀᴢʏᴊᴇ̨ᴌᴀᴍ, ᴢ̇ᴇ ᴀᴊᴀx ᴛᴏ ɪᴍɪᴇ̨, ᴄʜɪʟᴅᴇ ᴛᴏ ᴄᴏᴅᴇɴᴀᴍᴇ ɪ ᴛᴀʀᴛᴀɢʟɪᴀ ᴛᴏ ᴛʏᴛᴜᴌ ᴡśʀᴏ́ᴅ ғᴀᴛᴜɪ.
[Reader] rozejrzała się po okolicy. Zawsze starała się zachować ostrożność. Zacierała ślady stóp pozostawione na leśnych ścieżkach, najczęściej suchymi gałęziami. Wiedziała jednak, że gdyby matka naprawdę chciała ją odnaleźć, to w niczym by jej to nie pomogło. Nikt nie mógł się ukryć przed królową Tsaritsą, a już na pewno nie w jej królestwie. Na razie jednak albo nie wiedziała, dokąd chodzi jej córka, albo zwyczajnie jej to nie obchodziło.  
Dziewczynkę otaczały połacie czystej, niczym nieskalanej bieli. Jedynie niewielki, szary lis zamachał ogonem i zniknął za uschniętym krzakiem. Wśród wirujących dookoła płatków śniegu dojrzała postać. Odetchnęła z ulgą na widok znajomej, rudej czupryny. Ajax podniósł głowę i uśmiechnął się szeroko. Powoli wstał ze swojego prowizorycznego posłania ze słomy. Wyszedł jej na spotkanie. Ostrożnie stawiał stopy na grubej tafli lodu, wypatrując pęcherzyków powietrza. Wiedziała, że robi dobrą minę do złej gry. Niepewność w błękitnych oczach dała jej znać, że nie przywykł do przychodzenia tu bez ojca.  
— Chodź za mną. — Złapał ją za dłoń.  
Jego ręka była niezwykle ciepła w mroźnym, chłodnym powietrzu. Ścisnęła ją mocno. Ciemna toń pod stopami przerażała ją. W pałacu widywała jedynie fontanny albo płytkie stawy. Prawie każdy z nich był zamarznięty aż do spodu. To był jej pierwszy raz w okolicy tak wielkiego jeziora. A już na pewno nigdy nie próbowała po żadnym przejść.  
— Patrz przed siebie. — Nie była pewna, czy chłopiec mówi to do niej, czy do siebie samego.  
Ajax powtarzał sobie to, czego nauczył go ojciec. Nie był do końca przekonany do tego całego pomysłu z wędkowaniem. Rzucił go mimochodem podczas ostatniej rozmowy, a potem jakoś głupio mu było się wycofać. Może dlatego, że [Reader] wydawała się szczerze podekscytowana wizją czegoś nowego. W teorii w pałacu mogła robić, co chciała. W praktyce zwykle były to te same, nudne czynności. Mogła wybierać między haftowaniem, malowaniem, grą na instrumentach i szeregiem innych zajęć. Nic jednak jej nie ciekawiło. Matka celowo odsuwała ją od planowania taktyk wojennych czy nauki posługiwania się bronią. Córka miała jej nigdy nie zastąpić. Gdy już Tsaritsa osiągnie swój cel, obalając wszystkich bogów, nie będzie takiej potrzeby.  
Nawet zwykłe wyjście poza obręb lodowych murów wiązało się z eskortą i musiało mieć jakiś sensowny cel. Nic więc dziwnego, że gdy Ajax rzucił swoją propozycję, od razu się rozpromieniła. Jakakolwiek zmiana przynosiła jej radość. Dobrze wiedział, jak kochała swój dom. Marzyła jednak o wyrwaniu się z tego zimnego miejsca. Chciała zwiedzić dalekie zakątki Teyvatu, gdzie panowali Archonci inni niż jej rodzicielka. Gdzie ludzie nie patrzyli na siebie podejrzliwie na prawie każdym kroku. Gdzie nikt na nikogo nie donosił. Gdzie nikt nie podpisywał dokumentów skazujących nieszczęśników na śmierć w czasie śniadania. Nie uważał wcale, że miała trudniej od jego rodziny. W końcu to ludzi takich jak on dotyczyły wszystkie decyzje pochodzące z dworu. Czuł też jednak, że komuś takiemu jak ona nie mogło być łatwo patrzeć na to wszystko i nie móc nic zrobić.  
Częściowo też zgodził się na ten wypad, bo schlebiał mu fakt, że może jej dać coś, czego nie miała, pomimo swojego statusu. Wielokrotnie zastanawiał się, czy ich znajomość ma sens, biorąc pod uwagę wszystkie dzielące ich różnice. Tłumaczył sobie jednak, że nikt tak naprawdę nie ma prawa im niczego narzucić. Jeśli obydwoje się lubili, to niby dlaczego nie mogliby się razem bawić?  
Zanim się spostrzegł, dotarli do przerębli. Niechętnie puścił dłoń przyjaciółki. Podał jej giętką, drewnianą wędkę. Przyszedł czas na założenie przynęty. Towarzyszka spojrzała do małego pudełeczka pełnego wijących się robaków.  
— Bleee. — Skrzywiła się, odwracając wzrok od największego osobnika.  
— Te tłuste są najlepsze — zaśmiał się Ajax, widząc jej reakcję. — Mogę to zrobić za ciebie — dodał, chwytając haczyk.  
— Nie! — przerwała mu [Reader], wyrywając wędkę. — Nie ma w tym żadnej zabawy, jeśli zrobisz to za mnie. Poza tym... — zawahała się. — Kiedyś pewnie będę musiała zrobić wiele gorszych rzeczy.  
Skrzywiła się po raz ostatni. Różowoszara dżdżownica wiła się przez moment, po czym została brutalnie nadziana na ostry koniec wędki. Patrzyła na nią z dziwną determinacją. Jakby od tego, czy złowi rybę, zależało coś więcej niż zwykła zabawa.  
— Chodzi o twoją mamę? — spytał chłopiec.  
Nietrudno było zgadnąć, kiedy o niej myśli. Królowa Tsaritsa zwykle zasnuwała jej myśli, wywołując na twarzy smutek albo złość.  
— Któregoś dnia — zniżyła głos — obalę cały ten system. — Zacisnęła mocno palce na drewnianym trzonku. — I wtedy nikt w Morepesok ani w Snezhnayi nie będzie musiał łowić ryb, żeby nie głodować!  
Ajax otworzył oczy ze zdumienia. Nie sądził, że widziała biedę zwykłych ludzi aż tak dogłębnie.  Dla niego to stanowiło codzienność. Zdobywanie pożywienia przemianowane przez ojca w zabawę, by chętniej mu pomagał. Właściwie już dawno o tym zapomniał. Pewne sprawy, do których się przyzwyczaił, z czasem przestały go nurtować.  
— Gdybyś kiedyś potrzebowała kogoś na stanowisko… no wiesz… generała do spraw zakładania robaków na wędki, to jestem chętny! — To mówiąc, wyciągnął z jeziora rybę. Była mała, szara i niezachęcająca do jedzenia. Jak zwykle.  
Dziewczynka roześmiała się, a jej głos poniósł się echem wśród wszechobecnej ciszy. Nie był to wcale jakiś szczególny śmiech. Był raczej zwykły. Przeciętny. A jednak, gdy go słuchał, rosło mu serce i nic nie mógł na to poradzić. I wiedział, że mógłby tak błaznować do końca dnia, gdyby tylko przez cały czas patrzyła na niego tak, jak teraz.  
— Myślę, że przyda mi się ktoś taki jak ty. Będziesz moim zastępcą, co ty na to? — spytała [Reader].  
Już miał odpowiadać, gdy złapała go za rękę, przerywając zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Wpatrywała się w lód pod stopami, ważąc słowa.  
— Pytam poważnie, Ajax. Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz, ale gdybym kiedyś musiała... — Słowa nie przeszły jej przez gardło. — Pomożesz mi?  
Przyjaciel czuł, że pytanie jest wręcz szaleńcze. Królowa rządziła niepodzielnie w Snezhnayi od kilku stuleci. Nikomu nie udało się jej obalić, bo każdy, kto spróbował stawić czoła bogini, ginął okrutną śmiercią. Wcale nie miał ochoty być kolejny. Z drugiej jednak strony we wszystkich historiach, które opowiadał mu ojciec, bohaterowie musieli podejmować ryzyko. Dlaczego to właśnie on miałby nie stać się następnym?  
— Pomogę, obiecuję. — Pokiwał głową.  
Chłodny wiatr zawiał, szarpiąc rude kosmyki jego włosów. Odgarnął je z czoła niecierpliwym ruchem. Zawieja coraz bardziej przybierała na sile. Nadchodziła pora, by wracać.  
— Trzymaj. Moi podwładni nie mogą marznąć. — [Reader] wyciągnęła w jego stronę swoje futro.  
Nie sądził, że aż tak było po nim widać, że marznie. Zwykle więcej się ruszał albo po prostu krócej przebywał na zewnątrz w takie dni jak ten. Nie chciał jednak, by spotkanie zbyt szybko się skończyło. Dlatego dyskretnie przebierał skostniałymi palcami, próbując je rozgrzać. Jego ubranie też pozostawiało wiele do życzenia.  
— Daj spokój, księżniczko, wcale nie jest mi aż tak…   
Dziewczyna uparcie zarzuciła mu biały materiał na ramiona.   
— ...zimno — zakończył zrezygnowany.  
Musiał przyznać, że od razu zrobiło mu się cieplej. Futerko mile grzało przemarznięte plecy. [Reader] chwyciła jego chłodną dłoń. Była tak samo zimna, jak jego własna, ale jakoś nie miał ochoty jej puszczać. Powoli przeszli po jeziorze aż na skraj lasu. Tu ich drogi się rozchodziły.  
— Prawie bym zapomniał. — Sięgnął do skórzanej torby. — To dla ciebie.  
Na dłoni spoczywała mała laleczka. Robił je co roku dla całej swojej rodziny. Teraz postanowił zrobić dodatkową. Matrioszka miała w sobie wiele małych sióstr. Na każdej wymalował inną twarz. Ubrane w zimowe, niebieskie szaty, błyszczały świeżo pomalowane lakierem.  
— To matrioszka? — upewniła się, oglądając ją z bliska.  
Pokiwał głową.  
— Żebyś o mnie nie zapomniała przez zimę — stwierdził cicho.  
Wiedział, że po najbliższej zamieci nie zobaczą się aż do wiosny. Tylko tutaj zimy bywały na tyle okrutne. Śniegi zasypią ścieżki i nikt nie trafi do jego wioski przez najbliższy czas, choćby chciał.  
Miał szczerą nadzieję, że będzie o nim myśleć, patrząc na ten prezent.  
— Do zobaczenia! — pożegnał się szybko i odbiegł.  
***  
[Reader] wysiadła z sań. Zatrzymała się na kilka chwil przy siwych rumakach ciągnących zaprzęg. Pogłaskała je łagodnie po pyskach. Prychały cicho, skubiąc ledwo widoczną trawę. Zawsze była pod wrażeniem tej jedynej ostoi zieleni w pobliżu pałacu. Jednego z niewielu miejsc w całej Snezhnayi, gdzie śnieg topił się na tyle, by można było zobaczyć, co jest pod nim. Nawet jej matka zdawała się lubić ten skrawek ziemi. Inaczej nigdy nie chciałaby tu przyjeżdżać. Zjawiały się tu co roku. Nawet jeśli dziewczyna nie wiedziała po co. Zwykle zostawała sama, a caryca odchodziła bogowie wiedzą dokąd.  
— Childe, dotrzymaj księżniczce towarzystwa! — Dowódca straży odszedł nacieszyć się rzadkimi promieniami słońca.  
Zrzucił nudne zadanie na najmłodszego rangą. Nic nie mogło bardziej ucieszyć [Reader]. Czekała na ten moment. Jej marzenie nareszcie się spełniło. Powolnym krokiem ruszyła wydeptaną ścieżką. Z całych sił pragnęła przyspieszyć. Musiała jednak zachować ostrożność, więc z gracją złapała fałdy śnieżnobiałej sukni i drobnymi krokami ruszyła na spotkanie.  
Musiała przyznać, że dawny Ajax sporo urósł, odkąd widziała go ostatni raz. Im bliżej była, tym bardziej czuła, jak przyspiesza jej serce. Widywała go tylko z daleka, gdy trenował w koszarach. Kilka razy udało jej się wymknąć, ale ciche spotkanie było poza jej zasięgiem. Żołnierze przestrzegali restrykcji. Za niesubordynację surowo karano każdego. Tsaritsa nie tolerowała braku dyscypliny u swoich poddanych. Dlatego jej córka musiała przełknąć samolubną chęć rozmowy z przyjacielem. Aż do tego dnia.  
Nie wytrzymała do końca. Ostatnie kroki przemierzyła pędem i rzuciła mu się wprost na szyję. Nie stracił równowagi, jak się spodziewała. Stał na nogach pewnie.  
— Tak się cieszę, że nic ci nie jest — powiedziała, odsuwając się na tyle, by móc się mu dokładniej przyjrzeć.  
Skrócono mu włosy. Ubrany w mundur, nosił na plecach włócznię. Nie wątpiła, że potrafi się nią posługiwać. Pulcinella powoli szerzyła na dworze jego wyczyny. Z pewnością miała w tym jakiś wielki interes.  
— Martwiłam się — przyznała [Reader]. — Zaraz przed śnieżycą zorientowałam się, że cię nie ma. Ludzie w Morepesok mówili, że zniknąłeś. A potem zasypało przełęcz.  
To była jedna z najgorszych zim w jej życiu. Nie miała pojęcia, co się stało z Ajaxem. Wiele ryzykowała, wybierając się do wioski. Mieszkańcy, których udało jej się wypytać, powiedzieli, że cała rodzina poszła szukać młodego chłopaka. Podobno nie wrócił przez trzy dni. Przy panującej pogodzie spisywali go na straty. Większość była zdania, że już dawno nie żyje. Przetrwanie jednej nocy w takim mrozie graniczyło z cudem. A co dopiero trzech...  
— Jak widzisz — tu wskazał na siebie teatralnie — mam się lepiej niż kiedykolwiek.  
Kiedy nadeszła pierwsza odwilż, wybrała się, by sprawdzić sytuację. Na miejscu okazało się, ku jej ogromnej uldze, że Ajax przeżył. Niestety jego samego w wiosce nie zastała. Ojciec oddał go do wojska, czego zupełnie nie rozumiała. Nigdy nie wyobrażała go sobie w takim miejscu. Sąsiedzi wspomnieli coś o tym, że miało go to utemperować. Nie trzymało się to jednak kupy. Przecież znała go bardzo dobrze. Wszystkie historie o bójkach i trzymających się go kłopotach zupełnie do niego nie pasowały. Stwierdziła więc, że musiał być jakiś głębszy powód.  
Potem zostało jej tylko oglądanie z daleka, jak szybko pnie się w hierarchii. Słysząc o jego wyczynach, prawie im nie dowierzała. A jednak teraz stał tu przed nią. Żywy dowód wszystkiego, czego dokonał.  
— Co się w ogóle stało? Jakim cudem przetrwałeś te trzy dni? — zadała nurtujące ją od miesięcy pytanie.  
— Opowiem ci innym razem. — Uciekł wzrokiem.  
Widziała u niego moment zawahania. Postanowiła nie naciskać. Pewnie nie chciał sobie przypominać tych okropnych wydarzeń. Dowie się innym razem. Poza tym to nie było teraz najważniejsze.  
— Nadal ją masz? — spytał chłopak, widząc matrioszkę zawieszoną na szyi.  
Gruby rzemyk trzymał ciężar wszystkich sióstr. Było widać tylko zewnętrzną warstwę. Wyglądała na starą i zniszczoną. Musiała się przetrzeć od częstego noszenia.  
Nie umknęła mu lekko zmieszana reakcja dziewczyny.  
— Dotrzymywała mi towarzystwa, kiedy ciebie nie było. — Odruchowo dotknęła prezentu. — Bardzo tęskniłam, Ajax. — Podniosła wzrok.  
Uśmiechnął się w sposób, jakiego jeszcze nigdy u niego nie widziała. Zawadiacki. Jego oczy błyszczały determinacją. Jakby jakąś nową głębią i siłą. Wydawał się jednocześnie znajomy, ale i obcy.  
— Teraz już Childe — poprawił ją. Wiedziała, że trudno będzie jej się przyzwyczaić do nowego pseudonimu. — I… naprawdę cieszę się, że cię znowu widzę, [Reader] — wyszeptał jej wprost do ucha.  
Zaraz potem pocałował ją znienacka w policzek. Jeśli przedtem jej serce nie biło wystarczająco szybko, to teraz z pewnością przekraczało wszelkie normy. Miała wrażenie, że topi się jak śnieg pod wpływem słońca.  
— Nie możesz tak… — urwała sfrustrowana. — No wiesz!  
— Nie wiem. — Chłopak musiał się świetnie bawić jej kosztem.  
— Całować mnie — powiedziała cichutko.  
— Możesz powtórzyć? Bo chyba nie dosłyszałem…  
Jej przyjaciel z dzieciństwa zdecydowanie stał się o wiele bardziej śmiały niż dawniej. Kiedyś bał się zwyczajnie porozmawiać z dziewczynami z wioski. A teraz zawstydzał ją samą.  
— Nie możesz mnie całować! — zaprotestowała [Reader].  
— Ach tak? W takim razie już więcej nie będę… — Childe skrzyżował ręce na piersi.  
— Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło. — Dziewczyna potarła skroń.  
— Po prostu przyznaj, że też mnie lubisz! — rzucił, widząc, jak odchodzi.  
— Ani mi się śni!  
Nie chciała tego przed nim przyznać. Jeszcze nie teraz, gdy dopiero co znów pojawił się w jej życiu. Musiała się najpierw przekonać, jak bardzo się zmienił. Ile w nim jest jeszcze z dawnego Ajaxa, a ile z nowego Childe’a. Było to jednak śledztwo, które zdecydowanie miała ochotę podjąć.  
— Niedługo będziemy się widywać znacznie częściej! — stwierdził chłopak.  
Miał rację. Do niego też musiały dotrzeć plotki, które słyszała na dworze. Szykował się awans. W dodatku nie byle jaki. Childe miał zasilić szeregi Fatui jako kolejny, jedenasty członek grupy. Pulcinella szepnęła kilka słów aprobaty jej matce. Martwiło ją to, jakim zainteresowaniem Tsaritsa obdarzyła jej przyjaciela. To rzadko kończyło się dobrze. Misje, na jakie byli wysyłani, stanowiły wszystko, z czym [Reader] pragnęła walczyć przez całe życie. Nic jednak nie mogła na to poradzić. Pozostało jej szukać jasnych stron sytuacji. Wkrótce będzie mógł oficjalnie przebywać w pałacu, dzięki czemu będzie mogła się z nim spotykać. A wtedy się okaże…  
***  
— Jesteś pewny, że to dobry pomysł? Co jeśli ktoś nas zobaczy? — spytała [Reader], wiążąc na nogach łyżwy.  
Obawiała się, że nawet tutaj, w Morepesok, ktoś może ich obserwować. A od jakiegoś czasu była już odpowiedzialna nie tylko za siebie. Liczyła na nią cała grupa ludzi. Jakiekolwiek dziwne spotkania czy wymykanie się stanowiło podstawę do tego, by zacząć koło niej węszyć. Za wszelką cenę chciała tego uniknąć.  
— Kiedy byłaś młodsza, chciałaś spróbować wszystkiego. Czyżby teraz strach cię obleciał? — Childe zdecydowanie uważał swój pomysł za świetny.  
Nie odpowiedziała, ponieważ miał rację. Im starsza była, tym bardziej ulatywała z niej dziecięca chęć poznawanie nowych rzeczy. Z drugiej jednak strony może właśnie tego jej było trzeba. Była wiecznie zajęta i jeśli w ten sposób mogła spędzić trochę czasu ze swoim ukochanym, to powinna przynajmniej spróbować. Jeśli na jedną noc zapomni o obowiązkach, to chyba nic się nie stanie.  
— Będę cię trzymał za rękę przez cały czas — zapewnił, stawiając ją do pionu.  
— Nie ma takiej potrzeby. Sama dam radę — mruknęła [Reader], robiąc kilka próbnych ślizgów do przodu. Czuła, jak nogi same jej się rozjeżdżają.  
— Czyżby? — upewnił się Childe.  
Światło księżyca rozjaśniało tylko część jego twarzy, ale nawet i bez niego domyśliłaby się, że się uśmiecha. Uwielbiał się z nią droczyć.  
Zanim się spostrzegła, złapał jej obie dłonie. Zaczął jechać do tyłu, nie oglądając się za siebie. Pociągnął ją za sobą. Sunęła razem z nim z zawrotną prędkością. Zimny wiatr chłostał ją po twarzy, ale było w tym wszystkim coś ekscytującego. Z czasem zaczęła sama poruszać nogami. Metalowe płozy gładko sunęły po powierzchni. Na moment oderwała się od wszystkich problemów, które na niej ciążyły. Spojrzała na swojego ukochanego. Mknął teraz sam, tuż przed nią. Dawniej Ajax bał się tej tafli bardziej niż ona. Ciemnej wody, majaczącej pod spodem. Miejsc, gdzie lód był cieńszy. Kiedyś chodził po nim ostrożnie. Jak jego ojciec. To jednak minęło. Teraz nie bał się już nikogo i niczego. Mówił, że lubił przychodzić w to miejsce. Pozwalało mu sobie o tym przypomnieć. Ona też je kochała, choć z zupełnie innego powodu. Stanowiło pamiątkę ich pierwszych spotkań.  
W pewnym momencie poczuła, że ciężar na szyi, który zawsze jej towarzyszył, zelżał. Matrioszka zerwała się z rzemyka i potoczyła po jeziorze. Zanim zdążyła po nią wrócić, drogę przebiegł jej lis. Srebrzysty, w świetle nocy, złapał ją w pyszczek. Zaczął z nią umykać w stronę lasu. Próbowała go dogonić, jednak na próżno.  
Nagle tuż koło ucha usłyszała świst. Zwierzę padło nieruchome. Z jego boku sterczała strzała. Jedna, ale celna. Zerknęła na Childe’a. Była zła, choć sama do końca nie wiedziała, dlaczego. Uklękła przy lisie i zabrała własność.  
— Nie musiałeś tego robić. — Nie potrafiła ukryć wyrzutu w głosie.  
— Wolałabyś, żeby uciekł? — spytał zdziwiony chłopak.  
Nie chciała tego przyznać na głos, ale chyba tak. Jeszcze jedna śmierć przed jej oczami. Nawet jeśli było to tylko zwierzę, to nie chciała jej oglądać.  
— A tak w ogóle, to od kiedy strzelasz z łuku? — [Reader] widziała, jak próbował dawno temu. Za każdym razem mu nie wychodziło, więc szybko przestał.  
— Żadna broń nie jest już dla mnie wyzwaniem. Chcę spróbować z łukiem, bo najgorzej mi idzie. Wtedy moje wygrane będą mieć sens. — Pogładził ramię.  
— Traktujesz to wszystko jak grę, Childe. — Te słowa zabrzmiały głucho w jego uszach.  
Bo tym dla mnie jest walka — pragnął odpowiedzieć. Ostatecznie jednak ugryzł się w język. Nie lubiła, gdy o tym wspominał. Nie miał zamiaru psuć tej nocy.  
— No już. — Odgarnął jej kosmyk z twarzy. — Przepraszam. Następnym razem zapytam, czy dać złodziejowi uciec.  
Ulżyło mu, gdy zobaczył, jak uśmiecha się lekko. Żart mógł być głupi, ale tak długo jak ją rozbawił, był tego warty. W tej kwestii nic się przez lata nie zmieniło.  
Pocałował ją. Rozluźniła się, przyciągając go do siebie. W takich momentach czuł, że wszystko było prostsze. Problemy wydawały się znikać, a świat kurczyć tylko do ich dwojga. Do dotyku jej warg. Do przyspieszonego bicia serca. Do zaróżowionych od mrozu policzków. Do światła tańczącego na jej twarzy. Chciał zapamiętać ten widok. Wyryć go w pamięci, by móc do niego wracać chłodnymi nocami, gdy wspomnienia z Otchłani wypełniały mu bezsenne godziny.  
— Muszę cię o coś zapytać, bo inaczej nie da mi to spokoju — zaczęła [Reader], odrywając się od niego. Pamiętasz, jak w dzieciństwie zapytałam, czy mi pomożesz, gdybym… gdybym chciała obalić matkę?  
— Obiecałem ci to. — Childe pokiwał głową.  
— Muszę wiedzieć, czy nadal obstajesz przy tamtej odpowiedzi. — Wiedział, że to pytanie jest ważne.  
Od kilku dni wydawała się jakaś inna. Poddenerwowana. Nie sądził, by inni to zauważyli. Nawet Tsaritsa. Nie przejmowała się córką na tyle, by dobrze ją poznać. On jednak wiedział. Nauczył się z czasem wyczuwać jej nastroje. Widział ją lepiej niż wszyscy inni i był z tego dumny. Wiedział, że mu ufała. Nie było nikogo innego, kto byłby tak blisko w jej życiu.  
— Nie zmieniłem zdania, [Reader]. — Chłopak delikatnie ścisnął jej dłoń.  
— W takim razie mam dla ciebie zadanie. Może nie będzie to twoja wymarzona pozycja generała do spraw zakładania robaków na wędki, ale…  
— Zamieniam się w słuch. — Uśmiechnął się.  
***  
— Niniejszym uznaję [Reader], moją córkę, winną popełnionej zbrodni i skazuję ją na śmierć!  
Dziewczyna popatrzyła w oczy kobiety, która przez całe życie grała jej matkę. Była beznadziejna, ale jednak czasem próbowała. Czy było jej chociaż trochę żal? Jeśli tak, to nie dała tego po sobie poznać. Widocznie dziecko za bardzo przypominało jej dawną stratę. Stalowoszare tęczówki wpatrywały się intensywnie w swoją przyszłą ofiarę. Chłodna, nieczuła i dumna bogini stała przed swoim lodowym tronem. Jej nieskazitelnie jasna, mlecznobiała skóra dotknęła ostrza. Własnoręcznie naostrzyła miecz. Kropla krwi skapnęła na ziemię, gdy tylko dotknęła czubka.  
— Po co to co całe przedstawienie? — spytała [Reader].  
Znała odpowiedź na to pytanie. Po prostu chciała jeszcze przez moment pozostać na tym świecie. Nawet jeśli osobą, która przedłuży ten pobyt, miała być ta najbardziej znienawidzona w całym jej życiu.  
Powietrze przeszył śmiech. Delikatny jak śnieżny puch i mroźny jak Snezhnaya. Nikt w komnacie nie odważył się wydać z siebie najmniejszego dźwięku. Wszyscy zamarli.  
— Dobrze wiesz dlaczego, kochanie. — Słowa były tak ciepłe, że niemal mogła wyobrazić ją sobie jako dobrotliwą matkę. — By pokazać, co robię ze zdrajcami — zwróciła się do tłumu.  
Zebrali się tu wszyscy, którzy mieli jakiekolwiek wpływy w państwie, choć nikt z nich nie łudził się, że ma realną władzę. Służyli swojej carycy. Tylko jej. Aż do końca swoich dni, które miały nadejść niebawem. Kiedy plan królowej się powiedzie i w Teyvacie nie pozostanie już nikt.  
Pozwoliła sobie na spojrzenie w stronę Fatui. Ajax stał pośród nich w idealnie równym szeregu. Jego ruda czupryna była w nieładzie. Na twarzy miał maskę czerwoną jak krew. Patrzył prosto przed siebie. Nie na nią. Cieszyła się z tego. Gdyby zwrócił na nią swój wzrok, mogłaby nie wytrzymać. A miała obowiązek wobec każdego, kto przyłączył się do rebelii. Musiała umrzeć z godnością, by nie złamano ich ducha. Inaczej cała jej ciężka praca pójdzie na marne. Nie mogła do tego dopuścić.  
Przynajmniej on się uratował. Dotrwa do lepszych czasów. Będzie miał szansę kontynuować wszystko to, co zaczęła. Walczyć z całą niesprawiedliwością, jaka ich spotkała.  
Tsaritsa z gracją zeszła z podwyższenia. Z każdym krokiem [Reader] czuła coraz większy chłód. Nie mogła powstrzymać szczękania zębami. Kajdany na jej rękach pokryły się szronem. Palce bladły w zastraszającym tempie. Oddech zamienił się w parę. Nie miała już siły się bać. Strach wyparował, gdy całe ciało zdawało się tężeć.  
— Ona tu przyjdzie. Wiesz o tym. — Dziewczyna dumnie podniosła głowę. Wiedziała, że za moment nie będzie mogła nawet nią ruszyć. Zbyt wiele razy oglądała egzekucje matki, by nie mieć pojęcia, co nastąpi. — Lumine była w Mondstadt, Liyue, Inazumie, Sumeru, Fontaine i Natlanie. Zostałaś tylko ty. Wysłałam list. Przyjdzie po ciebie. A wtedy wszyscy będziemy wolni… — Matka musnęła jej wargi dłonią. Nie mogła już nimi poruszyć. Wiedziała, że od tej pory nie wypowie już żadnego słowa. Nigdy.  
— Wydaje ci się, że jesteś sprytna. Że twoja śmierć ma sens — powiedziała królowa spokojnym głosem. — Jest wręcz odwrotnie. Mogłaś mieć wszystko. Zostać tu ze mną. Oglądać koniec Teyvatu. Patrzeć, jak pozbędę się całego zła trawiącego ten świat. Zamiast tego wybrałaś walkę, którą przegrałaś już na samym początku. Wiesz dlaczego nie stoisz teraz na moim miejscu? Bo ja nie ufam niczemu i nikomu. Ty popełniłaś podstawowy błąd. — Powoli wzniosła miecz nad głowę. Wydawał się nic nie ważyć w jej rękach. — Tartaglia, wystąp!  
Jej ukochany wyszedł przed szereg.  
— To jemu zawdzięczasz swoją przedwczesną śmierć. Mojej lojalnej Jedenastce. — Uśmiechnęła się w jego stronę. — Posłużysz za przykład, [Reader]. Jeśli tylko zdrajcy nie będą się wychylać, pozwolę im dożyć, by ujrzeli koniec wszystkiego.  
Skazana czuła, jak łza zbiera się w kąciku jej oka. Nie miało to jednak znaczenia. Zamarzła zanim zdążyła spłynąć po policzku.  
Ileż by dała, by poznać teraz jego myśli. Dlaczego to zrobił? Czy nie miał wyboru? Może chronił swoją rodzinę? Przecież tak bardzo ich kochał. Tonię, Anthona, Teucera i swoich starych, zmęczonych rodziców. Może to był tylko blef? Jedyny sposób, by uchronić ludzi zanim nadejdzie pomoc? Jej życie w zamian za każdego, kto jej pomógł. Może stanowiła cenę, którą należało poświęcić…  
Zza maski dojrzała jednak blask oczu. Tych błękitnych i dziwnie martwych. Tak znajomych, a jednak innych, od kiedy zniknął na trzy dni pewnej zimy. Jakby czaiło się w nim coś innego. Wiedziała, że wpadł do Otchłani. Nigdy jej o tym nie powiedział. Kilka dni temu natknęła się na starożytne księgi i raporty. Przeczytała je za plecami matki. Nie zdążyła o nie zapytać. Teraz już nigdy się nie dowie. A co, jeśli jednak zrobił to z własnej woli?  
Nie czuła momentu, gdy ostrze dotknęło jej skóry. Chłód zabił ją szybciej.  
Głowa potoczyła się kawałek i znieruchomiała. Oczy zastygły martwo utkwione w jednym punkcie. Tsaritsa odwróciła się. Odrzuciła miecz na podłogę. Już więcej nie będzie jej potrzebny. Niedługo wszystko, czego zawsze pragnęła, się ziści. Krzew skrzepła od razu. Niezadowolona spojrzała na plamki na śnieżnobiałej sukni. Odeszła w kierunku drzwi. Nie odwróciła się ani razu. Teraz mogła już tylko patrzeć przed siebie.  
Wszyscy opuścili salę w grobowej ciszy. Wszyscy poza Childem.  
Chłopak przyklęknął na podłodze. Na lodowej powierzchni leżała matrioszka. Ta sama, którą dał jej lata temu. Uśmiechnął się, wyciągając po kolei laleczki. Wiele twarzy. Schował je wszystkie do kieszeni i ruszył przed siebie.  
3 notes · View notes
Text
Ósmy pierwszy etap
Dziś terapeutce zależało na tym aby każdy mógł się wypowiedzieć. Nawet nas trochę poganiała. W sumie planowałam się odezwać... miałam już w głowie przygotowaną wypowiedź. Chciałam na głos przyznać, że rzeczywiście głody miałam. Nie jestem płatkiem śniegu. Że to kwestia wzorca, skali, głębokości problemu. Skoro głody przedstawia mi się jako wielkie cierpienie z którym trzeba walczyć i nigdy tego nie zaznałam to bardzo długo zajęło mi przypomnienie sobie, jak to wyglądało u mnie. Że faktycznie były dni w których pisałam do przyjaciółki, że bardzo chce mi się ćpać, ciągnie mnie. I to nie była ta myśl, co przemyka przez głowę i po kilku sekundach ulatuje, której jako głód nie uznaję. Był to stan trwający godzinę lub dwie. To można już nazwać głodem.
Inaczej bym gadała gdybym rozpoczęła terapię świeżo po przedawkowaniu. Z traumą, atakami paniki i nieustannym lękiem. Nie byłabym taka kurwa mądra. Jednak wyszło inaczej i jestem w zupełnie innym miejscu. Mam inną perspektywę i przede wszystkim wiem jak silna jestem. Głodów nie mam - aczkolwiek miałam. Dwa lata temu, kurwa. To czemu nie mam ich teraz w ogóle? Wyzdrowiałam? Ponoć się nie da.
Pierwszym zdaniem które zanotowałam w zeszycie była uproszczona przeze mnie wypowiedź Moniki: terapia po swojemu bez dzienniczka. Jak mnie to stwierdzenie wkurwia. Oczywiście, że kurwa po swojemu. Każdy ma swój rozum i każdy jest inny, tak samo jak jego problemy są inne.
Pan, który na poprzednim spotkaniu wyraził strach przed przyznaniem się do nałogu w końcu się przełamał. Seksoholizm. Ha, zgadłam! No bo czego można się wstydzić na grupie dla alkoholików? Od razu dało się odczuć męską solidarność. No bo przecież pornosy to każdy ogląda, a jak jest się naćpanym czy pijanym łatwo się w tym zatracić. Tylko, że oni nie okazali mu wsparcia pierdoląc o swoich marnych doświadczeniach. Nie zrozumieli powagi problemu. Nie zastanowili się chociaż przez chwilę, czy jego uzależnienie uniemożliwia mu normalne życie, czy jest to po prostu nadużywane pornografii. Też tak mam, bla bla bla. Jak jebane automaty. Serio trzy osoby też są uzależnione od seksu? Czy od porno? W ogóle kurwa widzą różnice między jednym a drugim? Zamiast wsparcia mamy pierdolenie nie na temat, głupie ogólniki. Nic to kurwa nie dodaje do wątku. Chciałam się odezwać ale po wysłuchaniu tego typu wypowiedzi zrezygnowałam.
Sabina miała moment oświecenia i podziękowała za ostre słowa. Ciekawe na jak długo pozostanie oświecona i czy w ogóle wyciągnie wnioski na stałe.
Co ja tu robię? Po co ja tu jestem? Ludzie potrzebują gadać i widać, że chyba jednak nie mają z kim. Ludzie przyznają, że są zmęczeni terapią. No kurwa ja też jestem zmęczona. Pierdoleniem o niczym. Terapia nie jest łatwa. Nie mam w co się angażować ani po co.
Monika mi pogłębia wrażenie, że nie pasuje i odstaje. Przez tą swoją książkowość, ogólniki. Kompletny brak indywidualnego podejścia. Ktoś nawiązał do dzienniczka i mówi o swoich głodach. "W końcu pilny uczeń!" - zażartowała. No tak, to w końcu nasze podstawowe narzędzie na pierwszym etapie i nie może być inaczej.
Wiedziałam, że dziś nie będzie mi łatwo. Jestem podekscytowana wyjazdem i lekko przemęczona po ostatniej terapii grupowej. Mam marny dzień i niestandardowe reakcje bo aż mi łezka poleciała z bezsilności. Mam dość słuchania tych ludzi.
Na szarym końcu zostałam ja. Monika zapytała, czy chcę coś powiedzieć. Ode chciało mi się już jakiś czas temu więc odmówiłam. Nie chciałam dać jej tej satysfakcji, że jednak jestem jak inni. Dosłownie strzeliłam focha. Zresztą, nie mam o czym mówić. Jak chcę poruszyć jakiś ważny dla siebie temat to robię to na indywidualnej. Izoluję się, znowu nic mnie nie śmieszy. Myślę o pieniądzach, pracy, domu. Wkurzam się. Mam dość.
Marek czytał pracę. Nie na temat. Totalnie nie na temat. Zwróciłam mu uwagę to w odpowiedzi niemal się ze mną kłócił, że on tak właśnie ten temat zrozumiał. Lada moment zaczęłabym się trząść ze złości. Nie, wpływ alkoholu na zdrowie psychiczne to nie Twoje zachowanie wobec rodziny. Zdrowie psychiczne to kurwa zaburzenia psychiczne, a nie pijane życie. O wpływie fizycznym nie było nawet jednego zdania.
Mam dość siedzenia z debilami.
Pod koniec jako element edukacji próbowaliśmy zgłębić temat upośledzonej kontroli. Już sam fakt, że chcemy kontrolować picie świadczy o braku kontroli. Hmmm... Monika zapytała nas jakie są objawy uzależnienia. Jest ich 6, wystarczy mieć 3. Cisza. Zaśmiałam się dość głośno autentycznie nie mogąc się powstrzymać. Monika zwróciła się do mnie, a ja odpowiedziałam, że to zabawne bo wszyscy jesteśmy uzależnieni i nie wiemy dlaczego. Nawet teraz, podczas pisania o tym, chce mi się śmiać.
Nie mam problemów. Nie mam o czym mówić. Nie wiem co tu robię.
2 notes · View notes
madaboutyoumatt · 1 year
Text
Matt
Matt nie był fanem szalonych zabaw a jazda quadami do takich się zaliczała, przynajmniej jego zdaniem. Maszyna była całkiem spora, miała szybkie przyśpieszenie i była o wiele bardziej wywrotna niż auto. Sam nie wybrałby takiej formy odpoczynku, nawet nie byłby tego bliski, ale… jak można było odmówić tym błyszczącym, niczym u dziecka, które zobaczyło watę cukrową na festynie, oczom? Kochał Josha na tyle mocno aby poświęcić swoje życie.
- Jestem. Tak myślę. Spróbujmy tego.
Był zupełnie przekonany, że gdyby Eve tutaj była to już siedziałaby za tatą podskakując z ekscytacji. Jaki ojciec taka córka.
To było niesamowite jak dziewczynka spadła im niczym grom z jasnego nieba, ale w przeciągu kilku miesięcy – bo przecież nawet roku nie byli wspólnie! – zawładnęła ich życiem. Matt próbował budować pewien dystans między nią, bo w ten sposób miał nadzieję na pogłębienie jej więzi z biologicznym ojcem i że w ten sposób ta nauczy się, że między nim a Joshem jest różnica. Nie tylko charakteru czy wyglądu. Bardzo chciał aby ta dwójka miała dobry kontakt i aby szatyn zbudował coś czego nigdy nie miał z swoim ojcem a czego pragnął, pokazał jak to powinno wyglądać. Dopiero później pani psycholog zaczęła mu pokazywać jak musiał to robić rozważnie, tak aby ta dwójka też nie poczuła się odtrącona przez niego. A trzeba było przyznać, że oni wszystko co było emocjonalne wyczuwali w lot.
Po dwóch godzinach Matt czuł jak boli go tyłek od siedzenia – i nie tylko z powodu tego co robili w nocy – oraz to, że był totalnie przemarznięty. Wiedział, że będzie zimno, w końcu mieli listopad, ale nie sądził, że trafi im się ta odrobina śniegu, który utrzymywał się na powierzchni! To chyba było spowodowane tym, że byli z daleka od miasta i temperatura tutaj była trochę niższa.
- Zmarzłem. – po zdjęciu wierzchniego okrycia było widać zaczerwienione od smagającego ich zimnego powietrza policzki i nos. U Josha było to samo. – Robię ciepłą herbatę z cytryną. Napalisz? – szybko zerkając na kominek było widać, że brakowało im drewna. Mimo to potrzebowali się rozgrzać, bo wychodziło na to, że pogoda miała nie dopisywać w drugiej połowie dnia, ciemne chmury zapowiadały przynajmniej deszcz. Pozostanie im kominek, gry albo książka i szkicowanie.
0 notes
error-brakpamieci · 1 year
Text
laziness, chilliness
Nie zbierasz się do roboty, w ogóle, mimo że jak zwykle jest jej pełno. Sama sobie to robisz, co śmieszne. Mogłabyś odpuścić, mogłabyś sobie nie stawiać celów, żyć życiem z dnia na dzień i nie planować, ale to by było tak cholernie puste. A tak to masz zajęcie. Nawet jeśli nie robisz nic, w tym fizycznym, policzalnym sensie, to coś ci się tam klaruje w głowie, coś klika, coś uczysz się odpuszczać, czegoś sobie nie darować.
Nawet rzeczy, które lubisz, nie robisz, bo nie masz teraz ochoty. I czy ktoś na tym traci? Widocznie teraz potrzebujesz poleżeć z laptopem i Outlanderem w łóżku, i to będziesz robić. A potem zrobisz brwi, włosy, i będziesz siedzieć przed laptopem, żeby pracować dla TEDa. A potem będziesz uczyć. A jeszcze później może zdejmiesz hybrydy, a może posprzątasz. A może zaczniesz kolejny rozdział magisterki. Kto wie?
Ty na pewno nie wiesz. Dzień zdecydowanie sprzyja znikomemu zużyciu energii. Jest szaro, pada deszcz, jest też ciepło, jest ten piękny deszczowy letni dzień, ten, w którym cały świat delikatnie zastyga. Ma on w sobie ducha jesieni, choć ewidentnie należy jeszcze do lata. A jesienią założysz nowy płaszcz, będziesz się nim ogrzewać aż do zimy. A zimą? Zimą wskoczysz w szarą kurtkę i będziesz biegać po śniegu gdzieś na Słowacji czy w innych Czechach. Ciekawe, że pozbyłam się tej pogoni za ciepłem i nauczyłam kochać każde warunki pogodowe. A już szczególnie lekki deszcz spływający po twarzy. 
Ah, no i do krawcowej trzeba będzie iść. Pójdę. W taką pogodę aż się prosi, żeby wyjść, i beztrosko sobie moknąć. Jestem dorosła, mogę moknąć, jak się pochoruję, to przez siebie, z pełną odpowiedzialnością. 
No właśnie, i dalej nic nie robię. I zaraz zamknę to okienko, włączę kolejny odcinek, przerwę go w połowie, zacznę poprawiać teksty, skończę, zrobię herbatę, zacznę robić coś innego. I niby nic nie robię, a jednak. Byleby nie te śmieszne, zmieniające się w milisekundy obrazki z Instagrama czy innego Facebooka. Tego nienawidzę. Trzeba je ograniczyć do minimalnego minimum, bo są depresjogenne.
A tak jeszcze, swoją drogą, ciekawe, że nie wpadłam w brwi i rzęsy, i że tylko paznokcie się mnie trzymają jako forma sztuki. A nogi robię tylko dla świętego spokoju. Fajnie nie czuć potrzeb. Albo inaczej. Fajnie nie czuć potrzeb, których nie potrzebuję czuć.
Nigdy nie robiłam korekty tych tekstów. Wrzucam je sauté, tu nawet mi się nie chce tego e aigu czy tego drugiego jak mu tam e poprawiać. No, autokorekta, dobrze, najlepszy wynalazek ludzkości zaraz po blenderze. Idę sobie, trzeba dokończyć odcinek w końcu.
Zabawne, tu klikam 1500 słów w 5 minut, a magisterki tak nie potrafię. Eh, studia.
Spadam, trzeba się dalej lenić ile wlezie póki można.
PS. Jeśli czytasz to w biegu, tym sprincie co będziesz w nim od paździenika — trzymaj się, wiesz, że robisz to, żeby móc potem leżeć odłogiem przez ile wlezie i jeszcze jeden dzień dłużej. Dasz radę, mała. Buzi.
PS. 2 Jadąc autem, chciałaś założyć podcast. Głupota, do przemyślenia.
PS. 3 Dobrze, że autokorekta z dash robi hyphen. 
0 notes
moviemosaics · 3 years
Photo
Tumblr media
Never Gonna Snow Again
directed by Małgorzata Szumowska and Michał Englert, 2020
30 notes · View notes
tusalie · 3 years
Text
Sen o śmierci
„Tak właściwie to nie wiem, dlaczego jeszcze żyjesz, i w jakim celu zatruwasz egzystencję innych ludzi?”. Te właśnie słowa zbudziły mnie z długiego, wyniszczającego snu. Piękna, ubrana w ciemną suknię kobieta pochylała się tam nade mną, mówiąc nieznośnie powolnym, dumnym głosem. Pragnęłam być taka jak ona, i znaleźć się na jej miejscu z poczuciem wyższości nad nędzną istotą, do której przemawiała. Niestety, to ja miałam tendencję do znajdowania się w najgorszych położeniach. Nawet w marzeniach sennych, stawałam się jedynie półżywym ciałem, gotowym do pogrzebania. Powinno mnie to niepokoić, lecz byłam od lat przyzwyczajona do podobnych koszmarów. Musiałam otworzyć oczy, choć często zastanawiałam się, w jakim celu to jeszcze robię. Nie ujrzę przecież świata, którego potrzebowałam i chciałam zarazem. Mój pokój porównałabym raczej do domu spokojnej starości, gdzie powoli się umiera, zapomnianym przez niegdyś ważne osoby. Szary dzień, i gęste opady śniegu na zewnątrz nie dodawały ani trochę uroku tej kaźni. Czułam, że nie mam ochoty wstać z łóżka, nadal będąc w tragicznym stanie psychicznym po ostatnich miesiącach. „Jeśli to zrobię, bez wątpienia wyjdę wieczorem na ten mróz, i sobie coś zrobię” pomyślałam. Taka myśl mogłaby przerazić zdrowego człowieka, lecz ja dzięki niej odczuwałam coś w rodzaju satysfakcji…I ulgi. Gdybym tylko była pewna, że po śmierci czeka mnie wieczny spokój…Nie miałabym wątpliwości co do tej decyzji. Z moich oczu poleciały powoli łzy na wspomnienie tego, jak zostałam odrzucona. Pogardzona przez najważniejszą osobę w całym mym dotychczasowym życiu. Spojrzałam leniwie na okaleczoną, prawą rękę ze świadomością, że nikogo, a zwłaszcza jego nie będzie obchodziła moja śmierć. Uśmiechnęłam się, i cicho zaśmiałam z tragizmu mojej sytuacji. „Muszę wstać po to…Żeby uciec, i umrzeć”. Najpierw usiadłam na łóżku, przecierając dłońmi twarz. Była godzina trzynasta po południu, a moje nieproduktywne, prowadzące pasożytniczą egzystencję ciało nie potrafiło zmusić się do wykonania najprostszych czynności. Najzwyczajniej nie zależało mi już nawet na stwarzaniu pozorów, że się dla czegokolwiek i kogokolwiek staram. W końcu wyciągnęłam nogi przed siebie, żeby wstać. Natychmiast tego pożałowałam, ponieważ pokój i meble zawirowały przede mną, i przez chwilę nie mogłam niczego widzieć, tylko czarne mroczki. Kiedy mi przeszło, trzymałam kurczowo klamkę od drzwi, jakbym za chwilę miała utonąć w „odmętach” paneli.
-Jaka szkoda- powiedziałam sama do siebie zachrypniętym głosem- że nie zemdlałam, i nie uderzyłam się w skroń.
Otworzyłam drzwi, kierując się prosto do pralni. Zabrałam stamtąd bieliznę i ubrania, wciąż zaspana, ze spuchniętymi oczyma i uśmiechająca się do własnej wyobraźni. W końcu dobrze byłoby, gdyby moją duszę zostawiono w spokoju, zamiast zsyłać na niekończące się męki do jakiegoś parszywego miejsca, gdzie wszystkie dręczące mnie za życia koszmary staną się prawdziwe. I to ma być wolna wola? Nie dość, że byłam niewolnicą na Ziemi, to gdy umrę, skują mnie w jeszcze więcej kajdan, abym wiła się w czeluści z agonii? Wróciłam do pokoju, i powoli podeszłam do lustra. Zawsze obawiałam się, że gdy pewnego dnia spojrzę w swoje odbicie, ujrzę coś przerażającego i wstrętnego, tak jakbym już stała się demonem. Mimo, że i tym razem nie przemieniłam się w plugastwo, to szczerze nienawidziłam patrzeć na siebie, zwłaszcza rozebraną. Obrzydzał mnie fakt, że ktoś robił ze mnie pośmiewisko, nie znosiłam tych fragmentów ciała, które zostały bez mojego pozwolenia sprzedane, jak kartofle na targu. Byłam jakimś marnym elementem historii mężczyzny, przez którego chciałam od dawna umrzeć, mężczyzny, który w mojej świadomości był Królem i miłością. Bez większego zastanowienia, uderzyłam siebie w twarz kilkakrotnie, czym sprowokowałam siebie do płaczu.
-Idiotka-załkałam, patrząc sobie w zapłakaną, wykrzywioną grymasem twarz, potem na marne, malutkie piersi zwisające jak cytryny, na zbyt zaokrąglony brzuch, i szerokie biodra- Spójrz na siebie. Wyglądam tak źle, a on to widział. Widział to wszystko, a jestem taka wstrętna…
Osunęłam się na kolana, oddając się całkowicie spazmom płaczu i bólowi w klatce piersiowej. Nikt nie mógłby zmienić mojego położenia, ocalić od całkowitej autodestrukcji. Zesłałam na siebie tak straszny los już dawno temu, i wciąż płaciłam za lekkomyślne decyzje. W ten sposób na wieki upadła księżniczka Tusalia, nie mogąc cieszyć się blaskiem swego Króla Sezama. Pędzące myśli rozsadzały mnie od środka. Piekło, do którego niechybnie trafię. Moje uniwersum, chylące się ku upadkowi. Władca, mój najdroższy, odpowiedzialny za to, czym się stałam. Samobójstwo będące wówczas dla mnie jedyną ostoją spokoju. Koszmary…Chciałam zasnąć, i nie obudzić się już nigdy, pochłonięta przez irracjonalne marzenia.
5 notes · View notes
the-purest-wolf · 4 years
Text
Złoty Krucyfiks - [Aramis&Porthos]
Zimno.
Gówno.
Boże jak zimno.
Widział swój oddech w ciemności. Tylko dwie gwizdy wisiały na nieboskłonie, niepewnie oświetlając polanę skąpaną w krwi poległych.
Theo, Jacques i Leon leżeli dookoła niego, powykręcani. Ubroczeni juchą. Trzy gardła przeorane tępym narzędziem.
Nie była to łatwa i szybka śmierć.
Spoglądał oszołomiony na pocięte tchawice czując ból w gardle.
Boże jak zimno.
Cały się trząsł.
Opierał się o drzewo.
Chropowata kora drażniła skórę na plecach, które pokrywała jedynie biała koszula.
Bolała go głowa.
Zamknął oczy próbując uspokoić zdenerwowany żołądek.
Lucas, Ignace oraz młody Fabien spoczywali niedaleko ugaszonego ogniska. Gdyby nie plamy na piersiach, pomyślałby, że jego bracia śpią. Zastanawiał się jakie to uczucie.
Przebite serce.
Wiedział, że ma przy sobie miecz.
Szpada.
Tak ostra, łatwo byłoby podciąć sobie żyły.
Uchylił powieki spoglądając z roztargnieniem na zimne dłonie.
Jak długo zajęłoby mu wykrwawienie się?
Zimno.
Mokro.
Śnieg topił się pod jego ciałem.
Drżał.
Boże jak zimno.
Czy już nigdy nie poczuje ciepła?
Samuel, Bernard, Antoine. Gdzie, gdzie oni są?
Może, może nie jest jedyny?
Czy dałby radę wstać?
Chciał się podnieść. Próbował zmusić zmarznięte nogi do współpracy. Oparł ciężar ciała o chropowatą korę drzewa.
Da radę.
Musi, musi wiedzieć.
Boże, nie miał sił. Spojrzał w niebo wydychając cicho powietrze, jakby nie chcąc zbudzić zmarłych.
Ruszył.
Śnieg skrzypiał pod jego nogami, stąpał ostrożnie nad ciałami Theo, Jacquesa i Leona. Przykucnął przy każdym przymykając po kolei piwne, szare i brązowe oczy, odmawiając cichą modlitwę za każdego z braci.
Bolała go głowa.
...
Dlaczego?
Sięgnął do skroni. Lodowate palce otarły się o materiał. Co on tam robił? Co się stało?
Las milczał.
Śnieg pokrywał polanę na której rozbili obóz. Spojrzał niepewnie w niebo upewniając się czy dwie gwiazdy nadal świecą.
Widział swój oddech. To chyba dobrze, prawda? Jeszcze się nie wyziębił.
Ognisko.
Tak, duży dołek obłożony kamieniami. Szary popiół w śniegu.
Czuł smak dziczyzny na podniebieniu. To było dobre polowanie.
Lucas, Ignace oraz Fabien leżeli przy ugaszonym ognisku, niby chcąc ogrzać swe ciała. Jednak krew wypływała z trzech ran na piersi każdego z braci, spływając powoli do dołka.
Szary popiół skażony juchą.
Huh.
Krew płynęła powoli, zawijając się i tworząc wzory na ziemi. Zastanawiał się, czy on też mógłby dołączyć do ich tańca. W końcu miał przy sobie szpadę.
Co go powstrzymywało?
Przykucnął nad ciałami braci, zamykając trzy pary zielonych oczu. Modlił się by odnaleźli spokój, gdziekolwiek się udali.
Zimno.
Boże, nie czuł nóg.
Czy nadal miał stopy?
Spojrzał w dół dostrzegając skórzane buty.
Bolała go głowa.
Rozejrzał się powoli po polanie.
Po raz ostatni dotknął brązowych kosmyków młodego Fabiena.
Gówno.
Hugues, Henri i Nicolas. Powinni gdzieś tu być, dzielili namiot. Ostrożnie udał się ku szarym plandekom poplamionych czerwienią.
Śnieg skrzypiał.
Mróz szczypał w policzki.
Bolała go głowa.
Gdzie-
.
.
.
I.
Nicolas siedział oparty o drzewo jak on. Jednak nie ruszał się. Brązowe oczy wpatrywały się oszklonym wzrokiem w dwa ciała przed sobą. Henri i Hugues leżeli na brzuchach, wyglądając jakby biegli bratu na pomoc, jednak zabójca był szybszy. Dwie kule spoczywały teraz w plecach martwych muszkieterów.
Potknął się, w ostatniej chwili jednak łapiąc równowagę. Podtrzymał drżące ciało opierając się o brzozę do której przybity był Nicolas.
Niczym motyl.
Szpada mężczyzny utkwiona była w jego żołądku, przeszywając trzewia.
Zaszlochał zsuwając się po drzewie.
Obiecał mu.
Gorące łzy płynęły po lodowatych policzkach.
Obiecał mu, że po powrocie ustalą kto lepiej strzela.
Gówno.
Zamknął brązowe oczy przykładając czoło, do czoła mężczyzny.
Byli najlepszymi strzelcami w pułku.
Wziął drżący oddech, po czym wstał podchodząc do Huguesa i Henri'ego.
Bracia z krwi. Wyglądali jak dwie krople wody.
Uzupełniali się.
Zawsze razem.
Nawet po śmierci.
Muszkieterowie umarli nagle od strzału w plecy. Kiedy odwrócił ich, ujrzał zamknięte oczy. Miał nadzieję, że nie cierpieli.
Zimno?
Czy było mu zimno?
Dziewięć.
Znalazł dziewięciu.
Dobrze?
Podniósł się krocząc nad braćmi.
Krew tworzyła wzory na białym śniegu. Jucha przywodziła na myśl kwiaty.
Łąka zakwitła zimą - pomyślał patrząc na skomplikowane, misterne wzory tworzące się na skrzypiącym puchu.
Samuel, Bernard, Antoine.
Powinni tu być.
On też powinien tu być, prawda?
Bolała go głowa.
Czemu?
Dlaczego byli w Sabaudii?
Gdzie był jego oddech?
Jest ciemno. Noc. Dwie gwiazdy słabo świecące na nieboskłonie.
Samuel, André, Bernard i Antoine.
Pierre, Paul, Matthias oraz Raphaël.
Boże. Czy to jakiś żart?
Ośmiu braci klęczało w kręgu przed swoimi szpadami wbitymi w ziemię.
Głowy zwieszały się.
Splątane loki zakrywały twarze każdego z nich.
Dlaczego.
Podszedł bliżej, stając między Antoine'm, a Pierre'm.
Co-
Przełknął żółć i zacisnął oczy chcąc wybudzić się z tego koszmaru.
Ośmiu muszkieterów wypatroszonych jak bydło.
Trzewia wypadły z ciał okalając kolana mężczyzn.
Zastanawiał się czy to dlatego utrzymywali się w tak dziwnej pozycji.
Ciężkie, wzdęte jelita przymarzły do ciał i ziemi, tworząc stabilną podstawę dla lekkich korpusów.
Muszkieterowie opierali się na wbitych przed nimi szpadach.
Samuel, André, Bernard, Antoine.
Pierre, Paul, Matthias, Raphaël.
Uch... bolała go głowa.
Odmówił cichą modlitwę nie śmiąc dotykać, żadnego z mężczyzn.
Bał się.
Nie chciał zakłócać ich spokoju.
Krew zamarzła na śniegu.
Czy on też był zachlapany juchą?
Co on tu robił?
Arnaud, Francis i Thierry.
Gdzie byli?
Zatoczył się opierając o słup od namiotu.
Przełknął żółć, próbując uspokoić zdenerwowany żołądek.
Gdzie reszta jego braci?
Gdzie Marsac? - pomyślał dotykając zamarzniętej tkaniny owiniętej dookoła głowy.
Dwie gwiazdy odeszły cicho wraz ze świtem.
                                                              +++
Rozłożyć, złożyć.
Czuł zimny metal w dłoni.
Rozłożyć, złożyć.
To był odruch bezwarunkowy. Mógł to robić z zamkniętymi oczami. Jednak myśl o przymykaniu powiek przyprawiała o dreszcze. Wciąż ich widział. Blade ciała na śniegu. Krew plamiąca zimowy krajobraz. Wciąż słyszał ich krzyki.
Rozłożyć, złożyć.
Muszkiet w dłoniach był przyjemnie ciężki, jego części powoli ogrzewały cię ciepłem jego rąk.
Boże, nie mógł tego znieść.
Aramis. 
Bolała go głowa. Sięgnął palcami do świeżej, różowej blizny na jego skroni. Część włosów została zgolona, by lekarz mógł dostać się do rany. Teraz czuł pod opuszkami szorstką szczecinę.
Jednak minie trochę czasu zanim na bliźnie zaczną odrastać włosy.
Aramis.
Krzyki w jego głowie nie słabły. Narastały każdej nocy. 
Rozłożyć, złożyć.
Ciała na śniegu.
Muszkiet był gotowy do użycia. Przystawił broń do otwartych ust, czując metal na języku i proch w nozdrzach.
Miał dość tych cholernych koszmarów. Dość spojrzeń rzucanych mu przez innych muszkieterów. Dość litości w ich oczach. Jednak przede wszystkim miał dość siebie. W końcu powinien był zginąć razem z nimi. 
Nikt nie będzie za nim tęsknił - pomyślał smakując stal. Marsac go porzucił. Zacisnął kurczowo dłoń na muszkiecie czując łzy pod powiekami. Jak miałby niby teraz chodzić między resztkami pułku, dalej znosząc te cholerne spojrzenia? 
Nie ma potrzeby, by dalej zajmował cenną przestrzeń w garnizonie - pomyślał chcąc nacisnąć spust.
- Aramis!  
Broń wyśliznęła mu się z rąk, które to zostały złapane w uścisk czekoladowych dłoni.
Portos. Jeden z nowych w pułku. Facet został mu przydzielony do opieki. Aramis bardzo go polubił. Portos był... duży i ciepły. 
- Coś ty chciał zrobić Aramis - szepnął przestraszony mężczyzna wpatrując się w niego dużymi oczyma.
- Ja... - zaczął czując łzy spływające po policzkach. To tak cholernie bolało. Te noce wypełnione krzykami braci. Krew zalewająca jego sny. Często budził się zdezorientowany nie wiedząc gdzie jest. Miał dość. - Powinienem był umrzeć razem z nimi - wychrypiał zmęczony. Zamknął oczy, bojąc się zobaczyć reakcję Portosa. W końcu zasłużył na to. Powinien był z nimi zginąć. Jednak silne dłonie mężczyzny puściły jego nadgarstki, by po chwili znaleźć się na policzkach strzelca.
- Nigdy tak nie mów Aramis - powiedział z mocą muszkieter, patrząc na niego z gniewem. - Ponieważ jesteś pieprzonym cudem, nie widzisz tego?
Aramis wziął drżący wdech widząc przed oczyma jedynie ciała i drwiące spojrzenia. Litość w oczach kadetów... Ciągłe szepty wypełniały jego złamany umysł.
- Wszyscy chcą, żebym umarł. - Przypomina sobie ciche rozmowy prowadzone na zewnątrz. "To On. Pewnie ukrył się jak tchórz, czekając na koniec bitwy.", "Podobno ze strachu nie mógł utrzymać szpady w dłoni."
- Kto? - spytał zaskoczony Portos chwytając delikatnie szczękę Aramisa. - Czerwona Gwardia? Wszyscy patrzą na ciebie z podziwem i niedowierzeniem, przyjacielu. Cieszą się, że przeżyłeś. Wszyscy tak uważamy, po prostu nie chcemy Cię przytłaczać. Dlatego proszę, zostań z nami, ze mną, Aramis. Ponieważ Cię potrzebujemy  - szepnął Portos przyciągając go do piersi. 
- Obiecuję - zaszlochał w ciepły tors mężczyzny. Czuł materiał koszuli pod zimnymi palcami tak samo jak bicie serca tuż pod policzkiem. 
                                                        +++
Aramis stał na dziedzińcu spalonego garnizony na którym dosłownie przed chwilą widział się z braćmi. D'Artagnan jako nowy kapitan z piękną żoną u boku rzucili się w wir pracy, chcąc jak najszybciej odbudować ich dom. Athos razem z Sylvie odchodzili, by założyć rodzinę, a Porthos wracał na front. Les Insperables. Jeden za wszystkich i wszyscy za jednego. Jednak teraz stojąc samemu na dziedzińcu, ze zmiętym kapeluszem w dłoniach poczuł się niezwykle samotny, bo chociaż po czterech latach w końcu wrócił do Paryża i walczył u boku swych braci, to w jakiś sposób stracił ich bezpowrotnie. Czas, który spędzili bez niego, zebrał swe żniwo. 
Nie znał już ich tak dobrze. Myślał, że na zawsze będą już razem, jednak w życiu każdego z nich pojawiła się kobieta. Tylko on nie mógł podążyć za swoim sercem. Nigdy nie weźmie syna na ręce, ani nie spocznie w łóżku z ukochaną w ramionach. 
Wciąż dręczyły go sny. Sny o poległych braciach. Sny o krwi i prochu strzelniczym wypełniającego zimową noc.
Cztery lata, a jego bracia wciąż nie do końca mu wybaczyli. Bynajmniej  nie Porthos.
- Aramis?
Wzdrygnął się, odwracając wzrok ku Konstancji wpatrującej się w niego z troską.
- Wszystko w porządku?
- Oczywiście - oznajmił z uśmiechem, desperacko chcąc, by kobieta uwierzyła mu na słowo. Ponieważ wszystko miało być w porządku - pomyślał przechylając kapelusz na pożegnanie. 
W końcu, nie był już zobowiązany do przestrzegania obietnicy złożonej lata temu.
Zostań z nami, ze mną Aramis. Ponieważ Cię potrzebujemy.
Kochał ich. D'Artagnana, Athosa i Porthosa.
Jednak nie był już potrzebny.
                                                         +++
- Twoje listy nic o tym nie wspominały d'Artagnan! - warknął wściekły Porthos trzymając przyjaciela w górze. Mężczyźni wypełniający dziedziniec wpatrywali się z niepokojem w generała szamoczącego ich kapitanem jak szmacianą lalką. Jednak zanim ktokolwiek zdążył przerwać dwóm mężczyzną, zza nich rozległ się władczy głos.
- Porthosie!
Muszkieter jednak zignorował Athosa wciąż wpatrując się z żalem w ich najmłodszego przyjaciela, który patrzył na niego ze zdezorientowaniem w oczach.
- Porthos, puść.
Zacisnął z frustracją oczy chcąc, by łzy nigdy nie wypłynęły z jego powiek. Odstawił d’Artagnana na ziemię zaciskając dłonie w pięści. 
- Chłopcy! - zawołała zmartwiona Konstancja momentalnie zjawiając się u boku męża. - Chodźmy do naszych kwater.
Więc ruszyli przez dziedziniec ignorując szepty muszkieterów i kadetów spoglądających na nich z zainteresowaniem. Jednak Porthos był w innym świecie. Wdech i wydech. Cały ten czas czuł łzy pod powiekami. Wdech i   wydech. Chciał krzyczeć na cały świat. 
- Porthos? - spytał cicho Athos wyginając smukłą brew w akcie zdziwienia, jednak du Vallon nie mógł odpowiedzieć. Nie, kiedy krzyż ciążył mu na piersi niczym kamień ciągnąc go w dół. Sięgnął do jednej z licznych kieszeni w mundurze, by po chwili z czcią złożyć przed sobą złoty krucyfiks. Czuł ich wzrok na sobie. Niedowierzenie wypełniało pokój, przytłaczając jego zmysły.
- Dlaczego nie pisałeś o tym, d'Artagnan? - wychrypiał Porthos nieszczęśliwie wpatrując się to w szczeniaka to w Konstancję. Jednak oboje mieli te same zrozpaczone miny co on. To Athos sięgnął po naszyjnik Aramisa.
- Skąd to masz? - wyszeptał d’Artagnan tuląc do siebie żonę.
- To TY powiedz mi, dlaczego Aramis znalazł się na froncie bez mojej wiedzy - wychrypiał pokonany, wpatrując się ze zdradą w oczach w przestraszonego chłopaka.
- Front? Aramis wyszedł tuż po waszym odejściu - oznajmiła zaskoczona Konstancja pieszcząc z roztargnieniem brązowe kosmyki męża. - Nie pojawił się z odpowiedzią dla królowej, więc zaczęliśmy się martwić, jednak mijały tygodnie, a Aramisa nie było. Zniknął - szepnęła kobieta wzdrygając się, gdy nawiedzone oczy byłego kapitana muszkieterów wpatrywały się w krucyfiks wysadzany czerwonymi rubinami.
- Czemu o tym nie pisałeś d'Artagnan? - spytał zmieszany Athos gładząc złoty krzyżyk.
- Nie mogliśmy porzucić przydzielonych nam obowiązków - stwierdził uparcie d'Artagnan patrząc hardo w oczy byłego mentora. - Miałeś opiekować się Sylvie, tak jak Porthos polem bitwy, a ja garnizonem. Wybrałem przyszłość Francji, nie Aramisa.
Pokój pociemniał wypełniając się negatywnymi emocjami mężczyzn. Błękitne tęczówki wpatrywały się w rozżalone oczy młodego kapitana.
Wszyscy pomyśleli o tym samym. Roześmiany szatyn uciekający przez okna kochanki. Bosy szermierz krążący nocami po garnizonie, póki nie wepchnie się komuś do łóżka, chcąc wyssać całe życie z człowieka. Mężczyzna, którego dopiero co żegnali na dziedzińcu. Śmiejący się Aramis, pachnący ziołami i prochem strzelniczym z kapeluszem w dłoniach.
Znalazłem ducha przeszłości. 
Wspomnienie, które będzie trwać. 
Wydaje się jak wczoraj, że to my je stworzyliśmy, lecz nie w tym rzecz.
Jesteś tym, który nas tu doprowadził.
Zostaniemy razem.
I w naszych sercach.
Będziesz żyć wiecznie.
Złoty krucyfiks upadł na drewnianą podłogę, w moment tracąc cały blask, gdy chmury przykryły najjaśniejszą z gwiazd.
“Proszę, zostań z nami, ze mną Aramis.”
6 notes · View notes
arytmicznie · 5 years
Text
Nie mogła zrozumieć, że kiedy rozpuścił się śnieg, razem z nim rozpuściły się bałwany. Dla niej były one czymś odrębnym: prawdziwym, solidnym, materialnym. Ludzikami ze śniegu. Skoro już zostały stworzone, nie mogły tak po prostu zniknąć. Musiały gdzieś być.
Próbowałem jej to tłumaczyć. Powiedziałem, że możemy ulepić nowego bałwana, kiedy znowu spadnie śnieg, lecz odparła:
- To już nie będzie to wamo. To nie będzie m ó j bałwan.
Miała rację. Niektóre rzeczy takie właśnie są - unikatowe, przemijające. Można je kopiować, odtwarzać, ale nigdy już do nas nie wrócą. Nie w tej samej formie.
C.J.Tudor - "Zniknięcie Annie Thorne"
34 notes · View notes
kaydaralan-blog · 6 years
Text
1. Reinkarnacja
Kiedy tylko Wei WuXian otworzył oczy, otrzymał mocne kopnięcie.
Przy jego uchu zagrzmiał głos: "Przestań udawać martwego!"
Cios odrzucił go do tyłu, a WuXian upadł, uderzając głową o ziemię. Walcząc z pragnieniem zwymiotowania, w jego umyśle pojawiła się myśl - dość dużo odwagi, aby kopnąć mnie, Patriarchę.
Od kilku lat po raz pierwszy usłyszał ludzki głos, nie mówiąc już o tak głośnym, ostrym krzyku. W głowie mu wirowało, a w uszach brzęczał echem głos: "Na kogo ziemi żyjesz? Czyj ryż jesz? Czyje pieniądze wydajesz? Co jest złego w zabraniu kilku twoich rzeczy? Wszystko, co posiadasz, powinno być moje!"
Poza tym młodzieńczym, przypominającym kaczkę głosem, istniały też kupki skrzyń i stare przedmioty. Wzrok stopniowo stawał się bardziej wyraźny.
W jego oczach pojawił się słabo oświetlony sufit, który w większości zasłaniała osoba o skośnych oczach, oblewająca go śliną: "Jak śmiesz mówić o Ojcu i Matce? Czy naprawdę sądzisz, że ktokolwiek w tym domu będzie cię słuchał? Naprawdę myślałeś, że się ciebie boję!?"
Kilka sługusopodobnych osób zwróciło się do niego: "Młody Mistrzu, wszystko jest zniszczone!"
Młody mistrz zapytał: "Jak to? Tak szybko skończyliście?"
Służący odpowiedział: "I tak w tej chacie niczego nie ma."
Młody mistrz wydawał się być całkiem zadowolony, szturchając Wei WuXiana mocno w nos: "Ośmieliłeś się mówić do mnie, a teraz popatrz na siebie, grającego martego na ziemi! Dla kogo? Jakby ktoś naprawdę chciał te kupki śmieci! Teraz, gdy zniszczyłem wszystko, zobaczmy, jak opowiesz o mnie w przyszłości! Jesteś z siebie dumny, ponieważ studiowałeś kultywację przez kilka lat? Jak się czułeś, kiedy zostałeś wyrzucony z domu jak bezpański pies? "
Wei WuXian pomyślał ze znużeniem:
Wcale nie udaję, że jestem martwy, ponieważ od kilku lat nie żyję.
Kto to jest?
Gdzie ja jestem?
Kiedy zrobiłem coś równie niemoralnego jak kradzież ciała kogoś innego?
Młody pan wyładował wystarczająco dużo gniewu, kopiąc człowieka i rozbijając mu dom, więc wyprostował się i z dwoma służącymi wyszedł, trzaskając drzwiami z głośnym huknięciem. Krzyknął rozkazem: "Obserwuj uważnie. Nie pozwól mu wyjść na zewnątrz w tym miesiącu, bo znowu zrobi z siebie idiotę!"
Gdy grupa odeszła, w pokoju zapadła cisza. Wei WuXian pomyślał o tym, aby wstać.
Jednak jego kończyny nie chciały go słuchac, dlatego położył się ponownie. Odwrócił się na bok i oszołomiony, wpatrywał się w dziwne środowisko i sterty śmieci na ziemi.
Brązowe lustro spoczywało na boku, prawdopodobnie zrzucone na ziemię. Wei WuXian chłwycił je i przejrzał się w nim, tylko po to, by zobaczyć upiorną bladą twarz z dwoma asymetrycznymi stosami czerwieni po obu stronach jego policzków. Do tego dodać tylko krwistoczerwony język, a będzie wyglądał jak powieszony duch. Odrzucił lusterko na bok i wytarł twarz, zauważając dłoń pokrytą białym proszkiem.
Na szczęście jego nowe ciało nie urodziło się w ten sposób - było to tylko jedno z upodobań właściciela. Bez wątpienia był mężczyzną, a mimo to pokryty był makijażem (nie wspominając o źle nałożonym makijażu). Ugh, nie do zniesienia!
Odczekawszy szok, wróciło do niego trochę energii, a on w końcu usiadł, zauważając okrąg tuż pod nim.
Tablica była szkarłatna i miała krzywe kształty, wyglądające na narysowane ręcznie. Wykorzystywała wciąż wilgotną krew jako medium, emitującą silny zapach. Wypełniona była wypaczonymi literami inkantacji, które zostały nieco rozmazane przez jego ciało, a mimo to okazały się makabryczne.
W końcu Wei WuXian był znany jako Najwyższy Przywódca i Wielki Mistrz Uprawy Demonicznej, więc z pewnością był przyzwyczajony do podstępnych tablic takich jak ta.
Okazało się, że w rzeczywistości nie wykorzystał ciała kogoś innego - zaproponowano mu jedno.
Była to starożytna, zakazana technika. W porównaniu z tablicą bardziej przypominała klątwę. Koło układu rani praktykującego, tworząc nacięcia na ciele, a następnie rysuje on planszę i zapisuje inkantacje za pomocą własnej krwi, kończąc siadem w środku szyku. Dzięki temu można przyzwać wyjątkowo okrutnego ghula i poprosić go o wypełnienie życzenia. Ceną było ofiarowanie swojego ciała złemu duchowi, aby jego dusza powróciła na Ziemię.
Była to zabroniona technika przeciwna kradzieży ciała kogoś innego - ofiarowaniu własnego ciała.
Z powodu wielkich poświęceń tylko nieliczni byli na tyle odważni, aby wprowadzić ją w życie. W końcu nie było prawie żadnych pragnień wystarczająco silnych, aby żywa osoba mogła dobrowolnie poświęcić wszystko, co posiada. Przez tysiące lat tylko trzy lub cztery przykłady okazały się prawdziwe i zapisane w historii. Bez wyjątku życzenia tych osób były takie same - aby się zemścić.
Wei WuXian odmówił przyjęcia tego pragnienia.
Dlaczego miałby zostać zaliczony do kategorii "wyjątkowo nikczemnych ghuli?"
Chociaż jego reputacja nie była wielka, a on umarł w przerażający sposób, ani nie prześladuje żywych, ani nie szuka zemsty. Mógłby przysiąc, że nie można znaleźć innego wędrującego ducha równie nieszkodliwego jak on.
Trudne było to, że skoro tylko zły duch przejął ciało rzucającego klątwe, umowa jest domyślnie zaplombowana. Zjawa musi spełnić jego życzenie, inaczej klątwa wywoła reakcję. Duch będący w posiadaniu ciała zostanie całkowicie unicestwiony i nigdy się nie narodzi na nowo!
Wei WuXian podniósł ręce, by odkryć, że, co nie powinno dziwić, oba jego nadgarstki miały na sobie wiele nacięć. Zaczął zdejmować swój pasek. Pod czarnymi ubraniami jego klatka piersiowa i okolice brzucha były pokryte czymś, co wyglądało na rany z ostrego narzędzia. Chociaż krwawienie ustało, Wei WuXian wiedział, że ​​nie były to normalne rany. Gdyby nie spełnił życzenia właściciela ciała, nie byłyby w stanie się goić. Z biegiem czasu to pogorszyłoby się, a jeśli minąłby termin, zarówno jego dusza, jak i to ciało zostałyby rozerwane na strzępy.
Wei WuXian kilkakrotnie potwierdzał swoją sytuację, powtarzając w jego sercu: "Jak to mogło mi się przydarzyć?", aż w końcu mógł wreszcie stanąć prosto, oparty o ścianę.
Mimo że dom był duży, był pusty i brudny, a prześcieradła i koce wyglądały, jakby przez długi czas nie były zmieniane. W kącie stał bambusowy kosz. Miało to służyć do przechowywania śmieci, ale po kopnięciu wcześniej, wszystkie odpadki wylądowały na ziemi. Wei WuXian przejrzał pokój i podniósł zwinięty kawałek papieru. Rozłożył go i zaskoczony, zauważył, że był wypełniony słowami. Pospiesznie zabrał cały świstek.
Słowa na papierze musiały zostać napisane przez właściciela tego ciała, by je wypowiedział, gdyby poczuł się zestresowany. Niektóre zdania były niespójne i nieuporządkowane; lęk wyskazywał na strony ze zniekształconym pismem. Wei WuXian usiadł przy każdym kawałku papieru i zaczął zauważać, że coś było nie tak.
Zrobił kilka domysłów i z grubsza zrozumiał stan rzeczy.
Okazało się, że właściciel tego ciała nazywał się Mo XuanYu, a jego lokalizacja nazywała się Wioska Mo.
Dziadek Mo XuanYu pochodził z bogatej rodziny z tego regionu. Była nieliczna i chociaż próbował, miał tylko dwie córki. Ich nazwiska nie zostały wymienione, ale starsza była córką jego głównej żony, szukającej męża do małżeństwa z rodziną, podczas gdy młodsza była córką służki. Rodzina Mo początkowo chciała pośpiesznie ją komuś podarować, jednak czekało na nią niespodziewane zdarzenie. Gdy miała szesnaście lat, przywódca znanej rodziny uprawnej przechodził przez ten obszar i zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia.
Wszyscy podziwiają kultywujących. Rodziny hodowlane, w oczach zwykłych ludzi, są jak ludzie uprzywilejowani przez Boga, tajemniczy, ale szlachetni. Na początku ludzie z wioski Mo traktowali ten temat z pogardą, ale ponieważ Przywódca Sekt często im pomagał, rodzina Mo otrzymywała wiele korzyści. I tak kierunek dyskusji zmienił się, a rodzina Mo była dumna z tej sprawy, podczas gdy wszyscy inni również zazdrościli tej okazji. Druga dama Mo wydała na świat jednego syna dla lidera - Mo XuanYu.
Ale nie na długo, odkąd Przywódca Sekt zaangażował się tylko w nią, by móc eksperymentować nad czymś nowym, zmęczył się nią w ciągu kilku lat. Po tym, jak Mo XuanYu skończył cztery lata, jego ojciec nigdy nie wrócił.
Stopniowo opinie mieszkańców Wioski Mo zmieniły się ponownie. Początkowa pogarda powróciła, wraz z pogardliwą litością.
Druga dama Mo nie chciała tego zaakceptować; mocno wierzyła, że ​​Przywódca Sekt nie będzie obojętny dla własnego syna. Rzeczywiście, kiedy Mo XuanYu skończył czternaście lat, Przywódca Sekt zabrał go z powrotem.
Druga dama ponownie powiedziała wszystkim, że jej syn z całą pewnością zostanie Nieśmiertelnym tak szybko, jak tylko będzie mógł, i przyniesie chwałę swoim przodkom.
Zanim jednak Mo XuanYu osiągnął sukces w kultywacji i odziedziczył pozycję ojca, został odrzucony.
Co więcej, został zhańbiony.
Mo XuanYu był homoseksualistą i miał dość nerwów, by nękać innych uczniów. Skandal został ujawniony społeczeństwu, a ponieważ miał niewiele osiągnięć w zakresie uprawy, nie było powodów, dla których miałby pozostać w klanie.
Podobnie jak przy dodawaniu mrozu do śniegu, poza samym wydarzeniem, kiedy powrócił Mo XuanYu, często zachowywał się w szalony sposób, prawie tak, jakby jego życie było zagrożone.
Historia była niemal zbyt skomplikowana, by można ją było wyrazić słowami.
Brwi Wei WuXiana drgnęły.
Nie tylko wariat, ale homoseksualny szaleniec.
To wyjaśniało, dlaczego na jego twarzy było wystarczająco dużo różu i pudru, aby wyglądał jak powieszony duch, a także dlaczego nikt nie był zaskoczony dużą krwawą tablicą na ziemi. Nawet gdyby Mo XuanYu pomalował cały pokój krwią, od płytek na ziemi po ściany do sufitu, inni nie byliby zbytnio zaskoczeni. W końcu wszyscy wiedzieli, że miał luźno w głowie!
Po tym, jak przygnębiony wrócił do domu, był bombardowany wyśmiewaniem. Wydawało się, że sytuacja była nie do naprawienia. Druga dama Mo nie będąc w stanie oprzeć się przed tym ciosem, wkrótce zadławiła się śmiercią z powodu traumy.
W tym czasie dziadek Mo XuanYu już zmarł. Pierwsza dama Mo była odpowiedzialna za rodzinę, ale od najmłodszych lat nie była w stanie znieść swojej młodszej siostry. Miała jedyne dziecko, Mo ZiYuana, które wcześniej splądrowało to miejsce. Kiedy Mo XuanYu został zabrany przez ojca, pierwsza dama była zazdrosna i chciała mieć nawet najmniejszy związek z sektą uprawną. Miała nadzieję, że wysłannik, który przybył, zabierze Mo ZiYuana również do kultywowania.
Oczywiście odmówiono jej, a raczej zignorowano ją.
Z pewnością nie był to przypadek sprzedaży kapusty. Po prostu nie można się targować, a tym bardziej kupować i brać za darmo.
Dziwne, że ta rodzina uważała, iż​ Mo ZiYuan miał potencjał i talent. Wierzyli, że jeśli zostanie wysłany, w zamian zyskałby uznanie w sekcie, w przeciwieństwie do rozczarowującego kuzyna. Chociaż, kiedy Mo XuanYu odszedł, Mo ZiYuan był jeszcze młody, wielokrotnie zaszczepiony takim nonsensem i wierzył w nie całym sercem. Co dwa lub trzy dni znajdował Mo XuanYu i poniżał go, przeklinając, że złapał swoją drogę do kultywacji. Jednocześnie wzbudził wielkie zainteresowanie talizmanami, eliksirami i magicznymi narzędziami, traktując je wszystkie jako swój dobytek i robiąc z nimi, co tylko chciał.
Chociaż Mo XuanYu często zmieniał swoje szaleńcze zachowanie, zrozumiał, że został zdegradowany przez innych. Tolerował to, ale Mo ZiYuan jeszcze bardziej zintensyfikował swoje zachowanie, niemal opróżniając cały pokój Mo XuanYu. Jego cierpliwość wreszcie się wyczerpała, a on poskarżył się swojej cioci i wujkowi, powodując zamieszanie Mo ZiYuan od rana.
Słowa na papierze były małe i zwięzłe, co szkodziło oczom Wei WuXiana. Pomyślał sobie: "Jak popieprzone jest życie tej osoby?"
Nic dziwnego, że Mo XuanYu wolałby użyć tej zakazanej techniki, by poświęcić swoje ciało i poprosić nikczemne ghule o zemstę.
Ból z jego oczu przenosił się na jego głowę. Podobno, by użyć zakazanej techniki, rzucający ją cicho intonuje swoje życzenie. Gdy przywoływano złego ducha, Wei WuXian powinien był usłyszeć jego specyficzne wymagania.
Jednak najprawdopodobniej Mo XuanYu skopiował fragmenty techniki i gdzieś pominął ten krok. Chociaż Wei Wuxian odgadł, że chciał się zemścić na rodzinie Mo, jak powinien to zrobić? Do jakiego stopnia? Odzyskać przedmioty, które zostały mu zabrane? Lub napaść na wszystkich członków rodziny Mo?
Lub... Wymazać całą rodzinę?
Najprawdopodobniej zniszczyć całą rodzinę. Wszakże każdy, kto dotknął świata kultywacji, wiedziałby, jakie zwroty były najczęściej używane do opisania go - niewdzięczny, ekscentryczny, nie uznający własnej rodziny, nie do zniesienia przez Niebo i innych spektakularnych terminów. Czy był ktoś jeszcze bardziej "nikczemny" od niego? Jeśli Mo XuanYu odważył się specjalnie go przywołać, to życzenie najprawdopodobniej nie było łatwe do spełnienia.
Wei WuXian nie mógł pomóc, więc powiedział: "Trafiłeś na niewłaściwą osobę..."
22 notes · View notes
zanikanie · 6 years
Text
On.
Może brzmi to banalnie, może po prostu mówię o kimś, o kim każdy tak naprawdę mógłby pomyśleć, że ktoś jednak się utożsamił z personą o której piszę, może jednak, ale jestem pewna jednego jedynego, On, jest jedyny w swoim rodzaju, unikalny. 
Czuję jakby był dopasowany wprost do mnie, jego wszystkie cechy uzupełniają mnie tym, czego mi samej brak. Jego charakter, jego osoba to odzwierciedlenie wszystkiego, czego przez lata zdarzyło się mi szukać. Coś, czego przez lata szukałam w każdym, a gdy przestałam - pojawił się on. Usposobienie idealne dla mnie i mojej duszy.
Każdy ma wady, nie przeczę, że On ich nie ma, ale jestem w stanie tak wielce powiedzieć, że je akceptuje, że jednak nie przeszkadzają mi one w ogromnym stopniu, nie są dla mnie niczym wielkim w porównaniu do czegokolwiek. Nie wadzą mi one, ani nie są dla mnie przytłaczające. Wręcz na swój sposób są częścią niego samego, Jego nieodłączną częścią. Są nim, nim całym. A jednak za coś obdarzyłam go uczuciem, z tym całym pakietem wad i tym pakietem jego zalet, jego całego.
Nie liczy się nic, nie liczy się zupełnie nic. To nie jest tak, że jeśli któreś z nas ma gorszy dzień to już jesteśmy nie do zniesienia, bo nie o to chodzi, chcemy obydwoje mieć siebie nawzajem nawet w gorszym dniu, w każdym z nich, czy to będzie lepszy, czy gorszy to przecież mamy siebie, a jeśli mamy siebie - to poradzimy sobie z wszystkim. Razem. W końcu ja jestem dla niego, a on dla mnie i każde z nas o tym pamięta.
Nie chcę mówić o tym jak bardzo za Nim tęsknię, jak czuję, że rozrywa mi czasami serce i nie chcę mówić o tym, że nadaje kolorów mojemu światu. Jest szczególny. Jak ten pierwszy płatek śniegu spadający w zimie, jak pierwszy kwiat wiosenny, czy pierwsze promienie słoneczne podczas lata. Jedyny, niepowtarzalny, unikatowy. 
Mogę wiele czekać - na jego ��’dzień dobry’’ skierowane w moją stronę, na jego słynne ‘’dobranoc’’, na jego uśmiech, który kieruje w moją stronę. Mogę oglądać i słuchać tego wszystkiego codziennie, każdego dnia i szczerze mówiąc - nigdy nie ulegnie to zmianie, nigdy nie znudzi się mi w jakikolwiek to sposób. Wiem, że mogłabym go słuchać godzinami. A podczas tych godzin jakby świat został zatrzymany , bo nie liczyłoby się nic, tylko to, że jesteśmy My. Nasza osobista sfera, sfera - ja i on - my.
33 notes · View notes
linkemon · 3 years
Text
Hasegawa Langa x Reader x Kyan Reki
Tumblr media
[Reader] nienawidziła deskorolki z całej siły. Dopiero Langa i Reki uświadamiają jej, że kawałek drewna na kółkach to coś więcej...
Praca znajduje się również na Wattpadzie (pod tym samym nickiem). Beta: Dusigrosz
Dodatkowe informacje: 1. Zdecydowałam się na romanizację jak chodzi o imiona i nazwiska bohaterów zamiast angielskiej wersji, bo tego się trzymam przy wszystkich shotach (stąd Ranga a nie Langa). W związku z tym występują tu też honoryfikaty i postacie zwracają się do siebie nazwiskami a nie imionami. 2. Kickflip, Grind i Benihana to nazwy trików deskorolkowych.
Ranga rozpędził się i wyskoczył w górę. Deska pomknęła razem z nim. Przez moment miał wrażenie, jakby znowu przemierzał kanadyjskie śniegi.
Nad głową miał czyste niebo. Wciągnął haust zimnego, górskiego powietrza. Gdy pędził, chłostały go ciemnozielone gałęzie. Nawet ich nie omijał. Trochę otarł sobie policzek, ale to nic. Na mrozie ból nie dawał o sobie znać. Zajmie się tym później. Z nieba spadał gęsty, biały puch. Zalegał na czapce i szaliku. Odgarniał go po każdym powrocie na górę, ale przemoczył kurtkę. Mama zdążyła go za to zbesztać zanim poszła na obiad. Powinien dołączyć do niej i taty, ale wciąż miał ochotę jeździć. Za każdym razem powtarzał sobie, że to ostatni raz. Nie był głodny. W brzuchu wciąż jeszcze czuł przyjemne ciepło po niedawno wypitej gorącej czekoladzie. Była ciemnobrązowa, aromatyczna i przyprawiona cynamonem. Do tego dostał podwójną ilość pianek. Pani z kawiarni od zawsze uważała go za swojego stałego klienta. Ulubiony napój czynił to popołudnie jeszcze lepszym. Stanął w kolejce do wyciągu. Wyciągnął rękę, by złapać płatek śniegu. Podobno były niepowtarzalne. Wytężył wzrok, próbując dojrzeć, czy ten, którego złapał, naprawdę jest wyjątkowy. Na tle granatowej rękawiczki dojrzał sześć ramion. Nie potrafił ocenić...
— Hasegawa-kun!
Upadł na beton. Wspomnienie skończyło się w ułamku sekundy. Był w Japonii. Deska miała kółka. Nie mknęła gładko po śniegu. To nie snowboard.
— Wszystko gra? — Kyan podał mu rękę.
— Nic mi nie jest.
Kickflip nie wyszedł. Kolejny raz źle dobrał ilość siły. Rotacja powinna wynieść pełny obrót, tymczasem on wykonał zaledwie trzy czwarte.
Prawa noga pulsowała bólem. Na niej oparł cały ciężar ciała, kiedy się przewrócił. Z pewnością weekend rozpocznie z okazałym siniakiem.
— Jesteś dzisiaj okropnie rozkojarzony. Stary, co się z tobą dzieje?
Chłopak nie wiedział, co odpowiedzieć. Przyjaciel miał rację. Przez całe popołudnie myślał o wszystkim, tylko nie o przygotowaniach do wyścigu. Powinien się starać, aby dorównać Adamowi. Tego właśnie pragnął przez cały poprzedni tydzień, ale dzisiaj coś skutecznie odciągało go od myśli o S.
Mimowolnie zwrócił głowę w stronę oddalonej ławki. Przechodził obok niej codziennie. Nie zachęcała wyglądem. Nie wątpił, że mogła się na niej kryć niejedna drzazga. Farba miała paskudny, ciemnożółty kolor. Odłaziła płatami. Do tego chore drzewo, nieustannie zrzucające liście, i stada kruków. Nikt nie chciał przesiadywać w takiej scenerii. Poza tym okolica była opuszczona. Dawne bloki mieszkalne zburzono. Teraz znajdowały się tu jedynie magazyny i stary skatepark. Deski, rolki i wrotki przejęły ten teren dawno temu. Tak mu kiedyś powiedział Joe.
Dlatego tak bardzo dziwił się dziewczynie czytającej książkę. Odkąd przyjechał do miasta, nie widział ani jednej osoby w tym miejscu. Czuł się zaintrygowany.
Nie umknęło to uwadze Rekiego.
— Już widzę, jak się sprawy mają — oznajmił z miną znawcy. — Dziewczyna wpadła ci w oko.
— Wcale nie! — Ranga odwrócił głowę. — Nawet jej nie znam.
Złapał za deskę i wrócił do treningu. Miał nadzieję, że tym samym odwróci uwagę przyjaciela od tematu. Poczuł gorąco na twarzy. Od dzieciństwa się rumienił. Niektórzy uważali to za urocze. On jednak nie lubił tego, jak bardzo własne ciało potrafiło go zdradzać.
— Możesz poznać — droczył się Kyan. — Nazywa się [Reader]-san. Przychodzi tu czasami. Zawsze siada w tym samym miejscu i ma ze sobą książkę. Nie dziwię się, że jeszcze jej nie widziałeś. Ostatni raz była tu jeszcze przed twoim przyjazdem. — Objął go ramieniem. — Zapoznałem się z nią, ale zawsze, kiedy chciałem dłużej pogadać, mówiła, że musi już iść...
Ranga wiedział, jak bardzo natarczywy potrafi być chłopak. Jego upór przekraczał zdrowe granice.
— Ile razy próbowałeś?
— Sześć albo coś koło tego. — Podrapał się po głowie.
— Nic dziwnego, że nie było jej tu prawie dwa miesiące. — Hasegawa roześmiał się.
To był błąd. Na twarzy Rekiego pojawił się dobrze znany uśmiech. Zwiastował kłopoty.
—Dzisiaj będzie siódmy. Szczęśliwe liczby nie kłamią. A poza tym pójdziemy tam razem.
Przyjaciel wzmocnił uścisk wokół szyi. Tym samym zmusił go do podążenia za sobą. Na nic zdały się protesty i błagania. Nie udało mu się wyrwać.
— Cześć!
Na dźwięk znajomego głosu [Reader] zamknęła książkę.
— Hej! — odparła niezbyt entuzjastycznie.
— Dawno się nie widzieliśmy. Przyszedłem ci przedstawić mojego nowego przyjaciela. Niedawno się tu przeprowadził. [Reader]-san, to Hasegawa Ranga. Hasegawa-kun, to [Reader].
Chłopak ukłonił się. Czuł zażenowanie. Przeszkodzili dziewczynie w czytaniu. Nie wyglądała na zirytowaną, ale zdecydowanie się zmieszała. Pewnie tak ja on nie przepadała za poznawaniem nowych ludzi.
— Też czytałem „Północny wiatr" — powiedział, chcąc przerwać ciszę. — Podobało mi się, w jaki sposób porusza trudne tematy. W ogóle nie spodziewałem się zakończenia.
Okładka w niebieskich odcieniach rzucała się w oczy. Rozpoznał ją od razu.
— To dosyć niszowy tytuł. — Spojrzała na niego ze zdumieniem.
— Jestem z Kanady.
Autorka książki również z niej pochodziła. Umieściła akcję w jego ojczystym kraju. W związku z tym w Kraju Klonowego Liścia sprzedaż była fenomenalna.
Kupił książkę kilka miesięcy temu. Nie przepadał za taką rozrywką, ale potrzebował czegoś, by zająć myśli. Po stracie ojca zdarzało mu się szwendać bez celu po domu. Nie potrafił usiedzieć w miejscu. Nie chciał, żeby mama się martwiła, więc postanowił spróbować sił w czytaniu. Nie pochłaniał stron w zastraszającym tempie, ale fabuła mocno go wciągnęła. Zupełnie nie spodziewał się tajemnic, jakie skrywała główna bohaterka, i to go najbardziej fascynowało.
— Kurczę, Shadow przyjechał. Powinniśmy się zbierać. — Kyan wydawał się naprawdę zawiedziony.
Najwidoczniej zrozumiał już, że kolejna szansa na pogłębienie znajomości przepadła.
Tej nocy odbywał się kolejny wyścig. Higa obiecał, że zabierze ich ze sobą. Musieli go błagać, żeby w ogóle pozwolił im usiąść w swoim aucie. Dbał o nie bardziej niż o deskorolkę, mimo że było starym rzęchem. Dobiegały z niego dziwne dźwięki, świadczące o tym, że najwyższa pora na wizytę u mechanika. Raz nawet nie chciało odpalić. O mało co nie spóźnili się wtedy na S. Kiedyś próbowali w nim otworzyć po cichu paczkę chipsów na tylnym siedzeniu. Hiromi dostał szału i kazał im poodkurzać wszystko co do okruszka. Zmarnowali całe popołudnie.
— [Reader]-san, powinnaś kiedyś wpaść, żeby zobaczyć, jak jeździmy.
— Chłopaki, ile mam na was czekać? — W głosie kierowcy było czuć zniecierpliwienie.
Reki ruszył przodem, próbując uspokoić Shadowa.
— Przepraszam, jeśli się narzuciliśmy — słowa same wyrwały się z ust Langi — i za mojego przyjaciela. Czasem bywa natarczywy, ale chce jak najlepiej.
— Naprawdę tak myśleliście? — Zamrugała z niedowierzaniem. — Że nie chcę z wami rozmawiać?
Teraz naprawdę poczuł się głupio. Założył, że tak właśnie było. W zasadzie nie miał nic, żeby to udowodnić. Po prostu wydawało mu się to najlogiczniejsze. Szczególnie po tym, co wcześniej słyszał. W końcu sześć razy to wystarczająco dużo, by dać do zrozumienia, że nie chce się kogoś widzieć.
— Wiem, że to dziwnie wygląda, ale naprawdę coś mi przeszkadzało za każdym razem, kiedy próbowałam pogadać z Kyanem-kun. Nie bardzo mogę to wytłumaczyć, ale mam nadzieję, że nie ma mi tego złe...
— Oczywiście, że nie. — Próbował wyratować sytuację. — Bardzo by się ucieszył, gdybyś przyszła do skateparku.
— Tylko, że... ummm... On bardzo lubi jeździć a ja... nie umiem. Tak właściwie to bardzo nie lubię deskorolek... — Wbiła oczy w ziemię.
— Możemy cię nauczyć. A nawet jeśli nie, to po prostu przyjdź poczytać na ławce obok. Mamy lepsze światło niż pod tym drzewem. — Uśmiechnął się zachęcająco.
Nagle do ich uszu dobiegł głośny dźwięk klaksonu.
— Jedziesz z nami, czy popylasz sam?! — wydarł się kumpel.
— Już idę! — odkrzyknął. — Powinienem się zbierać. Miło było cię poznać. — Odwrócił się z zamiarem odejścia.
Kiedy już postawił krok, zatrzymało go ciche pytanie:
— Hasegawa-kun, kochasz deskorolkę?
Zwrócił się w jej stronę i pokiwał głową.
— Dlaczego? — Mocno ścisnęła książkę.
Chłopakowi przyszło na myśl to dziwne, tajemnicze uczucie, którego doznawał za każdym razem, gdy zabierał się do jazdy. Nie potrafił go opisać słowami. To nie była tylko drewniana deska z kółkami. Chodziło o coś więcej.
— Byłem trochę jak bohaterka „Północnego wiatru"... Samotny i zagubiony. Myślałem, że najlepsze jest daleko za mną... ale skateboarding pokazał mi, że to nieprawda. Wyciągnął mnie z czarnej dziury, gdy myślałem, że nie ma dla mnie ratunku. Dał mi przyjaciela, dobre wspomnienia i nowy cel. To więcej, niż kiedykolwiek mogłem chcieć.
Kolejny głośny sygnał z auta Higi dał znać, że przeciąga strunę.
— Do zobaczenia! — rzucił i pobiegł w stronę samochodu.
Nie widział tego, ale dziewczyna wpatrywała się w skatepark jeszcze przez długi czas po jego odejściu.
***
Reki mocno się zdziwił, widząc [Reader] na ławce przy torze do jazdy.
— Przyszłaś zobaczyć, jak śmigamy? — zapytał entuzjastycznie.
— Hasegawa-kun mówił, że tu jest lepsze światło do czytania. Wpadłam zobaczyć, czy to prawda. — Uciekła wzrokiem.
Coś go leciutko ukłuło. Znał to uczucie. To była zazdrość. Nikła i niepozorna, ale jednak. W głębi ducha mówił sobie, że ma do niej prawo. Próbował nawiązać kontakt z dziewczyną wielokrotnie. Zapraszał ją kilka razy, ale nigdy nie przyszła. A teraz wystarczyło, że pojawił się jego kumpel, i od razu się udało. Jakby tego było mało, prześcigał go w ulubionej dyscyplinie. Jeszcze dwa miesiące temu był nowicjuszem. Totalnym żółtodziobem. Nie potrafił nawet utrzymać równowagi na desce. Kyan stał się nauczycielem nieporadnego znajomego. Jednak teraz uczeń przerósł mistrza. Nie zostało już nic nowego, co mógłby mu pokazać.
— To my idziemy poćwiczyć. — Uśmiechnął się Ranga.
Zrobił to naturalnie. Jakby wcale nie musiał się zastanawiać nad tą reakcją.
— Zerkaj na nas czasem! — rzucił Reki.
Jego uśmiech był inny. Przyklejony do twarzy. Wymuszony.
Zaczął się zastanawiać, kiedy zamienili się rolami. W którym momencie przestał być tym pogodnym gościem, zawsze gotowym kogoś rozweselić?
Ścisnął mocno deskę — ten od lat wyjeżdżony kawałek drewna, który przynosił mu tyle radości. Sam zamontował specjalne kółka. Spojrzał na pociągniętą kolorowymi sprayami powierzchnię. Niedawno razem ją odnawiali. Kumpel pomógł mu wybrać kolory i wzory. Spędzili razem zabawne popołudnie w garażu.
Odepchnął się mocno lewą nogą. Znał tylko jeden sposób na radzenie sobie z problemami — jazdę. Jego Grindy potrzebowały dopracowania. Postanowił, że skupi się na nich, ale niechciane myśli wciąż pchały mu się do głowy.
Nie chciał się złościć na przyjaciela. Obwinianie go o coś, na co nie miał wpływu, byłoby chamskie. Szczególnie że przez długi czas dobrze się z Hasegawą bawił. Razem chodzili do szkoły, spędzali czas i rozmawiali o wspólnej pasji. W dodatku łączyły ich nielegalne wyścigi. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz w jego życiu działo się tyle dziwnych, ale dobrych rzeczy.
Dopiero od niedawna zatruwały go myśli o tym, że jest gorszy. Próbował sobie tłumaczyć, że tylko w tym jednym aspekcie. W końcu nie mógł pokonać czyjegoś talentu samą ciężką pracą. Nieważne, jak bardzo by się nie starał, stało się jasne, że w skateboardingu Hasegawa będzie o krok przed nim.
Teraz jednak wyglądało na to, że zabrana zostaje kolejna rzecz, na której mu zależało.
Szybko zganił się za te słowa. Przedmiotowe myślenie o dziewczynach było niewłaściwe. Poczuł się przez to jeszcze gorzej.
Kolejny raz spróbował powtórzyć Benihanę. Palce ześlizgnęły się z krawędzi deski. Rozpaczliwie próbował zdążyć, ale przez to noga zamiast stabilnej powierzchni napotkała powietrze. Wydawało mu się, że wszystko wokół na moment zamarło. Jakby na ułamek sekundy czas się zatrzymał. Zaraz potem upadł na twardy beton.
— Cholera — mruknął cicho.
— Wszystko w porządku? — krzyknął Ranga.
— Jest git!
[Reader] odłożyła książkę na ławkę, zabrała torbę i podeszła do niego.
— Bardzo boli? — Kucnęła.
— To nic takiego. Skater bez siniaków jest jak żołnierz bez karabinu.
Parsknęła cicho, próbując ukryć to dłonią.
Nie był to pierwszy i nie ostatni raz, kiedy zrobił sobie krzywdę. Sport wiązał się z kontuzjami. Już od małego przyzwyczajał go do zadrapań i ran.
Z całej siły wykręcił do tyłu głowę, próbując zobaczyć, w jakim stanie jest prawa ręka. Trochę krwi i brudu, ale poza tym wydawało się, że wszystko jest w porządku.
— Mogę to opatrzyć, jeśli chcesz. — Złapała za torbę.
— Nie wolisz oglądać, jak jeździ Hasegawa-kun? — Zgryźliwy komentarz opuścił jego usta zanim zdążył się powstrzymać.
[Reader] zamrugała parę razy.
Zrobiło mu się głupio. Co się z nim ostatnio działo? Miał dosyć samego siebie.
— Przepraszam. Zapomnij, że cokolwiek mówiłem.
— Nic nie szkodzi. — Wyciągnęła buteleczkę, gazę i bandaż.
— Masz w środku całą apteczkę? — Spojrzał na to wszystko wielkimi oczami.
Widział czasami, jak dziewczyny nosiły ze sobą plastry. Zazwyczaj na wypadek obtarcia nóg po wysokich butach. Zastanawiał się, po co sobie to robią. Może i wyglądały ładnie, ale nie zamieniłby wygodnych, znoszonych trampek na szpilki.
To jednak było o wiele więcej niż przeciętna zawartość torebki.
— To dlatego, że... jestem niezdarna. No wiesz... często się wywracam i takie tam — powiedziała cicho.
— Dlatego nawet latem nosisz długie rękawy?
Przedtem nawet nie zdawał sobie sprawy, że to zauważył. Zdecydowanie za często patrzył w jej stronę przez ostatnich kilka miesięcy.
— Tak. Mniejsza o to — ucięła.
Nasączyła gazę. Delikatnie złapała go za rękę i zaczęła przemywać czerwone miejsce.
— Auauaua! — Wyrwał się.
— Musi trochę poszczypać.
— To boli. Myślałem, że masz Octenisept albo coś takiego. Może jednak zostawimy to, jak jest? — zaproponował, czując łzy wzbierające w kącikach oczu.
Popatrzyła na niego karcąco. Poczuł się jak małe dziecko.
— Woda utleniona jest tańsza. Po co niepotrzebnie wydawać pieniądze? — Wzruszyła ramionami. — Daj mi to dokończyć, bo jeszcze wda się zakażenie.
Zniósł więc nieprzyjemne uczucie. Nie syknął ani razu. Nie chciał wyjść na okropnego mięczaka.
[Reader] sprawnie uwinęła się z opatrunkiem. Musiała mieć spore doświadczenie.
— Muszę wracać, bo się spóźnię. — Nerwowo spojrzała na zegarek.
Kyan zauważył, że wygląda na całkiem stary. Model był zdecydowanie sprzed ostatniej dekady. Zaintrygowało go to. Czyżby podążała za dziwną modą? Ale nigdy dotąd nie widział jej jakoś szczególnie ubranej. Zazwyczaj miała na sobie szkolny mundurek albo wygodną bluzę i spodnie. Stwierdził więc, że pewnie przedmiot ma jakąś wartość sentymentalną.
— Co do tego wcześniejszego pytania... — Zawahała się, jakby nie do końca była pewna, czy powinna odpowiedzieć. — Hasegawa-kun dobrze jeździ, ale wydaje mi się, że ty czerpiesz z tego większą frajdę. Chciałam się przekonać, czy deska rzeczywiście może komuś sprawiać radość. Kiedy patrzę na ciebie, myślę, że to naprawdę możliwe.
Zostawiła go z tymi słowami i zabandażowanym ramieniem. Od tamtego momentu aż do wieczora, każdy trik wychodził perfekcyjnie.
***
— Powinnaś spróbować! — nalegał Reki.
Nadal nie wiedział, jak do końca powinien się czuć ze swoim skateboardingiem. To jednak nie oznaczało, że przestanie namawiać innych do próbowania. Szczególnie że [Reader] nie wyglądała na aż tak mocną konkurencję, by jeszcze bardziej podkopać jego poczucie własnej wartości.
— Sama nie wiem...
Dziewczyna niepewnie zerknęła na deskę. Tyle razy obiecywała sobie, że będzie się trzymać z daleka od znienawidzonego sportu. Ten jednak znalazł ją, choć przez całe życie chciała się przed nim ukryć.
— Będę cię trzymał za rękę przez cały czas, jeśli się boisz. — Wyszczerzył się.
— Może lepiej będzie — podkreślił Hasegawa — jeśli to ja będę ją trzymał za rękę. Kiedy się uczyłem, też mi obiecywał, że będzie bezpiecznie. Zgadnij, co się potem stało...
— Puścił cię i zaliczyłeś glebę?
— Dokładnie. — Spojrzał karcąco w stronę nauczyciela.
— Jej bym nie puścił — odparował Kyan. — Zresztą nieważne. Zawsze mogę asekurować.
Wzmianka o tym, jak dopomógł odwadze przyjaciela nieco go zawstydziła. Tak już miał, że pod wpływem chwili przychodziły mu do głowy różne pomysły. Prawdą było, że trochę za szybko planował usamodzielnić ucznia, ale nie chciał jego krzywdy. Trochę straconej krwi jeszcze nikogo nie zabiło. Nie przewidział, że kiedykolwiek wrócą do tego tematu, a już szczególnie teraz.
Ostatecznie [Reader] dała się przekonać. Z początku lekko się chybotała, ale dość szybko okazało się, że ani dłoń, ani zabezpieczanie pleców nie są potrzebne. Nie upadła ani razu. Ranga nie zobaczył w tym nic dziwnego. W końcu pomimo talentu zajmował się tematem od niedawna. Co innego Reki.
— Nigdy wcześniej nie jeździłaś? — zapytał.
Dziewczyna uciekła wzrokiem i zeszła z deski.
— Może kiedyś, w dzieciństwie. Nie pamiętam — wymamrotała.
Czuł, że to nie jest pełna odpowiedź. Nie do końca kłamstwo, ale też nie całkowita szczerość. Kim jednak był, aby żądać całej prawdy?
— Na dzisiaj chyba wystarczy — stwierdził, chcąc uciąć temat. — Piękne dziewczyny nie powinny mieć zakwasów...
Poczuł się jak idiota. Miał wrażenie, że mózg na moment przestał mu pracować. Albo jeszcze gorzej — zniknął. Takie teksty serwowało się w filmach, nie na żywo. Nawet jeśli uważał, że jest śliczna. A co, jeśli pomyśli sobie, że jest natarczywy? Albo że widzi w niej tylko urodę? I już nie będzie chciała przychodzić do skateparku... Jak się przeprasza za takie rzeczy? Czy to możliwe, że zaraz zejdzie na zawał?
Miał wrażenie, że myśli przelatują mu przez głowę z prędkością rozpędzonej deskorolki. Nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa. Teraz był już pewny, że zamienił się rolami z Hasegawą. W końcu zawsze dotąd wiedział, co powiedzieć. Nieważne, czy to był nauczyciel w szkole, gdzie nielegalnie jeździł, czy Adam podczas wyścigu. A teraz go zamurowało.
Mrugnęła trzy razy zanim dotarło do niej, co powiedział. Wiedział, bo liczył. Chwila zdawała się niemiłosiernie dłużyć.
— Jeszcze nikt... nigdy...
Chciał się zapaść pod ziemię. Rozważał nawet zabranie deskorolki i zwianie na niej w najbliższą ulicę.
— ...nie powiedział mi, że pięknie wyglądam. Dzięki, Kyan-kun. — Uśmiechnęła się nieśmiało.
Radość i ulga po tych słowach były porównywalne do wygrania w S.
***
Ranga mijał czerwone, pomarańczowe i żółte drzewa posadzone wzdłuż chodnika. Słońce leniwie wstawało w chłodnym, rześkim powietrzu. Poranek zapowiadał się zimno. Na szczęście zabrał z domu marynarkę. Spojrzał w bok. Sąsiedzi sprzątali trawniki. To przypomniało mu, że obiecał pomóc mamie po powrocie do domu. Jesień w Japonii wyglądała pięknie, ale nic samo się nie uprzątnie. Kilka samotnych, zeschniętych liści przeleciało tuż obok jego głowy.
Jechał do szkoły, czytając książkę. Z jednej strony obawiał się mandatu, ale z drugiej tak się wciągnął, że nie mógł przestać. Miał nadzieję, że uda mu się skończyć rozdział na lekcji. Nauczyciel był nierozgarnięty. Może jak schowa powieść za okładką podręcznika, to jakoś mu się uda. [Reader] podsunęła mu tę radę. W końcu to dzięki niej znalazł przyjemność w nowym zajęciu. Miał ochotę wyjść z nią gdzieś po południu. Miał jednak świadomość, że wypadałoby zaprosić Rekiego. Zazwyczaj spędzali czas we trójkę i jakoś tak się przyjęło, że prawie nigdy nie widywali się w innym składzie. Ostatnio zaczęły go nachodzić myśli o tym, jak by to wyglądało, gdyby zobaczył się z dziewczyną sam na sam. Czy to byłoby jak zdrada przyjaciela? Nie był na tyle ślepy, aby nie widzieć zainteresowania, jakie okazywał jej Kyan. Coś wisiało w powietrzu. Tylko dlaczego miałby rezygnować z potencjalnej szansy? W końcu nie padło żadne oficjalne oświadczenie z żadnej strony. Równie dobrze [Reader] mogła nie być zainteresowana jego przyjacielem w taki sposób.
Ziewnął przeciągle. Na japońskim z pewnością będzie żywym trupem. Miał tylko nadzieję, że nie zaśnie. Wczoraj do późna pomagał przygotowywać prezent urodzinowy.
Znalazł w pożyczonej od dziewczyny książce dedykację. Z daty jasno wynikało, że święto wypada dzisiaj. Nie mieli zbyt wiele czasu. Tak więc razem z przyjacielem zakasali rękawy i postanowili zrobić dla niej deskę. Nie chciała kupić własnej, bo mówiła, że szkoda jej pieniędzy. Pożyczanie też nie było idealnym rozwiązaniem, bo ktoś zawsze musiał siedzieć. Do jazdy we trójkę potrzebowali czegoś więcej. Tak więc Reki zebrał całą techniczną wiedzę do kupy i z radością zaczął składać elementy zamówione w Internecie i kupione w Dope Sketch. Wybłagali u Oke-sana zniżkę. Dał ją, choć z bólem serca. Hasegawa nie mógł pomóc w kwestii budowania, więc zajął się ozdabianiem. Zaprojektował wzór na kartce, a potem w ruch poszły spraye i naklejki. Nawet udało mu się znaleźć kilka motywów związanych z książkami, o których mu opowiadała. Miał nadzieję, że dzięki temu poczuje bardziej, że deska należy do niej. W końcu indywidualizm stanowił ważną część skateboardingu.
Na koniec znaleźli w garażu nieużywane pudełko i wpakowali dzieło do środka. Kiedy owijali je papierem, była już trzecia w nocy. Rankiem Rangę ratować musiała kawa do spółki z energetykiem, ale nie żałował. Miał nadzieję, że praca się opłaci i wkrótce zobaczy zadowoloną solenizantkę.
***
Hasegawa trzymał pod pachą prezent i zastanawiał się, czy wygląda dziwnie, jadąc z nim na desce. Głównie dlatego, że ludzie patrzyli na niego z zainteresowaniem. Bardziej prawdopodobne było jednak, że to jego nietypowa uroda przyciągała uwagę. Często brano go za turystę. Nierzadko również zakładano, że nie potrafi mówić po japońsku.
Przyjaciel śmigał tuż obok niego. Co jakiś czas wykonywał triki. Nie dziwił mu się. Sama jazda dosyć szybko się nudziła. Poza tym Kyana rozpierała energia. Widział, jak bardzo nie może się doczekać ujawnienia niespodzianki. Nadmierna ekscytacja udzieliła się też jemu. Niestety zamiast wręczać paczkę, kręcili się po nieznanej okolicy
[Reader] napisała, że nie da rady dzisiaj przyjść do skateparku. Stwierdzili więc, że wpadną do niej do domu. Dopiero potem uświadomili sobie, że nie znają dokładnego adresu. Dziewczyna nie odpisywała na żadne wiadomości, więc wzięli sprawy w swoje ręce (albo raczej nogi). Skierowali się w stronę osiedla, o którym kiedyś wspominała. Wypytywali ludzi w okolicy, mając nadzieję, że ktoś wskaże im odpowiednie mieszkanie.
Szczęście przyniósł im mleczarz. Staruszek miał już najlepsze lata życia za sobą. Siwy, brodaty i pomarszczony niestrudzenie brnął przed siebie. Zgarbione plecy pokazywały, od jak wielu lat jeździł rowerem z przyczepką. Zrównali się z nim.
— [Reader]? Znam ją. Nigdy ode mnie nie kupuje — mruknął. — Mieszka w tamtą stronę, dwie przecznice stąd. Dosyć duży dom, na pewno nie przegapicie.
Podziękowali serdecznie. Mieli już dosyć błądzenia po nieznanym terenie. W ramach wdzięczności każdy z nich kupił po butelce białego, jeszcze chłodnego napoju.
Napisali sms-a do [Reader], że niedługo wpadną. Liczyli na to, że go odczyta i wyjdzie im na spotkanie.
Podążyli zgodnie z otrzymanymi wskazówkami. Mężczyzna miał rację. Nie dało się pomylić budynków. Co prawda dom był mały, ale wyróżniał się na tle innych. Brama była bogato zdobiona. W ogrodzie rosły krzewy uformowane w przedziwne kształty. Nawet chodnikowa kostka wyglądała na niemało kosztującą mozaikę. Na drzwiach zawieszono ozdobny wianek z kolorowych kwiatów. Zamiast dzwonka znaleźli staromodną kołatkę. Niewiele myśląc, złapali deski pod pachy i zastukali.
— Ej, śpiewamy sto lat? — szepnął Ranga.
Nie zdążył otrzymać odpowiedzi.
W drzwiach pojawiła się wysoka i szczupła kobieta. Ciemne włosy upięła w dystyngowany kok. Elegancka, fioletowa sukienka powiewała za nią, gdy do korytarza wtargnęło jesienne powietrze. Wygląd psuł jedynie orli nos, nadający jej twarzy surowy wyraz. Spojrzała na nich podejrzliwym wzrokiem.
— Dzień dobry. Pani [Reader]? — upewnił się Reki.
— Zgadza się — przytaknęła. — Ale nie chcę od was niczego kupować — burknęła, omiatając wzrokiem pudełko. — Mam już garnki, odkurzacze, sokowirówkę... — zaczęła wymieniać.
— Źle nas pani zrozumiała. Szukamy naszej znajomej — [Reader].
Opisał jej wygląd w nadziei, że to pomoże.
— Mojej bratanicy? — Ton głosu od razu się zmienił. Stał się jeszcze zimniejszy niż na początku. — Wysłała was po pieniądze? — Zaśmiała się histerycznie. — Możecie powiedzieć jej i mojemu bratu, że nie dostaną ode mnie złamanego grosza! Na wszystko sobie zasłużył. Nie musiał się rozpijać. Zawsze mu mówiłam, że ten jego cholerny sport nic mu nie da, ale po co słuchać starszej siostry? Zniszczył sobie życie i rozwalił rodzinę...
Nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Byli pewni, że chodzi o ich przyjaciółkę. Tylko o czym dokładnie mówiła ta kobieta? Nie wypadało jej przerywać. Nie mogli też odejść, wplątawszy się w tę dziwną sytuację. Stali więc, słuchając tyrady.
Hasegawa czuł, że wcale nie powinni się tu teraz znajdować. Wszystko brzmiało jak afera rodzinna, a oni nie byli jej częścią. Już chciał się pożegnać, gdy za jego plecami pojawiła się [Reader]. Widocznie w końcu odczytała wiadomość. Wybiegła z jednego z sąsiednich domów. W porównaniu z rezydencją, przed którą stali, budynek wyglądał odpychająco.
— Co wy tu robicie? — W jej oczach widać było przerażenie.
Łzy błyszczały w kącikach oczu. Nieudolnie próbowała je wytrzeć rękawem starego, znoszonego swetra.
Przybiegła w nadziei, że jakoś uda się jej wyprowadzić chłopaków z okolicy. Jednak było już za późno. Ciotka powiedziała, co chciała. Prawda wyszła na jaw. Nie dało się nic zatuszować. Szczególnie że na policzku wciąż widoczny był czerwony ślad po uderzeniu. Historyjki o upadku ze schodów czy potknięciu na drodze nic nie dadzą.
— Wracaj tu! — Krzyk pana [Reader] niósł się echem po osiedlu.
Zataczał się. W dłoni trzymał tanie wino. Resztki czerwonej cieczy tańczyły w butelce przy każdy chwiejnym kroku.
Widok ten nie stanowił nic nowego. Najbardziej żałowała, że znajomi muszą na to patrzeć. Nie bez powodu trzymała się z daleka od ludzi. Z powodu ojca nikt nie miał ochoty zadawać się z kimś takim, jak ona.
Ranga na moment osłupiał. Czuł się, jakby oglądał film. Trudno było mu uwierzyć, że jest świadkiem całej tej sytuacji. Miał świadomość, że ludziom przytrafiają się takie rzeczy. Jednak cała idea był odrealniona, bo nigdy tego nie doświadczył. A teraz okazało się, że ktoś z jego otoczenia jest ofiarą, i to wywróciło wszystko, co do tej pory wiedział, do góry nogami.
Każdy siniak i rana nabrały znaczenia. Noszenie przy sobie apteczki na nagłe wypadki stanowiło konieczność. Zrozumiał, dlaczego dziewczyna tyle czasu spędzała poza domem. Ucieczka w świat książek była jedynym wyjściem. Dotarło też do niego, że nigdy nie widział jej w towarzystwie koleżanek ani znajomych. Nagłe odwoływanie spotkań z dziwnych powodów nareszcie miało sens. Antypatia do deski też nie pojawiła się znikąd.
Kiedy zrozumiał, że ojciec zamierza podnieść rękę na córkę, stanął mu na drodze. Poczuł skok adrenaliny. Jego ciało ruszyło się pod wpływem impulsu. Kyan zrobił dokładnie to samo. Uderzenie przyjęło na siebie prezentowe pudełko. Potem pamiętał tylko mieszaninę krzyków, szarpaninę i telefon na policję. Kiedy funkcjonariusz przyjechał, wciąż był w szoku, ale odetchnął z ulgą.
***
— To zabawne — stwierdziła [Reader]. — Porażka w skateboardingu zniszczyła mojego ojca, dlatego nauczyłam się go nienawidzić. A teraz uratowała mnie deskorolka.
Spojrzała na kawałek drewna na kółkach pod stopami. Wyglądało na to, że jednak polubi ten sport tak mocno, jak czytanie.
— Jesteś pewna, że chcesz zostać u ciotki? Jak znam moją mamę, to nie miałaby nic przeciwko, żebyś u nas na trochę zamieszkała. — Hasegawa poprawił jej ustawienie nóg.
— Nie wiem, co dokładnie ją poruszyło. Może zwyczajnie zrobiło jej się głupio, że bronili mnie obcy ludzie, a rodzina nic nie zrobiła. Zresztą nieważne... — Spróbowała podskoczyć, zachowując balans. — Długo rozmawiałyśmy o wszystkim. Mogę tam zostać. Teraz, kiedy założyli mi niebieską kartę, powinno już być spokojniej.
— Już my tego dopilnujemy — stwierdził Ranga.
— Na rozmawiajmy o tym na razie. Dzisiaj mam ochotę tylko pojeździć.
Jutro czekała ją wizyta u psychologa. Nie dało się na to przygotować. Bała się jej, ale też pokładała w niej nadzieję.
Nabrała w płuca chłodnego powietrza. Świat wyglądał zupełnie inaczej w pędzie. Kolory rozmazywały się w jej oczach. Chciała choć na chwilę zapomnieć o wszystkim. Nie musieć się przejmować przeszłością. Gdzieś z tyłu głowy czaiły się stare myśli. O tym, że w domu może zastać wielką niewiadomą — pozorny ład albo dziki szał. Należało więc potulnie schodzić ludziom z drogi. Na wszelki wypadek. Teraz problemy finansowe w końcu przestały spoczywać na jej barkach i czuła się z tym dziwnie. Nie musiała się zastanawiać, jak zapłaci czynsz za kolejny miesiąc. Dostała nawet kieszonkowe. Wciąż obawiała się je wydać, jakby miało za chwilę stać się potrzebne. Sen stał się dziwnie spokojny. Tak bardzo, że aż czasami nie potrafiła się położyć do łóżka. Nie chodziła już spać w akompaniamencie krzyków na zmianę z przeprosinami i fałszywymi obietnicami lepszego jutra. Wiedziała, że teraźniejszość była normalna, ale wciąż nie umiała do końca tego zaakceptować. Nie dało się nagle wymazać lat pełnych przemocy, alkoholu i bólu. Jednak zamierzała spróbować.
Spojrzała na chłopaków jadących obok niej. Wierzyła, że z nimi wszystko się uda.
8 notes · View notes
valkiria97 · 6 years
Quote
Wśród elfów - szepnęła czarodziejka w zamyśleniu - krąży legenda o Królowej Zimy, która w czasie zamieci przebiega kraje saniami zaprzężonymi w białe konie. Jadąc, królowa rozsiewa dookoła twarde, ostre, maleńkie okruchy lodu i biada temu, kogo taki okruch trafi w oko lub w serce. Taki ktoś jest zgubiony. Nic już nie będzie w stanie go ucieszyć, wszystko, co nie będzie miało bieli śniegu, będzie dla niego brzydkie, wstrętne, odrażające. Nie zazna spokoju, porzuci wszystko, podąży za Królową, za swoim marzeniem i miłością. Oczywiście, nigdy jej nie odnajdzie i zginie z tęsknoty. Podobno tu, w tym mieście, w zamierzchłych czasach zdarzyło się coś takiego.
A. Sapkowski “Okruch Lodu”
1 note · View note
Rayllum week Day 1: Culture
-Proszę, będzie ci ciepło.
Tymi słowy Callum przypieczętował nakładanie szalika na szyję Rayli, która wydawała się być zdziwiona. A nie powinna - w Katolis powszechnym było dzielenie się swoimi częściami ubioru z członkami rodziny lub ukochanymi osobami, gdy było im zimno. Zwyczaj ten miał również na celu umacnianie więzi międzyludzkich. Dlatego gdy tylko spostrzegł, że mimo ciepłego płaszcza Rayla drży z zimna, bez wahania ściągnął szalik, który wiele lat wcześniej otrzymał od matki i z którym nigdy się nie rozstawał, i nałożył go Rayli. Po kilku latach spędzonych na wspólnym podróżowaniu młody mężczyzna był pewien, że kocha elfkę całym sercem, toteż zdecydował się na podzielenie się z nią kawałkiem swojego życia.
Rayla rzuciła mu się w ramiona, wybijając z rytmu.
-Tak!
-...co?
Przez kilka chwil wpatrywali się w siebie, żadne nie wiedziało, co drugiemu chodzi po głowie. A ponieważ nie spieszyło im się, stali w milczeniu, patrząc głęboko w oczy. Płatki śniegu wirowały wokół nich, dając efekt zwolnienia czasu.
-Powiedz...- zaczął nieśmiało. -Czy ja właśnie zrobiłem coś, co w twojej kulturze jest uznawane za miłe?
-Cóż, nałożenie czegoś osobistego, takiego jak naszyjnik lub szalik, na szyję elfa w Xadii oznacza... oświadczyny.
-O-oświadczyny?!
Słysząc go, Rayla spuściła głowę, jak gdyby zawiedziona. Już chciała ściągnąć ciepłą tkaninę, gdy Callum przytrzymał jej dłoń.
-Czekaj, proszę! Po prostu się nie spodziewałem...- w tym samym momencie sięgnął do kieszeni własnego płaszcza. -U nas oświadczyny wyglądają trochę inaczej, wiesz?
-Jak?- zapytała, wciąż spoglądając nań nieufnie.
-W ludzkich królestwach, a na pewno w Katolis, ofiarowuje się pierścienie zaręczynowe. Planowałem to zrobić trochę później, ale skoro się wszystko wydało (w sposób, który nie do końca sobie wyobrażałem- dodał pod nosem, na co Rayla zachichotała), oto moje pytanie.
Ku jej zdumieniu, ale i szczęściu, Callum wyciągnął z kieszeni niewielkie pudełko i otworzył je. Wewnątrz znajdowały się dwa pierścionki - jeden większy od drugiego, obydwa wykonane ze srebra i przyozdobione misternymi wzorami, które po bliższym przyjrzeniu okazały się być runami symbolizującymi wierność i jedność.
-Raylo, czy zgodzisz się pozostać moją najlepszą przyjaciółką do końca naszych dni i żyć ze mną jako moja żona?
-Tak- jej policzki zaróżowiły się od emocji. -Ale szalik zostanie ze mną, póki Runaan go nie zobaczy.
-...zgoda.
1 note · View note
the-purest-wolf · 3 years
Text
Wilcza Pieśń - [Leo & Anto + Cris] - RPF Football
Och jestem tak cholernie dumna, że to, aż nielegalne!
Słodka tragedia wróciła. Nikt tak krzywdy nie zrobi jak ja.
Wilk Leo i Cris myśliwy na podstawie pięknej animacji Wolfsong ->https://www.youtube.com/watch?v=0FJvh4va78s
SAMI ZDECYDUJCIE CZY CHCECIE OBEJRZEĆ PRZED CZY PO PRZECZYTANIU. VIDEO ZDRADZA ZAKOŃCZENIE. ZALECAM PUŚCIĆ DO CZYTANIA! Komentarze mile widziane! Och, kocham tą animację <3
__________________
To był dobry rok dla Crisa, jego kariera rozwijała się, dostał się do wymarzonego klubu, został nominowany do swojej pierwszej nagrody Ballon d’Or, a teraz odpoczywał na zasłużonych wakacjach z przyjaciółmi. Zawsze interesował go ten dreszczyk adrenaliny, może dlatego zgodził się na wyjazd do Szwecji na polowanie… polowanie na wilki.
Przodkowie psów. Dzicy i nieokiełznani.
Polowanie na wilki w Portugalii jak i Hiszpanii było nielegalne, jednak tutaj w kraju skandynawskim? Szwecja uznawała te stworzenia za szkodniki, co było mu akurat na rękę. Marzył o spreparowanym wilku, którego mógłby postawić u siebie w salonie.
Pierwszego dnia ustrzelił szczenię, podrostka. Sergio mówił, że młode mogło mieć kilka miesięcy. A gdzie szczenię, tam i rodzice, prawda?
Kiruna było małym, lecz pięknym miastem położonym w pobliżu złóż rudy żelaza, według miejscowych żyło tu kilka watah, jednak Cris był słabym tropicielem, bo poza ciemnawym młodym nie spotkał innego osobnika. Do czasu, gdy potężny samiec nie wpadł do wynajmowanego przez nich domku.
Musiał go mieć – pomyślał wpatrując się w długie nogi i masywny tułów basiora, którego czarne futro błyszczało w mroku salonu. Dopiero potem zorientował się, że samiec trzyma w pysku wypchane szczenię.
- Puść go! - wykrzyknął wzburzony. Szczenię było jego!
Jednak duże, czarne oczy zwierzęcia przebiegły po wypchanych jeleniach, łosiach, lisach i innych stworach zupełnie ignorując wściekłego Crisa dzierżącego strzelbę.
- Powiedziałem puść go! – warknął odbezpieczając broń. Ciemny wilk zwrócił wzrok czarnych jak węgiel oczu w stronę Crisa, spoglądając na myśliwego bezmyślnie. Bestia mrugnęła po czym rzuciła się w bok, mijając go o włos.
Drzwi były otwarte wpuszczając zimne, zimowe powietrze do środka. Cris odziany w puchową kurtkę, skórzane rękawiczki i bobrzą czapkę wybiegł z domku zatrzaskując za sobą wejście.
On jest mój! – pomyślał biegnąc tropem czarnego basiora. Pamiętał jak po wielu godzinach w pokrytym białym puchem lesie zobaczył szczenię, które wyskoczyło z nikąd, wprost pod strzelbę Crisa. Oddał strzał.
Wciąż słyszał huk wypalonej broni.
„Hej Cris! Nic Ci nie jest?”
Sergio i Marcelo odstraszyli wilka, który zjawił się tuż po postrzeleniu szczeniaka. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że to był ten sam basior. Ojciec młodego. Oba wilki miały to samo czarne umaszczenie i kształt głowy. Te same, ciemne oczy błyszczące jak rozżarzone węgle.
Jednak przeklęta bestia ukradła jego pierwsze trofeum, a tego nie mógł wybaczyć.
- Będziesz stał tuż obok swojego młodego – wychrypiał wzburzony brunet biegnąc przez ośnieżony las. Zimne powietrze uderzało w opalone Hiszpańskim słońcem, policzki Crisa. – W moim salonie – zawyrokował.
Musiał go mieć, tak jak Sergio swojego niedźwiedzia, a Marcelo bizona. Ten czarny wilk będzie jego.
Po lesie rozniosło się ciche wycie, Cris udał się za dźwiękiem wpadając wprost na swoją zgubę. Basior mruczał liżąc futro szczenięcia, jednak, gdy zauważył myśliwego wstał zasłaniając młode ciałem. Rząd białych zębów drapieżnika zostało ukazanych jako ostrzeżenie. Tylko, że Cris za nic miał to cholerne stworzenie. Bestia ukradła coś co należało do niego.
- Zaraz się z Tobą policzę! – wykrzyknął załadowując strzelbę. Czarny wilk przykucnął gotując się do skoku, błysnęły zęby, a palce Crisa ześliznęły się ze spustu. Chwycił strzelbę oburącz odpierając atak basiora, który rzucił się z paszczą do jego twarzy. Czarne oczy drapieżnika spoglądały w tęczówki wściekłego Crisa, czującego oddech śmierci na karku. Nie mógł tu zginąć.
Wystrzelił tracąc kontakt wzrokowy z wilkiem.
Huk na chwilę go ogłuszył. Ciężkie cielsko przygniatające Crisa do skały zniknęło, bestia padła. Trafił?
Nie miał czasu na zastanawianie się, ruszył biegiem do szczeniaka, chwytając wypchane młode pod pachę, kątem oka zauważył podnoszącego się z oblodzonej ziemi skomlącego basiora. Środek głowy drapieżnika przecinała świeża szrama, krew spływała z łba wilka plamiąc biały śnieg.
Chybił.
Bestia wyglądała na oszołomioną i nieskoordynowaną.
Cris nie miał czasu rozmyślać nad basiorem, musiał uciec z lasu. Z wilkiem policzy się kiedy indziej. Ruszył przed siebie ile sił w nogach. Czuł wagę wypchanego szczenięcia pod pachą. Strzelba ciążyła mu w dłoni, lecz była jedynym co chroniło go przed rzędem ostrych zębów rozjuszonej, czarnej bestii.
Słyszał szum krwi i skrzypienie śniegu pod butami. W oddali zawył drapieżnik. Myśliwy stał się zwierzyną.
Cris biegł na złamanie karku, zapadając się w śniegu. Słyszał warkot zbliżającej się bestii. Czuł gorący oddech basiora na karku. Obraz zlewał się tworząc szare tło. Czy zginie w tym lesie? A może wróci do chłopaków wraz z czarnym wilkiem jako zwycięzca?
Brązowe trapery wpadły w biały puch skrywający dziurę. Cris potknął się turlając po wzniesieniu. Trofeum odtoczyło się znikając mu z oczu. Myśliwego bolała noga i plecy, jednak słyszał warkot basiora znajdującego się tuż za nim.
Nie zginę tu – pomyślał. Cris zerwał się na nogi celując strzelbą w bestię, jednak broń była pusta, a rozjuszony wilk stojący naprzeciwko niego wiedział o tym. Białe kły błysnęły wbijając się w chłodny metal. Basior warczał próbując wyszarpnąć strzelbę ze zmarzniętych dłoni Crisa, lecz ten wiedział, że bez broni białe kły zatopią się w jego szyi, więc trzymał stal w kurczowym uścisku.
Czarne oczy wpatrywały się w niego z nienawiścią, zaś szrama na trójkątnym łbie zamarzła. Cris zastanawiał się czy futro bestii będzie równie miękkie co to szczenięcia, jednak rozmyślanie przerwał mu wilk, który puścił strzelbę chcąc wbić ostre zęby w jego ciało. Myśliwy zasłonił się bronią w momencie, gdy bestia na powrót rzuciła się z paszczą. Kły chwyciły metal wzbijając uczepione ciało Portugalczyka w powietrze.
Cóż za siła – pomyślał lądując twarzą w białym śniegu. Nim zdążył się podnieść, basior naparł na niego przypierając ciało Crisa do pobliskiej skały. Białe kły znajdowały się tuż przy jego szyi. Czuł zapach mrozu na czarnym futrze wilka. Ciężki trójkątny łeb wbił się w jego klatkę piersiową, złość zdawała się rozpierać ciało bestii, która wbiła ostre kły w kurtkę Portugalczyka rzucając nim, niby szmacianą lalką.
Cris wzbił się w powietrze, opadając w dół skalnego wzniesienia. Bolała go twarz, łokcie i kolana. Cris uniósł wzrok spoglądając z wściekłością na przeklętą bestię, która tak go poturbowała. Basior zawył przeciągle jakby chcąc ogłosić światu swój triumf.
Bestia zgarbiła się szczerząc kły, czarne uszy położyła po sobie odsłaniając fafle.
Zaraz zginę – pomyślał Portugalczyk wpatrując się w długie łapy ugięte do skoku, jednak rozjuszony wilk zdawał się dostrzec coś za myśliwym. Bestia zachwiała się, wyglądała na… zrozpaczoną?
Jednak Cris nie miał czasu zastanowić się nad tym głębiej, ponieważ basior rzucił się ku niemu.
Nie zginie tu. Nie z powodu tej cholernej bestii.
Cris zerwał się na nogi przeładowując strzelbę w mgnieniu oka.
- No chodź! – wykrzyknął w świetle zimowego poranka.
Broń wystrzeliła.
Nastąpił huk.
Bestia pisnęła.
Pocisk przeszył klatkę piersiową drapieżnika. Ciężkie cielsko uderzyło o zmarzniętą ziemię, mijając Crisa o cal. Basior opadł po wzniesieniu zostawiając na białym śniegu smugę krwi.
Trafił.
Jednak czarny wilk miał wolę walki. Drapieżnik uniósł się na drżących łapach chcąc zbliżyć się do ciemnego futra leżącego nieopodal.
Trofeum – pomyślał Cris zbliżając się do szczenięcia przy którym padła bestia.
- Nareszcie – wycharczał klękając przy wypchanym młodym. Cris zanurzył palce w ciemnym futrze szczeniaka przyciągając trofeum do piersi. Czarna bestia wróci z nim do domu.
Stwór zaskomlał brocząc juchą na białym śniegu, wilk spoglądał z żałością na szczenię wyciągając doń masywną łapę. Czyżby bestia miała jeszcze siłę by walczyć?
Jednak jakież było zdziwienie Crisa, gdy czarny drapieżnik zaczął cicho wyć.
.
.
.
To nie był dobry czas.
Leo nigdy nie lubił Białego Zimna. Zwierzyny było mniej, niż Gorącą Porą, a ta cudem wytropiona była chuda i żylasta. Nie przeszkadzało mu to kiedy był sam. Umiał żyć z pustką w brzuchu czekając na pojawienie się pierwszych zielonych liści.
Jednak Anto pokazała mu, że nawet Białe Zimno da się lubić. Życie z piękną samicą wynagradzało mu czas głodu. Tak, gdy spadał śnieg, zwierzyny było mniej, jednak tym razem miał u swego boku ciepłe ciało swojej partnerki. Tropienie i polowanie we dwójkę było łatwiejsze. Razem mogli złapać Wielką Zwierzynę. Białe Zimno nie było już tak straszne, kiedy Anto była przy nim.
A potem przyszedł na świat ich pierwszy miot. Och, Leo o niczym tak nie marzył jak o rodzinie!
Ich piękny, piękny szczeniak Thiago. Syn Leo wdał się w ojca, wyglądali jak dwie krople wody, miał nawet te same wielkie uszy co basior. Życie ich małej watahy było dobre, w niedługim czasie na świat przyszły kolejne dwa młode - Ciro i Mateo. Szczeniaki jednak odziedziczyły po matce piękne, brązowe futro oraz jasne oczy.
Leo był taki dumny ze swojej rodziny.
Zapomniał o tym jakim ciężkim czasem było Białe Zimno. Leo zadomowił się w górach, poczuł się tu bezpiecznie. I to ich zgubiło.
Ojciec zawsze powtarzał, by Leo nie ufał górom. Tak, szare skały były domem wilków od pokoleń, jednak drapieżnik nigdy nie powinien tracić czujności. To była Noc Pieśni. Leo mógł wiedzieć, że nadchodzi zły czas, Wielka Gwiazda po raz pierwszy od lat została przysłonięta czarnymi chmurami. Białe światło skryło się przed wzrokiem wilczej rodziny.
Leo obudził się później, niż zwykle. Zawsze wstawał przed Anto wraz ze światłem, jednak tym razem do jaskini nie docierał blask słońca. Samica i szczenięta zniknęły. Basior nie wyczuwał zapachu swojej watahy. Musieli wyjść – pomyślał. Anto zawsze wyprowadzała podekscytowane szczenięta przed grotę w oczekiwaniu na zwierzynę. Leo zastanawiał się czemu partnerka nie obudziła go przed wyjściem. Basior przeciągnął się na ciepłym podłożu jaskini ogrzewanej przez sieć ciepłych źródeł. Leo nastroszył futro wychodząc na zewnątrz do rodziny, widział dużą ilość białego puchu przed wejściem.
Grota została przysypana zwałami śniegu. Basior potoczył wzrokiem po okolicy węsząc w powietrzu. Zapach Anto i szczeniąt był nikły, lecz nadal wyczuwalny.
Gdzie moja rodzina? – pomyślał spoglądając tępym wzrokiem w ślad łap partnerki prowadzący do zasp. Przecież tu byli.
Serce Leo zatrzymało się, gdy zrozumienie spadło na niego jak grom z jasnego nieba.
Anto, Thiago, Ciro i Mateo.
Byli tu wszyscy, a potem zeszła lawina.
Nie – pomyślał z przerażeniem rzucając się w zaspy. Leo kopał ile sił w łapach, odgarniając biały puch. Gdzieś tam pod spodem była jego rodzina walcząca o życie. Wiatr wył targając czarnym futrem basiora.
Nie.
Nie moja rodzina, nie oni – pomyślał kopiąc. Łapy pokryte gęstym futrem bolały z zimna. Noc Pieśni odbyła się mimo braku blasku Wielkiej Gwiazdy.
„ – Papi! Papi! Co teraz? – zapiszczał Ciro żując ogon matki, reszta szczeniąt spojrzała z nadzieją na ojca szukając odpowiedzi.
- Kochanie? – zakłopotana samica przyciągnęła najmłodszego syna do siebie, także wpatrując się w niego z pytaniem.
- Noc Pieśni musi trwać – oznajmił dotykając nosem, jej nosa. Wilcza tradycja będzie trwać.”
To jego wina. To wszystko wina Leo. Wilcza rodzina zawyła, jednak przodkowie nie byli zadowoleni. Dlaczego, więc mścili się na jego rodzinie?
- Anto! – zaskowytał czując pod łapami futro. Leo kopał szybciej uważając, by pazurami nie zadrapać ciała partnerki. Jednak kształt był mniejszy, a futro czarne. – Thiago? – Malec nie ruszał się. – Thiago – zaskomlał Leo chwytając syna zesztywniałego z zimna. Słyszał bicie jego małego serca. Leo z rozpaczą spojrzał na białe zaspy pod którymi wciąż leżała jego rodzina, jednak dźwięk dobiegający z ciała szczeniaka słabł. Basior schwycił syna ruszając biegiem do jaskini. Czarne futro wisiało bezwładnie ze szczęk ojca. Leo dotarł na tyły groty kładąc szczenię przy gorących źródłach. Ciepła para wsiąknęła w sierść syna basiora napełniając małe ciało ciepłem.
Tego dnia wilk przekopał pół góry w poszukiwaniu swojej partnerki i dwóch szczeniąt, jednak nie znalazł ich. Rodzina Leo zniknęła, pozostawiając mu do opieki jedynie najstarszego z synów – Thiago. Przodkowie oszczędzili pierworodnego.
Czasem żałował, że to nie Ciro albo Mateo. Kochał wszystkie szczenięta, jednak tęsknił za Anto, a młodsi synowie przypominali mu o niej. Nienawidził się za takie myślenie. Thiago, także stracił matkę i braci.
Nie mógł spać. Białe Zimno było coraz bliżej.
Znów zaczął nienawidzić tej pory. Nie mógł pilnować Thiago i polować. Jednak Białe Zimno nie było wyrozumiałe dla nikogo, nawet dla watahy w żałobie. Nawet dla Leo.
Potrzebowali pożywienia. On i mały Thiago. Szczenię zdawało się odzyskiwać radość życia, śpiąc jedynie, gdy ojciec śpiewał. Tak jak matka. Jak piękna Anto o brązowym futrze. Dzisiaj miała być Noc Pieśni, coś co kochał każdy wilk. Tradycja przypominała o rodzinie. Leo złapał tłustego zająca i wracał do syna. Będą dziś śpiewać.
To miał być dobry dzień.
A potem usłyszał grzmot.
Thiago – pomyślał przerażony biegnąc ile sił w łapach. Zostawił syna niedaleko groty, czyżby znowu zeszła lawina? Nie – pomyślał – ten dźwięk był inny.
Basior pokonywał las wielkimi susami gnając co sił do szczenięcia. Wciąż pamiętał dzień w którym przyszedł na świat. Mokra od wysiłku Anto spojrzała Lionelowi w oczy przedstawiając mu w porannym świetle ich pierwsze szczenię.
„ – To Thiago.
Młode było małe i ślepe, pachniało mlekiem samicy.
- Jesteś niesamowita – wyszeptał liżąc z czułością brązową waderę. Leo zetknął nos z małym noskiem syna wpatrując się w niego z zachwytem. – Kocham was.”
Nie… nie rozumiał tego.
Patrzył na czarne futro leżące na zamarzniętej ziemi i to… stworzenie trzymające w bezwłosych łapach szary patyk. Leo wypuścił z paszczy tłustego zająca wciąż czując na języku smak jego ciepłej krwi. Basior zszedł ze skały ku synowi. Leo szturchnął szczenię nosem próbując je obudzić.
- Thiago? – zaskomlał.
Dla… dlaczego się nie ruszał?
Ciało syna było ciepłe, i mimo, że od śmierci Anto minęło wiele dni to szczeniak wciąż pachniał mlekiem.
- Synku? – wyszeptał trącając miękkie futerko mokrym nosem. – Czas iść do domu.
Czuł zapach krwi.
Z zamyślenia wyrwał go świst, coś uderzyło o jego bok.
Boli – pomyślał odskakując od syna.
Dziwne, bezwłose stworzenia wymierzyły w Leo szare patyki. Zapach wydobywający się z nich gryzł go w nos. Owady wypadające z patyków kąsały Leo, szarpiąc jego ciałem.
To boli – pomyślał oddalając się od syna. Czarne oczy szczeniaka wpatrywały się w niego z zaskoczeniem.
„ – Papi!”
Owady kąsały raniąc Leo, huk wydobywający się z patyków sprawiał mu ból.
Tłusty zając leżał pod skarpą zapomniany przez czarnego wilka.
Bezwłose kreatury wydawały radosne dźwięki.
„- Dobra robota Cris! – zakrzyknął Ramos spoglądając z zachwytem na małą bestię.”
.
.
.
Stracił trop syna, jednak po wielu dniach w końcu go znalazł. Thiago pachniał trochę inaczej, jednak nadal był jego szczeniakiem, wciąż pachniał grotą i mlekiem, jednak pod spodem kryło się coś metalicznego. Leo schwycił czarne futro wbijając zęby w coś twardego.
Nie… nie zranił go, prawda?
Basior nie czuł krwi.
Zastanawiał się czemu zwierzęta za nim nic nie mówiły. Niedźwiedź, jeleń, łoś i lis wpatrywały się w niego bezrozumnym wzrokiem z otwartymi paszczami zupełnie jak jego syn.
Z zamyślenia wyrwało go to samo bezwłose stworzenie co poprzednio. Kreatura krzyknęła i miała patyk.
Ból.
Leo nie chciał by bolało, nie chciał, by Thiago został zraniony. Basior mrugnął, a w następnej chwili wypadł z dziwnej, drewnianej groty stworzenia. Zabierał szczeniaka do domu, obiecał mu śpiew. Noc Pieśni nie odbyła się, nie mógł kontynuować tradycji bez syna u boku.
Zanucił liżąc syna z czułością między uszami. Thiago nie mógł spać, nie bez piosenki. Szczeniak wpatrywał się w ojca czarnymi oczami. Powinien iść spać – pomyślał z rozczuleniem. W końcu dziś wielki dzień.
Zjedzą upolowaną zwierzynę i zawyją, a potem pójdą spać wtuleni w siebie. Jak za starych czasów, kiedy w grocie byli Anto, Mateo i Ciro.
Tylko najpierw pozbędzie się tego stworzenia. Kreatura znalazła ich po raz kolejny, krzycząc i wymachując patykiem. Leo czuł się jakby trwał w jakimś koszmarze.
Nie – pomyślał stając nad synem.
- Odejdź – warknął Leo szczerząc kły. Jednak stworzenie nadal krzyczało ignorując ostrzeżenie. Basior rzucił się na kreaturę chcąc zatopić w niej kły. Spojrzał z żałością w ciemne oczy stworzenia. – Zostaw nas w spokoju!
Ból rozpierał mu czaszkę, huk ogłuszył rzucając go na ziemię.
- Thiago?– zaskomlał unosząc się na drżących łapach. Czuł zapach krwi. Czy z jego synem wszystko w porządku? Zauważył kątem oka kreaturę trzymającą szczeniaka w bezwłosych łapach. Czego ten stwór od nich chciał? Jucha kapała mu do oka i spływała po nosie tłumiąc zapach syna.
Kreatura zaczęła uciekać.
Leo nie czuł zapachu Thiago, nic nie czuł. Tylko tę przeklętą krew. Wściekły zaczął wycierać pysk o śnieg, biały puch zabarwił się od juchy. Słyszał oddalające się kroki stworzenia uciekającego z jego synem.
Rozgoryczony Leo zawył, drapieżnik ruszył w pogoń.
Stwór strasznie hałasował poruszając się niezgrabnie po dominium wilków. Leo stracił węch jednak wciąż słyszał tę kreaturę. Cztery łapy były szybsze, niż dwie. Stwór sapał biegnąc na oślep. Popełni błąd – pomyślał podążając za Bezwłosym. Widział jak długa łapa kreatury zapada się pod jej ciężarem, stwór upadł tocząc się po wzniesieniu. Leo stracił z oczu szczenię, wpatrując się w Bezwłosego mierzącego do niego z patyka.
Głuchy dźwięk poniósł się po wzniesieniu.
- Oddaj mi mojego syna! – zawarczał rzucając się na stworzenie. Schwycił zębami patyk chcąc wyszarpnąć go kreaturze, jednak ta trzymała się go kurczowo jakby zależało od tego jej życie. Wzburzony Leo puścił zimny kij, który odmrażał mu język, by po chwili na powrót chwycić szary przedmiot. Jednak tym razem zaparł się odrzucając ciało stwora trzymającego patyk. Kreatura wydała dźwięk upadając nieopodal, lecz basior nie miał litości. Chciał pozbyć się stworzenia raz na zawsze. Leo przyparł Bezwłosego do skały wgryzając się w beżowe ciało.
Nie czuł krwi.
Rozzłoszczony rzucił stworem, który upadł kawałek dalej lądując na czterech łapach.
Nie podniósł się.
Leo zawył celebrując polowanie.
To dla Ciebie Thiago – pomyślał.
- No chodź! – warknął wpatrując się w stwora, jednak za nim, za Bezwłosym widział kłębek czarnego futra. Thiago, jego mały synek. Dlaczego przodkowie musieli ich tak pokarać?
Zrozpaczony basior rzucił się na oślep przed siebie chcąc za wszelką cenę dotrzeć do syna, do jedynej rodziny jaka mu została.
Obiecał Thiago piosenkę.
Ból przeszył klatkę piersiową Leo.
Pisnął.
Krew zalała mu paszczę, uderzył ciałem o zimną, twarda ziemię docierając do wpatrzonego w niego syna.
Za daleko – pomyślał. – Jestem za daleko – choć ciało bolało, a każdy wdech był coraz cięższy do nabrania, niż poprzedni, Leo zaparł się unosząc z lodowatej ziemi. Łapy ślizgały się i drżały nie mogąc utrzymać jego ciężaru.
Upadł.
Widział czarne oczy syna wpatrzone w niego z zaskoczeniem.
„ – Papi! Papi! Papi! ”
Słyszał w głowie głosy szczeniąt.
Stwór podszedł do poległego wilka odbierając mu ostatnią radość. Jego syna.
Zaskomlał.
Dlaczego?
Dlaczego to przytrafiło się akurat Im?
Szeroko otwarte oczy wpatrywały się w niego z zaskoczeniem.
Leo wiedział, że Thiago nie żył, kiedy usłyszał grzmot.
Owad, który wypadł z szarego patyka kreatury ugryzł szczenię. Pierworodny Leo odszedł.
Zginął jak ten tłusty zając, którego dopadł jego ojciec.
.
.
.
Zagryziony.
.
.
.
Myśliwy z zachwytem słuchał pieśni konającego wilka. Ojca, który po raz ostatni śpiewał swemu synowi. Cris nie mógł ich rozdzielić, nie mógł.
Myśliwy odszedł nieświadomy duchów rodziny, która połączyła się po miesiącach rozstania.
.
.
.
- Anto? – wyszeptał z nadzieją, nie śmiał otworzyć oczu bojąc się, że to sen.
Nie czuł bólu. Nie czuł niczego poza ciepłem.
- Witaj ukochany – rozpoznałby ten słodki głos wszędzie. Przestraszony Leo uchylił powieki wpatrując się w brązową samicę. Wadera wyglądała tak pięknie jak w dniu, w którym ją ujrzał spoglądając na niego ciepło. – Już dobrze ukochany.
- Papi, papi! – zaskowyczeli Ciro i Mateo dopadając do boku ojca. Szczenięta nic się nie zmieniły wciąż pachnąc mlekiem matki, wyglądały na zdrowe i silne.
Jednak to widok czarnego futra wzruszył go najbardziej. Ich pierworodny tyle przeszedł.
- Przepraszam Thiago, przepraszam – wyszeptał czując ból trawiący jego serce. Żałował, żałował tego co się z nimi stało. Z Anto, Mateo i Ciro, jednak nie mógł sobie wybaczyć, że nie ochronił Thiago, że zawiódł jako ojciec.
Lecz szczenię wciąż wpatrywało się w niego jak w bohatera. Dlaczego? Thiago uśmiechnął się trącając mokrym nosem, ten większy, ojcowski.
- Obiecałeś mi piosenkę, Papi.
.
.
.
Może przodkowie spojrzeli w końcu na nich łaskawszym okiem?
Tumblr media
1 note · View note
cdafilmonline · 4 years
Text
Śniegu już nigdy nie będzie
Nowy film na: https://onlinewideo.pl/film/sniegu-juz-nigdy-nie-bedzie/
Śniegu już nigdy nie będzie
Śniegu już nigdy nie będzie - Pewnego mglistego poranka w mieście pojawia się ON – atrakcyjny mężczyzna z prawdziwego, egzotycznego wschodu. Żenia, bo tak brzmi jego imię, ma dar. Jego ręce leczą, a oczy zaglądają w dusze samotnych kobiet. Mężczyzna zatrudnia się jako masażysta na bogatym osiedlu pod miastem. Pracując dla ludzi odgrodzonych murem od "gorszego" świata, poznaje ich historie i osobiste dramaty. Wkrótce niezwykłe zdolności Żeni odmienią życie każdego z nich.
Film Śniegu już nigdy nie będzie:
0 notes
papierowyhimalaizm · 4 years
Text
Jak pokochałem literaturę górską
Patrzę na ten tytuł i uśmiecham się, oczywiście wewnętrznie w duchu. Przecież nie będę się szczerzył do samego siebie, a tym bardziej do monitora. Myślę, że to dobry początek dla tego bloga. Jednak nie dajcie się zwieźć pozorom. Nie będziemy tu rozmawiać tylko o Himalajach i wspinaczce. Mam nadzieję, że przekrój tematów będzie tak szeroki, jak nam na pozwoli czytelnicza wyobraźnia.
Nie uciekajmy jednak w dygresję, pozostańmy przy głównym temacie, czyli jak pokochałem literaturę górską. To było dokładnie w 2013 roku i wbrew pozorom nie zaczęło się od tragedii na Broad Peaku. O niej dowiedziałem się dużo później. Początkiem była „Ucieczka na szczyt” Bernadette McDonald. Książka, która doskonale wprowadza w temat polskiego himalaizmu. Opowiada w przystępny sposób legendę lodowych wojowników. Zresztą do dzisiaj jak ktoś przychodzi i pyta mnie od czego zacząć, to polecam właśnie tę pozycję.
Po przeczytaniu „Ucieczki na szczyt” czułem ogromny niedosyt. To jest właśnie fenomen tej książki. Ona nie zaspokoi w pełni naszej ciekawości. Otworzy drzwi. To czy podejmiemy tę wędrówkę zależy już tylko wyłącznie od nas samych. Ja byłem zaintrygowany. Istniała dziedzina, o której nie miałem pojęcia, w której Polacy osiągali ogromne sukcesy. Teraz z perspektywy czasu wydaje mi się nie do pomyślenia, że o takich osobach jak Jerzy Kukuczka, Wanda Rutkiewicz, czy Wojciech Kurtyka nie uczy się w szkołach. Przecież zdobycie korony Himalajów i Karakorum to jak wygranie mundialu albo nawet lepiej.
Jak już wcześniej wspomniałem, byłem zaintrygowany. Pewnie byłoby kłamstwem stwierdzenie, że do końca roku czytałem tylko literaturę górską, ale stanowiła ona znakomitą większość. Zacząłem od poznawania historii Jerzego Kukuczki i Wandy Rutkiewicz. „Mój pionowy świat” i „Na szczytach świata” pochłonąłem od razu. Później nadszedł czas na „Na jednej linie”. Podstawy miałem i mogłem dalej zgłębiać temat zwłaszcza, że niespodziewanie pojawiło się kilkadziesiąt tytułów na horyzoncie.
Pewnego popołudnia, które tradycyjnie spędzałem nad lekturą, wspinając się na Dhaulagiri, czy Lhotse, brodząc po pas w śniegu, uważając na niestabilne seraki i pilnując, żeby nie zgubić towarzyszy w śnieżnej burzy, do mojego świata brutalnie wtargnęła rzeczywistość w postaci Pani Rodzicielki, która przyniosła pokaźny stosik książek o górach. Okazało się, że leżały ukryte przez te wszystkie lata, żebym się nadmiernie nimi nie zainspirował i nie rozpoczął własnej kariery wspinaczkowej. Do dzisiaj, to wspomnienie przywołuje na twarz uśmiech. Tyle lat straconych. Przecież mogłem zostać kolejnym lodowym wojownikiem. A zamiast tego zostałem papierowym.
Poznawanie się nabierało rumieńców. Nasza więź umacniała się. Większość czasu spędzaliśmy razem, a to wcale nie było takie proste jakby mogło się wydawać. Teraz dostęp do literatury górskiej jest prosty. Można pójść do Empiku albo lepiej, wejść na jego stronę i zamówić sobie kilka pozycji. Agora zaczęła gromadzić w swoim portfolio pozycje, które wcześniej rozrzucone były po różnych mniejszych wydawnictwach. Aż chce się napisać, kiedyś to było. Pamiętam, że jak tylko w okolicy odbywał się jakiś festiwal górski, to biegłem w te pędy, żeby uzupełnić moją biblioteczkę. Zakup nowej pozycji, to za każdym razem było święto. Naprawdę, musicie mi uwierzyć na słowo.
Oczywiście, jak w każdym związku pojawiły się wątpliwości. Część pozycji wydawanych pod koniec lata osiemdziesiątych była siermiężna i wymagała dużo samozaparcia, żeby dotrzeć do szczytu. A himalaizm nie kończy się na szczycie, trzeba jeszcze wrócić do bazy. Dzisiaj pewnie określilibyśmy te książki mianem pozycji dla koneserów, bo też w istocie takie są. Nie dla wszystkich. Jednak najtrudniejszą próbą była kwestia fabuły. W gruncie rzeczy wszystkie mówią o tym samym, o górach i ich zdobywaniu. Pewien schemat jest niezmienny. Trzeba dotrzeć pod wybrany przez siebie szczyt, następnie założyć bazę, zaaklimatyzować się, zdobyć szczyt, zwinąć bazy i wrócić. Wyjątkiem są wyprawy w stylu alpejskim, ale nie wchodźmy w detale. To może być za dużo jak na pierwszy raz.
A więc fabuła stała się problemem, zwłaszcza że po dłuższym obcowaniu z tą literaturą można osiągnąć złudne poczucie wszechwiedzy. Na takiej wyprawie przeważnie jest od kilku do kilkunastu osób. Wystarczy, że dwie-trzy z nich napiszą swoje autobiografię i pozyskana raz wiedza zaczyna się utrwalać. Może to być męczące. Jednak ta wszechwiedza jest złudna, jak już wcześniej napisałem. Każda perspektywa jest inna, każdy przeżywa wyprawę na swój unikalny sposób. Właśnie jestem w trakcie „Gór w cieniu życia” Janusza Majera i Dariusza Jaronia. Niby o wielu z tych wypraw już czytałem, ale są w niej informację, o których nigdy nie słyszałem.
Za każdym razem można dowiedzieć się czegoś nowego. Z czasem po prostu warto robić większe przerwy między kolejnymi pozycjami literatury górskiej, dzięki temu przyjemność ze wspólnie spędzonego czasu będzie większa. Nie bywam już tak często w papierowy Himalajach, ale zawsze do nich wracam. Jak to mówią stara miłość nie rdzewieje.
0 notes