#polskie śpiewaczki operowe
Explore tagged Tumblr posts
Text
Bartosz Kuczyk jeden z najsłynniejsze polskie śpiewaczki operowe w Polsce
Bartosz Kuczyk to jeden ze znanych polskich śpiewaków operowych, a także założyciel Agencja Artystyczna Bartosz Kuczyk powstała w 2000 roku w Poznaniu. Visit: https://kuczykart.pl/
1 note
·
View note
Text
Nasz znad Wilenki Mistrz Twardowski
Z ostatniego pobytu w Wilnie, w 1999 roku: ''Wędrowałem więc do tych moich kościołów, by tam oddawać się rozmyślaniom o tym, co przeminęło, a co moim zdaniem, jeszcze żyło i trwało. Przeszłość wydawała się tak bliska, niemal w zasięgu ręki. Kiedy przymykałem oczy, słyszałem dźwięki organów i żarliwe śpiewy; ze ścian, o które się opierałem, dobiegały do mych uszu ciche westchnienia i modły zanoszone tu w ciągu stuleci. Słyszałem też jakby cichą skargę - Dlaczego nas opuściliście, dlaczego nie pamiętacie o nas"
Zamyślony i przejęty podążałem na przedmieścia ku pagórkom je okalającym i długo spoglądałem na panoramę "miłego" miasta.
"Wileńscy Polacy walczący o swoje podstawowe prawa, wciąż nie mają należytego wsparcia ze strony Warszawy. Zdumiewające, że różni nasi narodowcy i patrioci mający pewne wpływy w sejmie i senacie, jakoś dziwnie milkną, gdy na tapecie pojawia się kwestia stosunków polsko - litewskich. Rozgoryczenie wśród naszych wilniuków jest ogromne! Nie tego spodziewano się po władzach odrodzonej Rzeczypospolitej. No cóż, znowu trzeba będzie czekać i walczyć o swoje...".
Jest to fragment z ostatnich stronic świeżo wydanej - Anno Domini 2000 książki p.t. "Było, nie minęło" wybitnego współczesnego kompozytora polskiego Romualda Twardowskiego. Książka (a są to wspomnienia Autora) ukazała się nakładem warszawskiego Wydawnictwa Pani Twardowska z okazji jubileuszu 70 - lecia urodzin Romualda Twardowskiego. Wilno, w którym przyszedł na świat, zostało tu opisane w sposób niezwykle żywy, barwny, przejmujący. "Miłe miasto" - pulsuje żywym życiem od pierwszej po ostatnią kartki powieści.
Wspomnienia Romualda Twardowskiego znad brzegów Wilii i Wilenki wybiegają w szeroki świat. Szeroki i wąski zarazem, którym często rządzą dziwne przypadki.... "Autor z właściwą sobie swadą i zadziwiającą bystrością prowadzi czytelnika przez urocze zakątki Europy i Afryki, przeplatając narrację opisem zmagań twórczych, spotkań z ciekawymi ludźmi (relacja ze spotkania z księciem Jusupowem, zabójcą Rasputina) i dygresjami na temat naszego życia muzycznego. Frapująca lektura!" - czytamy w nocie wydawniczej.
Skąpany w barwach i dźwiękach Wilna
Urodził się w 1930 roku niemal na samym brzegu Wilii w szpitalu św. Jakuba. Był pierworodnym synem państwa Pauliny i Stanisława Twardowskich. Nazwali go Romualdem. W rok później przyszła na świat jego siostra Zosia. Mieszkali w Wilnie przy ulicy Metropolitarnej 1 (obecnie Rusu) w pobliżu brzegów Wilenki. Na ich podwórku roiło się od dzieci. "Byli wśród nich Melka i Zbyszek Łosinowie mieszkający w pobliżu, Mietka i Heńka Stachuciowie, Romek Frymus i jego siostra. Brakowało jedynie Henryka Czyża i Witka Borkowskiego, późniejszego choreografa, mieszkających dalej, bo w okolicach ulicy Połockiej (...)".
Podwórko to obfitowało w najprzeróżniejsze emocje. "W głównym dwupiętrowym budynku wychodzącym na ulicę mieściła się na wysokim parterze Drukarnia Archidiecezjalna (jakie tam były maszyny!), nad nią znajdowały się biura Centrali Chrześcijańskich Związków Zawodowych, a na drugim piętrze mieszkali lokatorzy, wśród nich pani Frankowska - krawcowa, pani Tecia - niezbyt stara panna, uosobienie pobożności i wszelkich cnót oraz Michasia - chrzestna mojej siostry. Do głównego budynku przylegała szeroka brama, a za nią z prawej strony widniała piętrowa oficyna, którą poza nami zajmowała Frymusowa, kobieta szalona, typ awanturnicy, żona wiecznie nieobecnego dyrektora Lasów Państwowych. Pod nią na samym końcu mieszkał emerytowany major Rakiej prowadzący tu Biuro do Walki z Żebractwem. Do dziś pamiętam galerię niesamowitych postaci odwiedzających ten urząd. Nie wiem, jaki rodzaj walki staczał dzielny major ze swymi podopiecznymi, w każdym razie klientów mu nie ubywało, a raczej przybywało do momentu, kiedy to, bodajże w 1939 roku, sławetne biuro zostało zamknięte, a do lokalu wprowadził się pełen fantazji, z wąsikiem "a la Menjou - pan Jankowski, artysta - stolarz".
Tu Romuald Twardowski spędził dzieciństwo i wczesną młodość. W 1950 r. przeniósł się na ulicę Zawalną. W czasie okupacji uczył się gry na skrzypcach, a po wojnie - na fortepianie i organach. W latach 1946 - 1957 pełnił obowiązki organisty w wileńskich kościołach, w tym także w uniwersyteckim kościele p. w. św. Jana, gdzie w XIX w. grał Stanisław Moniuszko.
Z Wilna - w inny świat
Po ukończeniu Wileńskiego Konserwatorium, w 1957 roku Romuald Twardowski razem z matką przyjechał do Polski. Tu szczęśliwym zrządzeniem losu udało mu się kontynuować studia kompozytorskie u prof. Woytowicza w warszawskiej Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej. Po wygraniu konkursu w 1961 roku, Twardowski wyjechał do Paryża na dalsze studia u słynnej Nadii Boulanger. Następnie młody kompozytor osiedla się na Śląsku, mieszka w Katowicach; w Bytomiu - wystawia swoją pierwszą operę "Cyrano de Bergerac" (1963 r.).
Lata 60. i 70. należą do najbardziej twórczych w jego działalności. Powstaje kolejna opera "Tragedyja albo Rzecz o Janie i Herodzie" (prapremiera w Teatrze Wielkim w Łodzi), 'Lord Jim'', balety: "Nagi książę", "Posągi czarnoksiężnika".
Dzieła symfoniczne i chóralne przynoszą kompozytorowi liczne nagrody w Polsce i zagranicą, m. in. dwukrotne Grand Prix w Monaco, I nagrodę na Trybunie Kompozytorskiej UNESCO w Paryżu, II nagrodę w Skopje, dwie nagrody w Tours za utwory chóralne i prestiżową nagrodęAGEC-u (Zachodnioeuropejska Federacja Chórów).
W latach 70. i 80. Romuald Twardowski podróżuje po Europie, Azji, Afryce, propaguje muzykę polską za granicą (w tym również w Rosji).
W latach 80. powstają jego kolejne dzieła operowe - "Maria Stuart" wystawiana z ogromnym powodzeniem na scenie Teatru Wielkiego w Łodzi i ?Historia o św. Katarzynie? wystawiona w Teatrze Wielkim w Warszawie.
Premiery dzieł scenicznych Romualda Twardowskiego odbyły się ponadto także w Gdańsku, Poznaniu i zagranicą - w Niemczech, Finlandii, Jugosławii, byłej Czechosłowacji. Realizacjom tym towarzyszyły dziesiątki recenzji, krytyk, wypowiedzi i wywiadów.
W opinii koneserów, muzyka Romualda Twardowskiego jest "bardzo komunikatywna, pełna wewnętrznego dramatyzmu i zawiera rys wysoce indywidualny. Stanowi ona oryginalne zjawisko w powojennej muzyce polskiej i ma szansę na zajęcie trwałego miejsca w polskiej kulturze muzycznej".
Romuald Twardowski jest także autorem kilkudziesięciu utworów chóralnych, licznych utworów orkiestrowych, kameralnych, pieśni i piosenek. Za swoją twórczość otrzymał wiele nagród i wyróżnień polskich, m. in. nagrodę im. W. Pietrzaka, Ministra Kultury i Sztuki, Prezesa Rady Ministr��w i in.
Od 1972 roku Romuald Twardowski jest wykładowcą w warszawskiej Akademii Muzycznej im. F. Chopina. Często też uczestniczy w jury festiwali krajowych i zagranicznych.
Ważne miejsce w dorobku twórczym kompozytora zajmuje muzyka sakralna, m. in. utwory z okazji przyjazdu do Polski papieża Jana Pawła II, opracowanie nagranych na kasety i płyty Pieśni Maryjnych w wykonaniu Zespołu Pieśni i Tańca "Mazowsze", Sekwencje o świętych patronach polskich i in.
Spotkanie z mordercą "Świętego Starca"
Wróćmy do stronic (a jest ich 250) wydanej obecnie książki naszego ziomka. Dziesiątki, setki wybitnych postaci twórczych, osobowości historycznych przewija się w niezwykle ciekawych jej Rozdziałach. "Było, nie minęło" - tytuł odnosi się bezpośrednio do Wilna i jego ludzi, bogatej galerii Polaków, Litwinów, Rosjan, reprezentantów świata muzycznego i nie tylko. Lekkie jak puch pióro autora przenosi nas równocześnie w świat inny - do Egiptu, Grecji, Włoch, Francji...
Zatrzymajmy się na krótko w Paryżu (Rozdział VII), w salonie Nadii Boulanger, w którym Twardowski w 1966 r. spotkał się z... zabójcą głośnego Gryszki Rasputina.
"Szczęśliwy traf sprawił, że miałem przed sobą słynnego księcia Jusupowa, zabójcę demonicznego Rasputina - ulubieńca ostatniej carycy! Dobiegający osiemdziesiątki, trzymał się jeszcze nienajgorzej. Nic nie wskazywało, że został mu jeszcze tylko rok życia. Z ogromną uwagą słuchał mojej opowieści o Archangielskoje, jednej ze swoich podmoskiewskich rezydencji. Będąc tam w 1965 roku, mogłem mu dokładnie zrelacjonować stan, w jakim znajdowała się ta wspaniała posiadłość. (...) Informacje te przyniosły mojemu rozmówcy widoczną ulgę. Powtórzył kilka razy: - Kak ja radujuś, kak ja radujuś... Ja z kolei, w przypływie jakiejś odwagi zacząłem wypytywać go o pewne szczegóły z zamachu na Rasputina. (...) W latach 60. mój rozmówca prowadził dwa głośne procesy sądowe przeciwko amerykańskim wytwórniom filmowym, które w pogoni za sensacją w sposób nieprawdziwy przedstawiały przebieg historycznych zdarzeń. W filmie wytwórni Metro Goldwyn Meyer Rasputin i caryca reżyser Ryszard Bolesławski, który jeszcze przed rewolucją kręcił w Rosji filmy, przedstawił żonę księcia jako kochankę cara! Ta bzdura kosztowała wytwórnię 750000 dolarów. Natomiast drugi proces zakończył się przegraną Jusupowa. W roku 1967 książę zmarł. Żegnały go córka - księżna Szeremietiew i żona Irina - zmarła rok później. Tak wygasł ród Jusupowów, jeden z najbogatszych i najpotężniejszych rodów Rosji?.
Na tym wtedy obiedzie u Nadii Boulanger Romuald Twardowski poznał także ciemnowłosego Amerykanina, który się okazał wnukiem Szalapina. Na innym ze spotkań u Nadii poznał z kolei Marca Chagalla, doskonale mówiącego po rosyjsku (jak wiadomo - pochodził on z Witebska).
Powroty do ukochanego miasta
Niejednokrotne. W maju 1982 r. był w Wilnie na II Festiwalu Muzyki Litewskiej. Tu po raz pierwszy usłyszał "Morze" Mikołaja Konstantego Czurlanisa. Największe jednak wrażenie wywarły na nim "Ostanie obrzędy pogańskie" Broniusa Kutavičiusa - "Wstrząsnęły mną do głębi" - napisze. "Było coś niesamowitego w monotonnym zawodzeniu chórzystów - głos śpiewaczki, znakomitej i bardzo pięknej G. Kaukaitë, brzmiał dziko i groźnie. Dla tego jednego utworu warto było przyjechać na festiwal. W Związku Kompozytorów zaprezentowano także nagranie "Magnificatu" mego profesora Juzeliunasa. Utwór skomponowany parę lat wcześniej na 400-lecie Uniwersytetu Wileńskiego, zdumiewał swymi rozmiarami i bardzo nowoczesnym brzmieniem. Wielkie to dzieło śmiało można zaliczyć do wybitnych osiągnięć muzyki oratoryjnej XX wieku. Grano też "V Symfonię" Antoniego Rekašiusa, mego kolegi z konserwatorium. Odznaczający się oryginalnym sposobem bycia Rekašius, prawdziwy Mefisto muzyki litewskiej, miał ciekawie urządzone prywatne studio nagrań: zamiast gongów i tam-tamów na drążkach wisiały solidne połcie szynki i wędzonego boczku. Czyż mogła być lepsza przynęta dla wykonawców?"
Po powrocie do Warszawy Romuald Twardowski sprawozdanie z tego wyjazdu złożył na łamach "Ruchu Muzycznego". Przy okazji - znalazł się tam także miły wileński "akcent plastyczny": "W oknie apteki niedaleko Ostrej Bramy od stu lat spogląda na przechodniów ten sam biały łabędź..."
Rok 1987. "Kilka miłych jesiennych dni spędziłem z Alicją w Wilnie. Chodziliśmy do Zakretu, Ostrej Bramy, byliśmy w Kalwarii i nad Zielonymi Jeziorami. W zachowaniu Litwinów - w miarę uniezależniania się od Moskwy - wyczuwałem coraz większy chłód i obojętność. Nie było żadnych szans na kontynuację jakiejkolwiek współpracy. Wyjątek stanowił przypadkowo poznany Bronius Gruđas, artysta-malarz, posiadacz ogromnego mieszkania przy ulicy Szklanej. Gościnność (i rozrzutność!) jego nie miała granic - ucztę, na jaką zaprosił nas do restauracji obok kościoła św. Ignacego, pamiętam do dziś.
Miły i wzruszający był koncert "Wilenki" w Pałacu Związków Zawodowych. W przerwie podchodziło do mnie wiele osób - wtedy właśnie w starszej, korpulentnej pani rozpoznałem "Muchę", koleżankę znaną mi jeszcze z lat gimnazjalnych, a w starszym łysym panu - księdza Adolfa z kościoła oo. Misjonarzy. Od wielu lat działał w Suderwi pod Wilnem.
Rok 1992. W końcu sierpnia na zaproszenie wileńskiej Fundacji Kultury pojechałem do Wilna. Na lotnisku zacne wilniuki na czele z Korkuciem, Sosnowskim i młodym Pileckim witały mnie serdecznie i wylewnie. Gazety polskie natychmiast podały wiadomość o moim przyjeździe. Ulokowano mnie w budynku przedwojennego "Orbisu" przerobionego obecnie na hotel. Kiedy w ciepły, spokojny wieczór wyszedłem na miasto, czułem się jak ktoś, kto nigdy stąd nie wyjeżdżał... Nazajutrz wciągnięto mnie w wir wydarzeń: oto pojutrze w Katedrze, którą niedawno oddano Kościołowi, miała odbyć się uroczysta polska msza (jedyna jak dotąd, niestety) dla uczczenia 500-lecia śmierci Kazimierza Jagiellończyka. Byłem tym nieco zaskoczony, jako że w Polsce było raczej cicho na ten temat. We mszy miał uczestniczyć chór i orkiestra smyczkowa Zbyszka Lewickiego, ja miałem grać na organach. Suma, którą odprawił po polsku litewski biskup Tunaitis, ściągnęła do Katedry tłumy wiernych. (...) Czułem się głęboko przejęty - ostatni raz grałem tu na Rezurekcji chyba w 1948 roku. Teraz oto, po tylu latach, znalazłem się ponownie w tym miejscu. Jeszcze niedawno byłoby to nie do pomyślenia. Zgodnie z tradycją, nabożeństwo poprzedziło wielozwrotkowe "Padnijmy na twarz". Wielka, wspaniała świątynia rozkołysała się od melodyjnych pieśni - stara tradycja pięknego wileńskiego śpiewu była wciąż żywa. Chór męski pod ręką brata Zbyszka Lewickiego brzmiał ładnie i czysto. Po ''Kyrie" nastąpiło "Gloria", potem były "Sanctus", "Benedictus" i "Agnus Dei". W pewnym momencie - po "Glorii" - orkiestra uniosła instrumenty i zaczęła grać jakiś utwór. W pierwszej chwili nie mogłem zorientować się, co to takiego: potem już wiedziałem - była to I część mego "Koncertu staropolskiego"! Zaskoczenie było całkowite, a przyjemność, jaką mi zrobili młodzi wykonawcy, nadzwyczajna (...)
(...) W "Kurierze Wileńskim" ukazał się obszerny wywiad ze mną (była to rozmowa z niżej podpisaną - uw. A. A. B.). Kończył się następującymi słowami: "Wilno to mój największy skarb. To, że w swojej muzyce lubię nawiązywać do dawnych tradycji - zawdzięczam oczywiście memu rodzinnemu miastu. Skoro wychowałem się wśród tych starych murów, we wciąż żywych tradycjach renesansu, baroku - musiałem to jakoś przetrawić i dać temu odpowiedni wyraz... To, co pozornie wydaje się oddalone od siebie, w rzeczywistości może być sobie bardzo bliskie: skrajności się stykają". Pisał też o moim pobycie w Wilnie Zbyszek Lewicki i "Echo Krakowa". Z dużym żalem wyjeżdżałem z mego miasta - czułem, że nieprędko tu wrócę. Mimo niewielkiej odległości, do Wilna było coraz dalej?.
Rok 1999. "Nadchodzi jesień. Szykuj�� się do wyjazdu (może już ostatniego?) do Wilna. Tym razem pojadę najzupełniej prywatnie z grupą członków Stowarzyszenia Polska - Litwa. Poza przewidzianą wizytą w Ministerstwie Oświaty (podręczniki dla polskich szkół!) nie będę zupełnie niczym skrępowany. Pobiegnę więc znowu do Ostrej Bramy, na Rossę, powędruję uliczkami starego miasta, odwiedzę moje kościoły i cerkwie, wpadnę do państwa Skrobotów, poszukam śladów mojej młodości. Czy wszystko, co było mi drogie, zapadło w otchłań niepamięci, czy może tli się tu jeszcze wspomnienie wydarzeń, jakie miały miejsce przed laty" Z takimi myślami po ośmiu godzinach jazdy wysiadałem w Wilnie z autokaru na placu dworcowym. (...)
(...) Miasto wraca do swych historycznych korzeni, do swoich tradycji. Wspomnienie wielkich mężów, którzy tu niegdyś żyli i tworzyli - Skargi, Mickiewicza, Słowackiego, Moniuszki, Ruszczyca, Bułhaka - jest wciąż żywe i nie poddające się zatarciu. Ludzie znów - jak przed laty - wędrują do Kalwarii, dzwony kościelne wzywają wiernych do modłów, a na św. Kazimierza rozpoczyna się bogaty i piękny jarmark zwany "Kaziukami". Przedziwny "genius loci" sprawił, że przeszłość i tradycja nie dały się wyrugować i jak Feniks z popiołów wracają do życia, by nadać mu inny, bogatszy kształt. A więc?
Było, nie minęło...?
Piękna, treściwa, bogata w mnogość fascynujących wątków książka! Powinna ona trafić pod dach każdego w Wilnie domu...
Rzeka Czasu
Wilno, lipiec 2000 r. Bohaterów książki Romualda Twardowskiego spotykam we wszystkich zakątkach miasta. Profesor wileńskiej Akademii Sztuk Pięknych Bronius Gruđas zaprasza na kolejną kolację do swego zawsze gościnnego domu. Razem z żoną, panią Tamarą, Ukrainką, podjął w swoim domu - atelier na wileńskiej starówce dziesiątki zaprzyjaźnionych Polaków, obdarowawszy ich na pożegnanie swoimi obrazami.
Ulicę Mickiewicza na Zwierzyńcu w pośpiechu przemierza zawsze szybka, pełna witalnych sił przyjaciółka mojej młodości - "Mucha", nauczycielka, primo voto Magalińska, secundo voto Rymarczykowa.
W kościele p. w. Ducha Świętego, po mszy w intencji Emila Młynarskiego spotykam się z Władysławem Korkuciem (dyrygował tu swoją "Lirą") i Henrykiem Sosnowksim, prezesem Fundacji Kultury Polskiej na Litwie im. Józefa Montwiłła - rozmawiamy o ... Romualdzie Twardowskim...
W kawiarni na Zarzeczu, nad brzegiem Wilenki, vis a vis cerkwi i dawnej Metropolitalnej z polskim muzykologiem, prof. Krzysztofem Drobą rozmawiamy o... "Było, nie minęło" Romualda Twardowskiego.
O! - nagle hamuje samochód (akurat przed samą figurą Matki Boskiej w podwileńskich Rukojniach) kompozytor Feliksas Bajoras: Twardowski? Książkę napisał? Tak jest - mówię - pan także tam figuruje, na 170 str.: "Uderzająca była oryginalność i nowoczesność kwartetów Bajorasa i Balakauskasa - utwory te można było śmiało prezentować na "Warszawskiej Jesieni'.
26 lipca 2000 r. Mścisławowi Roztropowiczowi nadano tytuł Honorowego Obywatela Miasta Wilna. Akurat w tym czasie z Niemiec dostałam jego fotografię w otoczeniu wileńskiej trupy baletowej, z którą obecnie brał udział w gościnnych występach. Właśnie w tym samym dniu dotarłam do str. 218 książki Romualda Twardowskiego "Było, nie minęło": ?W końcu marca (1997 r.) pojawił się w Warszawie z całą rodziną Mścisław Roztropowicz. Sławny, aczkolwiek już niemłody wiolonczelista był w doskonałej formie. Na koncercie w Filharmonii grał "Rococo" Czajkowskiego, w drugiej części dyrygował "Szeherezadą" Rimskiego-Korsakowa. Pamiętam go jeszcze z pobytu w Moskwie, kiedy przed wyjazdem z ZSRR prowadził w Bolszom "Wojnę i pokój" Prokofiewa. Jedną z głównych partii śpiewała wtedy Halina Wiszniewska, jego żona. Okazało się po latach, że mistrz ma polskie pochodzenie, podobnie jak wielu innych rosyjskich muzyków: Strawiński, Szostakowicz, nie wspominając o sławetnym Kozłowskim, kapelmistrzu Katarzyny Wielkiej, którego fragment poloneza pojawia się w finale II aktu "Damy Pikowej" Czajkowskiego.
Kto Mistrza Twardowskiego do Wilna zaprosi?
27 lipca 2000 r. W Wilnie na dziedzińcu domu, w którym mieszkał Adam Mickiewicz i gdzie przepisywał swoją "Grażynę", odbył się koncert Wileńskiej Orkiestry Kameralnej pod batutą niestrudzonego Zbigniewa Lewickiego (również bohatera książki "Było, nie minęło"). Na program złożyły się utwory M. K. Ogińskiego, A. Vivaldiego i in. Poruszenie na widowni wywołała zapowiedź: "Koncert staropolski" Romualda Twardowskiego! Orkiestra wykonała go wspaniale!.. Na "widowni" pod gołym niebem był obecny pra-pra... wnuk Adama Mickiewicza Roman Gorecki. Wielka szkoda, że w tym gronie słuchaczy nie był obecny tegoroczny jubilat, autor uroczej książki, znany i uznany polski kompozytor - Romuald Twardowski.
Imprezę zrealizował Instytut Polski w Wilnie.
Przykro, że Wilno wilnianina, autora 3 Pieśni "Znad Wilii'', nie zaprosiło... A może gafę tę da się jeszcze naprawić? Może uda się zorganizować promocję książki Romualda Twardowskiego - w jego mieście?
Alwida Antonina Bajor
Na zdjęciach: Romuald Twardowski "Było, nie minęło", projekt okładki: Maria Drabecka; Romuald Twardowski w Wilnie, w 1992 roku; Romuś Twardowski z mamą na wileńskiej Ulicy Zamkowej. Po premierze "Lorda Jima", Teatr Wielki w Łodzi, 1976; Wilno, 27 lipca 2000 r. na dziedzińcu przed domem, w którym mieszkał Adam Mickiewicz. Wileńska Orkiestra Kameralna pod batutą Zbigniewa Lewickiego wykonuje "Koncert staropolski" Romualda Twardowskiego.
Fot. archiwum, Waldemar Dowejko
1 note
·
View note