Tumgik
totylkoproba · 9 months
Text
Note to self: pora przestać czytać młodzieżowe książki z dorosłymi oczekiwaniami.
Taka myśl mnie naszła najpierw po przeczytaniu "Byliśmy łgarzami" E. Lockhart i teraz powróciła po "Nocnych godzinach" Marty Bijan.
I druga refleksja: czy to jest jakaś maniera typowa dla gatunku, że autorki praktycznie nie piszą zakończeń? W tych książkach nie ma ostatniego aktu. Jest kulminacja, plot twist - u Lockhart przewidywalny do bólu i grubymi nićmi szyty, odgadłam go w okolicach setnej strony; u Bijan z kolei bardziej nastawiony na szokowanie, niż przemyślany fabularnie - a potem jakieś kilka marnych stron, i dziękujemy, do widzenia. I ja rozumiem chęć zostawienia czytelnika z niedosytem, zachowania kilku niedopowiedzianych kwestii czy nawet otwartego zakończenia... ale to też trzeba by napisać! Jeśli tego zakończenia po prostu nie ma, to ja, jako czytelniczka, odkładam taką książkę z "aha" i przewracaniem oczami, i rzucam w kąt. Bo z jakiej racji ja mam dbać o tych bohaterów, jeśli sam autor o nich nie dba?
Wielka kulminacja bez rozwinięcia w ostatnim akcie traci na znaczeniu. Jeśli nie niesie za sobą żadnych skutków dla postaci - a skoro tego nie obserwujemy, to nie niesie, bo, jak zawsze powtarzam sama sobie, to, co niespisane, nie istnieje - to czy była w ogóle potrzebna? "Nocne godziny" jak dla mnie mogłyby się skończyć na rozdziale XXVIII, wszystko, co wydarzyło się na ostatnich dwudziestu stronach było opowiedziane po łebkach, pozbawione konsekwencji, napięcia, sensu; napisane jakby rzutem na taśmę, byle do końca.
I może to jest celowy zabieg artystyczny. Ale ja nie cierpię go z perspektywy czytelniczej, a z perspektywy pisarskiej, po prostu kompletnie nie rozumiem.
0 notes
totylkoproba · 11 months
Text
Piszę tekst, którego kompletnie nie miałam w planach, ale cóż, z weną się nie dyskutuje. Tekst miał być w założeniu fluffem, ciepłą historią na jesienne niepogody w ramach walki z listopadową depresją; ot, taką niepoważną historyjką z dużą dozą czułości i lekkim zabarwieniem erotycznym. Taki był plan.
Obecnie w tym tekście znajduje się głowa. Ludzka. Odcięta. Leży na podłodze i patrzy na bohatera.
A trochę się z siebie śmieję i trochę jestem z siebie dumna, bo wychodzi mi z tego najmroczniejsza opowieść, którą kiedykolwiek stworzyłam... ale głównie jednak myślę o tym, jak bardzo kocham to durne hobby, jakim jest pisanie, i jak bardzo się cieszę, że do niego wróciłam. Uwielbiam ten moment, w którym coś powstaje z niczego i wkraczam na drogę, nie mając pojęcia, dokąd mnie ona zaprowadzi.
Niech prowadzi, gdzie chce!
0 notes
totylkoproba · 11 months
Text
Dwie pisarsko-fandomowe myśli dnia dzisiejszego:
Pierwsza: jest we mnie mała dziewczynka, która buńczucznie mówiła członkom rodziny, gdy nie mieli czasu czytać jej książeczek, że sama się nauczy, i sama będzie czytała, i nikogo nie będzie prosić. Dziś ta sama dziewczynka widząc posuchę w fandomie myśli równie buńczucznie: nie chcecie mi pisać porządnych fabularnych tekstów? Sama to zrobię, sama sobie napiszę, i tyle!
Bądź zmianą, którą chcesz widzieć w świecie. Czy coś w tym stylu.
Druga: chciałabym napisać coś własnego, coś z sensem, i może potencjałem, żeby potem coś z tym zrobić, ale najpierw musiałabym się wyleczyć z jedynego tematu, który tkwi mi w głowie, i nucę tej mojej niepotrzebnej fascynacji czułą piosenkę, że musi mi to przejść, i minąć mi miłość i inne słowa.
Ale nie mija, i co zrobić.
0 notes
totylkoproba · 1 year
Text
Skończyłam tekst, który trzymał mnie w garści i miał na wyłączność przez ostatnich pięć miesięcy mniej więcej. Została mi ostatnia edycja, ale to w sumie bardziej formalność niż praca jakkolwiek twórcza.
No i super. Tylko teraz nie wiem, co robić i jak żyć.
W dziewiarskim kontekście nazwałabym to syndromem pustych drutów, panicznie nabrałabym oczka na jakieś banalne skarpetki i rzuciłabym się w przepaści Ravelry. Jak sobie poradzić z tą pustką pisarsko?
Co teraz pisać? To, co powinnam? To, co czeka od lat? To, co jest tylko zarysem, ale może mieć potencjał? Jeszcze coś innego?
I dlaczego ten dylemat jest silniejszy niż duma?
0 notes
totylkoproba · 1 year
Text
Jest nieciekawie, więc uprawiam eskapizm. Nie mogę uciec fizycznie, więc uciekam w głąb własnej głowy, własnej wyobraźni; piszę, dziś nawet dużo, meta jest na horyzoncie, a jak nie piszę, to sobie wyobrażam. I wtedy wszystko jest okej. Najgorzej gdy muszę się skupić na rzeczywistości, rzeczywistość jest pod wieloma względami do bani, dlatego ignoruję ją jak mogę.
Ostatnio naprawdę przydałyby mi się trzydniowe weekendy.
Korci mnie, żeby pójść na zwolnienie, ale wiem, że powrót z niego bolałby chyba jeszcze bardziej, więc dzielnie walczę ze sobą, póki co.
1 note · View note
totylkoproba · 1 year
Text
To uczucie, kiedy masz ochotę coś przeczytać, ale nic - żadna książka, żaden fik - ci nie odpowiada, bo tak naprawdę jedynym, czego potrzebujesz, jest ten jeden tekst. Twój własny. Niedokończony.
Jakie to niesprawiedliwe, że nie chce się zmaterializować przed twoimi oczami, tylko domaga się, żeby go napisać.
0 notes
totylkoproba · 1 year
Text
Na froncie zdrowotnym dzieją się rzeczy, których się nie spodziewałam. Właściwie wydarzą się dopiero za dwa tygodnie, ale mimo to - a może właśnie dlatego - nie mogę przestać o nich myśleć. Przygotowuję się mentalnie, czytam, planuję, dokonuję niezbędnych zakupów i wyobrażam sobie, jak to będzie - za dwa tygodnie, ale też za rok, dwa, pięć, dziesięć lat... 
Dostanę metodę odraczania nieuniknionego i to mnie oczywiście cieszy, ale jednocześnie od dawna tak wiele nie myślałam o nieuniknionym. Okej, miałam zrywy gorszego samopoczucia, ale raczej to kontrolowałam. I teraz trochę boję się, że korzyści fizyczne nadejdą kosztem strat mentalnych. 
Jasne, będę się w stanie przyzwyczaić do wszystkiego. Ale ile potrwa okres przyzwyczajania się? 
Chciałabym móc wyłączyć myślenie, choć na chwilę. 
0 notes
totylkoproba · 1 year
Text
Życiowo: śniła mi się miejscowość, w której byłam na wycieczce klasowej w podstawówce. Dziwne; nie myślałam o niej od lat. Dziś, natchniona tym powracającym wspomnieniem, obejrzałam zdjęcia z tamtego wyjazdu i uderzyło mnie, że w czerwcu minie od niego dwadzieścia lat. Szmat czasu. Myślę o dziewczynce, którą wtedy byłam, która jednocześnie spędzała wspaniały czas i zmagała się z rzeczami, o których - jak czuła - nikomu nie mogła powiedzieć. Myślę i mam ochotę przytulić ją z całej siły. Obiecać, że wszystko minie, poprawi się i nawet nie zostawi blizn. Powiedzieć jej już wtedy, że później będzie lepiej. 
Pisarsko: taki paradoks - czasem napiszesz dwa tysiące słów i zamykasz plik bez entuzjazmu i ze wzruszeniem ramion. Czasem napiszesz dwa akapity i to wystarczy, żeby satysfakcja niosła cię jak na skrzydłach. Ilość kontra jakość? Być może. Dziś w każdym razie był ten drugi typ dnia. 
0 notes
totylkoproba · 1 year
Text
Oduczyłam się bezczynności. Nawet w weekendy i na urlopie mam nieznośną potrzebę produktywności, nie jestem w stanie bezczynnie odpoczywać, muszę coś robić, mieć zajęte ręce i myśli. Ciągle coś. Działanie w dowolnej formie i kształcie, mogę pielić grządki, sprzątać, czytać, pisać, dziergać, cokolwiek - ale muszę być działać, bo bezczynność przyprawia mnie o dyskomfort i wyrzuty sumienia. 
Ale zaczął się sezon wiosenno-letni, najlepsze miesiące roku, długie wieczory i słońce powoli chowające się za lasem, a ja dziś po raz pierwszy wyszłam z domu o zmroku i do zachodu słońca zupełnie bezczynnie spacerowałam pomiędzy szpalerami drzew, wyznaczającymi granice małego świata. Było zimno, ale świecił księżyc, słońce powoli gasło, słychać było ludzi w oddali, a powietrze pachniało czeremchą. Odetchnęłam. Spokojnie i bezczynnie. 
Bezczynność stała się dla mnie wyzwaniem i luksusem zarazem. Sama nie wiem, dlaczego. 
0 notes
totylkoproba · 1 year
Text
Są takie teksty, które wyrzucają mnie na emocjonalną karuzelę. Widzę aktualizację i mam serce w gardle, i boję się kliknąć, bo wiem, że literacko to będzie bez zarzutu, ale emocjonalnie przejedzie po mnie jak walec. Są teksty, które najpierw scrolluję jak ostatni tchórz, żeby wiedzieć, czego się spodziewać, i wreszcie czytam wstrzymując oddech, a czytanie boli. 
I przez moment zielenieję z zazdrości wobec ich autorów, bo też bym chciała umieć tak pisać. 
Ale potem myślę, że tak serio: naprawdę bym chciała? Czy jednak nie wolę, żeby ludzie widząc moje aktualizacje czuli czystą ekscytację zamiast tej ambiwalencji? Jestem raczej prostą dziewczyną, która chce dawać innym radość i relaks, happy endy i fix-ity, a nie stres, choćby był literacko najpiękniejszy. Ale z drugiej strony, jeśli nie chwytasz czytelnika za gardło i nie zapewniasz mu skrajnych emocji, to czy twoje pisanie jest cokolwiek warte? 
Trwa we mnie ta wojna angstu z fluffem, jak wojna poezji z prozą, literatury wysokiej z popularną, ambicji z przyjemnością. Wojna postu z karnawałem? Trochę tak. 
0 notes
totylkoproba · 1 year
Text
Słowo dnia: NARRACJA. Dobra, przemyślana narracja, skonstruowana tak, że powieść nie potrzebuje wartkiej akcji i porywających dialogów; narracja, w której się zanurzasz i którą, jako czytelnik, przesiąkasz. Mam taką czytelniczą przypadłość - gdy narracja jest wyrazista, chłonę ją jak gąbka, odrywam się od lektury i formułuję myśli w stylu właśnie przeczytanej narracji. I czytelniczo ten rok upływa mi generalnie pod znakiem dobrej narracji, ale jej niekwestionowaną królową jest Shirley Jackson. 
Skończyłam “Zawsze mieszkałyśmy w zamku” i jestem oczarowana. Już w “Nawiedzonym domu na wzgórzu” narracja mi się podobała, ale tutaj - to już jest majstersztyk. 
0 notes
totylkoproba · 1 year
Text
Największym osiągnięciem dnia było znalezienie nowej, lepszej nazwy playlisty stworzonej dla aktualnie pisanego WIP-a. 
(Coś tam również faktycznie napisałam, ale jednak playlista wygrywa.)
0 notes
totylkoproba · 1 year
Text
Chyba znowu rozstanę się z moim długaśnym, spędzającym mi sen z powiek WIP-em na czas bliżej nieokreślony. Spotify dało mi znak z niebios i piosenkę idealną dla innego tekstu, w którym grzebię od jesieni, na który nikt nie czeka i który nikogo nie obchodzi, i nagle myślę, co tam kudosy, komentarze i kliki, co tam ambitne plany, żeby zamknąć temat do lata, skoro nowe kusi i błyszczy? 
Garstka moich czytelników raczej nie doceniłaby takiego wyjaśnienia, ale to naprawdę wszystko wina Spotify. 
0 notes
totylkoproba · 1 year
Text
Jeszcze parę zdań co do “Muchomorów w cukrze”, żebym mogła wyrzucić je z głowy i zająć się czymś pożytecznym: cała ta książka jest jak długi, gorący letni dzień. Sprawdzasz rano prognozy, zapowiadają burzę. Wyczekujesz jej więc cały boży dzień, a powietrze wciąż stoi, wciąż jest skwar, słońce świeci, jakby nigdy nie miało przestać, i czekasz na tę burzę, i czekasz, godziny mijają, a ona nie przychodzi...
I tak mniej więcej wyglądało czytanie tej książki. 
Okładka obiecuje tajemnice i thriller. Narratorka spojleruje od pierwszych stron, że TO SIĘ ŹLE SKOŃCZY, i nawet się z tym nie kryje. Ale potem mamy lato - sielskie, anielskie, klimatyczne lato na odludziu, w które może wkrada się trochę ekscentryzmu w postaci Adama, ale tak poza tym? To lato, którego sama bym sobie życzyła! Strona setna, sto pięćdziesiąta, dwusetna, a tam wciąż poza miłosnymi rozterkami narratorki zero złowrogości, dramy czy napięcia. I ja nie mówię, że to się źle czytało, bo czytało się świetnie, to książka do połknięcia w dwa dni. Ale ja od połowy czekałam, aż coś się wreszcie wydarzy, a się nie działo. Atmosfera zagęszcza się jakieś sześćdziesiąt stron do końca, finał eksploduje jak supernowa i... i tyle? Już? Serio? 
Tak więc głównym moim zarzutem do tej książki byłoby rozłożenie akcentów i konstrukcja intrygi, bo ja bym wolała dostać już w połowie jakieś strzelby Czechowa, czerwone lampki i podejrzenia, zamiast tych romantycznych rozkminek, na które jestem chyba trochę za stara i/lub za bardzo aromantyczna. Może przy innym układzie wypadłoby to bardziej naturalnie, a tak, miałam trochę wrażenie, że drugi akt jest nadmiernie rozciągnięty, a trzeci, dla odmiany, za bardzo skrócony. A może po prostu chciałabym dostać więcej thrillera psychologicznego a mniej obyczajówki? Też możliwe. 
Jak zawsze są tu te wszystkie pułapki narracji pierwszoosobowej, która sprawia, że tylko narratorkę poznajemy do głębi, a pozostałe postaci - poza dobrze zarysowanym Adamem - trochę się ze sobą zlewają. Narracja ta sprawia też, że najbardziej dramatyczne IMHO wydarzenie finału rozgrywa się off-screen - aż jęknęłam z żalu, gdy narratorka trafiła do Domku już po scenie, która mogła być mocna i poruszająca - ale jej nie zobaczyliśmy! Ech, ech. Wielka szkoda. 
Co ciekawe, dla mnie największym plusem tej książki są klisze i motywy dobrze znane, bo tam pobrzmiewają trochę echa powieści YA, które wyprały mi psychikę, gdy byłam nastolatką. Są tu więc te wszystkie lekko toksyczne przyjaźnie, osoba dotąd niewidzialna zostaje zaadoptowana przez paczkę super ludzi, mamy matki martwe, matki nieobecne, dzieciaki z rozbitych rodzin lgnące do przyjaciół jak do jedynej stałej w popieprzonym życiu, jest strach przez zmianami i przyszłością, i tak dalej, i tak dalej. Ja to lubię, na tym się wychowałam, to mnie ukształtowało. Poza tym zawsze na plus reprezentacja aro/ace i rozłożenie akcentów nie stawiające relacji romantycznych w centrum. No i klimat, największa zaleta tej książki, klimat zbudowany dokładnie tak, jak się tego spodziewałam po autorce, która dała mi moją ukochaną metaforę lata rosnącego w gardle. To jest dokładnie takie lato i czytając, przeniosłam się do niego, więc finalnie mogę marudzić, ale to była jedna z najprzyjemniejszych lektur w tym roku. 
Myślę też, że niejeden czytelnik z grupy docelowej - czyli młodszy ode mnie o kilkanaście lat - znajdzie w “Muchomorach...” swoją jedyną, najważniejszą, świętą księgę, którą się potem wozi po akademikach i wynajmowanych mieszkaniach i czyta po raz tysięczny w trudnych chwilach. Bo to jest ten typ literatury, egzystencjalne YA w formie czystej. Dobrze, że po polsku. 
I choć wolałabym, żeby Marta Bijan coś nowego nagrała, to jeśli z pisaniem bardziej jej po drodze - też dobrze. Chętnie coś jeszcze od niej przeczytam. 
1 note · View note
totylkoproba · 1 year
Text
Skończyłam czytać “Muchomory w cukrze” Marty Bijan i może potem napiszę o nich coś więcej, ale na razie nie mogę, bo tęsknota rośnie mi w gardle. Tęsknota za latem. Takim prawdziwym, niekończącym się, wiecznym latem, którego doświadczają tylko ludzie młodzi i wolni, nieskrępowani jeszcze dwudziestoma kilkoma dniami urlopu do wykorzystania przez cały rok. Latem, które wydawało się wiecznością, tkwiło poza czasem i nic oprócz niego nie miało znaczenia. Długie dni, gorące noce; duszne powietrze i wyczekiwana, wciąż nienadchodząca burza; ciepłe wody rzeki wokół kostek i ogłuszające cykanie świerszczy, nietoperze jak ciemne smugi na tle szarzejącego nieba, poczucie nieskończoności. 
Tęsknię. Tęsknię do szaleństwa, a jest dopiero kwiecień, a latem, gdy nadejdzie będzie trzeba dysponować rozsądnie i z rozwagą, bez śladu tej cudownej, straconej, młodzieńczej beztroski. 
Ale posadziłam już dziś pelargonie na parapecie w kuchni. I wyglądają jak obietnica. 
2 notes · View notes
totylkoproba · 1 year
Text
Nie powinnam myśleć o pewnych rzeczach na tym poziomie psychicznego zmęczenia. 
Ale myślę i tak. 
O tym, co pewnie nienaprawialne. O tym, że czasem faktycznie nie można mocą żadną wykrzyczanych (napisanych) cofnąć słów. O tym, na ile ochrona samej sobie jest brakiem empatii, i na ile zachowywanie neutralności jest tchórzostwem, o którym wszyscy myślą źle. O tym, czy powierzchowność i płytkość jest równoznaczna jest hipokryzją i dulszczyzną. O tym, jaka ta rodzina jest teraz i co z niej kiedyś zostanie i ile w tym mojej winy. 
Desperacko potrzebuję dnia ciszy i milczenia, dnia z samą sobą, bez interakcji, bez grania społecznych ról. Ale go nie dostanę, bo jutro wracam do pracy. Obym przetrwała do następnego weekendu. 
0 notes
totylkoproba · 1 year
Text
Bilans dwóch tygodni urlopu: niecierpek nie przeżył mojej nieobecności, baterie społeczne mam na wyczerpaniu i irracjonalnie stresuję się powrotem do pracy. Ale było dobrze, odpoczęłam, więc w sumie na plus. 
Tylko jak teraz wrócić do rzeczywistości? 
0 notes