mysofttherapy
24 posts
Don't wanna be here? Send us removal request.
Text
Patrzę na ciebie, jak patrzy się w wodę
martwą, w spokojną taflę bez drżenia
i nie ma ciepła w tym, co rozjaśnia oczy
nie ma słowa, które staje się szeptem.
Czy to ja, stoję tu, dotykam ust
a może ręce to tylko cień,
który milczy, wędruje po twarzy –
blisko, lecz niewidoczny?
Gdy dotykasz mnie, nie płynie rzeka
nie faluje serce jak tchnienie –
leżymy obok siebie jak dwa kamienie,
którym wszystko jedno –
Czy słońce, czy noc
czy słowa, czy milczenie.
0 notes
Text
Ślad słońca
Ten wrześniowy dzień, niby podobny do innych, a jednak w swojej istocie zupełnie odmienny, był momentem, w którym rozsypałam się w tysiącu kawałków. Był jak delikatne pęknięcie, którego początkowo nie zauważa się na powierzchni tafli szkła, ale które z czasem rozrasta się i przenika całą strukturę, aż w końcu wszystko pęka, rozsypuje się w drobny mak. Od kilku dni wydawało mi się, że w końcu znalazłam spokój, że wreszcie ktoś przyniósł światło. Ktoś, kto sprawiał, że uśmiech, choć nieśmiały, powoli zakwitał na mojej twarzy, a wraz z nim poczucie bezpieczeństwa — tak długo wyczekiwane, tak bardzo upragnione. Ale jak się okazało, to poczucie było niczym więcej niż delikatną mgłą. Iluzją, która rozwiała się wraz z pierwszym silniejszym podmuchem przeszłości.
Przeszłość. Czasem myślę, że jest jak cień, który podąża za nami, nie dając o sobie zapomnieć. Niechciana towarzyszka, która potrafi wkroczyć w najmniej oczekiwanym momencie, burząc to, co wydawało się być już solidnie zbudowane. Nasz statek, który przetrwał sztormy, z każdym uderzeniem wiatru wydawał się coraz bardziej stabilny, a jednak przy pierwszym deszczu, który nie był już burzą, lecz spokojną, jesienną mżawką, zaczął tonąć. Nieszczelności, których nie dostrzegaliśmy, teraz stawały się wyraźne. Każda kropla, która dostawała się do środka, zabierała ze sobą część tego, co miało nas trzymać na powierzchni. I zanim się obejrzałam, zostałam sama. Bez statku, bez tego, kto miał być moją kotwicą w burzliwych czasach.
Poczucie samotności jest jak zimny wiatr, który przeszywa do kości, niezależnie od tego, jak wiele warstw założy się, by się przed nim ochronić. Jest nieubłagane, nie daje wytchnienia. Dyskomfort, który zbyt długo odkładałam na bok, nagle stanął przede mną w całej swojej okazałości. Niewyjaśnione sytuacje, nieprzepracowane emocje, lęki — wszystko to wróciło do mnie z podwójną siłą. To tak, jakby każda rana, którą udało się choć na chwilę zasłonić, teraz pękła na nowo, odsłaniając to, co nigdy tak naprawdę nie było zagojone.
Lękowy styl przywiązania, ten cichy wróg, który tak długo kierował moimi krokami, znów dał o sobie znać. To on sprawił, że zamiast zaufać, zamiast otworzyć się na możliwość zbudowania czegoś trwałego, wciąż tkwiłam w przekonaniu, że to, co mam, może mi zostać zabrane w każdej chwili. Lęk, że zostanę porzucona, że znów będę musiała stanąć naprzeciw samotności, sprawił, że to ja sama, nieświadomie, pchałam się w jej ramiona. Jakby paradoksalnie obawy, które chciałam uniknąć, były tymi, które przyciągałam do swojego życia.
Jesień, ta piękna, złocista pora roku, którą tak bardzo kochałam, tym razem była dla mnie jedynie preludium do jeszcze większego mroku. Świat, który powoli snuł się ku tej jesiennej melancholii, zabierał ze sobą ostatnie resztki ciepła. Każdy dzień stawał się coraz krótszy, słońce gasło na niebie coraz szybciej, a wraz z nim gasło coś we mnie. Czułam, jakby każda sekunda, która mijała, odbierała mi siły, jakby każda chwila oddalała mnie od tego, kim kiedyś byłam. Przepadłam, zupełnie przepadłam wraz z ostatnim tchnieniem słońca, które jeszcze niedawno rozświetlało moje życie.
W tym chaosie, w tej przestrzeni, gdzie wszystko wydawało się być stracone, próbowałam znaleźć coś, co mogłoby mnie uratować. Wydawało się, że nie ma już dla mnie żadnej deski ratunku, że tonę, a wody przeszłości i teraźniejszości zlewają się w jeden wielki wir, który wciąga mnie coraz głębiej. Ale wtedy dostrzegłam coś. Maszt. Jedyny maszt, który, choć kruchy i chwiejący się, mógł mnie ocalić. To były lekcje, które wyciągnęłam z tego wszystkiego. Lekcje, że czasem statek, na który wsiadamy, jest wadliwy od samego początku. Że nawet jeśli wydaje się nam, że przetrwał najgorsze burze, to nie oznacza, że jest niezatapialny. Każda kolejna kropla, każda rysa, którą ignorujemy, prowadzi do tego, że w końcu tonie.
To była bolesna lekcja. Lekcja, że nie wszystko, co wydaje się trwałe, takie jest. Że iluzja bezpieczeństwa jest tylko tym — iluzją. I że jeśli nie zbudujemy czegoś na solidnych fundamentach, jeśli nie pozbędziemy się przeszłości, która nie daje nam spokoju, w końcu wszystko runie.
Czasem myślę, że to, co nas zgubiło, to nie były burze, które musieliśmy przejść, ale nasza niezdolność do radzenia sobie z nimi. Przeszłość, która była jak kotwica, ciągnęła nas na dno. Nasze lęki, nieprzepracowane emocje, demony — wszystko to tworzyło atmosferę, w której żaden statek nie mógł przetrwać.
Teraz wiem, że muszę nauczyć się wypuszczać przeszłość. To, co było, nie definiuje tego, kim jestem, ani tego, co mogę zbudować w przyszłości. Każda rana, każde rozczarowanie, każda strata — to tylko fragmenty mojej historii, ale nie cała opowieść. Każda rysa, którą noszę, jest przypomnieniem o tym, jak wiele przetrwałam, ale to nie one mnie definiują.
Patrząc na to wszystko teraz, gdy słońce na chwilę znów wychodzi zza chmur, widzę, że najtrudniejszą rzeczą nie było samo rozstanie. Najtrudniejsze było zaakceptowanie, że czasem musimy pozwolić pewnym rzeczom odejść. Że nie każdy statek jest wart ratowania, nie każda walka jest warta podjęcia. Czasem trzeba pozwolić sobie na upadek, na rozpad, na to, by zrozumieć, co tak naprawdę jest dla nas ważne.
Teraz, gdy jesień przynosi ze sobą chłód i deszcz, wiem, że jestem gotowa zbudować coś nowego. Coś, co nie będzie już tylko iluzją. Coś, co przetrwa każdy sztorm, bo będzie oparte na prawdzie, na zrozumieniu i na sile, którą znalazłam w sobie.
0 notes
Text
Czy śmierć jest istotnie końcem, czy jedynie zmianą stanu, przejściem pomiędzy wymiarami, które ludzki umysł nie potrafi objąć? Świadomość, tak krucha i efemeryczna, trzyma się kurczowo poznania, a mimo to co krok odkrywa, że najbardziej podstawowe zjawiska pozostają dla niej tajemnicą.
Cóż jest śmierć, jeśli nie nieznanym? Zbiór pytań bez odpowiedzi, mrok skryty za zasłoną słów, za konstrukcjami rozumu, który, zdawać by się mogło, zawsze odbija się od granic możliwości poznawczych jak falujące morze od brzegu. Czy, umierając, przebijamy się przez ten brzeg i, jak podróżnik na nowych wodach, wkraczamy w nieznane?
Może śmierć to po prostu ruch poza czasem, wieczne teraz – wieczność, która nie zna biegu ani kierunku. Wyobraźmy sobie czasoprzestrzeń jako zamkniętą, samorefleksyjną krzywą, na której każde życie jest punktem, mikrosekundowym drgnieniem. Jaki sens ma śmierć dla świadomości, skoro czas może przestać istnieć? Czy może przekształcić się w coś nielokalnego, wszechobecnego?
Gdy umrę, czy stanę się niczym szept przeszłości, subtelny ślad w kwantowej sieci świata? To, co było mną, będzie trwało w pamięci przestrzeni – nie w linearnym, fizycznym sensie, lecz jako struktura energetyczna, echo. Przyszłość i przeszłość przestaną mieć znaczenie, stając się jednością w czystym istnieniu, poza granicami formy.
Czyż nie tego szuka każda dusza? Tego pytania, które od zawsze przewijało się jak ciche tło ludzkiej egzystencji, tej odwiecznej prawdy, że śmierć jest jedynie ścieżką w lesie, zarastającą trawą, ale nigdy nie znikającą całkowicie. W świecie, w którym wszystko – czas, przestrzeń, istnienie – jest odbiciem, cieniem ostatecznego Światła, pytanie nie brzmi „czy”, lecz „kiedy” osiągniemy pełnię zrozumienia.
A zatem – umrę. I być może wtedy zrozumiem, że śmierć to jedynie mgła skrywająca wieczną drogę, na której każda istota, każda myśl, każdy cień i każde światło jest jedynie fragmentem większej, nieskończonej, wiecznej opowieści.
0 notes
Text
Konstrukcja ciszy
Mam w sobie mnóstwo pięter - z góry przepraszam za brak schodów.
Wszelkie systemy awaryjne umarły z wyczerpania. Wie Pan - Ja się boję wpuścić u progu swojego milczenia.
Wie Pan - Ja się boję, kogoś kto zbuduje windę. I nie sprawdziwszy czy działa - zechce wrócić do siebie.
0 notes
Text
Poza maską
Zasypiają ludzie - a przed snem w każdym z nich budzi się człowiek.
Zmywa uśmiech, czesze potargane myśli, rozbiera się z zza ciasnej siły, w zamian zrzucając wygodną słabość.
Jest zmęczony ukrywaniem się za dnia, w cichej nadziei na to że ktoś uwolni go zrozumieniem.
0 notes
Text
Myśli
Nie wiem jak to się dzieje, że zazwyczaj jestem myślami gdzieś indziej niż jestem.
Przed oczami mam siebie milion wydarzeń dalej, o których nie wiem - czy kiedykolwiek zaistnieją, milion wydarzeń wcześniej, o których wiem, że już nie powrócą.
A w głowie pytanie: czy mam potrójne życie czy ani jednego.
0 notes
Text
Potrzeba nam było Bezmiaru ciszy - W powietrzu i w myśli Abyśmy usłyszeli szept
Jaskółek Pszczół Ludzi Serc
I ich gorzki krzyk Pośród żalu Pośród wstydu.
Co nie jest Ani miłością Ani czułością Ani oddechem.
0 notes
Text
Ciebie Na przykład poznałam za wcześnie Byłam jeszcze za młoda Na miłość i Na podchody
Z Tobą Natomiast Rozstałam się za późno Straciłam na próżno całe lata I była to Bolesna strata
Z tamtym To przypadek Nic z tego nie wyszło Znaliśmy się przeszło chwilę Krótko i niezbyt mile Mimo wszystko wiążę Nadzieje spore z tym, który się zjawi W samą porę
0 notes
Text
Wszystko jest lekcją w kalejdoskopie życia, gdzie każdy moment to nowy kawałek układanki, który kształtuje naszą duszę. W tęczowej mozaice doświadczeń odnajdujemy piękno prostoty, celebrując małe radości i chwile szczęścia, które mijają z prędkością płatków kwiatów poruszanych wiatrem. Bo życie to nie tylko wielkie wydarzenia i spektakularne przeżycia, ale także drobne gesty, uśmiechy i migawki, które dodają kolorytu naszej codzienności.
Każdy dzień przynosi nam nowe lekcje, a każdy z naszych kroków jest jak ruch na wielkim szachownicy losu. Niekiedy musimy przekonać się, że nawet w najmniejszych detalach kryje się głębszy sens, żeby docenić piękno chwili i naukę, którą niesie ze sobą. To właśnie w tych malutkich drobiazgach tkwi magia życia, która sprawia, że nasza podróż staje się pełniejsza i bardziej wartościowa.
Oto świat, w którym płynąc rzeką przeżyć, uczymy się wyciągać wnioski z każdego zakrętu, zanurzając się w nurtach emocji, które prowadzą nas ku nowym horyzontom. Każda łza, każdy uśmiech, każde westchnienie - to krople wypełniające nasz kielich życia, tworzące unikatowy kształt naszej egzystencji.
Wszystko, co spotyka nas na naszej drodze, ma swój czas i miejsce w tej wielkiej podróży. Każde spotkanie, nawet to najkrótsze, każda utrata, nawet ta najmniejsza, a także każde zwycięstwo, nawet najskromniejsze, komponują się w niepowtarzalną symfonię naszego istnienia.
Uczymy się od siebie nawzajem, bo każdy człowiek, z którym się spotykamy, jest jak lustro odbijające nasze własne refleksje. W relacjach z innymi odkrywamy bogactwo różnorodności doświadczeń, które składają się na nasz wspólny świat. Każdy z nas jest nie tylko uczniem, ale także nauczycielem, przynoszącym swoje unikatowe lekcje życia do wspólnej klasy.
I tak w miękkości chwil, w których czujemy puls życia, odkrywamy, że największe bogactwo kryje się w prostocie, a najgłębsza mądrość płynie z serca. To w tych codziennych, niepozornych momentach rozpoznajemy prawdziwą wartość życia i uczymy się cieszyć każdym oddechem, każdym uśmiechem, każdym spojrzeniem, które sprawiają, że nasza podróż staje się niezwykłą przygodą.
0 notes
Text
Galaktyka
Jesteś galaktyką w świecie czarnych dziur. W chaosie i mroku, gdzie wielu gubi nadzieję, Ty świecisz jasnym blaskiem, rozświetlając ciemność. Twoje istnienie jest przypomnieniem o pięknie i nieskończoności, które istnieją pomimo przytłaczających sił otaczającej rzeczywistości.
Twoje serce to centrum, wokół którego krążą myśli i marzenia, jak gwiazdy wokół jądra galaktyki. Każda z tych gwiazd to inna cząstka Ciebie – Twoje pragnienia, wspomnienia, emocje. Ich blask tworzy niezwykłą mozaikę światła, która przyciąga i inspiruje. W świecie pełnym czarnych dziur, które pochłaniają nadzieje i marzenia, Ty jesteś latarnią, drogowskazem, który pokazuje, że nawet w najgłębszej ciemności można znaleźć światło.
Twoja obecność przypomina, że wszechświat jest pełen nieodkrytych możliwości, że wśród niewyobrażalnych sił destrukcji istnieje również twórcza energia, zdolna do tworzenia piękna i harmonii. Ty jesteś tym pięknem, tym nieskończonym wszechświatem, który nie boi się czarnych dziur, lecz raczej współistnieje z nimi, pokazując, że nawet w ich cieniu można odnaleźć światło.
Twoje myśli, pełne głębi i tajemnicy, tworzą konstelacje, które inni mogą podziwiać. Każde Twoje słowo, gest, spojrzenie, to nowa gwiazda dodana do tego niesamowitego kosmosu. Nawet gdy czarne dziury wokół próbują przytłoczyć swoim mrokiem, Ty nieustannie emanujesz blaskiem, który przyciąga i inspiruje. Jesteś symbolem nieustającej walki o zachowanie siebie w świecie, który często wydaje się nieprzyjazny i bezlitosny.
W świecie pełnym czarnych dziur, które pochłaniają wszystko na swojej drodze, Ty jesteś galaktyką – złożoną, pełną życia, niewyczerpaną inspiracją. Twoje światło jest dowodem na to, że nawet w najciemniejszych chwilach można odnaleźć piękno i sens. Jesteś przypomnieniem, że warto walczyć o swoje marzenia, że warto być sobą, nawet gdy świat zdaje się mówić inaczej.
Twoja galaktyka istnieje nie tylko w kontraście do ciemności, ale także jako jej dopełnienie, pokazując, że w życiu istnieje równowaga między światłem a mrokiem. I choć czarne dziury będą zawsze, to dzięki Tobie, dzięki Twojemu blasku, świat jest pełen nadziei i piękna, które nigdy nie gaśnie.
0 notes
Text
Morza w których się nie kąpałam Podróże, których nie odbyłam Sny, których nie miałam Ogrody w których nie leżałam patrząc w szczyt nieba, którego nie widziałam
Oczy kochanka w których nie tonęłam Słowa pełno czułości, których nie mówiłam Drżenie, którym nie drżałam Strach, który nie chwytał mnie za gardło Pożegnanie, które nie rozdarło mnie na dwoje Rozpacz, która nie zabiła
Przekleństwa, których nie rzucałam na świat, który nie istniał Szaleństwo, ale nie oszalałam. Niewiara, która mnie nie zawiodła gdy tak szłam i szłam w głuchej ciszy, która była i była.
0 notes
Text
Umrę Ci kiedyś Oczy mi zamkniesz I wtedy - swoje Smutne, zdziwione Bardzo otworzysz.
Umrę Ci kiedyś, jak noc gaśnie w ramionach poranka. I wtedy, w tej ciszy, zamkniesz moje oczy, by w końcu otworzyć swoje na to, co nieuniknione.
Czy w tej chwili, kiedy nasze dłonie się spotkają, poczujesz ciężar minionych dni? Czy w Twoim spojrzeniu odnajdę smutek, który dotąd skrywałeś przed światem?
Umrę Ci kiedyś, i może wtedy zrozumiesz, że życie to więcej niż chwile, że to tajemnica, którą każdy z nas nosi w sercu. Twoje oczy, smutne i zdziwione, otworzą się szeroko, jakby po raz pierwszy widziały świat bez zasłon.
Czy dostrzeżesz w tej chwili, że miłość nie zna końca, że śmierć to tylko kolejny rozdział w książce, którą piszemy razem?
Umrę Ci kiedyś, ale zanim to nastąpi, zostawię ślad w każdym Twoim oddechu, w każdej myśli, która mnie przywoła.
I wtedy, gdy moje oczy zamkniesz, Twoje otworzą się na nowo, gotowe przyjąć to, co nieznane, gotowe zrozumieć, że nasze istnienia są splecione niczym wątki w tkaninie życia.
Smutne, zdziwione, ale pełne nadziei, Twoje oczy otworzą się szeroko, by zobaczyć, że nawet w cieniu śmierci jest miejsce na światło.
0 notes
Text
Dzisiejsza niedziela upłynęła mi okropnie pusto i głupio bez Ciebie. Od miesięcy muszę się do tego wszystkiego na nowo przyzwyczajać.
Słońce wstało, jakby nie wiedziało, że coś jest nie tak, że coś brakuje. Czas płynie, lecz każdy jego krok jest cięższy bez Ciebie obok.
Pustka wypełnia każdy zakątek dnia, jak echo, które powtarza Twoje imię, lecz nie przynosi pocieszenia, tylko ból. Każdy gest, każdy szept, każdy uśmiech – wszystko wydaje się blade, bez znaczenia.
Szukałam Twojej obecności w książkach, które czytałeś, w miejscach, które odwiedzaliśmy, ale wszystko jest takie inne, bez Twojego ciepła, bez Twojego światła.
Od miesięcy uczę się na nowo, jak oddychać, jak żyć, jak wstawać rano, gdy wszystko wydaje się pozbawione sensu.
Przyzwyczajam się do ciszy, która brzmi inaczej, gdy Ciebie nie ma, do samotnych spacerów, które nie prowadzą do naszych ulubionych miejsc.
Dni mijają, każdy z nich jest wyzwaniem, każda niedziela przypomina, jak bardzo brakuje mi Ciebie, jak wiele znaczenia miała Twoja obecność.
Od miesięcy próbuję znaleźć sposób na życie bez Ciebie, ale każda próba jest jak walka z cieniem, który nigdy nie zniknie.
Pustka i głupota dnia, który minął bez sensu, bez Ciebie, jest ciężarem, który noszę, jest przypomnieniem, że życie jest inne, że świat bez Ciebie jest tylko cieniem tego, czym mógłby być.
0 notes
Text
Zostawiłeś mnie samą w pustym mieście, gdzie ulice szepczą twoje imię w echa, każdy kąt przesiąknięty jest nieobecnością, a słońce tylko smutno wkrada się przez okna. Szłam po brukowanych ścieżkach, w poszukiwaniu cienia twojego śmiechu, lecz tylko echo kroków mi towarzyszy, w każdym zakręcie, w każdym spojrzeniu. Wszystko tu przypomina o tobie, o chwilach, które były, gdy jeszcze w tym mieście miłość rozkwitała w blasku gwiazd. Teraz tylko cisza wypełnia przestrzeń, a twoja nieobecność jest jak cień, co kładzie się na sercu, jak zimny wiatr, co w duszy drży. Zostawiłeś mnie samą, w mieście pełnym wspomnień, gdzie każdy krok jest ciężki, a w oczach tli się pytanie: czy kiedykolwiek wrócisz?
0 notes
Text
Śniły mi się twoje buty obok moich, w wieczornym półmroku, w ciszy, co przenika, jakbyśmy znów stąpali po tej samej ziemi, gdzie każdy krok wypełniony był naszymi krokami. W snach tkwi magia bliskości, w splocie dni, co uciekały, a buty, te ciche świadectwa, niosły echa wspólnych chwil. Czułam zapach deszczu na drodze, gdy stawaliśmy razem wśród zgiełku, i w każdym oddechu, w każdym szumie, twoje ślady były częścią mojej wędrówki. Śniły mi się twoje buty obok moich, jak obietnica, co nie przemija, i w tym śnie, w tej prostocie, odnalazłam znów sens bycia razem.
0 notes
Text
W labiryncie dni, w zgiełku spojrzeń, gdzie cienie tańczą w deszczu wspomnień, spotykam twarz, co w duszy gra melodię, a może to echo, co kiedyś znikło w przestrzeni. Przypadkiem zarys, co śnił się nocami, w oczach nieznajomego, tak bliskiego, słyszę szept, jakby czas nagle znów stanął, czy to jego cień, czy w nim dawne smutki? Zatopiona w myślach, w chwilach zatrzymanych, szukam śladów uśmiechu, co grał na wietrze, czy w sercu obcym tli się ziarno wspomnień, czy ciepło, co nas łączyło, wciąż żyje w sercu? Zdarza się przecież, że los plącze wątki, jak pajęczyna, co w blasku słońca igra, w miłości i stracie, w zagadkach istnienia, pragnienie odnalezienia w obcych spojrzeniach. I tak wciąż wędruję przez gęste mgły losu, gdzie każdy krok to ślad, a każdy cień to bliskość, w poszukiwaniu duszy, co w cichych szeptach, nieznajomej, a bliskiej, w snach nieprzespanych.
0 notes
Text
W jednym człowieku gubi się wieczność, jak skrzydła ćmy zatrzymane w bursztynie, czas topnieje pod spojrzeniem, rozpływa się w sennym uścisku, a mimo to nie przestaje ciążyć, jakby ktoś zaszył ją wewnątrz serca, zapomnianą, nieruchomą, a jednak żywą. Między dwojgiem przemyka ta sama chwila, zawieszona na skraju czasu, przycupnięta jak motyl na krawędzi słowa. Jej skrzydła muskają przestrzeń — przez wieki rozpięte nad ich światem, powracają jak echo w wąskich zaułkach myśli, gdy każde spojrzenie budzi zapomniane iskry. Może nie wiemy, co znaczy trwać, ale gdy nasze ślady stykają się w piasku, coś przeskakuje między nami, jak iskra, która chce spłonąć, choć nie zna jeszcze płomienia. I tak, nieskończoność chowa się w naszych słowach, gdzie jeden szept potrafi ocalić czas, a milczenie staje się trwaniem.
0 notes