Piszemy o tym gdzie byliśmy i co widzieliśmy. Nietuzinkowo opowiadamy o naszych wrażeniach, łącząc głębsze refleksje z dawką dobrego humoru i porcją niespotykanych nigdzie ciekawostek. Nie czekaj i ruszaj z nami odkrywać świat!
Don't wanna be here? Send us removal request.
Text
Polska Sahara
W tym właśnie miejscu na brak piachu raczej nie ma co narzekać. Klimat może i nie ten sam, ale widoki- owszem. Wielbłądów, ani innych pustynnych zwierząt tu nie ma, no ale tak właściwie komu one potrzebne skoro wokoło tyleeee wody! Zaraz, zaraz... woda na pustyni? Coś tu nie gra. Ależ gra i to wyśmienicie! Wody tyle, że aż końca nie widać! Z jednej strony woda, z drugiej lasy, a i do miasta nie, aż tak daleko. Wszystko w zasięgu ręki. Czego chcieć więcej?
No dobrze, żarty na bok, jak zdążyliście się domyśleć nie jest to żadna Sahra, Gobi, czy Ar-Rub-al-Chali, a po prostu wydmy łebskie. Chociaż z tej pierwszej coś tam w sobie mają. Co konkretnie? Potoczne nazewnictwo.
Sporych rozmiarów obszar Słowińskiego Parku Narodowego, w którym znajdują się ruchome wydmy, przez niektórych nazywane są Polską Saharą. O Słowińskim Parku Narodowym opowiedział Wam już Karol, ja jednak kontynuując ten temat chciałabym pokazać Wam wyjątkową dla mnie część tego miejsca. Co tu dużo mówić? Zobaczcie sami:
Warto dodać, że na brak wiatru raczej nie ma tu co liczyć. Już na samym wstępie walkę z żywiołem można zaliczyć do przegranych, ale wystarczy cieplejsza bluza, by móc podziwiać i rozkoszować się okolicznymi dobrodziejstwami natury (i fal morskich)
Miejsce piękne. Dla takich widoków nawet wiatru nie ma się co bać.
Przepiękny pustynny obszar, tak bardzo unikatowy w Europie, na pewno jest wyjątkową wizytówką północnej Polski. Kto nie był niech sam się przekona! ;)
~Edzia
0 notes
Text
MADE IN CHINA
LOTOS to nie tylko stacja paliw...
Lecz dobry przystanek gastronomiczny po szale zakupowym w centrum handlowym Alfa w Grudziądzu, oddalonej od restauracji chińskiej zaledwie kilkadziesiąt metrów.
Restauracja ta od lat jest jednym z podstawowych punktów w Grudziądzu, jak mówią okoliczni mieszkańcy. Pomimo, iż lokal dla innych wymaga odświeżenia, posiada swój specyficzny chiński klimat, który przyciąga rzeszę konsumentów. W miejscu tym dominują typowe barwy tego regionu – czerwień i czerń. Przyciemniane lampy dopieszczają surowe ściany częściowo wykonane z muru. Może nie jest to elegancka restauracja, a miła knajpka do rodzinnych czy koleżeńskich wypadów na miasto.
Ciężko tu o prywatność, ponieważ nie ma tu dość sporo miejsca, tak więc stoliczki sąsiadują ze sobą bezpośrednio. Do uzyskania bardziej intymnych warunków stosuje się „przenośne ściany”, które gwarantują odgrodzenie się harmonijnie składaną przegrodą, co też zdaje egzamin. ;)
*Taka tam mała porcyjka – dla dwojga.
Domowa atmosfera i gigantyczne porcje rozpieszczają żołądek i każde podniebienie. Biorąc pod uwagę wielkość a cenę dań, restauracja nie ma sobie równych. Knajpka oferuje dania kuchni azjatyckiej. Porcje są ogromne, sycące i smaczne, przygotowywane na miejscu, o czym świadczy niejednokrotnie wydłużony czas oczekiwania. Największa porcja posiłku jest nie do przejedzenia dla jednego, pomimo szczerych chęci. Knajpka jest godna polecenia nieposkromionym łasuchom, zgłodniałym wędrowcom bądź wracającym z podróży. Osobiście kiedykolwiek tamtędy przejeżdżam, często wpadam chociażby tylko na ciepły rosołek. Lokal choć posiada piętro to nie jest zbyt duży, mimo to, kiedy się nie wejdzie, goście poruszają się tu jak w chińskim markecie. Jedni wchodzą, drudzy wychodzą.
Polecam, serdecznie polecam!
JOLOCZKA
0 notes
Text
Po spokojnej stronie Rowów...
Środek lata. Jedna z nadmorskich miejscowości. Dookoła pełno wczasowiczów, dzieci przemierzające kolejny maraton. Z jednej strony do uszu wdziera się doniosłe „Goootowana kukurydza, Orzeeeeszki w karmelu, Popcorn”, a w tym samym czasie z pobliskiej restauracji dobiega miły kobiecy głos „Numerek 15, Dorsz z frytkami proszę”. Takie obrazki to norma. Czy na wakacjach da się uciec od powszechnego zgiełku i harmidru?
Niedawno opowiadałem Wam o Rowach – mojej wakacyjnej nadmorskiej miejscowości. Akurat tam jest takie miejsce, w którym można odpocząć i odetchnąć przy akompaniamencie ciszy i spokoju. Mam na myśli Słowiński Park Narodowy. Jedna z jego granic znajduje się w Łebie, a druga właśnie w Rowach.
Na pierwszy rzut oka… las, zwykły las. Niby tak. Kiedyś też tak myślałem i raczej tam nie chadzałem. Z wiekiem moje nastawienie się zmieniło i doceniłem walory tego miejsca. Na wstępie muszę podkreślić, że to miejsce przyjazne także dla osób niepełnosprawnych. Poruszanie się wózkiem w Słowińskim Parku Narodowym jest jak najbardziej możliwe. Pośrodku wiedzie stosunkowo mocno ubita, szeroka ścieżka, więc jeśli z niej nie zboczycie to na pewno się nie zakopiecie i o nic nie zahaczycie. To bardzo duża zaleta, biorąc zwłaszcza pod uwagę, że w zwykłych lasach, wybieranych często na grzybobranie, wcale nie jest tak kolorowo.
Dla mnie w Słowińskim Parku Narodowym najważniejsze jest to, że mogę beztrosko jechać pośród tej czystej natury samej w sobie. W tym czasie myśli krążą po głowie, ale bez wątpienia mogę powiedzieć, że nie zastanawiam się wtedy nad żadnymi poważnymi sprawami. To czas umysłowego odpoczynku.
Z kolei mój tata, z którym spaceruję po Słowińskim Parku Narodowym, zawsze przejawia tam swoje pasje botaniczne. Fascynują go mrowiska. Szuka ptaków siedzących na drzewach. Kiedyś spotkaliśmy czarną dżdżownicę, a innym razem drogę przecięła nam malutka żabka. Ja z kolei lubię szukać tam ciekawych naturalnych kompozycji i staram się je zmieścić w obiektywie. To świetna zabawa.
Do spacerowania po Słowińskim Parku Narodowym każda pora jest dobra – zarówno nieco chłodniejszy dzień, który nie pozwala iść na plażę, a także typowo plażowy gorący dzień. Temperatura bowiem jest tam dużo niższa. Łatwiej znieść upał, a przedzierające się między drzewami promienie słoneczne i tak zapewniają dostateczny poziom ciepła. Nie musicie też studiować przewodnika, bo jeśli interesuje was bardziej naukowe spojrzenie to o wszystkim przeczytacie na miejscu. Spróbujcie sami!
Karol
0 notes
Text
Odrobina egzotyki na Pomorzu
W sierpniu tego roku, kiedy wakacje zmierzały ku końcowi odwiedziłam Papugarnię w Stargardzie. Niesamowite miejsce, w którym na 90 mkw powierzchni mieszka kilkadziesiąt pięknych stworzeń. Są wśród nich m.in. ary i kakadu. Ptaki są bardzo odważne, sfruwają z lin porozwieszanych pod sufitem i siadają na dłoniach i przedramionach odwiedzających. Można je karmić specjalnie przygotowanym pokarmem (pestki, orzeszki i owoce). W zasadzie tylko tak można je przekupić, żeby chwilę dłużej posiedziały na dłoni i można było zrobić sobie z nimi zdjęcie. To miejsce ma klimat dżungli. Bardzo serdecznie Wam polecam, z twarzy odwiedzających można było wyczytać, że nie tylko mi taką radość sprawiła wizyta w Papugarni.
Te oraz inne piękne stworzenia można podziwiać i bliżej poznać w Papugarni.
Swoją drogą Stargard to bardzo ciekawe miasto, o którym także będziecie mogli przeczytać na blogu niebawem.
0 notes
Text
Mikołaj Kopernik i przyjaciele – Lubawa – Lekcja historii cz. 2
Wybitnego astronoma urodzonego w 1473 roku w Toruniu raczej nie muszę Wam przedstawiać, co jednak z jego towarzyszami życia codziennego? Zastanawialiście się kiedyś jakimi osobami otaczał się wokół, z kim:
dzielił 4 ściany,
rozmawiał po nocach,
pędził wino,
podróżował,
pił piwo,
łączył swoje pasje,
głośno się śmiał,
obserwował niebo?
Jak wiadomo Wam już z poprzedniego wpisu o mojej rodzinnej miejscowości, Lubawa była kiedyś własnością biskupów chełmińskich, m. in. jeden z nich – Tiedemann Giese przyjaźnił się z toruńskim naukowcem.
Oficjalnie mówi się o 2 wizytach Mikołaja Kopernika w Lubawie.
1. Do pierwszej doszło 27 kwietnia 1539 roku, na prośbę biskupa, który w czasie podróży wizytacyjnej do Starogardu zachorował na malarię i pilnie potrzebował pomocy medycznej swojego zdolnego w wielu dziedzinach przyjaciela.
2. Druga odbyła się w 1541 roku. Warto wspomnieć, że podczas tej wizyty obojgu (biskupowi i astronomowi) towarzyszył profesor matematyki w Wittemberdze Jerzy Joachim Retyk, który był zauroczony naukami wybitnego astronoma.
Tiedemanna Giesego wraz z Mikołajem Kopernikiem łączyły nie tylko wspólne lata spędzone w służbie kapituły warmińskiej czy opieka lekarska jaką astronom otaczał 7 lat młodszego przyjaciela, ale także rozmowy o astronomii. „Tej całkiem nowej, świeżo ulepionej”. Uczony nie lękał się okryć naukowych oraz polemiki z przedstawicielami z innych religii. Jego pisma na początku zostały dodane do Kościelnego Indeksu Ksiąg Zakazanych.
SIŁA ARGUMENTÓW W SZTUCE KONWERSACJI
Wyobraźmy sobie jednak, że mimo tego, astronom nie chciał wydać swojej książki, której pisanie rozpoczął w 1515 roku, a zakończył w 1520. Bał się, że jego teorie wstrząsną ówczesnym światem. W sumie nic w tym dziwnego, sprawa podważała rzeczywisty wygląd wszechświata. Gdyby nie namowy, słowa otuchy i wsparcia od swego najlepszego przyjaciela – biskupa chełmińskiego, książka najprawdopodobniej nie ujrzała by światła dziennego, a My do dnia dzisiejszego żylibyśmy w błędzie.
Tiedemann rozumiał obawy uczonego, mimo to przypominał, że taki jest los wielkich ludzi, którzy zawsze muszą się zmierzyć z głosami nierozumiejących maluczkich.
„Giese bardzo często zachęcał mnie, a niekiedy strofując nalegał, abym wydał tę księgę i nareszcie pozwolił jej ujrzeć światło dzienne”.
- Mikołaj Kopernik
SŁAWA ZA ŻYCIA I PO ŚMIERCI
Do publikacji jednak doszło, a decyzję o wydaniu książki „O obrotach ciał niebieskich” podjęto w granicach Ziemi Lubawskiej!
My, Lubawanie, mamy duży sentyment do tej postaci. Od zawsze i na zawsze jest ona wpisana w losy naszej małej ojczyzny. Od Szkoły Podstawowej, której Mikołaj Kopernik jest patronem, po najdłuższą ulicą w mieście nazwaną jego imieniem.
JOLOCZKA
#Mikołaj Kopernik#Mikołaj Kopernik i przyjaciele#Lubawa#biskupi chełmińscy#Tiedemann Giese#wizyty Kopernika w Lubawie#kościelny indeks ksiąg zakazanych#O obrotach sfer niebieskich#De revolutionibus orbium coelestium#wstrzymał Słońce#ruszył Ziemię#heliocentryzm kopernikański
0 notes
Video
tumblr
Niepozorne, a tak zachwycające!
Większość okolicznych jezior nie cieszy się raczej wyjątkową czystością, ani przejrzystością dlatego to co zobaczyłam przykuło moją uwagę.
Jeden z wielu upalnych dni września 2016 roku… Byłam tam pierwszy raz, ale na pewno nie ostatni! Wrócę tam, jednak z wiadomych powodów- o innej porze roku niż ta obecna ;)
To wyjątkowe dla mnie miejsce to jedna z dzikich, małych, spokojnych plaż jeziora Stelchno. Jak opisać je pokrótce? Zadziwiająco przejrzysty obszar wodny, (który może pochwalić się I klasą czystości wód!), łagodny, piaszczysty brzeg, most, okoliczne zielone tereny i lasy.
Jedno z niewielu miejsc w okolicy, gdzie naprawdę mogłam odpocząć. Takie miejsce na pewno wystarczy do zregenerowania sił. :)
Jeziorka nie trzeba daleko szukać, gdyż znajduje się w naszym województwie- kujawsko-pomorskim w powiecie świeckim. Niedaleko Jeżewa- wsi położonej w kompleksie Borów Tucholskich. Jest jednym z większych zbiorników tego typu na pojezierzu zachodnio-pomorskim.
Żeby nie rzucać słów na wiatr- według informacji obejmujących główne dane liczbowe- średnia widoczność pod wodą wynosi około 5m (szacuje się, że w niektórych miejscach dochodzi ona, aż do 7m!) co pozwala na oglądanie ciekawej fauny i flory pod taflą wody. Jak na warunki polskich jezior- liczby te naprawdę robią wrażenie!
Warto też wspomnieć, że Stelchno leży w strefie ciszy. Co to oznacza? Chociażby to, że żadna motorówka, ani nic podobnego nie zakłóci Waszego wypoczynku! (obowiązuje zakaz używania łodzi motorowych i uprawiania sportów motorowych).
Wiecie jakie to świetne uczucie pływać i widzieć co znajduje się na dnie? Nie będę ukrywać, że z wody to wychodzić mi się nie chciało. :) Jeśli dużo podróżujecie np. do cieplejszych krajów, bądź zdarza się Wam wypoczywać nad basenem Morza Śródziemnego to może i powiecie, że to normalka. No ale co tam, mi się bardzo podobało, że takie fajne jeziorko znajduje się tak blisko.
Przejrzysta woda zachęca do kąpieli i wypoczynku nad jej brzegiem. Tym razem byłam jedynie na dzikiej plaży, ale za rok wybiorę się również na główną, sprawdzić, czy to co zobaczę spodoba mi się tak samo. ;) ~Edzia
0 notes
Text
Na wakacje... Rowy!
Kto ma ochotę na wakacje? Chyba każdy, biorąc pod uwagę, że w tym momencie dzieli nas od nich jeszcze całkiem spory dystans. Fajnie jednak pisać o wakacjach u progu zimowej zawieruchy. Za oknem zimno i co chwilę pada, ale na sercu od razu robi się cieplej. Dla mnie wakacje od zawsze kojarzą się z jednym miejscem. Zapraszam Was do… Rowów!
Może to śmiesznie zabrzmi, ale odkąd tylko pamiętam to wakacje zawsze spędzaliśmy z rodziną w Rowach. Spokojnie, nie chodzi mi o te zlokalizowane przy drogach. Tak źle nie było! Rowy to niewielka miejscowość położona między Ustką i Łebą. W zasadzie powinienem powiedzieć, że niewielka to ona była. Zaczęło się od malutkiej osady rybackiej, a teraz to już prawdziwy i rozbudowany kurort turystyczny zlokalizowany nad naszym pięknym polskim morzem. W ostatnim czasie Rowy przeszły także szereg modernizacji, mających na celu odbudowę plaży po tym jak większą jej część zabrało morze. Zwieńczeniem prac remontowych była promenada, która pozwala spacerować wzdłuż morza i jest świetną alternatywą dla osób niepełnosprawnych.
Na stałe mieszka tu garstka ludzi. Warto wspomnieć, że tak naprawdę życie tętni tu tylko dwa miesiące w ciągu roku. Nie trudno się domyśleć, że chodzi mi o lipiec i sierpień. Rowy przeżywają wtedy zatrzęsienie. To tylko dowód na to, że coraz więcej ludzi docenia walory tego miejsca. W czerwcu i wrześniu jest tu już dużo spokojniej. Co prawda wiele letnich atrakcji jest w tym czasie nieczynnych, ale i tak ma to swój urok. Tak naprawdę to najlepszy czas żeby odpocząć. Sam sprawdziłem i nie żałuję! A tak poza tym… jakby ktoś przyjechał tu w środku zimy to mógłby stwierdzić, że dotarł na koniec świata, do głuszy, gdzie diabeł mówi „dobranoc”. Z drugiej strony gdyby właśnie tak wyglądał koniec świata to nie byłoby tak źle…
Co więc takiego mają w sobie Rowy? Przede wszystkim zapewniają szeroką gamę form wypoczynkowych. Dla każdego coś dobrego. To nie tylko plażowanie, chociaż oczywiście głównie po to jedzie się nad morze. Miłośnicy takiego sposobu spędzania wolnego czasu na pewno znajdą dla siebie kawałek cieplutkiego piasku. Do wyboru mają co najmniej cztery zejścia na plażę. Osoby które wygrzały swoje kości mogą ruszyć „na miasto”. A tam to już „wolna amerykanka”. Nie brakuje miejsc, w których możecie się do syta najeść. Ze swojej strony szczególnie polecam pyszny filet z dorsza serwowany w porcie. Sama restauracja ma dobrą renomę, a poza tym właściciele nie zamykają jej już na początku września. Porcje naprawdę powalają, więc warto się zastanowić jak bardzo jesteście głodni i czy nie lepiej wziąć danie „na spółę”. Chodzą słuchy, że dobrze i domowo można zjeść też „U Marynarza”, czy w pobliskiej pierogarni. Jeśli macie ochotę na coś słodkiego to koniecznie musicie odwiedzić cukiernię „Cyman”. Pyszna kawa, swojskie wypieki, a na widok ciastek ślinka sama cieknie po policzku. Z kolei najlepsze gofry i desery lodowe zjecie na ulicy Plażowej. Natomiast „Chłopska” i „Tawerna Tahiti” to już pogoda dla bogaczy. Trochę pieniędzy tu na pewno zostawicie, ale za to zjecie, a i wypijecie iście po królewsku.
Jak pogoda nie dopisuje lub macie dosyć plażowania to „na mieście” znajdziecie także szereg innych atrakcji, począwszy od wesołego miasteczka, poprzez trampoliny, autodrom, gokarty, na maszynach do gier skończywszy. Ale to już raczej standard wszelkich nadmorskich kurortów. Mówiąc o Rowach nie sposób nie wspomnieć też o tamtejszym kościele. Legenda głosi, że został on zbudowany przez samego diabła. Do dzisiaj na jednej z cegieł jest odcisk jego racicy! Więcej szczegółów poznacie na miejscu. Nieopodal kościoła znajduje się też cmentarz, na którym ponoć straszy. To zawsze było dla mnie najbardziej tajemnicze i zagadkowe miejsce. Opowieści głoszą, że są tam pochowani marynarze i rybacy (nie tylko polscy), którzy za dawnych czasów rozbijali się o tutejsze wybrzeże. Warto zgłębiać te historie. W Rowach jest też miejsce na kontakt z naturą w najczystszej postaci. To tu zaczyna się Słowiński Park Narodowy, ale o tym opowiem innym razem.
To co, najbliższe wakacje też chcecie spędzić w Rowach? Ja tam będę na pewno. Może się spotkamy? Do zobaczenia.
Karol
0 notes
Text
Moje miasto (#4) - Lubawa - Lekcja historii
My mawa, my dawa, my miasto Lubawa!
W tych 7 słowach znajduje się skrócona historia Mojej Małej Ojczyzny. Sympatycznego miasteczka o rozbudowanej historii kolonizacyjnej z bogatym dziedzictwem kulturowym włącznie. Nuda? Przeciętność? Nie sądzę, ale, aby się o tym przekonać Czytaj Dalej, a może w Twojej głowie podświadomie pojawi się myśl – muszę to miasto wpisać w grafik wakacyjnych przygód.
BISKUPI KLUCZ LUBAWSKI
Miasto około 800 lat temu było własnością biskupów chełmińskich, którzy utworzyli tutaj swoją jednostkę terytorialną. Ich twierdzą był zamek, którego granice zarysowywały obszar miasta. Prowadziły do niego trzy miejskie bramy: Bratiańska, Polska oraz Iławska. Jedną z nich możemy podziwiać do dnia dzisiejszego.
Wraz ze zmierzchem zamierało życie miasteczka, aby rozpocząć się ponownie o świcie. Nocą obowiązywała cisza. W związku z tym zamykano bramy, czuwała jedynie straż miejska.
Natomiast jeżeli niedługo miał pojawić się nowo wybrany biskup, ów wejście miasta patrolował burmistrz w towarzystwie rajców, księży i mieszczan, który jako jedyny posiadacz kluczy do miasta, przygotowany był do uroczystego powitania gościa.
TWIERDZA W BIAŁEJ SUKIENCE – poznajcie legendę
Działo się to wtedy, gdy wokół ruin średniowiecznego zamku lubawskiego znajdował się jeszcze obszerny plac.
Gromadka wesołych chłopców, wracając w pewne piękne południe ze szkoły, poszła na chwilkę na plac zamkowy, aby się tam pobawić. W czasie ożywionej zabawy chłopcom ukazała się maleńka dziewczynka podobna do lalki, która w oczach zaczęła rosnąć i wnet przybrała postać wysokiej, pięknej pani. Była ona ubrana w śnieżnobiałą suknię a długie i czarne jak włosy spadały jej na ramiona
Przyglądała się uważnie drżącym ze strachu dzieciom i po chwili odezwała się łagodnym głosem:
– Wolałabym, żebyście tu nie przychodzili.
A potem dodała poważniej:
– Nie pokazujcie się tu szczególnie o dwunastej. Jeśli jeszcze raz w tym czasie przyjdziecie to zabiorę wam czapki.
Chłopcy, słysząc te słowa, czym prędzej uciekli. Przez jakiś czas pamiętali o przestrodze i nie odważyli się iść na plac zamkowy.
Po kilku tygodniach zapomnieli jednak o przygodzie i poszli znów w to samo miejsce. Wrzaski i hałasy rozbawionych chłopców zbudziły znów „Białą Panią”, która podeszła do nich bliżej. Była tym razem bardzo surowa.
– Dlaczego tu znowu jesteście? – odezwała się do chłopców. – Przecież zakazałam wam przychodzić. Za karę zabieram wam czapki.
To mówiąc sięgnęła po czapkę najmniejszego chłopca, bo starsi chłopcy zdołali uciec.
Nieszczęsny chłopiec rozpłakał się. Prosił stojącą przed nim panią, żeby mu oddała czapkę gdyż jego ojciec – krawiec – jest ciężko chory. Biała Pani zlitowała się nad chłopcem i powiedziała:
– Jeśli odtąd będziesz posłuszny i nie przyjdziesz tu więcej, oddam ci czapkę, lecz nie zdejmuj jej wcześniej aż się znajdziesz w domu.
Po tych słowach włożyła mu czapkę na głowę. Uradowany chłopiec pobiegł czym prędzej do domu.
* Krążą słuchy, że do dnia dzisiejszego Biała Dama nawiedza mury zamku.
W drodze czapka stawała się coraz cięższa. Przezorny chłopiec podtrzymywał ją obiema rękoma i tylko dzięki temu jej nie zgubił.
Gdy wbiegł do domu, opowiedział wszystko swojej matce, a dopiero potem zdjął czapkę. Ku wielkiemu zdziwieniu domowników z czapki posypały się złote monety. Chłopczyk cieszył się niezmiernie a jego chory ojciec wnet wyzdrowiał, bo mógł przywołać lekarza i zapłacić aptekarzowi.
Od tego czasu rodzina krawca prowadziła beztroskie życie. Dobrobyt zagościł w ich domu.
BIJE DZWON, ALE W KTÓRYM KOŚCIELE
Jedyną pamiątką z okresu zamku biskupów chełmińskich jest dzwon, który przeniesiono do Kościoła pw. św. Jana Chrzciciela.
BIBLIA GUTENBERGA
Biblia Czterdziestodwuwierszowa jest kompletnym wydaniem Pisma Świętego, która najprawdopodobniej została wydrukowana w ok. 200 egzemplarzach – 165 na papierze i 35 na pergaminie.
Do naszych czasów przetrwało 48 egzemplarzy tej najcenniejszej książki świata, z czego tylko 20 kompletnych. W tamtych czasach zakupił ją dla zamku biskupów chełmińskich biskup Chrapicki. Niestety, na początku XIX w., po zmianie granic biskupstwa, Biblia została wraz ze stolicą diecezji przeniesiona do Pelplina. Tam, do dnia dzisiejszego Muzeum Pelplińskie posiada dwutomową – jedyną w Polsce – wersję na papierze, mającą oryginalną XV-wieczną oprawę, wykonaną przez mistrza Henryka Costera z Lubeki.
JOLOCZKA
0 notes
Text
Moje miasto (#3) - Wąbrzeźno
Nigdy nie wiemy jak potoczy się nasz los, w jakim miejscu znajdziemy się za 10 lat… ba! Jakie 10? Może już jutro coś lub ktoś wpłynie na naszą dotychczasową stabilizację. Życie zazwyczaj jest nieprzewidywalne i zaskakujące- w szerokim tego słowa znaczeniu. Miejsce zamieszkania zmieniamy z różnych powodów- jedni ze względu na atrakcyjną ofertę pracy, drudzy z powodu podjęcia się dalszej edukacji, a jeszcze inni mając nadzieję na poprawę warunków życia (istnieje pogląd, że im większe miasto tym większy komfort, a także jakość życia... Taką opinię pozostawiam do waszej osobistej refleksji).
Nieważne ile miejsc odwiedzimy i zwiedzimy. Nieważne też ile z nich będzie naszą chwilową przystanią w podróży życia. Ważne jest jedynie to, że najgłębiej w pamięci pozostaje to jedno nam najbliższe i to właśnie jemu możemy nadać określenie „moje”.
Zatem moim miejscem jest Wąbrzeźno. Niewielkie, niespełna 14tysięczne miasto położone w województwie kujawsko-pomorskim, około 45 km od Torunia. Jeśli Was zainteresuje- sami znajdziecie więcej danych na ten temat.
Chcę żebyście zobaczyli je z nieco innej strony. Z innej niż to co oferują nam zasoby internetu.
Mały, letni raj
Ani morze, ani góry, a właściwie trzy jeziora- dwa, bardziej zadbane bliżej centrum, jedno zdecydowanie mniej i w dodatku na obrzeżach. No ale przecież mówi się, że co za dużo to nie zdrowo. Wąbrzeźno w sezonie letnim jest dobrym miejscem do wypoczynku. Malownicze położenie jeziora Zamkowego przyciąga turystów. Wydzielona plaża, most, piasek, zielone tereny i prażące słońce. O tym, że dużo nam do szczęścia nie potrzeba świadczy fakt, że w upalne dni wielu mieszkańców w tym właśnie miejscu i w taki sposób spędza znaczącą część swoich wakacji. Marzysz o idealnym „selfie”, albo nowej „profilówce”? W okolicy chyba lepszego miejsca niż tu nie znajdziesz!
No ale wracając…. Nieco wyżej znajduje się amfiteatr z którego czasem rozbrzmiewają różne, miłe dla ucha dźwięki. Chodzi mi tu o koncerty i wszelkiego rodzaju imprezy plenerowe organizowane przez miasto. To nie koniec pięter. Rozciągające się pagórki kryją w sobie małe skarby. Pośród drzew i ścieżek można natknąć się na ruiny zamku biskupiego. Nie tylko urozmaica to okoliczny krajobraz, ale także uatrakcyjnia historię naszego miasta.
Plaża to nie wszystko
Oba jeziora dzieli jedynie jedna, główna ulica, a łączy promenada i ścieżka rowerowa (których w mieście na pewno nie brakuje :)) Nie tylko latem można korzystać z uroków miasta, gdyż miejsca te nadają się na długie spacery z rodziną, sympatią, czy z psem. Nasz pupil na pewno będzie zadowolony z zielonych obszarów, wielu wzniesień i niezliczonej ilości pagórków. Mój Dino coś o tym wie. ;)
Oprócz spacerów, można pobiegać, pojeździć na rolkach lub rowerze, a gdy są przeznaczone do tego specjalne miejsca to naprawdę robi się to z przyjemności.
Co w kukurydzy piszczy
O Wąbrzeźnie się mówi- czasem trochę więcej, czasem trochę mniej. Jedno jest pewne miasto na swój sposób żyje w mediach i raz na jakiś czas o sobie przypomina.Jak się okazuje nie tylko biskupi znaleźli tu miejsce dla siebie. Pewna historia głosi, że na obrzeżach miasta w polach kukurydzy można było spotkać wilkołaka. Co go tu przygnało? Nie wiadomo. Jednak jak szybko przyszedł tak szybko i poszedł. Może się mu tu nie podobało? Co dziwne... ;)
UWAGA! Mamy świadka. Jest się czego bać (w tym wypadku może nie koniecznie opowieści ;)):
https://www.youtube.com/watch?v=upSGSkzXpNc
W Wąbrzeźnie był również Waldek Kiepski. Skoro ze wszystkich miast w Polsce Walduś wybrał właśnie Wąbrzeźno to znaczy, że musi być tu coś wyjątkowego.
http://www.ipla.tv/Swiat-wedlug-kiepskich-odcinek-416/vod-5696564 (od 13:22)
Żarty na bok...
Mimo, że na co dzień nie mieszkam w Wąbrzeźnie, a w Toruniu gdzie obecnie żyję i studiuję, to do mojego miasta odczuwam wielki sentyment i zawsze wracam tu z radością. Do osób, miejsc, zakamarków, kątów i wspomnień. Niewielka odległość między dwoma miastami pozwala mi bywać w nim często.
Mogłabym jeszcze dużo napisać, ale po co zdradzać wszystko? Przyjedź i sam odkryj uroki tego miasteczka!
~Edzia
0 notes
Text
Moje miasto (#2)-Bartoszyce
Moja Mała Ojczyzna
Bartoszyce - home sweet home
Mówię o nim moje miasto, moja mała ojczyzna, bo czuję się tam dobrze! To jest miejsce pełne uroku. Tam mieści się mój dom, tam się wychowałam.
Studiuję w Toruniu. Gdy podczas rozmowy ze znajomymi (studentami i innymi ludźmi z otoczenia) pada pytanie o to skąd jestem, a ja mówię, że z Bartoszyc to w większości odpowiedzi słyszę „aaaa yhy”, a z twarzy rozmówców czytam, że nigdy nie słyszeli o moim mieście. W zasadzie to Bartoszyce są tam, gdzie pieprz rośnie.
Raj dla spacerowiczów i nie tylko
Położenie Bartoszyc na Warmii i Mazurach, w północnej części , a dokładnie na Nizinie Sępopolskiej spowodowało, że dominuje tu zieleń, góry i doliny, lasy, łąki i pola. Jest to istny raj dla ludzi wielbiących wszelkie formy aktywności fizycznej. Wychowałam się tutaj i wiem, że biegacze, kolarze, spacerowicze oraz fani nordic-walkingu będą zachwyceni ścieżkami i miejskim laskiem, gdzie słychać śpiew ptaków i świeże powietrze. Szczerze polecam takie małe malownicze miasta na chwilę oddechu od zgiełku wielkich miast. Sama wracam tu z przyjemnością i choć głównym powodem jest wizyta w rodzinnym domu to wiem, że z wielką przyjemnością zrobię kolejne kilometry w joggingu i będę delektować się ciszą i krajobrazami. A abstrachując od zieleni, która zasadniczo jest teraz w trakcie metamorfozy i mieni się całą paletą ciepłych barw-żółtej, pomarańczowej i czerwonej, bartoszycki sport to także siatkówka, piłka nożna i tenis, tu wychowało się bardzo dużo młodych ludzi, którzy osiągają teraz sukcesy w całej Polsce. Bardzo nas to cieszy. :)
Jeśli Ktoś nie słyszał legendy o Bartlu i Gustebaldzie to zapraszam do lektury!
Historia miasta sięga XIII wieku. Dlatego też legendy i podania ludowe nas nie ominęły. Jedną z takich jest legenda o „Babach kamiennych” czyli dwóch posągach stojących przy jednej z głównych ulic. Mówi się, że jedna z nich to podobizna św. Bartłomieja , a druga to Gustebalda- pruska księżniczka zamieniona w kamień za złamanie obietnicy i wyjawienie tajemnicy, że zna język zwierząt. Jeśli macie ochotę dowiedzieć się więcej to zapraszam do przeczytania artykułu pod tym linkiem , który jak widać pochodzi ze strony moje mazury.pl i nie jest mojego autorstwa. http://mojemazury.pl/14848,Bartoszyce-Bartel-i-Gustebalda-tysiacletnie-posagi-dawnych-Prusow.html#axzz4PMQrVczF
Sporo niespodzianek :)
Miasto atrakcyjne historycznie i kulturowo. Turyści nastawieni na zwiedzanie nie zawiodą się, bo w Bartoszycach mamy interesujące kościoły, m.in. pod wezwaniem św. Brunona z Kwerfurtu (w stylu neogotyckim) czy św. Jana Chrzciciela (w stylu gotyckim, z XV wieku).Koniecznie trzeba też zobaczyć Bramę Lidzbarską czyli fragment murów obronnych. Warto do nas zajrzeć, bo spotykają się tu polska, niemiecka i ukraińska kultura, a także rosyjska, bo jesteśmy sąsiadami. Przy organizacji imprez tzw. Dni Miasta można było dotąd podziwiać występy i koncerty największych gwiazd estrady, np. Ani Wyszkoni, Patrycji Markowskiej czy Izabeli Trojanowskiej . Co roku jest fajna niespodzianka. Naprawdę dla każdego coś miłego. A w naszym Domu Kultury odbywa się sporo imprez kulturalnych jak kabarety czy przeglądy teatrów młodzieżowych.
A jeśli chodzi o jeszcze inne przyjemności
Także kiedy będzie ochota zjeść coś lub wypić to polecam Wam restaurację u św. Mikołaja (podają tam szczególne pierogi i rosół nie z tej ziemi) czy Tatarak (restauracja nowoczesna gdzie podają m.in. frytki z batatów, przepyszne desery i wiele więcej oraz piwa z naszego regionu- to jest to!). Oczywiście na tym nie koniec, bo jest jeszcze Spichlerz i Stodoła i wiele innych gdzie smacznie można zjeść i miło spędzić czas podczas wycieczki do pięknych Bartoszyc.
Kilka ciekawostek:
W bartoszyckiej jednostce wojskowej służbę odbywał ks. Jerzy Popiełuszko.
Na terenie tejże jednostki kręcono część zdjęć do filmu „Popiełuszko. Wolność jest w nas”
Od 1240 roku w Bartoszycach był jeden z pierwszych zamków krzyżackich, niestety nie można już go oglądać, ponieważ został zburzony.
W Parku Elizabeth u podnóża Góry Zamkowej jest uroczy staw w kształcie serca.
Czyli teraz do Bartoszyc!
Małe miasta mają to COŚ. Czas płynie wolniej. Tam prawie wszędzie jest strefa ciszy, zieleni i spokoju, PRAWIE BRAK wielogodzinnych korków i smogu. Miło można spędzić czas i blisko jest do innych uroczych miast na terenie naszego województwa, o których także będziecie mogli się odrobinę dowiedzieć niedługo. Enjoy!
0 notes
Text
Moje miasto (#1) - Chełmża
Znane powiedzenie głosi, że starych korzeni nie powinno się wyrywać. Ja co prawda jestem jeszcze młodym korzeniem, wszak dopiero niedługo skończę 21 lat, ale mimo tego nie uśmiecha mi się perspektywa bycia „przesadzonym” w inne miejsce.
Pochodzę z Chełmży, niewielkiej miejscowości położonej około 20 km od Torunia. Z tym miejscem wiąże się praktycznie całe moje życie. Tutaj się urodziłem, tutaj się wychowywałem, tutaj nadal mieszkam. Co prawda od czasu pójścia do gimnazjum uczę się poza Chełmżą, ale dojazdy nie sprawiają problemu i zawsze chętnie wracam do swojego domu. Jakiś czas temu pojawiła się dość poważna perspektywa przeprowadzki, ale inwencja upadła. I w sumie dobrze! Możecie odnieść wrażenie, że mówię jak człowiek w podeszłym wieku, ale jakoś nie wyobrażam sobie mieszkać gdzie indziej. Może ewentualnie na wsi, w jakimś ładnym domku, ale raczej nie w dużym mieście. Co zatem mnie tu trzyma? Chcecie bliżej poznać moje miasto? Zapraszam!
Stan umysłu Chełmża ma swój specyficzny klimat. Wystarczy tu przyjechać, poobserwować ludzi i wsłuchać się w to co mówią, by poczuć o co chodzi. Kiedyś na portalu społecznościowym rzucił mi się w oczy cytat, że „Chełmża to nie miasto, Chełmża to stan umysłu”. Coś w tym jest. Chełmżanie mają wysokie poczucie własnej wartości. Nie bez powodu funkcjonuje tu powiedzenie, że „chełmżyńska krew to nie maślanka”. Do tego dochodzi słynna gwara, którą jakoby posługują się tutejsi mieszkańcy. W zasadzie tylko im się tak wydaje, bo prawdziwą historyczną gwarę zna niewielu, a w realnym brzmieniu często trudno ją zrozumieć. Oczywiście na porządku dziennym są najbardziej charakterystyczne zwroty typu „jo”, co znaczy tak, czy „ni”, co znaczy nie. Przykładów jest więcej. Ta jak i wiele innych legend rozsławiają miasto. „Jak chceta posłuchać wincyj to pakujta się i przyjeżdżajta se do Chamży” – tak by to mniej więcej brzmiało w ustach permanentnie stosujących tego typu mowę chełmżan. To co, skusicie się, czy chcecie więcej?
Z przyrodą za pan brat Wspomniałem już o chełmżyńskim klimacie. To było jednak w bardziej metaforycznym ujęciu. Teraz konkrety. Kontaktu z przyrodą możecie doświadczać także w Chełmży. Niedaleko centrum znajduje się piękny park, zwyczajowo nazywany „sadkiem”. Na środku jest podświetlana fontanna, dookoła ławeczki, a pośród tego gęsto rosnący gąszcz drzew. Jesienią zawsze szukałem tu kasztanów. Kiedyś w pobliżu „sadku” były jeszcze dwa inne charakterystyczne miejsca – niewielki kiosk „Tabakos”, w którym sprzedawali wyśmienite czekolady (współczesne wyroby mogą się schować – najlepsze były miętowa, cytrynowa i malinowa), oraz niewielka lodziarnia, w której co prawda był niewielki wybór, ale walory smakowe w pełni to rekompensowały. Z „sadku” łatwo można przejść nad jezioro. To główna atrakcja Chełmży zarówno latem jak i zimą. Jakiś czas temu cały kompleks nad jeziorem został wyremontowany i odnowiony. Dzięki temu jest gdzie spacerować, a dzieciaki mają atrakcje w postaci rozbudowanego placu zabaw i skateparku. Cała inwestycja została zwieńczona efektownym amfiteatrem. Życie ma gdzie tu tętnić!
Ale są też dymy! Wśród tej pięknej przyrody rozwija się też przemysł. Paradoksalne, ale możliwe. Chełmżę od zawsze rozsławiała wielka cukrownia. Zakład oczywiście działa do dzisiaj, ale na mniejszą skalę. W każdym razie zapach przetwarzanych buraków i widok załadowanych nimi ciężarówek to tu norma. Idąc chodnikiem trzeba uważać, żeby nie dostać z buraka w głowę. Serio! Stąd też czasami można jeszcze usłyszeć żartobliwe stwierdzenie, że jak urodziłeś się w Chełmży, to jesteś burakiem. Ale poza cukrownią jest też… silos, wielki biały silos. Jak dojeżdżasz do Chełmży i go widzisz to czasami można odnieść wrażenie, że ktoś zamontował tu reaktor jądrowy, albo ufo wylądowało. A nie trzeba mówić ile dymu produkują te wszystkie zakłady. Z pobliskiej drogi czasami wygląda to tak jakbyś pomylił kierunki i dojechał na Śląsk.
Lubisz zwiedzać? Spoko! Chełmża jest też dobrym miejscem dla turystów i osób lubiących odkrywać to co nowe i ciekawe. Wszak funkcjonuje tu Punkt Informacji Turystycznej, więc miasto można śmiało zakwalifikować do tej kategorii. Największą atrakcją architektoniczną jest kościół, a w zasadzie dwa. W Chełmży zawsze wszystko robi się z przytupem! Konkatedra pw. Świętej Trójcy to jednak naprawdę warte zobaczenia miejsce, które wciąż kryje wiele tajemnic i zagadek. Budowla imponuje rozmiarami. Zainteresowani mogą wspiąć się na wyższe kondygnacje, żeby popatrzeć na wszystko z perspektywy pracy organisty, a najodważniejsi mogą wejść na taras widokowy zlokalizowany na wieży. Nigdy tam nie byłem, ale widziałem zdjęcia. Są powalające, ale to wyzwanie dla ludzi o mocnych nerwach i niezachwianym błędniku! Warto wspomnieć, że oba kościoły są odnawiane i konserwowane. Miłośnicy architektury mogą też obejrzeć Wieżę Ciśnień, czy przejść się po wśród charakterystycznej dawnej zabudowy miejskiej. Poszukiwacze wrażeń zawsze mogą pójść na stadion piłkarski, gdzie swoje mecze rozgrywa miejscowa Legia, chluba tutejszych kibiców. Poznacie ich od razu. Nikt tu nie ukrywa barw. To jednak specyficzni ludzie. Gdy poszedłem kiedyś obejrzeć mecz i po faulu zawodnika gości usłyszałem przyśpiewkę „Dobry Jezu, a nasz Panie, daj mu wieczne spoczywanie” to nie wiedziałem czy się śmiać, czy płakać. Trzeba jednak przyznać, że piłka nożna ma w Chełmży bogate tradycje. Może obecnie nie jest na najwyższym poziomie, ale pod względem okresu działalności bije na głowę inne dyscypliny, które próbowały się tu rozwinąć. W ostatnim czasie upadła siatkówka, która była fajną alternatywą na zimę. Po emocjach sportowych zawsze możecie udać się do domu pociągiem, przy okazji zahaczając o chełmżyński dworzec kolejowy. Kiedyś ponoć dobrze prosperował, ale teraz w sumie nic tam nie ma, a w nocy aż strach tam iść.
To co, kiedy wpadacie do Chełmży?
KAROL
0 notes
Photo
EDZIA Jestem pogodną, uśmiechniętą i wygadaną dwudziestolatką. Lubię doświadczać nowych rzeczy, a także odkrywać je na swój własny sposób. Bardzo lubię spontaniczne wyjazdy. Staram się żyć szybko, ale intensywnie. Z reguły wszędzie mnie pełno i momentami żałuję, że nie można być w dwóch.... gdzie tam w dwóch! - w wielu miejscach jednocześnie :) Swoją przyszłość wiąże z dziennikarstwem i już dziś próbuje swoich sił w tym kierunku tam gdzie to możliwe. Lubię dużo mówić - pomaga mi to w nawiązywaniu wielu nowych znajomości, a także pisać - przekazując moje emocje, opinie i przemyślenia innym. Jest to na pewno trudniejsze, ale wiadomo, że możliwe. Są też takie rzeczy na tym świecie, których słowem nie da się opisać i wtedy właśnie ułatwia mi to fotografia. Oprócz niej uwielbiam sport - m.in. żużel, bieganie (które mnie odpręża), a i o piłce nożnej na pewno można ze mną porozmawiać. W wolnych chwilach lubię obejrzeć dobry film lub przeczytać dobrą książkę. Pasjonuje mnie także kultura innych krajów i języki obce, których nauka na pewno ułatwi mi przyszłe podróże, które również znajdują się w obrębie moich zainteresowań.
JOLOCZKA Wszędzie mnie pełno. Mimo, iż jestem jedynaczką przysparzam życiowych atrakcji za minimum trójkę. Jestem osobą nad wyraz aktywną i towarzyską. Szybko żyję, na pełnej petardzie. Lubię odkrywać nieznane i przebierać się w życiu za różne kreacje. Często zmieniam sceny i przybieram maski. Czy jestem tajemnicza? Nie sądzę, to tylko iluzja, którą próbuję na siłę przy sobie zatrzymać przy pomocy uchwyconych kadrów zdarzeń. Aparat to mój nierozłączny przyjaciel i nieodzowny gadżet. Mam dystans do siebie. Jestem tygrysem fitnessu i królową parkietu. Nie akceptuję nudy i melancholii. Nie lubię niedopowiedzeń, wolę grać w otwarte karty. Gram… nie tylko na nerwach. Mam do dupy włosy i wyraźną diastemę. Doceniam prostotę, naturę i kulturę. Jaram się chwilą, zbyt szybko się nakręcam. Nie wstydzę się miłości, choroby i swojego pochodzenia. Chciałabym umieć latać i teleportować się w czasie. A tak ogólnie to „słodka” ze mnie dziewczyna.
KAROL Pomimo swojej niepełnosprawności i wielu ograniczeń ruchowych staram się wieść aktywne życie. Lubię odkrywać nieznane mi miejsca i zdobywać nowe doświadczenia. Wyznaję praktyczne podejście do życia. Ciągle chcę coś robić, więc trudno mi usiedzieć bezczynnie. Prywatnie kocham sport, a szczególnie żużel. Kolekcjonuję wszystko co się z nim wiąże. Moja szafa zalega od czapek podarowanych przez żużlowców, a ostatnio zacząłem powiększać zbiory o szaliki żużlowych drużyn. Swoją przyszłość wiążę z dziennikarstwem sportowym, najbardziej z pracą komentatora. Od długiego czasu praktykuję gdzie się da i szlifuję swoje umiejętności komentatorsko-pisarskie. W wolnych chwilach nie pogardzę ciekawą książką. Od dziecka jestem fanem serii o "Harrym Potterze", ale obecnie przyciągają mnie książki oparte na historiach ludzi, ich życiu i doświadczeniach. Czasami mówię, że fabuły naczytałem się w szkole, ale pewnie jeszcze do niej wrócę. Poza tym lubię obejrzeć dobry film, czy pochłonąć się w ulubionych grach komputerowych z gatunku sport, wyścigi, czy symulacja. Nieodłącznym gadgetem, z którym rzadko rozstaję się w zwłaszcza w porze letniej, są fulcapy. Uwielbiam je nosić i nie ruszę się bez nich na żaden wyjazd.
PAULINA Jest wiele rzeczy, które tworzą mój Świat. Umiłowałam sobie taniec i sport, szczególnie bieganie, a tańczę od kiedy zrobiłam pierwszy krok jako bobas. :) Każdy dzień mojego życia ma ścieżkę dźwiękową, a gustuję w różnych gatunkach muzyki. Najchętniej zamieszkałabym w księgarni, albo chociaż przeczytała wszystkie książki, które są w kręgu mojego zainteresowania. :) Mam kota na punkcie kotów, kiedy tylko jakiegoś zobaczę włącza mi się taki trybik w głowie i mam ochotę głaskać go bez końca, i najchętniej przygarnęłabym wszystkie bezdomne kotki…. Jestem miłośniczką zielonej herbaty i gorzkiej czekolady (choć nie pogardzę czekoladą Milka Oreo :D ) Studiując dziennikarstwo spełniam swoje pragnienie z dzieciństwa. Uwielbiam kino, mogłabym oglądać filmy bez końca, :) szczególnie sci-fi, fantasy i filmy akcji. Lubię także wracać do domu, do rodziców, choć na moment zmienić otoczenie, zaszyć się w moim małym mieście i upiec szarlotkę z kruszonką, która nigdzie nie smakuje tak bajecznie jak w Domu. Zachęcam Was do realizowania się w swoich pasjach i spełnianiu Waszych marzeń, i choć może się wydawać, że doba jest za krótka to uwierzcie, że DA SIĘ!
0 notes
Photo
0 notes