#dziewiętnasty wiek
Explore tagged Tumblr posts
hwiltschek · 6 years ago
Text
365 days of Polish 🇵🇱
Dzień dziewiętnasty
pora dnia | time of day
rano (n) | morning
przedpołudnie (n) | morning (forenoon)
południe (n) | noon
popołudnie (n) | afternoon
wieczór (m) | evening
noc (f) | night
dzień (m) | day
tydzień (m) | week
miesiąc (m) | month
rok (m) | year
dziesięciolecie (n) | decade
wiek (m) | century
12 notes · View notes
brzozowskiradoslaw · 3 years ago
Text
Po pierwsze, srebro
Wiek dziewiętnasty to z całą pewnością najbardziej burzliwy i dynamiczny wiek w historii fotografii. To nie tylko wiek, w którym powstała fotografia, ale także czas, w który wynaleziono niemal wszystkie fotochemiczne sposoby wykonywania zdjęć. Czas, w którym fotografia pokonała niewiarygodną wręcz drogę od wywoływanego w oparach rtęci dagerotypu i negatywu papierowego aż do błon fotograficznych…
View On WordPress
0 notes
butowskijakbuty · 6 years ago
Text
Tumblr media
W śmiesznym wieku dziewiętnastym autorzy tak zwanych powieści grozy mieli w zwyczaju krygować się wpierw przed czytelnikiem mniej więcej w te słowy: „Kiedy wspominam dziś wydarzenia tamtej nocy (zimy, roku lub innego odpowiednio nastrojowego okresu), przerażenie wciąż jeszcze mrozi mi serce. Tym większa złość mnie bierze na myśl, że rozsądny czytelnik nie da wiary moim słowom. Czy jednak – po tym, com widział – mam utyskiwać na niewiarę błogo nieświadomych? Bynajmniej, wszak powinienem im zazdrościć. Skorom jednak nie miałem tego szczęścia i widziałem, co widziałem, przystępuję do spisania mej historii...” Tu następował opis jakichś należytych okropieństw – przeważnie lichy wywar sporządzony z dawnych grzechów, fizycznej ułomności i wyrzutów sumienia.
Przeminął śmieszny wiek dziewiętnasty ze swoimi naiwnymi strachami, a my dowiedzieliśmy się, że rzeczywistość ma do zaoferowania koszmary, perwersje i okrucieństwo, które samemu Beli Lugosiemu zjeżyłyby włos na głowie. I cóż z tego? Po co ten wstęp? Oto przystępuję do spisania historii, o której wiem, że jest prawdziwa, a jednak mam obawy, czy czytelnikowi nie wyda się ona zbyt niewiarygodna. I mam ochotę krygować się dawną manierą. Czy mam jej ulec? A może wystarczy przypomnieć właśnie tę smutną lekcję: że najgorsza i najbardziej niewiarygodna przecież jest właśnie prawda?
Jak się rzekło, historia zdarzyła się naprawdę, więc człowiek, którego zdecydowałem się nazywać konsekwentnie Wielkim Łowczym, miał imię i nazwisko – i to takie, które przetrwają w pamięci potomnych długie wieki jako synonim zbrodni. Postanowiłem jednak ich nie ujawniać, aby nie tworzyć aury skandalu, do czego niechybnie by w takim przypadku doszło. Przeciwnie – chciałbym, jeżeli pozwolą mi na to umiejętności – zwrócić uwagę czytelników na coś, co w tej perwersyjnej historii mogłoby być uniwersalne dla całego rodzaju ludzkiego, a przynajmniej dla pewnego bardzo rozpowszechnionego również dziś sposobu myślenia o naszym miejscu w świecie.
Kogom jeszcze nie zraził tym wstępem, zapraszam do przeczytania opowieści o spotkaniu w leśnym pałacu, które pewnego razu urządził Wielki Łowczy.
--- z "Zagłady leśnego pałacu", opowiadania
(Ilustracja: Lynd Ward “Evening Walk”)
0 notes
amorevm-blog · 7 years ago
Note
vinyl, klosh, lace
asks (ᴵⁿ ᵗʰᵉ ᶠᵒʳᵐ ᵒᶠ ᵗʰᶦⁿᵍˢ ᴵ ˡᵒᵛᵉ) ☆  @nvptine​ |  not accepting
     Vinyl: What is some of your favorite music?
❛   dzisiaj cały dzień towarzyszy mi Declan McKenna- Why Do You Feel So Down?  ☆
     Klosh: If you could go back to any three era’s what would they be?
❛   szczerze miałam nadzieję, że to pytanie mi się nie trafi, bo… JEST TYLE DO WYBORU. jednak jak się tak dłużej zastanowiłam, to najbardziej przemawiają do mnie ery z sukienkami posiadającymi BUFKI, a zatem: WIEK DZIEWIĘTNASTY. nie chcę wybierać całych epok skoro rozchodzę się tutaj o modę, bo to ciągle się zmieniało, więc podam tylko trzy najlepsze (według mnie) daty. 1830-1837 (bo wtedy została koronowana królowa wiktoria i wszystkie “niepotrzebne” ozdoby zaczęły zanikać), później moje kochane rękawy wracają nareszcie w 1890 i rosną sobie coraz bardziej aż do 1895. tak pomiędzy tymi dwiema datami muszę wyróżnić jeszcze 1850, bo rękawy pagoda (na nasze to chyba angażant z tego co pamiętam) też były s u p e r, no i spódnice też były niezłe.
     Lace: Your favorite things to wear?
❛   może po mnie nie widać, ale lubię nosić dresy i bluzy. czuję się wtedy, jakbym wychodziła pod jakimś przykryciem, ZUPEŁNIE INNA OSOBA. 
Tumblr media
0 notes
velvetlipsllc-blog · 7 years ago
Text
Gdzieś między Karolem Mayem a Sir Arthurem Conanem Doyle’em
Recenzuje: jolietjakeblues Sugerując się wzmianką na okładce powieść „Czerwony Krąg” pióra Edgara Wallace’a powinna być znana każdemu miłośnikowi kryminałów, nie tylko angielskich. Zaś sam autor, też z racji urodzenia i płodności pisarskiej powinien stać na czele, a co najmniej w jednym szeregu, pochodu gwiazd literackich tego gatunku: Agathy Christie, Dorothy Leigh Sayers, Edith Ngaio Marsh, Josephine Tey urodzonych tak jak Wallace jeszcze w dziewiętnastym wieku czy już dwudziestowiecznej Margery Allingham. Jest jednak inaczej. Oczywiście zakaz cenzury w PRL zrobił swoje i do 2013 roku czytelnicy nie mieli przyjemności poznać w polskim przekładzie książek tego pisarza, mimo że w Polsce międzywojennej wydano sporo jego utworów. Na szczęście rok 2014 przyniósł erupcję wydań kryminałów Wallace’a, prześcigając w ilości książek na naszym rynku Marsh, Allingham, Tey, choć Sayers chyba jeszcze nie. Chciałbym wierzyć, żeby popularnością wśród czytelników mierzoną i czytelnictwem, i tytułami na półkach domowych tudzież bibliotecznych dorównał Christie, Doyle’owi i Poe’emu. Dlaczego? Powody, w moim przekonaniu, są dwa. Po pierwsze wiek dziewiętnasty, który nawet, jeśli już nie istnieje w powieściach wszystkich wymienionych wyżej pisarzy kryminalnych, to jakiś jego cień przemyka ciągle. Pewien smak, zapach, jakby aura. Być może jest to też kwestia znakomitych przekładów pochodzących z pierwszej połowy dwudziestego wieku. A może jednak mocno odciśnięte na twórczości angielskiej przełomu wieków piętno Doyle’a i Poe’ego, Dickensa nawet? Po drugie język pisarski, którego dzisiaj już się nie spotyka. To była rzecz, która od razu zwróciła moją uwagę. Najpierw skojarzyłem sobie styl z „Jak najwięcej grobów” Allingham, którą przeczytałem niedawno, ale to mi nie wystarczyło, coś jeszcze wierciło, zdecydowanie głębiej. Nagle konotacja się pojawiła. Karol May! Robert Louis Stevenson! Od niego trafiłem do Smitha Howdena. Stamtąd do trylogii o Janie Martenie. W końcu do Wiesława Wernica. Po prostu wciągnięty zostałem w lektury własnego średnio późnego dzieciństwa. Mam wrażenie, że to nadużycie, ale jest niezwykle silne, graniczące z pewnością. Żeby zdobyć jakiś argument, sprawdziłem, kto tłumaczył „Czerwony Krąg”. Franciszek Mirandola. Żył na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Pisarz i tłumacz młodopolski. Jeden z prekursorów fantastyki grozy. Stawiany obok takiego tuza tego gatunku, jakim jest Stefan Grabowski. Kryminał podzielony na czterdzieści trzy rozdziały i prolog. Rozdziały są ledwie kilkustronicowe. Stron dwieście czterdzieści jeden. Krąg postaci bardzo wąski. Akcja dzieje się w Londynie z drobnymi odniesieniami do kontynentalnej zagranicy. Fabuła dotyczy finansowych kręgów mieszczańskich, ociera się o banki i o politykę. Jednak skonstruowana bez wymuszania na czytelniku wiedzy z zakresu ekonomii, czy historii państwa i prawa. Jej struktura jest niezwykle lekka, skoncentrowana na uwiedzeniu czytelnika opowieścią wręcz przygodową, ba, wydaje się czasem, że młodzieżową. Nie jest to oczywiście kryminał zamkniętego pokoju. Raczej sugerowałbym, że powieść o przygodach… Właśnie, czyich? Najpierw jednak ostrzeżenie: uprzejmie prosi się czytelnika, żeby nie zaglądał na ostatnie strony książki; równie uprzejmie o niezbyt uważne czytanie prologu. Wszystko dlatego, żeby nie psuć sobie zabawy. Nie jest to precyzyjnie utkana zagadka. Umysły matematyczne uprasza się zatem o porzucenie logiki na rzecz przyjemności. Bohaterów wydaje się, że jest dwóch: detektyw amator Derrick Yale, działający wedle posiadanej psychometrycznej wiedzy i inspektor Parr, grubas o twarzy nieprzejawiającej „śladu rozumu ni wykształcenia”, których opisy w książce są wyjątkowe i wykraczają poza zdawkowe i niezbyt ciekawe charakterystyki pozostałych postaci, nie wyłączając ofiar zbrodni i dwojga młodych bohaterów dramatycznej miłości. Mimo lekkości, oszczędności w słowach na temat postaci, krajobrazów, szczegółów przedmiotów, drobiazgowych opisów czynności intryga i powieść krok za krok, strona za stroną wydają się coraz mniej infantylne a przykuwają uwagę roztropnością zawiązania i zgrabnym prowadzeniem. Książka jest z rodzaju tych, które doceniać się zaczyna wówczas, gdy jesteśmy już w jej połowie, doskonale poznaliśmy postaci i fabuła wciągnęła nas tak, że zaczynamy zadawać sobie mnóstwo pytań. W owym czasie czy też miejscu nie jesteśmy pewni roli bohaterów. Pośród nich szukamy złoczyńcy. Zabawiamy się gorączkowo w eliminowanie. mobi ściągnij Bezskutecznie. Edgar Wallace okazuje się zbyt wielkim fachowcem. A niespodziankę, zaręczam, szykuje niejedną. Proszę nie szukać konfliktu ani rywalizacji pomiędzy Parrem i Yalem, co znane jest z serii o Poirocie czy Holmesie. W „Czerwonym Kręgu” nie ma miejsca na inspektorów Jappa bądź Lestrade’a, bo Parr nie ma kontrpartnera w geniuszu, choć może wydawać się na początku inaczej. Cóż, być może to świadomy pisarski zabieg Wallace’a, choć przecież nie mógł czerpać z pomysłów Agathy Christie. Czy z Doyle’a mógł? Teoretycznie tak, ale to pytanie do badaczy twórczości obu pisarzy. Tutaj policjant i detektyw współpracują zgodnie, ale… Proszę zwrócić uwagę na dość okrutne umniejszanie i poniżanie naczelnego inspektora Parra począwszy od wyglądu fizycznego po życie rodzinne i w końcu obrzydliwe sugestie na temat jego stanu umysłowego. Jaka to cudowna objawia się nam teoria spiskowa. Książka znakomita. Aż tęskni się za obejrzeniem ponoć czterokrotnej adaptacji. Autor: Edgar Wallace Tytuł: Czerwony Krąg Wydawnictwo: Ciekawe Miejsca Liczba stron: 241 Ocena recenzenta: 6/6
0 notes
dreamful-thoughts-blog1 · 7 years ago
Text
Stach, Marynia i cała reszta – po latach
Jak bardzo upływ czasu – a raczej to, co się z nami podczas tegoż upływu dzieje – zmienia nasz odbiór literatury! Poproszona niedawno przez pokrewną duszę o opinię o „Rodzinie Połanieckich”, skonstatowałam z niejakim wstydem, że przypominają mi się nieliczne kadry z jej serialowej ekranizacji, a oprócz tego króciutka nowelka Boya, w której narrator oblewa procentowym trunkiem leżący na stole tom tej powieści, co skutkuje porcją zgoła niesienkiewiczowskich dialogów między bohaterami. Zajrzałam w swoje biblionetkowe oceny, a tu dopiero czekało mnie zaskoczenie: trójka? Nie ulegało wątpliwości, że ocenę, podobnie jak i kilkaset innych, wstawiłam retrospektywnie w pierwszych dniach czy tygodniach po zarejestrowaniu się, ale czemuż była o tyle niższa od tych, jakie dałam uwielbianym i czytywanym niemal w kółko powieściom historycznym tego autora? Ostatecznie doszłam do wniosku, że musiałam ją była czytać w okolicach siódmej, ósmej klasy, kiedy to zdecydowanie bardziej do mnie przemawiały opisy płomiennych uczuć, zmuszających bohaterów do szalonych pościgów, porwań i bojów z rywalami, natomiast taki dziewiętnastowieczny romans, opisujący długo i gęsto, co oni myśleli, patrząc na siebie, a co, gdy się pokłócili – nie miał szans (z tego samego powodu wydawały mi się wówczas nieinteresujące powieści Jane Austen; tu jednak cokolwiek wcześniej odkryłam, jak bardzo byłam w błędzie…). Ale właśnie, czy „Rodzina Połanieckich” to romans? Wątku głównego mogliby, prawdę powiedziawszy, pozazdrościć Sienkiewiczowi autorzy dzieł nazywanych potocznie „harlekinami”. Oto trzydziestoparoletni handlowiec Stanisław Połaniecki odwiedza dom dalekiego powinowatego, jednakże nie w celu podtrzymania więzi rodzinnych (te osłabły po śmierci pierwszej żony „wujaszka”, kuzynki też już nieżyjącej matki przybysza), tylko wyegzekwowania długu, jaki ów zaciągnął przed laty u tejże matki. Wita go – chłodno, co i nie dziwota, bo przecież wie, w jakim celu przyjechał – nieznana mu dotąd córka „wujaszka” z drugiego małżeństwa. On na niej robi wrażenie nieużytego i interesownego, ona na nim nieco lepsze, powiada jednak „do siebie językiem kupieckim (…): »Gatunek jest dobry – ale nie będę reflektował, bom nie po to przyjechał«”[1]. Jednak chwile, które spędza w dworku, usiłując przymusić dłużnika do obietnicy spłaty, sprawiają, że dziewczyna przypada mu do serca bardziej, niżby chciał, a ona dopatruje się w nim jaśniejszych stron. Kiedy staje się jasne, że gość, zirytowany nonszalancką postawą gospodarza, nie ma zamiaru dać się dłużej wodzić za nos, następuje krótkie spięcie, w wyniku czego młoda para, już na dobre sobą zauroczona, rozstaje się w nastroju zgoła nieprzyjaznym. Wiadomo, że powinno się teraz wydarzyć coś, co zdoła wbrew przeszkodom doprowadzić do szczęśliwego końca. pdf ściągnij Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Zmieńmy tylko trochę realia, niech Stach zostanie Stanleyem, Marynia – Molly, a Krzemień – Firestone, i mamy gotową fabułę dla, powiedzmy, Barbary Cartland! Ale przecież nie tym „Rodzina Połanieckich” stoi! Nie wątek romansowy stanowi jej siłę, choć i jemu momentami trudno odmówić uroku. Bo przede wszystkim ta powieść jest piękną panoramą polskiej szlachty i mieszczaństwa z końca XIX wieku – co postać, to przepyszny typ charakterystyczny, a scenki rodzajowe wcale nie gorsze niż u humorysty Prusa. Co prawda główni bohaterowie wątku miłosnego – ona, panienka z podupadłego dworku, z natury pobożna i patriotyczna, zmuszona świecić oczyma za ojca lekkoducha, i on, potomek ziemian bez ziemi, który wyuczył się rzemiosła, lecz ostatecznie postanowił zająć się handlem – musieli zostać przedstawieni w miarę serio, jednak tu i ówdzie zdarza się autorowi ze Stacha pożartować. Patrzmy dalej: oto pan Pławicki, przyszywany wujaszek Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Połanieckiego, liczący sobie lat sześćdziesiąt parę (pamiętajmy przy tym, że przed stu laty i dawniej pojęcie młodości i starości interpretowano dość pokrętnie – z jednej strony człowieka, którego dziś uznajemy za zdolnego do pełnoetatowej pracy fizycznej, miano nieomal za starca stojącego nad grobem, ale z drugiej, gdyby się tak zechciał ożenić z rówieśnicą swojej dwudziestoletniej córki, nikt by mu wieku nie wytykał, jeśliby tylko miał po swojej stronie mocny argument ekonomiczny…), odmładzający się farbowaniem włosów i wąsów, a w sposobie bycia równie sztuczny i pretensjonalny, jak w barwie owłosienia. Oto Maszko, adwokat-kombinator, dorabiający sobie brakujących przodków („oni się kiedyś nazywali Masco – i przyszli tu z Boną”[2]) i pozujący na majętnego, by poprawić swoje widoki na matrymonialnym rynku. Oto Osnowski, safanduła i pantoflarz, gotów dla uzyskania pożądanej przez ukochaną małżonkę sylwetki „jeździć na welocypedzie, fechtować się, zażywać kuracji Bettinga, latem pić Karlsbad, a zimą jeździć do Włoch lub Egiptu dla transpiracji”[3], mający własne zdanie tylko pod warunkiem, że „kochana Anetka” wpierw wyrazi identyczne. Dalej Kopowski, „taki piękny, że powinien mieć na głowę takie pudełko z aksamitem w środku, jakich używają jubilerowie”, przy tym „dureń! (…) W tym się mieści imię, sposób utrzymania, zajęcie i znaki szczególne”[4], lecz mimo swej porażającej głupoty zdolny zawracać kobietom w głowie. A jeszcze i profesor Waskowski, żyjący z renty po bracie i opanowany ideą posłannictwa ludów aryjskich, i dekadent Bukacki, i strzegący szlacheckich tradycji stary Zawiłowski... trudno właściwie znaleźć tu mężczyznę, który by nie był scharakteryzowany celnie i „z nerwem”. Kobiety wypadają nieco bladziej, ale parę dobrych charakterków także się znajdzie: Broniczowa, snobka-mitomanka, wciąż nadmieniająca o swym nieboszczyku mężu „jako o ostatnim krewnym książąt Ostrogskich, zatem ostatnim z Rurykowiczów”[5] i wyliczająca byłych adoratorów siostrzenicy, obowiązkowo z tytułami i majątkami; Osnowska, mała intrygantka, Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu; panna Krasławska, „sztywna, sucha, zimna, wymawiająca »t e k« zamiast »t a k«”[6] i jej matka, która „cały świat uważa za tło, które by chciała uczynić jak najczarniejszym, żeby panna Terka odbiła się na nim tym jaśniej”[7]. Aby nie wszystko było śmieszne, są i postacie do głębi tragiczne. To w pierwszym rzędzie pani Emilia, stosunkowo młoda wdowa, z poważnie chorą córeczką. Dziewczynka kocha się beznadziejnie w starszym o jakieś 20 lat „panu Stachu”, który traktuje ją nader czule (lepiej nie wiedzieć, co by dziś powiedziano o trzydziestoparoletnim mężczyźnie biorącym na kolana, ściskającym i całującym niespokrewnioną ze sobą dwunastolatkę… A przecież honni soit qui mal y pense – Stach kocha Litkę tak, jak kochałby siostrzenicę, której nie ma, jak córkę, której dopiero może kiedyś się doczeka). To dziewiętnasty wiek; Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu. Dalej – poeta Zawiłowski, Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu. I wreszcie pojawiająca się tylko w jednej, lecz jakże wymownej scenie, „Rozulka, niania Stasiowa”[8], ofiara erotycznych zapędów Gątowskiego, byłego absztyfikanta Maryni; nikt nie wspomina o tym, co się stało z jej własnym dzieckiem, gdy zgodzono ją na mamkę małego Połanieckiego… Co chwilę przychodzi mi do głowy jakaś scenka, jakiś urywek dialogu, świadczące o niezmiernej bystrości, z jaką Sienkiewicz obserwował swoich współczesnych, a obserwacje te przelewał na papier. Ale przecież nie przepiszę tu połowy, a choćby i jednej czwartej ponadsześćsetstronicowego tomu! Gdyby był wart tylko tyle, na ile go w swojej młodzieńczej beztrosce oceniłam, czy chciałoby mi się teraz go cytować i tyle o nim pisać? --- [1] Henryk Sienkiewicz, „Rodzina Połanieckich”, wyd. PIW, 1976, s. 11. [2] Tamże, s. 101. [3] Tamże, s. 333. [4] Tamże, s. 372. [5] Tamże, s. 349. [6] Tamże, s. 130. [7] Tamże, s. 133. [8] Tamże, s. 652.
1 note · View note
niezyciowa · 7 years ago
Photo
Tumblr media
#clovislafay #magiczneaktascotlandyardu #wydawnictwosqn #annalange Z początku wydawało mi się, że jestem już za stara na tę książkę. Okazało się jednak, że jej klimat jest zdecydowanie moim klimatem. Dziewiętnasty wiek, Londyn, magia i tajemnice i zagadki. Książka, o której nie mogę przestać myśleć i żałuję, że już ją skończyłam. Bohaterowie bardzo przypadli mi do gustu. Ich relacje były dobrze przedstawione, a wplecenie bardzo subtelnego wątku romansowego nadało całości uroku. #books #read #reading #lovebooks #bookstagram #igreads #bookworm #bookish #instabook #bookishescape #bookaddict #literature #bookoftheday #igbooks #readingforfun  #książka #kochamczytać #zdjęciedlaksiążki #czytaniejestsexy #czytambolubie
0 notes
momorgan · 11 years ago
Photo
Tumblr media
Brandel w Ogrodzie Saskim
Konrad Brandel1838-1920) – jeden z pierwszych fotografów warszawskich (uczeń Karola Beyera)…
View Post
0 notes
brzozowskiradoslaw · 7 years ago
Text
Hinduska
Ambrotypię kojarzymy dziś z obrazem wyłącznie monochromatycznym, srebrzystym lub lekko kremowym (to efekt działania werniksu) i można by rzecz, że jest to skojarzenie słuszne. Przecież obraz w tej technice to czyste srebro. Z drugiej jednak strony, wiek dziewiętnasty pełny był przepięknych przykładów ambrotypów czy tintypii barwnych, ręcznie barwionych. Tak samo powstał też ambrotyp, który…
View On WordPress
0 notes