Don't wanna be here? Send us removal request.
Text
Ostatnie dni lenistwa za oceanem...
Po powrocie z naszego trzydniowego rejsu na Apollo spędziłyśmy kolejnych sześć dni na Airlie Beach. W sumie nie robiłyśmy za wiele. Trochę spacerowałyśmy - miałyśmy do centrum około 3 km taką ładną ścieżką przez park i przy morzu. Trochę leżałyśmy plackiem w basenie na Lagoonie, objadałyśmy się lodami i leniuchowałyśmy. Temperatura nas zabijała. Codziennie było ponad 35 stopni i zero wiatru, a w naszym pokoju nie było klimy, więc można powiedzieć, że się wędziłyśmy :) muszę się pochwalić, że wreszcie mi się udało zjeść owoce morza na tym wyjeździe! Ostrygi, krewetki, kalmar, małże i grillowana rybka. Było przepysznie.
Do Melbourne też leciałyśmy z wyspy Hamilton. Tym razem trafiłyśmy na bardzo miłego kierowcę autobusu, który obwiózł nas po innej części wyspy pokazując piękne widoczki. Niech nas nie zmyli zachmurzone niebo na zdjęciach. Całą noc przed naszym wylotem z Hamilton była burza i na drugi dzień zostały tylko chmury. Podejrzewam, że nie na długo.
W Melbourne chciałoby się powiedzieć, odpoczywałyśmy od gorąca, aczkolwiek w środę i czwartek było prawie 40 stopni! Na szczęście u Klaudii działa klima.
Aktualnie jesteśmy juz w Doha i czekamy na swój lot do Warszawy, czyli nasza przygoda za oceanem dobiegła końca. Jest nam trochę przykro, bo po pierwsze zleciało jak z bicza strzelił, po drugie chyba czeka nas szok termiczny! Pocieszający jest fakt, że to nie koniec naszej całej podróży, bo czeka nas jeszcze Polska! Trochę zwiedzania swojego kraju, bo jak to się mówi "cudze chwalicie, swojego nie znacie", plus takie pyszne jedzonko u mamusiów heheheh. Poza tym za ocean jeszcze wrócimy ;)
Tak na koniec jeszcze dodam, że oba loty powrotne mamy z linią Quatar. Jesteśmy póki co obie zadowolone ze standardu, ale jedzenie jednak gorsze niż w Malezyjskich liniach lotniczych. Pierwszy lot mamy oczywiście naszym ulubionym Airbusem 380 :)
No! Chyba tyle :) do zobaczenia niebawem!
0 notes
Text
Apollo- za falą fala mknie...
W poniedziałek o 8 rano mieliśmy zbiórkę w Abel Point Marina przed naszą trzydniową wycieczką na Apollo. Apollo jest łodzią żaglową, która pomieściła na pokładzie 30 osób w tym trzy osoby z załogi- kapitana, gospodarza/ wodzireja i instruktora nurkowania. Zanim mogliśmy wejść na pokład załoga musiała się upewnić, że nie mamy z sobą toreb, czy plecaków na zamek, bo podobno w zamkach zagnieżdżają się bed bagi. My na te wycieczkę zamówiłyśmy specjalne wodoodporne plecaki, które zamyka się rolując materiał i pózniej zapina na zatrzask. Muszę dodać też, że jeśli zostawi się w plecaku trochę powietrza to może służyć jako "poduszka ratunkowa" w razie W! Na szczęście nie musiał się przydać w taki sposób :) zanim też weszliśmy na statek musieliśmy oddać swoje buty, czyli trzy dni biegania na bosaka.
Cała wycieczka polegała na opłynięciu kilku wysp należących do grupy 74 wysp regionu Whitsunday, zaraz przy sławnej Wielkiej Rafie Koralowej. Pierwszego dnia zabrano nas i zakotwiczono w przesmyku Hoocka, gdzie w grupach czteroosobowych, z pe��nym wyposażeniem schodziliśmy pod wodę. Oczywiście w naszych grupach były osoby, które już kiedyś nurkowały, dla nas był to pierwszy raz. Przed porządnym zanurzeniem się, Chris dał nam krótki trening jak oddychać, co zrobić jak naleci nam woda w gogle, jak odetkać sobie bezpiecznie uszy, czy co pokazywać jeśli czujemy się dobrze lub coś jest nie tak. Chyba dla każdego pierwszym szokiem było, że będąc kilka metrów pod wodą można oddychać. Ja osobiście wpadłam w lekką panikę i nie mogłam sobie poradzić z oddychaniem, po czym po pokazaniu na migi, tak jak zostaliśmy nauczeni, że coś jest nie tak, wypłynęłam na powierzchnię. Na szczęście wszyscy inni, a w szczególności nasz instruktor, byli opanowani, więc udało się wrócić pod wodę. Okazało się, że mam problemy z zejściem na dno, więc udało mi się załapać na "randkę" z instruktorem, który przez cały czas trzymał mnie za rękę (ale obciach!). Gosia była dzielniejsza, a nawet bym powiedziała, że tak zafascynowana całym nurkowaniem, że pod koniec naszego podwodnego zwiedzania, przez przypadek odłączyła się od grupy. Musimy dodać, że byliśmy na głębokości pięciu metrów, więc na takiej głębokości widoczność nie jest aż tak dobra jak w basenie. Mimo wszystko mieliśmy okazje zobaczyć piękne koralowce i kolorowe rybki mieszkające wśród nich. Udało się nawet odnaleźć Nemo :) po nurkowaniu mogliśmy sobie też snorklingować, czyli z maską i rurką popływać po powierzchni wody i podziwiać dalej. Wrażenia niesamowite! Całe to nurkowanie i snorkling zajął nam prawie cały dzień, więc pod wieczór całą grupą już na statku, po bardzo smacznym obiedzie mogliśmy sobie odpoczywać przy chłodnym piwku, czy winku. Udało nam się tego wieczora zobaczyć żółwia, a także kilka delfinów, które pływały dookoła statku!
Na drugi dzień popłynęliśmy na jedną z najpiękniejszych plaż na świecie- Whitehaven. Podobno Whitehaven jest na drugim miejscu na takowej liście i w sumie się nie dziwimy. Piasek jest bielusieńki jak śnieg, woda przejrzysta, lazurowa i plaża prawie pusta. Dowiedziałyśmy się, że piasek składa się w 98% z krzemu, czyli jest najczystszym piaskiem na ziemi, którego nie można sobie zabrać na pamiątkę. Jedyną instytucją, która ma prawo do zabierania tego piasku jest NASA, która używa go do optyki, między innymi do szkła teleskopu Habla. Piasek ten jest również tak drobny, że trzeba bardzo uważać żeby nie dostał się do elektroniki, którą by od razu popsuł.
Widoków nie da się opisać słowami, więc załączamy zdjęcia! Jedyne co chciałabym dodać z tej wyspy, to że wybrałyśmy się nawet na spacer po lesie i pózniej przy okazji do toalety za potrzebą. Niby nie były te toalety jakieś najgorsze, ale między nimi swoje sieci miały największe pająki jakie do tej pory widziałyśmy! Były wielkości dłoni, ale Gośki nie moich, bo ja mam małe! Nie usłyszeliście mnie w Europie, bo byłyśmy w bezpiecznej odległości, ale możecie się domyślić, że potrzeba przeminęła w sekundę. Tego dnia mieliśmy okazje snorklingować jeszcze w innym miejscu, a wieczorem na innej plaży oglądałyśmy jeden z najpiękniejszych zachodów słońca.
Po powrocie na statek okazało się, że zabrakło na naszej żaglówce wody i musimy wracać do portu, bo tak na prawdę nikt sobie nie wyobrażał dalszej wyprawy w taką pogodę bez wody. Po nocy spędzonej w porcie, o świcie popłynęliśmy w dalszą drogę. Niestety nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu, żeby dopłynąć w zaplanowane miejsca, ale i tak świetnie się bawiliśmy snorklingując koło Wyspy Marzeń i skacząc na linie ze statku do wody. Gosi trochę to skakanie może nie do końca wyszło, ale bawiła się przednio i jest się z czego pośmiać oglądając filmik :) tak w ogóle to Wyspa Marzeń ma długość 1 km i szerokość 200 m. Jest opuszczoną wyspą, przez którą w marcu ubiegłego roku przeszedł cyklon i trochę ją poniszczył. Nie zobaczyliśmy zatem na niej turystów, ale stado kangurów, które skakały nawet po skałach!
Podsumowując naszą wycieczkę, wrażenia mega.
0 notes