Tumgik
#zaklinam czas
linkemon · 3 years
Text
ᴍᴀɢɪᴄᴢɴʏ ᴋᴏᴄɪᴏᴌᴇᴋ/ʙᴀᴋᴜɢᴏ̄ ᴋᴀᴛsᴜᴋɪ/ᴢᴀɴɪᴍ ᴄɪᴇ̨ ᴘᴏᴢɴᴀᴌ
Tumblr media
Masterlist z resztą scenariuszy z serii
Magiczny Kociołek czyli Baśniowe scenariusze z BNHA
"Katsuki kolejny raz przeżywał w głowie ten sam scenariusz. Znów budził się wśród okrzyków przerażenia służby. Pamiętał przeklęty poranek jakby to było wczoraj. Patrzył, jak wielka budowla pustoszeje. W pałacu został tylko on i przemienieni poddani. Nie odeszli. Mieli nadzieję, że uda mu się odczynić czar. Wiele razy próbował uciec, ale nie mógł. Jakaś niewidzialna siła przyciągała go z powrotem. Im dalej od niebieskiej róży się znajdował, tym gorzej się czuł.Pogładził szklane naczynie, widząc, jak opada kolejny płatek. Czy tak smakował strach?"
Król Katsuki poprawił spadającą z głowy koronę. Strzelił palcem w zapinkę płaszcza, aż wydała z siebie cichy dźwięk. Próbował zrobić cokolwiek, by wytrzymać do końca cotygodniowej męczarni. Miał ogromną ochotę zedrzeć z siebie całe to cholerne ubranie. Zaczynając od gryzącej koszuli, a na niewygodnych butach kończąc. Gruby, czerwony materiał spowijał całe jego plecy. Letni upał dawał mu się we znaki. Nie pomagał fakt, że żaden z interesantów na audiencji nie wzbudził jego zainteresowania. Każdy z nich powtarzał to samo. Brakowało im pieniędzy, ziemi albo jednego i drugiego. Oprócz tego trafiło się kilka sąsiedzkich sporów. Poddani oczekiwali, że je rozsądzi. Tak jakby miał jakikolwiek wgląd w ich życie...
Znudzony oparł nogę na podłokietniku. Odrzucił głowę w tył, ostentacyjnie ziewając. Niech sobie myślą, co chcą. Nikt nie odważy się zwrócić mu uwagi. Chciał wyjść na zewnątrz i zaczerpnąć świeżego powietrza. Może też wyzwać kogoś na pojedynek. Poczuć znów ciężar rękojeści miecza. Zawalczyć z przeciwnikiem w wirującym tańcu ostrzy. Usłyszeć szczęk broni. Niemalże mógł ujrzeć blask stali w jasnym słońcu. Zdążyłby jeszcze porządnie potrenować. Wypróbować nowe ataki. Wróciłby spocony oraz zmęczony, ale szczęśliwy. Walka była jedyną rzeczą, która dawała mu poczucie, że żyje. Po śmierci rodziców przejął tron. Od tamtej pory nie miał ani chwili spokoju. Spadły na niego obowiązki, których wcale nie chciał. Gdyby nie to, że pilnowało go tak wielu dostojników ze strażą, uciekłby z pałacu. Zostałby najemnikiem i mógłby wieść przyjemne życie. Nie obchodziło go, co się dzieje z ludźmi. Nie znał ich osobiście. Jawili się jako nieznośne cyferki na dokumentach albo nudne jednostki na spotkaniach takich jak to.
Dopiero odgłosy szarpaniny wyrwały go z zamyślenia. Nie poruszył się, ale bacznie zwrócił uwagę na wejście do sali tronowej.
— Wasza wysokość, próbowałem ją zatrzymać, ale wypraszanie damy byłoby niemęskie... — zaczął Eijirō.
Bakugō spojrzał w jego stronę. W duchu ucieszył się, że nareszcie coś się działo. Nawet dziwne wtargnięcie było mile widziane tak długo, jak przeganiało nudę. Kirishima powinien jednak zachować się zupełnie inaczej. Niedawno awansował. Szacunek dla kobiet razem z etykietą mógł sobie stosować kiedyś. Teraz miał zadania wymagające brudzenia rąk. Koniec ze słabościami. Król zanotował w pamięci, by przypomnieć mu później, jak wiele zawdzięcza nowej pozycji.
Podniósł rękę na znak, by zostawiono kobietę w spokoju. Potknęła się o rąbek spranej i zniszczonej sukienki. Zalana łzami twarz wraz z zapuchniętymi oczami tworzyła nieciekawy obraz. Nie to jednak zwróciło uwagę chłopaka. Ciemnozielone włosy przywodziły mu kogoś na myśl. Osobę, o której wcale nie miał teraz ochoty myśleć.
— Czego chcesz? — warknął.
— Sprawiedliwości! — krzyknęła kobieta, podnosząc się z klęczek.
W jej wzroku było tyle determinacji, że Katsuki poczuł dreszcz. Nieprzyjemne uczucie wspięło się po rękach i karku. Gdzieś na dnie serca odezwał się strach. Coś, co, jak mu się wydawało, pogrzebał dawno temu.
— Niby za co? — spytał.
Doskonale wiedział, co mu odpowie. Podobnie jak wszyscy zebrani w pomieszczeniu. Nastała cisza. Midoriya Inko przyszła z powodu Izuku.
— Zabiłeś mi syna! — rzuciła gniewnie.
Strażnicy, widząc, jak podchodzi do tronu, złapali ją za ręce.
Król nakazał ją uwolnić po raz kolejny.
— Kobieto, twój syn sam wybrał śmierć!
Każde słowo cięło ciszę niczym nóż. Precyzyjne, przepełnione ignorancją i niosące ból. Tylko tak mógł od tego uciec. To, co się stało, nie było jego winą. Był o tym przekonany. A jednak stojąca przed jego obliczem kobieta uważała inaczej.
— Wasza wysokość nazwał go tchórzem, choć wygrał turniej...
— Prawdziwą wygraną jest zwycięstwo z mieczem w dłoni, a nie żałosne sztuczki. — Dotknął rękojeści miecza.
Uczył się o broni od kołyski. Znał się na niej jak żaden jego poprzednik. Historycy sławili jego umiejętności na wielu dworach. Nie miał sobie równych.
Jego zdaniem tylko słabi chowali się i unikali ciosów przeciwnika. Liczyła się siła.
— Mój syn pokazał spryt...
— Chyba oglądaliśmy dwie różne walki. — Zaśmiał się.
— To ty nazwałeś go tchórzem. To ty wysłałeś go do walki ze smokiem zaraz po nominacji. To przez ciebie nie żyje! — Zimna furia stawała się coraz widoczniejsza w zielonych oczach.
Cała sala wstrzymała oddech. Nikt nie poruszył się nawet o milimetr.
Nie żałowała swoich słów. Widział to.
Inko wpatrzyła się w niego tak intensywnie, że nie odpowiedział nic. Zamilknął. Jak nigdy wcześniej w życiu. Podążył za jej wzrokiem. Zatrzymał się na doczepionej do koszuli niebieskiej róży. W całym królestwie udało się wyhodować tylko jeden, wyjątkowy krzak. Niezwykle delikatny i podatny na choroby. Rósł w pałacowych ogrodach, gdzie dbano o niego starannie. Nikt, poza Bakugō, nie miał prawa zrywać z niego kwiatów. Zabrał dziś jeden z nudów. Pomyślał, że będzie się miał czym bawić na audiencji.
— Niebieska róża oznacza coś nieosiągalnego i niemożliwego do spełnienia... Mój Izuku nie mógł zabić smoka... Ja nie zaznam szczęścia... A ty nigdy nie będziesz dobrym królem...
Podeszła do niego. Nie poruszył się. Jakby jakaś niewidzialna siła trzymała go na tronie. Mógł z łatwością przeszyć jej serce mieczem. Zawołać straże albo kazać komukolwiek ją zatrzymać. A jednak siedział niczym głaz, czekając.
— Jesteś potworem — wyszeptała tak cicho, że tylko on ją słyszał. — Żal mi cię, bo nikogo nie obdarzysz miłością i nikt cię nie pokocha. Wy — krzyknęła w stronę jego służby i członków gwardii pałacowej — wcale nie jesteście lepsi! Patrzycie na cierpienie i nic nie robicie. Nie ma w was człowieczeństwa. Jesteście jak przedmioty. Ślepo służycie swemu panu!
Inko zerwała różę z jego koszuli, raniąc sobie palce. Jeden z kolców wbił się aż do krwi. Nie przejęła się nim jednak.
Kilka niebieskich płatków poleciało w jego stronę. Na moment przesłoniły mu obraz. Zamiast niego ujrzał ciemność i siebie przy dziwnym szklanym naczyniu. Wyglądał, jakby na coś czekał. Potrząsnął lekko głową. Czerwień nadal skapywała na marmurową posadzkę. Zdawała się odliczać czas, choć nie był pewien do czego.
— Zaklinam was wszystkich! Umrzecie wraz z tą różą!
Ludzie popatrzyli po sobie. Zaraz potem na sali rozległ się gromki śmiech. Ktoś nawet wykrzyczał prośbę o zakończenie tej farsy. Wciąż czekał ich całonocny bankiet organizowany przez hrabiego.
Nastolatek dołączył do tłumu, ale jego uśmiech zdawał się wymuszony. Wyglądało to tak, jakby nikt poza nim nic nie poczuł. A przecież jeszcze przed chwilą zawiał chłodny wiatr. Przeszył go na wskroś, pomimo zamkniętych okien. Niósł ze sobą ostry, słodki, różany zapach. A zaraz po nim nadszedł obrzydliwy odór krwi...
Musiało mu się wydawać.
— Nie! Błagam! — Do jej stóp padła Ochako.
Katsuki wiedział, że główna pokojówka była zakochana w byłym Dowódcy Gwardii. Nic dziwnego, że wzruszyło ją to wszystko. Popatrzył na nią z politowaniem. Wyglądała idiotycznie, klęcząc przed kobietą. Bała się. Stwierdził, że jest od niej lepszy. Ponieważ, w przeciwieństwie do niej, pogardzał strachem.
— Ty też stałaś się ofiarą bezczynności... — Kobieta ujęła jej twarz w dłonie. — Ale wysłucham cię przez wzgląd na miłość mojego syna.
— Daję wam czas do prawowitej koronacji. Jeśli do dwudziestych pierwszych urodzin króla znajdzie się ktoś, kto pokocha tego potwora — wskazała na chłopaka — odzyskacie normalną postać.
— Dosyć tego! Wyprowadźcie ją! — Jego własny głos zabrzmiał dziwnie.
Zareagował tak gwałtownie, że aż sam by siebie o to nie podejrzewał. Przecież nie czuł strachu. Więc czym było to uczucie kiełkujące z mocą w środku niego? Wziął głęboki wdech i wstał. Tego od niego teraz oczekiwano. Opanowania. Tak więc udał się na bankiet w towarzystwie rady, dostojników, hrabiów oraz gości. A po ciężkim dniu zamierzał położyć się spać i zapomnieć, że dzisiejsza audiencja miała w ogóle miejsce.
***
Księżycowy blask przeświecał przez grube zasłony, zalewając pokój białym światłem. Bestia podniosła gwałtownie głowę. Czuła, jak gęsta sierść lepi się od potu. Kolejny raz podrapała ramię ostrymi jak brzytwy pazurami. Im bliżej było do ostatnich urodzin, tym częściej śniła ten sam sen. Popatrzyła w skrawki jedynego pozostałego lustra w całym pałacu. W szklanej tafli odbijał się wielki, obmierzły łeb. Z pyska wystawały kły. Nienawidziła tego wyglądu.
Katsuki kolejny raz przeżywał w głowie ten sam scenariusz. Znów budził się wśród okrzyków przerażenia służby. Pamiętał przeklęty poranek jakby to było wczoraj. Patrzył, jak wielka budowla pustoszeje. W pałacu został tylko on i przemienieni poddani. Nie odeszli. Mieli nadzieję, że uda mu się odczynić czar. Wiele razy próbował uciec, ale nie mógł. Jakaś niewidzialna siła przyciągała go z powrotem. Im dalej od niebieskiej róży się znajdował, tym gorzej się czuł.
Pogładził szklane naczynie, widząc, jak opada kolejny płatek. Czy tak smakował strach?
Za oknem powoli wstawał świt. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz w kwietniu padał śnieg. Takiej śnieżycy nie było tu od wieków. Idealna pogoda na jego najmniej ulubione święto. Dwudzieste urodziny. Kolejny rok bliżej do śmierci.
Wytężył słuch. Z zewnątrz dobiegały nieznane mu głosy. Wyjrzał przez okno. Dwie sylwetki opatulone w cienkie płaszcze zmierzały konno w stronę bramy. Spojrzał na niebieski kwiat, warknął cicho i zamknął drzwi.
0 notes
wolcichyczas · 2 years
Text
06/07/22
2 Tymoteusza 4:1-4 
(1) Zaklinam cię tedy przed Bogiem i Chrystusem Jezusem, który będzie sądził żywych i umarłych, na objawienie i Królestwo jego; (2) Głoś Słowo, bądź w pogotowiu w każdy czas, dogodny czy niedogodny, karć, grom, napominaj z wszelką cierpliwością i pouczaniem. (3) Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce, (4) i odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom. Ostatnie słowa często należą do ważnych. 
Kiedy czyjeś życie dobiega końca, sprawy pogody oraz wyboru pasty do zębów nie są takie istotne. To jest ostatni rozdział napisany przez Pawła, który posiadamy. W nim zawarł swoją ostatnią radę dla Tymoteusza. Biorąc pod uwagę jaką osobą był Tymoteusz oraz problemy z jakimi się mierzył, napomnienie Pawła jest raczej lakoniczne: komunikuj dobrze Boże słowo. Paweł używa słowa “zaklinam” tylko w tych listach (1 Tym. 5:21; 2 Tym. 2:14). Miało ono zapewnić silną motywacje. Z 3 “zaklinań”, które skierował w stronę Tymoteusza, to miało być najbardziej intensywne. W nim zawarł najważniejsze oraz najbardziej kontrowersyjne nauczania Ery Kościoła. Po pierwsze, odniósł się do bóstwa Jezusa Chrystusa, potem do Jego zmartwychwstania, które było poddawane wątpliwości, następnie do jego objawienia się (co jest doktryną ściśle związaną z kościołem), a w końcu do Jego królestwa, które często było niedowierzane przez pogańskich wierzących. Paweł jasno potwierdza, że prawda jest jedną paczką, a nie pojedynczymi prawdami do wyboru. Słowo ma być głoszone kiedy jest to wygodne oraz wtedy kiedy to nie jest wygodne. Słowo nie zawsze będzie popularne, niemniej, ono wciąż ma być głoszone i używane do karcenia oraz napominania. Paweł ostrzegał Tymoteusza, że nadejdą dni kiedy jasne nauczanie takich prawd będzie zastąpione bajkami. Tymoteusz potrzebował przygotować się by zmierzyć się z nieuniknionymi wyzwaniami. 
Krok Życiowy 
Pomyśl o tych wspaniałych prawdach wspomnianych przez Pawła w w.1. Jak oddany tym prawdą jesteś Ty? Czy Twoje zainteresowanie nimi zostało zastąpione pogonią za czymś mniej znaczącym? Czy jesteś gotowy na spotkanie z Panem? To jest spotkanie, którego nie unikniesz!
0 notes
blogserioserio · 5 years
Text
opłaci rachunek, kiedy ty byłeś w toalecie
Odwiedziła mnie tydzień temu. Była pod wrażeniem, że kierowca, który odebrał ją spod dworca Warszawa Zachodnia, taki egzotyczny. Podobno wyglądał jak Bohun. Przyjechała zmarznięta. Pilnie potrzebowała kubka gorącej herbaty z plastrem cytryny i z imbirem. 
— Chcesz w Plusie czy w Suplemencie? 
Bo jeden kubek jest z martwej sieci supermarketów Plus („niskie ceny to jest Plus!”), jest starszy niż współcześni raperzy. A drugi to pamiątka ze studenckiego czasopisma, w którym miałem rubrykę i który nazywał się „Suplement”. Pytanie o kubek to pytanie graniczne, bo z każdego herbata smakuje zupełnie inaczej. 
I przy tej herbacie, krusząc czekoladowego mikołaja, który zgniótł się w transporcie, słuchaliśmy „Młodości" Ralpha Kaminskiego. Ja i moja mama, czyli mama odwiedzająca. 
Tumblr media
Mama odwiedzająca. 
Mama odwiedzająca denerwuje się, kiedy stawiasz jej kolację, mimo, że chcesz się popisać i przyjąć ją jak najszczodrzej. „Przecież w tej cenie zrobiłbyś zakupy na cały tydzień!”. 
Mama odwiedzająca ukradkiem opłaci wasz rachunek, podczas gdy ty akurat byłeś w toalecie. 
Mama odwiedzająca najchętniej zrobi ci wiosenne porządki, chociaż dopiero zaczyna się zima. 
Mama odwiedzająca, jako mama, nie może zaakceptować faktu bycia mamą odwiedzającą. 
Bo z mamą odwiedzającą jest zupełnie inna relacja niż z mamą, z którą się mieszkało. Tak jakbyś obcował z widmem tamtej dawnej relacji, opartej przecież na piskaleczej zależności. A pod koniec opartej na frustracji, że lata mijają, a ta zależność cały czas trwa. Nie jesteś pisklęciem, a ciągle siedzisz w tym gnieździe. 
Wyleciałem z niego raptownie, stanowczo za późno. Ale grunt, że raz na zawsze. Wepchnąłem ostatnią walizkę do auta kolegi, który wiózł mnie do Warszawy, i wszystko się zmieniło. Mama machała nam na pożegnanie. Nie czułem, że spadam. Miałem wrażenia, że jadę na jakiś weekendowy wypad, a nie że na amen. 
Od tego momentu odwiedziła mnie trzy razy. 
Najpierw żeby zobaczyć, jak sobie radzę. Później złamałem nogę i odebra��a mnie na kilkudniową rekonwalescencję. Ostatnio odwiedziła mnie tydzień temu. Była pod wrażeniem, że kierowca, który odebrał ją spod dworca Warszawa Zachodnia, taki egzotyczny. Podobno wyglądał jak Bohun. Przyjechała zmarznięta. Pilnie potrzebowała kubka gorącej herbaty, z plastrem cytryny i z imbirem. Do tej pory, jak przybywała mama odwiedzająca, to byłem spłukany albo połamany. Ciągle kuleję, ale przynajmniej stanąłem na nogi i wróciłem do pracy. To był pierwszy raz, kiedy mogłem ją przyjąć jakkolwiek należycie. 
Kiedy przemieszaliśmy się z jednej knajpki do drugiej, tłumaczyłem, że to dla mnie specjalna okoliczność, zdarza się naprawdę rzadko i proszę mamo, zaklinam, nie przejmuj się rachunkiem w „Niewinnych czarodziejach”, zapomnij o cyferkach z karty w tym bistro na Placu Zbawiciela. To wszystko nie jest istotne, bo teraz tu jesteś i trwa święto.
Opublikowałem na Instagramie zdjęcie ze swoją mamą odwiedzającą. 
W opisie wytłumaczyłem, czym się taka mama charakteryzuje. Słowo w słowo, jak tutaj. Dostałem taki komentarz i zachowuję oryginalną pisownię, oryginalny dobór ikonek emoji. 
Oj ta mama 😂Moja poświęcała 10 godz. na podróż, by być przy mnie kilka godzin. Przywoziła jedzenie na cały tydzień i nawet prasowała... Z mamami odwiedzającymi tak już jest😘♥️😘
Jak ja nie lubię, jak mama komentuje moje zdjęcia! I nie lubię, jak je polubia. Jak je serduszkuje, a jest mało serduszek, więc wszyscy widzą to jej serduszko. Ale ten komentarz mi się spodobał. Mama, znaczy się mama odwiedzająca, znalazła w tym opisie swoją własną mamę odwiedzającą, czyli moją babcię. To ekscytujące, czytać o sobie. A jak w samym sobie odnajdujesz kogoś jeszcze, to już w ogóle idzie się posikać z ekscytacji! Czujesz się częścią jakiegoś cyklu, jakiejś pokoleniowej sztafety. Ta opowieść, o mamie odwiedzającej, okazała się szalenie uniwersalna, serio serio. 
0 notes
staryzgredpl · 4 years
Text
Jest rok 1983.
W moim domu rodzinnym nigdy nie brakowało książek… Brakowało czasami na książki, ale nie książek. Czasy były inne zupełnie – nie było takiego dostępu do wszelkiego rodzaju książek jak teraz. Na książki się wręcz polowało – pamiętam, że na przykład poszczególne tomy Pana Samochodzika znikały z księgarni w ciągu jednego dnia. Zaczytywałem się w tym czasie właśnie powieściami z serii Pan Samochodzik, książkami Bohdana Peteckiego, Broszkiewicza, cyklem o przygodach Tomka Wilmowskiego, powieściami państwa Centkiewiczów… i wieloma innymi, typowo młodzieżowymi historiami. Ale w 1983 roku, jako jedenastolatek, zupełnie przypadkiem kupiłem niczym nie wyróżniającą się książkę. Czarna okładka, z zaznaczoną niby bramą, spękaną ziemią, zachodzącym słońcem… wszystko – jak to w późnym PRLu – bezpłciowe, szare, niezachęcające do czytania. I jeszcze ten tytuł, na którym do dziś można sobie język połamać. Zew Cthulhu. I Autor, o którym nigdy nie słyszałem… Howard Phillips Lovecraft. Dziś to wydanie kultowe, siedem historii w tłumaczeniu Ryszardy Grzybowskiej ze wstępem Marka Wydmucha. Ale wtedy, dla pełnego niewinnych fantazji i wyobrażeń jedenastolatka to było po prostu kolejna książka do przeczytania. Skąd mogłem wiedzieć?…
Przyznam szczerze – dwa pierwsze opowiadania: Zew Cthulhu i Widmo nad Innsmouth nie zrobiły na mnie wrażenia. Po prostu ich wtedy nie zrozumiałem, język, tematyka – to było czymś obcym dla chłopca wychowanego na nienagannym języku Alfreda Szklarskiego. Również poziom fantazji i grozy, zawarte w tych historiach wymykał się mojemu rozumkowi. Owszem – czytałem wcześniej fantastykę np. Verne’a czy Umińskiego, ale Przedwieczni Bogowie, kultyści, zakazane miasta? To było coś nowego, trudnego do zrozumienia. I już miałem odłożyć na półkę z książkami Zew Cthulhu, ale postanowiłem, że jeszcze jedna historia… To było opowiadanie Kolor z przestworzy. I wszystko się zmieniło. Jeszcze nigdy nic co przeczytałem nie zrobiło na mnie takiego wrażenia, jak opowieść o zagładzie, jaką sprowadza niezwykły obiekt, z zamkniętym w sobie nieziemskim kolorem. Nie opowiem Wam fabuły, bo może jeszcze ktoś nie czytał, ale surowość opisów w tym opowiadaniu, jego tematyka, ładunek strachu, jakie w sobie niosło spowodowały, że już zawsze będę lubił dobre horrory, a jednocześnie niespokojnie spoglądał w odsłonięte gwiazdy na bezchmurnym, nocnym niebie. I ja wiem, z perspektywy czasu, że Kolor z przestworzy to nie jest szczególnie wybitne opowiadanie. Nie najlepsze H.P.Lovecraft’a. Ale dla mnie to kamień milowy w tym co przeczytałem w życiu.
Potem szukałem czego tylko się dało o Necronomiconie, odwiecznych Bóstwach. Grałem w grę fabularną, wymyślałem i prowadziłem sesje oparte na uniwersum HPL. Do dziś darzę wielkim sentymentem twórczość tego Autora. I tak – przeczytałem większość dzieł H.P.Lovecrafta wydanych w Polsce. Teraz na przykład Wydawnictwo Vesper robi bardzo dobrą robotę, wydając opowiadania w nowym przekładzie, którego dokonał Maciej Płaza.  Nowe wydanie ukazało się także od wydawnictwa Zysk i S-ka. Nie można też zapomnieć o wydawnictwie C&T, które pośród pozycji z klasyki grozy przypomina także H.P.Lovecrafta.
Sam nawet popełniłem opowiadanie inspirowane mocno twórczością H.P.L. Ukazało się ono w szóstym numerze nieistniejącego już miesięcznika SFera. Dziś już wiem bardzo wiele o historiach Samotnika z Providence… ale nigdy nie zapomniałem wrażenia, jakie wywarł na mnie Kolor z przestworzy wtedy, w 1983 roku, kiedy byłem jeszcze nieskażonym horrorem, małym człowiekiem, nie zapomnę jak bardzo się wtedy wystraszyłem i… zachwyciłem. Zachwyciłem tym, że istnieje gatunek literatury, który potrafi tak złapać człowieka za gardło, tak zawładnąć wyobraźnią, wywołać tak silne uczucia… I od tego czasu zaczęła się moja przygoda z horrorem. Do dzisiaj bardzo ten gatunek lubię. Ale ciężko już mi znaleźć coś takiego, co sprawi, że poczuję takie emocje, jak przy pierwszym spotkaniu z Kolorem z przestworzy… W sumie tylko jedna jeszcze powieść i jeden film wywołały takie emocje u mnie… ale to już na inną opowieść historia.
A Wy? Pochwalicie się jaka powieść, opowiadanie, film zrobiły na Was takie niezatarte wrażenie?
A w bonusie, opowiadanie ze SFery, o którym pisałem wyżej… Miłej lektury 🙂
Bogdan Ruszkowski
NOC, GDY PRZYBYŁ.
List sir Richarda Donahue z Vithouse do Malcolma Swift’a
Vithouse, 7.05.1894 r.
  Drogi mój Przyjacielu!
W swym ostatnim liście zapytujesz mnie o owe wydarzenia, tak szeroko komentowane przez prasę brukową. Pytasz mnie, czyż prawdą jest to co opisują, a co jakoby wydarzyło się owej pamiętnej nocy. Z tonu Twego listu wynoszę, iże bardzo krytycznie do owych sensacji jesteś nastawion. Niepotrzebnie.
Ja także czytałem owe historie w gazetach. Lecz to, co napisały te nędzne dziennikarzyny, żywiące się ludzkim upodleniem i nieszczęściem, niczym jest w obliczu tego co wydarzyło się naprawdę i co dzieje się nadal. Choć znasz mnie jako człowieka na wskroś uczciwego i prawdomównego to śmiem wątpić, iże uwierzysz w mą opowieść. Zaklinam Cię jednak! Wszystko co tu napiszę jest najświętszą prawdą i wcale nie oszalałem, tak jak będziesz sądził, czytając moje słowa.
Owe wydarzenia zaczęły się wieczorem, 17 stycznia obecnego roku. Siedzieliśmy w pubie wraz z szanownym sir Arturem Bounte i wielebnym pastorem O’Riley, Panie niech spoczywa w pokoju. Spotykaliśmy się tu niemal każdego wieczoru, prowadziliśmy długie dysputy i raczyliśmy się opowieściami z dalekich podróży lub po prostu rozmawialiśmy o naszych sąsiadach. W historiach z dalekich wypraw prym wiódł sir Artur, o którym pisałem Ci we wcześniejszych swych listach. Doprawdy Malcolmie, trudno było się oderwać od jego wspaniałych historii o zaginionych na pustyni miastach, o tajemniczych ludach mieszkających w puszczach Afryki. Opowieści pełne tajemnic, czasem smutne, czasem wesołe. Myślę, że wiele z nich sir Artur ubarwiał, aby sprawić nam przyjemność, jednak mnie to nie przeszkadzało. Wiele razy wraz z pastorem zaśmiewaliśmy się do łez, na przykład z historii o tym, jak sir Artur pokonał za pomocą lustra kilkunastu uzbrojonych w dzidy dzikusów, czy też jak ukradł pewnemu maharadży ulubionego rumaka, po to tylko by udowodnić spryt i odwagę prawdziwego Anglika. Wspaniałe były owe opowieści.
Tego tragicznego wieczoru nie było jednak żadnych opowieści. W on czas rozmawialiśmy o demonach. Pastor tłumaczył nam iż demony to jeno wymysł biblijny, aby nastraszyć pogan i spowodować, by zbłąkane owieczki chętniej przyłączyły się do stada Najwyższego Pasterza. Bóg, w swej miłości, nie mógł stworzyć czegoś takiego jak demony, czegoś złego. „Demony siedzą w ludziach” tłumaczył nam pastor. Sir Artur gwałtownie oponował. Stwierdził, iż demony to istoty z krwi i kości, równie realne, jak my sami.
Pastor i sir Artur często nie zgadzali się w poglądach i spory między nimi nie należały do rzadkości, ba, stanowiły sprawę tak normalną, jak to iż Słońce wschodzi i zachodzi. A jednak spór ów dziwną i niezrozumiałą zaciekłość u obu wywołał. Wreszcie sir Artur zaproponował wielce wzburzony, by udać się do jego posiadłości, gdyż tam ma dowód na prawdziwość swoich słów. Pastor i ja zgodziliśmy się ów dowód obaczyć i ruszyliśmy do domostwa sir Artura. Mimo iż początkowo owe dziwne zacieklenie u przyjaciół wywoływało u mnie uśmiech pobłażania, to jednak kiedy zbliżaliśmy się do celu naszej nocnej wędrówki, poczułem jak żelazna obręcz strachu oplata moje serce.
            Kiedy dotarliśmy do domu sir Artura było już dobrze po północy. Weszliśmy do salonu, a gospodarz opuścił nas na chwilę. Kiedy wrócił, niósł w dłoniach jakąś starą księgę. Opowiedział nam, że ową księgę dostał pewnej nocy w Egipcie, kiedy to w jego obozie u stóp piramid pojawił się nieznajomy Arab. Arab ponoć podarował mu tę właśnie księgę, mówiąc, że zawiera ona tajemnice starsze niż czas. Rankiem nieznajomego już nie było i nikt go później nie widział. W trakcie tej opowieści oczy sir Artura zapłonęły jakimś niezwykłym blaskiem i doprawdy, mój przyjacielu, poczułem prawdziwą trwogę.
            Co do samej księgi. Jej tytuł brzmiał „Necronomicon”. Oprawiona była w czarną skórę, która zdawała się oddychać, jako żywa istota. Kiedy dotknąłem księgi, przysiągłbym, że poczułem słabe tętno, puls czy bicie serca. Jakież piekielne serce mieć musiała owa rzecz… cóż ja mówię, ona sama starsza być musiała niżli piekło.
            Sir Artur otworzył księgę i pochłonęło nas szaleństwo. Naszym przerażonym oczom ukazała się rycina, kreski proste, lecz o ogromnej mocy. Zaledwie na nią spojrzałem krzyknąłem do sir Artura, by zamknął księgę. Pastor także krzyczał. „To niemożliwe, diabelskie sztuczki jeno” tak krzyczał pastor. A potem… Mgła szaleństwa zaćmiewa mój umysł… Pastor dotknął ryciny. I wtedy się zaczęło.
            Jako, iż teraz właśnie zaczyna się najbardziej szaleńcza część mej opowieści, proszę Cię, Przyjacielu, byś zrozumiał jedną rzecz. Nie ma słów w ludzkiej mowie, by oddać tę grozę. Nie potrafię opisać Ci owej nieszczęsnej ryciny. Przedstawiała ona dwie Bestie splecione ze sobą w powietrznym pojedynku. Kształty owych Istot… były wstrętne, zdawało się, że żyją na owej rycinie i zmieniają się nieustannie. Lecz nie to było najgorsze. Najgorsza była nienawiść, jaka biła z owych, prostych zadawałoby się, kresek. Nie potrafię tego opisać, a nawet gdybym mógł, to nie chcę w obawie o Twe zmysły. Przejdę do dalszych wypadków, chociaż uwierz mi, Przyjacielu wolałbym, by nigdy nie nastąpiły. Jak już rzekłem, pastor dotknął owej ryciny.
            Dotknął, krzycząc jakieś egzorcyzmy. Z księgi buchnął płomień i ogień objął dłoń pastora. Ten nie zważał na to, dalej wywrzaskiwał swoje „Apage Satanas”, nawet wtedy, gdy płomienie paliły całe jego ciało. Sir Artur śmiał się jak szalony, a ja zataczałem się niczym w pijackim zwidzie. Pastor upadł na podłogę, a smród spalonego ciała rozszedł się po całym salonie. Nagle ujrzałem, że na dworze zrobiło się całkiem widno, niczym za dnia. Chwiejnym krokiem podszedłem w stronę okna i wyjrzałem na zewnątrz. Niebo właśnie się rozstępowało i całą ziemię spowiło szmaragdowe światło.
            W górze dwie Bestie, jak na owej przeklętej rycinie, toczyły śmiertelny pojedynek. Słyszałem łopot olbrzymich, niby nietoperzowatych skrzydeł, uderzenia potężnych dziobów i odgłosy kości łamanych w uściskach potężnych macek. Jakimś sposobem owe Bestie wydostały się z księgi. Po krótkiej walce jedna z tych Istot zakrzyczała tryumfalnie i za pomocą szponów, macek, odnóży i dziobów rozerwała drugą na strzępy. To właśnie był ów „krwawy deszcz” o którym pisano w brukowcach. Zwycięska Istota spojrzała jeszcze w moją stronę, a potem odleciała w stronę gór. Jej spojrzenie odebrało mi resztki zmysłów. Upadłem bez czucia na podłogę. Taka oto jest prawda o owej nocy.
            Kiedy rano ocknąłem się ciało pastora dopalało się. Sir Artur siedział w fotelu przy kominku i mówił coś do siebie. A księga… księga zniknęła i nikt tu jej nie widział od tej pory. Na koniec jeszcze powiem Ci tylko, Przyjacielu, że sir Artur, umieszczony w tutejszym sanatorium dla ludzi obłąkanych, do końca nie odzyskał zmysłów. Piszę do końca, bowiem zniknął z owego sanatorium trzy dni temu. Tu, w Vithouse, zniknęło bez śladu od czasu owej Nocy wiele osób. Bestia ma swe gniazdo gdzieś w górach i coraz częściej wychodzi nocami na żer.
            Przyjacielu mój drogi! Chcę się z Tobą pożegnać. Wiem, że owa Istota przyjdzie po mnie wkrótce. Już nigdy się nie zobaczymy. Zaklinam Cię na wszelakie świętości, nie przyjeżdżaj do Vithouse i nie szukaj nigdy owej księgi przeklętej… My, ludzie, jesteśmy dla Starszej Rasy, owych bóstw sprzed stworzenia Ziemi, niczym kurz albo mrówki. Lepiej zatem nie zwracajmy na siebie ich uwagi, bo czeka nas los takiego właśnie natrętnego owada, którego, bez chwili wahania, zgnieciesz jednym palcem.
 Żegnaj,
Twój na zawsze, Richard.
P.S. Powiedz innym, może jeszcze nie jest za późno.
Opowieść, która ukształtowała Zgreda gust Jest rok 1983. W moim domu rodzinnym nigdy nie brakowało książek... Brakowało czasami na książki, ale nie książek.
0 notes
imtulla · 8 years
Quote
podczas naszej wieczornej rozmowy rzucam, że z poprzedniego życia pamiętam o tym i o tym. z życia, zanim wywrócił mój świat do góry nogami. to moja przeszłość, której nieraz chciałabym się wyrzec i która niejednokrotnie dopada mnie, gdy myślę, że to wszystko już za mną. łapię się wtedy * jeszcze bardziej kurczowo niż zwykle i zaklinam rzeczywistość, że nie wrócę - nie wrócę do tamtego życia, tamtych mężczyzn, nawyków, łez i upokorzeń. teraz jest czas na życie, o którym zawsze marzyłam.
z listów na południe
0 notes
allisonluthor · 10 years
Video
youtube
Jacek Wójcicki - piosenka z nowej płyty pt: "Zaklinam czas". 
0 notes
wolcichyczas · 3 years
Text
29/06/2021
Dz. Ap. 19:11-22 
(11) Niezwykłe też cuda czynił Bóg przez ręce Pawła, (12) tak iż nawet chustki lub przepaski, które dotknęły skóry jego, zanoszono do chorych i ustępowały od nich choroby, a złe duchy wychodziły. (13) A niektórzy z wędrownych zaklinaczy żydowskich próbowali wzywać imienia Pana Jezusa nad tymi, którzy mieli złe duchy, mówiąc: Zaklinam was przez Jezusa, którego głosi Paweł. (14) A było siedmiu synów niejakiego Scewy, arcykapłana żydowskiego, którzy to czynili. (15) A odpowiadając zły duch, rzekł im: Jezusa znam i wiem, kim jest Paweł, lecz wy coście za jedni? (16) I rzucił się na nich ów człowiek, w którym był zły duch, przemógł ich i pognębił, tak iż nadzy i poranieni uciekli z owego domu. (17) I stało się to wiadome wszystkim Żydom jak i Grekom, którzy mieszkali w Efezie, i padł strach na nich wszystkich, a imię Pana Jezusa było wielbione. (18) Wielu też z tych, którzy uwierzyli, przychodziło, wyznawało i ujawniało uczynki swoje. (19) A niemało z tych, którzy się oddawali czarnoksięstwu, znosiło księgi i paliło je wobec wszystkich; i zliczyli ich wartość i ustalili, że wynosiła pięćdziesiąt tysięcy srebrnych drachm. (20) Tak to potężnie rosło, umacniało się i rozpowszechniało Słowo Pańskie. (21) Po tych wydarzeniach postanowił Paweł za sprawą Ducha udać się poprzez Macedonię i Achaję do Jerozolimy, mówiąc: Potem, gdy tam będę, muszę i Rzym zobaczyć. (22) Wysłał więc do Macedonii dwóch pomocników swoich, Tymoteusza i Erasta, a sam pozostał przez czas jakiś w Azji.
W dzisiejszych czasach właściwym sposobem potraktowania osoby kontrolowanej przez demona to modlenie się nad nią. W ten sam sposób został nam nadany autorytet do modlenia się o chorych, ale nie do uzdrawiania. Szatan jest prawdziwym i realnym niebezpieczeństwem, ale może tylko działać w wyznaczonych mu granicach. Wierzący mogą być zewnętrznie dotknięci przez Szatana i jego sługi, ale demony nie mogą zamieszkiwać wierzącego i kontrolować nim od wewnątrz. Jakub jasno o tym mówi kiedy stwierdza, że grzech jest następstwem oddalenia się od Boga przez własne pożądliwości (Jakuba 1:14). Wierzących zamieszkuje Duch Święty, a więc nie może w nich mieszkać zły duch, tak jak światłość i ciemność nie mogą współistnieć (2 Koryntian 6:14-18). Wierzący nie może nigdy powiedzieć "Szatan sprawił, że to zrobiłem!". Wygląda na to, że żydowscy egzorcyści poprzednio już wyganiali demony. Ale czy faktycznie im się to udało? Kiedy próbowali to zrobić w imieniu Jezusa, zły duch przeciwstawił im się i przez człowieka którego zamieszkiwał zaatakował ich! A zatem wygląda na to, że owe "egzorcyzmy" nie były prawdziwe, ale były tylko dla pozoru. Demony niewątpliwie zabawiają się z osobami, które twierdzą, że mogą je wygonić. Pomyśl o korzyściach jakie wypływają z "potwierdzenia" działania fałszywych nauczycieli w ten sposób dla Szatana (2 Koryntian 11:13-14).
Krok życiowy
Zwróć uwagę na to, że demony znały Jezusa i Pawła, ale nie znały żydowskich egzorcystów. Żyjmy w taki sposób, abyśmy mieli reputacje wśród demonów jak i wśród pobożnych mężczyzn i kobiet!
0 notes
wolcichyczas · 5 years
Text
2019/06/24
2 Tymoteusza 4:1-4 
1 Zaklinam cię tedy przed Bogiem i Chrystusem Jezusem, który będzie sądził żywych i umarłych, na objawienie i Królestwo jego;  2 Głoś Słowo, bądź w pogotowiu w każdy czas, dogodny czy niedogodny, karć, grom, napominaj z wszelką cierpliwością i pouczaniem.  3 Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce,  4 i odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom.  
Przypomnijmy sobie, czytając ten czwarty (ostatni) rozdział, że to jest ostatni rozdział napisany piórem Pawła. W zakończeniu swojego listu i swojej służby na ziemi, Paweł odsłania ostatnie wskazówki dla Tymoteusza. Biorąc pod uwagę charakter Tymoteusza i czasy w jakich on żyje możemy śmiało stwierdzić, że zachęcenie skierowane do niego jest bardzo zwięzłe- bądź wiernym wysłannikiem prawdy. Takie formy zachęcenia są używane przez Pawła tylko w listach do Tymoteusza. Zobacz też 1 Tymoteusza 5:21 i 2 Tymoteusza 2:14. To jest silny sposób zachęcenia i jest kluczem w wywołaniu reakcji. W tym przypadku, Paweł wypowiada najmocniejsze zachęcenie, które mógł wymyśleć. Z trzech wymienionych nakazów, dzisiejszy jest najważniejszy bo do niego są zaliczone najważniejsze, a zarazem najbardziej kontrowersyjne, nauczania ery kościoła. Boskość Jezusa jest ukryta w Jego relacji z Bogiem, w Jego zmartwychwstaniu (co do którego było wiele dyskusji w pierwszym wieku), w ""objawieniu"" (było to nową doktryną ery kościoła) i w królestwie (któremu często zaprzeczali święci ery kościoła). Paweł sugeruje, że prawda jest zestawem wierzeń, a nie listą z której można wybierać.To, że ewangelia jest zestawem wierzeń można wywnioskować po liście nakazów jaką Paweł stawia wierzącym. 1- Słowo powinno być głoszone w czas dogodny i niedogodny. 2- Ma być używane aby wyznaczać grzechy i napominać. Słowo Boże nie zawsze będzie popularne, ale mimo to powinno być głoszone. Czasem będzie się wydawało, że ludzie przyjmują prawdę, ale niewątpliwie nadejdą czasy kiedy w miłości do samych siebie odwrócą się od prawdy. Musimy się przygotować na wyzwania. Słowo Boże nadal będzie mocą Bożą dla zbawienia i potrzebą każdego serca, bez względu na to w jakiej ciemności się znajdziemy.
Krok Życiowy
Te wskazówki zostały nadane Tymoteuszowi, ale stosują się do wszystkich wierzących. Powinniśmy bezkompromisowo głosić Słowo całemu światu."
0 notes