marnowanieczasu
na żaden temat
78 posts
Za dużo wolnego czasu zmusza do kreatywności. Pisanie wydaje mi się dobrym sposobem na zapełnienie luk w dziennym grafiku, bo całkiem lubię pisać. Ostrzegam, nie ma tutaj nic odkrywczego.
Don't wanna be here? Send us removal request.
marnowanieczasu · 1 year ago
Text
O co zapytać się w kabinie w programie miłość jest ślepa vol. 2
Jestem już oficjalnie po najmniej lubianym przedsięwzięciu w moim życiu, czyli po studiach, a to oznacza, że mogę tu w końcu coś napisać bez tego nieznośnego uczucia gdzieś z tyłu głowy (które chyba lubię, w końcu bardzo często do niego doprowadzam), że powinnam robić coś ważnego.
Październik postanowiłam ustanowić miesiącem najgłupszych aktywności w czasie wolnym, jakie mogę wykonywać. Stąd post. Stąd też seans kolejnego sezonu „Miłość jest ślepa”.
Tumblr media
Jeśli nie znacie programu, to krótkie przypomnienie: grupa ludzi jest zamykana w kabinach i musi ze sobą rozmawiać. Jednocześnie łamane są ich prawa, podobno uczestnicy pojeni są alkoholem, a później ich wypowiedzi wycinane są w taki sposób, żeby drama była jak największa – ale o tym innym razem. 
Po rozmowach uczestnicy mogą się sobie oświadczyć i dopiero wtedy widzą się na żywo. Wtedy okazuje się, czy miłość jest ślepa, a program udowadnia kolejny raz, że nie jest.
Miłość nie jest ślepa, mimo że każdy uczestnik programu jest obiektywnie atrakcyjny z wyglądu. Wytłumaczenie jest takie, że prawdziwe życie niszczy związki, co jest trochę niefortunne, bo chyba w małżeństwie chodzi również o to, żeby odbywało się ono w realu. 
Mam nadzieję, że kiedyś powstanie odwrotny program – miłość jest ślepa na zjebany charakter. Będzie polegał na tym, że ładni ludzie będą zamknięci w kapsułach ze szkła, ale nie będą mogli ze sobą swobodnie rozmawiać. Uczestnicy mieliby szanse zakochać się w kimś na podstawie samego wyglądu, a jak wiadomo, brzydki charakter łatwiej wybaczyć od brzydkiej twarzy. 
Swoją drogą, rozmowy w oryginalnym programie są nudniejsze nawet od przeciętnego życia, więc naprawdę nie rozumiem, co skłania tych ludzi do zaręczyn. Uczestnicy wciąż popełniają te same błędy i nie zadają naprawdę istotnych pytań:
Nad przepaścią stoją dwie osoby – twoja mama i ja. Musisz jedną zepchnąć. Kogo wybierzesz?
Tylko w ten sposób można sprawdzić, czy ktoś traktuje was poważnie. 
Jesteś rannym ptaszkiem czy nocnym markiem?
Nie da się utrzymać znajomości z osobą, która z radością wstaje o 6 rano, a kładzie się spać o 22. W takiej relacji można zapomnieć o rozmowach do późna, a piosenka Late Night Talking Harrego Stylesa stanie się źródłem frustracji. Źródłem frustracji będzie też wstawanie o tych nieludzkich porach – żeby niby co robić? Jak ktoś się tak katuje, to pewnie lubi biegać (RED FLAG). 
Lubisz słodkie rzeczy?
Z mojego doświadczenia osoby, które nie lubią słodkich rzeczy mają znamiona psychopaty. Nie docenią też was, słodkiej osoby, a życie z nimi będzie tylko gorzkie i słone, jak wasze wylane łzy. 
Czy Twoja ex jest w tym programie i czy to ta laska, która cały czas mówi mi, że jesteśmy tą samą osobą?
Oby tak: po pierwsze, ktoś musi być naprawdę fascynującym człowiekiem, jeśli tak zawrócił w głowie jakiejś kobiecie. Po drugie, teraz ty z nim rozmawiasz, więc wygrywasz w walce o męża. 
Jakiej grupy społecznej nienawidzisz?
Jedno proste pytanie, a odpowiada na szereg innych. Szukasz kogoś, kto jest rasistą, homofobem, mizoginem? Jeśli ktoś odpowie, że nie lubi dorosłych kobiet, to od razu dowiadujesz się, że jest polskim influencerem. 
Jak ktoś nie zna dramy z polskimi youtuberami, to w skrócie – wszyscy po kolei okazują się albo przemocowcami i groomerami (jeśli prezentowali poglądy lewicowe), albo pedofilami (jeśli ich kontent polegał na zakładaniu prezerwatywy na głowę). W swojej naiwności zawsze wierzę, że każdy z nas stara się jak może, żeby nie być złym człowiekiem. Znani youtuberzy starają się chyba bardzo niestarannie, całe szczęście, że wszyscy są w terapii.
Terapia stała się jakąś nową formą manipulacji. Terapia może być odpowiedzią na wszystko, na portalach randkowych możesz w zainteresowaniach wybrać „terapia”, żeby każdy wiedział… Ale właściwie co? Czy nie byłoby to słuszne, żeby przed terapią zrobić sobie mały wywiad środowiskowy, po którym dowiesz się, że większym problemem jest na przykład przemoc i kontrola, a nie kompulsywne oglądanie „Miłość jest ślepa”? 
Próbuję sobie to wytłumaczyć, jak to możliwe, że osoby wytykające przemocowe zachowania, więc osoby, które miały świadomość ich szkodliwości, po wyłączeniu kamery robiły dokładnie to, co tępiły. Mam jedną teorię: nie każdy z nas stara się jak może, żeby nie być złym człowiekiem. A starać się warto, bo nasz stadny mózg wynagradza nam dobre uczynki. I też ciężej wtedy trafić do więzienia. 
Na koniec pytanie konkursowe - jak myślicie, czy youtuberzy oglądali z przyjemnością tego zboczeńca Misia Uszatka?
0 notes
marnowanieczasu · 2 years ago
Text
Mamy cud w domu. Cud w domu:
Ostatnio jak mi coś nie wychodzi, to myślę sobie, że przynajmniej nie jestem Bogiem, który właśnie zrobił jakiś cud na drzewie. I oczywiście spierdolił robotę po całości.
Mogłoby się wydawać, że Bóg jest wszechmogący, więc jest w stanie namalować na drzewie przebarwienie, które bez wątpliwości będzie przypominało ważną dla religii postać. Rodzi to jednak mały problem, bo gdyby na jakimś drzewie objawił się Jezus w postaci prawdopodobnej, a nie długowłosy blondyn z niebieskimi oczami, to pewnie narodowcy szybko spaliliby takie drzewo.
Niedawno w naszym pięknym kraju na drzewie zdarzył się kolejny cud. Nieskromnie powiem, że w takich cudach jestem obeznana, bo osobiście oglądałam żyrardowskie drzewo z plamą, w której każdy widział coś innego. Ku mojemu zdziwieniu, większość zgromadzonych, w tej plamie widziało albo Jezusa, albo Maryję. Pomyślałam wtedy, że może ja nie jestem wystarczająco uduchowiona, że może nie dla mnie jest ten cud. Przez myśl przemknęło mi też, że ogarnęła tych ludzi zbiorowa psychoza, jeśli w tej plamie widzą cokolwiek.
Nowy cud od razu przykuł moją uwagę. Szybko wyguglowałam zdjęcie, a moim oczom ukazał się obraz czegoś, co przypominało trochę zarys mordki pawiana. Trzeba przyznać, że jest progres – od plamy do humanoidalnej postaci! Może następna plama na drzewie będzie miała tułów?
W ogóle jestem ciekawa jak ludzie odróżniają cud, od tego, że nasz mózg lubi widzieć twarze lub znajome kształty tam, gdzie ich nie ma. Skąd wiemy, że maski samochodów to nie cud, w końcu przypominają buzie? Ja na przykład w rodzinnym domu w swoim pokoju mam strop obity dziwnym drewnem, a centralnie nad łóżkiem plamy wyglądają jak lis. Czy powinnam to gdzieś zgłosić?
Tumblr media
Na szczęście nie zmartwiłam się, że niczego znowu nie widzę na parczewskim drzewie, oprócz naciąganej buzi pawiana, bo mój odbiór cudów w życiu jest dużo lepszy. Jakieś wątpliwe przebarwienia na korze nie robią na mnie wrażenia. Poniżej mój subiektywny wykaz cudów:
Że istnieją takie zjeby, które są niemiłe dla ekspedientek w sklepie. Jest to do tego stopnia niewytłumaczalne, że uznaję to za cud. 
Istnienie takich zjebów i Agatki. Nie jestem religijna, więc istnienie jako samoświadomy człowiek jest dla mnie czymś wykraczającym poza moje pojmowanie. W olbrzymim wszechświecie, może nieskończonym, może skończonym, udało mi się urodzić jako człowiek, który ma możliwość doświadczania rzeczywistości. I to w jakim miejscu! 
Natura. To mi poprawia humorek, kiedy patrzę się w lustro po zjedzeniu dużej pizzy i mam ochotę się poobrażać. Nie mogę być w końcu brzydka, jeśli jestem składową tego idealnego, pięknego, pełnego harmonii świata. Mikoryza, albo zapylanie kwiatów, albo w ogóle kwiaty, albo tańce godowe niektórych ptaków; przecież to dużo bardziej cudowne od jakichś plam.
Kiedy promotorka przekłada seminarium akurat wtedy, kiedy mało co zrobiłam.
Mimo tego, że dla mnie istnienie jest jakimś rodzajem cudu, to w odróżnieniu od tych, którzy strzelam, że w każdej gałęzi widzą Jezusa, wiem, że zmuszanie kogoś do urodzenia nowego człowieka jest okrutne.
Dzisiaj Tik-tok ukazał mi swoje walory edukacyjne, zza filmików ze starymi ludźmi, którzy podkładają głos do najczęściej wulgarnych lub homofobicznych kabaretów, wyskoczyła mi osoba, która opowiedziała anegdotkę mogącą być argumentem w dyskusji o legalnej aborcji.
Wyobraźcie sobie, że osoba z macicą ma urodzić trojaczki (i chce tego). Niestety, ciąża jest zagrożona, osoba ma chore nerki i bez przeszczepu płody nie przeżyją. Lekarze znajdują dawcę, spoza rodziny, który woli zachować nerkę dla siebie (okrutnik). Na szczęście dla płodów z pomocą przychodzi prawo, stawiające na piedestale istnienie płodów i dawca zostaje prawnie zmuszony, aby ofiarować nerkę.  
Nie mogę się już doczekać aż opowiem to jakiemuś konfederacie, może wykaże wtedy więcej empatii w stosunku do wymyślonej osoby, bo prawdziwymi doświadczeniami nie przekonałam jeszcze nikogo. 
Jeśli zostanę polityczką kiedykolwiek (w ramach fatalnego zbiegu okoliczności) to obiecuję, że tak pomanipuluję, że nagle wszyscy uwierzą, że Jezus może odrodzić się TYLKO w zagrożonym gatunku małpy - w końcu w takim wizerunku pojawia się na drzewie.   
2 notes · View notes
marnowanieczasu · 2 years ago
Text
Postanowienia na 2023
Podobno jaki pierwszy stycznia taki cały rok. Ja dzisiejszy dzień przeleżałam w łóżku, i to nie przez kaca, ale przez dar menstruacji, a ja nigdy nie mam przeciwbólowych leków, bo w końcu cierpienie ma uszlachetniać, a dodatkowa pozytywna cecha zawsze się przyda. Więc wielce uszlachetniona, obolała, ale w dobrym humorze, zrobiłam pranie, oglądałam film i zjadłam niezdrowe jedzenie. W tym roku przewiduję więc dobry humorek, zmianę profesji na praczkę, przytycie oraz nieaktywne spędzanie wieczorów na Netflixie (nie mylić z Netflix & chill).
Rok 2022 był dla mnie jakiś wyjątkowo fajny, a to pewnie dlatego, że nie miałam żadnych postanowień i w końcu chyba nauczyłam się trudnej sztuki jaką jest nie przejmowanie się rzeczami, na które nie mam żadnego wpływu. Jeśli wy za to szukacie dalej postanowień, bo wiecie, że bieganie jest jednak słabym planem i nawet biegacze tego pewnie skrycie nienawidzą, to przychodzę z paroma pomysłami.
1.    W 2023 słuchać swojej intuicji.  
Okej, wiem co pomyśleliście – Agatko, może jeszcze zacząć wierzyć w horoskop, zabobonna wariatko? Horoskop radzę czytać tylko w celach humorystycznych, ale wierzenie przeczuciom w przeszłości na pewno uratowałoby moje zdrowie psychiczne. Niestety, ja uwielbiałam wszystkich i wszystko sobie jakoś usprawiedliwiać, jakbym żyła w jakiejś magicznej krainie, w której przytrafiają się tylko dobre rzeczy; niestety, prawda wygląda tak, że zwykle, jeśli czujecie, że coś jest nie tak, to pewnie macie rację. Możliwe też, że manifestacja jest rzeczywiście skuteczna, a mi się udaje niechcący wymanifestować różne nieprzyjemne sytuacje, na przykład w tym roku odgrzewając sobie jedzenie w mikrofalówce, w mojej kuchni, również mikro, naszła mnie myśl: ale bym miała przejebane, jakby ta mikrofalówka się zepsuła. Mikrofalówka złośliwie podłapała pomysł i przestała działać dwa dni później.
2.    W 2023 nie wymyślać sobie ludzi.
Już tego nie robię, ale jak robiłam, to było grubo, a robiłam tak odkąd pamiętam. Zawsze przed snem odgrywam w głowie scenariusze, które raczej się nie wydarzą, na przykład: zostałam obdarowana pięknym głosem oraz umiejętnością gry na pianinie. Jestem w miejscu, gdzie akurat jest pianino, więc oczywiście, że będę żenująca i zagram jakąś romantyczną piosenkę. W scenariuszu mam ciało modelki Victoria Secret i twarz Moniki Brodki, więc chyba jestem również obrzydliwie bogata, że stać mnie było na te wszystkie operacje plastyczne. Wtem do lokalu wchodzi Timothee Chalamet i niestety nie ma wyboru, musi się we mnie zakochać, no bo jak to nie? Rzuca dla mnie karierę i wspólnie budujemy chatkę w kształcie buldoga francuskiego i do końca życia prowadzimy plantację aronii.
Scenariusze przedsenne na szczęście z całą świadomością i smutkiem za tym idącym, wiem, że się nie spełnią. Co innego wymyślanie ludzi.
Było kilka takich cech, które zawsze służyły mi do wymyślania. Zwykle chodziło o rzeczy, którymi sama się interesuje – jakaś wspólna muzyka, książki, albo ktoś robi coś, co uważam za fajne. W liceum było najgorzej, bo wystarczył mi okruch pozytywnej cechy. I dajmy na to poznawałam jakiegoś typa i on mi mówił, że CZYTA KSIĄŻKI, a ja wtedy zamiast przyjąć tę wiadomość, jako „aha, ten człowiek czyta jakieś książki”, to sobie wymyślałam całą osobowość tej osoby, że musi być inteligentny, empatyczny, wrażliwy i w ogóle niepowtarzalny, mimo, że jego zachowanie jakoś temu przeczyło. Zdarzały mi się też zauroczenia ludźmi, których nie znałam, ale zobaczyłam że udostępnili, nie wiem, Fever Ray, zanim było w czołówce serialu. Nie polecam bardzo wymyślania ludzi, bo jak już doszłam do tego (nie tak dawno) i zaczęłam zastanawiać się, czy bez tego Fever Ray by było tak samo, to wychodziło, że w sumie czasami tych osób właściwie nie lubiłam, albo zupełnie nie znałam. Porzucenie wymyślania to też plus dla ludzi w waszym życiu, bo zaczynacie ich rzeczywiście słuchać i doceniać za to, kim rzeczywiście są.
3.    W 2023 być dla siebie miłym.
Dotyczy to wielu sfer. Można iść na badania kontrolne, albo na terapię. Można przestać obrażać siebie, kiedy popełnimy błąd. Można za każdym razem, kiedy patrzymy w lustro, zamiast szukać wad, próbować przekonać samych siebie, że wyglądamy jak modelka bielizny z twarzą Moniki Brodki, a nawet lepiej – że w sumie możemy wyglądać jakkolwiek, bo jesteśmy wartościowym człowiekiem.
4.    W 2023 być dla innych miłym.
Karma pewnie nie wraca, ale wydaje mi się, że tak jak przemoc rodzi przemoc, tak dobro rodzi dobro. Więc jeśli stoicie przed dylematem, czy kogoś pobić, czy skomplementować buty, to wybierzcie komplement. Wtedy ta druga osoba poczuje się zobowiązana do rekompensaty i poprawi wam samoocenę do końca dnia. Kolejną zaletą tego jest to, że jeśli istnieje reinkarnacja, to może nie odrodzicie się wtedy jako jakieś popieprzone dziwne zwierzę, typu mrówkojad.
Tumblr media
5.    W 2023 nie przejmować się rzeczami, na które nie mamy wpływu.
Na przykład: dużo pracy, ktoś nas nie lubi, nie lubimy biegać, rośliny masowo umierają w mieszkaniu, zepsuła się mikrofalówka.
Na pewno wiele osób z okazji kolejnego obrotu planety postanowiło, że w tym roku zacznie czytać więcej książek. Ja tego nie rekomenduję, według mnie czytać trzeba wtedy, kiedy czytanie jest przyjemnością, a nie czynnością do odhaczenia. Ostatnio, dziwnym trafem, sporo czytam i mogę polecić książki, które według mnie są przyjemnością.
„Zapraszamy do Nieba” Jacka Leociaka. Kiedyś na pewno pisałam też tutaj o Młynach Bożych, książki o Kościele Katolickim przed, w trakcie i po Drugiej Wojnie Światowej, doskonała. Zapraszamy do Nieba to książka, dzięki której ucieszyłam się, że nie jestem katoliczką, bo pewnie zapętliłabym po niej Losing my religion. Leociak opowiada historie o nawróconych zbrodniarzach, którzy zgodnie z dogmatem wiary, mają wstęp do Nieba, a nawrócony Rudolf Hoss będzie mógł spotkać się na górze z milionem Żydów, do których śmierci się przyczynił.
„Rzeczy osobiste” Karoliny Sulej. Sulej pisze o znaczeniu ubrań w obozach koncentracyjnych. Podobała mi się ta książka, bo po pierwsze, dowiedziałam się, że obozy to nie tylko pasiaki, a to, jak wyglądamy i jak się wyrażamy swoim ubiorem, ma niedoceniony wpływ na nasze życie, w tej opowieści nawet na przeżycie.
„Narodziny wszystkiego. Nowa historia ludzkości” Davida Grabera  i Davida Wengrowa. Jest to książka, którą dobrze zacząć w nowy rok, bo ma z 700 stron. Dopiero ją zaczęłam, ale już mnie zafascynowała. Książka kwestionuje wszystko – przyjęte spojrzenie na temat rozwoju rolnictwa, miast, demokracji, a człowiek sprzed przed cywilizacją z barbarzyńcy przemienia się w po prostu człowieka – z różnymi motywacjami, wierzeniami, rozrywkami. Można też dzięki niej poduczyć się polskiego; ja już mogę komuś powiedzieć, że plecie androny.
Jeśli dotrwaliście do końca, to życzę Wam, żeby nadchodzący rok nie był taki, jak pierwszy stycznia, bo podejrzewam, że niektórzy z was mogą dzisiaj się uszlachetniać ze względu na kaca.
3 notes · View notes
marnowanieczasu · 2 years ago
Text
Jak prowadzić sociale? Straż Miejska wie jak
Nie wiem czy wiecie, ale od pewnego czasu zawodowo zajmuje się Tik Tokiem.
Chyba nie tak, jak większość, bo piszę tam tylko teksty na przykład o Fruczaku Gołąbku, uroczej ćmie, którą można pomylić z kolibrem, bo z daleka wygląda identiko jak koliber! Jest to z jednej strony wspaniałe, bo moja zajawka przyrodnicza (którą wierzę, że w dużym stopniu zapoczątkowało odkrycie grupy „Rozpoznaj latających skurwieli”), w końcu stała się czymś, co mogę spieniężyć. 
Niestety pieniądze nie wynagradzają wszystkiego. Na przykład tego, że wpadłam do dziwnego algorytmicznego worka na Tik Toku (założyłam konto, żeby badać trendy, a potem wyszło jak zwykle). Tik tok uważa, że jestem zainteresowana: przeseksualizowanym kontentem od niepełnoletnich dziewczynek; dziwnymi ludźmi, których bawią kabarety; młodymi chłopakami, którzy nagrywają siebie i dodają informacje o tym, czy mój znak zodiaku ma szanse na piękną, wieczną miłość (nie ma). 
Tumblr media
Tymczasem ja, wasza basic lewacka koleżanka, chciałabym oglądać ciałopozytwny kontent i dużo Harrego Stylesa. I słodkie zwierzaczki. 
Pokusa jest niestety za duża.
Jak widzę takiego chłopaka z grzywką, lat jakieś maks 16, który pewnie jeszcze nie przeszedł mutacji, więc próbuje modelować swój głos jakby właśnie wypalił paczkę papierosów na raz, a na ekranie pojawia się napis „dziewczyna spod znaku Wagi” to muszę się  zatrzymać i dowiedzieć. Niby co ja? Potem dowiaduję się, że chodzi o jakąś inną dziewczynę, która jest piękna i mądra, a w tym tygodniu oczarowała jakiegoś chłopaka. Kto wie, może chłopaka ze Straży Miejskiej?
I to jest według mnie, z dwóch stron, złe używanie social mediów. Dobre używanie social mediów praktykuje profil Straży Miejskiej w Żyrardowie.
Żyrardów, to miasto, które myślałam, że mnie już nie zaskoczy po wielkim cudzie, o którym już chyba nikt nie pamięta. Cud polegał na tym, że jakiemuś menelowi objawiła się Maryja siedząca na drzewie, i jak to w takich sytuacjach bywa, zostawiła po sobie znak w postaci tajemniczego kształtu z żywicy. 
Kształt był o tyle tajemniczy, że za nic nie mogłam w nim rozpoznać człowieka, ale to pewnie dlatego, że sama jestem człowiekiem małej wiary, wręcz żadnej. Żyrardowianie jednak tłumnie zbierali się pod drzewem, ba, były organizowane specjalnie wycieczki klasowe, więc na lekcji matematyki zamiast uczyć się o trójkątach, poszliśmy uczyć się o Trójcy Świętej pod jakieś drzewo w szemranej okolicy. 
A tu zaskoczenie. 
Na profil Straży Miejskiej natrafiłam zupełnie nie wiem jak. Pewnie wpadłam w jakiś kolejny worek algorytmów, tym razem dla konfidentów. 
Straż Miejska chyba postanowiła, że czas odczarować złą opinię o tym zawodzie. No bo przyznajmy – policjant budzi różne emocje, ale taki strażnik miejski? Czy w ogóle ktokolwiek chciał wstąpić do Straży, czy stało się to w wyniku serii nieszczęśliwych zdarzeń?
Ciekawe ile takich dzieci teraz myśli – ech, strażak niby fajnie, ale można zginąć w ogniu, podobno to boli. Policjant? Dużo adrenaliny, szczególnie czyhając na kierowców w zaułku, ale co jeśli trafię na jakieś prawdziwe akcje? Nie, lepiej nie. Już wiem! Straż miejska! Sprzątanie jabłek z drogi, łapanie dzieciaków z browarami i postowanie na fejsie!  
I powiem wam, że aktualnie chętnie bym wstąpiła w szeregi SM., żeby dołożyć swoją cegiełkę do postów i zdjęć z akcji.
Akcja 1. Strażnik stoi koło słupa z sygnalizacją świetlną i z widocznym zaangażowaniem obwiązuje go krótkim kawałkiem biało-czerwonej taśmy. Słup jest rozwalony więc pewnie ma to jakiś większy sens. Czytamy w poście, że Straż Miejska przekazała zarządcy, że słup jest rozjebany i trzeba go naprawić.
Akcja 2. Grupa młodzieży siedzi przy takiej drewnianej szopo-przybudówce, jakich sporo przy żyrardowskich kamienicach. Znam to miejsce doskonale, bo była to też moja miejscówka, kiedy jeszcze nie mogłam legalnie pić alkoholu. Byłam z koleżankami na tyle sprytna, że żaden funkcjonariusz nas nie złapał na gorącym uczynku. Młodociani przestępcy ze zdjęcia mieli mniej szczęścia, a w opisie zostały podane ich imiona i pierwsze litery nazwisk. Groźni bandyci zostali powstrzymani. Porządek został przywrócony. Brawo Straż Miejska!
Akcja 3. Zdjęcie mężczyzny w „suce”, twarz zasłonięta, na szczęście wiemy, że chodzi o Sławomira W. Mężczyzna został zatrzymany w sprawie jakiegoś nieobyczajnego wybryku w stanie upojenia alkoholowego. Ciekawe, co zrobił.  Niestety, szczegóły zostały pozostawione dla naszej wyobraźni, ale za to wiemy, że pan Sławek otrzymał kilka mandatów i pobyt na wytrzeźwiałce.
Akcja 4. Strażnik miejski robi zdjęcie dziurze po kostce w chodniku. Wygląda jak wytrawny fotograf, widać, że się mocno przykłada. Kto wie, może czeka na golden hour? Z opisu dowiadujemy się, że tak, jest tam dziura, którą ktoś zgłosił, a straż potwierdza i każe komuś innemu to naprawić. 
Profil ten zainspirował mnie na tyle, że zamierzam, póki pogoda sprzyja łamaniu prawa, wybrać się do Żyrardowa i raczyć się piwem w miejscu publicznym. Może będę miała szczęście i moje zdjęcie trafi na profil. 
Mam nadzieję, że po tym zdjęciu ktoś mnie rozpozna i wypłynie inne zdjęcie zrobione mi dawno temu, które pojawiło się w żyrardowskich mediach. Mam na nim dziesięć lat i odbieram nagrodę za jakiś konkurs plastyczny, który polegał na narysowaniu ilustracji do bajki. Pikanterii dodaje fakt, że jestem przebrana za grubą Pocahontas, bo akurat tego dnia w szkole był konkurs przebierańców. Możecie się domyślić, że mój ubiór został w artykule skomentowany, ale z drugiej strony dziwię się, że z jakiegoś powodu byłam Pocahontas, a nie kogutem, bo rodzice na takie okazje dawali mi zwykle przebranie koguta. 
Teraz bym do tego nie dopuściła, bo wiem, że za Pocahontas przebierać się nie należy, więc piwo na żyrardowskiej ławce wypiję w przebraniu koguta.
1 note · View note
marnowanieczasu · 3 years ago
Text
O co się zapytać w kabinie w programie "Miłość jest ślepa"
Jestem po nieproduktywnych przyjemnych godzinach oglądania reality show 'Miłość jest ślepa", w którym grupa obcych ludzi najpierw rozmawia między sobą w kabinach, po czym nie widząc się nigdy na oczy, oświadcza się sobie (brzmi jak świetny plan, w końcu można kogoś poznać po tygodniu znajomości). Oglądając ten program nie mogłam wyjść z podziwu, czemu niektóre pytania nie zostały zadane w kabinie, przed zaręczynami. Jeśli chcecie zgłosić się do polskiej wersji programu, w której być może kabiny byłyby jak nasz piękny kraj, z tektury, to poniżej macie podpowiedzi ode mnie.
Chcesz mieć psa/ kota/ dziecko?
Pytanie jest kluczowym pytaniem. Mój wymarzony partner musi odpowiedzieć przecząco na każdy wariant, ponieważ dziecka nie chcę, a to chyba taki aspekt małżeństwa, gdzie nie idzie się na kompromisy, a osoby, które chcą mieć psa i kota mogą okazać się psiarzami i kociarzami, lub głosić dewizy, że psy są lepsze od ludzi (co nie przeszkadza w zjadaniu codziennie schabowego na obiad). Takie podejście mnie odpycha, bo bałabym się, że jeśli ten człowiek najbardziej lubi dynamikę relacji niewolnik - pan, to może i w małżeństwie też by próbował do tego doprowadzić.
Jaką masz wiarę/ orientację seksualną/ tożsamość?
Jeśli jest to dla ciebie ważne, to serio, lepiej zadać to pytanie przed oświadczynami.
Chcesz mieszkać ze swoimi rodzicami lub bardzo blisko?
Zakładając, że rodzice są zdrowi, odpowiedź twierdząca nie wróży niczego dobrego.
Czy kiedykolwiek w rozmowie cytowałeś Korwina nieironicznie?
Jeśli tak, to proszę wypierdalać.
Lubisz Władcę Pierścieni?
Jest tylko jedna prawidłowa odpowiedź. I jeśli odpowie dobrze (czyli „tak”), to jeśli okaże się, że nie macie jednak o czym rozmawiać, to zawsze możesz zaproponować wspólny seans Władcy Pierścieni w wersji reżyserskiej i macie dzień z głowy, a potem powtarzać to codziennie dopóki śmierć was nie rozłączy.
Rozmawiasz o pracy w czasie wolnym?
Niestety jest mała szansa, że ktoś odpowie nie, bo ludzie z reguły nie mają ciekawych tematów do rozmowy, więc wybierają ten najmniej interesujący, czyli własna praca. Jeśli jesteś ekologiem ratującym rafy koralowe albo astrofizykiem to bardzo proszę, opowiadaj ile chcesz, jeśli natomiast pracujesz w korpo, kancelarii albo prowadzisz własny biznes, to przykro mi to mówić, ale nikogo oprócz ciebie to nie obchodzi i przede wszystkim nikomu to nie imponuje (chyba).
Jebać PiS?
Jest tylko jedna prawidłowa odpowiedź.
Angażujesz się społecznie/ jesz mięso/ kupujesz w Leroy Merlin albo Shein?
Lub inne pytanie zahaczające o światopogląd i jego realizację w codziennym życiu. Dla mnie światopogląd jest niezwykle ważny, głównie dlatego, że sama z rokiem na rok staję się bardziej świadomym człowiekiem, który może (też ze względu na uprzywilejowanie) podejmować lepsze codzienne decyzje. W ogóle dla mnie istotne jest zajmowanie konkretnego stanowiska, a nie bycie biernym i przez to terrozryzuję trochę moich znajomych, kiedy zamawiają jakieś nieprzydatne gówno z Wish.
Czy kiedykolwiek przejrzała_eś czyjś telefon?
Jeśli odpowie tak, to należy zmykać, bo pewnie jest też tym człowiekiem, który pyta się, kto polubił twoje zdjęcie dziesięć lat temu i dlaczego ta pani (Twoja mama) dodaje w komentarzu serduszka - może lepiej ją zablokować?
Co publikujesz na swoim instagramie?
Jeśli odpowie, że nagrywanie swojej machającej nienaturalnie głowy/ zdjęcie ręki z nowymi paznokciami na tle kierownicy / zdjęcie jak wypina tyłek do lustra, to znaczy, że masz szczęście i znalazłeś anioła chodzącego po ziemi, ideał, który w dodatku wie, że jest ideałem i uwidocznia to na swoim instagramie. Jeśli wolisz jednak kogoś, kto przejawia jakąkolwiek pokorę (BLE), to wybierz osobę z innej kabiny.
Jesteś dobra_y w obowiązki domowe?
W moim przypadku preferowana odpowiedź to odpowiedź „kocham i będę to robić/ zatrudnimy pomoc domową”, dlatego że ja jestem fatalna. Czasami mi się wydaje, że mam dwie lewe ręce. Najgorsza jestem w myciu okien i luster, naprawdę próbowałam już wielu tricków i zawsze to się kończy lustrem lub oknem w stanie gorszym niż przed czyszczeniem. Teraz tak sobie myślę, że ja nic nie umiem przydatnego dla miru domowego, ani gotować, ani prasować, istny embrion obowiązków domowych.
Czy jesteś super produktywnym człowiekiem?
Oby nie. W ogóle życie w rzeczywistości, w której bycie non stop aktywnym jest gloryfikowane, przeszkadza mi w spędzaniu czasu w sposób mało rozwijający, na przykład leżeniu i oglądaniu Miłość jest ślepa, bo generalnie odpoczynek wywołuje u mnie myśl, że powinnam czuć się winna. Życie z człowiekiem przy którym nie możesz sobie pozwolić na nieaktywny odpoczynek musi być niesamowicie męczące.
Czy jesteś ok z tym, że nie będę tobą?
Oby. Zarażanie własnymi zainteresowaniami w teorii jest spoko, o ile to rzeczywiście zarażanie, a nie narzucanie na każdym kroku.
Czy w związku lubisz sobie pomanipulować i poszantażować?
Tumblr media
I tu zależy co lubisz, ja chciałabym małżeństwo bez dramatów i gierek. Ostatnio jedna moja znajoma polubiła mema „ja szykuję się na kłótnię z moim facetem, bo nudno”. Mema opublikowała jakaś strona typu kobietki pl, specjalizująca się nie dość, że w gównianych, to jeszcze szkodliwych memach. O dziwo nikt nie skomentował, że hm, coś nie tak, co to ma być za promowanie przemocy psychicznej, tylko same historie z życia, jakie to awantury dziewczyny robiły swoim chłopakom bez powodu (haha śmieszne, wariateczki). Z drugiej strony od chłopaków też często słyszę, że mężczyźni to lubią niezrównoważone i jestem za miła, powinnam się czasami obrazić bez powodu i zastosować jakąś manipulację, w końcu to niesamowicie atrakcyjna cecha. Z tego oraz z wielu innych powodów moje szanse na znalezienie wielkiej miłości drastycznie niestety spadają.
Czy jesteś dobrym i życzliwym człowiekiem?
Powinien tej ktoś przynajmniej się starać, a najlepiej mieć te cechy, które my mamy popsute. Mi na przykład bardzo imponuje, jak ktoś jest taki otwarty na ludzi i widzi w nich dobre cechy, bo ja niestety mam tendencje do powierzchownego oceniania i często jestem zbyt surowa dla osób, które absolutnie na to nie zasługują.
Ile lat żyli Twoi dziadkowie?
W ten sposób możesz ocenić, czy będzie ewentualny czas na drugą młodość po sześćdziesiątce, jak już śmierć was rozłączy.
Czy chcesz porozmawiać o polityce?
Cyk myk, sprytnie teraz mogę zmienić temat na poważny.
Otóż w obecnej sytuacji wojny uderza mnie jedna rzecz. Oglądam sobie od miasiąca regularnie ankiety przeprowadzane przez jakiegoś ziomka, który mieszka w Moskwie, który zadaje różne pytania przechodniom - niektóre bezpieczne, niektóre mniej. Jestem świadoma, że wiele z tych ludzi ma wyprany mózg propagandą, ale umówmy się - osoby młode z dostępem do VPN mają możliwość otrzymywania informacji z innych źródeł. I niestety wiele osób wypowiada zdanie, które mnie niesamowicie frustruje od wielu lat, czyli: nie interesuję się polityką, nie rozmawiam o polityce.
To zdanie słyszałam wielokrotnie na imprezach, na wyjazdach, na spotkaniach, jak ktoś chciał poruszyć polityczne tematy, na przykład o aborcji, o wolnym sądownictwie, o wolnych mediach.
Kiedyś mi to aż tak nie przeszkadzało, jednak teraz, kiedy ktoś mi mówi, że nie chce rozmawiać o polityce i nie chce o niej rozmawiać notorycznie, dla mnie jest to tak, jakby nie głosował, bo nie ma idealnego kandydata dla siebie, tymczasem wybory wygrywa partia, która wprowadza zakaz aborcji. Jak można być apolitycznym, kiedy kraj napada na inny kraj bez najmniejszego powodu? Jak można być apolitycznym, kiedy władza zabiera prawo o decydowaniu o sobie? Dla mnie w trudnych sytuacjach politycznych nie istnieje nie zabieranie strony, bo milczenie i odwracanie wzroku też nią jest (szczególnie, kiedy za wyrażanie własnego zdania nic nie grozi).
Dlatego, jeśli ktoś nie chce rozmawiać o polityce, to warto nie rozmawiać w ogóle.
Mam nadzieję, że dzięki tym pytaniom uda wam się znaleźć osobę, z którą zechcecie się zaręczyć po tygodniu znajomości i wziąć ślub po miesiącu (moja babcia tak zrobiła, ale ją oczarował akurat seledynowy sweter dziadka i to, że być wysoki). Warto też zadać te pytania obecnym partnerom, na przekór zasadzie „im mniej wiesz, tym lepiej śpisz”, bo może dzięki temu wrócicie do stanu wolnego.
Udanej soboty kochani!
0 notes
marnowanieczasu · 3 years ago
Text
Odstaw ten alkohol i filmy z Julią Roberts
Nowy rok u mnie mija zaskakująco dobrze, a z każdym dniem jest coraz lepiej, bo z ekscytacją myślę o zbliżającej się wiośnie, ulubionej porze roku. Dziwi mnie, że niektórzy wolą lato, bo wiosna dla mnie jest magicznym momentem, szczególnie okres, w którym wszystko zaczyna kwitnąć. Zaznaczam, że nie jestem alergikiem.
Na początku tego roku postanowiłam również wziąć udział w Dry January (trochę opóźniony, bo zaczął się po powrocie z wyjazdu). Skusiły mnie obietnice o pięknej cerze i powrocie geniuszu, a także to, że próbuję ustanowić styczeń miesiącem profilaktyki i wykonywać wtedy podstawowe badania. W tamtym roku też rzuciłam palenie (dzisiaj mam 285 dni bez nikotyny) i okazało się to dużo łatwiejsze, niż myślałam, chociaż dalej nawiedzają mnie koszmary, że gdzieś zapalę z rozpędu i muszę wyzerować licznik w aplikacji. Rzucenie palenia też zmieniło moje życie na lepsze, bo stałam się dużo spokojniejsza, a codzienne stresy i lęki nagle zmalały i co najważniejsze, przestałam mięc problem z zasypianiem.
Przed decyzją o odstawieniu alkoholu postanowiłam pooglądać filmiki i poczytać fora. Było to doświadczenie interesujące, bo okazało się, że picie „za dużo” to bardzo subiektywna kwestia i dużo osób funkcjonuje jak student, który ma niezbyt odpowiedzialną studencką pracę. Co ciekawe, niektóre osoby wychwalały pod niebiosa pozytwywne efekty odstawienia alkoholu, żeby 31. dnia o północy się nachlać do nieprzytomności. Z filmików wyniosłam też to, że miesiąc będzie trudny, będzie to wyzwanie. I nie zgadzam się.
Wyzwaniem była może piewsza impreza, na której piłam piwo bezalkoholowe. Jako, że nigdy nie byłam kierowcą na imprezie, to w zasadzie na każdej piłam, chyba że miałam następnego dnia jakieś ważne obowiązki - ale wtedy widziałam, że muszę wyjść wcześniej. Trochę martwiłam się, że będę się nudzić, ale okazuje się, że z nudnymi osobami rozmowa zawsze jest nudna, a ciekawe rozmowy zawsze są ciekawe. Dodatkowym zaskoczeniem był powrót do domu, kiedy okazało się, że mogę jeszcze poczytać, albo zrobic coś produktywnego. To chyba jest najfajniejsze, bo ja już po kieliszku wina nie umiem się skoncentrować.
Okazało się, że mam bardzo dużo czasu, co nie wiem czy zakfalifikować do zalet, czy do wad. Mam dużo różnych zajawek, ale w pewnym momencie skończyły mi się pomysły, co mogę robić, więc zaczęłam pisać magisterkę (w końcu). Drastycznym doświadczeniem okazały się sobotnie poranki, w które zwykle spałam do późna i przy pobudce od razu skupiałam się na swoim nienajlepszym samopoczuciu. Teraz w soboty otwieram oczy może godzinę później, niż w dni pracujące i ogarnia mnie przez moment straszne uczucie, jest cicho, spokojnie, jestem sama, i przez kilka sekud czuję się jakbym była jedyna na świecie, a potem sąsiad zaczyna wiercić.
Inne aspekty obiecane w filmikach też się sprawdziły. Trochę mnie ubyło, poprawiła mi się cera. Dalej czekam aż geniusz na mnie spadnie, na razie to się nie dzieje, ale może trzeba poczekać trochę dłużej. A czy są minusy? Oczywiście. Dla mnie minusem jest to, że nie mam po co iść do jakiegoś super miejsca z winami, ani do speluńskiego baru (to mój ulubiony typ). Nie pójdę na alkoseans nowego filmu Patryka Vegi. Właśnie się zawiesiłam, bo nie mogę znaleźć innych minusów.
Już minął miesiąc, ale postanowiłam jeszcze to wyzwanie przeciągnąć, bo teraz pojawiła się nowa obawa, że jak wypiję cokolwiek, to się momentalnie strasznie nawalę i co wtedy. I najchętniej nigdy w życiu już bym nie chciała mieć kaca. Tylko ten nadmiar czasu jest problematyczny, bo często chodzę do kina i w domu oglądam dużo filmów, na przykład komedii romantycznych.
Nigdy nie byłam fanką romkomów, ale teraz jestem totalnie anty. Ostatnio włączyłam Notting Hill, bo Hugh Grant gra i wydawało mi się, że to taki przyjemny film, w końcu kiedyś mi się podobał.
Julia Roberts w tym filmie nie dość, że oszukuje Hugh Granta, to jeszcze go zdradza, przestaje się odzywać i generalnie robi mu sieczkę z mózgu. Potem wraca, wyznaje mu miłość i niespodzianka - zostaje wszystko zapomniane i wybaczone. Zapominamy też o wątku z inną kobietą, z którą główny bohater się spotykał, a była przedstawiona jako normalna, miła osoba, bez toksycznych skłonności. Po chwili zastanowienia, doszłam do wniosku, że bardzo często w komedii romantycznej główna bohaterka jest jakąś pojebaną manipulantką. Ostatnio przeczytałam książkę o przemocy domowej i podobało mi się, że w jednym wątku to kobieta była sprawczynią przemocy. Psychiczna przemoc ze strony tej pani polegała na wiecznych awanturach, że jej partner się nie stara, wymuszała na nim romantyczne gesty, kazała czytać poradniki związkowe, a potem z nich wypytywała, żeby znowu zrobić awanturę (i jeszcze biła tego faceta wałkiem). Bardzo mną ta historia wstrząsnęła, bo zdałam sobie sprawę, że przez większość mojego życia widzę takie relacje, na ekranach i w prawdziwym życiu również, związki polegające na wiecznej walce o to, żeby dziewczyna przestała być chociaż na chwilę zła. Jeszcze dochodzi do tego kwestia romantyzowania, czy wręcz seksualizowania chorób psychicznych u kobiet i nagle okazuje się, że spalenie czyichś ubrań czy rzucenie w kogoś talerzem jest po prostu aktem wielkiej miłości. I w ogóle taka miłość filmowa, ostatnio odkryłam, jakiś rollercoster emocjonalny, to przecież jakaś masakra, czemu ludzie tego chcą? Ja bym wolała od kolejki górskiej na przykład kolej transsyberyjską.
Potem nadeszły walentynki, których za bardzo nie zauważyłam, do czasu. W pewnym momencie algorytm chyba zauważył, że pewnie z nikim nie spędzam tego dnia, więc zaczął mi podrzucać artykuły o tym, że nie muszę być nieszczęśliwa, jeśli nie mam partnera. Jak wiadomo, naturalnym stanem, który towarzyszy osobom bez pary, jest nieszczęście, bo jest to rzecz niezbędna do poczucia spełnienia. Na święta też przecież dostawałam często życzenia, żebym znalazała chłopaka (oczywiście bez uwzględnienia cech, żeby to był dobry człowiek, z którym stworzę harmonijny związek oparty na partnerstwie, zrozumieniu i wzajemnym szacunku), tak jakby ten chłopak miałby być z góry czymś dobrym, a nie masakrą. Ze smutkiem pomyślałam o tych wszystkich straconych szansach, ach, ten typ który pytał mnie kto mi polajkował zdjęcie 7 lat temu i się o to obrażał, ciekawe co u niego? albo ten, który mówił mi, że powinnam schudnąć jakieś pięć kilo, to mogła być piękna miłość. I te wszystkie cudowne randki, po których przez moment myślałam, że żyję w jakimś Matrixie, bo ludzie byli tak mało ciekawi, że ja do tej pory nie wiem, jak im się udaje utrzymywać się w takim stanie totalnej nijakości. Jakiś czas temu usunęłam wszystkie apki rankowe, bo po rachunku sumienia wyszło mi, że ja się chyba do tego nie nadaję, że ja właściwie nie mam na to czasu, a co jeśli się okaże jeszcze, że jestem toksyczną babą z komedii romantcznych i zniszczę komuś życie, albo się zakocham, a ktoś zagłosuje na Konfederację.
W ten sposób udało mi się przeczytać dużo dobrych rzeczy, bo po pierwsze nie piję, po drugie nie piszę z jakimiś ludźmi. Myślę, że niektóre z tych książek są dla mnie wręcz przełomowe:
„Niewidzialne kobiety” C. C. Perez, o tym, jak dane niedobór danych dotyczących kobiet tworzy świat skrojony dla mężczyzn. Bardzo polecam, każdemu, możemy dowiedzieć się na przykład, że większość kobiet nie dosięga do najwyższej półki w sklepie, bo są one dostosowane do średniego wzrostu mężczyzny, lub że niektóre leki, które miały leczyć stricte kobiece schorzenia, związane z jajnikami na przykład, były testowane tylko na grupie mężczyzn.
„O czasie i wodzie” A. S. Magnasona
„Ekonomia obwarzanka” K. Raworth
„Mniej znaczy lepiej”J. Hickela
Te trzy pozycje skupiają się głównie na wpływie człowieka na środowisko naturalne oraz gospodarkach nieprzystoswanych do zrównoważonego korzystania z zasobów. Pierwsza i ostatnia nadaje się dla każdego, „O czasie i wodzie” ma w sobie coś takiego nawet poetyckiego, nawiązuje dużo do buddyzmu, jest też rozmowa z Dalajlamą (chyba jedynym człowiekiem na świecie, do którego każdy czuje sympatię). Ekonomię obwarzanka natomiast polecam ludziom, którym odpowiada styl podręcznikowy. Jeśli jesteś po ekonomii i lubiłeś te studia, to może być to bolesne doświadczenie, bo nawet u mnie te książki wywołały spory dyskomfort. Szkoda, że poruszając na zajęciach temat Jeffa Bezosa, był on przedstawiony jako przykład do naśladowania, a nie jako model zarządzania, który owszem, prowadzi do zysków, ale kosztem dobrostanu pracowników, ekologii, transparentności.
Ten blog ma już chyba siedem lat i zaczynam być ostatnią osobą na świecie, która pisze bloga i używa tumblra (w sposób nieodpowiedni). Niestety, nie mogę go usunąć, bo nie znam innego miejsca gdzie będę mogła przekazywać moje przemyślenia, których nikt nie chce wysłuchiwać. Udanego tygodnia, wierni fani!
1 note · View note
marnowanieczasu · 3 years ago
Text
11 rzeczy których nie zrobi gruba kobieta
Dzisiaj najbardziej depresyjny dzień w roku, pewnie wiele z Was przesłucha sobie corocznie piosenkę New Order i pomyśli, że właściwie nie jest ten dzień aż tak depresyjny, może nawet całkiem przyjemny (czego życzę każdemu). U mnie, jeśli nie zdarzy się nic katastrofalnego, to ten poniedziałek nie powinien być jakkolwiek nieprzyjemny, a wręcz przeciwnie, bo z wypiekami na twarzy czekam na drugi odcinek Euforii, a 2022 rok na razie mija mi całkiem dobrze. Z małymi wyjątkami.
Wyjątki te tworzą algorytmy. Od nowego roku algorytm założył, że moim celem na 2022 rok jest schudnięcie i wypięknienie. Przeistoczenie się z larwy w nową Monikę Bellucci. Podbicie świata mody i sławy. Ćwiczenia na siłowni 17 razy dziennie i wyrzeźbiony brzuch. Ale algorytm się myli, bo pierwszy raz od dawna stwierdziłam, że Agatko, przecież jak zaczniesz wyglądać jak nowa Monika, to ludzie będą tak tobą onieśmieleni, tym aniołem chodzącym na ziemi, że bardzo szybko stracisz wszystkich znajomych, a szansa na zadźganie nożem przez psychopatę znacząco wzrośnie. Ale algorytmy nie dawały za wygraną, i nie tylko u mnie - na jednym z kont, które obserwuje na instagramie, komuś wyskoczył artykuł „11 rzeczy, których nie może zrobić gruba kobieta”. Szybko przypomniałam sobie wtedy czasy mojej największej grubości i niestety nie wpadłam na żaden pomysł, co to mogą być za rzeczy, więc postanowiłam zajrzeć do artykułu, który w połączeniu z reklamami treningów, diet i piękna mógł sprawić, że wiele kobiet ten początek roku będzie miało raczej przygnębiający.
Pierwszym uroczym elementem w artykule jest wspomnienie, że czasami nadwaga wynika z chorób. Autor uspokaja nas, że jeśli nasze kilogramy spowodowane są chorobą (prawdziwą, nie jakąś tam psychiczną, typu depresja albo zaburzenia odżywiania, grubasko!) i lekami, to spoko, powinniśmy być szczęśliwi mimo to. A jeśli jesteśmy grubasami, bo ciągle wpierdalamy, to niestety, ale nie możemy być szczęśliwi i powinniśmy się katować. Lub powinnyśmy, bo artykuł, jak i większość tego typu treści skierowana jest do kobiet. W dalszej części artykułu mamy jedenaście przykładów sytuacji, które są ograniczeniem dla kobiety z nadwagą. Zapamiętajcie słowo nadwaga - bo to o nadwagę chodzi, a nie śmiertelną otyłość. Wybrałam te dla mnie najzabawniejsze.
1. Nigdy nie będzie biegać na długie dystanse
Pewnie każda z Was, która ma dwa kilogramy nadwagi, w tym momencie się popłakała. Ten podpunkt był na czele listy. Ja mając nadwagę, jak i teraz, nie mając nadwagi, nawet bym nie pomyślała, żeby pobiec na długi dystans. Bieganie jest dla mnie najgorszym możliwym sportem, zamiast endorfin w moim przypadku wyzwala się czyste cierpienie, ale najwidoczniej jestem ewenementem, bo biegi na długie dystanse prawdopodobnie zajmują ważne miejsce w sercu każdej osoby, że znalazły się na czele listy. I niespodzianka: osoby z nadwagą mogą biegać na długie dystanse.
2. Nigdy nie zostanie hostessą/ modelką
A astronautką? Naukowczynią? Tancerką? Z moich obserwacji wynika, że w ogóle w świecie modelingu aktualnie nie ma zasad, a hostessa to raczej nie jest wymarzony zawód (przynajmniej mi się kojarzy z taką stroną strefa-hostess.pl i dla mnie to ambicje równie wysokie, co marzenia o zostaniu kelnerką). W artykule jest też wspomniany modeling plus-size, ale do modelingu plus-size trzeba mieć odpowiednie proporcje, a zwykłe grubaski mają wiadomo - nieodpowiednie. Wszystko się zmieni jak zrzucą te cztery kilo nadwagi.
3. Nigdy nie będzie czuła się dobrze, zamawiając jedzenie w miejscu publicznym
I ten akapit był dla mnie do tego stopnia obrzydliwy, że zacytuję go w całości:
Ludzie na początku oceniają innych przez pryzmat wyglądu. Otyła dziewczyna, zamawiając sałatkę, może być pewna, że właśnie komuś przemknęło przez myśl, że się odchudza. Gdy zamawia kawę z ciastem, bardzo często bywa narażona na kpiące albo niedowierzające spojrzenia. Obsługa myśli o jej tuszy i ona jest tego świadoma. Nigdy nie poczuje się dobrze, zamawiając jedzenie w restauracji, kawiarni czy innym publicznym miejscu.
Czy ludzie rzeczywiście to robią? Będąc grubsza nigdy nie czułam się źle, kiedy jadłam na mieście. Też mi się wydaje, że ludzie tak nie interesują się życiem innych ludzi i tym, czym obcy ludzie zamierzają napełnić sobie brzuszek. Z drugiej strony wierzę, że niektórzy po przeczytaniu takiego tekstu, mogą uznać to za prawdę i tym samym rozpocząć swoją przygodę z dyskomfortem, za każdym razem, kiedy jedzą w miejscu publicznym.
4. Nigdy nie znajdzie świetnego faceta
Świetny facet nie zechce grubaski, bo może mieć miłą i zgrabną dziewczynę, autor zaznacza, że od fałdek i cellulitu każdy świetny facet zrezygnuje. A kto nie zrezygnuje? Zaburzony pojeb, feeders.
Dlatego należy pamiętać, żeby przy świetnych facetach nie siadać, pod żadnym pozorem i się szczególnie nie wyginać. Jeśli taki zobaczy, że gdzieś się robią fałdki i wałeczki, to niestety, ale wszystko stracone, cała miłość na marne. Świetni mężczyźni są wzrokowcami i nie wybaczają takich sytuacji..
Byłam kiedyś na randeczcę z takim świetnym facetem! Siedzimy, opowiadam jakąś historię, wyglądam pięknie, historia jest ciekawa, wszyscy się na mnie patrzą i biją brawo. Niestety, świetny facet spojrzał nie tam, gdzie trzeba - bluzka ułożyła się tak, że wyglądała jak fałdka… Zwymiotował i uciekł z randeczki.
Dlatego proponuję każdej dziewczynie z fałdkami / cellulitem, wybierać tylko tych, którzy nie są świetni, a na szczęście ta świetność nie została w żaden szczególny sposób zdefiniowana. Ba, niektórzy są do tego stopnia beznadziejni, że jak zobaczą włosek na nodze, to nie wyskoczą przez okno. A niektórzy (zjeby totalne, typy najgorsze) to nawet są w stanie was wybrać, bo dobrze się spędza czas na aktywnościach innych, niż wypatrywanie u siebie fałdek. Swoją drogą, gdybym się dowiedziała, że ktoś mnie wybrał, bo jestem miła i ładna, to by mi się zrobiło bardzo przykro.
5.Nigdy nie będzie czuła się dobrze na plaży
Nie będzie, bo sylwetki wysportowanych ciał wpędzą ją w kompleksy i wszyscy zwracają uwagę na otyłe osoby. Tylko że bycie na plaży nie polega na tym, że porównuje się swoje ciało do innych ciał, tylko chyba bardziej na opalaniu i kąpieli? A zwracają uwagę chyba tylko świetni faceci.
Ponownie chcę zaznaczyć, że artykuł dotyczy nadwagi, nie chorobliwej otyłości, która jest taką samą chorobą, jak anoreksja. Ale właściwie nie ma różnicy, kogo dotyczy, bo równie dobrze mógłby być o każdej kobiecie, która odbiega od kanonu. Mam wielką nadzieję, że jest to najbardziej obrzydliwy artykuł, który miałam okazję przeczytać w tym roku, bo wiem, że kilka lat temu bym uznała go za prawdziwy i wpędziłby mnie w niezły dół, tym bardziej, że w moim świecie był to wierzchołek góry lodowej. Ale obrzydliwa grubaska - komentuje ktoś przy mnie, a ja widzę, że wyglądam tak samo. Agata, gdybyś schudła pięć kilo, to byłabyś super laską - świetni faceci zawsze doradzą. Ale jestem gruba, masakra! - krzyczy koleżanka w łazience w rozmiarze XS.
Kiedy pierwszy raz dużo schudłam, święcie wierzyłam w to, że moja waga jest czymś, co odgradza mnie od szczęścia, a jak tylko schudnę te pięć, dziesięć, piętnaście kilogramów, to wszystko się zmieni. Założę bluzkę w rozmiarze S i będzie to remedium na moje problemy. Ćwiczenie sześć razy w tygodniu, zero słodyczy, zero alkoholu. Mało kontaktów z innymi ludźmi, bo co jeśli wtedy zjem coś, co zepsuje mi dietę? Siedemnaście razy dziennie patrzenie się w lustro i wciąganie brzucha. O, brzuch jest prawie płaski, może to już ten moment, że ktoś mnie pokocha? Albo że chociaż będę ładna? I okazało się, że szczęście nie zależy od wielkości brzucha. (tylko od wielkości portfela hehe)*
Tumblr media
*też myślę, że jednak nie
I dla mnie ten okres obsesyjnego chudnięcia trwał tylko pół roku i nic złego się nie stało. U innych osób może trwać dużo dłużej, mogą nie być w stanie tego przerwać i może się stać dużo złego.
Od tamtego czasu dużo rzeczy poukładałam w głowie i znacząco zmieniłam swoją relację z jedzeniem i ciałem. Okazało się, że moje ciało nie musi być ciałem supermodelki, żebym była superczłowiekiem i zaczęłam postrzegać siebie tak, jak postrzegam innych ludzi, a że nie jestem świetnym facetem, to przed brakiem fałdek stoi poczucie humoru, empatia, bycie takim głupio-mądrym i kilka innych cech.
W tym roku nie mam postanowienia, żeby schudnąć, żeby wypięknieć, żeby stać się bardziej atrakcyjną, żeby znaleźć świetnego faceta, żeby biegać na długie dystanse. W tym roku chcę być zdrowa, chcę angażować się w rzeczy, które są dla mnie istotne, próbować być lepszą osobą niż w roku poprzednim, być dla siebie i innych miłą. A jeśli czyta mnie osoba, która nienawidzi siebie za fałdki tu i ówdzie, to polecam na początek zaobserwować na instagramie ciałopozytywne konta (np. kisielle) i odobserwować instamodelki.
Jeśli blue monday nie jest jedynym dniem, w którym czujesz się źle, pamiętaj, że możesz poprosić o pomoc.
Telefony zaufania
Ogólnopolski Telefon Zaufania dla osób w kryzysie emocjonalnym: 116 123
Ogólnopolski Telefon Zaufania dla dzieci i młodzieży: 116 111
Telefon wsparcia dla osób w kryzysie psychicznym: 800 702 222
Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie „Niebieska linia”: 800 120 002
1 note · View note
marnowanieczasu · 3 years ago
Text
Kiedy znowu dostajesz na święta kubek...
Zbliża się nieubłaganie ten magiczny czas w roku, czas awantur wiszących w powietrzu oraz większych lub mniejszych zawodów prezentowych. Dla mnie, człowieka-bezbożnika, prezenty są właściwie jednym z ważniejszych elementów świąt, bo poza choinką i prezentami, to święta wyglądają jak zwykła wizyta w domu. Czasami zdarza się oczywiście, że jest jakaś inna okazja prezentowa, ale nigdy taka, że każdy coś dostaje.
Z tego powodu wybór prezentu jest dla mnie zawsze niezwykle ważny. W alternatywnej rzeczywistości, w której mam dzieci i więcej pieniędzy, jestem właśnie taką matką - nie interesuję się cały rok dzieciakiem, ale na święta kupuję najnowsze Play Station, bo takie są właśnie moje priorytety. Prezent, który nie mówi: myślałam o tym przez pół roku i dopasowałam go idealnie pod ciebie, to tak jakby dać komuś brzydki i nieśmieszny kubek (kubek z twarzą Jana Pawła II może nie jest najśmieszniejszy, ale za to wyjątkowo piękny).
Dzisiaj niestety otworzyłam drzwi, aby wziąć pudełka i moim oczom ukazał się brzydki i nieśmieszny kubek, który dostałam w prezencie. Pomyślałam: ja pierdole, po co? (tym bardziej, że jeśli chodzi o kubki, to wyjątkowo jestem estetką i nie uświadczycie u mnie żadnego basic lub brzydkiego kubka). Kubek ten nie nadaje się do niczego, jeszcze rozumiem, gdyby był olbrzymi i bym mogła w nim zrobić sobie herbaty na trzy godziny sączenia, ale nie - brzydki i niepraktyczny.
Zdarzenie z kubkiem oczywiście przywołało na myśl bolesne wspomnienia. Ośmioletnia Agatka ma wyjawić, co dostała na komunię, więc wyjawia, bez cienia zażenowania (bo w dzienniku byłam zawsze jedną z pierwszych i nie zorientowałam się, że to taki nietypowy prezent), że dostała sztućce. Dzieci wtedy przez jakiś czas zapomniały, że jestem pączkiem i z tego należy się śmiać, bo komunijne sztućce okazały się większą beką.
Kilka lat później, trochę ponad dziesięć, mam osiemnaście lat. Dalej w formie pączka, bo bardzo długo broniłam się przed metamorfozą. Odpakowuję prezent od pewnej cioci, a moim oczom ukazują się olbrzymie gacie. Mówię: dziękuję, zawsze o takich marzyłam, a moi rodzice i siostra w tle powstrzymują łzy śmiechu.
Te wszystkie momenty, kiedy prezentem były kolczyki, a ja nie noszę kolczyków.
Te wszystkie chwile, kiedy już trzymając prezent, wiedziałam, że to zjebany kubek ze zjebanym obrazkiem, za mały.
Przypomina mi się też, jak na osiemnastkę dostałam taki gruby szlafrok i głupia wrzuciłam go do tego samego rodzaju prezentów, co olbrzymie gacie, po czym okazało się, że chodzę tylko w tym szlafroku po domu, non stop. Był puchaty, super ciepły, miał kaptur i codziennie o nim myślę, bo został w Korytowie A, a u siebie mam trochę gorszy.
Tumblr media
Pewnie ktoś wybrał te prezenty w taki sposób, że wyskoczył mu nagłówek w internecie o super prezentach dla każdego i rzeczywiście uwierzył w to, co czyta. Oprócz babci, która dała mi na komunię sztućce, ją nie wiem co kierowało.
Nie znaleźliście żadnego pomysłu dla waszych bliskich? Te propozycje będą idealne!!!!!!
Jakiś gówniany telefon w pudełku po najnowszym IPhonie, lub cokolwiek, co jest tanie i wiesz, że ta osoba tego nie chce, w pudełku po czymś, o czym marzy. W końcu po to są święta, żeby wszystkich upokorzyć i się pośmiać. Dla mnie sprawdzi się dużo parówek z mięsa w pudełku po teleskopie, ale takim drogim.
Krem przeciwzmarszczkowy, żeby ta bliska osoba wiedziała, że widać zmarszczki i uważasz, że należy ich się pozbyć.
Zestaw młodego wędkarza. W zestawie: wędka.
Kawaler, o którego ciągle zadawane są pytania, w pudełku. Jeśli to prezent dla osoby z wybrankiem, to bobas w pudełku. (pamiętajcie o dziurkach w kartonie!)
Dużo psów (zwierząt, policjanci to jednak przesada na święta). Najlepiej dla kogoś, kto nie lubi zwierząt, mieszka na dwudziestu metrach kwadratowych i będzie musiał zrezygnować z ludzkiego jedzenia na rzecz karmy dla psów.
Nowy sweter, niepotrzebny.
Nowy model działającego telefonu.
Osiemdziesiąt sukienek każda tylko 15 złotych.
Dorosłej osobie pluszaka rozmiaru słonia. Albo taką obrzydliwą wieczną różę, która z jakiegoś powodu wszędzie mi wyskakuje, a ja głupia klikam w te reklamy, bo nie wierzę, że ktoś może chcieć posiadać w domu takie obrzydlistwo.
Ostatnio czytam dużo książek, które nawiązują tematem do ekologii i właśnie skończyłam czytać taką o potencjalnym odkryciu istnienia cywilizacji pozaziemskiej i okazało się, że jest to książka proeokologiczna, w której przywołany jest termin Wielkiego Filtra, który dla nas wydaje się być zbyt szybkim rozwojem technologicznym, połączonym z tym, że nie przejmujemy się zbytnio przyszłością dalej, niż pokolenie do przodu. Przeczytałam tę książkę, a tego samego dnia wyskoczyła mi reklama Wish, a w niej plastikowe rączki, które możesz założyć swojej kurze. Tego samego dnia otworzyłam drzwi i zobaczyłam ten obrzydliwy kubek i utwierdziłam się w tym, że ludzkość zasługuje na samozagładę.
Nie zrozumcie mnie źle, nie mówię, że należy ukrócić tradycję prezentów, bo prezenty są super, pod warunkiem, że są przemyślane, bo każdy nieprzemyślany prezent najpierw będzie rzucony w kąt, a później wyląduje w śmietniku lub w schronisku. I też nie zapomnijcie o prezencie dla najważniejszej osoby - dla siebie.
W tym roku moje życie zmieniły na lepsze dwie decyzje. Pierwszą z nich jest danie sobie szansy jako rośliniara. Kiedyś sobie tej szansy nie dawałam, bo okazywało się, że mam jakieś sukulenty, które nie dość, że nie rosły, to szybko je przelewałam. Odkąd wybieram rośliny łatwe, to średnio raz na dwa tygodnie przeżywam olbrzymi zachwyt. Na przykład jednej roślince odpadły wszystkie liście, bo coś zrobiłam, do końca nie wiem co. Postanowiłam się nie poddawać i odrosły, a po pół roku roślinka ma dwa razy więcej liści. I to uczucie, kiedy się widzi tego pierwszego liścia po zagładzie jest nie do opisania i jako, że mam talent do zagłady, a roślinki do odżywania, to pojawia się u mnie dosyć często. Szczęście i zachwyt. Nie to co uczucie wywoływane przez dzieci - trauma i rozczarowanie.
Drugą decyzją była działalność dobroczynna, tylko nie taka, że raz na pół roku przeleję stówkę na pomagam. Takie regularne działanie w wolontariacie. I nie jest to dowód na jakieś moje dobre serce, bo serce mam całkiem zwyczajne, dalekie od dobra i równie dalekie od złości; działania dobroczynne mają pozytywny wpływ na człowieka, bo jesteśmy istotami stadnymi (usłyszałam to od kogoś, może to być kłamstwo). Plus bardzo jestem oczarowana ludźmi, którzy w wolnym czasie też zdecydowali się na taką aktywność, tym bardziej, że przez specyfikę moich studiów poznawałam głównie ludzi z innymi priorytetami (albo może nie innymi priorytetami, tylko którzy opowiadają o innych priorytetach). I takie osoby, jak roślinki, wywołują u mnie zachwyt, równy temu, co 10 lat temu jak okazywało się, że ktoś słucha dobrej muzyki.
Myślę, że to uczucie może też mieć człowiek, który widzi Jowisza z wirami po raz pierwszy przez dobry teleskop. Albo jak bierzesz ślub cywilny i wybranek przychodzi w stroju dinozaura.
I Wam wszystkim chciałabym życzyć rzeczy, które zachwycają i żeby znaleźć ich w nadchodzącym roku jak najwięcej. Mam nadzieję, że jutro nie wdacie się w żadne januszowe dyskusje, ani że nikt Wam nie powie, że jesteście grubi i nie możecie zjeść uszek.
0 notes
marnowanieczasu · 3 years ago
Text
Czytaj minimum 4 książki dziennie
Cztery książki w roku. Kiedyś przeczytałam, pewnie w jakimś nagłówku, że minimum tyle czyta człowiek inteligentny. Niestety, nie umiem teraz powiedzieć, co znaczyło, że człowiek jest inteligenty, czy chodziło o IQ, inteligencję emocjonalną czy szybkość liczenia całki potrójnej. Niemniej jednak te cztery książki gdzieś utkwiły w mojej podświadomości i żyje we mnie to idiotyczne przekonanie, że jeśli nie przeczytam tych czterech dowolnych książek to będę na zawsze głupia (niestety, w mojej filozofii tomiki poezji się nie liczą, no chyba, że takie grube, przeczytane od deski do deski). Tak jakby naukowiec, który przeczyta jedynie 3,79 książki w roku, od pierwszego stycznia stawał się narodowcem.
Przed godziną tak właśnie sobie siedziałam, zadowolona piłam meliskę i czytałam książkę, po czym przypomniałam sobie o czterech książkach, więc przerwałam lekturę (bo kto wie, może wypełniłam już swój challenge mądrości w tym roku) i doszłam do wyniku powyżej czterech. Odetchnęłam z ulgą, pogratulowałam sobie i skomplementowałam się, po czym zrobiło mi się trochę głupio, bo już dawno temu uznałam, że czytanie nie jest wyznacznikiem inteligencji, a mój cel czterech książek jest absurdalny i powinien zostać zniszczony jak inne idiotyczne cele. Więc w następnym roku postanowiłam czytać tyle książek, ile chce, może to być zero, albo siedemdziesiąt, a to i tak o niczym nie świadczy.
W tym roku prawie udało mi się uporać także z innym celem, najgłupszym, jaki pojawił się w mojej głowie, mianowicie - „jak będziesz miała X lat to na pewno będzie Y”.
Jak będziesz miała 15 lat, myślała 7 letnia Agatka, to na pewno będziesz szczupła i wyrośniesz z tłuszczu. Nie stało się tak.
Jak będziesz miała 18 lat, myślała 15 letnia Agatka, to na pewno będziesz wiedziała, co chcesz robić w życiu, gdzie iść na studia. No i na pewno będziesz miała chłopaka! Nic bardziej mylnego.
Jak będziesz miała 25 lat, myślała 18 letnia Agatka, to na pewno będziesz w poważnym związku i będziesz robić same super rzeczy. I jeszcze będziesz wyglądać jak modelka. Jak wiecie, spełniła się tylko ta część o modelce.
Tumblr media
W tym roku, mimo, że wypadało by wyznaczyć sobie nowy termin na „szczęśliwe życie”, nie zrobiłam tego, bo w końcu mnie olśniło. Że spełnianie tych punktów nigdy nie przyniosło mi niczego dobrego, wręcz przeciwnie, a poczucie, że powinnam na pewnym etapie życia mieć konkretne doświadczenia, sprawiło na przykład, że bywałam w relacjach jakościowo na poziomie najtańszego kurczaka w biedronce, takiego z hormonami, albo że bycie szczupłą miało być remedium na wszystkie moje smutki, a oczywiście nie było. Kiedy już odkryłam, że coś jest nie tak, że w sumie te uniwersalne sposoby na spełnione życie u mnie nie działają, postanowiłam odszukać może mniej doniosłe elementy mojej egzystencji, które sprawiają, że bywa nawet fajnie.
Moim must-have dla zadowolenia jest dzień dla mnie. To taki dzień, od rana do wieczora, w którym się z nikim nie widzę i robię rzeczy, na które mam ochotę. Może to być maraton Władcy Pierścieni, albo leżenie i patrzenie przez okno. Oglądanie roślinek, czytanie, relaksowanie się generalne. Wymyślanie nowych zajawek. Samotny spacer czy wyjście do kina. Ważne, żebym była sama ze sobą.
W ogóle spędzanie samotnie czasu jest wielce niedoceniane, wręcz mam wrażenie, że postrzegane jako dziwne czy żałosne. Pewnie dlatego, że wyznacznikiem sukcesu jest posiadanie drugiej osoby, z którą możesz spędzać czas non stop. I to non stop spędzanie czasu w ogóle napawa mnie takim dyskomfortem, że z przerażeniem myślę o ewentualnej przyszłości, kiedy będę z kimś mieszkać, a znając mnie pewnie całe życie będę biedakiem, więc ewentualne mieszkanie nie będzie miało oddzielnego pokoju na moją samotność. Wtedy jedynym rozwiązaniem będzie inwestycja w jakiś namiot albo zostawanie w biurze do późnych godzin wieczornych. A w takim sposób ewentualny partner albo stwierdzi, że jestem pojebana, albo, że zdradzam go z jakimś człowiekiem z korpo, który lubi zostawać po godzinach, nie wiem co gorsze.
Mimo nagłego olśnienia i próbie zmiany swoich przekonań, dalej jestem uwieziona w tym absurdzie.
Właśnie złapałam się na tym, że próbuję napisać minimum 1000 słów, mimo, że nie wiem jakich, bo oczywiście, mam w głowie to założenie, że mniej niż 1000 to za mało i leniwie. Co nie jest prawdą. Czasami piszę i 2000, a to nie umniejsza mojemu lenistwu. Tak jak kiedyś miałam pisać jeden post w tygodniu. Porażka. Jeden post w miesiącu. Porażka. (hehe a gdzie takie założenia do Twojej magisterki Agatko?)
A teraz wdrażam procedurę: ja to pierdolę i założenie zrobię tylko do magisterki.
Jednak jeśli ktoś z Was ma plan stać się w następnym roku (lub nawet jeszcze w tym) inteligentnym człowiekiem i przekroczyć cztery przeczytane książki, to naprawdę warto sięgnąć po „Kajsia” Zbigniewa Rokity. Nie dość, że człowiek naprawdę dobrze pisze, to cała historia w poszukiwaniu własnej tożsamości w kontekście Polski, w której mamy wątpliwą przyjemność teraz żyć, skłania do przemyśleń nad ogólnie pojętym patriotyzmem, polskością i wszystkimi ruchami, które w imię patriotyzmu chcą bić innych ludzi. I jeśli wahacie się między Rokitą, a „Nie ma” Szczygła, to ja jednak bym wybrała Rokitę, chyba, że jesteście jakimiś mega fanami Szczygła. A jeśli chcecie kupić „Nie ma” ze względu na temat przemijania, to przeczytajcie lepiej „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” Wichy, którą to książkę dodatkowo można połknąć w jeden dzień i pozostaną tylko trzy do przeczytania w tym roku, żeby trafić do elitarnego grona osób inteligentnych.
Na koniec chciałabym jeszcze się pochwalić moim przeciętnym dokonaniem: mianowicie, w uroczej gazetce staromokotowskiej, darmowej, w numerze trzecim, ukaże się mój artykuł. Nie jest tak, że wygrałam jakiś konkurs, po prostu się zgłosiłam, ale to nieważne, bo vibe pisania do małej dzielnicowej gazetki niesamowicie mi się podoba. Więc jak będziecie w Grzybkach na Madalińskiego w połowie grudnia to bierzcie gazetkę i wbijajcie do mnie po autograf, moi wierni fani!
1 note · View note
marnowanieczasu · 3 years ago
Text
Co robić, żeby być lubianym
Kolejny post chcę zacząć tak samo, czyli przeprosiny dla moich wiernych fanów, w liczbie nieprzekraczającej 4, za to, że długo nie pisałam. Ostatnio zakrzywia mi się czasoprzestrzeń i chociaż wydaje mi się, że prowadzę monotonne życie i prawie nie wychodzę z domu, to nie jestem w stanie zorganizować sobie w tym domu wystarczająco dużo czasu, aby zająć się pisaniem. I pomyślałam sobie, że przez to, że w tle dzieją się przygnębiające sceny, czy to związane z uchodźcami, czy z kolejnym krokiem w stronę ograniczenia aborcji, dlatego dzisiaj zmienię trochę styl wypowiedzi, i zamiast napisać o rzeczach których nie lubię i ponarzekać na świat, to napiszę coś pozytywnego.
W ogóle, poprzez bycie bombardowanym złymi wiadomościami, łatwo popaść w stan, w którym czujemy, że ludzie są po prostu źli, nieczuli, straszni. W końcu gdyby wszyscy kierowali się właściwymi pobudkami, to świat byłby przyjemniejszym miejscem. Ale niestety, rzeczywistość nie jest kolorowa, jednego dnia posłuchasz co ma do powiedzenia pani Kaja Godek, następnego osoba, z którą się spotykasz, bez słowa i powodu cię zablokuje, a na końcu pani w Żabie nie odpowie na dzień dobry i jeszcze spojrzy się w niesympatyczny sposób - i gotowe, nienawidzisz całego świata. Ale czy słusznie? Nie! Nawet w tym się mylisz.
Poniżej wybrałam kilka moich osobistych cech/sytuacji, które sprawiają, że przypominam sobie, że tak naprawdę większość ludzi ma dobre, wrażliwe usposobienie, tylko czasami coś spierdoli, ale kto nie spierdolił nigdy, niech pierwszy rzuci kamieniem. Poniżej mój osobisty ranking (ranking, nie-ranking, bo nie są w kolejności od najważniejszej) cech osób, które warto polubić:
Osoby, które oglądają smutne filmy. Kurcze, wczoraj powtórzyłam sobie seans Call me by your name i pomyślałam sobie, że przecież to niemożliwe, żeby film, który dla mnie jest piękny w każdym calu, polubiła osoba mało wrażliwa. Tak samo mam z filmem Her. Niestety, jest to kłopotliwe, bo jak zobaczę, że jakiś chłopak ocenił te filmy na filmwebie wysoko, to z miejsca jestem zakochana i nie mogę się zdecydować, bo całkiem dużo chłopaków, których obserwuję na filmwebie, ocenia je wysoko.
Osoby, które słuchają Radiohead, a prawie każdy na którymś etapie swojego życia słuchał Radiohead. Czy człowiek, któremu łamie się serce na Creep może być złym człowiekiem? Pewnie może, ale jest to mniej prawdopodobne, niż gdyby serce mu się łamało przy Nicki Minaj.
Osoby, które chcą ze mną rozmawiać. Rozmowa powinna polegać na równowadze i wymianie myśli, więc to miłe, jeśli ktoś te myśli chce wymienić ze mną, tym bardziej, że niestety, nie daję rady być non stop zabawna. Dodatkowo, nie zapominajmy, że każdy najbardziej lubi mówić o sobie, więc jak temat schodzi na mnie, to znaczy, że mój rozmówca jest łaskawy i wyzbyty z egoizmu.
Osoby, które mówią obcym komplementy. Czy nie sądzicie, że to najmilsza interakcja, jaka istnieje? Zawsze, jak ktoś obcy powie mi komplement (i niekoniecznie chodzi o robotnika krzyczącego coś o moim tyłku, bo catcalling jest niedopuszczalny, tylko na przykład o staruszkę, bo to zwykle staruszki są skore do takich akcji komplementowania), to czuję takie miłe zaskoczenie, że aż chce się iść do pracy na 8 godzin. Sama niestety tego nie robię, bo jestem wstydliwa i boję się, że jak skomplementuję komuś sukienkę, to ktoś pomyśli, że jestem jakimś prześladowcą.
Osoby, które czytają książki. Jak wszystkim wiadomo, czytanie książek = mądrość. Mądry człowiek natomiast, to wartość w gronie znajomych, bo można dzięki takiemu mądrali poszerzyć nieco horyzonty. Więc jeśli wasza koleżanka zaczytuje się w Twarzach Greya, to dajcie jej szansę, może dzięki termu jest ekspertką, jeśli chodzi o ukryte pokoje w domach i chętnie doradzi, jeśli będziecie chcieli zbudować swój własny (w Simsach lub prawdziwym życiu).
Osoby, które lubią moje posty. Lubienie moich wszystkich postów to wyraz szczerej, nieskończonej miłości i robi to tylko moja mama, zaś polubienie dziwnego zdjęcia, również sprawia, że nie czuję się outsiderem, tylko zrozumianą częścią społeczeństwa. Uczucie przynależności jest istotne, więc ludzi, którzy lajkują wasze posty, trzeba należycie docenić.
Osoby, które lubią Roberta Makłowicza, czyli każdy zdroworozsądkowy człowiek, a nie lubią Cejrowskiego (jeśli ktoś lubi Cejrowskiego, to proszę mi wytłumaczyć powód, jak można lubić takiego prostaka) A osoby które lubią Cejrondo i Makłowiczane, to w ogóle trzeba trzymać blisko.
Osoby, które wykonują małe, bezinteresowne gesty, na przykład zaproponują herbatę.
Osoby, które przeczytały jakikolwiek tomik wierszy poza tymi w szkole. To chyba oczywiste - taki człowiek musi mieć piękną, wrażliwą duszę, a nawet jeśli w duszę nie wierzymy, to taka osoba przynajmniej może wywołać w nas zachwyt, kiedy przy rozmowie o najlepszym rodzaju kotleta rzuci znienacka jakiś fragment z Herberta.
Inne cechy (ale nie wszystkie). Każdego warto spróbować polubić i bardzo chcę wierzyć, że nawet osoby, które są dla mnie niezrozumiałe i nie pochwalam ich zachowania, kierują się w swoim życiu właściwymi pobudkami, a przynajmniej się starają. A jeśli się nie starają, to może dlatego, że zostały kiedyś skrzywdzone, a może dlatego, że są po prostu skurwysynami.
Czasami postępujemy też źle z powodu własnej ignorancji. Niedawno złapałam się na tym, że zawsze zadowolona myślałam o sobie, że nie jestem jak inne dziewczyny. Dlatego, że te „inne dziewczyny” w mojej głowie to był utrwalony, bardzo krzywdzący stereotyp: głupia, cel życia to znalezienie chłopaka/ męża, jedyne zainteresowanie to własny wygląd i (o nie) lubi różowy. Przez wiele lat próbowałam się przekonywać, że różowy nie jest moim ulubionym kolorem. I wydawało mi się, że gdzieś istnieją te mityczne inne dziewczyny. Teraz wiem, że to krzywdząca narracja i bycie dziewczyną, jak inne, jest jak najbardziej w porządku.
Ale wiecie co? mogę sobie pisać cokolwiek, myśleć cokolwiek, chcieć cokolwiek - to i tak nie ma znaczenia, bo czasami ktoś nie lubi Radiohead, nie czyta książek i wpłaca na schronisko, zamiast na ludzi, a my i tak go lubimy, po prostu. A czasami odwrotnie. Lubisz boksik, lubisz dupy co są toxic. I to też jest fajne, bo warto wierzyć, że dobra karma wraca, bo jeśli nawet nie wróci, to postępując dobrze, będziemy mniejszymi śmieciami społeczeństwa. Dobranoc.
0 notes
marnowanieczasu · 3 years ago
Text
Zaraz usunę Cię z IG
Nadeszły moje najmniej lubiane dni, dni totalnej bezczynności i nieproduktywności, kiedy samo myślenie sprawia, że człowiek się gotuje w swoim małym mieszkaniu z ekspozycją wschodnią, więc najgorzej, bo w lato słońce pojawia się o godzinach dla mnie jeszcze nocnych i zmusza do pobudki. Więc budzę się o tej 6-7, o 9 sąsiad zaczyna wiercić za ścianą nie wiem czym, ale brzmi jak młot pneumatyczny. Więc lato, niestety dla mnie, jest okresem wkurzenia, bo ja rano nie potrafię funkcjonować, a jak teraz większość festiwali odwołanych, to lato nie ma sensu w ogóle.
Lato jest też ulubioną porą roku dla ludzi ładnych lub ludzi podróżujących, żeby pochwalić się tym na instagramie.
Ostatnio właśnie z tego powodu przyjęłam na instagramie nową taktykę. Jako, że mega mnie od niedawna irytuje ten instagramowy świat, który co gorsza, składnia mnie do przemyśleń nad sobą - czy z Tobą Agatko wszystko w porządku, że nie umiesz się w tym odnaleźć? Może jesteś pojebana, powinnaś to olać i sama dodać zdjęcie, na którym będziesz wyglądała ładnie, a ego zostanie podbudowane przez komplementy od jakichś obcokrajowców, którzy udają amerykańskich żołnierzy, aby naciągnąć naiwne kobiety. No więc ostatnio na instagramie przeglądam kilka relacji, a jeśli coś mi się nie spodoba, to pyk - przestaję obserwować.
Tumblr media
To usuwanie nie idzie zbyt szybko, bo zwykle patrzę tylko na swoją ankietę i bezpośrednio na relacje ludzi, z którymi się koleguję (a ich usunąć nie mogę, nawet jak dodają słaby kontent, bo nie będę miała już w ogóle znajomych). W tygodniu przestaję obserwować średnio dwa konta, a oto co możesz zrobić, abym usunęła też Twoje.
Osoby, zwykle dziewczyny, które nie dodają nic śmiesznego, tylko ciągle swoją twarz/ ciało, bez kontekstu, bez podpisu, z wyraźnym sygnałem: piszcie mi komplementy. Usuwam to, bo przede wszystkim nie jestem odbiorcą tego typu filmiku (dziewczyny, może się wydawać inaczej, ale nie jestem lesbijką, jeśli miałyście nadzieję, a nie jesteście Grimes, to sorry :/), po drugie, znam te osoby i wiem jak wyglądają, nie interesuje mnie ich dziwne machanie głową z filtrem powiększającym usta. Nie interesuje mnie oglądanie tych fotek robionych w lustrze, gdzie wiem, że to najlepsza wybrana z dwustu, na której nogi i pupa wyglądają najlepiej. Są też zdjęcia typków z siłowni, z gołą klatą. Po co? Jakaś konkretna laska ma je zobaczyć i się zakochać, czy generalnie wszystkie obserwujące? Czy patrzeć na tych zdjęciach tylko na mięśnie, czy mogę też skupić się na twarzy, na której maluje się niebezpieczny samozachwyt i przywołuje na myśl kadry z American Psycho?
I to nie jest tak, że usuwam za każde zdjęcie buzi, tylko jak rzeczywiście wiem, że innego kontentu nie dostanę. Ewentualnie zdjęcie kawy raz na kilka dni, kawa oczywiście jakaś słaba costa, nic wartego uwagi. Czy uważam, że to jest złe? Nie, niech ludzie żyją sobie, jak chcą i używają mediów społecznościowych aby promować swoje piękne ciało, to że mi się robi smutno na ten widok, to nie wina tych ludzi, tylko mojego sposobu myślenia. Plus rzeczy, które nie są ciekawe ani zabawne warto eliminować z życia.
Drugim rodzajem zdjęć, które prowokują mnie do usunięcia, jest robienie zdjęć na przykład swoim prezentom. W ogóle jak pierwszy raz zobaczyłam coś takiego, to byłam w szoku, bo według mnie to bardzo niesmaczne. RODZICE KUPILI MI TOREBKĘ ZA 3 K ZAZDROŚNI???? CHŁOPAK KUPIŁ MI 3 MIKSERY O ŁĄCZNEJ WARTOŚCI 7 TYSIĘCY A WY CO, DALEJ Z JEDNYM MIKSEREM??? I jakby próbowałam to jakoś wytłumaczyć, że może ci ludzie nie widzą różnicy pomiędzy udostępnianiem zdjęcia ręcznie robionej sroki przyjaźni z żywicy, a zdjęć obiektywnie drogiej torebki na którą zdecydowaną większość obserwujących prawdopodobnie nie stać. Albo może to ma na celu pokazanie, że ma się fajnych rodziców/ partnera, którzy chętnie kupują luksusowe prezenty w imię wielkiej miłości? Tylko czemu ma to widzieć Agata Czarnocka, która ma to w dupie? Więc usuwam. I takie zachowanie akurat uważam za trochę żałosne, bo próba wzbudzenia w innych zazdrości czy zachwytu poprzez posiadane rzeczy, jest chyba najniższą formą zdobycia uznania, jaka istnieje. No dobra, jest jeszcze jedna, gorsza forma, czyli zdjęcia z markami.
Na pewno wszyscy kojarzycie to zdjęcie - ktoś pokazuje rękę (na przykład paznokcie, bransoletkę, zegarek), ale akcesoria to tylko przykrywka, aby sfotografować kierownicę samochodu. Fotka w lustrze, ale UPS!, niechcący w tle załapała się wielka rzeźba marki balanciaga z wielkim logo, co za przypadek!!! Kiedyś obserwowałam człowieka, który wrzucał tego typu zdjęcia z taką częstotliwością i to było tak mało dyskretne, że myślałam, że to żart i pewien wizerunek artystyczny, jakaś satyra. Niestety, w końcu dostrzegłam, że nie więc UPS! usunęłam.
Z tego samego powodu nie obserwuję też jutuberów, bo bycie jutuberem jest dla mnie symbolem niepohamowanego konsumpcjonizmu, któremu sama uległam.
Szczególną zmorą są jutuberki urodowe. Ostatnio maluję się raczej nijako, przestałam używać cieni i rozdałam większość kosmetyków, na które swojego czasu wydawałam wszystkie oszczędności. W końcu moje jutuberki makijażowe zachwalały każdy nowy produkt, kupowały każdą nową paletkę (co z tego, że wszystkie te paletki wyglądały identycznie). I mnie też to pochłonęło, że chciałam mieć wszystko, do momentu przyznania się przed sobą, że nie używam tego i byłam popychana do zakupu tylko przez sztucznie wytworzoną przez jutuberki potrzebę posiadania. Okazało się, że nie potrzebuję pędzli do makijażu, mgiełek, jednego cienia w osiemdziesięciu odcieniach. Więc wszystko rozdałam i stwierdziłam, że nawet bardziej się sobie podobam w wydaniu bez brokatowych oczu. Od pewnego czasu postanowiłam też powiększyć kolekcję roślinek (zachęciła mnie do tego Szeflera, która nie dość, że nie umarła, to zwariowała i rośnie bardziej, niż moja tkanka tłuszczowa w czasie pandemii). Pierwszym krokiem było oczywiście wpisanie hasła „rośliny dla początkujących” w internecie. I co? Każda makijażowa jutuberka ma rośliny. Każda ma ich bardzo, bardzo dużo. I niektóre z nich kupuję, jak jest to kolekcja zbierana od kilku lat, ale inne filmiki próbują znowu mnie zapędzić w pułapkę bezsensownego kupowania rzeczy. Na filmiku ładna dziewczyna opowiada, że od miesiąca interesuje się roślinami i pokazuje swoją miesięczną kolekcję - osiemset krzaczków, wszystkie ładne, bo nie miały czasu na popsucie się. Oczywiście, kolekcja musi się składać z roślin bardzo drogich, kolekcjonerskich, bo nie można robić niczego powoli, stopniowo. Najlepiej wydać na liść fortunę, a potem patrzeć jak umiera (ale nikt się nie dowie, bo o tym filmiku już dziewczyna nie zrobi). I jak tu czuć się dobrze z skrzydłokwiatem za piętnaście ziko?
Ale już najbardziej na świecie z równowagi mnie wyprowadzają ludzie fałszywie wyluzowani. Teraz jest modnie być wyluzowanym, więc wszyscy zapuszczają wąsy, farbują włosy i wyglądają alternatywnie. Że niby się nie starali. Ta bluzka? Dzisiaj znalazłam na śmietniku! Podarte spodnie? Znalazłam w lumpie, a potem zjadł je mój pies! I myślałam, że to idealne dla mnie, w końcu jestem leniwa i nie kupiłam sobie żelazka, bo nie rozumiem większego sensu w prasowaniu ubrań, nie lubię tego robić i nie będę. Chodzę więc w moich wygniecionych ubraniach, rodem ze śmietnika, do miejsc, gdzie powinnam znaleźć akceptację, a znajduję tylko nieprzyjemne spojrzenia, bo najwidoczniej jestem źle wyluzowana.
I kurczę, ostatnio mi w ogóle nie przeszkadza, że jestem źle wyluzowana, albo w ogóle, albo źle śmieszna, albo za śmieszna. Dużo życia spełniłam na zamartwianiu się, że jestem niedopasowana do standardów, a teraz myślę sobie, że nawet nie wiem czyjej akceptacji szukam. Ładnej koleżanki z drogą torebką i daily prezentem od jej typa, który chodzi w koszuli na imprezy? Czy może lepiej od człowieka, który nie miał tożsamości, ale teraz zapuścił wąsy i ma dziwne włosy, więc w końcu może nazywać się alternatywnym? Bo chyba wszystkich mam w dupie*. I jest to kłopotliwe, bo lista rzeczy, którymi można mi zaimponować właściwie nie zmieniła się przez ostatnie 10 lat (na pierwszym miejscu bycie clownem), ale lista ludzi, którzy mi imponują, z roku na rok się uszczupla, w przeciwieństwie do moich nóg, bo ludzie okazują się irytujący w internecie.
Myślicie, że na tym polega życie, że z rokiem na rok lubi się coraz mniej osób, aż w końcu człowiek bierze ślub z jakimś zjebem, żeby móc podzielić kredyt na pół i umiera?
*z wyjątkiem oczywiście na pierwszym miejscu mamusi
1 note · View note
marnowanieczasu · 4 years ago
Text
Spacerowicze, którzy mnie denerwują, a przecież już się nie denerwuję
Dzisiaj miałam olbrzymią ochotę zrobić coś tylko dla siebie, czyli dodać na przykład post na bloga (a ucieszy się też moja mama). I doszłam do wniosku często decydującego o tym, że wieczorami, mimo potrzeby obezwładniającej, nie zaczynam pisać - nie ma niczego ciekawego do skomentowania. Jednakże, nawet zwykły spacer, jeśli o tym pomyśleć, jest tego warty, w końcu uczestniczysz w tej czasami niezrozumiałej, zwykło-niezwykłej rzeczywistości, jesteś obserwatorem innych ludzi, którzy zdecydowali się na spacer.
Moje obserwatorstwo przybrało na sile rok temu, w czasach zamknięcia, kiedy przez okno obserwowałam te same drzewa. Ze zdziwieniem odkryłam, że każdego dnia drzewo wygląda inaczej w okresie wiosennym, obserwowałam pojawiające się pączki i nieśmiało wysuwające się liście. Doszłam wtedy do wniosku, że powinnam być bardziej uważna i zwracać uwagę na te małe elementy rzeczywistości, bo poprawiają mi humor. I w ten sposób podczas codziennej wyprawy do żabki przyglądam się drzewom, wróbelkom, które czasami w dziobie niosą gałązkę, albo zauważam, że niektóre drzewa mają ładne, pofalowane gałęzie i wyglądają istnie baśniowo. Ostatnio na przykład dokonałam jeszcze jednego odkrycia - z tatą oglądaliśmy pszczoły, które skupiły się wokół jednego drzewka nad stawem. Pszczoła z pyłkiem w mojej wyobraźni wyglądała tak, że ten pyłek trzyma w pyszczku, albo w przednich odnóżach (nie wiem czy pszczoły mają odnóża, więc będę jednak pisać „łapki”) - nic bardziej mylnego! Pszczoły gromadzą pyłek na tylnych łapkach i wyglądają, jakby właśnie wybierały się w odległą podróż z dwiema walizami pyłku. W ogóle takie obserwatorstwo pozwala na zauważenie, że żyjemy w tętniącym życiem świecie i poza nami nikt nie jest leniwy, no chyba że inni spacerowicze.
Tumblr media
Najbardziej denerwującą mnie grupą spacerowiczów są bez wątpienia psiarze, ale tacy psiarze bez oporów. Taki człowiek ma 20 psów i stwierdza, że wszyscy chcą zobaczyć pogoń psów na żywo, dostać okruszek walki psów, przy tym nie móc rozmawiać, bo te psy donośnie warczą i szczekają. Właściciele natomiast, zamiast cieszyć się własnym towarzystwem i rozmową (czego robić nie mogą, bo psy na ich oczach właśnie przegryzają sobie tchawicę), obserwują działania czworonogów bez słowa i w skupieniu, bo kto wie, może za chwilę ta obserwacja przyniesie jakiś temat, na przykład o nowych kagańcach z podświetleniem led, a popołudnie stanie się mniej nudne. Psiarze również błędnie zakładają, że Agata siedząca w parku, zaakceptuje ich psa obwąchującego, mimo że pies ewidentnie nie przypomina ani buldoga francuskiego, ani innej chrumkającej rasy. W takich momentach zastygam na moment, bo zupełnie nie wiem, jak się zachować. Mówię do pchlarza „idź stont*”, ale on zwykle nie słucha, więc patrzę bezradnie na właścicieli czworonoga, który z mojej strony oczekują chyba jakiegoś ruchu, na przykład dotknięcia psa lub zapytanie o imię. Nie obchodzi mnie jak wasz pies ma na imię, bo najprawdopodobniej jakoś słabo - typu Reksio. Pies w końcu odchodzi przegryzać szyję innemu psu ku uciesze właścicieli.
Pierwsze randki również są klasycznym elementem moich spacerowych obserwacji. Prawie zawsze czuć, że to jest pierwsza randka, często też czuć, czy udana, czy nie. Najfajniejsze randki zdarzają się na Polu Mokotowskim, bo chyba ludzie umawiając się, nie podają miejsca spotkania. I w ten sposób kobieta w szpileczkach, krótkiej sukience i rajstopach, z ułożonymi ładnie włosami, przemierza chwiejnym krokiem, bo szpileczki niewygodne i nogi niewyćwiczone, Pole Mokotowskie (czy tak się chodzi w ogóle na randki? gdyby mi jakiś chłopak przyszedł w szpilkach i sukience, to bym chyba skreśliła od razu, bo za bardzo się stara). Chłopak w tym przypadku zwykle aż tak się nie stara, jest w bluzie i wygodnych butach. Przez moment mijają mnie na ławce i przechwytuję ich myśli - to na pewno będzie ostatnie spotkanie, czemu już teraz się nie pożegnają, tylko skazują siebie na te męczarnie? A jeśli usiądą wystarczająco niedaleko, to jeszcze lepsza zabawa, bo po twarzach można wyczytać całkiem sporo. Niezręczna cisza, nieudany żart, poczucie zażenowania. Szukają wzrokiem jakiegoś ciekawego przechodnia lub drzewa, żeby wymyślić nowy temat, ale i tak w końcu zaczynają rozmawiać o swojej pracy i nikt nie bawi się dobrze.
Za to zadziwiająco dobrze bawią się grupki w okręgu. Grupki w okręgu składają się z minimum siedmiu osób, w środku umieszczony jest głośnik, z którego leci zawsze słaby pop lub pseudoelektronika z radia eska. Grupki mogą być mieszanej płci, jednak zwykle przeważa płeć męska. Wszyscy zwróceni twarzą do innych i do głośnika, przekrzykują się, może i nawet trochę podrygują, ale żadnej rotacji pomiędzy uczestnikami okręgu nie ma. Ten widok przywodzi mi na myśl zawsze jakiś kult lub sektę (kto wie, może istnieje kult radia eska?). Kiedyś myślałam, że stoją w taki sposób, bo coś jest przekazywane pomiędzy uczestnikami, coś nielegalnego, nieprzeznaczonego dla moich oczu. Ale jednak nie. I nie wiem czemu tak stoją. Może robią w ten sposób tubę, aby wszyscy wokół mogli posłuchać radia eska dwa razy głośniej?
Pole Mokotowskie w słoneczne dni jest też o tyle ciekawe, że zbiera ludzi, o których istnieniu zapominam, a przecież niewiele brakowało, kilka innych znajomości i innych decyzji przełomowych, a mogłabym nimi być, a może i jestem, tylko nie zdaję sobie z tego sprawy. Pewnie gdybym zobaczyła taką Agatę na Polu Mokotowskim to bym pomyślała, że nie ma żelazka (zgodnie z prawdą), ale raczej by nie zwróciła mojej uwagi, bo zwyczajna taka. I właściwie to dobrze, zwyczajność mi nie przeszkadza, wręcz nawet cieszy, bo ja zawsze o sobie myślę, że jestem dziwna, ale nie w tym pozytywnym sensie, tylko w takim, że poznaję nowych ludzi, a oni potem mnie określają jako „dziwna jakaś”.
Z drugiej strony moje ostatnie aktywności nazwałabym „dziwnymi jakimiś”, bo mało emocjonujące spędzanie czasu bardzo mi przypada do gustu. Wieczór, meliska, olejek eteryczny, książka i nikomu nie odpisuję. Spacer, spokojna muzyka, obserwowanie pszczół i ludzi. Kilka godzin nawlekania kamyczków na sznurek. Pisanie i kasowanie. Czysty spokój, czyli mój nowy cel życiowy.
Jednak czysty spokój nie jest aż tak łatwo osiągnąć, jeśli ma się jakiekolwiek kontakty z innymi ludźmi. Inni ludzie to katorga, bo są nieprzewidywalni i nie zawsze, a nawet prawie wcale, nie zachowują się tak, jak wydaje mi się, że powinni. I chodzi tu o wszystkich ludzi - od pani w sklepie, do najlepszej przyjaciółki. Więc zaniepokojona tymi ludźmi, że pani w sklepie zburzyła mój spokój, bo podsłuchałam jej rozmowę o „plandemii”, doszłam do przełomowego w moim życiu odkrycia - miej to w dupie, czemu w ogóle o tym myślisz, jeśli to od ciebie nie zależy. Ktoś jest niemiły? Mam to gdzieś. Ktoś mnie denerwuje? Nie, bo nikt mnie już nie denerwuje (a przynajmniej próbuję to wdrożyć). Właściwie to naszło mnie to już jakiś czas temu, jak sobie pomyślałam o tym, czemu ja się tak przejmuję, jak na przykład ktoś mnie zawiedzie, albo ktoś postąpi nie tak, jakbym chciała. Przecież to jakiś absurd, bo przejmować powinnam się tylko wtedy, kiedy ja zrobię coś niezgodnego z moim kodeksem moralnym. Kropka. Poza tym, biorąc pod uwagę, że jestem wysoko we własnej hierarchii osób, które lubię (w końcu umiem siebie rozśmieszyć, czemu nie jest w stanie podołać większość społeczeństwa), powinnam przyjąć, że jeśli ktoś zachowuje się wobec mnie źle, to jest niespełna rozumu, a niespełna rozumu ludzi należy likwidować z życia lub ignorować.
I tym akcentem kończę na dzisiaj. Kolejny post pojawi się niebawem, bo jutro i pojutrze nie pracuję, a w planach mam napisanie magisterki. Więc wiadomo, po posprzątaniu mieszkania, przeczytaniu wszystkich wiadomości o diabłach tasmańskich i nauczeniu się stać na głowie, najpierw popiszę dla siebie, a potem dla swojej przyszłości. Udanego tygodnia kochani, nie denerwujcie się na nic.
*mamo, błąd zrobiony specjalnie
1 note · View note
marnowanieczasu · 4 years ago
Text
Szalone życie w lockdownie
Ten rok minął jak jeden dzień, albo jak film Palm Springs, tylko mniej zabawnie i bez odważnych i szalonych dokonań. Na początku też było przerażenie, teraz jest tylko nuda i poirytowanie.
Czy też wspominacie wasze pierwsze zakupy w pandemii? Opatulona wychodziłam w ładną pogodę, w kurtce, rękawiczkach, czapce, szaliku, żeby ani skrawek ciała nie stał się celem niebezpiecznego wroga, który (wtedy byłam przekonana) tylko czyha na moje życie. Więc wychodziłam do tej żabki pod blokiem (a w tamtym czasie miałam żabkę 50 metrów od bloku, więc była to wyprawa równie wyczerpująca, co Frodo do Góry Przeznaczenia),
Tumblr media
wychodziłam do mojej żabki przeznaczenia po 10 paczek owsianki i zakupy na cały miesiąc. Oczywiście, takie zakupy miały swoje plusy - za każdym razem, mimo roztrzęsienia i przerażenia, w głowie pojawiała się myśl: kurwa, jak to możliwe, że tyle zapłaciłam, przecież prawie nic nie kupiłam! W żabce też było niewesoło, bo każdy inny gość sklepiku był potencjalnym wrogiem. Szczególnie, jeśli miał zsuniętą maseczkę, lub w mojej opinii maseczkę niewystarczająco dobrą (taką jednorazową, która przypomina mi zawsze jednorazowe golarki, których nikt nie używa tylko raz). Więc mimo ograniczonego pola widzenia przez czapkę nasunięta na oczy i tak samo nasuniętą maseczkę, czujnie obserwowałam otoczenie, w celu uniknięcia zarazków od kichającego człowieka po drugiej stronie sklepu. Jeśli ktoś kaszlnął, to naturalnie wychodziłam, wręcz uciekałam, a następne pięć dni doszukiwałam się u siebie objawów duszności. W końcu, jak już ostrożnie wybrałam wszystkie produkty i wrzuciłam je do swojej wielkiej torby, broń Boże koszyka, w końcu koszyk dotykają jakieś obce łapy potencjalnie skażone wirusem, stawałam w kolejce, oczywiście zachowując dwa metry odległości. I PYK - jakaś baba wpierdala się w moje dwa metry bezpiecznej odległości, jakby nigdy nic. Odchodzę metr do tyłu… I pyk - następna baba. Nie zwracałam uwagi, bo jeszcze taka odwróciłaby się i kaszlnęła, wolałam nie ryzykować, a przez ograniczenia ilości osób w sklepie wiedziałam, że te baby w końcu się wyczerpią. Niestety stres zakupowy na tym się nie kończył; kasę obsługiwały zwykle patusiarskie mimozy, które zsuwały maseczkę na nos lub nie nosiły rękawiczek jednorazowych.
Po wyjściu ze sklepu byłam już gotowa na następną przygodę, mianowicie odkażanie. Wchodziłam do mieszkania, moczyłam rękawiczki i maseczkę, zdejmowałam kurtkę i myłam ręce przez wieczność. Jak już zdarłam sobie skórę z rąk, byłam gotowa na następny krok, czyli utylizowanie wirusa z powierzchni dotykanych. Za pomocą płynu do okien, bo nie jestem sprzątaczką i to jedna z niewielu rzeczy do czyszczenia, jaką posiadam i używam do wszystkiego. Więc najpierw klamka do drzwi, klamka do łazienki, potencjalnie dotykane miejsca drzwi (chociaż zawsze starałam się dotykać jak najmniej), warto też przetrzeć buty, bo kto wie, czy jakiś wirusek się nie przyczepił do moich martensów (i wtedy były zawsze czyste i lśniące, właśnie wtedy, kiedy nikt oprócz mnie ich nie oglądał). Po odkażaniu mogłam spokojnie udać się do pokoju i patrzeć w ścianę.
Ale żeby nie było - początkowo pojawiła się też ekscytacja. Praca zdalna! Marzenie. Oczami wyobraźni widziałam, jak siedzę przy śniadanku i kawce, w piżamce i pracuję. Ależ mi się to wydawało piękne. Niestety wyszło inaczej, bo przez pierwszy miesiąc pracy z domu głównie skrollowałam facebooka i stresowałam się, że nie jestem na czysto. Praca zdalna miała jeszcze jedną zaletę - nie trzeba pojawiać się w biurze, nie trzeba się szykować, można spać do 9, więc można wypić piwerko wieczór przed pracą. Niestety, okazało się, że takie picie piwerka przez skype ze znajomymi wcale nie jest równoważne ze spotkaniami na żywo, ale ewentualny kac pozostawał tak samo zły.
Ekscytacją napawała mnie też wizja wolnego czasu. Koronawirus oznaczał koniec pracy w Atlanticu i zdobycie wielu dodatkowych popołudni. Myślałam, że owe popołudnia poświęcę na samorozwój, na ćwiczenia, na realizację celu zostania modelką Victoria Secret, ale jak pewnie wszyscy zauważyli, nic z tego nie wyszło, a kariera modelki dalej przede mną. A co robiłam? Wyszukiwałam wieczorami oznak choroby i skrollowałam facebooka. I wiadomo, byłam na bieżąco jak tylko się da z nowymi zachorowaniami i śmierciami, mapka zachorowań zajęła zaszczytne miejsce w ulubionych.
Przełomy były dwa.
Pierwszy, w Wielkanoc. Po miesiącu siedzenia w domu, bez kontaktu z ludźmi, których lubię i których kocham (czyt. rodzinka, chłopców jak nie było, tak nie ma). Kilka dni przed świętami było święto najważniejsze dla każdego szanującego się patrioty, a mianowicie rocznica katastrofy smoleńskiej. I wtedy we mnie coś pękło. Patrząc na buzie Jarka i kordonu, bez zachowania odległości, w zbiorowisku przekraczającym pięć osób, tak się zdenerwowałam, że poczułam, jakby mnie opluto. A jak człowieka oplują, to warto wrócić do bezpiecznej przystani, czyli do domu. Więc namówiłam rodziców (co nie było łatwe, bo tata bał się wielkiego mandatu za przewożenie nielegalnej córki z Warszawy do Korytowa A) i na dwa dni wróciłam i w końcu mogłam spędzić na dworze więcej czasu niż dystans do żabki przeznaczenia i z powrotem. Potem wróciłam i spędziłam kolejny miesiąc, albo i więcej, bez jakiegokolwiek kontaktu z innymi ludźmi. I dalej myślę, że robiłam dobrze, robiłam odpowiedzialnie, ale nawet dla mnie, osoby która może zamknąć się na tydzień z wielką radością, taka izolacja była jednak wyniszczająca.
Kolejny przełom nastąpił kiedy miałam spotkać się z moją siostrą. Pierwszy raz na mieście od prawie trzech miesięcy. I co się okazało? Że tylko ja jestem taką frajerką i siedzę w domu, a wszyscy się bawią. Piją prosecco na Nowym Świecie, a nie zamknięci w ciemnym mieszkaniu. Na szczęście mogłam się pocieszać, że to właściwe, bo koronawirus jest przecież w odwrocie, a na wyborach nie będzie go wcale.
Pół roku później niestety okazuje się, że chyba ktoś tutaj jest kłamczuszkiem i żadnego odwrotu nie było. Ale teraz próbuję żyć normalnie, tzn. chodzę w maseczce, ale bez rękawiczek jednorazowych, wyleczyłam paranoję i mycie rąk nie odbywa się 50 razy dziennie. Ale niestety teraz cała nadzieja umarła. Maszyna losująca na chwilę znosi obostrzenia, potem je przywraca. Już wiem, że wakacje będą nudne i nie pojadę na Offa (festiwal muzyczny, nie festiwal psikacza na robale, chociaż na taki w obecnej sytuacji chętnie bym się wybrała), ale dalej nie zwracam biletów na koncerty przełożone na czerwiec. Dodatkowo, sytuacja polityczna w Polsce i otaczające nas z każdej strony plakaty płodów, przyczyniają się do tego, żeby przemyśleć pewne sprawy i dojść do niepokojących wniosków.
W trakcie przemyślania i przeszukiwania informacji o generalnych minusach życia kobiet, nie tylko w Polsce, ale gdziekolwiek, możemy natrafić ostatnio na temat „nazywania spraw po imieniu”. Czyli zamiast mówić „kobiety boją się chodzić po nocy”, należy mówić „mężczyźni niepokoją kobiety chodzące po nocy”. Oczywiście, pojawiają się głosy, że kobiety mogą bać się ciemności, albo dzikich zwierząt, bardzo popularnych w dużych miastach. I to wszystko sprowadziło się do hashtagu, który mnie bardzo wzburzył, mianowicie: #notallmen.
I według mnie ten hashtag jest kwintesencją całego tematu. Bo jeśli powstałby ruch, który mówi, że niektórzy ludzie nie lubią pomidorowej, to nikt by się nie zdecydował na oznajmianie, że on lubi, w końcu to normalne. Ale nie w tym przypadku. W końcu mężczyzna, który traktuje kobietę jak żywego, czującego i myślącego człowieka, jak czymś, czym można się pochwalić. Czymś wartym poklasku. I niestety, ale ja też daję ten poklask. Moi koledzy, którzy nigdy nie powiedzieliby mi, że mogłabym więcej ćwiczyć, albo że nie powinnam się wypowiadać na jakiś temat, bo kobiety się na nim nie znają, albo od których nigdy nie usłyszałam, żeby mówili w obrzydliwie przedmiotowy sposób o swojej dziewczynie, mają u mnie poklask, bo uważam, że to dodatkowy atut. A to nie powinien być atut, tylko standard. Ale niestety, mamy XXI wiek, a dalej na ofiary gwałtu zrzuca się winę za zbyt krótką spódniczkę, a kobiety nazywa się morderczyniami, jeśli chcą dokonać aborcji. I przez moją bańkę, przez tolerancyjny dom, przez środowisko, bardzo ciężko mi obecny stan rzeczy pojąć. Ale podejrzewam, że wcześniej skończy się pandemia.
To koniec na dzisiaj. Pewnie przez następne tygodnie będę pisać częściej, w końcu mam do napisania magisterkę. 1300 słów magisterki piszę średnio w pięć dni, 1300 słów bloga w około dwie godziny, a 1300 słów książki przez cały ostatni rok czytałam stanowczo za rzadko.
Życzę udanego weekendu i lockdownu.
4 notes · View notes
marnowanieczasu · 4 years ago
Text
Złe rzeczy, które wyczytacie w komentarzach na facebooku
Wiecie co? Przez ostatni rok pisałam prawie wyłącznie do szuflady i stęskniłam się trochę za olbrzymim gronem moich fanów łechtających jeszcze większe ego, ale wszystkie sytuacje z ostatniego roku - pandemia, strajki, nieudolność państwa, wybory - nie dość, że doszczętnie mnie przygnębiały, to na domiar złego powstrzymywały mnie skutecznie przed pisaniem o pierdołach.
Na szczęście znalazłam dwa inne zabijacze czasu, to znaczy wytwórstwo biżu oraz joga. Pomysł biżuterii wziął się z tego, że zdenerwowały mnie ceny pierścionków na gumce, które oscylują w okolicach 70 złotych. Jako wzorowy Janusz postanowiłam sprawdzić, czy nie da się taniej i okazało się, że da się 4 razy taniej, ale we własnym zakresie. Polecam taką zabawę, można się wyłączyć na kilka godzin i mieć pomysł na prezent dla każdej kobiety w otoczeniu. A co do jogi, to nie jest tak, jak myślicie - nie jestem powabną joginką, rozciągniętą jak guma, wręcz przeciwnie, podejrzewam, że niektóre części, które powinny się ruszać u mnie są zrośnięte, a na macie poruszam się z gracją hipopotama. 
Tumblr media
Zabijaczem czasu, niesamowitym i zwodniczym, jest dobrze każdemu znane scrollowanko. Scrollowanko namiętnie praktykuję, kiedy trafi się moment spokoju w pracy, albo podczas codziennego wyjścia z mieszkania do Żabki. Podczas tej czynności niestety zawsze się karzę, bo przy artykułach wchodzę w sekcję komentarzy. I zwykle to są jedyne momenty, w których jestem wkurzona. Oto przykłady osób z ostatniego tygodnia, które swoimi wypocinami sprawiły, że zapomniałam o tym, że przecież jestem joginką, siłą spokoju:
Osoby, które nienawidzą PO i myślą, że są takie sprytne i ironiczne, czy kurwa nie wiem co, że wszędzie piszą PO wielkimi literami. Przykłady: POligamia, POrażka, przePOwiednia, nicPOń. W samym tym zjawisku nie ma nic szkodliwego, czasami treści są szkodliwe, bo zawsze nacechowane negatywnymi emocjami, ale za każdym razem jak widzę wyróżnione „po” to mam ochotę palnąć sobie w łeb. Tym bardziej, że teraz jest KO a nie PO w sejmie, ale może to kwestia tego, że jest mniej wyrazów z „ko” o negatywnym wydźwięku?
Osoby, które nie potrafią weryfikować informacji. I według mnie, weryfikacja treści w internecie, to temat, który powinien być poruszany w szkole. Na pewno pod jakimkolwiek artykułem o szczepionkach lub pandemii, natrafiliście na osobę, która wierzy, że albo pandemii nie ma, albo szczepionka jest w stanie zmienić ludzkie DNA, a za wszystkim stoi Bill Gates, który przecież jest idiotą i swój misterny plan zagłady stworzył w taki sposób, żeby pani Henia z wsi Przylipie bez problemu go zdemaskowała za pomocą zasobów internetowych.
Tumblr media
Kiedy spytamy panią Henię o argumenty lub dowody naukowe, dostaniemy ich mnóstwo, głównie ze źródeł brzmiących jak noweinformacjedlafoliarzy.pl, niesamowitefaktytotalniezdupy.org. Dawno temu brałam udział w dyskusji na katolickim, bardzo konserwatywnym forum, która dotyczyła życia we wstrzemięźliwości (według tamtejszych prowodyrów dyskusji, takie życie powinno być przeznaczone dla homoseksualistów oraz wdowców). Na argument, że chyba takie funkcjonowanie jest szkodliwe, dla ducha i ciała, katotalib wkleił badanie naukowe. Badanie naukowe jakiejś profesor z KULu, które po przeczytaniu okazało się gównem totalnym, przeprowadzone na grupie zupełnie niereprezentatywnej i wydawało się, że dobranej pod odpowiedni wynik. Jednak nie każdy musi się znać na statystyce, myślę, że wystarczy wpisać tezę i jeśli wyskoczy tylko ten jeden profesor, który w oczywisty sposób ma poglądy skierowane na jedną ze stron, to należy się wstrzymać i uznać to za odpad. To samo dotyczy wypowiedzi Kai Godek, która opanowała mistrzostwo w argumentach bez najmnieijszego pokrycia i zamiast podać przykład, odsyła rozmówców do google; polecam wejść na stronę pro-life jeśli chcecie zobaczyć, jak wygląda źle merytorycznie stworzona witryna. W sekcji „medycyna” nie ma żadnego artykułu naukowego, tylko streszczenia artykułów ze stron krzak lub przeinaczanie treści - np. że antykoncepcja wywołuje problemy psychiczne (każda i zawsze!), a badanie dotyczyło ewentualnych efektów ubocznych antykoncepcji hormonalnej. 
Osoby, które posługują się Biblią jako argumentem. Biblia, po pierwsze, w żadnej światopoglądowej dyskusji nie może być dobrym argumentem, ani nawet sensownym, bo po pierwsze, nie jest naukowa, po drugie, odnosi się do praw moralnych przez nią podyktowanych. W dyskusji o homoseksualizmie, napisanie cytatu z Biblii jako argument, jest jak zbicie ze sobą piątki - argument za czymś, w co wierzę, wzięty z pisma, które sprawiło, że zacząłem w to wierzyć, wybornie!  Może jeszcze argument, że „moja mama tak mówiła”? Tym bardziej jest to denerwujące, że jak takiej osobie napiszesz, ej człowieku, twoja wiara nie jest argumentem, to nagle okazuje się, że biały mężczyzna katolik jest prześladowany, bo to najbardziej prześladowana grupa we wszechświecie. 
Biały mężczyzna katolik, który swoim zachowaniem sprowadza kochany patriarchat. I niestety ten temat jest obszerny, a stety, bo dzięki temu wizja samotnie spędzonych walentynek nie wydaje się najgorsza - po co kochać jakiegoś zjeba, jak można kochać tylko siebie, rodziców i rodzeństwo? I zwierzątko, jeśli ktoś ma. Jeszcze nie tak dawno temu nie byłam wyczulona na szowinistyczne treści z ust moich kolegów, a odkąd to się zmieniło i postanowiłam nie ignorować takich tekstów, tylko reagować umiarkowaną agresją, okazało się, że to nie staw w Korytowie A, tylko Rów Mariański.  Mężczyzna taki wie najlepiej, co powinna, a czego nie powinna robić kobieta. Powinna być piękna - nie za chuda, gruba na pewno nie, a o mankamentach urody zawsze głośno powie. Powinna być pachnąca i mieć gładkie nogi, bo owłosienie na nogach kobiecych jest obrzydliwe, w odróżnieniu od nóg męskich. Powinna rodzić dziecko, jeśli mężczyzna tego chce. Oczywiście, dochodzi do tego jeszcze mój ulubiony argument, że kobiety „puszczalskie” powinny brać konsekwencje za swoje czyny i że „jak suka nie da, to pies nie weźmie”. Mężczyzna za to jest zdobywcą, bo wiadomo każdemu (tutaj bym mogła dodać cytat Korwina, ale się nie chcę powielać słów tego człowieka), że kobiecie nie może się nikt ot tak podobać, bo na przykład jest super zabawny, albo wyjątkowo mądry, albo też lubi buldogi francuskie, żeby kobietę zdobyć to trzeba być niewiadomo jakim zdobywcą, i jest to sztuką, którą należy się chwalić. Nie wiem, kto wychował tych ludzi, ale wiem, że poległ po całości i nie rozumiem jak to możliwe, że w XXI wieku dalej istnieją ludzie, którzy są przekonani, że sensem życia kobiety jest zdobycie uznania mężczyzny. Sensów życia lepszych do wyboru jest tyle więcej, że nie wiem czemu ktokolwiek miałby wybrać uznanie jakiegoś Mariusza z Wadowic, który lajkuje stronę „nie lubię czytać książek”.
W ogóle jak teraz sobie myślę, to te powyższe przykłady wynikają z pewnej strony z Polski. Zabobony o czarnych kotach czy zakonnicach, które sprawdziły się cioci i sąsiadce, mogą dawać pokusę, żeby wierzyć dowodom anegdotycznym. Życie w kraju, w którym od dziecka chodzimy na religię, koduje w głowie myśl, że cielesność człowieka, która ze względu moralności nie jest zła, jednak jest grzechem i czymś, co należy potępiać. Głównie u kobiet, ale to nie wynika z Polski, tylko z przeszłości. Pisanie PO w każdym możliwym słowie wynika natomiast prawdopodobnie z bycia głupim.
A Wy, jeśli chcecie być mniej głupi i się trochę bardziej pofrustrować, to polecam książkę Leociaka „Wieczne Strapienie”. Leociak nie dość, że pięknie pisze, to jeszcze porusza temat aktualny, czyli Kościoła i polityki w Polsce, i też jest zdenerwowany cała sytuacją. I najlepiej przed tą lekturą zapoznać się z „Młynami bożymi” tego samego autora, bo zakończenie tamtej książki wydaje się smutną przepowiednią, która się spełniła.  
Życzę zdrówka, dużo pieniędzy, żebyście nie przesadzali w tłusty czwartek (bo marnujemy za dużo jedzenia i nie potrzebujecie 30 pączków, a w święto obżarstwa warto pomyśleć o tych, którzy nie mogą zjeść nawet jednego) oraz żebyście nie czytali komentarzy pod postami, bo złość piękności szkodzi, a biały mężczyzna katolik wam tego nie wybaczy. 
2 notes · View notes
marnowanieczasu · 4 years ago
Text
Dlaczego wcale nie powinieneś czuć się lepszym od wiejskiej babci
Mam nadzieję, że najgorsze za nami. Ostatnie miesiące, w większości, zmarnowałam. Planów było dużo, były plany ambitne i mniej ambitne, właściwie to nic z nich nie wyszło. Jeśli jesteście ciekawi, to nie - nie wyglądam teraz jak supermodelka, i nie - nie napisałam książki.
Kwarantanna była dla mnie po pewnym czasie dosyć nieprzyjemna i znacząco wpływała na moją motywację oraz chęć do życia. Zdziwiłam się, gdyż zawsze myślałam, że moją ulubiona czynnością na świecie jest zamknięcie się w pokoju i święty spokój; niestety, po miesiącu stres nie ustawał, a ja robiłam się coraz bardziej apatyczna. Denerwowałam się na siebie, na pracę, na znajomych, którzy beztrosko wychodzili, na rząd, na Kaję Godek, na obchody Smoleńska.
W wolnym czasie, na początku ćwiczyłam, ale po miesiącu znudziło mnie to. Przerzuciłam się na rozrywki łatwe i odprężające, głównie dlatego, że niepokój towarzyszył mi przez cały czas. Próbowałam pisać rzeczy poważne, ale one mnie bardziej przygnębiały, a z niepoważnych nie miałam pomysłu - myślałam dużo o tym blogu i że w sumie po cholerę ja to robię, przecież to takie niepożyteczne zajęcie. Ten obrót sytuacji dosyć mnie zdziwił, bo zawsze myślałam, że chęć do pisania przychodzi w momentach cierpienia, ale niestety inne cierpienie ma takie magiczne właściwości - cierpienie z nieudanej randki lub cierpienie z nieudanej miłości. 
Na szczęście ten czas już minął, a w moim życiu zaszło dużo pozytywnych zmian, więc mogę wrócić pełną parą na blogaska z moimi głupotami, bo niepożyteczne czynności na nowo sprawiają mi satysfakcję.
Po pierwsze - płaskoziemcy. Płaskoziemcy to była głównie zagłębiana wiedza podczas zamknięcia. Obejrzałam wszystko, przeczytałam wszystko, nawet przyniosło to trochę pozytywnych wartości, bo w pewnym momencie znalazłam sobie zabawę, że na argument płaskoziemców znajdowałam  kontrargument z dowodami z fizyki. 
Zagłębianie się w meandry dziwnej logiki płaskoziemców nie było zbyt łatwe. Po pierwsze sam pomysł jest absurdalny, bo słońce miałoby mieć średnicę chyba 40 kilometrów, a Antarktyda miałaby być strzeżona przez tajne służby. Nurtowało mnie również pytanie, na które nie znalazłam w szerokich zbiorach wiedzy płaskoziemskiej odpowiedzi, mianowicie jak placek Ziemia miałby zachowywać się w kosmosie. Lewitować? Czy zgodnie z teorią gęstości płaskoziemców (bo grawitacja też według nich nie istnieje) spadać w mniej gęstej próżni? A jeśli spada, to zgodnie z płaskoziemską logiką, powinnam to czuć, a żadnego spadku nie czuję, poza spadkiem intelektualnym z każdą nową płaskoziemską teorią. Naturalnie zadałam to pytanie na grupach zwolenników ziemi-placka, naturalnie od razu zostałam z tych grup wyjebana i odpowiedzi już nigdy nie poznam. Oczywiście, jak z każdą teorią spiskową największy problem przychodzi z pytaniem „ale dlaczego ktokolwiek miałby wprowadzać ludzi w błąd?”, bo właściwie jak by się zmieniło wasze życie, gdybyście żyli na naleśniku, a nie na kuli? Moje pewnie wcale. 
Tumblr media
I tutaj dochodzimy do szokującego wyjaśnienia - otóż na płaskiej ziemi człowiek może czuć się wyjątkowy i ważny, bo jest bliżej Boga. 
I właśnie tego nie rozumiem. Skąd w ludziach ta olbrzymia potrzeba, aby być wyjątkowym? Czy bycie wyjątkowym nie wiąże się przypadkiem z olbrzymią presją, bo w końcu czy wyjątkowy człowiek powinien jeść pickę? Albo czy wyjątkowy człowiek powinien się załatwiać? Czy wyjątkowy człowiek powinien się zasapać podczas wchodzenia po schodach na niskie pierwsze piętro? 
Podczas kwarantanny na szczęście nie miałam szansy dać zmanipulować się płaskoziemskim bzdurom, bo na dobre odrzuciłam tezę o własnej wyjątkowości. Pomyślicie - to smutne tak zaakceptować swoją przeciętność. A według mnie wcale nie, bo jeśli czujemy się jak pół kwiatu tego światu, jak bławatek zwyczajny, to dużo łatwiej o pokorę, która według mnie zmieniłaby świat na lepsze.
Pokora na przykład mogłaby sprawić, że te wybory inaczej by się potoczyły. Wynik nie zasmucił mnie aż tak ze względu na moje własne polityczne sympatie, bardziej przeraził mnie sposób, w jaki ten wynik został osiągnięty.
Pamiętam jak Trump został prezydentem i kupiłam kilka reportaży i oczywiście nie mogłam uwierzyć, że można głosować na człowieka nie dlatego, że on nam się szczególnie podoba jako kandydat, ale dlatego, że rozwija w nas uczucie nienawiści do innej grupy i niejako przyzwala nam na tą bezkarną nienawiść. 
W Polsce ten plan był najpierw realizowany poprzez imigrantów. Niestety, bądź bardzo stety, imigranci w Polsce nie stanowią problemu, większość z nich albo ciężko pracuje, albo studiuje, a każdy niewłaściwy ruch z ich strony by sprawił, że w naszym pięknym kraju mieliby jeszcze bardziej przejebane. 
Następnie obiektem nienawiści stała się społeczność LGBT. Sposób, w jaki ci ludzie są przedstawiani, wydaje mi się często absurdalny, bo nie jestem w stanie wyobrazić sobie, w jaki sposób homoseksualista miałby samym faktem istnienia demoralizować dzieci. Czy homoseksualiści rozdają alkohol nieletnim? Jeśli tak, to zapraszam pod mój blok, nie jestem jeszcze taka stara, chętnie przygarnę winko. Niestety, ten temat należy traktować poważnie, bo jak już kiedyś wspominałam o cytatach z Biblii - tak samo z pozoru „niewinne” praktyki stosowano przed II Wojną Światową w stosunku do Żydów. I tak, to było też jedynie wyrażanie własnej opinii, która przyczyniła się, że mnóstwo ludzi, oczywiście też nieskazitelnych Polaków, w swoim sąsiedzie nagle widziało wroga, tylko ze względu na wyznanie. Teraz możemy to poczuć, tyle że wiara jest już mniej istotna, od tego, o kim ktoś myśli przed snem.
Ta sytuacja mnie przeraża i to bardzo.
W drugą stronę oczywiście też to działa. Doskonale rozumiem, że może być frustrującym fakt, że obecnego prezydenta wybrali ludzie z małych miast i w podeszłym wieku. Ale wyzywanie tych ludzi nie ma żadnego sensu i jest wręcz naganne, sens ma za to merytoryczna rozmowa. Ludzie nigdy nie zagłosowaliby za czymś, co uważaliby za złe; te osoby też w dużej mierze mogły dać się zmanipulować - w końcu kilka razy dziennie widzą jak na marszach równości obraża się ich wiarę oraz słyszą, że edukacja seksualna miałaby uczyć małe dzieci jak podrywać faceta w klubie za pomocą dwuznacznych gestów. I tacy ludzie w większej mierze nie weryfikują tych informacji, a media są dla nich źródłem niepodważalnej wiedzy.
Oczywiście, po drugiej stronie z nienawiścią wcale nie jest lepiej (i z weryfikacją informacji). Ostatnio jest głośno o zatrzymaniu jednej z aktywistek LGBT, która zaatakowała samochód głoszący brednie o aborcji czy osobach homoseksualnych (samochód, który powinno się zdelegalizować, bo to kolejny element nakręcający spiralę nienawiści). I na początku pomyślałam - co to za czasy, pewnie biedna posprejowała ten samochód i teraz takie konsekwencje, chory kraj. Ale postanowiłam to sprawdzić, bo informacje były mało szczegółowe; okazało się, że owa aktywistka, fizycznie jeszcze męskiej budowy, napadła i powaliła na ziemię człowieka z furgonetki, który ją nagrywał. I taka informacja zupełnie zmienia odbiór sytuacji, przynajmniej dla mnie. Swoją drogą, jeśli ktoś walczy o równość i tolerancje, to fajnie by było, gdyby sam był skłonny do tolerancji wobec innych, Ale oczywiście, są równi i równiejsi, a druga strona na pewno zasługuje.
I tutaj przydaje się pokora. Nie, nie jesteś najmądrzejszy i nie wiesz wszystkiego. Nie, nie żyjesz wobec najlepszego kodeksu moralnego na świecie i nie jesteś lepszy od innych ludzi. Twoja prawda nie jest najlepszą prawdą i nie jest jedyną.
Pokora mogłaby sprawić, że byśmy byli naprawdę tolerancyjni i nie narzucali swojej wizji świata ludziom, którzy jej nie chcą. Bo tolerancja nie polega na tym, że wszystko i wszystkich trzeba lubić. Tolerancja polega bardziej na „żyj i daj żyć” (chyba, że mówimy o całkowitym zakazie aborcji, wtedy proszę nie brać tego dosłownie). 
Już koniec na dziś, dziękuję wytrwałym, muszę się wyszykować na Jam Session, na które idę po raz drugi, bo pierwszy raz mnie oczarował. Bardzo polecam taką rozrywkę. Tymczasem życzę wam równie miłego wieczoru i przede wszystkim pamiętajcie - bądźcie dla siebie mili.  
1 note · View note
marnowanieczasu · 5 years ago
Text
Co możesz robić podczas kwarantanny jeśli jesteś nijaki i nie masz zainteresowań?
Jako dziecko często zamykałam się w pokoju i bawiłam w samotności. Moi rodzice twierdzą, że po prostu tak mam, że lubię zamknąć się w pokoju i pobyć sama ze sobą, ja twierdzę, że nauczyły mnie tego trochę opiekunki, które latały wokół mojej chorej siostry, a na mnie miały trochę wyjebane. Więc zamykałam się wtedy w pokoju, wyciągałam zwierzątka, takie drogie, z miłego w dotyku materiału, który nie był ani twardy, ani miękki, i ustawiałam sobie te zwierzęta rzędami. Najpierw konie, potem buldogi francuskie, potem lwy i misie koala. Gdyby moi rodzice powiedzieli o tym lekarzowi, to pewnie werdyktem byłby autyzm, na szczęście nie zrobili tego, bo widocznie ich dziecko jest introwertykiem. 
Teraz siedzę zamknięta sama w mieszkaniu i powoli zaczyna mi to doskwierać. Ale wydaje mi się, że to nie dlatego, że nie mam kontaktu z innymi ludźmi, bo internet w mieszkaniu ma się dobrze. Bardziej przerażający jest ten czas, czas dla samej siebie, czas żeby poczytać, czas żeby poćwiczyć, czas żeby ugotować sobie obiad, czas żeby coś napisać. I już nie mam wymówki, że nie mam czasu, bo jedna praca, druga praca. I jeśli ten czas kwarantanny, który potrwa pewnie minimum jeszcze miesiąc, spędzę tak jak ostatni tydzień - czyli na oglądaniu tych wszystkich rzeczy na youtubie, które są niewartościowe, ale mam ochotę w nie kliknąć (człowiek, który robi instrument z dyni i coveruje na nim znane piosenki, dekoracje ciast, nawet zdarzyło mi się kliknąć w team x), wtedy jak już wyjdę do świata, to będę wiedziała, że jedyne co umiem najlepiej to marnowanie życia. 
 A z drugiej strony wydaje mi się, że jednak kontakt z ludźmi internetowy jest dużo gorszy. Może dlatego, że jak się z kimś rozmawia na żywo, to można dać się porwać rozmowie, można obserwować czyjąś mimikę, można na kogoś agresywnie kichnać. Teraz nie można kichnąć w sklepie nawet na panią za ladą, bo dzieli nas plastikowa szyba.
W ogóle też zabawne jest to, że ta obecna sytuacja mogłaby być całkiem romantycznym filmem. Tutaj, uwięziona kobieta w mieszkaniu, wirus szaleje, poznaje przy wynoszeniu śmieci pięknego mężczyznę, który ma zaniżoną samoocenę i ta kobieta mu pasuje w obecnej sytuacji, wymieniają się numerami telefonów i okazuje się, że to jest to - ale halo, nie mogą się spotkać, bo wirus szaleje! Rozmawiają przez telefon dniami i nocami (trzy dni, dwie noce). W końcu jedno przychodzi do drugiego, jakieś tam romantyczne bzdety, wino i inne, okazuje się, że jedno ma wirusa, a drugie cukrzyce, jedno z nich umiera. Ale spokojnie. Was to nie spotka, wy będziecie się tylko nudzić.
Ja się nie nudzę, ale to tylko dlatego, że moje mieszkanie znajduje się na trasie karetkowej i non stop słyszę karetkę. Dlatego nie mogę być znudzona, mogę być tylko kurewsko zestresowana, bo mam wrażenie, że te 30 nowych przypadków w Warszawie przejeżdża codziennie przez ulicę Grzybowską. Dlatego też dużo ćwiczę, bo jak ćwiczę to trochę ten stres umyka, więc przygotujcie się, że po epidemii nie poznacie mnie, bo taką będę nimfą. 
Nie nudzę się również dlatego, że jestem tą szczęściarą, która może pracować. I też dlatego, że śledzę regularnie posty na tajemnej grupie dla dziewczyn - Dziewczyny Wiecie Więcej, tzw. DWW.
I dobra, większość lasek tam jest całkiem normalna i podchodzi do całej sytuacji w sposób, który jest akceptowalny lub poprawny. Ale dziennie są przynajmniej 3 posty pod tytułem: hej dziewczyny, gdzie mogę iść na solarium/ zrobić paznokcie/ przeszczepić mózg do cycków, żeby były większe?
I jak widzę takie posty, to pierwsza moja reakcja jest oczywista - o co ci dziewczyno chodzi, czy to nie jest super, że masz miesiąc, kiedy możesz wyglądać jak żul? Druga - czy naprawdę u niektórych kobiet ta potrzeba bycia atrakcyjną non stop zaszła tak daleko, że w obliczu obecnej sytuacji potrzebują iść na solarium? I wiecie dla kogo się okazało, że to robiła? Dla swojego faceta.
I właśnie ten czas kwarantanny dla wszystkich osób może być takim orzeźwieniem i zastanowieniem się, że kurczę, w sumie ile rzeczy robię rzeczywiście dla siebie, jak dużo mam obowiązków, które tak naprawdę usprawiedliwiają potem marnowanie czasu na seriale? 
I tak, ważne jest to, żeby myśleć o innych - więc nie wychodź z domu, kiedy nie musisz. Pomyśl o staruszkach za ścianą, albo o pracownikach gastronomii, albo nawet o sobie, bo być może, jak epidemia za bardzo się rozszaleje, to też stracisz pracę. Ale teraz równocześnie jest ten jedyny chyba moment, dla dorosłego, już trochę ukształtowanego człowieka, który ma pracę, który ma studia, a czasu nie za wiele, żeby usiadł i pomyślał - co ja właściwie chcę robić? Co ja właściwie mam poza znajomymi, poza łatwymi rozrywkami, poza pracą, poza studiami? I jeśli nic, to ta kwarantanna musi być katorgą. Jeśli jest chociaż jedna rzecz, to ta kwarantanna może być olbrzymią szansą. Bo te bezowocne rozrywki jak netflix, albo czytanie postów na DWW są pasjonujące, kiedy ma się obowiązki i mało czasu. Kiedy czasu jest więcej, nagle nadchodzi potrzeba robienia czegoś jakkolwiek wartościowego. 
W takim razie postanowiłam dla tych biednych duszyczek, które nie mają tego szczęścia, co ja, że mogą pracować i ignorować maile ze studiów, żeby założyć jakiś program na windowsa, którego nie mam.
Zacznij szydełkować, jeśli masz w domu igłę i odpowiednie nici. Mi wpadł ten pomysł do głowy kilka miesięcy temu, kiedy chciałam przyozdobić mój plecak. Po tygodniu okazało się, że nie umiem, że moje prace są na poziomie gówna. Teraz do tego wróciłam, poziom się nie zmienia, ale naprawdę jest to odprężające.
Zacznij pisać. Dla mnie pisanie postów i rozmyśleń bez sensu jest największym odprężeniem - naprawdę. Kiedy głupi film nie pomaga, kiedy nie pomaga nawet ABBA, zawsze jak zaczynam pisać, to trochę mnie odcina. Czasami odcina tak, że myślę o przykrych rzeczach, ale przynajmniej jestem pochłonięta i nie sprawdzam statusu zarażonych co 5 minut.
Zacznij ćwiczyć. Na pewno wszyscy są lekko zestresowani i zaniepokojeni. Ćwiczenia sprawiają, że na chwilę zapominasz o całej sytuacji i wkurwiasz się na Chodakowską, że co ona taka zadowolona w takiej męczarni, oszustka, ale jednak cię odcina, a dodatkowo ćwiczenia to zdrowie.
Przeczytaj książkę, którą czytasz od 3 miesięcy. 
Znajdź sobie zajawkę, o której zawsze myślisz, że jest fajna. Poczytaj o czarnych dziurach, albo o prawidłowym rozkładaniu Tarota. W końcu masz na to czas. 
Odezwij się do ludzi, z którymi jakiś czas temu miałeś kontakt, a teraz już nie, zapytaj co u ich dziadków. 
Zacznij rysować. Może kiedyś wspominałam, a może nie - ale kiedyś byłam artystką. Do 14 roku życia, od jakiegoś 5, codziennie szkicowałam po kilka godzin dziennie (niestety pani od plastyki to zepsuła, bo nie chciała zaakceptować mojej niechęci do kolorów). Szkicowanie jest o tyle piękne, że naprawdę nie trzeba być dokładnym, nie trzeba mieć talentu, ale dzięki praktyce, dalej może wyjść z tego coś ładnego. Poza tym, kiedy pracujesz nad rysunkiem żółwia przez 3h, to rzeczywistość z koronawirusem jest naprawdę abstraktem. 
Ugotuj coś skomplikowanego. Ja jeszcze się na to nie zdobyłam, ale bardzo chcę. 
Naucz się tańczyć. Kurczę, prawie każdy lubi tańczyć, a większość osób tańczy kretyńsko. Włącz youtube’a i ćwicz.
Naucz się żyć ze sobą i z tym, kim jesteś. To jest najtrudniejsze. Przemyśl te wszystkie rzeczy, od których uciekasz, a teraz nie masz odskoczni. Powiedz sobie szczerze, czy naprawdę żyjesz dla siebie, czy chodzisz na solarium dla swojego chłopaka. Pomyśl o tym, gdzie teraz jesteś, i czy to jest to miejsce, w którym chcesz się znajdować. I jeśli kończysz swój serial netflixie i czeka cię nuda, to zastanów się, czy tak to powinno być? 
Koniec. 
2 notes · View notes
marnowanieczasu · 5 years ago
Text
Daj nie koronawirusa, nie pijaka, nie Polaka, Massima-kata
Na pewno nikomu z Was nie umknęła piosenka zespołu Mikromusic „Takiego chłopaka”. Panie najpierw śpiewają o swoich wymaganiach co do potencjalnego chłopaka – nie chcą pijaka, nie chcą Polaka, nie chcą biedaka. Okazuje się to prawdą, gdyż obecnie wymarzonym partnerem dla przeciętnej Polski z przeciętnym ilorazem inteligencji jest nie Polak, nie pijak, nie biedak – Włoch, który trochę się naćpa, porwie taką i zgwałci, ale za to jest przystojny i bogaty, a także odnosi sukcesy zawodowe działając w rodzinnej mafii. Brzmi jak ideał, prawda?
Tumblr media
        Film „365 dni” na podstawie szmirowatej książki niejakiej Blanki Lipińskiej to jedna z tych pozycji, za którą proszę, nie płaćcie – jeśli już musicie zobaczyć, to czekajcie na wersje piracką, albo napiszcie do mnie, to oddam wam wejściówkę. Ten film okazał się taki, jaki myślałam, że się okaże, po obejrzeniu wywiadów z Panią Blanką, która to zamiast rozmawiać o literaturze, mówi o swoich zdolnościach w sypialni (które są oczywiście na niesamowicie wysokim poziomie). Nie wiem jak Wy, ale ja chyba wolę pisarzy, którzy potrafią pisać, a ich umiejętności łóżkowe nie zaprzątają mi głowy. Jednak, po obejrzeniu filmu, doświadczenia tej blondyneczki znalazły się w centrum mojej uwagi, bo jeśli wierzyć autorce, że większość tego dzieła jest prawdą, to na pewno ta kobieta ma za sobą niewyobrażalną ilość traum.
        Jednak nie chcę tu rozpamiętywać nad scenami, które nigdy nie powinny być romantyzowane w filmie, ani w książce, bo o tym chyba już wszyscy powiedzieli. Bo równie przerażające jest dla mnie to, że wiele kobiet uważa ten film i książkę za opowieść o miłości, a nie opowieść o poddaniu się zwierzęcym instynktom z człowiekiem, z którym nie ma się absolutnie nic wspólnego, ale jest ładny i bogaty.
        Moje niewielkie doświadczenie z romantycznymi (zwykle tylko z mojej strony) znajomościami dzielę na dwa typy: „słucha tej samej muzyki/ ogląda dobre filmy/ ma fajne zajawki” lub „o kurczę, ten człowiek naprawdę musi mieć duszę”. To pierwsze to typowe zauroczenie, kiedy poznaję kogoś, ktoś okazuje się jakiś fajny, zabawny, albo ładny i mój móżdżek próbuje przekonać mnie, że jest najbardziej fajny i zabawny ze wszystkich. Druga opcja to już bardziej skomplikowana znajomość, kiedy kogoś dobrze poznaje i widzę, że o dziwo ten człowiek posiada skomplikowaną wrażliwość, a raz na jakiś czas ustąpi miejsce staruszce w autobusie (oznaka dobrego serca).  Wtedy można podjąć decyzję, że ten oto człowiek, mimo różnych wad, prawdopodobnie ma w sobie coś pięknego i należy go pokochać bez pamięci i bezsensu też. Co łączy te oba porywy serca? Otóż to, że jednak jest to całkiem warunkowe, a warunkiem okazuje się, uwaga uwaga, nie uroda, nie pieniądze, nie stanowisko starszego gangstera w podwarszawskiej mafii, ale charakter, zainteresowania, wyznawane wartości. A dowiedzieć się o tych rzeczach można na przykład poprzez rozmowę.
        Tymczasem w filmie 365 dni główni bohaterowie przeprowadzają między sobą dwa rodzaje rozmów. Jedną o pierogach. Drugą, niekończącą się rozmowę, o tym, że Massimo jej nie dotknie bez jej zgody, po czym nagminnie to robi. Mamy też ciekawą sytuację, bo Massimo nie potrzebuje starać się zakochać w Laurze, głównej bohaterce, bo tak się składa, że miał związane z nią halucynacje, które sprawiły, że zakochał się w obcej zupełnie typiarze z Polszy tak po prostu. Laura natomiast potrzebowała jednej rozmowy o pierogach, która była bardziej jej monologiem, oraz rozmów kiedy jej włoski gangster mówi do niej władczym tonem lub zakazuje czegoś, żeby stwierdzić, że Massimo to ten jedyny, i po zawrotnym czasie, czyli 3 dniach, zakochać się w nim bez pamięci.
        I właściwie nie wiem czemu ten film trwa tak długo, jak historia powinna zakończyć się po tych 20 minutach, kiedy Laura stwierdza, że w sumie kocha swojego porywacza i gwałciciela. Reszta filmu to jakiś nielogiczny ciąg zdarzeń, które z siebie nie wynikają, oraz sceny seksu między bohaterami, które równie dobrze mogłyby się znaleźć w następnym odcinku M jak Miłość. Nie można też zapomnieć o scenach w przymierzalni, gdyż Massimo nie jest tylko zwykłym porywaczem, ale też fajnym sponsorem, który kupi swojej ofierze kilka ładnych wdzianek.
        I to jest kolejna smutna sprawa związana z tym filmem. Związek, w którym mężczyzna zapewnia dom, kupuje ubrania, samochód, kosmetyki, a kobieta? Kobieta ma ładnie wyglądać. Kobieta może pokochać kogoś, kto ją porywa i gwałci, bo kupi jej sukienkę i ma ładny dom. Kobieta nie musi mieć charakteru, nie musi potrafić prowadzić dyskusji, bo po co to komu – wystarczy, że jest wizytówką. Bardzo to przykre, nie wiem jakim prawem taka szmira powstała w XXI wieku. Ale z drugiej strony możemy czekać na więcej na podobnym poziomie filmów, w końcu 2 mld złotych muszą gdzieś się ulokować.
        Kolejną przykrą rzeczą, którą ostatnio odkryłam, jest tłusty czwartek. Pomyślicie – dlaczego? Jedzenie pączusiów, co może być w tym złego? Otóż to, że tłusty czwartek jest dla mnie przejawem takiego bezsensu konsumpcjonizmu. Lubisz pączki, nie lubisz pączków, tak czy siak zjesz ich z pięć, chociaż po pierwszym już jesteś syty. Firmy zamawiają pierdylion tych bułeczek w lukrze i daj boże, jeśli te bułeczki po skończonym dniu można gdzieś oddać, ale prawdopodobnie kończą na śmietniku. Do tego dochodzą ludzie, którzy stoją dwie godziny w kolejce, żeby kupić 20 najlepszych pączków w mieście. I to nie jest tak, że nie można zjeść z tej okazji pączka. Tylko czemu to nie może być jeden, albo dwa? W taki dzień wszystkie cukiernie produkują maksymalną ilość pączków, a jeśli nie są cukiernią chodną, to na koniec dnia zdatne do jedzenia pączki lądują na śmietniku.  
        Co z tego wszystkiego wynika? Zupełnie nic.
        Czy moje życie ostatnio jest serią frustracji? Trochę tak, ale nie do końca. Byłam na przykład na koncercie schaftera. Ucieszyłam się, że nie mam już 16 lat, jak większość obecnych tam słuchaczy i z koncertu nie musi odbierać mnie mama. Ucieszyłam się też, że za czasów mojego liceum ludzie nie byli aż tak wystylizowani, bo dawało to niejako pole do popisu, żeby jakkolwiek się od siebie odróżniać. Ja odróżniałam się na przykład tym, że byłam grubasem – teraz tak nie można, wszystkie dziewczyny są chude. Chłopcy też wyglądają identycznie, wszyscy jak ten na scenie, który coraz bardziej wydaje mi się, że jest 03, a nie 96 i ten jebany performance nie do końca mu jednak wychodzi. Aczkolwiek dobrze się bawiłam, szczególnie kiedy dziewczynki śpiewały jak to tankują swój drogi samochód, albo piją drogi alkohol. A mama wie?
        Innym pozytywnym aspektem mojego życia, jest fakt, że udało mi się uniknąć śmiercionośnego koronawirusa, o którego wręcz się otarłam, w końcu byłam we Włoszech. Na południu i kilka tygodni przed zachorowaniami. Polecam taka przejażdżkę nawet w obliczu czyhającego zagrożenia, bo spacery po obcych ulicach są zwykle przyjemniejsze niż te po dobrze znanych. I jeśli ktoś lubi dobrą kawę, to też się nie zawiedzie, albo jak ktoś nie lubi innych polskich turystów, bo tam też się zdarzają i zawsze dadzą złą radę (na przykład żeby zmarnować dzień w Monopoli, bo niby cudowne miasto, a tak naprawdę to przeciętne, a prawdopodobnie zostało polecone jedynie przez miłe skojarzenia związane z nazwą). Niestety przez moją podróż nie mogłam napisać dwóch egzaminów, do których obecnie z zapałem się uczę. Niestety nie porwał mnie żaden włoski mafiozo, wtedy bym nie musiała myśleć ani o pączkach, ani o nauce, może tylko trochę o koronawirusie.  
2 notes · View notes