Text
Rozdział IX “Krwawe Zapusty”
Drugiego dnia miesiąca lutego, jak każdego roku udała się Michalina do pobliskiego kościoła w Olchowie, aby poświęcić światło dającą i broniącą od burz gromnicę. Zwyczajowo zawsze towarzyszyła jej babka, teraz jednak choroba jej tak się wzmogła, że nie była ona w stanie wstać nawet z łóżka. Dziewczę także nie odzyskało jeszcze pełni sił po owym zajściu w czasie Dzikiego Gonu, od którego nie minął nawet miesiąc. To też szła młoda znachorka z wolna przez Mikołajów a spotkała n swej drodze jednego ze znanych jej dobrze Żydów. Nazywał się on Joachim Szub i był kupcem, który dzięki swym znajomościom dostarczał szeptuchom środki lecznicze i magiczne, których próżno było szukać na przywiślańskich łąkach i lasach. Nie przypadkiem napotkali się na drodze, bowiem miała Michaśka przekazać mu listę potrzebnych medykamentów i innych artefaktów, jakie niezbędne były w oczach babki na zbliżający się czas. Zamienili oboje kilka zdań i każde dalej się udało w swoim kierunku, bo czas naglił. Kiedy dotarła młoda znachorka do kościoła Świętej Katarzyny, był on już przepełniony wiernymi tak bardzo, że jeszcze ledwie kilka osób mogło się w nim pomieścić. Stanęła więc w nawie bocznej południowej, opodal ambony, gdzie tłum nie był aż tak gęsty. Nabożeństwo było długie i obfitujące w symbolikę, po bazylice snuł się gęsty dym kadzideł i świec, zewsząd niosło się echo hymnów, niskie tony organów wprawiały witraże w drżenie. Święty zgiełk pochłaniał Michalinę, dźwięki przenikały do jej wnętrza, przechodziły przez nią na wskroś. Nagle w głosie dzwonków usłyszała ona cichy szept i chichot zachrypły, niby dziecięcy, a jednak męski. - Witaj, o pani nasza! To ty nam przewodzić masz, królowo spod strzechy?- rozglądać się poczęło dziewczę skąd ów głos pochodzi. I dostrzegło. W prezbiterium, nad wejściem do kaplicy grobowej, na szerokim gzymsie stał cień, jakby postać człowiecza. Smukły i wysoki, sunął wzdłuż muru, po czym poderwał się i przeleciawszy pod łukiem tęczowym, zasiadł na kazalnicy. Tam w smugach dymu ukazał swoje oblicze. Łysy i blady, niemal przeźroczysty, z powiekami zrośniętymi, bez nosa i dolnej szczęki. Spod górnej zdeformowanej wargi wystawały rzędy kłów, które co raz wysuwały się i chowały. Krwawe strugi ściekały na czarny potargany płaszcz i sukmanę z białą, pożółkłą koloratką. Rozpoznała Michaśka w tej postaci Wąpierza. Upiór był to przerażający i podstępny, niewahający się dla swojego pożytku wykorzystywać nawet przybytku bożego, gdzie inne demony lękały się przebywać. - Takaś jest pewna boskiej przychylności, bo perunowe znamię nosisz? Cóż z tego, że Król Niebios cię wybierzmował, skoro on tam wysoko, a my- dzieci Wołosa i Biesa, synowie i córy Żmijowe, dzieci ciemności, tutaj na ziemi jesteśmy? Nie masz ty u nas posłuchu, oj nie masz. – to mówiąc, wzniósł się ponad lud. – A gdybym ja tak z ciebie powolutku, kropla za kroplą, żywot spijał. Nieśpiesznie, po kropelce, żeby bolało. – i zbliżył się do niej, a witraże mocniej jeszcze zadrżały. Spojrzała Michaśka w okno i dostrzegła za nim Czart i Strzygi, Biesy i Południce, Zmory i Płaczki, Utopców i Brzeginie, wszyscy oni wrzeszczeli przeraźliwie: „ Zabij, zabij ją! Niech cierpi! Zabij!”, Pochylił się nad nią i złożył pocałunek krwawy na jej skroni. Odezwały się dzwonki po raz wtóry. Michalina, ocknąwszy się z amoku, wstając z klęczek, spojrzała ku sklepieniu bazyliki. Aniołowie tam namalowani poczęli tańczyć i wirować, a zaraz potem wirować poczęło wszystko wokół. Zemdlała. Osuwając się na kamienną posadzkę, wypuściła z rąk gromnicę, która upadłszy, złamała się na dwoje.
Poderwał się za nią ów dziedzic ziemski, którego ongiś pod kaplicą Świętej Anny spotkała, a który teraz opodal niej zasiadł w ławie. Wyniósł ją na dziedziniec kościelny, ocucił, a ranę opatrzył. - Czyjaś ty, dziewczę? Czyja? - Cieślówna… z Plizy, Miłościwy Panie. – odpowiedziała z trudem wielkim, usiłując się podnieść. - Leż dziewczę! - Jam jest od tego Cieśli, co Waszmościom do folwarku wozy robił… Od tego co się stolarką para. Wiesz, Panie, który to? - Znam, pamiętam go, ale przypomnieć sobie nie mogę, by on córkę miał. Nigdy cię u niego w dom nie widziałem. - To dlatego, że ja u ojców nie zamieszkuję, jeno u babki Antośki, tej szeptuchy co przy Waszmości Morgach chałupę ma. Ja u niej nauki pobieram. - Czekaj tu zatem, dziewczę. Zaraz po woźnicę pójdę, niemądrym by cię było samą po omdleniu w drogę puścić.
Poszedł zatem i wrócił z woźnicą a zawiózł Michalinę do chałupy szeptuchy. Przez drogę wypytywał ją o wszystko czego się uczy, a ta chętnie mu opowiadała. Ciągnęli gawędę długą i tak sobą byli zajęci, że nawet nie zauważyli co się między nimi zrodziło. Serce młodej dziewki pałać poczęło do owego szlachcica, choć był on dojrzały, w kwiecie wieku, ona zaś młódka. Rosły i postawny pan pięknie mówił i wielką mądrością, i roztropnością się kierował. Michaśka, choć podlotek i nieuczona chłopka, także wiedzę miała potężną i to nawet polityczną i filozoficzną, dalece wykraczającą poza jej wieś. Nie umknęło to szlachcica uwadze, bo nie był on jak inni ziemscy panowie, co to jeno batem smagają i klną na chłopstwo. On do każdego szacunek miał z osobna i do całego gminu. Uczuli oboje niezwykłe ciepło w piersiach, aż na ich oblicza wystąpiły rumieńce, niewiadomo czy od mrozu siarczystego, czy od lubości gorącej.
Tak to dojechali do zagrody babki i tam ów dziedzic ją zostawił. Michaśka zaś o całym zajściu opowiedziała swej nauczycielce.
Kolejne dni mijały tak samo jak poprzednie. Śnieg dął i zasypywał wszystkie drogi i gościńce. Rowy i fosy równał z polami. Nie miało się ku wiośnie, choć marzec był za pasem. W sercu jednak młodej dziewki panowało lato. Rozmyślała ona nocami nie tyleż o przepowiedni wąpierzowej, co o paniczu, który ją ocucił i powrócił do żywych.
Pewnego ranka, kiedy to młoda znachorka krzątała się po izbie, szykując poranną strawę, nadjechał na podwórze kupiec żydowski- Joachim Szub. Przytaszczył on do sieni tobołki i kosze pełne różnej maści medykamentów i innych rzeczy. Na sam koniec wniósł do izby kuchennej wielką klatkę drewnianą, przeplataną wikliną. Była ona wysoka na trzy łokcie i zwieńczona kopułą. Zadziwiło to Michaśkę, bowiem nic jej o tej klatce nie było wiadomo. Wniósłszy do domu wszystko co należało, usiadł kupiec na stołku opodal łóżka, w którym leżała szeptucha i począł jej prawić o tym co się w świecie dzieje. - Ne, widzicie babko, wojna bedzie. Chłopy panów biją, cesarz na to okiem przychylnym patrzy. Jeno czekać aż się pospolite ruszenie w całym kraju pobudzi. U nas też dziedzica pojmali z jego matką, a i nawet waszego proboszcza. Szlachtę w stajni między końmi trzymają, do żłobów uwiązaną, a biczami smagają. Takem słyszał od młynarza co przy dworze robi. Chłopstwo sobie krwawe zapusty wyprawiło.
Usłyszawszy to, Michalina zamarła. - Dziedzica, powiadacie? - Ne, tak mówię, jakeś usłyszała.- odrzekł Żyd. - Za co?! Przecie to pan dobry i miłościwy! Trzeba im nakazać, aby go wypuścili! Babko, oni się mnie przelękną jak ich czarami postraszę a puszczą go wolno, jako im nakażę!- babka jedynie ręce rozłożyła w milczeniu, jakby dziewczęciu wolną rękę dawała. - Chaśku! Powieźcie mnie chodź do Mikołajowa, resztę pieszą pójdę, może zdąrzę.- z błaganiem w głosie zwróciła się do Joachima. Ten na starą szeptuchę spojrzał z zapytaniem w oczach. - Zawieźcie, Chaśku.- wyszeptała babka. - Ech, jeno się odziej ciepło, bo mróz aż krew w żyłach ścina. Ja w saniach poczekam. Szalom babko, niech Wam Bóg świeci.- odrzekł kupiec i zabrawszy swoją za usługę należność, udał się ku sieni. - Bądź rozważna, Michaśko. Pamiętaj komu służysz i na co żyjesz.- cichym, łamiącym się głosem powiedziała babka Antośka do wybiegającej z izby i czyniącej znak krzyża dziewki. Tak wsiedli w sanie , bat zagwizdał, koń ruszył i pomknęli ku Mikołajowowi. Strapiona była wielce młoda szeptucha. Przed jej oczyma ukazywały się wizje złowieszcze, a serce pękało z żalu. Gdy sanie zatrzymały się na gościńcu przed gospodarstwem Szubowym, Michaśka wyskoczyła z nich i nawet nie podziękowawszy, śpiesznie pobieżyła ku Olchowowi. Dostrzeć się dało, że kłębią się nad okolicą coraz ciemniejsze chmury, które światłość słońcu zabierają, a na ziemię sprowadzają noc ciemną. Szła młoda znachorka przez pola zasypane śniegiem, lecz dobrze jej znane, gdyż na nich to od wielu lat zbierała zioła z babką. Na raz jeden, ku swemu wielkiemu zdziwieniu, zobaczyła, że zaraz przed nią płynie rzeka rwąca niczym górski strumień, cała spieniona. Stanęła na jej brzegu i pomyślała: „Przecież tu rzeki nigdy nie było, na górce stoję. Licho i w głowie miesza, abym Panicza nie ocaliła”. Postawiła nogę nad wzburzonym nurtem i wyrzekła formułę, której ją babka uczyła: „Jakeś woda, to pochłoń, jakeś ogień, to straw. Jakeś ziemia- puść wolno, tak mi Boże spraw!”. I stanęła pewnie między falami, a te zamieniły się w śnieżną łachę. Przeżegnała się zbożnie i poszła dalej. A szła teraz ścieżką w obu stron porosłą tarninowym żywopłotem. Usłyszała zza krzaków dobiegający tupot stóp i chichot chciwy. Zatrzymała się i rozchyliła gałązki, by dojrzeć co się po drugiej stronie dzieje. Zobaczyła trzy zmory w wielkiej wesołości hulające po polach. Poczwary to były szkaradne, z siwozieloną skórą i rzadkimi włosami na łbach. Między ramionami ich a tułowiem rozciągała się cienka błona sprzerastana żyłami, na której unosiły się przy podmuchach wichru. Śpiewały pieśń radosną, zanosząc się przy tym śmiechem i pląsając ochoczo. - Świeża krew spłynie, niechaj nam pan słynie, krwią ziemię użyźni, rany swe zabliźni. Pan słodki, pan możny. Bestii król pobożny. Usłyszawszy to, Michaśka przelękła się i jeszcze szybciej biec poczęła w stronę Olchowa. Widziała już górującą śródy drzew kościelną wieżę z latarnią, a na niej kręcącą się jakąś postać. Nie mogła stąd dojrzeć kto to jest, dlatego szła dalej, najszybciej jak mogła. Siarczyście zimny wiatr dął jej prosto w twarz i przyciągał coraz to czarniejsze chmury.
Z naprzeciwka szła śpiesznym krokiem jakaś kobieta, odziana w potargane łachmany, pędem zarzucone na siebie. Kiedy zbliżyła się do młodej znachorki, ta rozpoznała w niej jedną ze służących proboszczowych. - Nie idź tam, dziewczę! Zawróć!- wykrzyknęła do Michaśki służka.- Dobrodzieja biją, wikarych katują, a i szlachtę lżą, chcąc zabić jak psy. Zawróć się, dziewczę! Nic jednak sobie z tego Michaśka nie zrobiła. Odepchnęła jedynie dłoń służącej, która pociągała ją za sobą i pobiegła dalej. Dochodząc do plebani, zobaczyła jak hołota smaga biczmi proboszcza, który to nago, zupełnie ze swego odzienia odarty gna co sił, aby swym oprawcom zbiec. Nie pamięta on zapewne, jak latem zeszłego roku, gosposię swą tak samo ganiał. Kij miał w ręku i tłukł gdzie popadło. Dogonił ją pod kapliczkę Najświętszej Panienki z Dzieciątkiem, by tam ubić na śmierć, a zrobił to w furii wielkiej, gdyż nosiła ona bękarta parobkowego. Sam zaś proboszcz nie raz jeden wcześniej z nią nierząd czynił, żyjąc w grzechu i zakłamaniu wielkim. Dnia dzisiejszego tak Bóg jak i lud z owych występków go rozliczyli. Dw��ch wikarych, również nagich, stało przywiązanych do kolumn wspierających ganek plebanii. Przeszła młoda znachorka obok tego widoku obojętnie, wiedziała bowiem, iż kara za ich winy jest zasłużona. Uwagę jej za to przykuła owa postać siedząca na latarni kościelnej wieży. Miedzy ośnieżonymi gałęziami drzew dostrzegła wyschniętego, jakby pozbawionego mięśni człowieka, obleczonego jedynie w zdartą i umorusaną, jasną koszulę. Blady był ów kościej, ślepia miał wyłupiaste i odstające uszy. Skóra jego była nadgniła, a brzuch rozdęty. Kręcił się i gibał wesoło wokół sygnaturki, a nad nim latały stada wron i kruków, i innego ptactwa wołosowego. Przekrzykiwały się chrapliwymi głosami, a wraz z nimi krzyczał i sam Wieszczy: „Świeża krew, świeża krew! Płynie krew jak soki drzew. Zabij, uduś, wyrwij falki, niechaj je rozdziobią ptaki. Niechaj je rozniosą wrony, o nasz królu niewidomy!”. I pojawił się przed Michaśką Wąpierz. Wyrósł jakby spod ziemi. Nie był on jednak taki sam, jak wówczas, gdy go pierwszy raz spotkała. Rumiany i gładki, z wypiekami na gębie, wielkim brzuszyskiem najedzonym, wzleciał wśród śniegów i rzekł: - Przebiegłaś jest i światła, jak na wiejską dziewkę. We łbie zaklęcia, na piersiach ampułka ze święconą wodą. Tyś przebiegła, reszta nie. Myślisz przeto, że cie życia nie pozbawię? A któżże jest twym życiem? Może cherlawe babsko spod lasu? Może panicz miłościwy? Nie doceniasz ty diabelskiej mej mocy. Poznasz zatem.- to powiedziawszy, wzleciał ku górze, a za nim stada ptactwa czarnego jak noc.
***
Ciągnęli Pana za sobą na sznurach i łańcuchach jako cielca ofiarnego. Nie miał on siły kroczyć, więc wlekli go za sobą i rózgami smagali sine ciało jego. A przy słupie stała matka jego- Anna i jej siostra i służące. Przykuli jest do słupa owego łańcuchami żelaznymi, ażeby widziały boleść i cierpienie Pana. Na szczycie zaś owej kolumny stała Matka z Dziecięciem na ręku i w koronie, a Ziemia pod jej stopami.
Przepychało się dziewczę wśród gawiedzi, aby ocalić Pana. Pochwyciło ją jednak dwóch spośród nich, pojmało i do tegoż słupa przykuło. Płonął przybytek boży ogniem żywym, a wśród płomieni unosił się Wąpierz ślepy i stada ptactwa. Wyśpiewywali oni pieśń ponurą i przerażającą, a tłum im wtórował.
Stanął między nimi jeden, który im przewodził i zawołał donośnym głosem: - Co mam uczynić z tym, którego tu widzicie, a który mienić się śmiał Panem Naszym, wbrew Bogu i nam obranym? - Zarżnij świnię!- ryknął tłum.- Zabij! Zabij go!
I położyli Pana na ławie drewnianej, rozpostarli ręce jego i nogi, i przywiązali. Tłum krzyczał, a pośród okrzyków niósł się lament owych niewiast. Stała jedynie Michaśka w milczeniu, a ręce miała złożone do modlitwy i głowę ku niebu wzniesioną. Spoglądała w oblicza Najświętszej Panienki i tak w myślach się modliła: „ Wejrzyj o Pani ku ludowi swemu i zobacz jego cierpienie. Uchroń prawego przed niesprawiedliwością i wyrwij go z rąk oprawców. Przerwij, Najświętsza Matko te cierpienia. Wysłuchaj mych błagań.” - Słyszysz, o Panie, gdy sługa twój woła?!- wykrzyknęła. Nic jednak się nie stało.
Powzięli piłę długą, zębatą i przyłożyli Panu do ręki. Tłum zamilkł, jeno wrzask wielki niósł się wśród ludu. A wrzeszczała matka Pana. Wyrywała się cała siłą z okowów, nic jednak nie mogła zdziałać. - Słyszysz, o Panie, gdy sługa twój woła?!- wykrzyknęła ponownie Michalina. Nic jednak się nie stało. - Przed Matką Najświętszą i w Imię Boże, skazuję cię, psie na śmierć przez rozpłatanie- wyrzekł kat i pociągnął za piłę, a ta werżnęła się w ciało. Wydał Pan okrzyk boleści i krew się polała. - Słyszysz, o Panie, gdy sługa twój woła?!- po raz trzeci znachorka wykrzyknęła. Poruszyła się Panienka z Dziecięciem i spojrzała na dziewczę. Łzy pociekły po jej świętym obliczu i utuliła Syna do siebie. Ziemie zadrżała, a figura wraz z filarem obróciły się, by na tę pasję nie patrzeć.
I cięli Pana piłą, a wrzask się niósł przeraźliwy, zmieszany ze skowytem tłumu. - Skoro nie na Boga, to w imię tych, których wy diabłami Mienice, przeklinam was, którzyście się dopuścili tej zbrodni. Niechaj truchła wasze gniją na szubienicach i niechaj je ptaki kalają. Smażcie się po wsze czasy między ognie piekielnymi, topcie się w smole rozgrzanej. Niechaj tak ten Bóg, jak i każdy inny, zapomną imion waszych! Przeklęci bądźcie!- młoda znachorka, rzuciwszy te klątwę, złapała matkę pańską za rękę. - Czyjaś Ty, dziewczę?- zapytała ledwie żywa od boleści Jaśnie Pani. Ta jednak nic jej nie odpowiedziała.
Wiwatował tłum wokół nieboszczyka, któremu na sam koniec głowę odrąbano, ażeby za nią od Guberni nagrodę dostać.
***
Upłynęło dni niewiele, kiedy to całe ruszenie chłopstwa przestało się cieszyć aprobatą cesarzową. Armia wkroczyła i bunt krwawo został zakończony. Część chłopstwa ubito, resztę jeszcze długo ścigano. Wieszano swołocz na drzewach, jako ostrzeżenie przed dalszymi rozruchami. Ciała ich gniły, a ptactwo je kalało. Los dusz ich, jedynie Bogu był znany.
0 notes
Text
Rozdział VIII “Dziki Gon”
Jesienią, roku pańskiego 1845, szeptucha zaczęła podupadać na zdrowiu i wyprawa do Ujścia, była już ostatnią, którą razem z Michaliną odbyły. Ciało odmawiało jej posłuszeństwa, nie mogła chodzić i pracować, jedynie drobne zajęcia w domostwie swym i obejściu wykonywała.
Początkiem września, tegoż roku, podarowała babka dziewczęciu pewną pradawną księgę. Michaśka przez lat kilka uczyła się od szeptuchy pisma i czytania tak w języku polskim, jak i języku, którego nikt już poza nimi nie znał. Nie miała, więc ona problemu ze zrozumieniem zawartych tam nauk i zaklęć. Poleciła jej babka, aby manuskryptów tych nikomu nie ujawniała, jedynie w samotności je rozważając i w skupieniu, bowiem wiedza w nich zawarta to potężna moc, z którą należy obchodzić się ostrożnie i z wielkim szacunkiem. Studiowała, więc je nocami w odosobnieniu przez całą jesień i zimę. Zima ta, zaś była sroga i mroźna, obfitująca w śnieg i lód, to też Michalina zamieszkała w domu szeptuchy, by jej na ten trudny czas dopomagać. Sypiała na zapiecku, dbała o trzodę i wyżywienie, a babka odpłacała się jej swoją mądrością i zrozumieniem. Pradawne nauki zawarte w księdze i w babki opowieściach, dziewczę pojmowało szybko a rozważało w sercu i umyśle. Drobnej pomocy udzielały znachorkom także demony dobro czyniące, które zamieszkiwały komorę i strych chałupy. Jednym z nich był Domowik, którego latem tego roku, Michalina znalazła pod postacią młodego jeża, i którego otoczyła swoją opieką. Ten odpłacał się jej i babce całym swym dobrem, obdarzając je pomyślnością i spokojem. Nocą, zaś ów Domowik krzątał się po izbach, dbając o czystość i pożerając wszelakie robactwo. Przybierał on wówczas postać zgarbionego starca o wysokości jednego łokcia, z siwą brodą, podpierającego się na drewnianej laseczce.
Studiując owe manuskrypty, zatytułowane "Czarne Wedy", dziewczę poznawało wszystkich bogów i demony, które czcili przodkowie, prastare zwyczaje i obrzędy, zaklęcia magiczne i uzdrawiające, oraz receptury substancji leczniczych. Nie mogło się pomieścić Michaśce w głowie, jak wielka jest mądrość tych ksiąg i jak wiele przez nie zrozumieć można. Każdą, więc wolną chwilę poświęcała ona na naukę, tak czytając, jak i praktykując. Przyrządzała mazie i napary, proszki, nalewki i wonne kadzidła, wszystko tak, jak było opisane i jak jej szeptucha tłumaczyła.
Jednej nocy, w kilka dni po świętach bożonarodzeniowych, kiedy to już nastał nowy rok, młoda znachorka wczytywała się w kolejne wiersze zaklęć, korzystając z blasku miesiąca w pełni. Okno izby, w której zasiadała, wychodziło na skrawek lasu i na Morgi. Pola te bezkresne, pokryte były grubą pierzyną śniegową, co raz gładzoną wiatrem. Poświsty unosiły lodowe igiełki i miotały ich chmurami w księżycowym blasku i w świetle gwiazd, tak że migotały one niczym diamentowy pył. Stagnację tą i ciszę przerwał w momencie głośny wrzask, dobiegający gdzieś z czeluści ciemnego lasu. Krzyk ów kobiecy niósł się echem pomiędzy sosnowymi pniami i wraz z trzaskiem konarów, zbliżał się do chałupy. Zerwała się Michalina ze szlufanka, na którym zasiadała i z wielkim przelęknieniem wyglądała za okno. Kolejne drzewa kołysały się, poruszane wielką siłą, aż nagle z ostatniej, pochylonej nad polami, a rosnącej na skraju lasu, sosny zeskoczyła osobliwa postać. Wysoka i smukła, choć zgarbiona, w zimnym świetle ukazywała kościste ciało pokryte gęstym włosiem, potargane kłaczyska i piersi obwisłe. Długie swe ręce unosiła nad łeb, biegnąc ile sił w nogach. Przystanęła na moment zziajana i spoglądnąwszy na stojące w oknie dziewczę, raz jeszcze wydała z siebie okrzyk przerażenia. Dostrzec było można w wyrazie jej twarzy i w oczach wypisany lęk i rozpacz, jakby pierzchała przed śmiercią wcieloną. Zdumiona Michaśka wybiegła z chałupy, bowiem w postaci owej rozpoznała Mamunę i zobaczyć ją pragnęła z bliższa. Obiegnąwszy domostwo dokoła, dziewczę zamarło w osłupieniu, gdyż oczom jego ukazała się scena mistyczna i przerażająca.
Czerń lasu rozdarł na dwoje silny pęd wiatru, wzbijając zewsząd śniegi i formując z nich szeroki wir. Trąba ta wyrywała drzewa, rozrzucając je wokół, a z powstałego między nimi korytarza poczęła nagle wybiegać wszelka zwierzyna łowna: sarny i jelenie, dziki, zające i ptactwa wszelakiego stada, a nawet lisy i wilcza wataha na końcu. Rozbiegały się one po polach we wszystkie strony i w wielkim popłochu. Po chwili Michalina usłyszała donośny ryk, napawający jej serce strachem, a zaraz po nim dęcie w róg. I nad Morgami pojawiły się stada Strzyg krążące w poszukiwaniu ofiar, a spod śniegu wyłonił się wielki Żmij. Uniósł on swój łeb i wydał pisk przenikliwy tak, że aż ziemia zadrżała. Dźwięk jego głosu zwiastował nadejście Dzikich Łowów. Czytała młoda znachorka o tym wydarzeniu w owej księdze prastarej i wiedziała, że przynosi ono za sobą wojny i cierpienia, oraz niechybną śmierć wielkiej liczby ludności.
I po raz wtóry dobył się z lasu srogi ryk, a za nim dęcie w róg. Spomiędzy powalonych drzew wybiegać zaczęły Czarty rogate, z wielką chciwością w oczach poszukując krwi świeżej, jakby były w amoku. Naraz pojaśniał bór sosnowy od blasku niewiadomego i wybiegł z niego Chors- człowiek w poły, a na wpół wilk, który miał za zadanie strzec duchów po świecie się tułających. I blask ów się zbliżał do granicy lasu tak, że widać już było, że bije on od nawii, które do Zaświatów nie trafiły, jeno przez swe złe czyny za pokutę mają wędrówkę po świecie żywych. Pustka i pragnienie je ogarniające sprawiają, iż pochłaniają one dusze ludzkie, albowiem jedynie tak żądze swe ugasić mogą.
I raz trzeci, teraz już wyraźnie, usłyszała Michalina ryk demoniczny, a za nim głos rogu. Serce jej z piersi się wyrywało, a mimo mroźnego wiatru, cała zlana była rzęsistym potem. Bór rozbrzmiał okrzykami i gwizdami. Przybliżały się one do pól, a wraz z nimi przybliżało się światło pochodni i dostrzec się dało zarysy pierwszych postaci na żer wyruszających. Ujrzała znachorka źródło owego ryku, który po trzykroć wcześniej słyszała. Był nim potężny Bies, który w tej chwili wybiegł na spowite śniegiem pola. Budową swą przypominał on tura, albo rosłego byka, czy też żubra, tylko zamiast racic miał łapy niczym u niedźwiedzia, zakończone długimi szponami i pokryte twardą łuską. Cielsko jego potężne, zgarbione wieńczył potworny gadzi łeb. Z szerokiego pyska wystawały duże kły i sączyła się szkarłatna ślina, nozdrza buchały parą, a troje wyłupiastych, przekrwionych oczu, spozierało z morderczą pasją na wszystko dokoła. Ze sklepienia owego łba biesowego wyrastały trzy pary rogów jelenich, tworzących strzelistą koronę. A na grzbiecie tej bestii zasiadał Wołos- bóg Wyraju. Odziany w skóry dzielny wój, dzierży�� w ręku miecz szczerozłoty z rękojeścią wysadzaną bursztynem, a przez ramię przerzucony miał łuk kościany, z cięciwą ze smoczego ogona i przy boku diamentowe strzały. Głowę jego zdobił diadem z bawolich rogów, przeplatany srebrnym drutem i kamieniami szlachetnymi inkrustowany.
Za Wołosem, na rumakach śnieżnobiałych wyjechali z boru dwaj jego bracia- Swarożyc i Perun, a po nich wyłonił się spomiędzy sosen, ich ojciec- Swaróg. Podążał on przez Morgi, niesiony w lektyce przez nawie. Postać jego jaśniała zimnym blaskiem, głowę miał nakrytą smoczą czaszką posrebrzaną i w smoczą skórę był odziany. W ręku dzierżył srebrny topór, którym miotając, ciskał pioruny.
Michalina tak wielce poruszona była owym widokiem, że aż upadła na kolana i zamarła w bezruchu. Orszak ów krwawy gnał przez pola, niesiony wiatrem a zabierał ze sobą kolejne dusze, które ulatywały za nim jako błękitne płomienie. I ponownie wzmógł się wicher, wzbił śniegi w powietrze i osłonił boskie łowy przed niepowołanym wzrokiem. Zerwało się dziewczę z klęczek i biec poczęło w głąb zamieci, smagane silnymi podmuchami i ranione lodowymi igiełkami. Kiedy znalazła się znachorka na pograniczu wiru, dostrzegła, że jej ciało zaczyna błękitnieć, a z owego wypalonego piorunem znamienia, które na prawej swej ręce miała, dobywają się płomienie. Poczuła jakby dusza z niej ulatywała, jakby żywot kończyła. Naraz wybiegł z zamieci Chors i pchnął ją z całych sił, tak że przeleciawszy w powietrzu, uderzyła o ścianę chałupy. Dobiegł do niej, uniósł z ziemi i wyrzekł: - Nie twój czas, o Pani. Niechaj Cię brak rozwagi, życia nie pozbawi, albowiem Tyś nam pisana za przewodniczkę. Dzisiaj nie twój czas.- to powiedziawszy, zbiegł w stronę burzy i zniknął w śnieżnych tumanach.
Z komina chałupy wylazł Domowik i ześlizgnąwszy się po strzesze, zeskoczył na dół. - Wszystko już dobrze? Boli? Jak boli to przestanie, bo ja się zaopiekuję. Chodź, Pani, to nie twój czas. On nadejdzie, ale nie teraz. Nieroztropnie uczyniłaś, to nie twój czas. Nie twój czas.- mamrocząc z cicha pod nosem, pochwycił Michalinę za dłoń i poprowadził do izby, gdzie opatrzył jej rany tak ciała jak i duszy.
Młoda znachorka przez dni kolejne ciężko chorowała. Miotała się w majakach i gorączce, zlewał ją pot lodowaty, budziła się z krzykiem i zasypiała, gasnąc w oczach. Nie miał się nią kto zająć, bowiem babka nie była na siłach, jeno ów Domowik dopomagał jej, podając przez szeptuchę nakazane lekarstwa. Dopiero po trzech dniach od tego zajścia, Michaśka ocknęła się z amoku, wspomagana modlitwami swej nauczycielki. Do sił powracała przez tygodnie następne, jednak długo jeszcze pamięć o Dzikim Gonie w sercu zachowała, wiedząc jak straszliwe cierpienia przynieść on może.
0 notes
Text
Rozdział VII “Trzy świątynie”
Kolejne wiosny upływały Michaśce tak na pobieraniu nauk, jak i na pomocy babce i rodzicom swoim. Jej wiedza stawała się coraz potężniejsza, a cuda przez nią czynione, budziły wśród chłopstwa wielkie przelęknienie. Kiedy dziewczę osiągnęło wiek lat osiemnastu, udały się obie z babką na długą wyprawę do miejsc, które wszem uznawane były magicznymi.
Tak to dnia pierwszego pobieżyły do źródełka, gdzie Michalina porwana została przez Kupałę sześć lat wcześniej, a następnie do klasztoru Najświętszej Panienki i do świętego dębu. Tam to babka powtórzyła swej uczennicy prawdę najważniejszą: "Pamiętaj dziecino, com cię nauczała- ażeby szeptuchą być, należy wszystkie siły sobie zjednać, tak boskie jak i nieboże, tak ludzkie jak i demoniczne. Myśmy są jedynie sługami dla sług a niewolnikami dla panów, bo mocy swej okazywać nam nie wolno. Jedynie ułamek z niej na co dzień używać możemy i jedynie dla dobra człowieczego to czyniąc. Bo tak w każdym człowieku, jak i w bydlęciu, i w każdym ptactwie i w źdźble trawy duch boży żyje i tę świętość uszanować należy." Tak rozprawiała babka, idąc z wolna piaszczystą ścieżką wśród lasu, a chylące się ku zachodowi słońce ogrzewało jej zgarbione plecy. A na tę noc obie pozostały w owym lesie, siedząc przy rozpalonym ognisku, śpiewając starożytne pieśni i przyzywając przodków, i demony. Bór to był potężny i bezkresny, a swym mrokiem przerażający. Poza kręgiem światła ogniska nie było widać niczego, jeno uszy słyszały ruch w oddali, jakby stąpanie i oddech ociężały. Wkoło panowała cisza, tak głucha i nieznośna, że Michaśka słuchała z wyczekiwaniem, co nastąpi. Nie obawiała się ona niczego, bo miała obok babkę, a i sama wiedziała jak intruza odstraszyć. Babka spała oparta o drzewo i nakryta chustą. Spała z otwartą gębą i z cicha pochrapywała. Naraz z mroku lasu wyłoniła się gigantyczna dłoń, ogień buchnął w górę, rozjaśniając wielki obszar, a oczom Michaliny ukazała się postać demona. Stąpał on na krowich kopytach, wlokąc za sobą ogon jak u lisa, ciało miał muskularne, pokryte rzadkim włosiem, ludzkie ręce i twarz, a na niej długą brodę. Oczy jego, zupełnie białe lśniły niczym dwie gwiazdy, a z głowy wyrastało łosie poroże. Od Michaśki był trzykrotnie wyższy. -Pójdź.- wyrzekł niskim głosem, tak spokojnym, jakby nigdy w życiu nie doznał udręki i pochwyciwszy dziewczę na rękę, poprowadził ją w las i moczary. Stąpał on po wodzie i bagnach, a one go nie pochłaniały, zarośla i drzewa usuwały mu się z drogi, powalone kłody same powstawały, by mu uczynić przejście. A wśród rozlewiska rzecznego i moczarów wznosił się pagórek trzciną porosły, niczym wysepka, wokół którego wody migotały i burzyły się. Na pagórku zaś rosło drzewo na wpół rozdarte przez piorun i jeszcze żarzące się w środku. Pochwycił ów demon dziewczę, uniósł, ażeby w nurt wzburzony nie wpadło i poniósł przez rozlewisko. Pod wodą kotłowały się Brzeginie i Utopcy, chcący ujrzeć co zajdzie. Drzewo to jaśniało niepojętnym światłem i moc od niego biła potężna, tak że we wnętrznościach czuć się dało, jakby uderzenia tarabanów. Kiedy Michaśka postawiła swą nogę na owym pagórku, wody wzniosły się, tworząc sklepienie nad drzewem, niczym kopuła, na której firmamencie poruszały się wodne demony, a z niebios wybrzmiał głos: "Stań i słuchaj! Ja Tobie mówię, służ mi i bądź pokorną, albowiem przez Ciebie swe dzieło uczynię na postrach ludzki i sławę moją. Wyście, niewierni o mnie zapomnieli, ale ja wam pamięć przywrócę i na wieki wzywać będziecie imienia mego, jakeście to dawnymi czasy czynili." I ze sklepienia uderzył Michalinę grom świetlisty,a uderzył w jej dłoń prawą, którą ku niebiosom wyciągnęła. Padła ona rażona, a wraz z nią runęła wodna kopuła.
Rankiem, kiedy dziewczę się obudziło, wokół nie było już nikogo, tylko drzewo przez grom na wpół rozdarte nadal stało i tliło się wewnątrz. Zerwała się z przerażeniem Michaśka na równe nogi, myśląc, że to jedynie był koszmar, lecz ujrzała ona na swej prawej ręce, ogniem wypalony znak jakby kwiat z sześcioma płatkami, zawarty w okręgu. Znak taki, jaki wycina się na bierzmach starych chałup, by je przed demonami i plagami ochronić. Pobiegła czym prędzej ścieżkami, którymi ją Leszy prowadził i dotarła do miejsca, gdzie z babką nocowały. Szeptucha stała i czekała na nią ,a gdy Michalina podeszła, ta ujęła ją za dłoń, pokłoniła się i ucałował dziewczę w rękę. -Teraz, kiedyś takiej łaski dostąpiła, o Pani, jam Ci nie mistrzem, lecz sługą. Jam Ci stopy całować winna i bić pokłony, albowiem ten, który światami władał, wyznaczył Cię na swego posłańca. Był on na długo przed Bogiem Ojcem i to on nami rządził. My- lud jego niegodny, zapomnieliśmy go, lecz on teraz przychodzi. Ty mu ścieżkę przygotujesz i tron, i panowanie na ziemi.
Michaśka, podniósłszy szeptuchę z klęczek, nadziwić się nie mogła tak jej słowom, jak i temu, co zaszło minionej nocy. Nie dała rady wypowiedzieć ani jednego słowa, ani wydać jakiegokolwiek dźwięku nie umiała. Szły więc obie w milczeniu, aż koło południa dotarły do kaplicy Świętej Anny, gdzie zmówiły Anioł Pański. Kiedy stamtąd odchodziły, od strony majątku swego nadjechał konno dziedzic młody, Prosperem zwany. Zatrzymał się przy nich i je pozdrowił. Michalina, ujrzawszy go, poczuła jakby się już gdzieś z nim spotkała. Serce jej zabiło szybciej, oczy przepełniły się łzami,a usta nareszcie przemówiły. -Niech Ci, o Panie, Bóg błogosławi i niech Cię strzeże od niebezpieczeństwa wszelakiego, albowiem czas nadchodzi pełen płaczu i cierpienia. -wyrzekła zupełnie mimowolnie, jakby to nie ona przemawiała, lecz ktoś, kto jest w niej, jej myślami kieruje i językiem włada. Odjechał, więc ów panicz przelękniony, myśląc, iż miał do czynienia z obłąkanymi. Michaśka z babką udały się zaś do miejsca, w którym to Dunajec uchodzi do Wisły, tam bowiem, dziewczę poznać miało kolejną tajemnicę, o której tylko szeptucha dotychczas wiedziała. Szły więc obie i rozprawiały o wierzeniach pradawnych i o wizjach, jakie Michalinę nawiedzały. - Szeptuszenie to nie jedynie błogosławieństwo wielkie, ale i ciężar, który dźwigać będziesz tak za życia, jak i po śmierci. Mieć będziesz dwie dusze i dwa oblicza, bowiem władać musisz tak mocą boską, jak i niebożą. Tylko twoją jest sprawą jak żyć będziesz i którą z tych mocy wybierzesz na swą przewodnią. Godzić je obie, jednak musisz w sobie, bo są one skuteczne tylko razem, z osobna zaś nic nie warte.
Rankiem dnia następnego, dotarły razem do celu podróży. Na wprost nich, po drugiej stronie rzek, wznosił się na skarpie klasztor. Jego białe mury połyskiwały w promieniach wschodzącego słońca i ich blask przebijał się między ciemnozielonymi drzewami. Usiadła szeptucha z Michaśką nad Dunajcem, zmówiły wspólnie modlitwę i zjadły chleb, który dostały od gospodarzy, u których noc zeszłą spędziły. Jadły w milczeniu, wpatrując się w wody migocące i w ptactwo, co po nich pływa, i w ryby ku górze skaczące z toni wodnej. Obie rozmyślały nad sprawami jedynie sobie znanymi. Dopiero dziewczę tę ciszę przerwało. -Wiecie, babko? Jam wiele nad swym żywotem myślała i nad tym wszystkim, co mnie spotyka. Inna jestem od braci moich, a i od całego pospólstwa. Jeno z babką się czuję dobrze i jeno szeptuszenie mą głowę zajmuje. Pragnieniem moim jest, żeby Wam pomagać i całą wiedzę Waszą poznać, i zrozumieć te prawdy. Sama jednak nie jestem zdolna zgłębić moich widzeń i tego co się w mym sercu dzieje. Wszystko to jest dla mnie nie do pojęcia, a jednocześnie chcę pojąć to wszystko. Rozdarta jestem na dwoje. -Znam dziecko, rozterki twoje. Samam, bowiem przez to przechodziła, kiedym nauki u szeptuchy pobierała. Ty jednak czasu na pojęcie tego wszystkiego masz niewiele. Lata moje są policzone i tylko czekać, aż Bóg mnie wezwie do siebie. Dlatego nauczać cię muszę pospiesznie, byś jak najwięcej pojąć zdążyła. Dzisiaj opowiem ci historię, którą i mnie szeptucha przed laty przekazała, a było to w tym miejscu, w którym teraz zasiadamy. Przed wiekami w miejscu tej skarpy, na której klasztor stoi i przybytek boży, była góra niewysoka, lecz rozległa. Przodkowie nasi spotykali się na niej z bogami, a z czasem pobudowali owym bogom na tej górze świątynie, dla każdego osobną. I tak stały na szczycie tej góry trzy kąciny drewniane, bielone, zdobne w złoto i malunki, otoczone świętym gajem. Zdążały do nich pielgrzymki z całej krainy, albowiem bogowie tu zamieszkujący, obdarzali lud hojnie łaskami. Nadeszły potem czasy Kościoła i wzgórze to opactwu nadano, by starych bogów wypędzić. Chramy spalono, posągi i ołtarze zatopiono w wodach wiślanych, a pobudowano na tym miejscu klasztor i kościoły. Razu pewnego, bogowie pomścić zechcieli tą zniewagę. Nastała wielka ciemność, niebiosa pokryły się churami czarnymi jak smoła. Gromy trzaskały o ziemię i deszcz ulewny padał całymi tygodniami. Cała ludność i zwierzyna rozpierzchła się i uciekła z dala od tego miejsca. Wówczas nadeszła tak Wisłą, jak i Dunajcem, olbrzymia fala, która we wzgórze uderzyła, zalewając je i zmywając z niego budynki. I pękło ono na pół, osuwając się do rzek. Teraz jedynie jego część pozostała, a jest tu w postaci tej skarpy i klasztoru cudem ocalałego. - Cóż mi, babko z tej opowieści wywnioskować przyjdzie? Jaki jej morał? - Z mocami boskimi i niebożymi igrać nie należy, gdyż zemsta ich jest okrutna. Trzeba je godzić w sobie i wokół siebie, mądrze rozporządzając swą wiedzą i działaniem. Każda skrajność, bowiem skutki może mieć niszczycielskie.
Tak nauczała babka Michalinę nad brzegiem Dunajca i podczas całej drogi powrotnej do Plizy. A dziewczę wszystką tę wiedzę przyswajało i rozważało, tak jak jej nauczycielka nakazała- z sercem otwartym i chęciami wielkimi.
0 notes
Text
Rozdział VI “Wielki pomór”
Jednakowoż nie cała okolica tak łaskawie osłonięta została ręką bożą. Za Zwarowem, w stronę Przylesia rozciągały się wielkie tereny bagniste, przez które przepływała rzeka Breniawa. Ona również liczne szkody poczyniła okolicznym gospodarstwom, a psująca się w bagnach od upałów woda, niosła ze sobą zarazy dotykające tak ludzi jak i trzody. Sytuacja tak tragiczna, napawała ludność chęcią pomocy sobie nawzajem, toteż choćby kto miał sobie od ust odjąć, dawał biedniejszym od siebie.
W kilka dni po owym, uczynionym rękoma Michaliny za wstawiennictwem bożym, cudzie, udały się obie, wraz z szeptuchą do Borów Przyleskich, aby zbierać zioła i jagody. Przechodziły one przez te tereny, gdzie zaraza okropna panowała i głód. Mijały domostwa opustoszałe i porzucone zagrody. Dalej, ich oczom ukazywali się ludzie bezwiednie tułający się po gościńcach i podwórzach, wycieńczeni, opanowani chorobą i gorączką. Mór nie oszczędzał nikogo. Od dziecięcia, po starca- każdy jeden życie swe powoli oddawał, a czynił to w bólach i cierpieniach. Trwoga wielka i płacz niosły się echem, i docierały do serca tak michaśkowego, jak i szeptuchy. Zatrwożyło się dziewczę tą krzywdą ludzką i prosić poczęło babkę, aby ta odszukała medykament odpowiedni, by chorobę ową oddalić. -Babko, może my się im jako pomocne zdamy? Znacie przecie lekarstwa na wszelkie mory i zarazy, a i bogowie Was wysłuchują wszyscy. Obie byśmy ludowi temu pomogły, ażeby cierpienia tak dotkliwego nie odczuwał. -Dyć, znam. Pomóc tem ludziom trzeba na gwałt, bowiem wszyscy pomrą. Musisz jeno wszystkich w jedno miejsce zebrać, ażeby powiedzieć im co robić mają. A czynić im to nakaż: "próchno ze starej wierzby, nad moczarami rosnącej, wybierzcie, a złóżcie je w dole w ziemi wykopanym i na dwa łokcie głębokim. Wykrzeszcie ogień z drewna dębowego i podłóżcie pod owe próchno tak, żeby przez całą noc się wypalało. Rankiem, popioły zalejcie mlekiem kozim i mieszajcie dokąd gęsta maź z nich nie powstanie." Ja tymczasem do lasów pójdę i tego co należy nazbieram. Ty zaś strzeż ich i rozporządzaj tak, by wszystko poczynili, jak trzeba.
I wyruszyła szeptucha w łąki i lasy, by nazbierać ziół odpowiednich, jagód i innych składników, które jej do wyleczenia zarazy były niezbędne. Dziewczę zaś pozostało w owej wsi, żeby dopilnować przygotowań, o co ją babka prosiła. Dół z wierzbowym próchnem tlił się z wolna przez całą noc, a rankiem udojono mleka od trzech kóz dorodnych, w popiołach zrobiono wgłębienie i tymże mlekiem je zalano, dokładnie mieszając. Powstałą maź wybrano z dołu i przetrzymano w dzieży do czasu powrotu szeptuchy. Przybyła ona około południa z tym wszystkim co zebrała a co wyleczyć miało chłopstwo ową wieś zamieszkujące. -Dwóch chłopów tęgich niech dzieżę weźmie i za nami pójdzie.- powiedziała babka i Michaśce wręczyła tobołek z ziołami, sama zaś ujęła w ręce kosz jagód i drugie zawiniątko ze składnikami magicznymi o mocy wielkiej, i poprowadziła chłopów w miejsce odosobnione. Szli oni na wzgórek za rzeką, gdzie od czasów niepamiętnych spoczywał wielki głaz, i gdzie nieraz pojawiały się zjawy i nawie pod postacią błękitnych płomieni. Wzgórek ów otoczony był starymi wierzbami, sam zaś porośnięty szuwarem i trawą gęstą. Głaz na jego szczycie spoczywający był obły, wierzchem płaski, a na środku zagłębiony. Ułożyli wszystko wokół tegoż głazu, a chłopi czym prędzej oddalili się w wielkiej bojaźni z tego miejsca, przez nich uważanego za przeklęte. Zbiegli oni za starorzecze i skryli się za powaloną przez powódź wierzbą. Z tego miejsca całe zajście obserwowali. Babka zaś i Michalina, rozpoczęły przygotowywać medykamenty, które uleczyć miały okoliczną ludność z zarazy. Popioły wymieszane z mlekiem kozim, babka przełożyła do zagłębienia w kamieniu i rozcierała niewielkim otoczakiem z jagodami leczniczymi, które w borze zebrała i z listkami ziół, a na końcu dała też korzenie i bulwy, i inne substancje, które magicznymi były. Rozcierając ową maź, recytowała półszeptem jakieś dawno zapomniane formuły i modlitwy w języku, który tylko one z Michaśką znały. Kiedy obie śpiewać zaczęły starożytną pieśń, zatrzęsła się ziemia, głaz uniósł się i począł wirować wokół własnej osi, a spod niego wyłaniały się duchy i zmory jako ognie piekielne, które to ów pomór wśród ludu przez swą zawiść wywołały. Wypełzł też spod niego wielki Żmij, strzegący wejścia do Nawii, którego babka pochwyciła i głowę jego zmiażdżyła, aby ten strażnik zaświatów już więcej niewinnych ludzi z tej ziemi nie zabierał. Widzieli to przerażeni chłopi i pierzchnęli z tego miejsca ku swej wiosce. Blisko zmierzchu powróciły obie do tejże wsi z lekarstwem i podały je każdemu, a na końcu i one je przyjęły, jako że również z zarazą styczność miały. Przez trzy kolejne dni wszyscy mieszkańcy i szeptucha, i Michaśka, spali snem głębokim i nieprzerwanym, a kiedy się pobudzili, choroba im już nie doskwierała i szybko odzyskiwali siły. Wdzięczność chłopstwa była dla obu znachorek niezmierna, a i bojaźń do nich wzrosła, tak że każda wieś traktowała je z wielkim szacunkiem. Wszyscy im się chcieli przypodobać, by te chroniły ich od głodu i plag a duchy i demony im zjednywały.
Wydarzenie to zaczęło budować w Michaśce wielką wiarę w szeptuszenie i moc, którą babka posiada. Czuła ona, że pojmując tę wiedzę stanie się kimś więcej niż jedynie zwykłym dzieckiem, że czynić będzie mogła wielkie rzeczy. Wiedziała bowiem, że nauki te są dziedzictwem pokoleń i brzemieniem słodkim, które nosić to zaszczyt.
0 notes
Text
Rozdział V “Pochmurnik”
Krzyż Świętego Rocha postawiono na cokole drewnianym przy ujściu Wielepólki do Żabienicy, jako votum dziękczynne za uratowanie Plizy przed największą wodą. Stał on się centrum życia dla całej okolicy i ściągały do niego dziesiątki ludzi, by modły składać o dobrobyt i urodzaje. Krucyfiks ów zdawał się jednak być ślepym i głuchym na ludzkie prośby, a nie raz i błagania. Muł i błoto zalegające na polach, tworzyć poczynały grubą skorupę, niezdolną porodzić jakiegokolwiek plonu, a niższe tereny, wciąż bagniste, wydzielały okrutny fetor zgnilizny i zepsucia. Morowe powietrze i brak żywności przyprawiały o śmierć ludzi i bydło, i zwierzynę wszelaką, a Bóg Wszechmogący wciąż nijak nie odpowiadał na wołania swej dziatwy.
Zebrało się pod krzyżem, dnia pewnego kilka bab, aby pieśni śpiewać do Boga Ojca i Syna Jego, i do Panienki Najświętszej. Przechodziły też tamtędy Michalina i szeptucha, niosąc młode czubki sosnowe, brzozowe szyszki i zioła lecznicze, które w nieopodal leżącym lesie zbierały. "Królu, Boże Abrahama! Królu, Boże Abrahama, w Tobie moc i dobroć sama! W Tobie moc i dobroć sama! ..." Przy dźwiękach zbożnej pieśni stanęły obie, pokłoniły się świętemu krucyfiksowi i wykonawszy znak krzyża, pochwaliły Boga. W tej samej chwili nawiedziła Michalinę kolejna wizja: silny pęd wiatru wzbił tumany pyłu szaro-złotego a wyłoniło się spod niego dziecię. Siedziało ono nad sadzawką i nogami swymi mieszało wodę i rozchlapywało ją dookoła. Kiedy przestało, powiedziało głosem niskim, męskim: "Krzyz wom przyniós ocalenie, łón przyniesie wode. Ino w stowku go utopcie az po same głowe. Litanije odśpiwojcie i na noc ostowcie, rano dyszcz bedziecie zbirać w swoje nendzne gorście." - Babko! Jam widziała... - Nie tutaj, od ludzi odejść trzeba.- powiedziała babka i pociągnęła dziewczę z dala od pobożnie się modlących. Usiadły obie nad wysychającym korytem Wielepólki, wśród traw pożółkłych i powiędłych ziół, a Michalina opowiedziała babce całe swe widzenie. - Dziecko moje, kuszoną ty byłaś przez Sralę. Demon to potężny, pełen siły i zła, dlatego uszanować go należy, ażeby tak Tobie, jak i całej wsi krzywdy nie wyrządził. Taki z niego bóg, jak każdy inny. Jakeś mu posłuszna, to chronił cię będzie i błogosławił.
Zebrała się, więc tego samego jeszcze, lipcowego dnia gromada chłopstwa z Michaliną na czele. Słońce stało jeszcze nad lasem, a niebo było pożółkłe od pyłu, który unosił się zewsząd. Stanęli więc pod owym świętym krucyfiksem szeptucha z Michaliną, michaśkowymi ojcami, jej ciotką, sąsiadami Łatami i Rodakami, a dalej na wale Żabienicy z ciekawości stanęli Minclowie i Libowie- okoliczne żydostwo. Zamarli wszyscy w świętym bezruchu, nie wiedząc co czynić, a ich oczy utkwione były w postaci młodego dziewczęcia złotowłosego, którego widzenie ich tutaj przywiodło. Wyszła, więc ona przed krąg zgromadzenia i zbliżywszy się do krzyża Świętego Rocha, przeżegnała się w imię Ojca, Syna i Ducha, i poczęła odmawiać "Ojcze nasz". Wszyscy za nią powtórzyli słowa modlitwy, a później i pieśni świętej, po czym uklęknąwszy, wychwalali Boga po trzykroć. -Tatko z ujkiem, weźcie krzyż i go razem w procesji na Stawy Tkackie poniesiemy.- rozkazała Michaśka stanowczo tak, jak nigdy wcześniej. Podeszli, więc obaj, ujęli krucyfiks za ramiona i podnieśli. Kiedy go unosili, zerwał się silny podmuch wiatru prosto z nieba. Uderzył on całą siłą w ziemię i wzbiły się piaski zalegające na polach i gościńcach, i na łąkach i podwórzach - Ponieśmy go razem!- krzyknęła Michaśka i chwyciła za pionową belkę. Położyli go na swych barkach i nieśli po sześciu z każdej strony, Porywisty wiatr pchał ich ku stawom i spowijał złocistym pyłem. Powychodzili ze swych domostw inni mieszkańcy Plizy, gdyż zjawiska te ich wielce zaniepokoiły a dołączyli się do procesji, gdyż wiedzieli, że cud ona przynieść może. Szli, więc wszyscy: kobiety z dziećmi i mężczyźni, i starcy szli ze staruszkami, a na końcu nawet Żydzi i prawosławni, na Morgach zamieszkujący liczbą wówczas pięciu rodzin. Ci, którzy słowa pieśni znali, wysławiali Boga i jego Syna, a z nimi Matkę Przenajświętszą i wszystkich świętych bożych, i prosili ich o łaskę dla przywiślańskiej ziemi. Zbliżywszy się ku stawom, dostrzegli przy drodze starca zgarbionego z posiwiałą, długą brodą i z wielkim tobołem na plechach. Głowę miał niczym nienakrytą, a odziany był w białe spodnie i białą, luźną koszulę z błękitnym haftem. Kiedy podeszli bliżej, dołączył się on do ich pochodu i poszedł na jego czele. Dopatrywał się każdy jakiego podobieństwa do kogo znajomego w tym człowieku, a stwierdzić należało, że jest ten starzec nietutejszy. Doszli, więc wszyscy całą procesją do stawów i wtenczas wicher ustał i wszystko stworzenie zamilkło. Spojrzeli naraz w niebo, ku słońcu, a ich oczom ukazała się wielka światłość wokół niego, jakby złoty pierścień. Przelękli się i upadli na kolana, "Święty Boże, Święty mocny, Święty a nieśmiertelny- zmiłuj się nad nami!"- zaintonowała Michaśki matka, a za nią śpiew się rozległ całego wiernego ludu. Czynił każdy raz za razem znak krzyża, powstając z klęczek i śpiew się niósł po okolicy. Święty krucyfiks, chłopi zdjęli ze swych barków, postawili na piaszczystym, stromym brzegu i powoli zsuwali ku tafli wody. Gdy dotknął on swą podstawą powierzchni stawu, woda poczęła się burzyć i mieszać, jakby setki ryb w niej pływało, i wzniósł się tym razem ku niebu silny podmuch. Wsunęli, więc ów krzyż do wody, tak że wystawała znad niej jedynie część górnej belki pionowej. W ten czas powietrze zaszumiało, niebiosa pokryły się czystym błękitem, a zachodzące słońce zasłaniać zaczęły zza Wisły wychodzące, wielki białe chmury.
W tym wielkim zamieszaniu nikt nie zauważył, że ów obcy starzec tak szybko zniknął, jak się pojawił. Jedynie szeptucha wiedziała kim on był, skąd przybył i gdzie umknął.
Na straży przy krucyfiksie pozostali ojciec Michaśki i ich sąsiad, a reszta pospólstwa rozeszła się z wielkim strachem i równie wielką nadzieją do swoich domostw. Szły też babka i Michalina razem z wszystkimi, ale odłączyły się od nich i oddaliły ku moczarom, ponieważ noc była jeszcze młoda, a miesiąc w pełni i gwiazdy rozjaśniały wszystko swym chłodnym blaskiem. Zasiadły obie na dwóch głazach i babka objaśniać poczęła młodej uczennicy całą prawdę dnia mijającego. - Dobrześ, dziecko uczyniła. Głowę masz pojętną, a i serce dobre. Szeptuchą będziesz szanowaną, bo masz u ludzi posłuch i przelęknienie. Idole ci sprzyjają i bóstwa wszelakie. Ów starzec nawet, zwany Pochmurnikiem z niebios zlazł i się twej procesji przewodzić zdecydował, a później ku Bogu zaniósł prośby wiernych. Deszcz wywołasz i ziemię użyźnisz, a to ci u ludzi życzliwość wykupi i pomocnymi ci będą. Jak żyję, tom takiej dziewki nie spotkała, która od maleńkości wielkie cuda czyni. Ale jeszcze większe czyny ci pisane, wspomnisz na me słowa.
Nocy tej, Michaśka wcale nie przespała, tylko siedziała na korycie przy studni i spoglądała za Wisłę, gdzie chmury się kłębiły, trzaskały pioruny i skąd deszcz sunął wolno, ciągnięty przez Pochmurnika w stronę Plizy. Nad ranem, z pierwszym pianiem kura, na ziemie jałową i spękaną, spadły krople życiodajnego deszczu. Kiedy ludzie się pobudzili, szumiała przyjemnie po strzechach i wśród traw lekka mżawka. Powychodzili wszyscy na podwórza i gościńce tak, jak stali, wznieśli ręce ku niebu i sławili Boga za jego łaskę. Mówili też między sobą o tym, jak to młoda Cieślówna na wieś błogosławieństwo Najwyższego zesłała. Bliżej południa deszcz się wzmógł i padał gęsto aż do wieczora, a nocą znów tylko delikatnie siąpił.
Cud ten był przez Michalinę Cieślówną powtarzany po wielokroć, kiedy susza nawiedzała Plizę i Powiśle. Do krucyfiksu bieżyły coraz liczniejsze pielgrzymki okolicznego ludu, a przez modlitwy wyjednywały sobie rozliczne łaski i dary od Boga.
0 notes
Text
Rozdział IV “Noc Kupały”
Latem, tegoż samego roku, Michaśka rozpocząć miała swe pierwsze nauki u szeptuchy. W Noc Świętojańską wybrały się obie na Podlesie, żeby tam, w borze dębowym u źródła rzeki Dżymałki rozpocząć przygotowania ducha i rozumu do pracy dalszej i przyjmowania wiedzy. Miejsce to i czas nie były przypadkowe, jak bowiem głosi legenda w źródle tym drzemie demon, który w noc Świętego Jana wezwany, obdarzyć ma szczęściem i powodzeniem. Warunek tego jest jeden- dusza czysta i serce przepełnione miłością. W innem wypadku sam Bies nękał będzie tego nieszczęśnika, który się ośmieli wezwać demona na próżno.
Przybyły, więc obie samotnie do płytkiej sadzawki, śród gęstej dębiny skrytej, babka rozwinęła tobołek i raz jeszcze przykazała dziecku, by to nic i nigdy, i nikomu o tym obrzędzie nie mówiło. Miesiąc w nowiu i gwiazdy, i ostatni promień słońca za dalekim lasem, rzucały cienie, które majaczyły w zaroślach i na tafli sadzawki. Z mokradeł i łąk okolicznych dobywało się rechotanie żab i klekot bocianów, i krzyk żurawi, a przerywało je pianie bażanta i pućkanie sów. I usiadły razem- babka z Michaśką na pniu a szeptucha rozkładać poczęła zioła i mazie, i ogień krzesać poczęła, a dziecku nakazała śpiewać pieśni ludowe i zbożne, i pleść wianek z młodych gałązek dębowych. Gdy jedna i druga swych obowiązków dopełniać kończyły, babka wzniosła okrzyk donośny i piskliwy, niby bez znaczenia, a jakby wołający. I echo jej odpowiadać zaczęło, a za echem sowy zawołały "puć, puć!". -Pódź do mnie, pódź no nas, jako Cię wzywamy! My Tobie, miły kadzidzełka mamy! My Tobie wianuszek mamy i jagody! Podź do nas, pódź do nas, oblubieńcze młody! Pódź, pódź!- a sowy za babką znów powtórzyły. I tak się echem poniosło po całym lesie i po polach okolicznych, po czym ucichło. Wtedy szeptucha znów to samo powtórzyła, rozpalając ognisko wonne z ziół i jagód suszonych, a Michaśce poleciła obejść je wokół trzykrotnie i wianek dębinowy w ogniu położyć. Sama babka wówczas zawodziła prastarą pieśń: " Oj chmielu, chmielu, Ty bujne ziele! Nie bedzie bez Cie żodne wesele! Oj chmielu, oj nieboze, to na dół, to ku góze, chmielu- nieboze!
Oj, zebys chmielu na te tycki laz, nie robiłbyś Ty z paninek niewias! Oj chmielu, oj nieboze, niek nom Pon Bóg dopomoze, chmielu- nieboze!" Michalina lekko, na paluszkach stąpała wokół ciepłego blasku ognia i oplatana jedwabnym dymem, co raz przystawała i lekko kłaniała się babce. Po trzecim okrążeniu uklękła na oba kolana i ułożyła wianek swój wśród płonieni, a one się go nie imały. Jej złociste włosy podwiewał wiatr wschodni tak, że wpadały jej do oczu. Zmrużyła je mocno na chwilę, może dwie, a gdy je otwarła, dostrzec nie była w stanie niczego, poza gęstym i rudo-pomarańczowym dymem, który oddychać nie pozwalał i wyciskał łzy. Przerażona, odwróciła się za siebie, gdyż zdało się jej, że poczuła na ramieniu uścisk ręki silnej, męskiej, jakby ją przyzywała ku wyjściu. Dostrzegła pośród gęstych i ciemniejących kłębów dymu wonnego tę dłoń i podążać za nią poczęła. Nic poza nią nie dostrzegając, szła po omacku. Ponownie powieki ociężałe zawarła, a po ich otwarciu krucyfiks znów ujrzała i krew, i cierpienie. Wszystko to widziała, jakby na obrazie pomalowane, zatrzymane w bezruchu. Jedynie zza krzyża znów ręka owa, w geście przyzywającym, się pojawiła. Michaśka ślepo szła za nią, nie zważając na nic.
Po następnym zamknięciu i otwarciu oczu, Michaśka przeniosła się do miejsca jakby znajomego. Skrzyżowanie czterech dróg, a przy nim kaplica stara, drewniana, nadpalona. Przed nią postawiona figura kamienna Najświętszej Panienki z Dzieciątkiem na rękach i w koronie. Pod nią na ławie drewnianej leży młodzieniec z szat odarty, cały pokrwawiony. Nad nim chłopstwo i gołota toasty wznoszą. Młodzieniec piłą poćwiartowany. Piła cała we krwi i we wnętrznościach, boleść w oczach, żałość na twarzy. Panienka Przenajświętsza chwyta się za serce, łzy ściekają po jej śnieżnobiałych policzkach, podobnież na obliczy Panajezusowym. I Matka i Syn obracają się wraz z cokołem, by na ten grzeszny lud nie spozierać. Ślepi oni będą na ich wołania o litość, gdy dzień sądny przyjdzie i, gdy wzywać będą imienia Pana. I szła Michaśka dalej, coby dokładniej oblicze panicza młodego zobaczyć. Wtem wszystko się rozpłynęło, niczym mara senna i padła dziewczyna jak kamień do sadzawki demoniej, a babka ratować ją poczęła. - Coś, dziecko widziała? -Panicza młodego, co go poćwiartowali przed Najświętszej Panienki obliczem, aż ta odwrócić się musiała, bo jej serce i Serce Miłosierne Jezusowe z żalu pękać zaczęły. -Cóż za panicz? -Nie znam. Piękny, młody panicz. Widać było, co nie chłop, ale cały był krwią zbroczony, bo go piłą rżnęli.
Cisza po tym wydarzeniu wokół panowała ponura. Żaden bażant, ni sowa głosu już nie dali, kryjąc się pokątnie po swoich przybytkach a czekając co dalej stawać się będzie. I tak noc minęła, a na jutrznię dopiero pierwszy słowik począł śpiewać. Głos jego drżał pomiędzy czarnymi pniami, jakby opłakiwał panicza pomarłego, albo dolę niewdzięczną Michaliny. Leżała ona na kocu, śród mchu zielonego a zasnąć nie mogła, gdyż widzenia przeraźliwe powracały do niej i w sercu rozważała co znaczyć mogą. Babka jej tych wizji tłumaczyć nie chciała, a mówiła, że na to przyjdzie pora i sama pojmie, kiedy serce i umysł gotowe będą. Ona, jednak chciała wiedzieć teraz, pragnęła zrozumieć swoje widzenia. Myśli nie dawały jej spokoju i wciąż na nowo zalewały umysł, a serce wyrywały z piersi. Dopiero rankiem, gdy wraz z babką do obrazu łaskami słynącego poszły, widzenia ją opuściły, bo pierwszą wiedzę przyjmować zaczęła. - Jest, dziecko, Bóg jeden, który wszystkim włada i wszystkie nasze czyny widzi. Za dobre on nas nagradza, za złe spuszcza karę i plagi, i wszelkie cierpienia. On jest w trzech osobach jedyny, a i w nas jest. We mnie i w tobie, i w każdem zwierzęciu i we drzewie. Jest w nim, bo je stworzył. A przez każde zwierzę i drzewo, i przez źdźbło trawy on przemawia. Ojce nasi taką wiarę mieli, że bogów jest wiele i, że każde czem innem włada. Tak był bóg od wiatru i ode słońca, od ziemi i od nieba. Inny rządził lasem, a inny polem. Każdej zagrodzie inny Domowik patronował, a każdemu fachowi idol inny odpowiadał. Księdze i szlachta nam to wyparli i lud teraz nie pamięta, ale ja pamiętam i ty też pamiętać będziesz. Pozostawili nam jednego Boga i jego świętech, i jem nam się polecać nakazali. Oni patronaty przejęli i opiekować się poczęli wiernym ludem, a na miejscu gajów świętych i miejsc bożych, kościoły pobudowano i opactwa, ażeby dawne zwyczaje na nową wiarę przejąć. Tako i ciebie tej nocy Kupała pojął teraz przed Bogurodzicy wizerunek modlić się iść musimy, coby serce twe czystym pozostało. Tam, na górze za praojców naszych już dąb wielki był i przed niem modły oni wznosili i ofiary składali. A na tem dębie Mateczka Najświętsza się ukazła wraz z Dziecięciem i aniołami, i świętemi bożymi, dla ludu nawrócenia. W miejscu tym kościół postawili i klasztor, ażeby braciszkowie świętego drzewa i świętej ikony przed nieprzyjaciółmi strzegli...
Tak babka opowieści swe i nauki snuła, a Michalina wielce zaciekawiona słuchała i nawet nie śmiała ich czymkolwiek przerywać. Dotarły obie na Anioł Pański przed ikonę świętą i tam modły do Boga wznosiły, po czym na kolanach za ołtarz się udały, by pień dębu tysiącletniego ucałować, który praojcowie czcili i co się na nim objawienie zdarzyło. Po obrządku owym wróciły do Plizy, a Michaśka wciąż słuchała tego, co opowiadała jej szeptucha. Ta dokładnie objaśniała jej tajemnice swej wiedzy i wszystkie prawdy religijne, które znała, a znała ich wiele. Dopiero po tych objaśnieniach zaczęła dziewczę uczyć o zielarstwie i medykowaniu.
0 notes
Text
Rozdział III “Krzyż Rocha”
Michalina Cieślówna, którą w osiem dni po narodzeniu ochrzczono, nadając jej imiona Michalina Antonina, wiodła ze swą rodziną żywot spokojny w Plizie. Od najmłodszych lat matce i ojcu, i ciotkom pomagała w każdej pracy, choćby ją ciężar miał przewyższyć dziesięciokrotnie, i sąsiadom pomagała, i do szeptuchy dzień dziennie zachodziła, choć lat jeszcze odpowiednich na nauki nie miała. Babka, dzięki niej stała się osobą zupełnie inną, a i ludzie częściej ją o pomoc prosili i nie lękali się jej. W międzyczasie dziadek Michaliny, którego umysł z powodu wieku i wojen był zamroczony, zmarł we śnie, w ręku ściskając świętą ikonę i różaniec, więc zmarł pobożnie. W kilka miesięcy po nim odeszła babka Michaliny, a matka jej ojca i żona jej dziadka, która w rozpaczy po stracie męża przestała jeść i pić, i chodzić przestała, a później nawet siedzieć. Leżała tylko, a leżąc, kwiliła cicho. Kwiliła aż jej płacz ustał, niemal niezauważony, w pewne letnie południe, gdy dzwony kościelne biły Anioł Pański. "Piękna śmierć"- rzec by się chciało.
I te dwie śmierci zbliżyły Michalinę jeszcze bardziej do szeptuchy, bo każde dziecię potrzebuje takiego przodka, który mu opowie legendy i podania, pokaże co dobre, a co złe, jak żyć należy i komu ufać. Dziecię potrzebuje takiej dobrej, starszej duszy, jaką babka dla Michaśki była bez wątpienia.
Ale między między śmiercią dziadka jej i jej babki miejsce miało kolejne zdarzenie, które uformować miało osobowość i dalsze życie dziewczynki.
Po długiej i mroźnej zimie, po zimie, która zmuszała ludność do drążenia korytarzy w śniegu i zbijania lodu w studniach, przyszedł przednówek równie surowy i z równie skostniałym sercem. Śnieg topniał i deszcz padał, a później znów sypał śnieg i znów ów śnieg topniał, tak że rzeki i kanały, i rowy, i bruzdy wypełniać się poczęły wodą i szlamem. Po strzechach drewnianych chałup ściekały hektolitry wody i przesączały się przez nabrzmiałą ziemię, a ta siorbała głośno, jak chłop wygłodniały po dniu orki. Wkrótce, po dwóch tygodniach nieustannego deszczu i śniegu, mrozu i roztopów, ziemia i rzeki, i kanały i rowy, i bruzdy zaprzestały przyjmować te łzy aniele i jedne po drugich zaczęły występować ze swych dotychczasowych koryt. I zalewać zaczęły piwnice i ziemianki na wzgórkach, i chałupy w dolinach. W tym samym czasie na horyzoncie pojawiły się wozy, a na wozach rodziny i dobytek ich cały. Szli z okolic przywiślańskich i przydunajeckich, a widząc, że i na Tamtej Plizie i tutaj nijakiego ratunku oczekiwać nie mogą, szli dalej pod bory przyleskie i dalej ku wyższym terenom.
Po fali ludności i koni, a z nimi wozów i wołów, i dobytku, przeszła kolejna fala- fala wody, bo Dunajec wylał. Woda ta, jednak nie była osamotniona, ponieważ w niej również byli ludzie i ich trzody, i cały dobytek. Nie zdążyli oni zbiec na czas i fala ich zabrała, i rozrzuciła ich szczątki, a one użyźniły glebę. Wszyscy Plizianie zdążyli zająć miejsca bezpieczne z dala od wielkiej wody. Poratowali oni samych siebie, swój dobytek i trzody, i ręką boską od wód zdradliwych byli oddzieleni,
Rankiem, dnia trzeciego powodzi, ojciec Michaliny wraz ze swym sąsiadem i bratem jego, i jeszcze jednym chłopem udali się w dolinę, by sprawdzić, czy powrót do domostw i gospodarstw jest możliwy. Brnęli w wodzie i błocie raz po kolana, a raz po pas, to znów po kostki, aż dotarli do swych zagród i na gościńcu dostrzegli babkę stojącą i trzymającą na swych barkach wielki drewniany krzyż, A na krzyżu tym wyryto wielkimi literami imię męskie, a brzmiało ono "ROCH". Wielka woda krzyż ów przyniosła, a babka, dostrzegłszy go leżącego, podniosła i trzymała zbożnie na swych barkach. Chłopi uradowali się wielce, że zagrody ich i pola nie ucierpiały znacząco, a przyczyną tego uznali wstawiennictwo modlitw szeptuchy.
Tego samego dnia Plizianie zeszli się z powrotem do swych domostw i mimo braku żywności każda z rodzin uczyniła sobie sutą wieczerzę. Babka jedynie siedziała samotnie w swej ziemiance, a ogrzewał ją tylko płomień świecy. Płomień ten wyostrzał każdą bruzdę na jej twarzy, a miała tych bruzd wiele i każdą bliznę. I ten sam płomień ocieplał nieznacznie srebrzyste babki włosy, które plotła w gruby warkocz i zawijała wokół głowy. Oczy jej przepełnione ciepłem i obojętną, zamgloną pustką, spozierać się zdawały gdzieś daleko w przeszłość, do dni radosnych, młodzieńczych. Sekundę tą, w której wróciło się jej całe życie, i która przy namalowanym na jej twarzy uśmiechu, wycisnęła z oka słoną łzę, przerwało ciche pukanie do drzwi. Mimo późnej nocnej pory, babka jak zawsze otwarła. - Babko, babko! Powiedzcie, co ten krucyfiks święty oznacza, bom we śnie go widziała, a pod niem wielkie cierpienia i krzywdę moją, i ludzi wkoło, a nade mną wielką światłość, a pod nogami mymi truchła i krew!- Michalina z przerażeniem wielkim i w panicznym pośpiechu wbiegła, odziana jedynie w nocną koszulę, do sieni i upadłszy na kolana, całowała szeptuchę po rękach. -Dziecino, jakem stara, tak nie wiem, ani po co święty Roch drogę do ciebie znalazł, ani co twoje śnienie oznacza. Przeczuwam jeno, że wielkie rzeczy ty przez ten krucyfiks i przez wolę boską uczynisz.- odpowiedziała wolno, uspokajając Michaśkę, babka. Sama, bowiem doskonale wiedziała co ów sen oznacza i jakie siły krzyż święty do Plizy przywiodły. Przepowiednia wielka, miała dalsze losy tego dziecka kształtować, a widziała ją babka podczas modlitw na gościńcu, kiedy to krucyfiks na barkach trzymała, by wieś od wielkiej wody zachować.
0 notes
Text
Rozdział II “Rzecz o Michalinie Cieślównej”
Pierwsze moje spotkanie z Michaliną Cieślówną miało miejsce wiosną roku 1901. Przybyłem wtedy do Plizy, celem prowadzenia szkoły dla tutejszych dzieci. Owa szkoła mieściła się w chałupie rodziny Słotów i zajmowała wielką izbę wraz z komorą, w której urządzono dla mnie stancję. Pierwszych kilka dni pobytu w tej wsi poświęciłem na odpowiednie przygotowanie się do swojego fachu, oraz zapoznanie się tak z rodziną Słotów, jak i okolicznymi mieszkańcami, którzy lgnęli do mnie dzień dziennie, aby słuchać wywodów o wielkim świecie. Chałupa, w której miała mieścić się szkoła, znajdowała się na uboczu wsi, a dostęp do niej był o tyle trudny, że przebrnąć należało przez błotnisty gościniec, otoczony szuwarami i porośnięty co roku ogławianymi wierzbami. Miejsce owo dla mnie, jako przybysza z miasta, było tyleż malownicze co nieznośne. Mniej, jednak ważnymi są w tym wypadku me własne odczucia, gdyż sprawą najistotniejszą jest dzień, w którym natknąłem się na szeptuchę.
Od chwili przybycia dochodziły mnie słuchy, iż na owych terenach działalność swą prowadzi pewna znachorka, która budzi postrach wśród okolicznego duchowieństwa, oraz pewien rodzaj zainteresowania szlachty, która zauroczona romantycznymi mitami, w owej staruszce doszukuje się przedstawicielki minionych epok i wierzeń. Na te nowiny nie omieszkałem reagować sceptycznie, gdyż oczywistym dla mnie było, że takie przejawy szarlatanerii prowadzić mogą jedynie do nieszczęścia. Nastawienie moje uległo diametralnej zmianie pewnego wieczora, gdy przechodziwszy wzdłuż obrośniętego gęstymi zaroślami kanału, ujrzałem ową zielarkę. Taszczyła ona na swych zgarbionych plecach wiązkę gałęzi brzozowych, zapewne niezbędnych jej do ustrojenia domostwa na Zielone Świątki. Zieleń soczysta, młoda i świeża listków brzozowych wdawała się w silny kontrast z chustą purpurową, jaką babka miała zawiązaną na głowie i spod której cienkimi strugami wydzierał się pot, gdyż wieczór był ciepły. - Szczęść Boże! Może ja bym babce pomógł, bo percyjka ciężka? Słyszałem, że babka uzdrawiać umie. A jakby mi tak opowiedziała co o tym? - Daj Bóg. Poradzę sobie tak z tą percyjką, jak i ze wszystkim. Dobrześ, paniczu słyszał. Jam, zaś słyszała, że młodych nauczać będziesz. Ale czego to wy nauczyć możecie, jak wy niczego nie wiecie o nas, ani naszych zwyczajach? Pewno Austriaki nakazali, żeby dziatwę na ich stronę przeciągać, żeby jej w głowie mieszać. - Babka wybaczy, ale jestem Polakiem i takowo będę polską młodzież nauczał, by wiedziała wszystko to, co niezbędnym będzie w życiu, kiedy nasz kraj na powrót wolnym się stanie. A kulturę waszą chętny jestem poznać. Dlategóż właśnie do babki zachodzę, by dowiedzieć się wszystkiego tego, co Wasz umysł skrywa. - Błędem wielkim jest myślenie, że jednego wieczora pojmie się tą wiedzę, którą ja przez lata zgłębiałam i, w której od lat najmłodszych się wychowywałam. Nie sama jednak to wiedza, lecz i praktyka. Dużo jednak mówić nie będę, bo umysł panicza nie zdatny szeptuszenie pojąć.- z pewną złością, lecz jakby ze skrytą zachętą odpowiedziała znachorka i wyrwawszy z mych dłoni owe gałęzie brzozowe, odeszła przed siebie, w kierunku lasu.
Krótka ta i jakże nieprzyjemna rozmowa zrodziła we mnie nieodparte pragnienie, ażeby zbliżywszy się do Michaliny Cieślównej, poznać tak jej historię, jak i ledwie podstawy skrywanej w jej głowie wiedzy. Cały mój sceptycyzm i powątpiewania w działania zakrawające o alchemię i czarną magię, upadły na rzecz nieodpartej chęci odkrycia nowej, zupełnie dotychczas nieznanej dziedziny życia chłopstwa. Tajemniczość tej starszej osoby, jej zamknięcie na świat, wyobcowanie, pociągały mnie i sprawiały, że lgnąłem do niej, chcąc za wszelką cenę zgłębić tajniki mistycznych obrzędów, nieznanych symboli, zapomnianych wierzeń.
Dni kolejne spędzałem wyczekując ponownego pojawienia się owej zielarki. Przechadzałem się gościńcem i szosą, docierając aż pod las. Siła jakaś nieznana, jednak nie pozwalała mi zajść do zagrody Michaliny Cieślówny, którą ledwie było widać zza gęstego sadu. Wyczekiwałem, więc co dzień, zawsze gdzieś w pobliżu, lecz nie było mi dane ponownie ujrzeć staruszki i porozmawiać z nią. Uwagę swą, więc zwróciłem ku jej współmieszkańcom, którzy znali babkę od dawna a podzielić się ze mną byli chętni każdym swym spostrzeżeniem. Udałem się, więc wpierw do gospodarstwa Wronów, zamieszkujących opodal Michaśki, by ich zapytać, co wiedzą o niej i posiadanej przez nią wiedzy. - Panocku, ani się nie trudźcie nad babką, bo ona wam niczego nie powie, ni nie pokaże. Ona już do reszty zdziczała, jeno chodzi po okolicy, zioła zbiera i przeklina całą wieś, każdego kogo na drodze spotka. Jej głowa już nie taka jak dawniej, kiedy dzieci leczyła, a i bydłu pomogła. Dawniej, panocku, to była złota dusza, a teraz szkoda do niej gęby otwierać.
I te same słowa sączyły się z ust wszystkich, których o Michaliną Cieślówną pytałem. Każdy mówił jedynie bym kobietę tą omijał i jej żywotem się nie interesował, gdyż jej zdziczenie skutkować dla mnie może konsekwencjami niemiłymi tak dla zdrowia jak i samopoczucia. Ja, jednak przyzwyczajony postępować wbrew radom, postanowiłem wciąż starać się do babki zbliżyć i choćby nawet podstępem dowiedzieć się wszystkiego o tej kobiecie, która mimo swej słabości, odcisnąć zdołała piętno na okolicznej społeczności.
0 notes
Text
ROZDZIAŁ I “Narodziny”
Michalina Cieślówna narodzić się miała w pierwszych latach zeszłego wieku w chałupie ojca swego i matki w Plizie. Mówię "narodzić się miała", gdyż nikt z mieszkańców nie wie tak na prawdę, który to był rok, który miesiąc, i która chałupa. Znaczenia to nie ma najmniejszego, ponieważ nie o to tutaj chodzi, by rozwodzić się nad jej rodowodem, lecz by tajemnicę jej narodzin poznać.
Rodzice jej, których imion i rodowodów nie pamiętam, pokarani byli przez Boga brzemieniem bezdzietności. Piąte ich dziecko, Michalina, której płci i imienia jeszcze nie znali, narodzić się miało również na wpół martwe. Tym, jednak razem rodzice jej nie godzili się z wolą Najwyższego Stwórcy. Kiedy tylko matka jej poczuła pierwsze skurcze, mąż matki- ojciec Michaliny pośpieszył ku chacie babki. Babką nazywano tak tutaj, jak i na całej polskiej ziemi, i poza nią szeptuchę- wiejską zielarkę, dla niektórych wiedźmę, dla innych bożą służebnicę na ziemi. Jakichkolwiek idei by jej osobie i działalności nie przypisywać, była ona jedyną osobą na tej i wielu innych ciemnych wsiach, która była w stanie choć w niewielkim stopniu pomóc w chorobie czy to ludzkiej, czy zwierzęcej. Ojciec, więc Michaliny, który płci dziecka swego i jego imienia nie znał, ile sił w nogach gnał drogą pod las. Droga żółta, piaszczysta, podziurawiona wybojami i przeorana koleinami, skryta była w cieniu gęstym szpalerem wzdłuż płytkiego rowu skupionych olch. Górowały one nad płaską jak stół nadwiślańską okolicą, pokazując drogę do babki, a przez babki podwórze, do lasu.
Ojciec biegł, potykając się na wybojach i wypluwając sobie płuca, i ocierając pot z czoła, bo pewnie to było lato, lub późna wiosna. I padł ojciec Michaliny, jak rażony piorunem, na twarz padł i obdarł ze skóry kolano, łokieć i brodę, i wszystko z prawej strony, bo tak upadł. Korzeń olchowy podciął mu nogi, dlatego padł niczym rażony piorunem. Ziemia po raz następny skropiona i użyźniona jego krwią i skórą, wzbiła się w powietrze w postaci pyłu piaskowego, jakby mu kadzić poczęła w podzięce za użyźnienie. On, niewdzięczny jej za okadzenie powstał, otrzepał się z kurzu i źdźbeł trawy, wyklął pod nosem wszystkie korzenie razem i każdy z osobna, i biec zaczął dalej.
Chałupa bielona była, jak każda inna w okolicy i w każdej innej wsi na siwo, i kryta była trzcinową strzechą posrebrzałą już od upływu lat. Chałupa, jednak tak była obrośnięta sadem- drzewami wszelakimi i krzewami, że widać było z dalsza jedynie wydobywający się z komina dym. A nie było to domostwo duże, bo jego część skryta była w ziemi, a część nadziemna to ledwie ściany do wysokości barków i dach kryty posrebrzałą strzechą i komin, i dym. Sień wąska i krótka, kurna- bez okien i powały, prowadziła w trzy strony. Na wprost- drzwi zawsze zamknięte do spiżarni, czy komory, na prawo, z braku stajenki- kurnik i królikarnia, i miejsce dla kozy, na lewo- wielka izba, która wcale wielka nie była. I w tejże wielkiej izbie: piec kuchenny i chlebowy, i stół z krzesłami i łóżko, a pod oknem- szlufanek. Na ścianach święte obrazy to z Mateczką Przenajświętszą, to z Panajezusowym obliczem, to ze świętym Józefem, i krucyfiksy i figura świętego Antoniego, a pod nią świecznik pusty i kwiaty. Nad piecem, a pod powałą pozawieszane zioła wszelakiej maści, sadło i grzyby, i rzeczy pochodzenia nikomu niewiadomego.
A widok ten niezmiernie ojca Michaliny zaskoczył, bo dotychczas w domu szeptuchy nigdy nie był, choć sam miał trzydzieści siedem wiosen, a babka tych wiosen miała niemal sto. Dlaczego nie był, sam nie wie. Być może dlatego, że w Plizie akurat szeptuchę uważano za wiedźmę, choć z jej pomocy korzystano dość często. Niemniej jednak nikt pod las nie zaglądał zbyt chętnie. Każdy bał się babki i tego co robi, bo nikt nie rozumiał języka jej modlitw i zaklęć, receptur i mikstur. I samej babki nikt do końca zrozumieć nie mógł, bo po latach samotnego życia jej umysł zaczął pokrywać ciężki kurz i osad lat pracy.
- Szczęść Boże, babko! Moja dziecko rodzi, pomóżcie, ażeby znów nieżywe nie zostało!- jednym tchem powiedział ojciec właśnie rodzącej się Michaliny.
- Ja wam dziecko ratować mam, hę? To i uratuję, czemuż by nie? Czekać!- odpowiedziała w charakterystyczny dla siebie sposób, babka i w tak samo charakterystyczny sposób poczęła rozmyślać i szukać odpowiednich specyfików. I w mgnieniu oka, fartuch babki zapełnił się ziołami suszonymi i maziami, a głowa jej zapełniła się na nowo wiedzą. Ciężki kurz i osad lat pracy wzbiły się niczym piaskowy pył i oświecona szeptucha wraz z ojcem właśnie rodzącej się Michaliny wyruszyła z pomocą.
- Jak my się wam, babko odwdzięczyć mamy? - Niech nie pyta, nie pomogłam jeszcze. Pomogę to powiem. Teraz niech nie mówi, bo myśleć muszę.- i babka myślała milcząc przez całą drogę. Myślała i milczała, bezgłośnie jedynie poruszając swymi starymi ustami i bezgłośnie również w powietrzu kreśliła jakieś kształty, jakby dyrygować miała zamiar orkiestrą bożą.
Kiedy dotarli do chałupy cieślowej, dziecko już narodzone było i leżało sine, a matka jego leżała krwawoczerwona i zlana potem, i zalana łzami. Jej serce gorejące żalem i żałobą, i jej umysł gorejący niezrozumieniem i jej usta spierzchnięte, to wszystko bezgłośnie wołało pomocy babki. - Wrzątku, mleka zsiadłego, płótno jakieś.- mechanicznie rozkazywała stara znachorka, a jej dłonie zaczęły kreślić krzyż za krzyżem nad jeszcze ciepłym, lecz już posiniałym truchłem dziecięcym. Krzyż za krzyżem, modlitwa za modlitwą. Raz cicho, raz głośno, niemal wrzask i niemal szept. Krzyż za krzyżem. Mistyczny obrzęd. I mleko przelała wrzątkiem, a resztę przez płótno przecedziła, a do tego zioła suszone i mazie. I na truchle jeszcze ciepłym tę miksturę rozmazywać poczęła, a sine truchło poróżowiało, a jego milczenie zastąpione zostało płaczem głośnym i donośnym. Zdrowym płaczem. Z płaczem dziecka nastał płacz matki i ojca tegoż, i jego babki i dwóch ciotek i dziadka. Choć dziadek nie wiedział czemu płacze, bo umysł miał zamroczony i nie wiedział niczego. - Dziewczynka zdrowa będzie, a ty jeszcze dwa porodzisz żywe i zdrowe. Ale ta, którą teraz przywróciłam do żywych będzie się mojej wiedzy uczyć, inaczej pomrze ona i wy wszyscy, i dzieci wasze i ich dzieci, i wnuki. Kiedy dwanaście wiosen skończy, uczyć ją będę swojej wiedzy, aż wszystko pojmie i po mnie szeptuchą zostanie, i ludziom będzie służyć.
Rodzice Michaliny, tak jej ojciec, jak i matka w wielkim bólu zgodzili się, by ich córka pierworodna została szeptuchą, kiedy wiek jej i mądrość na to pozwoli. I tak ojciec jej, i matka i młodsi jej bracia, i cała rodzina, żyli w zdrowiu i dostatku przez następne wiosny i lata, i jesienie i zimy. Żyli razem, a ich szczęście nierozerwalnie złączone było ze złożoną przysięgą.
0 notes