Morka; 18 lat. Pisze fanficki i kocha F1,siatkówkę i skoki. Idzia; 18 lat. Również pisze. Niezdrowo kocha F1, zwłaszcza kierowców i fizjoterapeutów. Z naciskiem na fizjoterapeutów...:D Przyjaźnimy się. Od pewnego czasu prowadzimy tumblr wspólnie.
Don't wanna be here? Send us removal request.
Quote
Of course we are very happy about it, and want to enjoy this time in peace.
Sebastian Vettel (x)
awwwwwwwwwwwwwwww I love Seb, I love Hanna and I'm sure they will be a great parents! <3
157 notes
·
View notes
Text
Opóźnienia
Morka przeprasza za wszelkie zastoje z rozdziałem - jest chora i straciła jakikolwiek zapał do pisania. Obiecuje coś dodać w terminie przedświątecznym
U mnie zaś (Lisiecka z tej strony) pojawi się jakaś nowość dopiero w przyszłą sobotę / niedzielę. Utknęłam zarówno na taste of you, jak i subtelnościach i szczerze powiedziawszy...nie chce mi się z tym walczyć.
Cóż, zatem przepraszamy i prosimy o cierpliwość :*
2 notes
·
View notes
Photo
Sebastian Vettel talking about the Hungarian GP at the Autosport awards, 2013
926 notes
·
View notes
Conversation
Saturdays fights
me: Tonight I'm going to have fun without alcohol. Definitely!
glass of vodka: are you sure? *winking*
five hours later...
drunk as fuck. shit happened again.
1 note
·
View note
Conversation
meanwhile on BBC podcast
Jennie: We've managed to grab you back from Sebastian Vettel and I think some celebrations. What are your feelings at the moment?
Christian: I'm a little light headed, cause he's given me four schnapps and I don't drink so...
Seb: You alright?
Christian to Seb: No, I'm a little bit squiffy, thank you
(Seb's laugh in the background)
Christian to Jennie: I'm gonna kill him later
Jennie: I don't think you want to do that, going forward might be a mistake
Christian: Well, he's definitely gonna get a drive-through, that's for sure
205 notes
·
View notes
Text
one-shot / Linia: Kraków-Zakopane
Tematyka: skoki narciarskie
Rodzaj: one-shot
Fabuła: Krysia wraca z Krakowa do Zakopanego, tuż po tym jak kolejny raz porzuciła studia. W drodze powrotnej spotyka nowego-starego znajomego. Czy Zakopane podziała na dwójkę swą magią, a wspólne wspomnienia zrobią swoje?
FIKCJA. NIE ZDARZYŁO SIĘ. NIE ZDARZY. NIE LUBISZ - NIE CZYTAJ.
________________________________
Podróż wysłużonym PKS-em z dwoma poobijanymi walizami u boku i różowym plecakiem pamiętającym jeszcze licealne czasy, miała dla Kryśki wydźwięk upokarzający.
Tak, Krystyna Michnikowska czuła się wstrętnie, na samą myśl o pełnych politowania spojrzeniach, jakimi niewątpliwie mieli ją uraczyć najbliżsi, gdy tylko wytoczy się z rozklekotanego pojazdu wraz ze swoim bagażem, na płytę zakopiańskiego dworca autobusowego. Wszystko byłoby prostsze, gdyby półtora roku temu, pewna siebie Krysia nie zarzekała się tak wściekle, iż stóp w rodzinnym mieście już nie postawi i prędzej zje beczkę soli, niżli się do tego przekona. Istniały więc wszelkie podstawy by sądzić, iż Kryśka ową beczkę spożyła – ba - nawet nie jedną, a kilkanaście, zamiast obrzydliwej cierpkości czując tylko, a może i aż, smak własnej głupoty i arogancji.
Michnikowska zawsze kierowała się zasadą: najpierw zrobię, a potem pomyślę. Skutek oczywiście – z reguły był opłakany, ale nie było takiej siły, która mogłaby jakkolwiek wpłynąć na drobną, szczuplutką blondynkę o ogromnych zielonych oczach, okalanych kaskadą długich, zalotnie podkręconych rzęs. Nic jednak w jej charakterze nie było tak subtelne, jak zewnętrzna poświata i paradoksalnie Krysia była kobietką nieznośną, upartą jak osioł, cwaną i niesamowicie pewną swego. Wiele szalonych planów przewijało się przez umysł dwudziestodwulatki – najpierw, tuż po skończeniu zakopiańskiego liceum, zapragnęła studiować na Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie. Szybko jednak z owego planu zrezygnowała i porwała się na filologię, poległszy jednak w potyczkach z literaturą baroku, stwierdziła, że potrzebuje odpoczynku i niewiele myśląc – porzuciła studia, zupełnie nie wiedząc co robić dalej. ��
Kolejne zakręty, coraz więcej mijanych samochodów… Kryśka poczuła, jak ogarnia ją pewnego rodzaju znużenie i przytłoczenie całą zaistniałą sytuacją. Nie za bardzo wiedziała, jak powinna się zachować w stosunku do rodziców – przecież doskonale wiedziała, iż żywią do niej żal i choć zapewne nie dadzą tego po sobie poznać, ona nie zdoła ukryć tego paskudnego rumieńca, który wykwitnie na jej bladych policzkach.
- Paranoja – burknęła wściekle, zakładając ręce na piersiach. W wetkniętych w lekko odstające uszy białych słuchawkach, znów zaczęła rozbrzmiewać wesoła piosenka, świecąca ostatnio tryumfy na listach przebojów, a Krystyna zaabsorbowana własnymi myślami, zupełnie nie zauważyła, iż na miejscu tuż obok, potknąwszy się uprzednio o jej niezbyt porządnie ułożony bagaż, zasiadł młody mężczyzna.
Kryśka dostrzegła osobnika dopiero w momencie, kiedy autobus najechał na jedną z wyjątkowo porządnych polskich dziur, a słuchawka wyjechała z jej uszu. I właśnie wtedy, chcąc na powrót zatkać sobie przewód słuchowy, blondyneczka zauważyła chłoptasia. Nigdy nie była mistrzynią w dyskrecji – toteż chłopaczek prędko zauważył, jak bezceremonialnie prześwietla go wzrokiem i chyba trochę speszyła go ta świadomość, bo się zarumienił.
Jasna choinka, zarumienił się. A to ci heca!
Michnikowska należała do gatunku kobiet dumnych i zawziętych. Do gatunku, który nie przywykł do zdobywania – lecz chciał być zdobywany. I to ją niestety często gubiło. Bo kiedy Krysia przybierała zaczepno-obronną postawę nastroszonego indyka, nawet najodważniejsi przedstawiciele płci brzydkiej uciekali w popłochu. No i wszelkie zapędy prokreacyjne musiały pójść do diabła. Ale Kryśce wcale źle nie było – co to, to nie! Robiła co chciała, w sobotnie wieczory mogła bezkarnie oglądać łzawe komedie romantyczne i opychać się białą czekoladą przepijaną czerwonym, musującym winem, mogła chodzić bez makijażu zupełnie bez obaw, że wchodząc rankiem do kuchni przyprawi kogoś o palpitacje serca i przede wszystkim – nie musiała się do nikogo dostosowywać. Koniec końców, bycie samotną wychodziło jej absolutnie na zdrowie.
- Chcesz krakersa? – usłyszała nagle, ciągle walcząc z słuchawką wypadającą z ucha. Wszystko owego dnia chyba sprzysięgło się przeciw niej, zupełnie, jakby i tak nie była już wystarczająco sfrustrowana i zła. Spojrzała na chłopaka jak na kompletnego idiotę i zatrzymała wzrok na paczce, którą trzymał w dłoni.
- To są sucharki beskidzkie – mruknęła z politowaniem. Jak można było mylić suchary z krakersem? Zwłaszcza te suchary, na których Kryśka dwukrotnie złamała sobie mleczaki, mimo iż mama milion pięćset razy powtarzała jej, że powinna najpierw zamoczyć sobie sucharka w herbatce...
- Racja – chłoptaś obejrzał dokładnie paczuszkę i wyszczerzył się głupawo, po czym wyciągnął ze środka jeden z przysmaków dzieciństwa i zaczął ostentacyjnie chrupać, krusząc przy tym nieopisanie.
Dopiero kiedy zajął się konsumpcją kolejnego ciągle twardego jak skała sucharka, Kryśka ponowiła próbę przydzielenia go do jakiejś konkretnej kategorii. Bo warto wiedzieć, że Michnikowska lubiła mężczyzn dzielić na grupki, z czego każda grupka charakteryzowała się dosyć osobliwymi cechami… I tak oto byli zniewieściali romantycy, leniwe cwaniaki, napompowane orangutany, oraz fałszywi intelektualiści. Nowy znajomy nie dawał się od razu przydzielić do żadnej z tych grup – ani nie był łysy, ani zdecydowanie nie należał do muskularnych patafianów, którym sterydy pożarły resztki zawartości czaszki, nie wydawał się być też pseudo-intelektualistą…Był po prostu okrutnie nierozgarnięty, niepoukładany i chyba trochę sympatyczny.
Ostatni wniosek Kryśka wyciągnęła w momencie, kiedy po raz kolejny podał ku niej dłoń z paczką sucharów i uśmiechnął się szeroko, na tyle, że resztki przeżuwanego suchara wypluł sobie na kolana. Było to w pewnym stopniu obrzydliwe i zapewne normalnie Michnikowska zaczęłaby się krzywić, ale jakaś nieznana siła sprawiła, że zaczęła chichotać jak głupia, jednocześnie zwracając na siebie uwagę całego PKS-u i powodując, że chłopak znów zarumienił się wściekle.
- Kryśka jestem – przedstawiła się, gdy w końcu zdołała uspokoić śmiech. Szatyn uniósł kąciki warg w górę i delikatnie uścisnął jej dłoń.
- Krzysiek – odparł.
I nagle zapadła między nimi cisza. Krystyna nie miała pomysłu, o czym właściwie mieliby rozmawiać. Ot – zaznajomili się po prostu w drodze do Zakopanego, ale przecież to nie obligowało ich do trajkotania niczym baby na czwartkowym targowisku. Może więc milczenie było całkiem dobrym pomysłem? Poza tym, Krysia zyskała czas, by kątem oka przyjrzeć się chłopakowi. Nie był taki, jak wszyscy – włosy nie błyszczały od żelu, ani też nie były fantazyjnie wygolone z boku. Nie miał na sobie designerskiej kurtki, czy czapki, ani drogich markowych butów. Zwykłe trapery i gruba kurtka-narciarka, oraz wełniana czapa z czerwonym pomponem, trochę ją z początku rozbawiły. Sprawiały bowiem, że Krzyś wyglądał nieco…groteskowo, zwłaszcza, gdy oblewał się rumieńcem.
- Po co jedziesz do Zakopca? – spytał w końcu i tym razem to Kryśka zmieniła barwę swego lica. Dla odmiany jednak nie na purpurę, a kredową bladość i w pierwszej chwili Krzysiek wystraszył się, że popełnił jakieś olbrzymie faux pas.
- Do rodziny – bąknęła. Chłopak uśmiechnął się szelmowsko.
- A-ha! – uderzył dłońmi o uda – Studentka?
- Tak. To znaczy nie… - zapętliła się zupełnie, nie wiedząc już jak właściwie wytłumaczyć swoje egzystencjalne wybryki – To skomplikowane.
A może nie na tyle skomplikowane, co po prostu żałosne i zbyt przesycone uczuciem doznanej porażki? A o porażkach Kryśka nie zwykła mówić. Ona ogólnie nie lubiła przyznawać się do błędów. Zwłaszcza, jeśli początkowo była przekonana o słuszności i rozwadze własnych działań. Wyszła figa z makiem. Jak zwykle z resztą.
Babcia Stasia zawsze mówiła, że miejsce wiejskiej baby jest we wsi. Kto wie? Może właśnie w Krysi zaczął brać górę wiejski temperament? Chociaż nie – Zakopane przecież nie było wsią. Dla przyjezdnych było metropolią. Polski Nowy Jork – zwykła mawiać Krycha, kiedy była już w stanie konkretnego upojenia alkoholowego i uparcie broniła zakopiańskiego folkloru na arenie krakowskiej. Polski Nowy Jork…
- Dalej mnie nie poznajesz? – to było nagłe, zupełnie niespodziewane i rozbudziło w krysinej głowie absolutną burzę. Nie. Za Chiny Ludowe nie miała pojęcia, kimże mógłby być Krzysiek. Fajtłapowaty, rumieniący się gość, który patrzył na nią tak, jakby odpowiedź na owe pytanie była oczywistością.
- Dobry Boże - przytknęła dłoń do ust – Powiedz tylko, że nie piliśmy nigdy razem wódki, ani też nie byłeś jedną z tych osób, które poznałam w trakcie alkoholowego upojenia – jęknęła żałośnie. Gdyby bowiem tak było, czymś zupełnie normalnym byłby fakt, iż Krycha nie ma zielonego pojęcia, kimże ten szatynek jest.
- Nie, chyba nie – podrapał się po czole – Naprawdę nie pamiętasz natrętnego gościa, który w drugiej klasie podstawówki wydrapał scyzorykiem serce na twojej ławeczce?
Cały autobus aż zatrząsnął się od histerycznego śmiechu Krysi. Rzeczywiście, zupełnie nie poznała Krzysia! Z tej tłuściutkiej, flegmowatej, jąkającej kulki zrobił się z niego całkiem porządny mężczyzna! Coś nieprawdopodobnego, coś nieprawdopodobnego…
- Twój młodszy brat dalej podnosi dziewczynkom spódniczki? – zmarszczyła gniewnie brwi, przypomniawszy sobie z kolei sytuację w klasie piątej, kiedy to nabrała już świadomości swego ciała, wzbudzając pierwsze zainteresowanie płci przeciwnej. Zainteresowała wówczas i Grzesia, który to notorycznie robił jej na złość – a to wsadzając żabę do plecaka, a to wlewając atrament do torby, a to niby przypadkiem zahaczał o kanty jej grafitowych spódniczek… Tak więc na tle młodszego braciszka, Krzysztof wypadał całkiem pozytywnie z tymi krzywo wycinanymi serduszkami z czerwonej krepiny i różami z dwoma płatkami, które nie przeżyły podmuchu wiatru, będąc przywiązane do kierownicy roweru…
- Wyrosłeś trochę – stwierdziła z uznaniem.
- Ty też – mruknął w odpowiedzi i Kryśka odniosła wrażenie, że przez moment jego wzrok zatrzymał się na jej biuście. Męska logika, od najmłodszych lat myślą tylko o jednym!
- Czemu od razu mi nie powiedziałeś? – westchnęła, dźgając go w żebro – Chciałeś się ze mnie dłużej naigrywać? – udała oburzenie. W gruncie rzeczy poczuła dziwne rozluźnienie i radość. Wszelkie niepewności związane z coraz bliższym widmem stanięcia oko w oko z rodzinką na moment odpłynęły. Zastąpiła je za to chęć przywołania dziecięcych wspomnień. Minęło przecież tak wiele lat, a ich życie diametralnie zmieniło bieg od momentu, gdy wspólnie przemierzali korytarze zakopiańskiej podstawówki.
Droga zaczęła im mijać szybciej. Kto by pomyślał? Krzysiek okazał się być skoczkiem narciarskim i Kryśka zaliczyła niezłą wpadkę, bezceremonialnie oznajmiając mu, że jeśli chodzi o skoki, to kojarzy wyłącznie Małysza. Potem dowiedziała się, że Grzesiek dalej jest napalonym pajacem, tylko teraz trochę wyższym no i się goli. Sama zaś zdradziła nowemu-staremu znajomemu, że absolutnie nie wie, co ze sobą zrobić, ma do wszystkiego słomiany zapał, jest niekonsekwentna, nierozsądna, nierzetelna i jeszcze masę innych przymiotników z przedrostkiem „nie-‘’.
I zaczął sypać śnieg. Prószyło jak diabli, świata dostrzec nie można było, PKS zaczął rzęzić i charczeć na każdym zakręcie, a w środku zrobiło się nieprzyjemnie duszno i dławiąco z powodu chyba dosyć mocno zanieczyszczonego nawiewu ogrzewania.
Kiedy w końcu wjechali na zakopiański dworzec autobusowy, potężna gula na nowo urosła w krysinym gardle. Wielki come back córki marnotrawnej. Mentalnie nadal nie była przygotowana na pełne wyrzutów komentarze typu a nie mówiłam czy to było do przewidzenia…Skoro jednak zdecydowała się wrócić – a raczej zmuszona była to zrobić – należało przełknąć gorzką pigułkę. A w przyszłości myśleć. Tak, przyszłościowe myślenie było zdecydowanie tym, czego Krysia nie opanowała perfekcyjnie.
- Nie martw się – Krzysiek mrugnął do niej, kiedy wysiedli z autobusu i blondynka próbowała upewnić się, że wszystko ze sobą zabrała. Przeważnie zawsze coś zostawiała i potem miała z tego tytułu sporo problemów. Zatem zyskawszy pewność o pełności swojego asortymentu bagażowego, uśmiechnęła się sztucznie do szatyna i nabrała powietrza w płuca.
- Trzeba w końcu stanąć oko w oko z odpowiedzialnością – westchnęła i wzniosła oczy ku niebu. Odpowiedzialność…Mamcia Grażka z pewnością udzieli jej wykładu o znaczeniu i etymologii owego słowa. A tatuś? Uniesie wzrok znad gazety, prychnie coś i wróci do politycznych rozgrywek, w których może być co najwyżej dyskretnym wygwizdującym. Ciężarna po raz ósmy Celina powie to co zwykle – dobrze, że nie musisz martwić się o dzieci. Franek zaś obejmie ją ramieniem i zapyta o krakowskie gąski. Przecież ona to wszystko wiedziała, spodziewała się każdej z tych reakcji. Ale jednocześnie jakiś dziwny dreszcz złości na samą siebie i strach przed przyznaniem się do porażki, nie chciał dać za wygraną.
- Zawsze możesz zadzwonić - zaproponował Krzyś – Pogadamy, pójdziemy na kawę. Może przyniosę ci serce z krepiny…
Roześmiała się, odgarniając pasmo blond włosów z czoła. Nos poczerwieniał jej od mrozu, a kolejne płatki śniegu zaczęły osadzać się na ubraniu. Zakopiańska zima była bezapelacyjnie cudowną, choć niewiarygodnie uciążliwą. Każdy jednak kto miał przyjemność znaleźć się tutaj w środku grudnia, mógł na własnej skórze poczuć magię i wręcz mistyczne piękno tej pory roku. Jak nigdzie indziej w Polsce tutaj było widać każdy, pojedynczy płatek śniegu, a nawet półmetrowe zaspy zyskiwały miano dzieł sztuki spod pędzla natury.
- Chętnie – oznajmiła, ściskając jego dłoń opatuloną w czerwoną rękawiczkę. Zupełnie pod kolor pomponika czapki. To znów wywołało uśmiech na jej zaróżowiałej twarzyczce.
- To cześć – rzucił, obserwując, jak Kryśka zarzuca na plecy swoją torbę i chwyta do rąk walizki. Dziewczyna skinęła głową, powoli zmierzając w kierunku chodnika. Miarowy stukot kółek walizki niósł się echem po okolicy. Tak, jakby nic wkoło nie istniało. Jakby była tylko ona i kilka zmiętych dżinsów, czy koszul wciśniętych do środka, wszystko to splecione nierównym, płytkim oddechem. Drżącym z zimna, czy wstydu?
- Kryśka! – usłyszała po dłuższej chwili i przystanęła na moment, odwracając się w kierunku, skąd dobiegał ją głos.
- Zapomniałeś czegoś? – spytała, widząc Krzysia, który dobiegłszy ku niej, zgiął się w pół chcąc uspokoić oddech. Minęły dobre trzy minuty, zanim zdołał wyprostować się i spojrzeć swymi błyszczącymi oczyma wprost na nią. Wprost na kompletnie zaskoczoną, nierozumiejącą już całkowicie niczego Krysię, która wbrew początkowym oczekiwaniom Krzysztofa, nie nazwała go dziwacznym durniem, czy wariatem. Ba, nawet uśmiechała się. Ledwo, bo ledwo, ale jakoś go to ośmieliło.
- Wtedy, w podstawówce… - zaczął, ciągle nie będąc pewnym tego, co chce zrobić. Zacisnął powieki, jakby pragnąc w ten sposób zneutralizować strach i niepewność, jaka nagle się w nim rozbudziła – Wtedy w podstawówce…
- No mówże, bo marznę! – ponagliła go – Ale ostrzegam, jeśli to ty napisałeś ten głupawy wierszyk na drzwiach świetlicy, to lepiej zamilknij na wie…
Nie dokończyła. Musnął wargami jej usta, tak ją tym zaskakując, że początkowo zupełnie nie zareagowała. Biernie poddała się temu pocałunkowi, dopiero po chwili uświadomiwszy sobie, co właściwie się dzieje. Ale…To było przyjemne. Choć pragnęła powiedzieć sobie, że to czyste wariactwo, to było przyjemne i koniec. Nie miała zamiaru tego przerywać, ba! Oddała pocałunek, czym najwyraźniej zaskoczyła Krzysia doszczętnie, bo aż otworzył oczy i odsunął się od niej na kilka centymetrów.
Ale jego spojrzenie wcale nie mówiło, jakoby żałował tego, co się stało.
- Od podstawówki chciałem to zrobić – westchnął. Krysia zatrzepotała rzęsami.
- Wiesz, że się rumienisz? – wskazała palcem na jego policzki. Odruchowo przytknął do nich dłonie, czym jeszcze bardziej rozbawił blondynkę.
- Miło byłoby, gdybyś zadzwoniła – oznajmił.
Chwyciła w dłonie uchwyty walizek i powoli ruszyła przed siebie, wdychając w płuca ostre zakopiańskie, mroźne powietrze. Nagle uleciał z niej cały strach związany z powrotem. Zastąpiła go radość, przygotowanie na coś nowego, świeżego…Nowy rozdział, nowy początek. Odwróciła się przez ramię, posyłając Krzyśkowi ciepły uśmiech.
- Zadzwonię.
I zadzwoniła. Raz, drugi, trzeci. A potem dzwonił Krzyś. I wszystko w krysinym życiu nagle się zmieniło – uspokoiła się, zaczęła rozpoznawać skoczków innych niż Małysz, postanowiła wrócić na studia i tym razem je skończyć, oraz nigdy więcej nie zarzekać się, że nie wróci do Zakopanego. Do cudownego polskiego Nowego Jorku, który to dał jej szczęście. Zupełnie na nowo.
I tylko jedno było wieczne...
Zamiłowanie do parszywie twardych sucharów beskidzkich.
KONIEC
#skoki narciarskie#fanfiction#krzyś m#miętus#krysia michnikowska#FANFICTION!#fikcja#morka pisze#miło#ładnie#przyjemnie#zimowo#Zakopane#krzysztof miętus
1 note
·
View note
Link
Lisiecka zaprasza, rozdział 4 :)
3 notes
·
View notes
Text
Well, Seb and the beard...
We're all little dissatisfied, but we should try to look for this for this side - maybe Braun forgot to give him theirs razors to the race weekend? :)
#sorry for my english#stupid thinking#bored#sebastian vettel#f1#beard#not-so-sexy#but a little interesting...#NO NO NO#stop thinking like that
2 notes
·
View notes