Don't wanna be here? Send us removal request.
Text
today i've been so many people
it's tiring
cozy though bittersweet
strangers to me
how come
how scary it is
to morph
to someone else
how difficult it is
to find myself
0 notes
Text
it would be wonderful if i could delete this tumblr but i forgot the password so let it be for another month
0 notes
Text
should i take pills every time i get to question
my life choices
should i live happily
0 notes
Text
0 notes
Text
czy powinnam brać leki za każdym razem gdy zaczynam kwestionować
moje wybory życiowe
czy powinnam być szczęśliwa
0 notes
Photo
2 notes
·
View notes
Text
początek
Koniec każdego dnia, to dla mnie nowe rodzaje samotności do zaakceptowania.
Lekkie od braku doświadczeń poranki nie trwają długo, z każdym spotkaniem robi się gdzieś w okolicach klatki piersiowej tylko ciężej i ciężej. Dźwigam to wszystko, bo na tym polega błogosławieństwo trwającego dnia, prawda? Pełnoprawny dzień oznacza, że miało się motywację do brnięcia dalej.
I dzisiaj byłam całkiem dzielna w tym brnięciu! Miałam wrażenie, że już opanowałam tę sztuk��. Myślałam, że potrafię nie czuć się samotna, twierdziłam, że dotrzymuję sobie towarzystwa. Tylko, że ktoś wyzerował stopień jasności za oknem wraz z kontrastem i paroma innymi funkcjami edycji obrazu, tak, że jedynym jaśniejącym punktem w moim pokoju stał się niezdrowo biały monitor komputera. Nieświadome przeglądanie Internetu zamieniło się w coraz to bardziej świadome zerkanie w prawą dolną część ekranu i wtedy zrozumiałam, że koniec każdego dnia, to dla mnie nowe rodzaje samotności do zaakceptowania.
Dwudziesta druga piętnaście – słyszałam o Kopciuszku, który po północy brutalnie wracał do poprzednich łachmanów, słyszałam o pięknych księżniczkach zamieniających się w łabędzie po zachodzie słońca, ale moja historia to historia dziecinnej dziewiętnastolatki ze stuletnim sercem, której odwaga we własne jestestwo pod wieczór chwieje się i rozpada wobec całego korowodu samotności, które przychodzą wtedy nieproszone.
Musiały prześlizgnąć się do mnie między oglądaniem serialu, a śmianiem się z głupich memów, teraz zaś najzwyczajniej uwiesiły się mojej duszy.
To niezbyt rozwijające towarzystwo: wczoraj dumny upiór nadający mi uroczyście tytuł „Największego Rozczarowania Rodziny", dziś złośliwa ciotka, która przywlokła ze sobą całe torby przypadkowych traum z dzieciństwa, jutro kto wie, może przygnębiony wszystkim i wszystkimi egocentryczny raper, którego spojrzenie hipnotyzuje mnie myślą „gdziekolwiek bym się nie znalazła, nigdzie się nie odnajdę". Zawsze jestem przerażona na widok tych indywiduów, gdy zakradają się gdzieś zza klawiatury. Ale jednego nie mogę im odmówić, te samotności to moje najwierniejsze towarzystwo.
Dwudziesta druga czterdzieści trzy – może jeszcze to nie koniec? Jeszcze jakoś wykorzystam ten dzień, prawda? Udaję, że nie czuję utkwionego w moje plecy wzroku, któregoś z natarczywych gości. Równocześnie buntowniczo wzruszam ramionami – niech widzą, że zaraz z nimi skończę! Zaraz wymyślę rozwiązanie!
A tymczasem czuję się coraz mniejsza i coraz częściej loguję się na Facebooka. Tak właściwie po co tam weszłam? Na stronie głównej widać wszystkich, ale nie ma tu nic dla mnie. Wylogowuję się. Przecież tak nie może być! Może coś się zmieni. Musi się coś zmienić! Gdyby tylko ktoś napisał, poprosił o coś - nagły zwrot akcji. Tylko tyle potrzeba, by już dalej się jakoś wydostać samej. Potrzebuję bodźca, by zacząć. Loguję się znowu. Tylko tyle potrzeba... ale cud się nie wydarzy. Loguję się ponownie i ponownie. I co z tego, że czuję się ze mną czy moim brakiem powiadomień coraz bardziej nędzna? Jedna wiadomość z zewnątrz wszystko by zrekompensowała. Zaloguję się jeszcze raz...
Mój umysł nareszcie zdołał złapać mnie za rękę. Zaskoczył mnie ten nagły gest obronny z mojej lepszej strony. I już szybko odzyskałam względną świadomość. Jak mogłam wpaść do tego błędnego kregu? Teraz, gdy wszystkie samotności tak uważnie mnie obserwują!
- Napisz do kogoś, zawołaj rodziców, ale dobrze wiesz, że nie masz prawa ani możliwości sprawić, by powiedzieli ci słowa, które tak bardzo chcesz usłyszeć. Może kiedyś, ktoś, ale potrzebujesz pocieszenia teraz! Masz tylko teraz. Masz tylko siebie. – Nieprzekonana do końca pokiwałam głową, bo to były rozsądne argumenty, tylko jakoś tak smutno brzmiące.
Prawda jest taka i czułam to głęboko, że nie byłoby żadnych nalotów samotności, żadnych litanii logowań o cudowne pojawienie się towarzyskiej deus ex machina, gdybym najzwyczajniej w świecie przestała używać słowa „tylko" i pozostawiła odważne „masz siebie".
Czasami jednak jest to boleśnie wręcz niemożliwe.
Dwudziesta trzecia dwadzieścia cztery – niby wiem, z czym mam skończyć. Skasować włączone witryny, wyłączyć komputer, umyć się i położyć spać. Ale to właśnie te najprostsze czynności urosły w moich oczach do potężnych kamieni milowych. A na to nie mam siły. Nie mam też nadziei, że to cokolwiek będzie znaczyło. Mycie zębów, gdy i tak nie będę miała się do kogo uśmiechnąć? Zasypianie, gdy ostatecznie i tak umrę w samotności? Te absurdalne, aż do poczucia zażenowania myśli, wydają się wysoce prawdopodobne w takich chwilach. W chwilach , gdy teoretycznie dorosła dziewczyna, swoje wakacje już któryś tydzień z kolei spędza zaszyta w pokoju i do największych osiągnięć zalicza zręczne wyminięcie ostrych słów rodziców na trasie między kuchnią a toaletą.
Za trzy minuty północ – ale przynajmniej mam nad sobą te same gwiazdy co tylu innych ludzi na świecie. Żałosne czy nie, ale naprawę jest mi lepiej, gdy o tym myślę. Chciałabym coś wykrzyczeć w kierunku tych gwiazd. Chciałabym być wysłuchana. Naiwne? Nie, bo to się nie zamieni w jutrzejszy powód do śmiechu.
Boję się, że gdy już mnie nie będzie, to, co po mnie pozostanie to cholernie duszący pakiet pobieżnie wydanych opinii, łatek odwiecznie związanych z niby afirmatywnym lecz lekceważącym w jakiś głębszy sposób stwierdzeniem „grzeczna dziewczynka". Więc postanowiłam, że zostawię po sobie ten krzyk. Musi do kogoś dotrzeć!
Dwadzieścia dziewięć minut po północy – tylko jakich słów powinnam użyć? Za dużo tłumionych myśli, chce się teraz wydostać, bym wiedziała, co zasługuje na to, by wyjść pierwsze. Słowa, dlaczego teraz nie przychodzą?
Za dwadzieścia pierwsza - nie potrafię, nie powinnam. Gdy chcę gwałtownie zawalczyć o prawo do bycia wysłuchaną, równocześnie moje ramiona opadają coraz bardziej w dół od ciężaru serca. Jest mi tak szaleńczo wstyd. Nikt nie powinien usłyszeć mojego głosu, nie mam nic do powiedzenia. Nie mam prawa. Jestem tak samotna, że dosłownie usycham z tęsknoty za kimś. Jestem tak samotna, że czuję się odrażająca... Nikt nie powinien być dręczony tym brzydkim "ja".
Pierwsza – dosyć z tą toksyczną... w każdym razie z tym wszystkim, co przyszło do mnie wraz z codzienną dawką samotności. To koniec! Koniec agonii.
Dziewięć minut po pierwszej – koniec! Koniec! Koniec!
Jedenaście minut po pierwszej – w końcu znalazło się we mnie miejsce na senność. Jest już późno, czuję to. Czuję też, że jest mi lżej. Coś potwornie przerażającego wyszło z mojego pokoju i nawet nie do końca pamiętam co to było. Pozostał wstyd, że dałam się tak łatwo kontrolować. I pozostał gorzki posmak jakiegoś innego wstydu – dlaczego to znowu byłam ja?
Czas przejść do początku. Czas zacząć od nowa. Czas dzielnie lecz i z sympatią walczyć o własną akceptację.
Pewnie przy okazji tego początku, nie zlecą się chóry aniołów zwiastujących przełomowe powiadomienie na niebieskim pasku piekielnego medium, ale to może być początek, gdy polubię siebie. To może być czas, gdy łagodnie wezmę się za rękę, powiem „wszystko dobrze" i uśmiechnę się szczerze.
W końcu będę miała aż siebie.
Ósma trzydzieści -
5 notes
·
View notes