Tumgik
almahigan · 4 years
Photo
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Experimenting with new lens!
Some random, city birds :)
15 notes · View notes
almahigan · 4 years
Photo
Tumblr media
Present // Absent
55 notes · View notes
almahigan · 5 years
Text
Short #1 - Winda
Srebrne, metalowe drzwi zamknęły się cicho, gdy wraz z innym pasażerem przekroczył próg windy. Poczuł jak żołądek delikatnie podchodzi mu do gardła, gdy powoli ruszyła w górę. Na wyświetlaczu błyskały kolejne cyfry opatrzone strzałką w górę, gdy winda pozostawała w ruchu. 8… 9… 10… 11… Liczba zamarła wraz ze strzałką obok. Mężczyzna stojący obok kliknął nieco zbyt nerwowo w przycisk otwierający drzwi, nic się nie zadziało. Zacięła się?
- Spokojnie, bardzo niewiele osób ginie przez awarię windy - Hades zerknął pokrzepiająco na swojego współpasażera.
Wyglądał na bardzo miłego i kompetentnego człowieka. Może Helios w gruncie rzeczy zna się na ludziach? To dosyć dziwne, że mimo nieco impulsywnego charakteru, jest w stanie utrzymać przy sobie tylu ciekawych i dobrodusznych ludzi! W końcu po całym tym szklanym molochu kręcą się ich całe rzesze! Ukradkiem zerknął na mężczyznę w garniturze i dostrzegł zmarszczkę niepokoju przecinającą jego czoło. Chyba się stresuje…
- Cóż, nawet jeśli zdarzyłoby się, że umrzesz - bo teoretycznie bóg podziemia nie był do tego zdolny - to nie masz się czym martwić. Sąd jest naprawdę sprawiedliwy a Śmierć nie jest taka zła…
Hmmm, no, może to nie jest najodpowiedniejsze określenie, by opisać Thanatosa. Ciężko było w ogóle postrzegać go w kategoriach dobra i zła - wymykał się im, tak samo jak wielu innym schematom.
- No, może jest trochę ekscentryczna, ale mimo to… Jak wy śmiertelnicy to mówicie?
Pan w garniturze stanowczo przycisnął guzik z symbolem “SOS”, nerwowo zerkając na zamknięte drzwi windy. Nie wydawał się szczególnie rozmowny - chyba naprawdę nie lubił takich zamkniętych, ciasnych przestrzeni.
- Eureka! - Hades uśmiechnął się na myśl o greckim myślicielu i dokończył poprzednią myśl - W porządku, Śmierć jest w porządku.
Uspokajający, łagodny uśmiech rozświetlił jego twarz. Ledwie kilka sekund później zamigotały światła i winda powoli zaczęła sunąć w górę, aż do kolejnego piętra. Śmiertelnik przecisnął się pospiesznie przez otwierające się drzwi, Hades był jednostką wyjątkowo kulturalną, więc krzyknął zanim:
- Do zobaczenia!
Miał nadzieję, że nie do takiego rychłego, bo mężczyzna zdawał się być naprawdę zmotywowany do pracy. Jak pędził do swojego biura! Coś niesamowitego! Szkoda tylko, że się nie pożegnał… Ale cóż, sędziowie nie będą go oceniać negatywnie po takich drobnostkach. Zaczekał aż srebrzysta winda dociągnięta zostanie na ostatnie piętro i ruszył nienachalnie eleganckim krokiem wzdłuż korytarza. Na jego końcu przywitał go delikatny uśmiech sekretarki.
- Pan… - kobieta zerknęła do otwartego kalendarza a jej czoło zmarszczyło się lekko - …Hades?
Pan podziemi delikatnie przytaknął, mrużąc ciemne, spokojne oczy.
- Prezes czeka na Pana.
Z pewnym zdezorientowaniem wskazała mu szklane drzwi gabinetu. Hades bez wahania przekroczył próg i od razu zajął miejsce po drugiej stronie biurka, milcząc, bo Helios wstrzymał go przed powitaniem stanowczym ruchem dłoni. Przez chwilę wystukiwał coś nerwowo w jakąś plastikową płaszczyznę a jego twarz oświetlał błękitny poblask wydobywający się z dziwnej, migoczącej tafli szkła. Chyba powinien lepiej przyjrzeć się ostatnim rozwojom cywilizacji, bo został sporo w tyle… Ale kiedy miał się za to zabrać, skoro obowiązki pozwalały mu opuszczać podziemie może raz na stulecie na jeden dzień? To bardzo absorbująca i odpowiedzialna praca.
- Cholerni oszuści… - warknął do siebie pod nosem Helios, nadal go ignorując.
- Pracują tu strasznie mili ludzie. Rozmawiałem z niektórymi na dole i w… Windzie? Tak, tak to urządzenie się chyba nazywa… Jak to robisz, że wszyscy chcą tak chętnie dla Ciebie pracować? Jechałem tutaj z jednym mężczyzną i wybiegł z niej od razu, gdy otworzyły się drzwi. Cóż za niesamowita motywacja i pośpiech do pracy!
Helios zamarł z dłońmi zawieszonymi nad klawiaturą, zerkając na Hadesa znad monitora.
- Jesteś pewien, że nie wybiegł, bo zacząłeś nagle promieniować chłodem, cieniem i aurą zaświatów? - był śmiertelnie poważny.
- Nie. Pilnowałem tego, bo wiem, że to onieśmiela śmiertelników. Winda doznała awarii i zacząłem z nim rozmawiać, żeby go trochę odstresować, nie...
Blondyn parsknął śmiechem, po chwili popijając bourbon prosto z butelki.
- Odstresować? Obawiam się, że nie biegł tak szybko, bo był “zmotywowany do pracy” - wyjaśnił zdziwionemu przyjacielowi, podsuwając mu butelkę - Nie wiem, co mu powiedziałeś i czy ktoś Ci to kiedyś wyjaśnił, ale ludzie pracują u mnie, bo im za to płacę, nie dlatego, że tego chcą.
2 notes · View notes
almahigan · 6 years
Text
Zachód słońca - rozdział 1, część 6
Tumblr media
DROGA SŁOŃCA
Nie mógł spać w nocy. Ciemność oplatała wszystko ciasnym płaszczem mroku, przez który przebijał się tylko mdły blask gwiazd i światło księżyca, gdy Selene wyruszyła swoim rydwanem na trakt. Nadal nie mógł uwierzyć, że to wszystko się zadziało - że na manekinie, w kącie jego pokoju stała zbroja naznaczona złotą krwią, która nie chciała zejść a główna sypialnia w pałacu stała cicha i pusta. Wspomnienie miecza przebijającego się przez pancerz jego ojca nieustannie pojawiało się niczym powidok wewnątrz jego umysłu, wzbudzając w nim jakiś rodzaj irytacji i rozedrgania. Próbował pozbyć się tej myśli, próbował wyrównać i spowolnić oddech, skupić się na księżycu świecącym jasno na niebie, bo zawsze go to odstresowywało... Zawsze to przypominało Selene, która robiła wszystko, by przywrócić mu spokój. Teraz jednak, gdy praktycznie całe popołudnie unikała go i ominęła nawet kolację, widok księżyca tylko go drażnił. Przewrócił się na drugi bok, by nie spoglądać więcej za okno. Zamknął oczy a godziny zdawały się przeciągać w dręczącą nieskończoność. W końcu do jego komnat zajrzała Eos, jej speszony i niepewny głos wyrwał go od razu z bezruchu.
- Heliosie, wstawaj. Już czas. Matka delikatnie potrząsnęła jego ramieniem. - Hyperion na Ciebie czeka. Chłopiec ziewnął, przekręcając się i starając się mocniej przykryć kocem. Było tak wcześnie! Teia uśmiechnęła się lekko do syna, gdy w końcu otworzył oczy i zdecydował się wstać. W końcu to dzisiaj! Tata obiecał mu, że pokaże mu całą trasę rydwanu, zabierze go ze sobą! Pospiesznie zarzucił na siebie togę, założył sandały i rozbudzony już nieco pognał na dziedziniec.
- Heliosie... Już czas. Czas. Chciałby mieć czas na oswojenie niebiańskich rumaków i przyzwyczajenie się do nowej roli, na przećwiczenie jazdy słonecznym rydwanem i nabranie sił... Ale nie miał go. Gdyby rydwan nie pojawił się dziś na niebie, to Kronos zacząłby podejrzewać, że domena Hyperiona upadła i że buntownicy są silniejsi niż podejrzewał. Może nawet posunąłby się do ruchów drastyczniejszych niż sama defensywa i przypuściłby szturm na słoneczny pałac, uznając go za serce rebelii. Może do teraz myślał jeszcze, że to jakiś przewrót sturękich i niezadowolonej z jego władzy części stworzenia... Młody tytan wstał, zesztywniały i zmęczony przyoblekł się w jasną togę, na długie, podobne do ojcowskich loki, założył diadem z którego rozchodziły się słoneczne promienie. Pasował idealnie. Gdy tylko Eos zobaczyła, że brat wie co robić, oddaliła się niczym spłoszona łania. Też go unikała. Po Eos akurat mógł się tego spodziewać, skoro była ulubienicą ojca. Jego usta wygięły się w gorzkim uśmiechu, gdy ruszył zaprzęgać konie. Wyjątkowo zamienił najbardziej krnąbrnego rumaka z zaprzęgu ojca na Pyroeisa, żywiąc nadzieję, że jego własny ogier pomoże mu zapanować nad resztą koni i odnajdzie się w roli prowadzącego. Siwki były zaniepokojone faktem, że zaprzęga je kto inny. Nerwowo parskały i dłubały kopytami w ziemi, nie garnąc się wcale do ruchu naprzód. Helios z pomocą sług doprowadził konie do samej bramy, gdzie w końcu mógł zająć miejsce na rydwanie, dzierżąc w spoconych dłoniach cugle. Tak wiele od niego zależało... Bramy rozwarły się i spokojnie, miarowo wykłusowały na trakt rumaki Eos. Siostra obejrzała się, nie kryjąc niepokoju i nieco nerwowym ruchem popędziła konie do galopu. Helios ściągnął wodze, hamując siwki, które chciały ruszyć w ślad za pierwszym wozem. Słudzy, którzy dotąd pomagali w codziennych sprawunkach jego ojcu teraz spoglądali na niego niepewnie, pilnując bram i czekając aż Eos odjedzie odpowiednio daleko. - Już niedługo, panie - odezwał się jeden z nich, obserwując jak niebo barwi się różem i rozjaśnia z delikatnym blaskiem jutrzenki. W końcu kiwnął głową, zapraszająco wskazując bramę. - Teraz. Helios zacmokał a siwki ruszyły nierówno naprzód. Pyroeis jako jedyny wystartował przed siebie równym, dynamicznym kłusem, niejako zmuszając do zwolnienia pchające się do galopu konie z drugiego rzędu i towarzysza po prawej. Tytan lekko ściągnął wodze, przypominając wierzchowcom gdzie ich miejsce i po krótkiej chwili wymusił na nich miarowy kłus. Wyjechał za bramy, mrużąc oczy, gdy siwki nagle rozgorzały niebiańskim blaskiem, rozświetlając niebo i piaskowe, pałacowe mury. Któryś ze strażników ciężko westchnął, któremuś wymsknęło się pobożne życzenie, by tytan już nie powrócił z traktu... Zaraz jednak rozejrzał się niepewnie naokoło i oddalił się na wartę, obawiając się nieprzychylnych spojrzeń i donosów. Niespokojne nastały czasy. Tymczasem syn Hyperiona popędził konie do galopu, starając się utrzymać stałą odległość od rydwanu siostry. Nie było to wcale łatwe, bo konie wyczuły, że wodzy nie dzierży znajoma dłoń i co chwilę próbowały wystawiać konsekwencję i cierpliwość tytana na próbę. Helios co jakiś czas wspomagał się batem, starając się doprowadzić do porządku galopujące w drugim rzędzie rumaki. Czuł ciągły nacisk cugli na palce, nieprzyjemny i szorstki a już po pierwszej godzinie poczuł jak ramiona mu drętwieją. Pod słonecznym rydwanem rozciągały się jeziora i górskie łańcuchy, łąki i lasy a także pobojowiska i dymy żołnierskich obozowisk, woźnica nie miał jednak czasu na podziwianie pejzaży, jego wzrok skupiony był bowiem tylko na trakcie i rydwanie Eos. Jego oczy przyzwyczaiły się do intensywnego, białego blasku, czego nie można było powiedzieć o ciele - rozgrzanym, błyszczącym od potu, bo buchające z grzyw płomienie skutecznie ogrzewały także rydwan. Gdy słońce sięgnęło zenitu, Helios myślał tylko o tym, jak wytrzyma drugą połowę trasy na chwiejnych, zmęczonych nogach i palcach sztywno zaciśniętych na cuglach. Niekiedy mrużył oczy, tracąc kontakt z otaczającym go światem i tylko nagłe szarpnięcia niebiańskich koni przywracały go do rzeczywistości.
Hyperion uśmiechnął się do niego i szepnął mu na ucho, by wyjątkowo mocno złapał się ramy rydwanu. Helios niepewnie obejrzał się na ojca i zacisnął chude palce na ramie wozu, czuł, że woźnica delikatnie przytrzyjmuje go za togę na plecach. - Teraz uważaj. Normalnie słońce delikatnie zsuwało się ku linii horyzontu, powoli gasnąc, ale tym razem - specjalnie dla syna - starszy tytan pogonił konie do szybszego galopu. Ich kopyta zdawały się rozdzierać powietrze, z ich grzyw wyskakiwały krnąbrne iskry... Syn tytana światłości zmrużył oczy, schował się za ramą, obawiając się upadku i uciekając przed gorącem buchającym od kopytnych. Konie wpadły prosto w objęcia morza, wzburzając fale i rozbryzgując na boki wodę. Momentalnie ich blask zniknął a od ich ciemnych już, acz nadal rozgrzanych boków biła gęsta, biała para. Helios rozglądał się wokół, mrugając intensywnie. Przez chwilę zdawało mu się, jakby zapadł całkowity mrok, nim nie przyzwyczaił się do nagłego braku oślepiającej, boskiej jasności... Jakim cudem ojciec prowadził rydwan dalej? Jak odnajdywał drogę?
Gdy tylko słoneczny trakt zaczął opadać a u jego końca zabłyszczały fale, tytan z trudem powstrzymał się od wypuszczenia wodzy i jak najszybszego dogalopowania do morskiej toni. Siwki początkowo mocniej rwały w kierunku wody, upatrując w niej schłodzenia zmęczonych biegiem nóg. Pyroeis - nieprzyzwyczajony do tak intensywnych tras - zdawał się nie podzielać ich entuzjazmu, właściwie nieco flegmatycznie galopował przed siebie, spowolniając tym samym resztę zaprzęgu i oczekiwał tylko na kłus. Nim chłodna woda uderzyła w jego łydki, minęła bodaj wieczność. Blask otaczający rumaki wyblakł i w końcu tytana otoczył łagodny półmrok. Pewną ręką poprowadził je ku wybrzeżu i dalej w górę, po łagodniejszej ścieżce prowadzącej do pałacu. Osłaniał dłonią oczy, wypatrując przed sobą, w delikatnym, teraz jakby mglistym blasku dalszej drogi. Z ulgą wypuścił powietrze, gdy ujrzał przed sobą bramy znajomego pałacu. Stępem wjechał na dziedziniec, zatrzymał konie dopiero przed bramami stajni. - Przegrupowują się? Czy gdzieś zbierają się wojska Kronosa? - Zeus pojawił się tuż obok, gdy tylko zmęczony i zlany potem tytan zeskoczył z rydwanu, oddając cugle sługom. Jego dłonie naznaczone były złotą krwią sączącą się powoli z licznych otarć i płytkich ran - wyniku szarpnięć i ciągłego ucisku cugli. - Nie wiem - odpowiedział, przymykając ze zmęczenia oczy. Czoło młodego boga przecięła bruzda poirytowania. - Jak to nie wiesz! Cały dzień spędziłeś na niebie! Być może wcale nie powinien oddawać mu tej domeny, skoro nie radzi sobie z obowiązkami? Helios zacisnął szczęki i ostro spojrzał na boga, od którego wręcz buchała frustracja i niecierpliwość, nie wszystko mógł dostać od razu. - To nie jest popołudniowa przejażdżka, Zeusie, to jest ciężka praca - warknął tylko na odchodne, gestem przywołując od razu służącego. Pobieżnie zerknął na Selene, której wóz jechał już początkiem szlaku... Siostra nie odwróciła się ani na moment. Zaciskając szczęki, ruszył przed siebie, nakazując sługom przygotowanie kolacji i rozsiodłanie koni. Musiał zjeść, odpocząć, w końcu jutro znów czeka na niego ta sama trasa, ten sam niepohamowany gorąc.
7 notes · View notes
almahigan · 6 years
Photo
Wow, that's just awesome!
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
@modernmythsnet | event thirteen | words | moral ↳ major greek gods + quotes 
(x, x, x, x, x, x, x, x, x, x, x, x, x, x, x) 
2K notes · View notes
almahigan · 6 years
Photo
Tumblr media
Lol, I don’t have time for writing, so here’s aesthetics with another important character in Helios’ story. 
4 notes · View notes
almahigan · 6 years
Photo
Tumblr media
Humpback whale for my friend  @williesmuire :> 
I’m still beginner in digital drawing, but I’m pretty proud of this one! And gifts are awesome opportunity to practice ;)
8 notes · View notes
almahigan · 6 years
Text
Zachód słońca - rozdział 1, część 4 i 5
Tumblr media
GOŚCIE
Rękojeść piekła go w palce. Choć nadszedł długo wyczekiwany moment nie był wcale przepełniony entuzjazmem i radością, jak wcześniej podejrzewał. Gdzieś głęboko w jego piersi tlił się gniew, ale jak na sytuację tego kalibru było to ledwo wyczuwalny cień emocji. Hyperion niespokojnie spojrzał w jego kierunku, w końcu to zimne ostrze jego syna nieprzyjemnie dławiło jego gardło. Nie tego się spodziewał. Otworzył usta, by się odezwać, ale momentalnie młody tytan odsunął ostrze, posyłając go do klęczków zręcznym kopniakiem prosto w tył kolan. Pan światłości poczuł pod palcami chropowate łby dziedzińca, spojrzał tylko gniewnie na Zeusa, gotów zerwać się naprzód i zacisnąć ręce na gardle tego rzezimieszka, który najwyraźniej wziął sobie za cel szerzenie zdrad wśród synów. Nie zdążył jednak nawet napiąć mięśni, sapnął jedynie ciężko i głucho. Złote, gęste krople skapywały na bruk, błyszczały na srebrnym ostrzu, migotały w słońcu. Płynne złoto. Helios gwałtownie wyrwał miecz z rany na plecach tytana, precyzyjne cięcie między żebra, draśnięcie serca. - Już wygrałem walkę, ojcze - warknął tylko młody tytan, chowając broń i ruszając w kierunku Zeusa. Nie obrócił się nawet na chwilę w stronę Hyperiona, który opadł na kamienie, zaciskając dłoń na piersi i jęcząc. Był nieśmiertelny, nawet ostrze wykute przez innych tytanów nie mogło sprowadzić go do świata umarłych, nie mogło wymazać jego istnienia... Ale mogło znacząco go osłabić, pozbawić sił i przyprawić o cierpienie. Śmiertelne rany goiły się niezwykle długo i nie dawały o sobie długo zapomnieć, tylko tyle czasu potrzebowali by wygrać z Kronosem. Tych kilku miesięcy, kiedy Hyperion nie będzie w stanie dużo zdziałać. Stając u boku czarnowłosego, opalonego boga, Helios spojrzał po obecnej na dziedzińcu służbie. - Mamy nową władzę na zamku. Każdego z was, jeśli tylko zignorujecie moje rozkazy, osobiście wytropię i wybiję. Moje ostrze nie zna litości i liczę, że nie pokładacie w tym wątpliwości. Po tym zwrócił się do Zeusa, zapraszająco wskazując na pałac. - Zeusie, liczę, że zechcesz nabrać sił przed kolejną bitwą w pałacu, rozkażę służbie przygotować komnaty dla Ciebie i twoich przybocznych. Szatyn uśmiechnął się tylko lekko i podążył za nowym gospodarzem, posyłając cierpiącemu i zdetronizowanemu tytanowi rozbawione spojrzenie. Niedbale wskazał na krew lejącą się między kamieniami, z niesmakiem rzucił: - Zostawisz to tak? Brudzi twój dziedziniec. Helios uśmiechnął się kpiąco, choć w swoim własnym mniemaniu był to jakby uśmiech jak zza dalekiej, gęstej mgły. Jego emocje pozostawały bowiem dla niego blade i ukryte, tak, że nie był w stanie realnie ocenić, co jest na miejscu a co nie. Zatrzymał się tylko na chwilę, by spojrzeć na krew, by uchwycić na chwilę ostre i harde spojrzenie ojca. Było jak pojedyncze, bolesne ukłucie, nie zdołało jednak przywołać go do realności i przywrócić mu pełni emocji. - Arkadiosie. Poślij dwóch strażników by pilnowali moich sióstr i matki, o wszystkim mają dowiedzieć się z moich ust. Nie puszczaj ich z komnat. Reszta niech zaprowadzi Hyperiona pod klucz, na straży pod jego lochem postaw Denesa i Theopanesa. Była to część żołnierzy, których przekonał do siebie jeszcze na długo przed tym dniem. Nie mógł w końcu pozostać w pałacu pełnym wrogich piechurów, którzy czekali by tylko na zemszczenie się w imieniu Hyperiona, który był dobrym gospodarzem i niewielu pamiętało mu oschłość... A tych kilku wojowników z powodzeniem mogło zacząć teraz przekonywać resztę, że zmiana wcale nie jest taka zła. Że była potrzebna. Że niebezpiecznie się stawiać. Helios liczył tylko na ich rozum i skuteczność... Dowódca i jednocześnie zarządca koszar milczał, przyglądając się rękojeści jego miecza, jakby już teraz kalkulował czy warto podjąć bunt, póki jeszcze nie jest za późno. Przełknął głośno ślinę, skłonił się szybko i nerwowo, odpowiadając Helliosowi wyraźnym, suchym: - Tak jest. Dowódca gestem przyzwał do siebie kilku pomocników i wspólnie postawili tytana na nogi. Choć w jego oczach nadal tlił się gniew, jego ciało nie było w stanie tej emocji udźwignąć i wprowadzić w życie - tytan próbował postąpić krok w kierunku odchodzącego syna i młodego boga, ale zachwiał się tylko i gdyby nie dłonie strażników, ponownie opadłby na bruk. Na ten moment poddał się, ruszając powoli w kierunku lochów, pod odpowiednią eskortą. Zagryzał zęby i w myślach knął, nie mogąc zrozumieć, jak do tego doszło i dlaczego. Czy od początku miał u swoich stóp węża, którego uważał za niezłomnego sojusznika? Ścieżkę jego kroków znaczyły złote, błyszczące krople krwi. Tymczasem Helios skinął przywódcy rebelii i ruszył w kierunku pałacu, nie oglądając się więcej. Na karku czuł wręcz oddech czarnowłosego, młodego boga i podążającej za nim jak psy eskorty. Ledwie zerknął na pusty tron w głównej sali, pomaszerował raczej ku komnatom na jasnym, otoczonym ogrodami skrzydle budowli. Wskazał Zeusowi komnaty gościnne, eleganckie komnaty, chwilowo jeszcze puste. Z okien można było wyglądać na ogród a także wyjść na niewielki, widokowy taras. - Wybacz, że nie przygotowałem ich wcześniej na wasze przybycie, ale wzbudziłoby to z pewnością podejrzenia mojego ojca. Lada moment przyślę służbę z czystymi szatami i zarządzę przygotowanie posiłku. Helios odwrócił się by odejść - w końcu musiał skupić się teraz na zadaniach a później rozprawić się być może z samym ojcem, doszczętnie, do końca. Nie do końca podobało mu się to, jak sprzeczne odczucia budzi w nim teraz cały ten przewrót i miał nadzieję, że dobry sen lub spotkanie z Hyperionem pomogą mu przypomnieć sobie dokładnie, dlaczego to robi i przegnają ten uczuciowy rozgardiasz, niezrozumiałą mgłę i obojętność, którą czuł, chciał przerwać, ale jednocześnie chciał też utrzymać. Powstrzymał westchnienie i postąpił kilka kroków w kierunku wyjścia z komnaty, zatrzymany nagle głosem Zeusa. - Chciałbym poznać twoją matkę i siostry. Młody tytan odwrócił się, zmierzył boga, zetknął się z jego stanowczym, acz niewiele mówiącym spojrzeniem. Czyżby targała nim nieufność? Może ciekawość? Syn Hyperiona musnął palcami schowany do pochwy gladius, najwyraźniej będzie musiał jasno ustalić zasady gry z rebeliantami i wzmocnić swoją pozycję, choćby na zamku. Nie mógł w końcu odczytać, czy młodszym od niego znacznie wojownikiem kieruje ciekawość, podejrzenie zdrady czy może coś jeszcze innego... Ale czy wbicie ostrza w ojcowskie serce nie powinno być dla niego wystarczającym przypieczętowaniem przymierza? - Będą na uczcie. - Przed ucztą jeszcze wiele może się zdarzyć i wolałbym zawiadomić moich żołnierzy, jak dokładnie wyglądają osoby, których nie mają prawa tknąć. Tytan zgodził się więc na jego towarzystwo, choć nie ufał temu płaszczykowi dobrych intencji. Na szczęście Zeus zdecydował się pozostawić swoich przybocznych w komnatach... Z każdym krokiem w kierunku siostrzanych komnat aura naokoło nowego pana słońca gęstniała, błyszczała delikatną złotą łuną, zdradzając buzujące w nim nerwy. - Heliosie! - pełen ulgi, jak i zadziwienia głos jego matki rozbrzmiał w nim echem. Z iście grobową miną, pod pozorem opanowania Helios stanął przekroczył próg pokoju, stając twarzą w twarz z Teą i siostrami. Na jego zbroi błyszczały złote, zaschnięte krople.
- - - - - - - - -  - - - - - - - - -  - - - - - - - - -  - - - - - - - - -  - - - - - - - - -
Dowódca niespokojnie spojrzał po otaczających go żołnierzach, jakby obawiał się, że wyjawienie zbyt wielu informacji może skończyć się dla niego tragicznie. Szczególnie, że Denes i Theopanes nie spuszczali dłoni z rękojeści lekkich gladiusów. Miał tylko nadzieję, że żadna z kobiet nie odczyta nic z jego twarzy czy postury, odchrząknął tylko cicho. - Pod waszą komnatą będą stały straże, nie opuszczajcie jej przynajmniej dopóki nie pojawi się tu Helios. W słonecznym pałacu podobna sytuacja nigdy nie miała miejsca, któż by śmiał w końcu ograniczać wolność kogokolwiek z rodziny Hyperiona! Jedynie on sam. Zadziwienie zamalowała się więc na ich twarzach, Selene wyraźnie szukała odpowiedzi i jakiegoś wsparcia w znacznie bardziej doświadczonej matce, Eos zastygła z wzniesionym kielichem nektaru, nie wiedząc do końca, co ze sobą zrobić a Tea wodziła wzrokiem między żołnierzami. Może rzeczywiście bitwa była przegrana i to Helios miał oznajmić ojcu? Może zaraz zjawi się tu ze strażnikami, którzy mają ich eskortować w jakieś bezpieczne miejsce a Hyperion zostanie, by osłabić i spowolnić ewentualną pogoń? - Co się stało, Arkadiosie? - powtórzyła jeszcze ostrzej, czekając aż wojownik się złamie i wyjawi jej, skąd tak dziwny rozkaz. - Nie mogę powiedzieć, pani. - Czy to rozkaz mojego męża? Arkadios ponownie zerknął po otaczających go strażnikach aż w końcu jeden z nich przejął głos, czy dowódca tego chciał, czy nie. - Nie. Syna. Zdziwiona takim stanem rzeczy Tea starała się wycisnąć z mężczyzn najwięcej informacji, ile tylko mogła, ale Arkadios odszedł z powrotem do koszar a pozostali piechurzy wyraźnie ignorowali jej rozkazy, pilnując tylko wyjścia z komnaty i nie mówiąc nic więcej. Selene nie umknęło, że na groźby, że spotka ich kara ze strony Hyperiona, reagują cieniem pobłażliwego uśmiechu i jakimś enigmatycznym błyskiem w oku. Czy ojcu coś się stało? Zrezygnowana żona pana światłości opadła na obłożoną poduszkami ławę. Czekały. Rozmowy nie kleiły się, żadna z nich właściwie nie miała ochoty na wymianę nic nieznaczących słówek, bo sytuacja wydawała się na to zdecydowanie zbyt poważna a atmosfera wokół była ciężko wisiała w powietrzu. Gdy po dłuższej chwili do komnaty wkroczył Helios, w zbroi zabarwionej krwią i zaschniętymi, złotymi kroplami Tea zerwała się z miejsca i podbiegła do syna. - Heliosie! Palcami przejechała po złotych plamach na jego kirysie, rozpoznając od razu, co go barwi. - J-jesteś ranny? Gdzie ojciec? - jej głos zadrżał a młody tytan nie odpowiedział. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji a chłodne, dziwnie zdystansowane spojrzenie spoczęło na Selene, która unikała jego wzroku, zagryzając wargi. Kłamstwo. Okłamał ją. - Nie jestem. W porządku. Nim jednak zdążył odpowiedzieć na drugie pytanie matki, którą ogarnęło zdziwienie, że to cudza, nieśmiertelna krew barwi pancerz syna w drzwiach komnaty pojawił się Zeus. Oparł się wygodnie o framugę a bijące od ogrodu światło ostro zarysowało jego kości policzkowe i pogardliwy uśmiech. - Hyperion jest tam, gdzie jego miejsce. Selene zamarła, na jej skórze pojawiła się nieprzyjemna gęsia skórka, jakby właśnie śniła koszmar a nie stykała się z nieprzewidywalną i bolesną rzeczywistością, spojrzenie brata zdawało się ją świdrować a ona nie mogła go wytrzymać. Tak samo jak ciekawskiego wzroku najmłodszego syna Kronosa. Eos zdawała się nie do końca rozumieć, co dzieje się naokoło niej, kim jest mężczyzna w drzwiach i co wzbudza takie emocje w jej siostrze i matce - najwyraźniej chociaż najkochańszą córkę Hyperion uchronił przed dokładnymi informacjami o wojnie i konflikcie toczącym się na ziemi, ale cóż, niestety w dłuższej perspektywie całkiem bezsensownie. Tea zacisnęła wargi, jej zmarszczone brwi świadczyły jasno o tym, że nie ma zamiaru ustąpić, choćby i sam Kronos zdecydował się wparować do jej zamku z całym swoim wojskiem i zamiarem uwięzienia jej ojca. - Straże, Kronos zapewne obficie obdaruje was za tego rzezimieszka - obracając się do strażników wskazała dłonią rozbawionego Zeusa. Żołnierze nie zrobili ani kroku w stronę boga. - Chciałem przekazać wam to osobiście - odezwał się Helios, a stojąca przed nim matka gorejąca aż od gniewu, przerwała mu: - Zabierz go stąd! To nasz wróg, nieprzyjaciel, trzeba powiadomić Kronosa! Helios postąpił krok do przodu a pod naporem jego ostrego jak stal spojrzenia krzyki Tei ucichły. - To nasz sojusznik, matko. To chciałem wam powiedzieć. Nie ja jestem ranny, Hyperion jest. I będzie jeszcze niesłychanie długo. Od dziś ja rządzę pałacem a Zeus jest moim gościem, jeśli chcecie opuścić jego mury musicie mnie o tym powiadomć, jeśli postanowicie powiadomić Kronosa albo wykazać się jakąkolwiek niesubordynacją, będę zmuszony wyciągnąć konsekwencje. Odwrócił się i ruszył ku wejściu. Żywił resztki nadziei, że być może matka albo Selene, które zawsze próbowały go zrozumieć i tym razem dostrzegą sens jego decyzji. Poprą go, pochwalą odwagę, ale najwyraźniej zapomniał, że nigdy nie był tu numerem jeden, nigdy nie był w centrum ich uwagi, nigdy nie był tym panem światłości. Teja przez chwilę stała w miejscu, jakby przytłoczona tym, czego właśnie się dowiedziała, co dostrzegła we własnym synu - czystą nienawiść, tą samą, którą potępiała u Zeusa, ale czy tak samo uzasadnioną? - Chcę do niego iść - odezwała się cicho, a jej głos brzmiał podejrzanie nieswojo, niemrawo. - Nie możesz go odwiedzać. Żadna z was nie może. - To zamknij mnie razem z nim - spojrzenie tytanidy stężało, świdrowało plecy nowego władcy pałacu. Helios machnął tylko ręką, rzucając do strażników: - Spełnijcie prośbę mojej matki. Umieśćcie ją w celi obok ojca. Po tym po prostu opuścił komnatę a za nim cicho niczym cień podążył Zeus i odprowadzana przez żołnierzy Tea.
3 notes · View notes
almahigan · 6 years
Text
Zachód słońca - Rozdział 1, część 3
Tumblr media
OBSERWATORZY
Spoglądała na migoczące plecy młodego tytana, na szalejące na nich iskry, na zaplamioną pyłem i krwią zbroję. Nie mówił jej prawdy. A ona wcale nie była pewna, czy prawdę chciałaby usłyszeć, przeczucie przekonywało ją, że młodszy brat nie powiedziałby jej niczego pokrzepiającego... Nikt nigdy nie podejrzewał, że coś ich połączy. Że najstarsza córka Hyperiona, delikatna niczym porcelanowa lalka, niespodziewanie harda w środku i wytrzymała, będzie umiała zawiązać nić porozumienia z najmłodszym synem, tak podobnym do ojca - chociaż z zewnątrz. Helios zdawał się być jej naturalnym przeciwieństwem, kiedy ona poszukiwała samotności i chwili spokoju, on zagadywał, kogo tylko mógł, zawsze był tam, gdzie coś się działo, jakby nie chciał, by coś umknęło jego oczom; kiedy ona wytrwale trwała mimo przeciwności i niepowodzeń, on powoli pękał w środku i niespodziewanie rozklejał się, rozpadał, choć pozornie był taki pewny siebie i niedelikatny. Przejrzeli się nawzajem i to chyba właśnie to ich połączyło.
Delikatna, zwiewna łuna księżycowego światła opadała na plecy chudziutkiego chłopca, który skulony siedział w kącie dziedzińca, wpatrując się w drewniany, treningowy miecz. Ledwo dostrzegalne w mroku łzy spływały po jego policzkach, co jakiś czas cichutko pociągał nosem, ze wszelkich sił starając się powstrzymać choćby łkanie. Była zaciekawiona. Nie znała go takiego, owszem, widziała już nie raz, jak odrzuca treningowy mieczyk i odbiega, by zamknąć się w swojej komnacie... Ale co tam robił? Nikt nie wiedział. Tym razem z jakiegoś powodu nie uciekł - widziała tylko przez okno swojego pokoju, jak tata z nim rozmawia, wkłada mu miecz w dłoń i zostawia go stojącego na placu. Później słońce zaczęło zachodzić, broń wypadła mu z ręki i nie był w stanie jej podnieść. Siedział tak już dłuższą chwilę, mimo iż wszyscy poszli już spać. Zaciekawiona Selene wymknęła się na korytarz i cichutko otworzyła drzwi, kryjąc się w cieniu, by nikt jej nie dostrzegł. - Chodź, pokażę Ci coś - szepnęła do brata. Chłopiec pokręcił głową, mruknął cicho "nie chcę", kryjąc twarz w dłoniach, by nie dostrzegła. Lekko dotknęła jego ramienia. - Chodź. Stanowczo chwyciła go za dłoń i poprowadziła wzdłuż linii kolumn, wyglądając co chwilę, czy nikt ich nie widzi. W końcu doprowadziła go do pozornie zarośniętej i nieużywanej furty, która prowadziła chyba do jakiejś starej części ogrodów. Helios co jakiś czas pociągał jeszcze nosem i ocierał oczy, starając się mimo wszystko powstrzymać przy siostrze. Wyjęła schowany pod obluzowanym kamieniem ogrodzenia klucz i puściła go przodem, odsuwając na bok co większe gałęzie. Gdy obejrzała się na młodszego brata, dostrzegła, że zastygł w bezruchu z zachwytem spoglądając na odbijające się w stawie światło gwiazd i księżyca, na kwiaty, które opuściły kielichy w krótkiej drzemce. - Przychodzę tu zawsze, gdy się zdenerwuję i jest mi smutno. Nikt już tu nie wchodzi, możesz się tu chować, jeśli chcesz. W błękitnych oczach chłopca zamalowała się wdzięczność, bez słowa przytulił się do siostry.
Ciemny, połyskujący brzeg jej sukni sunął po marmurowej podłodze, gdy kroczyła korytarzem naprzód, omijając spojrzenia strażników, służby, dworzan. Łagodny, słoneczny blask spoczął na jej chudych dłoniach i ostro zarysowanej twarzy, gdy przekroczyła próg graniczącej z ogrodem komnaty. Spokojnie zajęła miejsce na ławie obok frywolnej, głupiutkiej siostry, która co chwilę posyłała głodne spojrzenie strażnikom mimo wyraźnie karcącego wzroku matki. Selene zastanawiała się, czy powinna opowiedzieć im o swoich wątpliwościach, czy nie jest być może zbyt podejrzliwa? Nerwowa? Może i na niej wojna odciska w ten sposób piętno, choć siedzi bezpiecznie schowana w pałacu i ze swojego księżycowego rydwanu nie widzi wcale tak wiele? Umyka jej większość zniszczeń, jedynie dostrzega czasem u dołu srebrne błyski - nie wiadomo czy to fal, czy plam krwi po ostatnich walkach. Być może ojciec celowo podarował jej taką a nie inną domenę, chroniąc ją przed widokiem, którego mogłaby nie zapomnieć do końca życia i który pozwoliłby jej zapomnieć o tym, jaką sielanką życie potrafi być. Eos, która często poprzedzała słoneczny rydwan na swoim wierzchowcu nie rozglądała się wcale, bo nie była zainteresowana światem u dołu, ale jedynie pokazaniem swoich artystycznych umiejętności, barwieniem chmur i gładkim, stopniowym rozjaśnianiem nieba. Ojciec nie musiał się martwić, że przejmie się wojną, skoro w swojej naiwności postrzegała ją tylko jako okazję do poznania większej ilości przystojnych, postawnych żołnierzy... Do których i tak nie mogła zagadywać, bo była pilnowana przez czujną matkę, która chyba pluła sobie w brodę, że z jej łona wyszło takie a nie inne dziecko. To o Eos najczęściej toczyły się kłótnie w ich domu - o rozpieszczaną ulubienicę ojca, Selene zaś doceniała to, że jest obdarzana jedynie sporadyczną uwagą, bo dzięki temu miała więcej wolności i czasu na czytanie, pielęgnowanie swojego ukrytego ogrodu czy ćwiczenia jazdy wierzchem. - Helios wrócił z pola bitwy - oznajmiła tylko ostrożnie po dość długiej chwili milczenia, nie od razu skupiając na sobie uwagę matki. Zagryzła lekko wargę, zastanawiając się, czy rzeczywiście powinna poruszać ten temat, ale kto inny będzie w stanie ukoić jego gniew i jakoś udobruchać ojca jak nie matka... - Matko - Tea w końcu zawiesiła na niej pytające spojrzenie, co chwilę jednak zerkała na jej złocistowłosą siostrę - Helios wrócił z pola bitwy. Momentalnie zignorowała Eos, marszcząc lekko czoło i skupiając się całkowicie na patronce księżyca. - Tak wcześnie? Bitwy już się zakończyła? Zwyciężyliśmy? Przez chwilę Selene pożałowała, że nie poszła najpierw wypytać o tego rodzaju szczegóły ojca. Możliwe, że być może zdradziłby je, choć może i nie, skoro tak skrzętnie starał się odgrodzić swoje córki od trwającej za murami wojny? Szczerze w to wątpiła, ale być może powinna podejmować tego rodzaju próby, żeby uświadomić mu, że i tak jest świadoma tego, co dzieje się poza pałacem - nawet jeśli umyka to jej oczom. - Ja... Nie wiem. Widziałam tylko, jak zmierza do koszar, był zdenerwowany. Może przegrali bitwę albo po prostu powrócił wcześniej z pola bitwy, by przekazać coś ojcu... Nie wiem. W jej głosie drżała wyczuwalna niepewność, a Tea tylko pokręciła lekko głową, słysząc, że być może przegrali bitwę. Gdyby rzeczywiście tak było, jej syn nie powróciłby do pałacu a zostałby jeńcem Zeusa - na samą myśl przez jej kark przebiegł chłodny dreszcz. Młody bóg, syn Kronosa, zdawał się być pozbawiony skrupułów i pełny stanowczości, dostrzegałą w nim tylko buchający gniew, kto chciałby być więźniem takiego człowieka? Podniosła się z ławy, kierując się ku wyjściu z komnaty. Niepewnie zatrzymała się jeszcze i zerknęła na czarnowłosą córkę. I jej obecność nie będzie teraz mile widziana w sali tronowej, skoro Hyperion przeżywa pewnie głębokie rozczarowanie faktem, że jego jedyny syn opuścił pole bitwy szybciej niż powinien. Ani z tarczą, ani na tarczy. Być może powinna poszukać właśnie Heliosa i wysłuchać jego wersję wydarzeń, jego żale? - Gdzie poszedł Helios potem? Selene pokręciła głową: - Nie wiem, widziałam tylko, jak zmierza do koszar. Tea westchnęła, zapewne młody tytan po wykonaniu rozkazu znów zaszyje się gdzieś, gdzie nikt nie będzie mógł go odszukać - nie było więc sensu ruszać na przeszukiwanie całego zamku. Wezwała więc tylko sługę i poprosiła, by sprawdził, czy jej syn nadal przebywa w koszarach i drugiego, by dostarczył im trochę ambrozji i nektaru. Eos zauważyła tylko, że być może niepotrzebnie się tak martwią, skoro wrócił cały i zdrowy a po chwili zręcznie rozładowała atmosferę, przekierowując uwagę siostry i matki na ostatnio wyprawianą przez Kronosa ucztę, na suknie przybyłych i oczywiście na potencjalnych partnerów - tytanich synów. Selene co chwilę niespokojnie spoglądała w kierunku ogrodu, nie mogąc pozbyć się cienia niepokoju, który tak zręcznie ukryła bądź uciszyła w sobie jej matka. Przeczucie jej nie myliło, stało się coś złego, ale nie mogła tego dostrzec ani w rozkwitających kielichach kwiatów, ani w niezmąconym niepokojem śpiewie ptaków pochowanych po gęstszych zaroślach, ale już na twarzy Arkadiosa otoczonego strażnikami - tak. - Co się stało, Arkadiosie? - spytała głośno i ostro Tea, a Selene ponownie ogarnęło wrażenie, że wcale nie chciałaby znać odpowiedzi.  
1 note · View note
almahigan · 6 years
Photo
Tumblr media Tumblr media
Helios :3 
3 notes · View notes
almahigan · 6 years
Photo
Tumblr media
1 note · View note
almahigan · 6 years
Photo
Tumblr media
Nie mam czasu na dokończenie rozdziału, bo sesja, także tego. 
3 notes · View notes
almahigan · 6 years
Text
Zachód słońca - rozdział 1, część 2
Tumblr media
DIES IRAE - DZIEŃ GNIEWU
Nic nie słyszał. Okrzyki bitewne i wszechobecny zgiełk sprawiały, ze czuł się głuchy, ślepy i wyłączony poza ten świat. Mimo to kroczył naprzód i z pewnego rodzaju zdziwieniem spoglądał na własne dłonie dzierżące miecz, na stal tnącą torsy greckich zbroi, tkane jakby z roślin szaty nimf, grubą skórę bojowych rumaków.
Wokół było cicho. Nauczyciel podał mu drewniany, treningowy miecz wypełniony w środku żelazem. Był ciężki. Gdy tylko palce młodzika zacisnęły się na rękojeści, chłopak pochylił się, nie spodziewając się takiego ciężaru. Po chwili uniósł go nieporadnie a na jego twarzy malowała się determinacja i trud. Mistrz poprawił jego chwyt, rozprostował jego ramię i zostawił go tak. Miał stać, stać i trzymać miecz, dopóki nie stanie się lekki jak piórko. Dzień po dniu, dopóki starczy mu sił.
Lekkim, pewnym ruchem wciął się między żebra potężnego, wysokiego centaura, który wyskoczył nań znienacka, spośród drzew. Na wypolerowanej stali błysnęły jęzory ognia, odbite światło płonącego lasu. Miecz utknął, więc wojownik odepchnął konającego przeciwnika, wyszarpując ostrze i osłaniając się tarczą w obronie przed jego ostatnim ciosem.
Nie chciał walczyć. Trzymając ciężki, drewniany miecz przyglądał się kwitnącym w ogrodzie kwiatom, widział, jak otwierają się na ciepłe, zwiastujące wiosnę spojrzenie jego ojca. Jak stroją się w jaskrawe płatki na odwiedziny lata, jak dzielnie pną się w górę, milimetr po milimetrze, jak kulą się, gdy nastaje mrok. Chciał dbać i pomagać wzrastać.
Rozejrzał się po polu bitwy, wzrokiem omiótł wywrócone pnie drzew okryte czarnym całunem smoły i opłakiwane, histerycznie bronione przez oszalałe nimfy. Ciężko było rozpoznać wśród istot strony, jak gdyby granice między tytanami i Zeusem zatarły się, na nowo nastał chaos, ten, który był pierwszy. Jakby nikt z nich nie zdobywał władzy, ale powoli ją tracił, wypuszczał z rąk, powracając do pustki i jedności początku świata.
Poczuł pod palcami ziarnka piasku, przedramiona i łydki piekły go niemiłosiernie. Kolejny raz dotknął dziś ziemi, kolejny raz runął. Powoli podniósł się, posyłając uparte spojrzenie Pyroeisowi. Młody ogier zagrzebał kopytem w ziemi, zarzucając szlachetnym łbem. Płomienie buchnęły z jego grzywy, jakby rzucał mężczyźnie wyzwanie. - Nie będziemy walczyć, Pyroeisie - rzekł do wierzchowca, tym razem nie pakując mu się na grzbiet, by łamać go wytrwałymi próbami. Podszedł za to powoli do rumaka, siwek napiął mięśnie, gotów do walki i postraszenia młodzieńca. Helios wyciągnął jednak dłoń, delikatnie pogładził szyję ogiera i przemawiał doń uspokajająco. Pod jego palcami tańczyły iskry.
Błyszcząca w słońcu (o ironio) stal powoli chyliła się ku niemu. Zimne ostrze cięło fragment jego skóry, chłodną, bolesną linią. Momentalnie poderwał tarczę, zaciskając zęby i wyprowadzając cios prosto w gardło przeciwnika. Krew fauna chlusnęła na jego hełm, zabarwiła zbroję. Odetchnął ciężko. Symbol armii Kronosa na jego tarczy zniknął pod plamami krwi i licznymi przetarciami. Uśmiechnął się lekko, gdy dostrzegł, ze tytani tracą przewagę i głośnym gwizdem przywołał słonecznego wierzchowca. Pyroeis dogalopował do niego, co butniejszych przeciwników taranując bądź traktując kopytami. Jego błyszczące boki skryte były pod wytrzymałym, żelaznym pancerzem. - Do pałacu! - zakrzyknął młodzieniec, starając się przekrzyczeć bojowe okrzyki i lamenty.
Niepewnie wychylił się naprzód, palce zaciskając na ramie rydwanu. Ojciec delikatnie przytrzymywał go za szatę, by nie wypadł na trakt. Spojrzał w dół, na łąki, lasy i ścieżki. Na wzgórza i góry, rzeki i jeziora, wielkie morza, doliny i płaskie równiny. A potem na cztery, słoneczne rumaki, płonące i w pełnej krasie, dumnie galopujące naprzód a jednocześnie niebywale karne wobec delikatnych sygnałów ojca. Były piękne. Dzień. światło. To wszystko było tak piękne.
Docisnął łydki do siwych boków Pyroeisa, poganiając go wręcz do cwału. Pozwolił ogierowi przemykać zręcznie między walczącymi, wiedział, ze gdyby przejął ster, osłabił by ich jedynie. Raz po raz wychylał się z siodła, zostawiając smugi krwi i rysy na kolejnych pancerzach, pozbawiając sił armię Zeusa. Czuł narastające w nim podekscytowanie i ogromny niepokój, nie były one jednak wcale związane z polem walki i tak bolesną dla niego wojną. Odciął się od niej, nie wierzył, by to on, świadomie decydował o kolejnych atakach, o dobijaniu wrogów i ranieniu; nie wierzył nawet do końca w to, co widział naokoło - w płonące drzewa i pola, we wszechobecny popiół i zniszczenia. Był jak zamknięty w bańce przyjemnego i bezpiecznego odrzucenia odpowiedzialności za losy ginących, zabijających, winnych i niewinnych, znajomych i obcych; przedzierające się przez jej ściany obrazy pola bitwy nie mąciły jego obojętności. Podekscytowanie i niepokój były czymś odrębnym, związanym z oczekiwaniem na ostateczne rozwiązanie problemu. Wstrzymał konia przed jakimś pomniejszym tytanem, który dowodził jednym z batalionów, by rzucić w jego kierunku: - Są osłabieni na prawej flance, jeśli poślesz tam oddziały, być może uda Ci się odciąć i dobić jakiś mniejszy pułk. Olbrzym uśmiechnął się lekko i skinął na pożegnanie odjeżdżającemu synowi Hyperiona. Młodzieniec wgalopował na wzgórze, krzykiem rozpędzając na boki blokujących mu drogę żołnierzy armii Kronosa. Obejrzał się za siebie dopiero na wzgórzu, nim posłał Pyroeisa prosto w niebo, na słoneczny trakt. Być może do tego momentu Kronos wygrywał, radząc sobie bez problemu z armiami faunów, centaurów i nimf, ale nie przewidział wszystkiego... Ziemia zatrzęsła się lekko pod ciężkimi krokami nadchodzących oddziałów głównej armii Zeusa, drzewa gięły się w oddali, zwiastując nieszczęście, które naiwny dowódca prowadzący oddział na prawą flankę dostrzegł zbyt późno. Zza drzew wymaszerowali sturęcy, otoczeni przez kolejnych żołnierzy, pełnych sił i gotowych do bitwy. Gdzieś za nimi czaił się pewnie Zeus... Helios nie mógł przyglądać się jak olbrzymy zmiatają w proch stronnictwo tytanów, nie wzbudzając podejrzeń, toteż czym prędzej docisnął łydki do boków poddenerwowanego siwka i wręcz cwałem poprowadził go na słoneczny trakt. Zwolnił i schował do pochwy zakrwawiony miecz, gdy pod kopytami zabębniła twarda ścieżka słońca. Ojciec z pewnością ustawił po drodze zwiadowców, którzy mieli w razie potrzeby zawiadamiać o nadchodzącej armii nieprzyjaciela, dlatego tez zdjął hełm, pozwalając wiatrowi na rozwianie długich, blond włosów. Powinni bez przeszkód go teraz rozpoznać i przepuścić. Ustawieni po bokach traktu jeźdźcy rzeczywiście nie zwracali na niego uwagi, niektórzy zaciskali tylko mocniej palce na włóczniach, gdy dostrzegali jego grobową minę. Dreszcz przebiegł po karku młodego tytana, gdy rozwarły się przed nim bramy pałacu. Gorzki, głęboki głos zdawał się wręcz krzyczeć w nim, ze wróg przedarł się za bramy, ze już tu jest i biada tym, którzy nie dostrzegli go zawczasu, którzy go nie zatrzymali i puścili prosto do pałacu niczym swojego sojusznika. Zeskoczył na ziemię, podał tarczę nadchodzącemu słudze i powoli ruszył w kierunku stajni, odprowadzając swojego rumaka do boksu. Jego udział w dzisiejszej bitwie skończył się. Zdjął z niego ciężkie, metalowe płaty zbroi, odłożył je pod ścianę. Zaraz będzie musiał ruszyć przed oblicze ojca i wytłumaczyć swoje przedwczesne opuszczenie pola bitwy. Krótkim okrzykiem przywołał stajennego i nakazał mu nakarmić wierzchowca. Sam wziął się za to za obmywanie pancerza chłodną wodą z cebra i stajenną, szorstką szmatą. Starał się opóźnić jakoś moment spotkania z Hyperionem, choć wcale nie był tego świadom. Emocje już dawno zamilkły, zniknęły gdzieś w tle... Oglądał zza tej dziwnej i nierealistycznej mgły to, co mógłby czuć i zapewne by czuł gdyby sobie na to pozwolił: zawód, rozpacz i strach nad porządkiem świata, który właśnie ma runąć, nad sielanką, której on sam kopie grób, albo którą właśnie stara się jakoś nieudolnie zdobyć w bitewnym zgiełku, by cieszyć się nią, gdy już opadnie kurz i wojenny szał. Kilka zaschniętych, czerwonych smug nijak nie chciało dać się zmyć, zrezygnowany tytan odłożył więc zbroję na bok i ruszył na dziedziniec. Przekroczył złote bramy pałacu, wkraczając do cichej, spokojnej głównej sali, gdzie przy tronie kręcił się niespokojnie jego ojciec. Każdy krok odbijał się echem. - Ojcze. Hyperion podniósł oczy, na jego czole zarysowała się delikatna bruzda. - Co się stało, Heliosie? Odwołali Cię z pola bitwy? Tytan z gorzkim uśmiechem pokręcił głową, przeraźliwie pusty, z ciążącym mieczem u boku. - Chciałem Cię ostrzec. Trzeba wysłać gońca, lada chwila mogą przebić się przez naszą linię obrony, Zeus zaciągnął do armii sturękich. Jego gorzki, suchy głos ledwie dotarł do łapczywie nasłuchującego pana słońca i światłości. Brat Kronosa powoli podszedł do syna, spojrzał w jego niepewne, zakłopotane spojrzenie.
- Przepraszam, tato. Na chudych ramionach młodego blondyna rysowały się delikatnie mięśnie, powoli wybarwiały się również siniaki. Chłopiec opierał drewniany miecz o ziemię i unikał ojcowskiego spojrzenia, Hyperion oparł dłoń na jego ramieniu, jego spojrzenie było spokojne i jednocześnie niezwykle stanowcze: - Nie martw się, synu. Być może wygrasz kolejną walkę, obudzi się w Tobie jeszcze duch wojownika. I odszedł. A chłopiec patrzył, nie pierwszy i nie ostatni raz przegrał. Ale to właśnie pasmo porażek i powoli ginąca nadzieja na to, że kiedykolwiek stanie się godnym jego uwagi żołnierzem powoli gasła, był pewien tego, że nie jest dla ojca, wszechmocnego i potężnego, żadnym powodem do dumy, być może jedynie do wstydu. Jego chudziutkie palce zacisnęły się na drewnianej rękojeści, Helios zacisnął szczęki, wstrzymując łzy. Nie chciał walczyć, ale chciał, by tata był dumny, by był zadowolony, by ta kolejna, wygrana walka była teraz.
- Nie oczekiwałem, że zostaniesz na polu bitwy do końca. Kilku zwiadowców pozostało na zamku, poślij proszę jednego z nich z eskortą prosto do Kronosa. Helios skłonił się nisko, zaciskając w pięści schowane za plecami dłonie. Czubki jego palców rozświetliły się delikatnymi płomykami. Tak, jednak dziś coś poczuł. Gniew. Nie oczekiwałem, że zostaniesz na polu bitwy. Z grobową miną ruszył z powrotem na dziedziniec, spoglądając na wartowników wyglądających na trakt, na zamkniętą bramę. Jeszcze zamkniętą. Jego kroki wybijały stanowczy rytm, spojrzeniem rzucał gromy, gdy maszerował do koszarów. Nie zauważył nawet, gdy wokół niego roztoczył się delikatny chłód i mdły, biały blask. - Heliosie - delikatny głos Selene zdawał się być jakby utkany z delikatnych nici, które zerwać może byle podmuch wiatru. Tytan wiedział jednak, że to tylko pozory. Jego siostra była znacznie wytrzymalsza niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Zatrzymał się, by spojrzeć w jej zaniepokojone, błękitne oczy. - Selene. Przez krótką chwilę jego siostra milczała, jakby zbierając się na odwagę. Gwiazdy na jej czarnej sukni migotały niepewnie. - Co zrobiłeś, bracie? Co się z Tobą dzieje? Szczera troska w jej głosie przyprawiała go tylko o nieprzyjemną gulę w gardle, kusiła, bo mógłby wykrzyczeć całą swoją rozpacz tu i teraz, zyskać spokój... Ale tylko na kilka chwil, bo nic by to nie zmieniło. Pozostał by na tym samym miejscu na planszy, tak samo bezsilny, bezczynny i niegodny chwały, własnej domeny, wiecznie oczekujący na jakiś dar i zadanie, które doprowadzi go do chwały. - Nic nie zrobiłem, siostro. Tak jak zawsze, nic - warknął tylko z rozdrażnieniem, by obrócić się na pięcie i pozostawić panią księżyca zaniepokojoną i zmrożoną jakimiś nieprzyjemnymi wizjami. To bez znaczenia, czy coś widziała. To bez znaczenia, czy powie ojcu czy nie. Machina została uruchomiona i nic go już nie zatrzyma... Zeus pewnie właśnie przebija się przez linię obrony na polu bitwy, zaraz będzie mógł wkroczyć na niebiański trakt, zaraz, już za chwile może stać u ich bram, kiedy większość wojska jest już na polu bitwy. Nawet, jeśli ojciec zakuje go teraz w kajdany i uwięzi, dopóki nie rozwieje wątpliwości na temat oskarżeń Selene, to nic. Syn Kronosa przyjdzie i go uwolni. Po prostu plan się zmieni, kto inny zmieni układ władzy w pałacu. To nic. Gdy odwrócił się w drzwiach koszarów, siostry już nie było. Przywołał do siebie od razu dowódcę oddziału. - Arkadiosie, ojciec postanowił podjąć dodatkowe środki ostrożności. Masz wystawić resztę swoich zwiadowców na drodze do pałacu Kronosa. - Ale, panie, zagrożenie nie powinno przyjść z tamtej strony... Helios spojrzał na niego ostro. - Chcesz więc, bym przekazał ojcu, że wątpisz w jego doświadczenie oraz rozkazy? Wykonać. Skruszony dowódca zasalutował i oddalił się pospiesznie, widząc buchający z młodego tytana gniew. Zwiadowcy wyjadą z pałacu, jak gdyby wypełniali rozkaz i jechali zawiadomić Kronosa o przebiegu bitwy, ale nie dotrą do jego włości. A Hyperion będzie niedługo zbyt zajęty, by sprawdzić, czy rozkaz wykonano, jak należy. Dlatego też spokojnie ruszył na mury i z dłonią na rękojeści miecza czekał. Gdy w oddali dostrzegł ruch, kąciki jego warg uniosły się w lekkim uśmiechu. Szybko dostrzegł, że na proporcach widnieje symbol słońca, ich pałacu... W napięciu oczekiwał aż jeźdźcy zbliżą się do bram. - Zawiadom ojca, że zwiadowcy zmierzają na zamek. Ludzie rozstawieni, by zawiadamiać o zagrożeniu nadchodzącym z pola bitwy. Czyżby przejrzeli plan? Ktoś zbiegł z murów i pod czujnym okiem młodego tytana pobiegł do głównej sali. Im bliżej byli jednak jeźdźcy, tym więcej Helios dostrzegał niepokojących szczegółów - tarcze uniesione wysoko, zasłaniające pierś, spuszczone głowy, a i konie jakby pobudzone i niespokojne... Bramy rozwarły się, wpuszczając ich na dziedziniec akurat w chwili, gdy Hyperion wyszedł przed pałac. Helios zajął miejsce po jego prawicy, przezornie trzymając dłoń na rękojeści miecza. - Jakie wieści z pola bitwy? - zakrzyknął Hyperion, zamierając momentalnie, gdy przekraczający bramę "zwiadowcy" odsłonili zabarwione krwią płyty pancerzy i wypuścili oszczepy ku jego przybocznym, zręcznie omijając tytana światła i jego syna. Hyperion sięgnął po miecz, ale już po chwili ostrze leżało na ziemi, bo jego własny syn uderzył płazem w jego dłoń, pozbawiając go broni. Jeden z jeźdźców zeskoczył na ziemię, zrzucił przyduży hełm, odsłaniając długie, ciemne włosy, młodą twarz okoloną zarostem i wrogie, ostre spojrzenie. - Zeus - syknął tylko tytan, gdy poczuł na gardle ostrze miecza, który sam kazał wykuć dla syna. - W rzeczy samej - młody bóg uśmiechnął się tylko i skinął napiętemu jak struna i głodnemu zemsty przyszłemu władcy pałacu - Dotrzymuję swojego słowa, Heliosie. Odtąd domena słońca jest twoja, teraz twoja kolej.
4 notes · View notes
almahigan · 6 years
Text
Zachód słońca - rozdział 1, część 1
Tumblr media
PAKT ZAWIĄZANY
Zapadła noc. Słońce skryło się za nieboskłonem i w końcu młody tytan miał pewność, ze nie zostanie dostrzeżony przez strażnika niebios. Dla pewności zadbał jednak o to, by Hyperion był zajęty akurat w tej chwili. Młody, umięśniony wojownik podążał ledwo widoczną w ciemności ścieżką, prosto do niepozornej i niewielkiej jaskini. Wkroczył pod sklepienie i przez dłuższą chwilę szedł ciemnym tunelem, dłonią wodząc po jednej ze ścian. W końcu dostrzegł światło, nieśmiało płonący ogień. - Zeusie. Podjąłem decyzję. Otoczony przez poddanych i popleczników bóg uniósł wzrok i przeszył go świdrującym spojrzeniem. Wciąż miał niewiele mocy i sił, wciąż on, jako tytan, był od niego silniejszy i mógł go osłabić, mógł uczynić z tego spotkania pułapkę. - Pomogę Ci. Wtedy tez centaury i otaczające ich nimfy wznieśli kielich a na twarzy Zeusa pojawił się uśmiech, w jego spojrzeniu czaiło się jednak coś mrocznego i nieprzewidywalnego. Tytan nie mógł opędzić się od wrażenia, ze to spojrzenie - tak podobne do spojrzenia Kronosa - nie zwiastuje niczego dobrego a jedynie drapieżną chciwość. To nie miało już jednak żadnego znaczenia. Podjął decyzję i wkroczył na niepewną ścieżkę. Przekonany o tym, ze właśnie przypieczętował swoje przeznaczenie, odwrócił się na pięcie i odszedł. Nikt go nie pytał, nikt nie zatrzymywał, jakby podejrzewali, że każda kolejna sekunda może być jego porażką, jakby już dawno wykalkulowali jak dużo kładzie na szali. Nie mógł dać się przyłapać, nie mógł wrócić do domu zbyt późno. Odetchnął rześkim powietrzem, w którym nie dało się jeszcze wyczuć burzy i pewnym krokiem ruszył wzdłuż oliwnych krzewów do pozostawionego na polanie wierzchowca. - Wracamy, Pyroeisie. Siwy ogier zgiął szyję w rogal, czekając aż młody tytan zajmie miejsce na jego grzbiecie i z miejsca ruszył naprzód galopem, wzbijając tumany piachu, które w świetle księżyca wyglądały jak zasłony utkane z gwiazd. Wyskoczył w górę, wzlatując ku nieboskłonowi. ślepia siwka płonęły, w grzywie pełgały iskry, zdradzając szlachetną krew koni zaprzęgniętych do słonecznego rydwanu. W końcu pod kopytami ogiera znalazł się trakt, po którym codziennie przesuwało się słońce, przyspieszył i pomknął ku złocistemu pałacowi. Ciężkie kopyta zadźwięczały na bruku, tytan zwolnił konia stanowczym 'prrr' i pokierował go w stronę stajni. W boksach stały j cztery rumaki zaprzęgane przeważnie do rydwanu, właśnie zajmowały się kolacją. Tytan odstawił Pyroeisa na miejsce, sypiąc mu do żłoba paszy. Ogier był prezentem od ojca, gdyby nie to, ze Hyperion zaprzęgał tylko swoje stare, sprawdzone wierzchowce, mógłby odnaleźć się w prowadzeniu rydwanu. A teraz migotał tylko czasem na niebie niczym spadająca gwiazda, gdy galopował pod nim lub pod Selene, obserwując świat z góry. - Heliosie. Tytan zmarszczył czoło, delikatnie muskając chrapy ogiera. Może było już zbyt późno? Odwrócił się do ojca, udając obojętność. - Tak, ojcze? Hyperion wyglądał na szczerze zatroskanego, co sprawiało tylko, ze serce młodego tytana zdawało się pękać od nadmiaru sprzecznych emocji i narastającego żalu, ze niedługo staną po przeciwnych stronach barykady. - Okeanos ostrzegał mnie, ze na lądzie robi się coraz bardziej niebezpiecznie. Wiem, ze cięzko wytrzymać Ci bez wieczornych przejazdzek, ale staraj się nie oddalać od pałacu, dobrze? Helios przytaknął a zmęczony codzienną podrożą przez nieboskłon Hyperion ruszył do pałacu, by najpewniej odpocząć i przespać się przed kolejnym świtem. By stać się nieobecnym, jak zawsze... Czasem pan słońca, jego ojciec, zdawał się być nieśmiało mrugającym gwiazdkami, które pojawiały się tylko raz na jaki czas i znikały niż wiecznie płonącym i silnym słońcem. Być może dlatego, ze tutaj był już tylko ciemnością, bo gasł, gdy docierał do domu, zostawiał ich samych sobie, raz na jakiś czas martwiąc się i pojawiając znienacka na kilka minut. Pyroeis trącił go chrapami, jakby zaniepokojony tym, co dostrzegł w oczach młodego tytana. Nie. Nie będzie się wahał. To był urywek. To była iskra a on przez całe życie potrzebował ciepła płomieni.
1 note · View note
almahigan · 6 years
Text
Zachód słońca - prolog
Tumblr media
Był samotny. Tak przeraźliwie samotny, że zdawał się pamiętać każdy skrawek rozmowy, każdą wymianę zdań, jak głodujący, który nie wie, kiedy kolejny raz zasiądzie do stołu. Tak przeraźliwie samotny, że zwiedził swój dom już tysiące razy niczym muzeum, znał każdy jego centymetr, każdą zadrę i pieczołowicie hodował kurz, czekając aż ktoś zwróci mu uwagę. Jego skrzynka na listy była codziennie zapełniona kopertami od niego do niego i kilkoma rachunkami, którymi zajmował się milczący księgowy, którego pan domu właściwie nie widywał. Czasem przychodziła tylko gosposia, która gotowała jakiś obiad, opowiadała o swoich dzieciach a on udawał przed nią, że naprawdę musi jeść... Choć przecież wcale tego nie potrzebował. Bogowie nie odczuwali głodu. Ale słuchał z pełnym zaangażowaniem i starał się odpowiadać, choć jego kucharka wcale sobie tego nie życzyła i niejednokrotnie zamykała już mu usta pytaniem "A czy pan ma dzieci? Nie? To co pan może wiedzieć...".
Był samotny, bo na ganku, na piętrze, w salonie stał tylko jeden fotel. A na tym fotelu starzec w białej koszuli w wyblakłe flamingi, przetartych jeansach i klapkach. W jego błękitnych oczach nie pełgało żadne światło, między jasnymi, blond włosami prześwitywała siwizna. Mężczyzna, który przez cały dzień śledził ruch słońca po nieboskłonie a nocą wracał do łóżka, by udawać, że śni... Choć od wielu miesięcy nie zmrużył oka, nie mogąc pozbyć się tej bolesnej zadry w sercu, która pchała go tylko w koszmary.
Był ostatnim ze swego rodu, który mógł jeszcze coś znaczyć. A skończył jako nikt, jako starzec odgrywający człowieka i wpatrujący się w niebo. Niczym rasowy szaleniec o koncie z siedmioma zerami, z akcjami ze sprzedaży paneli solarnych i żarówek, a więc nawet jego bogactwo zdawało się kpić z przeszłości. Nie dawało mu zapomnieć... Więc nie wydawał nic; tylko jego księgowy opłacał rachunki, posiłki i gosposię. On nie śmiał nawet spojrzeć sobie w oczy.
Był głupcem. Może powinien był stanąć po stronie niesprawiedliwego i żądnego władzy Kronosa? Pozostać wśród tytanów i gnić z bezczynności w pięknym, niebiańskim dworze? Blade palce zacisnęły się na poręczy fotela, gdy tylko pomyślał o tym, jak głupi był, podejrzewając, że nikt nigdy nie zechce zagarnąć jego dziedzictwa i bogactwa, nikt nie spojrzy na pałac za horyzontem, na cztery rącze i charakterne konie o płomienistych grzywach, śnieżnobiałych, migoczących bokach, na władzę nad życiem i śmiercią ludzkości, na tak ważną rolę... Jego knykcie pobielały a na szczytach dłoni zapłonęły ogniki.
Może i był głupi, może naiwny, ale nie był jeszcze dość słaby, by do końca swoich dni się temu przyglądać. Sprawiedliwość Cię znajdzie, synu Zeusa. Bo ty spojrzałeś i jako jeden z wielu i nie byłeś w stanie się powstrzymać.
4 notes · View notes
almahigan · 6 years
Photo
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
1 note · View note
almahigan · 7 years
Photo
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Playing with simple background again~
3 notes · View notes