Text
namiastki
Ona jest wyrocznią, jest drogowskazem. całuje moje policzki i oczy, a ja rosnę w siłę i mężnieje. sama jestem swoim rycerzem. mężczyzna w piosence powiedział do mnie: "idź i nie przepraszaj!", więc wychodzę stamtąd i nie wychodzę sama. idę z nim, bo Ona na niego spojrzała. przelotnie w prawdzie, ale to wystarczy, bym odnalazła w nim otuchę, może nawet będę zdolna wmówić sobie uczucie. należy pamiętać, że pretekst ma moc ratowania życia, a namiastka jest szczodrym darem. każdy, bez wyjątku absolut, żeby przetrwać, praktykuje ich naprzemienne rozdawanie. a ja akurat potrafię, ulegać porywom wiatru, biernie lecz z zaangażowaniem. mogę więc, zaspokoić głód byle ochłapem i chętnie posłużę za nagrodę pocieszenia dla kogoś z grubsza dobrego. moja momentami żałośnie śmieszna poza słodyczy, pięknie rozkwita na dworcu, czy w brudnej piwnicy. nie będę już kłócić się ze sobą i na gwałt szukać odpowiedzi. mam tę fatalną moc sprawczą, której istnienie mnie zaskoczyło, ale obiecuję, że po raz ostatni. Ona jest wyrocznią, ale już nie - wyrokiem.
7 notes
·
View notes
Text
Rozkojarzenia
Miła buzia, nieroztropna, królewny nie pogodzonej jeszcze ostatecznie, szamoczącej się niby niedziwnie od lewej do prawej w brzydkim tańcu, który jednak podoba się powszechnie. Skupienia nad jej twarzą, nie chce mieć, ale mieć musi, kiedy robi wszystko co robić musi.
Nie mogłabym tak obojętnie przejść obok jej fenomenu, dla tej klasy w standardowym odchyleniu dziś odpuszczam sobie swoje zdanie. Muszę mieć tę jedną poważną wadę, która mnie pcha w te emocjonalne pląsy mocno rozrytmizowane, ale nie nazywam jej po imieniu. Ze sztucznym uśmiechem perełek spod aparatu wyjętych błyska i woła. A poczucie wyjątkowości rośnie w brzuchu jak słońce. W roztargnieniu moim zwykłym, każdą drobnostkę jeszcze rozdrobnioną zobaczę, choć to niepotrzebne i już nie modne.
Bierność na przekór mnie wciąga w to najlepsze. I pójdziemy razem patrzeć na nią. Z tym że ja na tym polu nie mam tak wielu przywilejów. I w tym świecie, w tej toalecie, nie rozumiem. Może tylko przeczuwam coś niewyraźnie. Ona prezentuje się pięknie w tym szalonym pędzie. Oniemiała wielokrotnie byłam już, więc nie oniemiałam jeszcze. To nareszcie coś przeciętne w porównaniu do całej jej reszty, coś co paradoksalne trzyma ją na gruncie. Choć i ja wiem, że nie na drodze dobrej.
Jak to jest. Autorytarną radość na widownię nieświadomą i z przypadku, rozsiewa, a zaraz potem nad kiblem pluje.
I żółć nie jest tu żadną metaforą. Na drugą stronę wywija się jak pościel człowiek.
Ale miło jest.
Słyszę jak śpiewa cały rodzaj jednym głosem. Kiedy w dziecinnym pokoju, wchodzę po schodach w głowie marząc o śnie, za jej radą, zapamietanym. A głupie piosenki miłe mi są.
Głowę spuszczam od ciężaru słów bardzo ładnych, Niezłomne w niemowie będziemy już obie, bo tylko to co nieszkodliwe się powie. Chciałabym umieć mówić dobrze. Ginie wątek i w powietrzu giną moje dłonie rozszarpane przez niezupełnie jeszcze pewność.
Nie chcę mieć nic do rzeczy, powiem sobie.
Wolałabym jednak pomoc jej ciut pewniej, ale to nie jest jakieś tam dziewczę ordynarne, rozkochane w dziadach starych. Choć tak się nosi.
Widzę na jej buzi miłej te chwile przerażenia, które zjada jednym łapczywym kęsem, kiedy słowo rozminie mi się z typową nieprawdą delikatną, coraz częściej.
Wierze, mimo znaków, że to nie przewidzenie. Fantazmat sensu głębszego kusi mnie często, ale tym razem trzymam fason, bardzo radykalnie. Bo chcę widzieć co dzieje się naprawdę.
Chłopiec kędzierzawy z papierosów dzisiaj manią, pani świadoma swej nieomylności w sprawach miłości, i jej chłopiec ładny, muzyce alternatywnej widać hołdujący.
Nie zgłaszam się już na ochotnika do rzeczy mi nie przyjaznych. Kiedy pójdzie, zostanie tylko cały ten tłum znanych/nieznanych gości. Twarze obojętnością wyprane dla większe atrakcyjności. Powiem sobie szare do widzenia, reszta z całości nie jest warta rozkojarzenia.
#opowiadanie#proza#Twórczość własna#moja twórczość#poezja#wiersze#po polsku#wiecej#tych hashtagów więcej#ty babo gupia
3 notes
·
View notes
Text
przystankowa dama
Siedziałam na przystanku autobusowym wśród kobiet. Kobiet w wieku, który automatycznie łączony jest z mianem babci, bez względu na to czy rzekoma babcia w ogóle posiada jakiekolwiek potomstwo. A więc, siedziałam na przystanku wśród babć. Kobieta siedząca po mojej lewej stronie rzeczywiście wyglądała jak przykładna babcia, taka co dzierga wnuczkom kolorowe szaliki i gotuje najlepszą zupę pomidorową na świecie. Miała biało-białe, romantycznie skręcone loki i przyjazną twarz o delikatnym wyrazie. Pani z prawej, w swoim cętkowanym futrze i kapturze chroniącym jej twarz przed mrozem świata zewnętrznego, sprawiała wrażenie damy ceniącej sobie przepych i ekstrawagancje. Jej twarz pozostawała poza zasięgiem mojego wzroku. Chciałam zobaczyć tę twarz. Kultura nakazywała mi jednak opanować wytworzone ze znudzenia wścibstwo i z zaciekawieniem zapatrzeć się w przestrzeń. Nietrudno było jednak dostrzec, że moje sąsiadki są do siebie zupełnie nie podobne. Panie jak swoje wzajemne antonimy, usadowiły się dla przeciwwagi po obu stronach ławki, zamykając mnie w środku.
Dama w futrze była niespokojna. Pomysł oczekiwania na upragniony autobus w milczeniu prawdopodobnie wydawał się jej absurdalny. Dla niektórych milczenie nie ma nic wspólnego ze złotem. No cóż.
Siedzenie na przystanku w środku grudnia nie jest najprzyjemniejszym sposobem na spędzanie czasu. Pora dnia spod znaku mrozu i milowych minut. Autobus staje się wtedy symbolem wszelkiego dobra, lecz chociaż jest coraz bliżej i bliżej to nigdy nie na miejscu. Dla zakapturzonej ten nieprzyjemny proces jest jednak czymś więcej. Czymś na kształt spotkania towarzyskiego. Jak widać lubi zostać wysłuchana, nawet kiedy nie ma nic szczególnego do powiedzenia. Futro ma. Ciepło jej. To i pogadać by chciała. Desperacko zagadywała, więc panią po przeciwnej stronie ławki oraz po przeciwnej stronie w każdym innym dostrzegalnym aspekcie.
Mówiła o świętach i wiążących się z nimi przygotowaniach. Nic dziwnego, że do rozpoczęcia tej wymuszonej rozmowy posłużyła się tematem, który cieszył się popularnością mniej więcej już od listopada.
-wie pani co? Te święta to mnie kiedyś wykończą. Okna mam jeszcze nie pomyte. Pani umyła? Ja to na nic nie mam czasu. I jeszcze ta pogoda. Ni to śnieg, ni to deszcz. Nieprzyjemnie. A tak naprawdę to uważam, że w tym wieku to człowiek nie powinien już całej tej wigilii przygotowywać. To dzieci starą matkę powinny zaprosić. A nie. Ja się męczę. A synowie moi to nie pomyślą nic. A te synowe moje, boże broń, nie życzę takich nikomu. Wszystko na mojej głowie. Ale wie pani co, ja to się ostatnio zbuntowałam i powiedziałam, że nie zrobię wigilii. Nie zrobię. Oni mnie powinni zaprosić. Nie wiem co to jest za zwyczaj, że babka zawsze musi.
Druga z nich cierpliwe słuchała monologu, zręcznie wplatając uśmiechy i zdawkowe odpowiedzi, kiedy wymagała tego od niej sytuacja. Po pewnym czasie zaskoczyła nas obie jedną z dłuższych wypowiedzi:
-Oj, ja to zawsze do wnusi na wigilie chodziłam-mówiła powoli i spokojnie- ale wnuczka umarła to teraz moja córka robi.
Powiedziała to niespodziewanie, a jej słowa były niemal zupełnie pozbawione swojego ciężaru.
Nie mówiłam nic, no bo co tu mówić.
Przytłoczył mnie i zadziwił niezobowiązujący charakter tej pogawędki. Rozmowa kręciła się wokół mycia okien i świątecznych potraw, z przerwami na zwyczajowe narzekanie i krytykę wybranych osób i zjawisk, by nagle, ot tak zatrzymać się na śmierci. Taka łatwość mówienia wydawała się nierealna. Najbardziej jednak zdumiewa to, że poczucie straty stało się dla tych pań zjawiskiem tak powszechnym, że nie czują się już zobowiązane do wzajemnego współczucia. Wiedzą, że jest bezcelowe. Rozmawiają dalej.
-O tak, wie pani, najlepiej to jest mieć córki. Córka to zawsze pomoże, wesprze. A taki syn? Znajdzie sobie jakąś lafiryndę i o matce zapomni, jak już odchowany. I żeby to jeszcze była jakaś porządna dziewucha. A gdzie tam – futrzasta kontynuowała swoja opowieść.
W miarę zbliżającej się godziny przyjazdu autobusu, na przystanku zbierało się co raz więcej równolatek moich towarzyszek.
-Dwóch synów mam i dwie synowe. I żadnego pożytku z nich. W tamte święta się zbuntowałam i mówię: nie zrobię wigilii u siebie. Zbuntowałam się i mówię: nie zrobię. I wyobraża sobie pani. Nie wiem czy jedna myślała, ze ta druga mnie zaprosi, a druga myślała, że tamta. Nie wiem. Wyszło tak, że w zeszłym roku sama wigilie spędziłam. Żadna mnie nie zaprosiła. Ani syn żaden nie zadzwonił, nie zapytał. Taką wigilie miałam. Tylko sobie tabletki nasenne wzięłam, coby długo nie płakać i poszłam spać.
Nie jestem pewna czy powiedziała to wszystko, bo poczuła się ośmielona poprzez wcześniejsze wyznanie swojej rozmówczyni i nabrała ochotę na zwierzenia, czy też po prostu chciała się jej zrewanżować w niekończącym się ludzkim konkursie o to kto ma w życiu gorzej. Nie wiem.
Niemniej jednak była to smutna historia. Znowu.
Dokładnie zapadła mi w pamięć.
Kobieta miała ciężki charakter, była przemądrzała i cyniczna, ale jednak w pewien sposób budziła sympatię. Wiele z jej zgorzknienia wynikało przecież z tej samej samotności, która zmuszała ją do wypowiadania tych wszystkich słów.
Siedząc obok niej czułam, że nie zasłużyła sobie na to porzucenie. Może też trochę się przeraziłam tym wszystkim co usłyszałam. Chyba każdy musi się tej smutnej historii nabawić, a te panie po prostu poznały już swoje.
Nie mówiłam nic, no bo co tu mówić.
Pani z przeciwnej strony skomentowała to wszystko w nieznaczący sposób, wyrażając bliżej nieokreślone uczucia. Oczywiście nie była nieuprzejma, ale rozmowa wyraźnie stawała się coraz bardziej dla niej uciążliwa. Rozglądała się na boki.
Ku jej radości na przystanku nagle, jakby zesłana z niebios, czy z jakiegoś innego miejsca zjawiła się pani Krysia. Rzeczona pani Krysia niewątpliwie cieszyła się większą sympatią pani starszej, niż pani w futrze. Natychmiast rozpoczęły ożywioną rozmowę, zostawiając tę ostatnią na pastwę milczenia.
Moja sąsiadka została brutalnie porzucona. Pośpieszne odejście tamtej było tak dotkliwie niedyskretne, że sama poczułam się zdradzona. O ile mi zrobiło się nieprzyjemnie, to koleżanka z prawej była wyraźnie zdruzgotana zaistniałą sytuacją. Powietrze zastygło w tłumionej potrzebie wypowiadania słów, która napierała na mnie z jej strony. Słowa musiały się wylać i wylały się, obierając sobie za cel najsłabsze ogniwo wśród przystankowego tłumu. Naprawdę bardzo lubię słuchać rozmów na przystanku, prawie tak bardzo jak nie lubię brać w nich udziału. To była jednak tylko kwestia czasu. Kobieta w futrze, która wciąż pozostawała dla mnie tylko futrem, zwróciła ku mnie spojrzenie, delikatnie wychylając się spod kaptura. Kolce włosów koloru krwistej czerwieni opadały na jej kwadratopodobną buzię. Kontur twarzy utrzymywały zamieszkujące w niej zmarszczki. Były to zmarszczki całkiem niezwykłe. Czarne niteczki splatały się na czole i policzkach tworząc przypadkowe wzory i szlaczki. Osadzone głęboko w skórze przybrały kolor tej szczególnej tajemniczej i nieprzeniknionej czerni. Miały swoje osobliwe piękno. Dodawały twarzy wyrazu, na którego brak kobieta zdawała się cierpieć w młodości.
Nie ukrywam, że wygląd tejże twarzy ciekawił mnie od początku. Pochłonięta obserwacją zgubiłam sens szeregu wyrazów, który powędrował już w moim kierunku. Blady uśmiech skierowany do niej w rekompensacie za brak odpowiedzi nie zniechęcił jej. Palące w gardło pragnienie mówienia zdawało się wciąż jej doskwierać. Postanowiłam więc okazać osamotnionej wiedźmie serdeczność. Następnym z uśmiechów pozwoliłam jej na kontynuacje monologu, zakładając tym samym cichą koalicje przeciwko platynowej zdrajczyni, która nas opuściła.
Komentowała przede wszystkim moje ubranie, które, jak można się było spodziewać było jej zdaniem nieodpowiednie na grudniową pogodę. Zapewniłam ją, że nie marznę, co nie było do końca prawdą. Ostatecznie zdecydowałam się oddać jej pełen autorytet w kwestii odpowiedniego doboru odzieży wierzchniej. Jedno spojrzenie na jej cętkowane futro, bez względu na to czy było prawdziwe, czy syntetyczne, wystarczało, by stwierdzić, że jest ona niekwestionowaną ekspertką na tym polu.
Przez ostatnie pięć minut mówiła jeszcze o globalnym ocieleniu i komplementowała moje buty. Na pożegnanie zdążyła jeszcze szybko podsumować naszą krótką znajomość:
-Lubię panią. Lubię brunetki. Sama byłam brunetką zanim osiwiałam. Blondynek nie znoszę– powiedziała po prostu.
Synowe przypuszczalnie brunetkami nie były.
-Siwych też nie lubię. Ohyda. Dlatego farbuje, żeby jakoś wyglądać – dorzuciła tę niedyskretną uwagę na temat siwych włosów zdrajczyni.
Wsiadłam do autobusu, czując się nadspodziewanie zadowolona z faktu, że dziwna pani polubiła mnie ten swój kąśliwy sposób z radością po raz kolejny dyskryminując blondynki. Mam nadzieję, że w tym roku miała dobre święta. No przynajmniej lepsze, niż ostatnio.
1 note
·
View note
Text
🌸
weź sobie coś z mojego pokoju przechadzam się pielęgnując wrażenie że mam jakieś miłe rzeczy do rozdania
1 note
·
View note
Text
piękno
i nie wiem jak długo jeszcze piękno będzie w stanie mnie ustaysfakcjonować kolejny bóg próbuje upchnąć nas w świecie tęsknię do ciała a ciało na mnie wciąż prywatne upajam się niedostatkiem mamiona obrazami o cudzej twarzy troszczę się o kobietę bliskiego już jutra wielkie słowo moja tęsknota ta kobieta wszystkie od niej zaporzyczenia zwrócę dążąc do niej z dala ode mnie
2 notes
·
View notes
Text
to twojerzeczy
nie ciskaj bliskością na ślepo a przestrzeń zachowaj na czarną godzinę lasy kwitnące w przełyku wszystko tylko ciągle słychać poczuję się trochę głośniej jeśli słowa nie błysną tak oczywiście nie wiem na co komu ta dojrzałość w moich oczach jest jasno za ciemnymi tęczówkami zobaczę coś tylko czasem możesz już błyszczeć z dumy ale nie przenoś jeszcze do mnie swoich rzeczy
8 notes
·
View notes
Text
*
nie wyjawiasz prawdy nawet dla samej siebie mroczysz chowasz się pod welonem zanim pójdziesz do piachu pozuj dla mnie na ślepo szukam cię aż znikną po tobie ślady sztuczny rak który razem tworzymy splatając ręce w oślepiającym słońcu możemy jedynie odbijać się od siebie
nie wychodzisz na zewnątrz z niczym ponad to co nam wystrczało do picia herbaty co jeśli jestem ślepcem z bujną wyobraźnią
1 note
·
View note
Photo
40K notes
·
View notes
Text
zielony
inteligencja majaczy ci między oczyma proste natchnienie dostępne dla każdego święta słabość brodzisz bosymi stopami w wilgotnej ziemi nie poznaliśmy się jeszcze i nie poznamy w swojej kręconej głowie utopisz mnie w gnijącym stwaie ja ostatecznie opuszczona wdycham wodorosty centymetr od ciebie was na końcu wszechświata dziele niedopowiedzenia na raz po raz mniejsze strzępki pragnę poczuć się jak kolor zielony także ostatecznie podzielony
1 note
·
View note
Text
odlegle
zapominasz przyszłości kiedy po nią sięgasz zachłanną dłonią jak dziecko w warkoczach wszyscy tracimy pamięć domek z gwoździ i poduszek spacerujemy ubezpieczeni długo to trwało przeciągamy się na podłodze kąt bok kąt jak najlepiej dopasowane ręce do myśli równolegle
2 notes
·
View notes
Text
*
tysiąc krzeseł wciąż tylko leżysz na podłodze
nie znasz już melodii którą stworzył ktoś obcy kogo miałam okazję poznać przychodzę po czasie obcy dla nas obojga to było dużo wcześniej kiedy wszystko było bliskie i miało szorstką fakturę zanim posypały się szklane oczy a obraz oddalił
na poddaszu znajdziesz tylko prawdę a kartony będą patrzeć postaraj sie nie wstawać
0 notes
Text
*
wszystko już zastygło wystawione twarzą do wiatru wypada przez balkon i z świstem i przed ciszą wraca dysząc nie zamierzam stanąć murem w którejś z przeszłości chodząc tyłem zostaje niesmak po wspomnieniu na języku bez właściciela niech więc tak będzie pod pościelą odlew z betonu
2 notes
·
View notes
Text
już zdążyłaś
zmieniasz pościel i golisz nogi wiem już ze kłamałaś mówiąc o braku nadzieji wciąż wyglądasz straty w mojej twarzy zdążyłaś już zrobić czego nie chcesz nie masz świadomości że szukasz po omacku być może chciałabym cie przywrócić ale to jesst poza moją kontrolą masz pewną siłę którą teraz sprzedajesz za ogień w brzuchu i puste oczy chciałam uczyć się z tobą świata ty nigdy się nie nauczysz odwracam wzrok kiedy dotyka cię świat teraz widzę zbyt wyraźnie to nie pedofilia uniosłaś spódnicę i rozchyliłaś blade nogi widzę twoje ciało jak powoli gasnie myślałam ze moze masz coś do ukrycia nie widywałaś słońca ale ty jesteś krystaliczna już się nie ukryjesz cóż mogę zrobić jestem tylko człowiekiem swoich czasów żadne z nas nie lubi być pytane
1 note
·
View note
Text
żywym ogniem
płoniesz tuż przed moim nosem a nie jest mi nawet ciepło już od dawna wiem że ten ogień jest twój na własność ze mną tylko czasem można przygasnąć ty przecież zawsze w końcu się parzysz widziałam już dość zwęglonej skóry ale kto wie może tobie także jest zimno kiedy tak żywym ogniem płoniesz mam tylko nadzieję że nigdy nie posypiesz się popiołem bo ja jednak nie lubię gorąca
5 notes
·
View notes
Text
co szczere tylko milczy
okłamujesz swoje słowa by posłać je w urok nie szukaj mnie w labiryntach z pięknych słów proszę o ciche westchnienie drobną szczerość w oczach prosta myśl nieraniona zaplanowaniem tak do mnie mów
nie bądź naiwny naprędce tworzone wyznanie miłości które nikomu nie jest potrzebne do tego o co prosisz chcesz zatruć to prawdziwe co milczy jesteśmy dzisiaj bez znaczenia słuchaj nic tutaj nie ma wstydzi się szczerość w oczach
1 note
·
View note
Text
półmrok
zbudziłeś coś w głębokim śnie gdzie przywiódł cię świt masz coś nieznanego co właśnie odnajdujesz każdym ślepym krokiem bo niewiele możesz zobaczyć z tego choć ty zawsze z mrokiem idziesz pod rękę dzisaj półmrok cię nęka zaczątek światła się wkrada nie wiesz czego jasne plamki na twoim ramieniu kurz mieni ci się słońcem jesteś nieświadomy że przestałeś być tym którego nie potrzebujesz jesteś już tylko w półmroku
0 notes
Text
zabierz
nie słuchaj mnie nie tego co mówię krzyknij uderz pomyliłam się pomyliłam i nie widzę błędu krzyknij uderz z tego miejca zabierz mnie niech to wybuchnie zniknie co pozostanie zabierz
1 note
·
View note