#dlaczego ten wilkołak jest taki mały
Explore tagged Tumblr posts
Text
MAM JUTRO ROZMOWĘ O PRACEEEEEEEE
1 note
·
View note
Text
Część pierwsza : Pantera
Tytuł: Vanguard (Awangardowy)
[ Awangardowy -1. książkowo: taki, który wyprzeda swoją epokę, wprowadza coś nowego w jakiejś dziedzinie, np. nowe idee, pomysły, metody; nowatorski, przodujący, postępowy, prekursorski; 2. związany z awangardą - kierunkiem w sztuce XX wieku, charakteryzującym się sprzeciwem wobec tradycji i powszechnie panującym regułom estetycznym. Wg. Słownik języka polskiego]
Opis:
Wyglądał śmiesznie pięknie w tym żółtym garniturze, który idealnie na nim leżał.
Jego włosy były zaczesane do tyłu, a kilka pojedynczych kosmyków opadało na jego czoło.
Piękno tego mężczyzny było tak wielkie jak miłość Louisa do niego, która wydawała się nieskończona ponieważ rosła nawet wtedy kiedy jego partner potykał się na prostej drodze.
AU - Gdzie Harry jest trochę zagubioną zmienną pantera, a Louis czarodziejem, który po prostu kocha organizować wesela.
Paring: Louis Tomlinson + Harry Styles, Liam Payne + Zayn Malik
Autor: ja
Baner: Kayka
Od autorki: Witajcie, to moje pierwsze opowiadanie, które wstawiam na tumblr. Jestem z niego bardzo dumna i mam nadzieję, że się wam spodoba :)
Louis miał dość, ale wiecie, tak na serio dość. Najchętniej to nigdy więcej nie wychodziłby ze swojego przytulnego mieszkania, mieszczącego się niedaleko centrum Nowego Jorku. Szczególnie w dni takie jak ten, kiedy śnieg potrafił sypać godzinami, a wiatr wiać z zawrotną prędkością Jakby tylko pogoda była lepsza, to i praca przy organizowaniu ślubów również.
Westchnął głośno, idąc białą ulicą. Jego wzrok zatrzymywał się na odzianych w biel koronach drzew, czy też na małych, migających światełkach. Pomimo kompletnie zniszczonego przez klienta humoru był wyciszony i nawet zadowolony. Podśpiewywał pod nosem jedną z wiosennych pieśni, a śnieg dookoła niego delikatnie topniał. Dwudziestosześciolatek dokładnie pamiętał te czasy, kiedy czarodzieje byli rzadkim widokiem na amerykańskich ulicach. Pamiętał te czasy, kiedy za użycie magii były kary boleśniejsze od tortur. Lecz to była przeszłość, którą chciał wyrzucić z pamięci. Nie zwracając uwagi na mały tłumik, który zebrał się przed wejściem do jego mieszkania, zaglądnął do skrzynki. Dopiero kiedy usłyszał jak ktoś rzuca zaklęcie uspokajające podniósł głowę znad rachunków. Przy drzwiach wejściowych znajdowała się skulona postać. Jej ramiona drżały jakby od tłumionego bólu. Kiedy jedna z kobiet znajdujących się w tłumie, próbowała podejść do tejże osoby, ta warczała.
Wilkołak. Na pewno...chociaż?
Louis poczuł coś dziwnego w żołądku, kiedy pewnym krokiem ruszył w stronę swoich drzwi wejściowych. Ludzie odsuwali się widząc dziwną aurę, jaką wytwarzał wokół siebie młody mężczyzna. Tomlinson bez zbędnych słów chwycił warczącego chłopaka za ramię. Jego uścisk był wręcz stalowy, kiedy podniósł drżące ciało do pionu. Wtem zielone oczy spojrzały na niego, a Louis wiedział, że jest skończony. W tej zieleni, którą widział tyle razy. Pokręcił głową, równocześnie pchając drzwi. Wtoczył się do środka z chudym, bardzo lekkim ciałkiem. Chłopak całkowicie opierał się na Louisie. Jak tylko znaleźli się w cieple, z zielonych oczu zaczęły uciekać słone krople, które moczyły materiał płaszcza szatyna. Czarodziej wziął kilka głębokich oddechów, nim ruszył dalej. Jego ramię chwyciło chudą talię, żeby było mu wygodniej. Możliwe, że spodziewał się jakiegokolwiek oporu. Nie napotkał jednak żadnego, więc poprowadził chłopaka do gościnnej sypialni, która uszykowana była na wypadek, gdyby któraś z sióstr Louisa chciała wpaść. W środku nie było nic poza dwuosobowym łóżkiem, dwoma stolikami po prawej i lewej stronie posłania oraz niedużej komody stojącej w nogach łóżka. Wszystko utrzymane w bieli i szarości. Jedynymi kolorowymi akcentami były zielone zasłony oraz ciemnozielona pościel. Louis delikatnie umieścił nieznajomego na materacu. Dopiero teraz miał szansę spojrzeć na niego. Krótkie włosy w odcieniu gorzkiej czekolady, twarz jak u modela, gładkie policzki, różowe usta, zgrabna szyja, szerokie barki otulone jedynie bluzą, wąskie biodra oraz te nogi. Młody mężczyzna znajdujący się tuż przed nim był wyższy od niego o głowę, lecz na pewno o wiele, wiele chudszy. Louisa aż zmroziło na widok bosych stóp. W jednej chwili dookoła niego zaczęły latać grube skarpety, wygodne, szare dresowe spodnie oraz duży, ciepły sweter i bluza. Wypuścił drżący oddech, średnio będąc gotowy na zobaczenie tułowia i nóg chłopaka.
Teraz albo nigdy.
W kilku krokach znalazł się obok nieprzytomnego chłopaka. Szybko pozbył się z niego mokrej bluzy. Jego oczom ukazała się mleczna skóra pełna tatuaży oraz blizn. Louis przełknął ślinę. Jego wzrok skanował każdy odcinek osłoniętej skóry. Chciał pochylić się i...jedynym ruchem założył na niego bluzę oraz sweter. Następne były spodnie. Zrobił to równie szybko, nawet nie patrząc na kuszące bielą uda. Wcale. Jego wzrok nie zatrzymał się na nich nawet na sekundę. Na koniec założył grube skarpety, po czym wyszedł z pokoju z mokrymi rzeczami. Rzucił je na ziemię w łazience, nie mając czasu ani siły się nimi zajmować. Ruszył w stronę swojej torby, kiedy nagle ktoś otworzył drzwi. Do środka wpadła młoda dziewczyna, mniej więcej w jego wieku. Znał ją dobrze. Jej pudrowe włosy były mokre od śniegu, a trepy zostawiały białe ślady na podłodze.
-Hej Lou! Kupiłam mmmmm... - Nie dane było jej dokończyć, gdyż ręka Louisa skutecznie ją uciszyła.
-Cicho! – Warknął, spoglądając na przyjaciółkę. Niebieskie oczy dziewczyny rozszerzyły się w zdziwieniu. Tomlinson pociągnął ją w stronę salonu połączonego z kuchnią, do którego wejście znajdowało się zaraz przy drzwiach. W zasadzie nie były to normalnie drzwi, tylko wielka na kilka metrów przerwa w ścianie, przez którą można było dostać się do pomieszczenia. Salon był z widokiem na ulicę. Szare ściany, przyozdobione białymi oraz czarnymi ramkami, w których znajdowały się zdjęcia Louisa oraz jego rodzeństwa, przyjaciół, dalszych krewnych oraz różnych widoków na morze. Pośrodku na ciemnych panelach znajdował się wielki, okrągły dywan z długim włosiem, a na nim stała wygodna, szara kanapa z toną poduszek i dwoma, dużymi fotelami po bokach. Przed sofą stał podłużny, niski stolik do kawy z ciemnego drewna, zapełniony masą kolorowych kokard, czy też poucinanych wstążek. Naprzeciwko sofy stał mały, płaski telewizor umieszczony na drewnianej, niskiej komodzie, a za nim znajdowało się rozległe francuskie okno, przez które można było dostrzec ruchliwą ulice. Za kanapą mieściła się schludna, biała kuchnia, którą od salonu oddzielała wyspa, przy której znajdowały się trzy czarne, barowe stołki. Louis posadził Anę na jednym z nich, po czym przeszedł na drugą stronę stołu. Do kuchni. Było do niej również wejście z korytarza, bardzo podobne do tego przy salonie. Oparł się o grafitowy blat, na którym znajdował się pusty kubek po herbacie oraz koszyk z owocami. Ana oparła się o niego łokciami, kładąc pachnącą chińszczyznę na krześle obok. Patrzyła na niego przez chwilę, oczekując wyjaśnień czemu idąc tutaj, minęła mały tłumek ludzi z telefonami oraz czemu nie mogła głośno mówić.
- Więc o co chodzi Lou? – zapytała w końcu, opierając policzek na dłoni.
- Znalazłem kogoś. – oczy dziewczyny zalśniły i już miała się odezwać - Nie w tym sensie! – fuknął Louis, nie spuszczając z niej wzroku – Kiedy wracałem do domu pod moimi drzwiami leżał chłopak. Młody chłopak, jezu, nawet nie wiem ile może mieć lat. Z dwadzieścia dwa lata? Nie wiem An. Ale leżał pod nimi cały przemoknięty. Nie mogłem go zostawić. Zabrałem go do siebie i leży w sypialni gościnnej. On ma tyle blizn An.... - wyszeptał, spuszczając wzrok na swojej dłonie – Nie mogę użyć magii, kiedy nie wiem czy nie jest uczulony, czy nagle nie dostanie ataku i mnie nie zaatakuje. Co jeśli jest...
- Louis, spokojnie. Zaczynasz mamrotać. – przerwała mu Ana, prostując się na swoim miejscu – Musisz się uspokoić, bo inaczej nikomu nie pomożesz. Jest tutaj tak, co nie? Jedyne co możesz teraz zrobić, to go doglądać, a jak się obudzi, porozmawiać z nim. Tyle Lou. – powiedziała, wpatrując się w zdenerwowaną twarz przyjaciela. Delikatnie potarła jego ramię w geście otuchy.
- Masz rację An. – westchnął, odwracając się do niej tyłem. Podszedł do jednej z szufladek w poszukiwaniu sztućców - Jak twoja Randka z Xavierem? – szybko zmienił temat, wracając do swojej przyjaciółki z pałeczkami. Jego były czarne, a te należące do Any w kolorze jaskrawej zieleni. Podszedł do krzesła na którym leżała reklamówka, wyciągnął z niej pudełko z ‘L’ napisanym na wierzchu, po czym udał się do salonu, żeby zjeść. Jego towarzyszka tylko przewróciła oczami. Po chwili razem siedzieli w salonie, rozmawiając na temat wczorajszej randki. Ana i Louis poznali się jeszcze w liceum. Pomimo tego, że chodzili do dwóch różnych klas zostali najlepszymi przyjaciółmi. Po roku nie byli osobnymi osobami tylko AniLouisem. Wszędzie było ich pełno. Kółko teatralne? Chodzili tam trzy razy w tygodniu. Szkolna drużyna koszykówki? Dwa razy w tygodniu. Kółko biologiczne? Przygotowywanie studniówki? Również tam byli i pomagali. Każdy ich znał. Byli tymi popularnymi, którzy byli mili oraz pomocni. Louis był ujawnionym gejem od samego początku. Szczerze, nikt w szkole nawet nie próbował go szykanować. Dlaczego? Był magiem. Miłym i kochanym magiem. Do tego miał przy swoim boku Anę, z którą nikt przy zdrowych zmysłach nie zadzierał.
Czarodzieje, magowie, powiernicy magii - jakby ich nie nazwać, byli tym samym. Ludźmi, którzy posiadali dar. Mogli go różnie wykorzystywać, jednak ci, którzy go otrzymali byli cenni dla społeczeństwa. Oczywiście nie tylko Czarodzieje byli postaciami, które mogły korzystać z magi. Wampiry, wilkołaki, nimfy, wróżki czy też mieszańce, oni i wiele innych gatunków zostało obdarzonych różnoraką magią. Każdy z nich był inny i posiadł inna siłę, lecz pośród nich znajdował się również człowiek. Ludzie, którzy urodzili się normalni postanowili szkolić się w walkach, żeby nie odstawać od tych, którzy otrzymali uśmiech od losu w postaci daru. Ana była człowiekiem, którego bano się w czasach liceum. Teraz po studiach była spokojną dziennikarską duszą, która potrafiła być utrapieniem. Wraz z nią pracował Niall - uśmiechnięty, chyba Irlandczyk, którego Ana i Louis poznali na studiach.
-...odprowadził mnie pod moje mieszkanie i pożegnaliśmy się małym pocałunkiem. O boże Louis, on był świetny! Tak jak przypuszczałem, że będzie. Jesteśmy nawet umówieni na kolejną randkę w przyszły piątek! – pisnęła Ana, odkładając puste pudełko na stolik. Louis posłał jej mały uśmiech. W głębi serca był zazdrosny. Zazdrosny o to, że ona czekała całe liceum i całe studia na tego jedynego, podczas kiedy on był w kilkunastu krótkich związkach, które kończyły się katastrofa. Jego załamanym sercem oraz wypłakiwaniem sobie oczu. Zawsze trafiał na takich, którzy traktowali go jak coś tymczasowego. To bolało wtedy i boli do teraz.
- Nie rób tej miny Louis. Znam tą minę. Nie myśl o tym, co było. – posłała mu ciepły uśmiech. Louis wiedział, że miała rację, jednak nie mógł pozbyć się tego kwasu z swojego serca. – kiedyś poznasz kogoś, dla kogo będziesz czymś stałym.
-Wiem Ana, ale to dołujące. Tyle. – odparł, wygodniej opierając się o miękka kanapę. Dziewczyna doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Za każdym razem, kiedy Lou był raniony przez jakiś małych duchów, którzy nie wiedzieli czego chcą, niewytłumaczona chęć mordu narastała w jej piersi. Uniosła swoje ramiona, chcąc przytulić do siebie przyjaciela. Wtem głośny krzyk przeszył domowe zacisze mieszkania Tomlinsona. Louis wręcz podskoczył na swoim miejscu, podczas kiedy Ana znieruchomiała. Krzyk był bardzo podobny do tego zwierzęcego. Brzmiał jak niewyobrażalny ból. Niczym agonia. Przeszywał ich do szpiku kości. Louis czuł tak wiele cierpienia zawartego w tym dźwięku. Dźwięku, który nagle się urwał. Cisza wręcz dzwoniła w uszach. Niebieskie oczy spotkały się z tymi należącymi do Any. Zupełnie jak za czasów liceum nie potrzebowali słów, żeby coś sobie przekazać. W jednej sekundzie nadal siedzieli na kanapie, całkowicie zaszokowani, a w drugiej byli już pod drzwiami pokoju gościnnego.
-Jak myślisz Lou, co... myślisz, że jest demonem? – zapytała nagle Ana, kiedy mężczyzn umieścił dłoń na klamce. Metal był chłodny pod jego lekko spoconą dłonią.
-Nie. Demony dostają oparzeń od dotyku czarodziei, a on tego nie miał. Jak go przebierałem nie został poparzony. – odpowiedział Louis, kręcąc głową tak, że jego jasnobrązowe włosy podskoczyły. Wziął głęboki oddech, nim nacisnął klamkę.
W pokoju panował istny chaos. Pościel leżała na ziemi zmięta w wielka kulkę, niedaleko niej znajdowała się poduszka, a obok jedna z ciepłych skarpetek należących do Louisa. Ostrożnie weszli do pokoju, rozglądając się za chłopakiem. Ana nie miała pojęcia jak wyglądał, ale udało, że jej towarzysz to pamięta.
-Zostań tu. – powiedział do niej cicho. Dziewczyna spojrzała na niego jak na idioto, jednak nie zamierzała się kłócić. Oparła się o framugę drzwi, pozwalając Louisowi pójść przodem.
Wszedł głębiej, rozglądając się na boki. Obszedł łóżko i...zagruchał. Na ziemi w kupce ubrań, które zaoferował nieznajomemu leżał dziki, wielki kot. Nie byle jaki. Czarna jak noc pantera wypuszczała powietrze przez nozdrza, które przy tym lekko falowały. Ten młody chłopak był zmiennym. Wrzask, który usłyszeli musiał być spowodowany nieplanowaną przemianą. Louis uklęknął przy zwierzęciu. Kiedy się zbliżył, mógł dostrzec dziwnie krwawiącą ranę. Była okrągła i prawie niezauważalna dla kogoś stojącego daleko, tak jak robił to on przedtem. Miał podejrzenia, że jest to rana kłuta, przez co może być dość głęboka i narobić więcej szkód niż normalna. Wyprostował się, po czym jego wzrok spoczął na przyjaciółce, która nadal stała w drzwiach.
- Możesz przynieść apteczkę? – zapytał, wracając spojrzeniem na śpiące zwierzę.
- Nie ma sprawy. – odpowiedziała Ana, znikając za drzwiami. Louis cały czas wpatrywał się w śpiące zwierzę. Ciekawe czy go boli? Ciekawe kim jest? Jaką ma historię, jak się tutaj znalazł...Te i wiele innych pytań zaprzątało jego myśli. Powoli wyciągnął dłoń. Chciał dotknąć błyszczącej sierści, lecz im bliżej był, tym zwierzę bardziej warczało. Najwidoczniej pomimo tego, że tajemniczy chłopak był nieprzytomny, jego wewnętrzna bestia nie do końca.
- Hej...nie chcę cię skrzywdzić. Chcę tylko pomóc. Musisz mi pozwolić opatrzyć tą ranę. Żeby to zrobić, muszę cię dotknąć, okej? – może i czuł się głupio rozmawiając z praktycznie śpiącym zwierzęciem, jednak pomagało. Głuchy odgłos warczenia powoli cichnął, a Louis znowu wyciągnął dłoń. Bardzo powoli kierował ją w stronę brzucha pantery. – Później, po tym małym zabiegu przeniosę cię na łóżko, w porządku? Okryję kocem i kołdrą, będę do ciebie zaglądać co kilka godzin, więc jakby coś się działo to warknij, proszę?
- Louis co ty...czy ty gadasz z nieprzytomny zwierzęciem? – zapytała ze śmiechem Ana, podając mu płaską książkę, oprawioną miękką skórą.
-Zamknij się. – fuknął, rumieniąc się delikatnie. Wiedział, że to będzie dziwnie wyglądało! Jednak pomimo tego odczuwał dziwna satysfakcję. – Możesz już iść...dam sobie radę, nie to co Niall, który dzwonił do ciebie chyba z pięćdziesiąt razy.
-A spadaj! – po tych słowach zniknęła w przedpokoju. Louis za pomocą magii przymknął drzwi. Wziął głęboki oddech, po czym otworzył książkę. Przez chwilę przeglądał ja w poszukiwaniu użytecznego zaklęcia. Pamiętał nawet jedno takie, jednak nie używał go od lat. W sumie od czasu, kiedy jego rodzeństwo było małe. Nie chciał ryzykować zdrowia pięknego nieznajomego. W końcu znalazł jedno krótkie zaklęcie o zbyt małe sile.
- Będę musiał je zmodyfikować... - mruknął pod nosem, kładąc na ziemi niedaleko pantery książkę, otworzoną na właściwej stronie. Wziął kolejny głęboki oddech, kiedy zaczął szeptać kolejne linijki tekstu. Niby mała rana, ale zaklęcie na pół strony musi być. Louis ułożył dłoń na drżącym brzuchu zmiennego. Ciche piski docierały do jego uszu, jednak nie mógł przerwać. To by wyrządziło jeszcze większe szkody. Właśnie dlatego zaklęcia powinny być krótkie i zwięzłe. Podczas ich wypowiadania czarodziej był całkowicie bezbronny. Nie mógł robić nic innego poza tym. Dlatego Louis tak nienawidzi tych długich, ciągnących sie w nieskończoność. Dla niego te słowa były napisane krwią.
-...atchte turturate. – wypowiedział ostatnie słowa z odpowiednim zaakcentowaniem. Otworzył oczy, po czym spojrzał na miejsce, w którym powinna być rana. Na szczęście nie było jej. Pozostała tylko bladoróżowa plamka, jednak nie przejmował się nią. Podniósł się z klęczek tak, że jego kostki wydały nieprzyjemny dźwięk. Podniósł książkę i położył ją na małym stoliku obok łóżka. Pochylił się, żeby podnieść zwierzę, lecz przez chwilę się zawahał. Powinien ją ruszać? Może jej tu w porządku?
- Po prostu ją przenieść Lou. Nie może spać na ziemi. Co z ciebie za gospodarz? – zaśmiała się Ana, stojąc w drzwiach. Tomlinson posłał jej złowrogie spojrzenie, nim uniósł ciężkie, czarne cielska za pomocą mocy. Następnie szybko poprawił łóżko tak, żeby kołdra tworzyła swoistego rodzaju gniazdko wraz z poduszka. Delikatnie ułożył tam nieprzytomnego już zmiennego. Po chwili Ana podała mu koc, żeby go przykrył. Do tego młoda kobieta położyła na stoliku butelkę wody. Louis skinął jej głową. Razem opuścili pokój i jeśli przy zamknięciu drzwi, przyglądał się śpiącemu zwierzęciu trochę dłużej niż powinien, to nikt nie może go winić.
- Ty wiesz, że zmienni mogą się sami leczyć?
-A spadaj! – fuknął na nią, przy okazji tupiąc nogą.
Odpowiedział mu tylko radosny śmiech. Ciekawe jak brzmiał głos tego chłopaka?
5 notes
·
View notes