jasminekosskovsky
jasminekosskovsky
jasmine kosskovsky
32 posts
Don't wanna be here? Send us removal request.
jasminekosskovsky · 22 days ago
Text
Hello!
Witam na jasminekosskovsky!
W zakładce masterpost znajdziesz moje opowiadania.
Aby łatwiej było ci nawigować, kilka zasad:
Rozdziały są w wersji oryginalnej.
Zachowana jest data premiery.
Każde opowiadanie ma osobne statystki.
Dodatkowe uwagi:
Seria XIXVAI: REVISITED nie zawiera nowych wersji: Orphic, Swan Song, Veil of Shadows oraz Test Drive.
Seria XIXVAI: REVISITED nie zawiera żadnych informacji na temat: The Untitled Story Based On My Dream With Lucifer, The Untitled Story Based On "Supernatural" oraz The Untitled Story For My Friend.
Do serii XIXVAI: REVISITED nie kwalifikuje się nowy projekt First Light oraz planowany sequel.
Miłego czytania! 🖤
0 notes
jasminekosskovsky · 3 years ago
Text
12: [untitled] (veil of shadows)
UWAGA: Ten rozdział nie ma tytułu i nie był oficjalnie opublikowany.
Venice trzasnęła drzwiami samochodu i wbiegła do środka placówki, nie zważając na pracowników. Rzuciła ciche cześć do Mike’a i ruszyła prosto do pomieszczenia socjalnego. Zamieniła kurtkę jeansową na biały fartuch z imienną plakietką. Naszykowała leki do ponumerowanych kubeczków i ustawiła na wózku. Rozpiskę wsunęła do kieszeni spodni i rozpoczęła obchód. Nie patrząc na ciemność panującą w korytarzu, kontynuowała roznoszenie lekarstw. Otworzyła drzwi sali oznaczonej numerem czterdzieści cztery i postawiła kubeczek na podłodze. Evan zablokował drzwi, stawiając stopę przy futrynie. Venice spojrzała prosto w jego ciemne oczy.
- Musimy pogadać. - powiedział stanowczo.
- Czemu wysyłasz mi te dziwne wiadomości? - zapytała wprost, krzyżując ręce na klatce piersiowej - To już nie jest zabawne. Śledzisz mnie.
- Co? - zmarszczył brwi i patrzył na Venice - Jakie wiadomości?
- Powinnaś była wcześniej zamknąć to okno. W sumie śmiesznie, bo nigdy nie dostałam chociażby jednego smsa w twojej obecności, nieważne czy w dzień, czy w nocy. Sukienka? Czat grupowy z koleżankami? Śledzisz mnie. - syknęła przez zaciśnięte zęby - Czego ty ode mnie chcesz, co?
Evan szerzej otworzył oczy.
- Ja nie wysyłam ci wiadomości. Kurwa, nawet telefonu nie mam, bo mi skonfiskowali.
- Oszukiwać to nie mnie, a ja. Nie jesteś pierwszym, który przemyciłby telefon.
- Przeszukaj mnie i salę, a nic nie znajdziesz. Nie mam telefonu. - syknął - Zastanów się. Poza tym, nie mam nawet jak cię stalkować, Venice. Czy ty w ogóle siebie słyszysz? Siedzę zamknięty w psychiatryku, nie mogę wyjść na dwór bez ochrony.
Venice stawiała na swoim. Nie mogła pozwolić Evanowi wygrać. Wyjęła telefon z kieszeni i pokazała mu monolog nadawcy. Evan wyjrzał na korytarz i rozejrzał się w obie strony. Ciemna postać schowała się za ścianą.
- A te kroki…? Słyszałaś je. Wspominałaś o włamaniu.
- Dostaję te wiadomości mniej więcej od czasu naszej pierwszej rozmowy, kiedy zgodziłam się tobie pomóc.
Evan posłał Venice spojrzenie mówiące właśnie.
- Nie wiem, dobra? Nie wiem. Muszę iść. - zamknęła drzwi sali i ruszyła dalej.
Zatrzymała się przy następnej sali, otworzyła drzwi i postawiła kubeczek z lekami. Trzymając dłoń na klamce, wyprostowała plecy i obejrzała się przez ramię. Kroki stawały się coraz głośniejsze. Zamarła w bezruchu. Spojrzała na okienko w drzwiach sali Evana, dostrzegając jego twarz. Wpatrywał się w sparaliżowaną Venice.
Wiedziała, że ochroniarze są, mają powód do pracowania w placówce, ale nie potrafiła wydobyć z siebie dźwięku.
Ciemna postać wyłoniła się z mroku, powoli zmierzając ku niej. Venice ruszyła się nieznacznie, zdobywając się jedynie na zamknięcie drzwi do sali pacjenta. Wewnętrzną stroną dłoni potarła materiał jeansów. Cofnęła się o dwa kroki. Wysoki mężczyzna zmniejszył dystans między nimi. To był odpowiedni moment na ucieczkę, o czym Venice doskonale wiedziała. Rzuciła się do biegu.
Evan przyłożył dłonie do drzwi, obserwując pielęgniarkę. Złapał i szarpnął za klamkę. Przymknął oczy. Drzwi uchyliły się. Otworzył je szerzej i wyjrzał na korytarz. Mężczyzna cofnął się w mrok. Venice stała w oświetlonej części korytarza, która łączy się z głównym. Evan zmrużył oczy. Venice cofnęła się o krok i odwróciła głowę w lewą stronę.
- Ochrona! - krzyknęła.
Evan pokiwał głową na nie.
Venice spojrzała na niego.
- Przepraszam. - wyszeptała, a oczy zaszły jej łzami.
Dwóch ochroniarzy zabrało Evana do jego sali, zostawiając Venice samą. Po rozejrzeniu się, była pewna, że tajemniczy mężczyzna uciekł. Trzeci ochroniarz o imieniu Spencer podszedł do niej.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
- Tak.
- Tylko pacjent pani uciekł?
- Tak. Nie zamknęłam drzwi.
- Odprowadzę panią.
- Nie. - pokręciła głową - Muszę dokończyć obchód.
- W takim razie pójdę z panią.
Przytaknęła twierdząco i zmierzyła do sali o numerze czterdzieści pięć. Spencer szedł tuż obok niej, więc nie miała powodu do obaw. Tajemniczy mężczyzna nie wybiegnie nagle, widząc ochronę. Zacisnęła usta w linijkę i popchnęła wózek z lekami dalej, roznosząc kubeczki według rozpiski.
Evan stał przy okienku i obserwował Venice, chociaż nie miał możliwości odezwania się, na pewno nie w towarzystwie Spencera. Jedyne, co mógł zrobić było siedzenie na łóżku lub sen, lecz nie mógł tego zrobić przez wydarzenie sprzed zaledwie trzech minut. Musiał dowiedzieć się więcej.
*****
Zacisnął dłonie na prześcieradle i wlepił wzrok w ścianę, a następnie przymknął oczy. Pokręcił głową i spojrzał na drzwi, jednak nadal pozostawały zamknięte. Mimo że od incydentu minęło zaledwie kilka godzin, nienawidził niepewności. Musiał porozmawiać z Venice, chociaż wiedział, że nie ma na to najmniejszej szansy, dopiero na jej następnej zmianie.
Kiedy przemierzał korytarz w stronę stołówki, zauważył wychodzącą Venice. Podbiegł do niej i już chciał położyć dłoń na jej ramieniu, kiedy kobieta odwróciła się, a on cofnął rękę.
- Wszystko w porządku? - zapytała, nie tracąc go z oczu.
- Tak.
- To dobrze. Porozmawiamy jutro. - dodała ciszej i wyszła z placówki.
Evan odprowadził Venice wzrokiem, a następnie skierował się do stołówki. Rosalie siedziała przy wolnym stoliku i zawzięcie dyskutowała z lekarzem, którego niezbyt dobrze znał. Dosiadł się do dwójki innych pacjentów i przetarł twarz dłońmi. Krótka rozmowa z Venice nie zaspokoiła jego ciekawości, a wręcz przeciwnie, miał jeszcze więcej pytań. Czy uratowanie dziewczyny przed nieznanym mężczyzną zmieni coś w ich układzie i będzie chciała nadal współpracować? Musiał dowiedzieć się więcej, ale miał rację, teraz nie było szansy na rozmowę o nocnym zajściu, dopiero podczas jej następnego dyżuru.
0 notes
jasminekosskovsky · 3 years ago
Text
11: little poor me (veil of shadows)
Rosalie wbiegła do stołówki i dosiadła się do stolika, przy którym siedział lekarz. Pacjenci zajmowali wolne miejsca, szurając tackami po blatach stołów. Niektórzy nie byli zainteresowani jedzeniem, a rozmowami, zwłaszcza w swojej grupie znajomych, o ile można było ich tak nazwać. Z reguły byli to pacjenci z identyczną lub podobną chorobą. Takie widoki sprawiały uśmiech na twarzy Venice. Niewinne rozmowy depresantów o książkach lub muzyce dawały jej więcej satysfakcji niż wypłata.
Bawiła się foliowym wieczkiem od jogurtu i wpatrywała się w takowe grupki, kiedy dźwięk przesuwanej tacki obił jej się o uszy. Odwróciła głowę w stronę źródła, a oczy padły na znanego jej schizofrenika, który odbywał leczenie przed więzieniem.
- Venice, musimy porozmawiać. Nie możesz mnie tak zbywać. - usiadł obok pielęgniarki.
- Nie. - odparła, przenosząc wzrok z jego zmęczonej twarzy na kubek kawy.
- Tak. - Evan upierał się przy swoim - Venice, proszę.
Odwróciła się przodem do niego i zmarszczyła brwi.
- Posłuchaj mnie uważnie, Evan. Nie mamy o czym rozmawiać, to po pierwsze. Po drugie nie powiedziałeś mi o czymś takim jak ta sprawa? Gdybym wiedziała wcześniej, nie pomogłabym ci w ogóle. Nadal zostanę przy swoim. Moja pomoc już się skończyła.
Westchnął i przetarł czoło dłonią.
- Nie powiedziałem ci, bo nie pomogłabyś mi.
- Naprawdę myślałeś, że zatajając prawdę przede mną, sprawisz, że będę bardziej chętna do pomocy?
Evan przewrócił oczami i zacisnął usta w linię.
- Może jednak masz powód, aby tu zostać, ewidentnie coś jest z tobą nie tak. Evan, ty serio nic nie rozumiesz. Nasza współpraca się skończyła, jeśli w ogóle istniała. Zainteresowałam się twoi przypadkiem, bo jako jedyny nalegałeś. Pracuję tu zaledwie trzy miesiące, ale widziałam pewne rzeczy, o których bym nie śniła, ale czegoś takiego nigdy się nie spodziewałam.
- Przepraszam, Venice, naprawdę przepraszam. Nie wiedziałem, że ta sprawa jest aż tak ważna.
- Powinieneś jeść, bo jeszcze zostaniesz na dłużej przez zaburzenia odżywiania, a chyba nie chcesz przeoczyć więzienia.
- O tym mówię. - zniżył głos - To nie ja zamordowałem dwie osoby. Pierwszy raz w życiu jestem w Pensylwanii. Mówiłem ci, nic mnie nie łączy z Filadelfią, dlatego potrzebuję twojej pomocy. Jako jedyna mnie nie zbyłaś, a przynajmniej nie od razu. Tylko tobie ufam.
Venice przeczesała nerwowo włosy palcami i powiodła wzrokiem po pacjentach i personelu medycznym. Wzrok Evana wiercił dziurę w jej duszy.
Zastukała paznokciami o blat stolika.
- Nie sądzę, aby to był dobry układ. Jak już wspomniałam, nasza współpraca się skończyła. Najwyższa pora, abyś zaakceptował rzeczywistość i zmierzył się z własnymi lękami.
Wypiła dwa ostatnie łyki kawy i wstała, odnosząc kubek w odpowiednie miejsce. Evan wstał i stanął tuż przed nią.
- Przemyśl to, proszę. Tylko tobie ufam i tylko ty jesteś w stanie mi pomóc.
Kyle wszedł między Venice i Evana, lustrując ich wzrokiem.
- Czy pacjent pani przeszkadza? - zapytał melodyjnym głosem.
- Nie. - odparła, kręcąc głową - Po prostu potrzebuje kogoś do rozmowy.
Ochroniarz przytaknął i odsunął się, ostatecznie wracając na swoje stanowisko.
Venice spojrzała na Evana, po czym wyszła ze stołówki, zostawiając go samego.
Nie było następnej szansy, w zasadzie miał jedną jedyną, którą zmarnował, chociaż to nie była tylko jego wina. Z drugiej strony mógł coś powiedzieć o czekającym go wyroku, czego nie zrobił, a Venice nie dowiedziała się o nim od nawet innego pracownika lub członka zarządu placówki, więc mogła to wypominać zarówno Evanowi, jak i personelowi. Gdyby nie poszukiwanie prawdy, nie miałaby pojęcia o zajściu.
W pokoju socjalnym panowała cisza i spokój, pomimo dziennej zmiany. To było jedno z miejsc, do których pacjenci nie mieli wstępu. Venice siedziała na krześle i piła herbatę, kiedy przypomniała sobie o przykuwającym uwagę nagłówku.
NIE MOŻESZ TEGO PRZEGAPIĆ.
Mogę. - syknęła przez zaciśnięte zęby, chociaż żaden dźwięk nie wyszedł z jej ust.
Stuknęła ikonkę przeglądarki i jej oczom ukazało się przychodzące powiadomienie o nowej wiadomości. Otworzył się monolog z NIEZNANY.
Prawda boli? Pewnie, że tak. Ale spójrz na to inaczej…
Zmarszczyła brwi, wpatrując się w treść wiadomości, a raczej kolejnej części monologu nadawcy. Tak, jak poprzednie zbywała, tak tej nie mogła. W słowach coś nie pasowało, ale jeszcze nie wiedziała co dokładnie. Skąd nadawca mógłby wiedzieć… Otworzyła oczy szeroko, przez co przypominały monety pięciozłotowe.
Okno i sukienka, do czego dochodził czat grupowy. To nie były zwykłe wiadomości. Czaiło się w nich coś mrocznego i tajemniczego.
Rozejrzała się dookoła siebie, nie napotykając żywej istoty. Natychmiast wyjrzała przez okno i dojrzała dwóch pracowników, ochroniarza i jednego pacjenta idących przez niewielki ogródek połączony z tarasem. Nic nadzwyczajnego.
Pewne imię rozbrzmiało w jej głowie.
Nie miała pewności, czy to, aby na pewno on. Nie miał dostępu do telefonu… Chyba, że udało mu się przemycić albo ktoś inny mu dał.
0 notes
jasminekosskovsky · 3 years ago
Text
10: walk through the fire (veil of shadows)
Deszczowa pogoda potrafiła przeszkodzić mieszkańcom w realizacji planów. Przechodnie biegali z parasolami, aby tylko zdążyć do samochodu lub komunikację miejską. Venice to nie dotyczyło. Szła powoli ze spuszczoną głową. Jej sylwetkę oświetlały jedynie uliczne lampy. Schowała dłonie do kieszeni kurtki i pogłośniła muzykę w słuchawkach.
Czy ją okłamał? Bardziej zataił część prawdy, co nie zmieniało postaci rzeczy, że czuła się oszukana. Nie miała pojęcia, że to był powód, dlaczego tam się znalazł. Nikt nie miał pojęcia.
Dożywotni wyrok pozbawienia wolności, szpital psychiatryczny ze względu na jakieś problemy. Schizofrenia? Zdecydowanie. Z niewiadomego powodu wybrał ją, aby szukała w internecie. Nie wiedziała, czemu akurat ona. Mógł powiedzieć Rosalie, Julii, Anastasii czy Agnes, ale nie, do niej przyszedł. Artykuł namieszał w jej głowie akurat w momencie, kiedy zaczynała wierzyć, że znalazł się w placówce w wyniku błędu. Rzeczywistość okazała się być bardziej przerażająca. Zamordował dwie osoby. Nieprzyjemne uczucie wróciło.
Stanęła w miejscu. Uniosła głowę. Światło padało na jej twarz. Zmarszczyła brwi.
Jedno powiem ci na pewno: tym razem to mi coś się stanie.
Czy ją czeka podobny los? Też padnie ofiarą zabójcy? Wyjęła słuchawki z uszu i rozejrzała się dookoła.
Jedno wiedziała na pewno, skończyła amatorskie śledztwo.
Przekroczyła bramę prowadzącą do kamienicy, a następnie weszła do środka. Otworzywszy drzwi, zrzuciła z siebie mokre ubranie i wskoczyła pod prysznic. Gorąca woda rozgrzewała spięte mięśnie, a przy okazji mogła rozmyślać nad artykułem i całą sytuacją.
Pół godziny później stanęła w salonie opatulona puszystym szlafrokiem, a w dłoni trzymała kubek herbaty.
Zbliżała się pora wyjazdu z domu do pracy, czego nie chciała, mimo że lubiła posadę pielęgniarki. Gdyby nie chciała nią zostać, nie wysyłałaby CV do tej placówki, a pani Viceroy nie zatrudniłaby jej. Venice miała świadomość możliwej zmiany pracy w przyszłości, już po ukończeniu studiów. Najbardziej mierzyła w szpitale, lecz nie psychiatryczne. Na razie musiała poradzić sobie w obecnym miejscu.
Venice przekroczyła próg i weszła do środka, mijając stanowisko ochroniarza. Tego dnia Mike był nieobecny, więc przy drzwiach siedział Kyle. Marzyła o kubku gorącej kawy. W pokoju socjalnym przebierała się Rosalie.
- Hej. - rzuciła niemrawo, wieszając kurtkę na wolny haczyk.
Rosalie zapięła fartuch i podniosła głowę.
- Witam. Widzę, że wróciłaś do starych nawyków. Jest równa piąta. - zaśmiała się.
- Budzik mi nie zadzwonił i obudziłam się za późno, jeszcze trafiłam na jakiś wypadek.
- O, co się stało?
Venice westchnęła.
- Nie wiem, szczerze mówiąc. Były dwa samochody, jeden leżał na poboczu, była też policja.
Podeszła do blatu i włączyła czajnik. Z szafki wyjęła kubek, do którego wsypała trzy łyżeczki kawy i cukier.
- Ślisko jest, to wiesz, wypadki. - słusznie zauważyła starsza koleżanka.
- Na pewno. Sama nie wyhamowałam na czas.
- W ogóle mam świetne wieści. Mama Julii była szpitalu niedawno, o co sama mnie pytałaś. - młodsza przytaknęła, doskonale pamiętając rozmowę w kawiarnii - Wczoraj wróciła do domu. Julia będzie na nocnym dyżurze.
- Świetnie, naprawdę. Później napiszę do niej, bo teraz pewnie śpi.
- Pewnie. Mogłabyś zrobić mi herbatę? Ja muszę polecieć do doktora w jednej sprawie. Pacjentka źle reaguje na niektóre leki i nie wiem, co wpisać w dokumentach.
Venice wyjęła pudełko z torebkami herbaty, jak i ulubiony kubek swojej współpracowniczki.
- Dziękuję. - zgarnęła odpowiednią teczkę i wyleciała z pokoju.
Venice oparła się plecami o blat i przetarła czoło, a następnie westchnęła. Miała sobie za złe uwierzenie w historyjkę o niewinności Evana. Miała sobie za złe, że chciała mu pomóc, jednocześnie wiedząc, że on tylko tak mówił, jakby to była gra. Wzięła telefon do ręki, odblokowała ekran i stuknęła w ostatnie odwiedzane strony, chcąc raz jeszcze zobaczyć artykuł o wyroku. Czego spodziewała się po człowieku ze schizofrenią?
Odłożyła urządzenie na stolik i zalała oba kubki wrzątkiem, okazjonalnie mieszając napoje.
Na ekranie telefonu wyświetliła się reklama innego artykułu z tej samej strony. Chwytliwy nagłówek był opatrzony zdaniem NIE CHCESZ TEGO PRZEGAPIĆ. Chciała zamknąć okienko, lecz skusiła się na przeczytanie.
Wyrok sądu nieprawomocny? Są dowody przeciwko wyrokowi.
Zamrugała kilkukrotnie i kliknęła, aby dowiedzieć się więcej. Zanim rozpoczęła czytanie, do pokoju wróciła Rosalie, ale bez teczki pacjentki.
- Pytanie za milion. Pójdziesz na obchód za mnie? Doszukujemy się przyczyny złego reagowania na leki u pacjentki i nie będę mogła iść sama.
- Mogę iść. - odparła Venice, chociaż chęci do pracy wzięły urlop od istnienia.
Wcześniej była bardziej chętna do obejścia sal, głównie ze względu na krótką rozmowę z Evanem. Po ostatniej sytuacji, chęć spadła do zera, a co za tym idzie — nie chciała z nim zamieniać nawet jednego słowa. Tym razem nie miała wyboru.
- Świetnie.
Rosalie wręczyła nową rozpiskę leków i ich dawek.
- Nastąpiły pewne zmiany u kilku pacjentów. - wyjaśniła pokrótce - Wiszę ci przysługę.
- Oj tam, nie ma sprawy.
Venice przeczytała zapiski na kartce i ułożyła kubeczki na wózeczku.
Evan leżał na łóżku i podrzucał piłeczkę do góry, ponownie ją łapiąc. Zupełnie jak poprzednio słyszał kroki w korytarzu, jednak było ich za dużo, aby to była ta sama osoba.
Myślami wrócił do poprzedniego dnia, kiedy Venice podsunęła mu artykuł o jego wyroku. Cokolwiek powie, ona mu nie uwierzy, dlatego nie wspomniał o tym szczególe. Ba, w ogóle nie odezwie się do niego.
Piłeczka spadła na podłogę i poturlała się pod łóżko. Westchnął jedynie i usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Wstał do pozycji siedzącej, chcąc odebrać kubeczek z lekami, aby dołożyć go do swojej pokaźnej kolekcji. Jedyne tabletki jakie brał były przeciwbólowe. Zerwał się na równe nogi, widząc Venice i podbiegł do drzwi.
- Venice, czekaj. - zawołał za nią, lecz nie zdążył.
Venice zamknęła drzwi zanim wystawił rękę.
Wyciągnął kartki z wydrukowanym artykułem i je podarł na możliwie najmniejsze kawałki, następnie rozsypał je po sali. Usiadł na łóżku i uderzył pięścią w poduszkę. Nie mógł pozwolić sobie na wybuch gniewu ze względu na miejsce i wtedy lekarze mieliby jeszcze jeden powód, dlaczego miałby zostać. Schował twarz w dłonie i krzyczał bezdźwięcznie.
0 notes
jasminekosskovsky · 3 years ago
Text
9: echoes (veil of shadows)
Venice biegała między wyspą kuchenną, tablicą korkową oraz stołem w dużym pokoju. Przepisała informacje z telefonu na małą karteczkę i przypięła do tablicy. Wsunęła dłonie do tylnych kieszeni jeansów, odeszła kilka kroków i spojrzała na cały zbiór. Była z siebie dumna, że udało jej się zrobić coś takiego. Ale to było za mało, żeby mogła dowieść popełniony błąd w dokumentach Evana. Potrzebowała czegoś więcej.
Usiadła na rozkładanej kanapie, otworzyła nową kartę w przeglądarce i wpisała szukaną frazę. Tym razem liczyła na trafienie w dziesiątkę.
Co Arizona ma wspólnego z Filadelfią?
Nacisnęła przycisk enter na klawiaturze i… Pierwszy wynik okazał się być sukcesem. Artykuł o interesującym nagłówku pochodził sprzed zaledwie dwóch tygodni, co zgadzałoby się z jego przyjęciem.
Poszukiwanego zabójcę policja znalazła w Arizonie.
- Zabójcę? - szepnęła sama do siebie.
Przewinęła reklamy i zjechała niżej, chcąc szczegóły.
Zabójca ukrywał się w stanie Arizona. Policjanci dostali anonimowe zgłoszenie, gdzie mógł się ukryć i gdzie był widziany. Został przetransportowany do Pensylwanii, gdzie dokonał zbrodni.
Zmarszczyła brwi.
Morderca, przedstawiony na zdjęciu, miał zamordować dwie osoby, jednego mężczyznę i jedną kobietę zaledwie rok wcześniej. Nie przyznał się do przedstawianych mu zarzutów, ostatecznie przegrywając sprawę. Sąd najwyższy dopilnował, by sprawiedliwości stało się zadość, oddając rodzinom ofiar szczęśliwe zakończenie. Sędzia Walter Coulson skazał Evana P. na dożywotnie pozbawienie wolności oraz niemożliwość odwołania się od wyroku. Ze względu na niemożność odsiedzenia wyroku, Evan P. trafi do placówki psychiatrycznej w Filadelfii, gdzie po skończeniu terapii, zostanie przewieziony do więzienia.
Nie potrafiła uwierzyć własnym oczom.
Zrozumiała, co oznaczał mrok w jego oczach. Ukrywał wyrok więzienny i bezczelnie prosił ją o pomoc.
Prychnęła i wydrukowała artykuł wraz ze zdjęciem. Evan stał na miejscu oskarżonego w kajdankach, a obrońca dłonią wskazywał prokuraturę. Dokumenty przypięła pinezką na środku tablicy.
Spojrzała na godzinę i energicznie rozpoczęła przygotowywania do pracy. Zarzuciła na siebie kurtkę, a do kieszeni schowała klucze od mieszkania. Do torebki wrzuciła drugi wydruk artykułu, telefon, małą butelkę picia oraz drożdżówkę, następnie wyszła. Zbiegła po schodach i wpadła na przednie siedzenie swojego samochodu. Nie rozmyślała nad prawdopodobnymi problemami z silnikiem, przekręciła klucz w stacyjce i z piskiem opon wyjechała z parkingu.
Przejeżdżając przez kolejne ulice, kurczowo zaciskała palce na kierownicy. Uderzyła dłonią w radio, aby tylko się wyłączyło.
Przed budynkiem placówki stał Mike z kubkiem kawy w dłoni. Rozmawiał z odjeżdżającym lekarzem.
Venice wypadła z auta, wzięła torebkę, skąd wyciągnęła paczkę papierosów i zapaliła jednego. Czuła przypływ adrenaliny. Musiała porozmawiać z Evanem na ten temat, nie ma możliwości, aby to zignorowała.
- Dzień dobry. - rzucił wesoło Mike.
- Jak tam praca? - nie dawała po sobie poznać wewnętrznych emocji.
- Dobrze, nic takiego się nie działo. Jeden z pacjentów uciekł z sali.
Venice otworzyła szerzej oczy. Na myśl przyszedł jej tylko jedno nazwisko.
Peters.
- Co? Kto uciekł?
- Lukas, ten z dwadzieścia dziewięć. Szybko go złapaliśmy i wrócił do sali.
Odetchnęła z ulgą.
Czyli nie Peters.
- Dobrze, uf, to bardzo dobrze.
Wyrzuciła filtr od papierosa do kosza.
- Życzę miłej pracy. - powiedział, kierując się do swojego samochodu.
Odkąd każdy pamiętał, Mike jeździł niebieskim garbusem, co zdecydowanie wyróżniało go z tłumu. Venice odprowadziła go wzrokiem i weszła do środka.
W pokoju socjalnym Anastasia zbierała się do wyjścia. Złożyła fartuch i spakowała do foliowej reklamówki, a następnie do torebki.
- Venice? Co ty tu robisz tak wcześnie przed zmianą?
Złamałam kilkanaście przepisów drogowych, między innymi za prędkość, trzy razy przejechałam na czerwonym świetle, więc jestem wcześniej.
- Wstałam, przyszykowałam się i jestem. Lukas wam w nocy uciekł, słyszałam.
- Tak, ale to była moja wina. Miałam obchód i nie domknęłam jego drzwi. Najwyraźniej nie spał i skorzystał z szansy.
- Rozumiem. Najważniejsze, że jest w sali.
Venice postawiła torebkę na stoliku, a kurtkę odwiesiła na wieszak. Ubrała się w fartuch i włączyła czajnik, chociaż kawy nie potrzebowała.
- Do zobaczenia później. - Anastasia wyszła, znacząc koniec nocnej zmiany.
Venice czekała na przerwę śniadaniową, kiedy pacjenci będą mogli wyjść. Wiedziała, że Evan sam do niej podejdzie, sam się dosiądzie, byleby pytać o to, co udało jej się znaleźć. Tym razem, odpowiedź znała doskonale.
Telefon zawibrował przez przychodzące powiadomienie o nieprzeczytanej wiadomości. Odblokowała ekran.
Myślałaś, że rozwiązywanie zagadek przyniesie ci szczęśliwe zakończenie, a pokonanie błędnego koła komfort i spokój. Nigdy tak się nie dzieje. Prawda zawsze zawodzi.
Oderwała wzrok od ekranu i odwróciła się.
- Pani Thompson? - zapytał wysoki mężczyzna.
- Tak, to ja. - odparła zaskoczona.
- Jestem Kyle Shepard, nowy ochroniarz. Przyszedłem się przywitać.
Niewiele później stołówka zaczęła zapełniać się przychodzącymi pacjentami, jak i personelem medycznym. Przerwa śniadaniowa służyła wszystkim, ale ochroniarze pilnowali pomieszczeń. Niektórzy pacjenci siedzieli sami, bywały niewielkie grupy, a jeszcze inni prowadzili żywe dyskusje w swoim kręgu szpitalnych znajomych. To samo dotyczyło lekarzy i pielęgniarki.
Venice siedziała obok doktora Craiga, który popijał kawę, zajadał pączka i sprawdzał dokumenty. Szybko zamknął teczkę, odniósł kubek w odpowiednie miejsce, papierową torebkę wyrzucił i wybiegł ze stołówki niczym przecinak.
Uniosła wzrok znad swojego kubka i ujrzała wchodzącego do pomieszczenia Evana. Kosmyk jasnych włosów opadł mu na czoło, kiedy odwrócił głowę w prawą stronę. Odgarnął go za ucho i minął kilka stolików. Venice wiodła wzrokiem po jego zmarszczonym czole. Rozglądał się jakby czegoś, lub kogoś, szukał. Zamrugał kilkukrotnie widząc jej niewinną posturę. Usiadł obok niej i uniósł kącik ust.
- Witam.
Venice nie odpowiedziała nic, jedynie podsunęła kilka kartek z wydrukowanym artykułem pod nos. Zostawiając niedopitą kawę, wstała i wyszła ze stołówki. Nie obejrzała się przez ramię.
Evan pochłonął nagłówek i zerwał się z krzesła, aby pobiec za nią. Ochroniarze zablokowali przejście poprzez wyciągnięcie rąk na boki. Mógł się poślizgnąć, ale ostatecznie utrzymał równowagę.
- V— Pani Thompson. - zawołał za nią, lecz Venice zniknęła z pola widzenia.
Obaj ochroniarze milczeli.
- Puśćcie mnie. Muszę porozmawiać z pielęgniarką.
Żadnej reakcji. Odsunął się od nich i usiadł na poprzednim miejscu. Rozglądał się po innych pacjentach.
*****
Mężczyzna objął towarzyszkę ramieniem. Wpatrywała się daleko przed siebie, lecz jej wzrok nie był skupiony na konkretnej rzeczy. Na czole widniała zmarszczka od zbyt długiego marszczenia skóry. Delikatnie dotknął jej policzka, aby zwrócić na siebie uwagę.
- Co się stało? - zapytał z akcentem.
Kobieta westchnęła.
- Nie wiem, szczerze mówiąc. Taki… dziwny dzień dzisiaj. A deszcz wcale nie pomaga.
- Rozumiem. To może pójdziemy się przejść, a później coś zjemy?
- Zmokniemy. Lepiej będzie jak posiedzimy w domu. Możemy coś obejrzeć.
Mocno przytulił ją do siebie i pocałował w czoło. Wtuliła twarz w jego czarną bluzę i przymknęła oczy.
- Zrobię herbatę, a ty możesz wybrać film.
0 notes
jasminekosskovsky · 3 years ago
Text
8: salvatore (veil of shadows)
Półmrok panujący w sali, jak i burza nie były pomocne. Evan leżał na zaskakująco wygodnym łóżku i podrzucał piłeczkę, ponownie łapiąc w dłoń. Każda noc wyglądała identycznie. Czas na ewentualne wyjścia mieli do dwudziestej drugiej, czym najczęściej zajmował się dzienny personel. A co w nocy? W nocy nic specjalnego nie działo się. Rozmowy pacjentów z samymi sobą nie były dla niego nowością. Przez wszystkie dnie spędzone w placówce zdążył się przyzwyczaić do dziwactw tam panujących. Zaledwie kilkanaście, a może kilkadziesiąt, minut wcześniej słyszał rozmowę pacjentki kilka sal wcześniej o tym, że jest czarodziejką i musi uratować świat. Chciał jej odpowiedzieć, ale powstrzymał się, bowiem nie chciał jej wystraszyć. Czuł się jak w więzieniu i to nie z własnej winy.
Piłeczka poleciała na podłogę, wyślizgując się z jego dłoni. Podniósł głowę znad poduszki i spojrzał w stronę drzwi. Słyszał kroki, więc spodziewał się Venice. Pewnie przyszła z nowymi wiadomościami. Jak zawsze, rozmowa będzie krótka. Usiadł na łóżku, nasłuchując. Im bliżej ta osoba była, nabierał pewności, że to na pewno nie Venice szła. Rozpoznawał pielęgniarki po ich sposobie chodzenia i tupania po typowo szpitalnej podłodze. Wstał i cichutko podszedł do drzwi, ale nie widać go było z małego okienka. Kroki stawały się coraz głośniejsze. Ta osoba, nieznajoma osoba, była na wysokości jego sali. Nagle nastała cisza. Zsunął się po ścianie, siadając na zimnej posadzce i zacisnął powieki. Nie rozpoznawał kroków nieznajomego, ale czuł jego wzrok na sobie. Podniósł się i zerknął przez okienko, czego od razu pożałował. Piorun trafił w ziemię, oświetlając nieco twarz mężczyzny. Sapnął cicho, nie odrywając wzroku od nieznajomego.
Ciemne oczy wpatrywały się w niego. Nieznajomy uniósł kącik ust i odszedł, zostawiając Evana samego.
W pokoju socjalnym panował półmrok, jedynie mała lampka stojąca na stoliku była zapalona. Venice przerzuciła następną kartkę w notesie, zapisując kolejne linijki. Agnes pisała ze swoim mężem, który, o dziwo, nie spał. Julia wróciła do pomieszczenia i nalała herbatę z dzbanka do swojego kubka.
- Wiecie, że jest burza, prawda?
- Tak. - odparła najstarsza pielęgniarka, odrywając wzrok od telefonu.
Venice nie zareagowała na te słowa, kontynuowała tworzenie zapisków. Myślami była w innym miejscu niż szpital psychiatryczny w Filadelfii. Sięgnęła po telefon i otworzyła ostatnio odwiedzaną stronę w przeglądarce, będącą stroną promującą liceum w Arizonie. Kliknęła na kolejny artykuł z gazetki, tym razem napisany przez nieznanego jej ucznia, Sama Johnsona. Dotyczył ukończenia liceum przez inny rocznik niż on sam. Nazwisko autora kojarzyła tylko ze zdjęcia grupowego oraz wydarzenia otwartych drzwi - był obecny na większości fotografii.
Venice oparła podbródek o dłoń i wpatrzyła się w szalejącą burzę za oknem, nadal będąc w Arizonie. Wiedziała, że jeśli chce dowiedzieć się więcej na temat przybycia Evana do szpitala, musi ruszyć dalej, ale nie potrafiła. Stanęła w kropce. Przeglądanie jednej strony nie zdziałało cudów, ale chociaż dowiedziała się o jego pochodzeniu i edukacji. Z informacji na niej zamieszczonych była pewna, że Evan skończył tę szkołę bez większych problemów, ani nie został na następny rok. Gnębiła ją niewiedza, której równie bardzo nienawidziła, co przemierzania ciemnego korytarza w nocy.
Zamknęła notes i schowała do torebki, a telefon zablokowała i wsunęła do tylnej kieszeni jeansów, po czym wstała.
- Wiecie co? Pójdę zobaczyć, co z pacjentami. Przy okazji skoczę jeszcze do łazienki. - zaproponowała.
- To samo właśnie chciałam zrobić. Ale możesz iść. Weź latarkę na wszelki wypadek. Mam przeczucie, że światło zgaśnie przez burzę.
Julia pogrzebała w jednej z kilku szafek i wręczyła Venice latarkę. Dziewczyna upewniła się o jej sprawności i wyszła na korytarz. Zanim ruszyła, wzięła głęboki oddech. Zapaliła latarkę i pomknęła dalej, mijając kolejne sale. Nie mogła się spieszyć, nie mogła dać Julii i Agnes powodu do podejrzewania jej wiarygodności podczas nocnych dyżurów i obchodu. Powoli. Zachowywała się tak, jakby faktycznie sprawdzała stan pacjentów, co opłaciło się, gdyż pacjentka spod dwudziestki dwójki była wystraszona. Kiedy udało jej się opanować sytuację, przemierzyła połowę ciemnego korytarza.
Czterdzieści cztery.
Poświeciła latarką na numer sali i delikatnie zastukała w drzwi, które otworzyły się kilka sekund później. Jednocześnie sprawdziła, czy ktoś nie szedł za nią.
- Venice? - szepnął.
- To ja. - odparła cicho - Jeśli mam znaleźć… Dowiedzieć się, kto stoi za twoim przybyciem do szpitala, musisz dać mi więcej informacji.
- Masz wszystko, co musisz wiedzieć. Wiesz, że chodziłem do liceum w Arizonie. Venice, ja nigdy nie byłem w Filadelfii, nigdy. Nic mnie nie łączy z tym stanem.
Venice westchnęła. Specjalnie zgłosiła się do takiego zadania, żeby mieć szansę na krótką rozmowę z pacjentem. Nadal była w kropce.
- Masz telefon? - skinęła - Pokaż notatki, napiszę ci coś.
Wykonała polecenie. Evan żywo stukał w klawiaturę, zapełniając kolejne linijki, po czym oddał urządzenie.
Cała notatka składała się z kilku nazw użytkownika na platformach społecznościowych.
Więc teraz mam go stalkować? Jaaasne.
- Dzięki. Poszperam, może dowiem się czegoś więcej. A z tobą wszystko w porządku?
- Tak. - skłamał - Oczywi— - urwał i podniósł wzrok z dziewczyny.
Wyjrzał na korytarz i rozejrzał się. Venice zrobiła krok do przodu, zmniejszając dystans między sobą i Evanem, pomimo braku świadomości, o co chodziło.
- Na jakieś trzy minuty zanim przyszłaś… - szepnął jej na ucho, powodując u niej gęsią skórkę - Ktoś tu był.
- C— - chciała krzyknąć, ale Evan zasłonił jej usta - Kto? - zniżyła ton głosu.
- Nie wiem, ale ktoś był. Uważaj, jak będziesz wracała. Nie będę w stanie nic zrobić, kiedy zamkniesz drzwi.
- Jeśli kłamiesz… Nie wiem, Evan, nie wiem. Skąd mam pewność, że to nie jest jakaś halucynacja. Nikogo tu nie ma poza tobą i mną, nie licząc pacjentów i pielęgniarek. Prosiłeś mnie, żebym znalazła kogoś odpowiedzialnego za twoje pojawienie się w szpitalu, ale nie wiem… - westchnęła - Jestem pielęgniarką, moim zadaniem jest przynosić leki podczas obchodów i badać pacjentów, a nie robić za jakiegoś prywatnego detektywa. Może jednak powinieneś zostawić tę sprawę na boku i zaakceptować fakt, że jednak jest powód, dlaczego tu jesteś.
- Nie mam schizofrenii - syknął - Mówiłem ci. Nie mów nikomu.
- Po pierwsze, mogą mnie zwolnić za takie rzeczy, jeśli ktoś się dowie. Już samo rozmawianie z tobą jest podejrzane, bo tylko z tobą rozmawiam dłużej. - westchnęła - Zobaczę, co da się zrobić. Nic nie obiecuję. Jeśli to jest jakaś gra…
Evan przetarł na wpół zamknięte oczy, nie chcąc powtarzać tych samych słów, po czym oparł się o framugę.
- Proszę. - wyjrzał na korytarz i rozejrzał się w obie strony - Liczę na twoją pomoc.
Schował się wewnątrz sali. Venice wręczyła mu przepisane leki w kubeczku oznaczonym odpowiednim numerem. Nie brał ich, bo czemu miałby to robić, skoro był zdrowy?
- Uważaj na siebie. - wyszeptał przez szparę, a następnie drzwi się zamknęły.
Obrócił się dookoła własnej osi i myślał o całym zajściu. Nie pamiętał dnia przyjęcia, jedynie poranek następnego dnia i okropny ból głowy, a na dodatek nikt nie chciał powiedzieć więcej. Z oczywistego powodu nie dostał również środków przeciwbólowych.
Venice stanęła na środku głównego korytarza i spojrzała w stronę wejścia. Nie miała przy sobie papierosów, więc zrezygnowała z wychodzenia i zwyczajnie wróciła do pokoju socjalnego. Usiadła na krześle i zerknęła na zapisaną notatkę.
Dlaczego ja?
0 notes
jasminekosskovsky · 3 years ago
Text
7: let it go (veil of shadows)
Agnes wyszła przed wejście i zapaliła papierosa, rozpoznając podjeżdżający zaniedbany samochód Venice. Sama jeździła nową kią, ale nie zamierzała mieszać się w prywatne sprawy Venice, a tym bardziej narzekać na jej auto.
- Też palisz?
- Tak. Jestem przed czasem. - zaśmiała się i powtórzyła poprzednią czynność Agnes - Ktoś coś mówił, jak było w dzień?
Starsza pielęgniarka pokręciła głową.
- Nic się nie działo, ale dostałaś list od rodziców Tommy’ego. Leży w socjalnym.
- Jasne. - ukucnęła.
Do pracy zawsze zakładała wygodne jeansy i t-shirt lub bluzkę z długim rękawem. Nie było mowy o szpilkach. W placówce pracowała jedna lekarka nosząca szpilki, a żadna z pielęgniarek nie szła tym tropem.
- Czas na pracę. Równa dziesiąta.
- Kto dzisiaj ma obchód?
Minęły stanowisko ochroniarza.
Agnes zastanowiła się chwilę, przypominając sobie rozpiskę.
- Ja. Rosalie ma rano.
- Oh.
Venice przeklnęła w myślach. Naprawdę liczyła, że uda jej się przekonać Agnes i Rosalie o oddanie jej jednego obchodu po tym, co powiedziała?
- Nie mów, że chcesz iść sama. Kochana, Rosalie zgodziła się iść za ciebie.
Weszły do pomieszczenia socjalnego, gdzie szybko przebrały się w fartuchy. Rosalie siedziała przy stoliku z kubkiem herbaty i czytała coś w telefonie.
- Venice stwierdziła, że chce iść na obchód. - zaczęła Agnes, związując włosy w wygodnego kucyka.
Rosalie podniosła wzrok znad urządzenia.
- Naprawdę? Myślałam, że sama będziesz chciała się zamienić.
- Dam sobie radę. Mogę iść.
- W takim razie, proszę.
Venice uśmiechnęła się zwycięsko. Pierwszy punkt na liście odhaczony. Teraz pozostaje reszta. Co prawda, nie dowiedziała się za dużo na temat pacjenta, który najbardziej się liczył.
Arizona.
Arizona.
Venice powtarzała w głowie nazwę stanu przy Kalifornii, idąc korytarzem i roznosząc potrzebne leki według listy. Stanęła przy rozwidleniu i zerknęła na rozpiskę. Nastąpiła zmiana dawek leku dla jednego z pacjentów i uważnie sprawdziła, który kubeczek należał do trzydziestki czwórki. Na jej szczęście były ponumerowane. Minęła pustą salę i wkroczyła w ciemność. Podała pacjentce odpowiedni kubeczek i zatrzymała się przy czterdziestce czwórce. Evan na nią czekał. Uchyliła drzwi na tyle, żeby mogli się wyraźnie słyszeć bez krzyku.
- Znalazłaś coś? - wpatrywał się w skupioną twarz Venice.
- Za dużego pola do popisu nie miałam, ale skąd wziąłeś się w Filadelfii z Arizony?
- Sam tego nie wiem. Spróbuj się dowiedzieć, błagam.
- Skąd ja mogę mieć pewność, że na pewno nazywasz się Evan Peters?
Tuż po zadaniu pytania, zrozumiała, jak głupie było. Evan posłał jej spojrzenie i uniósł brwi.
- Jakoś mnie znalazłaś w internecie. Spróbuj dowiedzieć się, po co tu jestem.
- Kto cię przyprowadził? Mnie nie było w pracy, więc nie wiem.
Evan przymknął oczy.
- Nie mam pojęcia. Nie pamiętam, co się wydarzyło. Proszę, dowiedz się.
Przytaknęła i podała mu kubeczek z lekami. Kątem oka widziała zbierane przez niego tabletki, ale nie skomentowała tego. Spojrzała na niego porozumiewawczo i zamknęła drzwi, po czym poszła do następnych pacjentów.
- Gdzie ta Venice tyle jest… - Rosalie spojrzała na zegarek.
- Może idzie wolno przez ten ciemny korytarz.
- Agnes. - Rosalie spojrzała na koleżankę poważnym wzrokiem - Ona mówiła, że słyszała czyjeś kroki. Właśnie tam. To jest jedyne ciemne miejsce, gdzie nie będzie widziany. Było włamanie.
Agnes machnęła dłonią.
- Naprawdę myślisz, że ktoś siedziałby tu kilka dni? Nie licząc pacjentów, ale oni mają dostęp do jedzenia i picia. Nawet jeśli… - westchnęła - Musiałby być bardzo zdeterminowany. A pacjenci nie wyjdą z sal, kiedy drzwi są zamknięte.
Rosalie przytaknęła, przyznając jej rację.
- Na pewno gdzieś jest i nie została porwana.
Drzwi do pokoju socjalnego zostały otworzone, a przez próg weszła Venice z wózeczkiem, który odstawiła w kąt, gdzie zawsze był.
- Nikt cię nie porwał. Czemu chciałaś iść sama na obchód?
- Chciałam się upewnić, że nikogo tam nie ma. I nie było. Byłam sama. Ja, wózek z lekami i pacjenci.
Skłamała, ale jak Agnes i Rosalie mogłyby się domyślić, że powód był inny?
- To dobrze. Pamiętaj o ochronie.
Ochrona! Ochroniarze mogli podsłuchać rozmowę między nią i Evanem. Szeptała, więc jakie jest prawdopodobieństwo, że w ogóle cokolwiek słyszeli? Logika podpowiadała jej, że to niemożliwe.
Usiadła na wolnym krześle i napiła się soku.
Sam tego nie wiem.
Skąd mogła mieć pewność, że jego imię i nazwisko to Evan Peters? Skąd Venice mogła mieć pewność, że to, co Evan mówił, jest prawdą, a nie kolejną halucynacją? Właśnie, nie miała. Jedyną metodą, jaką mogła się posłużyć, była prób i błędów, z tą różnicą, że najmniejszy błąd może kosztować ją utratę posady pielęgniarki.
Z przemyśleń wyrwały ją wibracje telefonu. Nowa wiadomość, nic nowego. Niechętnie odblokowała ekran i przeczytała.
Nie myśl tak dużo. Chyba nie chcesz, żeby twoje koleżanki dowiedziały się o czymś, prawda?
Tak, jak poprzednie wiadomości nie wzbudzały w niej większych emocji, tak ta najnowsza - owszem. Rozejrzała się po pokoju socjalnym i zastała jedynie oglądającą filmik Agnes. Jeśli ktoś chciałby pisać takie wiadomości, musiałby chodzić za Venice, wręcz ją śledzić.
Odepchnęła od siebie nieprzyjemne myśli i zignorowała uczucie niepokoju. Włączyła jedną z platform mediów społecznościowych i skupiła się na przeglądaniu tanich zdjęć, które na pewno miały swoją wizytę w popularnym programie photoshop. Nie interesowały ją popularne użytkowniczki, ale  tym przypadku wolała myśleć o nowej reklamie samoopalacza niż o nieznanym nadawcy.
Bardzo szybko zmieniła terytorium zainteresowań. Otworzyła zapisaną stronę promocyjną liceum w Arizonie i skupiła się na przeglądaniu artykułów z gazetki szkolnej.
Na dole było również zamieszczone zdjęcie. Zamknęła stronę, słysząc krzątającą się Rosalie.
0 notes
jasminekosskovsky · 3 years ago
Text
6: hymn for the weekend (veil of shadows)
Niskie obcasy botków zastukały o płytę chodnikową, kiedy młoda kobieta wysiadła z samochodu. Wyprostowała plecy i odgarnęła kilka kosmyków włosów z twarzy za uszy. Mężczyzna zamknął drzwi od strony kierowcy i wpatrywał się w swobodną postawę towarzyszki, po czym nieświadomie uniósł kąciki ust. Wzięła małą torebkę z siedzenia i również zamknęła drzwi. Po naciśnięciu odpowiedniego przycisku na pilocie, podszedł do niej i spojrzał jej w oczy. Spuściła wzrok i zaśmiała się, kiedy wiatr poprawiał jej fryzurę. Delikatny rumieniec wszedł na jej policzki.
- Uwielbiam kiedy to robisz.
- Co takiego?
- Marszczysz nos.
Nieznacznie zaśmiała się, kiedy mężczyzna położył dłoń na jej policzku, delikatnie gładząc skórę kciukiem. Podniosła wzrok i utonęła w jego spokojnych oczach. Błyszczały się bardziej niż gwieździste niebo tuż nad nimi. Uśmiechnęła się szeroko i po chwili zamknęła usta.
- Idziemy? - zapytał.
- Tak. Ale chociaż mamy pewność, że nie zastanie nas deszcz. A gdzie dokładnie idziemy?
- Nie mogę powiedzieć. To taka niespodzianka.
Ruszył naprzód, a kobieta tuż za nim. Wyszli z parkingu i skierowali się w stronę pobliskiego lasu. Mijając kilka domów, zatrzymali się przed tablicą informacyjną dotyczącą dzikich zwierząt, gdzie widniał plakat z numerami alarmowymi.
Cofnęła się o dwa kroki, po czym zrobiła jeden w bok. Mężczyzna wysunął rękę za plecami, aby ją złapać, a następnie odwrócił się przodem do niej. Kręciła głową i naciągnęła  beżowy kardigan na klatkę piersiową, lecz jej dłonie pozostawały zamknięte w pięściach.
- Nie wejdę do lasu. - zaczęła.
- Boisz się? - przytaknęła, robiąc kolejne kroki w tył - Spokojnie, nic ci nie grozi. - dogonił ją i mocno do siebie przytulił.
Wtuliła twarz w czarną kurtkę towarzysza i oplotła ręce dookoła jego klatki piersiowej. Wplótł palce prawej dłoni w jej jasne włosy i złożył delikatny pocałunek na jej skroniach.
- Ze mną jesteś bezpieczna.
Przytaknęła nieznacznie i spojrzała na niego.
- Możemy iść. - szepnęła.
Puściła go i przybliżyła się do tablicy informacyjnej. Żołądek zwinął się w kulkę, a dłonie zamknęły się.
- Jesteś pewna?
- Tak. Sam powiedziałeś, że z tobą jestem bezpieczna. - uśmiechnęła się lekko, a on chwycił jej dłoń.
Przekroczyli wejście do ciemnego lasu.
Księżyc tworzył piękne iluminacje na koronach drzew i oświetlał dróżki. Na rozwidleniu dróg skręcili w lewo, a następnie w prawo, mijając porzucony domek na drzewie. Między mieszkańcami okolicznych domów krążą legendy, że chłopczyk opuścił go, kiedy jego ojciec popełnił samobójstwo, a jego porwano i do tej pory nie odnaleziono. Według plotek rodzina miała być zamieszana w czarnorynkowe biznesy, ale policji nie udało się powiązać dwóch wątków.
Las krył więcej tajemnic niż mieszkańcom mogło się wydawać.
Przeszli przez skupiska drzew, których nazw nie byli w stanie wymienić i przystanęli przed rozległą polaną. Blask księżyca padał na całość, gdzie nie było drzew.
- Jesteśmy na miejscu.
Uśmiechnęła się szeroko i zerknęła na mężczyznę stojącego obok niej.
- Pięknie tutaj jest. - podeszła bliżej niewielkiej chatki - A co tam jest?
- Wejdź to zobaczysz. - odparł z uśmiechem.
Kobieta otworzyła drzwi i przekroczyła próg. W saloniku stała rozkładana kanapa w towarzystwie jednego fotela oraz czarnego, drewnianego stolika, na przeciwko mieścił się kominek z uzupełnionym zapasem drewna. W drugiej części mieściła się kuchnia wraz ze stołem. Obok tylnych drzwi znajdowały się schody prowadzące na piętro.
- Boże… jak ślicznie. - zachwyciła się - Naprawdę. To twoja chatka?
- Tak. Kiedyś należała do mojego dziadka, który polował na zwierzęta zanim poznał moją babcię. Przeszła na mnie, więc powoli ją odnawiam.
Zaśmiała się i rozejrzała dookoła.
- Widzę, że zapowiada się ciekawa noc.
- A i owszem. - potwierdził - Pierwszy punkt to… uwaga… - z szafki kuchennej wyjął stary notatnik, po czym zdmuchnął kurz z okładki - Będziemy gotować. - uniósł przedmiot i wyszczerzył się dumny z siebie.
- Charlie, ty myślisz, że uda nam się coś ugotować bez spalenia chatki? - wydęła usta.
- Ej, damy radę, Mavis. A teraz chodź.
Chwycił ją za rękę i delikatnie przyciągnął do kuchni, na co się zaśmiała.
- To co robimy?
*****
Rosalie przeszła korytarzem prosto do pomieszczenia socjalnego, oświetlając sobie drogę latarką. Dłonie nieznacznie się trzęsły, a brwi były ze sobą połączone.
- Byłaś w piwnicy?
- Tak, ale nic nie udało się nic zrobić.
0 notes
jasminekosskovsky · 3 years ago
Text
5: art deco (veil of shadows)
Venice wystukała imię i nazwisko w wyszukiwarce na portalu społecznościowym Facebook i szukała odpowiedniego profilu. Znalazła kilka takowych bez zdjęć profilowych, a także z pustymi osiami czasu.
Aby naleźć igłę w stogu siana, wystarczy spalić siano.
Z tą różnicą, że spalenie siana w tym przypadku było niemożliwe.
Poszukiwania trwały na innych platformach, takich jak Instagram, ale również, nic nie znalazła. Na liście wyników wyszukiwania pokazał się jeden profil. Nazwisko się zgadzało, więc może udało jej się trafić na członka rodziny. Przejrzała istniejące zdjęcia, ale nic nie wskazywało na to, żeby była to rodzina, chociażby daleka. Zamknęła karty w przeglądarce i spojrzała na pusty kubek po kawie, kiedy jej telefon wydał dźwięk przychodzącego połączenia. Odebrała i włączyła tryb głośnomówiący.
- Hej, co robisz? - zapytała Julia po drugiej stronie linii.
Venice zaryzykowała i wpisała poszukiwaną frazę w Google. Może tam coś się pokaże?
- Nic takiego, sprzątam sobie, a co tam?
Wzrok pozostawał wlepiony w ekran laptopa.
- Myślałam, że może będziesz chciała wyskoczyć na kawę?
- Jasne, w sumie czemu nie.
Zignorowała myśl o wypiciu czterech kubków, a to zaledwie do dwunastej.
- To czternasta? Nasza tradycyjna kawiarnia w centrum?
- Tak, tak, pewnie. - odparła wymijająco, chcąc szybko zakończyć rozmowę.
Kliknęła w pierwszy wynik wyszukiwania, który, jak się okazało, był artykułem ze szkolnej gazetki. Problem polegał na tym, że to było w kompletnie innym stanie. Zajrzała do zakładki zdjęcia.
Ty możesz wyjść stąd, ale ja nie, więc liczę, że może poszperasz gdzieś i czegoś się dowiesz.
Potrzebuję twojej pomocy.
- To widzimy się o czternastej. - Rosalie rozłączyła się.
- Tak, jasne. - szepnęła do siebie.
Po przejrzeniu zdjęć z różnych uroczystości, trafiła na to jedno, jedyne zdjęcie.
- Przecież nie będę robić za detektywa. - prychnęła i chciała zamknąć kartę, ale w oczy rzuciła jej się twarz Evana.
Zdjęcie grupowe nie było żadną nowością na stronach licealnych, których zadaniem jest promowanie szkoły. Stał obok, być może, kolegi. Przed nimi widniały koleżanki z klasy, z czego jedna była skośnooka. Sprawdziła zakładkę GAZETKA z czystej ciekawości. Nigdy nie słyszała o takim liceum, mimo że wychowywała się w stanie Arizona. Co chłopak z Arizony robił w Pennsylvanii?
Zamknęła przeglądarkę i zerwała się z krzesła, prawie je przewracając. Zaniosła brudne naczynia do zlewu i zaczęła przygotowania do wyjścia z Rosalie.
Po wzięciu szybkiego prysznica, związała włosy w luźnego koka. Tym razem postawiła na czarne spodnie i koszulę. Lubiła wyglądać elegancko, ale nie zbyt elegancko. Do tego założyła czarne botki. Pomimo noszenia ich cały czas, nie wyglądały na zniszczone. Po upewnieniu się, że portfel nadal był w torebce, do środka wrzuciła telefon, zapalniczkę oraz nową paczkę papierosów. W poprzedniej został tylko jeden. Makijaż był delikatny, jaki zawsze robiła, i głównie ze względu na pracę, nie stawiała na maskę.
Zamknęła mieszkanie i zbiegła na parking, po drodze mijając starszą sąsiadkę.
- Dzień dobry. Pomóc pani z zakupami? - zatrzymała się w drzwiach wejściowych.
- Kochana, widzę, że się spieszysz. Dam radę.
- Naprawdę, to nie jest dla mnie problem. - wzięła torebki w dłonie - Pomogę pani.
- Dziękuję ci bardzo.
Weszły na pierwsze piętro. Kiedy staruszka otworzyła mieszkanie, Venice postawiła zakupy na blacie w kuchni.
- Dziękuję jeszcze raz. - odrzekła z uśmiechem - Kolana już nie te.
- Nie ma za co, służę pomocą. Życzę miłego dnia.
Venice wyszła z przytulnego mieszkania, zamykając za sobą drzwi i ponownie zeszła na parking. Wsiadła do środka i odjechała spod bloku. Z torebki wyciągnęła telefon i szukając konwersacji z Rosalie, trafiła na nową wiadomość od NIEZNANY. Zignorowała i na szybko wystukała Będę za dziesięć minut, po czym wysłała. Odpowiedzi nie doczekała się. Zerknęła na zegarek. Zdążyła idealnie. Czternasta za minutę.
Weszła do kawiarni i zastała Rosalie siedzącą przy ich stoliku. Blisko okna, ale nie tuż przy oknie.
Venice usiadła naprzeciwko koleżanki.
- Hej. - powiedziała i zdjęła kurtkę z ramion.
- Witam. - odparła - Co tam? Jak sprzątanie?
- A dobrze, tona prania. Jeden minus dziennych zmian. Przecież prania nie będę robić w nocy. - zaśmiała się - Co u ciebie? Masz jakieś wieści o mamie Julii?
- Wiesz co, nic mi nie pisała. Może jest bez zmian…
Venice westchnęła i spojrzała na menu. Piąta kawa źle brzmi, a z drugiej strony musiała być przygotowana na pracę w nocy, a co za tym idzie: brak snu do rana.
Minęła osiemnasta i obie koleżanki rozeszły się w swoje strony. Venice otworzyła mieszkanie i weszła do środka, zostawiając torebkę na malutkiej komodzie. Nic tam nie stało poza miniaturowym kwiatem i torebką. Przypomniała sobie o nieprzeczytanej wiadomości od NIEZNANY. Sięgnęła po telefon i odczytała.
Sukienka byłaby lepszym wyborem.
Przewróciła oczami. Wiadomości nie robiły na niej większego wrażenia. Nadawca prowadził monolog, ona nawet nie miała możliwości odpisania.
Przebrała się w wygodne ubranie domowe i rozpoczęła sprzątanie z pominięciem prania.
Myjąc blat w kuchni, myślała o pacjencie. Było w nim coś wiarygodnego, a z drugiej strony nie mogła mu zaufać na tyle, aby uwierzyć w jego historyjkę o byciu zdrowym i przyjściu do szpitala jako błąd. Tego dnia nie była w pracy, więc nie mogła zobaczyć, czy przyszedł sam, czy z kimś, rodzina albo znajomi, a pytanie Rosalie o jego przyjęcia mogłoby wydać się zbyt podejrzane. Podczas rozmowy w stołówce nie zobaczyła ciemności w jego oczach, czego nie potrafiła zrozumieć. Jeszcze dochodził do tego fakt o Arizonie. W myślach ułożyła plan na nocną zmianę: tym razem sama pójdzie na obchód. To jedyna możliwość na jakąkolwiek rozmowę.
0 notes
jasminekosskovsky · 3 years ago
Text
4: courtesy call (veil of shadows)
Minął tydzień od powrotu Venice do pracy. Zarazem był to pierwszy dzień cieplejszej aury i na kilkanaście minut wyszło słońce. Nieprzyjemne uczucie nadal nie odstępowało jej na krok, niezależnie, co robiła danego dnia lub nocy. Dzień wolny poświęciła na zakupy z Rosalie oraz wizytę w szpitalu, odwiedzając mamę Julii. Dopiero wieczorem przysiadła do wypełniania dokumentów na temat niektórych pacjentów, czego zażyczyli sobie sami lekarze. Popijając gorącą herbatę, wpisywała kolejne dane w rubryki. Nużące cyfry powtarzały się wielokrotnie.
Z jednej strony, bardzo cieszyła się z dziennej zmiany, w końcu nie będzie musiała iść sama ciemnym korytarzem bez nadzoru. W dzień ochroniarze kręcili się po placówce, ale nie w nocy, na jej nieszczęście. Minęła dwudziesta pierwsza i Venice stwierdziła, że to jest odpowiedni czas na sen. W końcu musi być wypoczęta. Położywszy się do łóżka, dostała kolejną wiadomość od nieznanego numeru, ba alfabetu, jak to sobie tłumaczyła. Niechętnie spojrzała na jej treść.
Nie wierz we wszystko, co słyszysz. A może jednak miałaś rację?
Przewróciła oczami i odłożyła telefon na stolik. Nikomu nie wspomniała o monologu nadawcy. Nie robiła sobie z tego nic, nawet nie chciała o tym myśleć, w czym nie było nic nadzwyczajnego. Jedyne, czego chciała w tym momencie, to iść spać, aby w dzień zobaczyć się z Rosalie i Julią. Nie zorientowała się, kiedy zasnęła.
Przed szpitalem kręcili się lekarze i pielęgniarki z nocnej zmiany, między innymi Agnes. Venice ostrożnie wjechała na parking i stanęła w wolnym miejscu, które znajdowało się na jego początku. Odruchowo spojrzała na jego numer. Czarna, gruba pojedyncza ósemka widniała na białym tle wżerała się w jej oczy. Poprzednio stawała trochę dalej, w okolicach piętnastki. Zerknęła na zegarek wskazujący czwartą pięćdziesiąt osiem, więc zrezygnowała z prób zapalenia papierosa przed pracą. Zabrała torebkę z przedniego siedzenia i zmierzyła do szpitala.
- Hej. - rzuciła powitanie ochroniarzowi i pobiegła do pomieszczenia socjalnego.
Zarzuciła na siebie fartuch z plakietką i napiła się soku. Rosalie weszła do środka, trzymając teczkę w dłoniach.
- O, jesteś. Myślałam, że się spóźnisz. - Rosalie się uśmiechnęła na widok koleżanki.
- Nie, wiesz co, jakiś wypadek był i musiałam jechać naokoło. Co tam masz?
Rosalie ukazała okładkę teczki.
- To dzisiaj?
- Tak, dzisiaj.
Uśmiechnięta Venice wyminęła Rosalie i popędziła w stronę sali numer osiemnaście. W środku stało dwóch lekarzy oraz ochroniarz.
- Venice, zaprowadź proszę pacjenta do Johna. - powiedział jeden z lekarzy.
Venice nie dawała po sobie poznać szczęścia, jakie odczuwała w środku. Tak długo czekała na ten moment, na ten dzień.
Tommy wstał z łóżka i szedł między Venice, a ochroniarzem o nieznajomym jej imieniu. Doktor John czekał w swoim gabinecie, a drzwi były otwarte.
- Doktorze, przyszedł Tommy Thompson. - oznajmiła, wręczając teczkę z jego dokumentacją.
Chłopak wszedł do środka, a John zerknął na pierwszą stronę kartoteki, jak to niektórzy nazywali.
- Proszę wejść. Ah, już pan jest. Dobrze, możemy zaczynać.
Drzwi do gabinetu zostały zamknięte, a Venice zawróciła i pognała do Rosalie. W pokoju socjalnym jej nie było, więc poszła do stołówki. Rosalie siedziała z lekarzem przy jednym ze stolików i sączyła mocną kawę. Dosiadła się do nich.
- Euforia. Mogę wiedzieć, czemu jesteś taka zadowolona? Jest piąta rano. - zaśmiała się, a Venice nie potrafiła przestać się uśmiechać.
- Tommy, spod osiemnastki, dzisiaj wychodzi.
- Skąd wiesz, że dzisiaj?
- Poszedł do Johna, a nie Bruna. - zarzuciła nogę na nogę, obijając kolano o kant stołu.
- Wow, ostatni taki dzień był z cztery miesiące temu. Dobra, już ci się nie dziwię.
Godzina piąta oznaczała pierwszą turę pacjentów w stołówce. Venice dokładnie przyglądała się ich twarzom. Nie odnalazła pacjenta z sali czterdziestej czwartej, więc stwierdziła, że będzie później.
- Idę do Julii. Zaniosę jej teczkę.
- Jasne.
W tym momencie Venice nie potrzebowała kawy, tak energiczna nie czuła się od dawna. Cieszyła się jak małe dziecko, które dostało lizaka od miłej pani w sklepie spożywczym. Gdyby to był inny budynek, skakałaby ze szczęścia.
Usłyszała szuranie tacki o stół i odwróciła się w stronę nadchodzącej osoby, spodziewając się Rosalie, albo chociażby kogoś z personelu. Mężczyzna spojrzał na nią swoimi ciemnymi oczami.
- Nie było cię wczoraj. - zaczął - Mieliśmy porozmawiać.
- Posłuchaj, ja doceniam twoje słowa, że tam nikogo nie było, ale patrząc na to, że masz schizofrenię, to wiesz… Wiarygodność jest inna.
- Mówiłem, że nie mam schizofrenii. - powtarzał te same słowa, co tamtej nocy.
Venice widziała jego teczkę i dokumenty.
- Evan, jakby ci to powiedzieć. - złączyła dłonie razem, nieznacznie klaszcząc - Nie oceniam pacjentów przez pryzmat choroby. Widzisz Tommy’ego? Dzisiaj wychodzi.
- Dobrze dla niego. - przewrócił oczami - Nie o to mi chodzi. W moich aktach popełniono błąd. Ja w ogóle tutaj nie powinienem się znaleźć. - szepnął, rozglądając się po sąsiednich stolikach - W ogóle. To był błąd i nawet nie wiem, kto to zrobił. Venice, wiem, co mówią o tobie, dlatego liczę, że to ty mi pomożesz. - wyznał błagalnie.
- Po pierwsze, nie było mnie tutaj, kiedy ciebie przywieźli, a po drugie, nie jestem w stanie nic zrobić. Lekarze nawet ci nie uwierzą, że jesteś zdrowy. Evan, to jest szpital psychiatryczny, nie jakieś przeziębienie. Nie wypuszczą cię, dopóki nie stwierdzą poprawy.
- Ty mnie w ogóle słuchasz? - przytaknęła - Ja nie— Jestem kompletnie zdrowy. Ktoś mnie tu wysłał. Muszę się dowiedzieć, kto i dlaczego.
- Pomyślałeś może o schizofrenii? - odparła z dozą sarkazmu.
- No nie mów. - przymknął oczy - Nie mam tego, już mówiłem. Ty możesz wyjść stąd, ale ja nie, więc liczę, że może poszperasz gdzieś i czegoś się dowiesz. Potrzebuję twojej pomocy.
Venice westchnęła. Wiedziała swoje, więc dawanie nadziei było zbędne, a wręcz niepotrzebne. To nie była jej wina, że pacjent żył w innym świecie, gdzie może wydawało mu się, że jest zdrowy i musi koniecznie opuścić placówkę.
Ochroniarz podszedł do stolika. Evan spiął ramiona, spodziewając się, że go zabiorą za rozmowę z pielęgniarką, chociaż taka zasada nie istniała. Jedynie niebezpieczni pacjenci byli pilnowani i mieli oddzielne pory śniadaniowe i obiadowe, a także wzmożoną liczbę ochrony, a co za tym idzie, nikt z personelu nie przebywał w stołówce.
Evan bacznie obserwował postawnego mężczyznę.
- O, Mike. - uśmiechnęła się lekko.
- Rosalie cię prosi, ponoć to nagłe.
Venice posłała Evanowi znaczące spojrzenie, które prawdopodobnie znaczyło powrót do rozmowy, po czym poszła za Mike’m. Rosalie stała na środku korytarza łączącego wejście ze stołówką i innymi pomieszczeniami socjalnymi, w których pacjenci mogli spędzać czas, grając w różne gry i zabawy.
- Ty chcesz zająć się Tommy’m czy ja mam to zrobić?
Brunetka również nie mogła ukryć szczęścia.
- Ja. Oczywiście, że ja.
- Wiem, że przemycałaś mu książki. - szepnęła Venice na ucho - Trudno było nie zauważyć.
Szatynka zachichotała nieznacznie, a Mike wolał nie pytać.
Pomknęła do swojego gabinetu, który współdzieliła z innymi pielęgniarkami. Dwóch ochroniarzy przyprowadzili Tommy’ego i wszedł do środka. Usiadł na leżance i czekał na następne zabiegi.
- Dziękuję ci za książki. - powiedział - Chociaż mi się nie nudziło.
- Miło mi, że chociaż tak mogłam ci pomóc. - uśmiechnęła się - To co, ostatnie badania i do domu?
- Tak.
0 notes
jasminekosskovsky · 3 years ago
Text
3: meet me in the hallway (veil of shadows)
Duże krople deszczu spadały na szyby i ściany budynków w niewielkim miasteczku, czasami wpadając do mieszkań i domów przez otwarte okna. Tak był w przypadku Venice. Dziewczyna siedziała przy stoliku w połączonej z kuchnią i salonem jadalni. Przewróciła kartkę w notesie i zapisywała swoje przemyślenia. Przelewając myśli na papier, nieprzyjemne i dziwne uczucie wróciło. Coś jej podpowiadało, że w ścianach budynku szpitala psychiatrycznego założonego przez rodzinę Viceroy kryje się coś równie tajemniczego, jak i niebezpiecznego, chociaż nie wiedziała, co dokładnie.
W pomieszczeniu rozległ się nagły huk. Podniosła głowę znad notesu i rozejrzała się dookoła. Podeszła do okna i je zamknęła. Zerknęła na książkę leżącą na podłodze. Kilka stron opadło, więc wzięła ją do ręki, by zamknąć i odłożyć na jej odpowiednie miejsce, jednak zerknęła na treść tekstu.
Nie wierz w to, co widzisz, a jedynie w połowę tego, co słyszysz.
Powiodła wzorkiem po ostatnim wyrazie i zamknęła książkę. Zorientowała się, że w mieszkaniu panował chłód. Zarzuciła na siebie gruby sweter i wróciła do pisania. Nagle rozległ się dźwięk przychodzącego powiadomienia. Zerknęła na ekran, który wyświetlał dużą nazwę NIEZNANY. Z lekką paniką odblokowała telefon. Nieprzeczytana wiadomość.
Powinnaś była wcześniej zamknąć to okno.
Zmarszczyła brwi. Nie była w stanie przeczytać numeru nadawcy. Zamiast cyfr były litery. Wiedziała, że tak działo się w przypadku numerów zastrzeżonych.
Pewnie pomyłka, pomyślała i odłożyła telefon.
Skupiła się dokończeniu zapisków z tego dnia w nieco zniszczonym i zgniecionym notesie stanowiącym pamiętnik. Miała jeszcze dwie godziny przed nocną zmianą. W duchu cieszyła się, że to Julia ma obchód, a nie ona, ponieważ przejście ciemny korytarzem będzie zadaniem Julii.
Dziewiętnasta czterdzieści cztery.
Venice zamknęła mieszkanie na klucz i zbiegła schodami na parking. Bez problemów z uruchomieniem silnika, włączyła się do ruchu. Drogę do placówki umiliły jej audycje w radio, chociaż nie skupiała się na słowach mężczyzny prowadzącego wywiad, jak i jego gościa. Jedyne, co zapamiętała z wywiadu, był fakt, że udzielający odpowiedzi był profesorem z uniwersytetu.
Wjeżdzając na teren szpitala, rozpoznała samochód Rosalie.
- A więc Rosalie też jest… - szepnęła i zaparkowała w wolnym miejscu.
Tym razem miała dwa metry bliżej do wejścia. Wysiadła z auta i wzięła swoją torebkę, z której wcześniej wyjęła paczkę papierosów i zapaliła jednego. Od rozpoczęcia pracy dzieliły ją zaledwie cztery metry i pięć minut.
- Myślałam, że już nie palisz. - odezwała się Rosalie.
Venice zaśmiała się pod nosem.
- Trudno nie palić w takiej pracy. - uniosła kącik ust - A ty? Ty też palisz.
- Tak. - roześmiała się - Trzeba odreagować. Agnes mówiła, że w ciągu dnia nic specjalnego się nie działo, ale zobaczymy, co będzie w nocy. Dlatego nie lubię nocnych zmian.
Venice pokiwała głową, doskonale rozumiejąc postawę koleżanki.
- Julia ma obchód, to wiesz, robimy herbatę.
- Julia? Dzisiaj jej nie będzie. Zadzwoniła do szefowej, że coś ważnego jej wypadło i wzięła szybki urlop. Podobno pojechała ze swoją mamą do szpitala, ale nie ciągnęłam tematu.
Bzyczenie rozległo się w czarnej torebce Venice. Wyjęła telefon z małej kieszonki i odblokowała ekran. Nowa wiadomość. Ten sam nadawca, numer zastrzeżony, brak cyfr, a są jedynie litery.
Może jednak trzeba było przeczytać wiadomości na czacie grupowym.
Przewróciła oczami, próbując zbyć z siebie nieprzyjemne przeczucia. Problem polegał na czymś innym, nieprzyjemne uczucie wcale jej nie opuszczało. Cały czas miała wrażenie, że coś się stanie. Mimo to, nie mogła pozwolić, aby odczucia te decydowały o jej pracy, której nie ma możliwości zmienić. Na lepszą ofertę nie mogła trafić, biorąc pod uwagę brak wykształcenia, była ledwie studentką.
Rosalie uważnie obserwowała Venice.
- Coś się stało? - zapytała z czystej dobroci.
- Nie, nic takiego. Muszę wypisać się z tych e-maili. Robiłam niedawno zakupy przez internet i teraz wysyłają mi oferty i zniżki.
Venice w duchu odetchnęła z ulgą. Po części to była prawda. Złożyła zamówienie i firma produkująca sprzęty AGD wysyłała przypomnienia o nowych ofertach w jakże atrakcyjnych cenach.
- Ah, tak, też mam ten problem. Cały czas zapominam o tym. - skwitowała z uśmiechem - Idziemy?
- Jasne, tak.
Obie wyrzuciły pozostałości po swoich papierosach do popielniczki. Rosalie otworzyła drzwi, ale Venice się zawahała. Już miała przejść przez próg, kiedy poczuła nagłą potrzebę odwrócenia się. Tak zrobiła, ale nic nadzwyczajnego nie dostrzegła. Dziwne uczucie nasiliło się.
Dzisiaj coś się stanie.
Potrząsnęła głową i weszła do środka budynku za Rosalie. W pokoju socjalnym czekała na nich Anastasia, którą szefowa wybrała na zastępstwo za Julię.
- Witam w wariatkowie. Jak chcecie herbatę albo kawę, to woda w czajniku jest gorąca, dopiero się zagotowała. - oznajmiła miłym tonem głosu, mieszając cukier w herbacie.
Ale bez cytryny.
Naprawdę nie lubisz herbaty z cytryną?
Spróbuj herbaty z cytryną.
Wróciła do rozmowy, której nigdy nie zapomni. Temat był banalny, ale było w nim coś… Niepokojącego. To nie był pierwszy raz, kiedy pacjenci podsłuchiwali rozmowy pielęgniarek i lekarzy i potem ich zaczepiali, jednak ten moment był inny.
Rosalie potrząsnęła ramieniem Venice.
- Halo, mówi się. - powiedziała stanowczo - Żyjesz?
Zamrugała kilkukrotnie i jakby ocknęła się z dziwnego snu.
- Tak, tak, o czym mówiłyście?
- Ana pytała się, czy chcesz herbatę czy kawę?
- Oh, ja kawę. Kawę. - powtórzyła - Kawę.
Anastasia odgarnęła blond kosmyki z czoła i wsypała dwie łyżeczki kawy rozpuszczalnej do ulubionego kubka Venice. Szatynka obserwowała strumień wody płynący z czajnika do naczynia. Wpatrywała się w każdą cząsteczkę wody. Woda była tak spokojna, a kształt naczynia nie był dla niej problemem, dostosowywała się do określonych ułożeń.
Z przemyśleń wyrwał ją donośny alarm i harmider dobiegający z korytarza. Miała nadzieję, że to nie był ten sam pacjent z padaczką, chociaż po miesiącach spędzonych na pracy w placówce odnosiła wrażenie, że padaczka jest najbardziej normalną rzeczą. Fakt faktem, raz była przesłuchiwana przez policję w sprawie popełnienia samobójstwa przez pacjentkę, która wybrała odejście przez powieszenie.
Mike, ulubiony ochroniarz Venice, biegał z miejsca w miejsce, krzycząc przez telefon. Wkrótce przybiegli ochroniarze z innych części budynku. Venice stała w progu pomieszczenia socjalnego dla pielęgniarek i obserwowała zaistniałą sytuację.
Rosalie szybko popchnęła Venice do pomieszczenia, a za nią wbiegła Anastasia.
- Co się dzieje? - zapytała, przenosząc wzrok z jednej koleżanki na drugą.
- Ktoś się włamał. - wyjaśniła pokrótce brunetka - Mamy zostać w pomieszczeniach.
- Oh. - wykrztusiła z siebie.
Nocna zmiana minęła spokojnie, nie licząc włamania poprzedniego wieczora. Venice przechadzała się po szpitalu z małym wózkiem i rozpiską leków i ich dawek, podając je pacjentom. Większość spała w swoich łóżkach. Lauren, pacjentka z depresją w sali numer piętnaście ścieliła łóżko i chwaliła się na głos, że w końcu udało jej się to zrobić. Z kolei Tommy, młody chłopak spod osiemnastki prowadził żywą dyskusję z samym sobą na temat jego ulubionych książek. Venice doskonale znała jego gust i czasami przemycała mu nowe książki. Jego szczęśliwa mina na widok nowości była bezcenna, lepsza niż jakiekolwiek pieniądze za pełnioną funkcję.
Minęła rozwidlenie korytarzy i musiała wejść do ciemnego. Zatrzymała się i korzystając z oświetlenia, przeczytała kartkę z notatkami. Część napisała sama, a pozostałe lekarz, do którego poszła z pytaniem o dawki. Wzięła głęboki wdech i wykonała pierwszy krok, znikając w ciemnościach.
Praca to praca, musisz to zrobić. Im szybciej tym lepiej.
Zająwszy się połową korytarza, przystanęła przy następnej sali. Spojrzała na numer. Czterdzieści cztery.
Herbata z cytryną.
Położyła dłoń na klamce i równie szybko ją zabrała. Odwróciła się w stronę korytarza, skąd przyszła. Jakby poszła na rozwidleniu w prawo, weszłaby do windy, możliwie przewracając wysoką sadzonkę w białej donicy. Nic nie zauważyła. Zmarszczyła brwi i zgarbiła ramiona. Cofnęła się o dwa kroki, jakby liczyła na lepszą widoczność. Drzwi sali otworzyły się ze zgrzytem. Doskonale słyszała skrzypienie, ale to wydało się jej być tylko wyobrażeniem.
- Pamiętaj o herbacie z cytryną. - powiedział starszy od niej mężczyzna, przywracając ją do rzeczywistości.
Venice wzdrygnęła się i zamrugała kilkukrotnie, starając się opanować. Pokręciła głową i wręczyła mu mały, biały kubeczek z jego lekami. Nie chciała prowadzić rozmowy, a tym bardziej dyskusji na ten sam temat — herbata. Zresztą, spośród tylu tematów, pacjent wybrał sobie herbatę. Zabrała wózeczek i podstawiła taki sam kubeczek z lekami pacjenta w sali obok.
Nie zniknął, nadal stał w drzwiach. Wróciła się do niego, przypominając sobie, że nie drzwi nie mogą być otwarte.
- Nic tam nie było. - oznajmił spokojnie.
- I mówi mi to schizofrenik. - szepnęła - Powinieneś wejść do sali, żebym mogła zamknąć drzwi.
- Nie mam schizofrenii.
- A ja jestem królową Anglii.
Uniósł brwi, kładąc dłoń na sercu.
- Podobno jesteś najmilsza z całego personelu.
- Po prostu wejdź do sali.
- Słuchaj, wiem, co mówię. Tutaj nic innego nie można robić, tylko oglądać pokój od środka i podsłuchiwać innych. Nikt tutaj się nie kręci oprócz ciebie, - zerknął na plakietkę widniejącą na kieszonce fartucha - Venice. I nie, nie mam schizofrenii. To nie ja powinienem tutaj być.
- Mam zawołać ochronę?
Pomimo różnicy wzrostu, nie bała się go. Nie miała czego. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, nieco przykrywając plakietkę i wpatrywała się w jego oczy, ponownie dostrzegając w nich ciemność. Westchnął, uniósł ręce w geście poddania się i zrobił dwa kroki do tyłu. Venice odczekała sekundę i zamknęła drzwi. Zanim szpara zniknęła, zobaczyła jego jedno oko.
- Porozmawiajmy jutro. - szepnął, jakby nie chciał, żeby ktokolwiek ich usłyszał.
Domknęła drzwi i przeczesała włosy, po czym ruszyła na dalszy odcinek obchodu.
Po załatwieniu wszelkich formalności, poszła do łazienki. Stanęła przed niewielkim, nieco zabrudzonym lustrem i oparła ręce o umywalkę. Wlepiła wzrok w swoje odbicie.
- Pracujesz tutaj za długo, żeby takie coś mogło cię przestraszyć. - powiedziała do samej siebie, odkręcając wodę w kranie.
Przed obchodem, jak i po jego zakończeniu, wypracowała nawyk mycia rąk. Nie ze względu na pacjentów, jedynie z powodów czysto higienicznych.
Wycierając dłonie w ręcznik papierowy, poczuła wibracje telefonu w kieszeni jeansów. Przewróciła oczami na widok ikonki pokazującej nieprzeczytaną wiadomość. Odblokowała ekran i zamarła w bezruchu.
Więc czego się boisz?
Schowała urządzenie do kieszeni i rozejrzała się po toalecie, zaglądając do każdej kabiny. Przecież nikogo nie było, nikt jej nie podsłuchiwał, wiedziała o tym, ale nie mogła pozbyć się uczucia bycia obserwowaną przez kogoś. Jakby zawołała ochronę, pomyśleliby, że nie powinna być pielęgniarką, a pacjentką, bo, pewnie, ma jakieś przewidzenia. Wybiegła z łazienki i szybko znalazła się w pomieszczeniu socjalnym. Wtargnęła do środka niczym huragan.
- Co ci się stało? - Rosalie upuściła łyżeczkę na stół - Venice?
- Pójdziesz ze mną na zewnątrz?
- Jasne, oczywiście.
Rosalie wzięła dwie kurtki z wieszaka i jedną — puchową — podała Venice. Wyszły głównymi drzwiami, mijając stoisko Mike’a. Venice od razu wyciągnęła paczkę papierosów i zapaliła jednego, a Rosalie stwierdziła, że skoro są na zewnątrz, to ona też może.
- Powiesz mi, o co chodzi? Nie wyglądasz za dobrze.
Venice prychnęła i rozglądała się dookoła siebie, myśląc o słowach koleżanki jak o absurdzie.
- Dobrze, już. - wypuściła szary dym z płuc - Od jakiegoś czasu mam takie dziwne uczucie, że coś złego się stanie. A teraz mam to od niespełna tygodnia, zanim wróciłam do pracy. Nie potrafię przestać o tym myśleć. Nienawidzę tego ciemnego korytarza, Rosalie.
- Boże, spokojnie. Dlaczego?
Venice zaciągnęła się papierosem i spojrzała prosto w oczy koleżanki.
- Mam wrażenie, że ktoś tam był, chodził po korytarzu razem ze mną. I ja wiem, co powiesz, że to pewnie pacjenci chodzą w salach, ale to nie oni i nie ochrona.
- Nie mam pojęcia, szczerze mówiąc. Może to ta praca cię przytłacza… Weź sobie dzień lub dwa wolnego.
- Wszystko jest dobrze, Rosalie. Po prostu… To pewnie przez to uczucie. Na pewno.
- Dobrze. Ale posłuchaj mnie, jesteśmy w psychiatryku, ja też czasem słyszę rzeczy, których nie powinnam, a idąc tym ciemnym korytarzem - prychnęła - to już w ogóle. Ochrona jest tutaj po coś, kochana. Nie bój się ich zawołać. Naprawdę. - pogłaskała Venice po ramieniu.
Venice przytaknęła i odetchnęła z ulgą. Pocieszał ją fakt, że nie tylko ona tak ma. Rosalie pracowała w szpitalu znacznie dłu��ej niż Venice, więc na pewno wiedziała, co mówi.
- Dzięki. - wyrzuciła niedopałek do popielniczki i weszły do środka.
| Nie wierz w to, co widzisz, a jedynie w połowę tego, co słyszysz - Edgar Allan Poe |
0 notes
jasminekosskovsky · 3 years ago
Text
2: psychotic kids (veil of shadows)
Przechodząc ciemnym korytarzem, poczuła coś dziwnego. Wydawało jej się, jakoby ktoś na nią patrzył. Rozejrzała się dookoła, ale nikogo nie dostrzegła. Albo nikogo nie było, albo było zdecydowanie za ciemno, aby zauważyć. Zgarbiła nieco plecy i przystanęła w miejscu. Środek korytarza prowadzącego obok sal pacjentów był odpowiednim wyborem. Słysząc nadchodzące kroki, szybko odwróciła głowę w drugą stronę. Jednak, i tym razem, pustka. Próbowała wmówić sobie, że to była jakaś pielęgniarka, lekarz albo ochroniarz.
Postawni mężczyźni kręcili się cały czas, w dzień i w nocy, aby nie doszło do jakichkolwiek incydentów wywołanych przez pacjentów, co dla Venice było całkowicie zrozumiałe. W końcu to nie jest galeria sztuki albo centrum handlowe, tylko o wiele bardziej poważny i niebezpieczny budynek — szpital psychiatryczny.
Uszczypnęła się w przedramię, licząc, że to może być zwykły sen. Nie obudziła się, co nie mogło być dla niej szczególną niespodzianką. Być może nie do końca wiedziała na co się pisze, podpisując umowę o pracę z założycielka placówki. Na pewno nie na łatwą pracę.
- Venice? - usłyszała za sobą donośny głos jednej z pielęgniarek.
Odwróciła się w stronę kobiety. Stukot obcasów roznosił się w korytarzu, jak i w innych pomieszczeniach, kiedy zmierzała do Venice.
- Ducha zobaczyłaś? - zapytała nieco zmartwiona.
- Powinni coś zrobić z tymi lampami. Tutaj zawsze było tak ciemno?
- Nie, wiesz co, dość niedawno była jakaś awaria i przestały działać. Właścicielka zatrudniła jakichś tam fachowców, żeby naprawili, ale oni powiedzieli, że to zbyt duża awaria i ona już nie ryzykowała. Nie ma nawet miejsca, żeby pacjentów gdzieś przenieść na czas naprawy. - wyjaśniła po krótce - W ogóle to przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć. Wiem, że szpital jest mroczny i straszny w nocy, ale z czasem się przyzwyczaisz. Później będzie lepiej.
Venice odetchnęła z ulgą, chociaż dziwne uczucie nadal jej nie opuściło. Miała rację?
- Idę skończyć obchód i do was przyjdę. Pamiętajcie, że nie lubię cytryny w herbacie.
- Jasne, powiem Helen. - Julia odeszła od Venice i wróciła do pokoju socjalnego dla pielęgniarek.
Venice wyprostowała plecy i zignorowała towarzyszące uczucie. Kolejny etap obchodu zakończyła, kiedy następnie skręciła w lewo, idąc dalej. Następne sale pacjentów i kolejne dawki leków do podziału. Na pewno zgubiłaby się w dawkach i lekach, gdyby nie nosiła ze sobą rozpiski.
Idąc przez zaciemniony korytarz, przypomniała sobie o słowach Rosalie o nowym pacjencie. Fakt faktem, miała tygodniowy urlop ze względu na ślub starszego brata, więc miała prawo nie wiedzieć o przybyszu, a pracownicy nie informują innych o takich wiadomościach.
Podając jednemu pacjentowi jego podział odpowiednich leków według zaleceń lekarza, rozmyślała o nowym. Zastanawiała się, kim był, która sala była tą jego.
- Naprawdę nie lubisz herbaty z cytryną? - odezwał się męski głos.
Venice zamarła w bezruchu. Powoli odwróciła się do pacjenta. Stał przy drzwiach, a w małym okienku widziała tylko jego ciemną twarz.
Oświetlenie w poprzednim korytarzu było złe, a w zasadzie go nie było, a w innych również słabe. Miało to na celu oświetlenie drogi pracownikom, ale również, żeby nie przeszkadzało pacjentom w śnie, a placówka powitała w swoich progach dwójkę z nadwrażliwością na jasne światło.
Venice zrozumiała, że to musi być nowy pacjent, o którym Rosalie wspomniała. Pamiętała też o słowach innych pielęgniarek o tym, że nie musi wdawać się w dyskusje z chorymi, ponieważ większość mówi od rzeczy i ich wypowiedzi nie mają sensu, co, w kilku przypadkach, okazało się być prawdą.
- I? - powtórzył, jakby liczył na odpowiedź ze strony Venice.
Wbiła wzrok w podłogę. Nieprzyjemne uczucie nadejścia czegoś złego nasiliło się. Chciała go zignorować wedle sugestii pracowników, ale z jakiegoś powodu nie mogła. Podeszła bliżej jego sali, nadal zachowując odstęp trzech metrów.
- Więc nie lubisz herbaty z cytryną, ha? - uniósł kącik ust - Naprawdę? Jak można nie lubić? Pyszna jest.
- To dobrze, że ty lubisz, ale ja niekoniecznie. - odparła.
W ciemnych oczach pacjenta zauważyła tajemniczy mrok. Cofnęła się o krok.
- Spróbuj herbaty z cytryną. - powtórzył.
- Nieważne. - mruknęła pod nosem.
Potrząsnęła głową i odeszła kawałek od drzwi jego sali, kiedy obejrzała się przez ramię. Uśmiechał się. Nie powiedział ani słowa. Jego uśmiech wyrył się w jej pamięci i wiedziała, że na długo go zapamięta.
Wiódł za nią wzrokiem, kiedy zniknęła w ciemności następnego korytarza.
Z kieszeni jeansów wyjęła telefon, odblokowała ekran, wstukując odpowiednie cyferki tworzące hasło i napisała wiadomość do Julii.
Od: Venice
Do: Julia
Treść: Idę na zewnątrz na papierosa. Zaraz do was przyjdę.
Wyszła przed drzwi główne i stanęła obok popielniczki. Zapaliła papierosa i schowała paczkę do dużej kieszeni fartucha. Telefon zawibrował ze względu na przychodzące powiadomienie. W szpitalu zawsze wyciszała dzwonek.
Od: Julia
Do: Venice
Treść: Jasne.
Usiadła na schodku i odtwarzała rozmowę z nieznajomym pacjentem, jeśli to w ogóle mogła nazwać rozmową. Herbata z cytryną głównym tematem. Zamienili ledwie dwa słowa. Wzdrygnęła się na wspomnienie jego spojrzenia. Było w nim coś, czego nie mogła opisać słowami i czego nie zapomni. Zastanawiała się, dlaczego dziwne uczucie cały czas jej towarzyszyło. Przecież była otoczona pacjentami z różnymi chorobami, z niektórymi rozmawiała, ale to nowy wywoływał u niej gęsią skórkę. Nie potrafiła zrozumieć powodu. Zrzuciła winę na niezapoznanie się z jego kartoteką, przez co nie wiedziała, na co mógł chorować, ba, nie znała nawet jego imienia, jedynie numer i położenie sali w przekroju całego szpitala. Wyobrażała sobie najgorsze możliwe scenariusze, kiedy następnym razem to ona będzie miała obchód i to ona zaniesie leki. Nie wiedziała, czego się spodziewać po niestabilnym psychicznie pacjencie.
Z przemyśleń wyrwał ją dźwięk odpalanego papierosa. Spojrzała na źródło dźwięku i od razu się uspokoiła. Mike chował zapalniczkę do kieszeni uniformu.
- Mam wrażenie, że w pracy jesteś całą dobę. - zaśmiała się nieznacznie, wywołując u niego niewielki, lecz szczery uśmiech.
- A, prawie. Może to i szpital, ale lubię moją pracę. - odparł z dozą dumy - A ty czemu nie w środku? Prognostycy zapowiadali deszcz na dzisiaj, jakby brzydka pogoda nam wystarczała.
Uniosła lewą dłoń do góry, ukazując połowę papierosa, który bardziej palił się sam niż Venice. Skinął głową, rozumiejąc.
- Wiesz coś może na temat tego nowego? - odezwała się po krótkiej chwili przerwy.
- Nowy… - zastanowił się - Ten spod czterdziestki czwórki? - przytaknęła, a on kontynuował - Cóż, z tego, co wiem… Ma na imię Evan, jeśli się nie mylę.
- Jest niebezpieczny? - drążyła temat.
- Nie. Według zapisków lekarzy ma stwierdzoną schizofrenię, więc nie przejmuj się, jak będzie coś do ciebie mówił. Najpewniej ma kolejne halucynacje albo słyszy głosy w głowie i wydaje mu się, że z nimi rozmawia.
Venice strzepnęła nadmiar popiołu i wstała.
- Jasne, dzięki, Mike. - wyrzuciła spalonego papierosa.
- Nie ma sprawy.
Uśmiechnęła się i weszła do środka budynku, po czym skierowała się do pomieszczenia socjalnego.
0 notes
jasminekosskovsky · 3 years ago
Text
1: mad world (veil of shadows)
Ponury poranek idealnie opisywał humor Venice. Zarzuciła na siebie kurtkę, wzięła parasolkę oraz torebkę i otworzyła drzwi. Po upewnieniu się, że wszystkie światła są zgaszone, zamknęła małe mieszkanie na klucz. Na parkingu odnalazła niewielki samochód, który, co prawda, był nieco zaniedbany oraz miał wgniecenie po lewym boku, ale sama za niego zapłaciła ze swoich oszczędności. Przekręciła kluczyk w stacyjce, ale silnik nie dał rady odpalić.
- Nie rób mi tego teraz. - powiedziała pod nosem i ponowiła.
Również nic. Kilka prób później oparła czoło o kierownicę i westchnęła. Miała szczęście, że nikt tamtędy nie przechodził, inaczej można byłoby pomyśleć, że jest nietrzeźwa.
Spróbowała jeszcze raz, ponieważ a co jeśli teraz zaburzy?, co się stało, ku jej uciesze. Wyjechała z parkingu i skierowała się w stronę przedmieści. Na ostatnim skrzyżowaniu zahamowała ostro, wywracając niezasuniętą torebkę pod siedzenie. Przeklnęła i wjechała na wąską dróżkę prowadzącą do jednego z najbardziej ponurych budynków w miasteczku. Po zaparkowaniu, otworzyła drzwi pasażera i zaczęła zbierać wysypane przedmioty. Kiedy udało jej się to zrobić, wyciągnęła paczkę papierosów i zapaliła jednego, uważnie zerkając na zegarek. Pomimo problemu z silnikiem oraz niebezpiecznej sytuacji na drodze, była przed czasem. Naszła ją myśl o pomyłce przy przestawianiu zegara w mieszkaniu albo to ten na nadgarstku wskazywał złą godzinę. Nie znała odpowiedzi na to pytanie, jedyny sposób, żeby dowieść, która wersja jest tą prawidłową, to skończenie zmiany i powrót do domu.
- Jesteś. - jedna ze współpracownic wyszła przed placówkę ubrana jedynie w płaszcz.
- Jestem. Mogłabyś mi powiedzieć, czy faktycznie jest przed piątą?
Starsza kobieta wyjęła telefon z kieszeni okrycia i pokazała ekran blokady.
Czwarta czterdzieści cztery.
Odetchnęła z ulgą.
Zegar w domu źle chodzi.
- Coś w nocy się takiego stało, o czym powinnam wiedzieć zanim tam wejdę? - uniosła brew, strzepując nadmiar popiołu do popielniczki.
- W zasadzie to nie, ale uważaj na tego spod szóstki. W nocy zaatakował Kristin.
- Wcześniej też atakował pielęgniarki. Lekarza chyba też, chociaż nie wiem, czy to ten.
Znajoma zaśmiała się pod nosem.
- I tak spłoniemy w piekle za śmianie się z tego. Kochana, za długo tu pracuję, żeby zachować powagę. Jeszcze trochę i mnie też tu zamkną. Idę, widzimy się jutro. Chciałam powiedzieć miłej pracy, ale wiesz… - uśmiechnęła się i zniknęła za rogiem, idąc na parking.
Wyrzuciła filtr papierosa do popielniczki i tuż przed wejściem, trzymając dłoń na klamce, wzięła głęboki oddech. Kolejny dzień w tym samym miejscu, a na horyzoncie nie było nowych ofert pracy. Zresztą, kto chciałby zatrudnić ledwie studentkę medycyny?
Z taką myślą weszła do środka, mijając Mike’a, postawnego ochroniarza. Mike zawsze był widziany z kawą, niezależnie od pory dnia lub nocy. Wydawało jej się, że chodzi z jednym plastikowym kubkiem.
Venice weszła do ich pomieszczenia, gdzie jednocześnie przebierały się z ubrań wierzchnich w fartuchy. Znalazła wolny haczyk i powiesiła kurtkę i parasolkę. Anastasia zaskoczyła ją od tyłu, trzaskając drzwiczkami od jednej z szafek. Natychmiast złapała się za serce, szybko prostując plecy.
- Boże! - krzyknęła - Nie rób tak więcej.
- Nie moja wina, że nie patrzysz dookoła siebie. - Anastasia odparła z niewielkim uśmiechem - Kim jesteś i co zrobiłaś z Venice?
Otworzyła szerzej oczy.
- Jesteś przed czasem, a zawsze przyjeżdżasz na styk.
- Właśnie sama nie wiem. Dzisiaj wstałam wcześniej. Ana, mogę ci coś powiedzieć?
Starsza koleżanka usiadła na drewnianym krześle, a Venice naprzeciwko niej. Złączyła obie dłonie ze sobą, niezgrabnie bawiąc się palcami.
- Od jakiegoś czasu… - przygryzła wargę, ubierając myśli w słowa - Od jakiegoś czasu mam takie dziwne… Przeczucie.
- Jakie dziwne przeczucie? Może wygrasz w lotto i w końcu zmienisz samochód.
- Nie, właśnie nie o to chodzi. Mam wrażenie, że zaraz coś się stanie. Coś złego. Próbuję odciągnąć od siebie te myśli, ale nic mi nie wychodzi. Uczucie pojawia się i znika równie szybko. - przetarła czoło dłonią, ostatecznie przeczesując włosy palcami - Ostatnio, kiedy coś takiego się stało, moja siostra zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach, a Agnes stwierdzono raka, chociaż nie miała do tego predyspozycji. Dlatego się obawiam. Jedno powiem ci na pewno: tym razem to mi coś się stanie.
Anastasia nie była w stanie odpowiedzieć na takie wyznanie. Owszem, ona też miewała takie przeczucia, ale nie do takiego stopnia. Skąd wiedziała, że Venice coś się nie przyśniło? Skąd mogła mieć pewność, że to są prawdziwe słowa?
- Venice… Jakby to powiedzieć… - urwała, kiedy obie nagle usłyszały głośne krzyki dobiegające z korytarza.
Anastasia zerwała się z krzesła i wybiegła. Venice tuż za nią.
Mike trzymał jednego z pacjentów, a lekarze robili wszystko, co w ich mocy, aby go uratować.
- Co tu się dzieje? - zapytała Venice.
- Klasyczny atak padaczki. Nic mu nie będzie. - odparł lekarz bez emocji w głosie.
Trudno okazywać emocje w takiej placówce, gdzie pacjenci są pozbawieni jakichkolwiek chęci do życia. Nic dziwnego, że co jakiś czas pojawiają się nowi lekarze, a po poprzednich śladu nie ma. W placówkach takich, jak ta, nie zawiera się znajomości.
Piętnaście minut później pacjent leżał w swojej sali.
Venice powiodła wzrokiem po pracownikach. Rosalie ledwo zaczęła swoją zmianę, a już miała dość. Nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że pracowała tu ładne osiem lat.
Usiadła obok niej i starała się zacząć rozmowę.
- Jak ma się ten spod szóstki?
- Założyłyśmy mu pasy. Jest zbyt niebezpieczny. Powinni przenieść go do innego skrzydła.
- Innego skrzydła? - zdziwiła się.
- Nieważne - szybko się poprawiła - Jak minął ci urlop?
Venice skinęła głową, przypominając sobie, co robiła podczas tygodnia wolnego.
- W zasadzie to dobrze. Byłam w Chicago u rodziny.
- Więc pewnie będziesz w szoku, bo wczoraj przywieźli nowego. Dobra, koniec pogaduszek. Idę na obchód.
Rosalie wstała i zniknęła w ciemnym korytarzu.
Powinni zrobić coś z tą lampą.
Dziwne przeczucie ogarnęło ją ponownie, tym razem sprawiając gęsią skórkę. Niemiły dreszcz przeszedł po jej plecach.
0 notes
jasminekosskovsky · 4 years ago
Text
chapter eighteen (love language)
Anne zgrabnie zaparkowała na chodniku tuż przed bramą. Wyłączyła radio i delikatnie szturchnęła Michała ramieniem. - Wstajemy. - powiedziała cicho - Jesteśmy na miejscu. Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i nie ruszył się. Anne uśmiechnęła się lekko i pocałowała go czule. Niemal od razu otworzył oczy i odwzajemnił pocałunek, kładąc dłoń na jej policzku. - Nie śpię. - szybko wysiadł z samochodu, zabrawszy torbę ze swoimi rzeczami. Dziewczyna zaśmiała się i wykonała to samo. - Dawno mnie tu nie było. - Bardzo, zaledwie ile…? Z dwa miesiące temu? - odpowiedział, obejmując ją. - E, halo, panie. - zabrała mu torbę - Tak się nie robi. Uniósł brew i wpatrywał się w nią. - E, halo, pani, to moje. - ruszył za nią. Mimo niskiego wzrostu i bagażu, Anne biegła całkiem sprawnie. Nagle poczuła brak ciężaru w rękach i nie zdążyła się odwrócić, dopiero po chwili zorientowała się, że Michał wziął ją na ręce. Mimowolnie oplotła ręce dookoła jego szyi, trzymając się mocno. - Puść mnie. - poprosiła, starając się ukryć śmiech - Kochanie, nie możesz tak robić. Nie wytrzymała i wybuchła głośnym śmiechem. Chcąc nie chcąc, zwróciła na nich uwagę kilku sąsiadów, którzy siedzieli na balkonach i w ogródkach. - Nie przesadzajmy, chodź. Zignorował zarówno jej prośbę jak i swoją kontuzję i przekroczył furtkę. Wszedł po dwóch schodkach i następnie do domu, do których drzwi otworzyła Anne za pomocą klucza. W salonie siedzieli rodzice Michała, z dumą przyglądający się poczynaniom ich młodszego syna. - Ślub był i przeniosłem cię przez próg domu. - zaśmiał się, stawiając Anne na podłodze. Kobieta otworzyła szerzej oczy, ale nie odezwała się. Anne przyciągnęła Michała do siebie i stanąwszy na palcach, delikatnie go pocałowała. - Witajcie. - Ewa weszła do przedpokoju. - Dzień dobry. Ewa przywitała gości, a Jarosław tuż za nią. - Zapraszamy, wchodźcie. - oznajmił Jarosław. - Wezmę rzeczy sprzed bramy. - Michał się zaśmiał. - Ciekawe, kto je tam zostawił, co? - Anne zaczęła się droczyć - Bardzo ciekawe. - Nie śmiej się, ja niosłem ciebie. Wyszedł z domu. Anne klasnęła w dłonie i ściągnęła buty, odstawiając je w odpowiednie miejsce. - Dawno mnie tu nie było. - rozejrzała się dookoła. - Oj tam, wcale nie tak dawno. Co tam u was słychać? - Ewa kontynuowała, wyjmując talerze z szafki - Dzwoniłam do Michała przedwczoraj, ale nie odebrał. - Ah, tak, byliśmy na meczu. Drzwi otworzyły się ponownie i Michał zostawił dwie torby na podłodze. - Już plotkujecie? Tak beze mnie? - zażartował, stając obok Anne. - Oczywiście, tyle rzeczy cię ominęło… - To… - zaczął Jarosław, włączając się do rozmowy - Czyj ślub był? Wasz? - Tato, to nic specjalnego, nie. - Michał nie mógł powstrzymać śmiechu - Przed meczem chłopaki zaczęli wariować i Leon robił za księdza. Jarosław położył dłoń na sercu i odetchnął z ulgą. Ewa zaśmiała się cicho. - Pomogę pani. - Anne zniknęła za półściankiem. Ewa wzbraniała się na początku, lecz po chwili ugięła się pod prośbami dziewczyny. - Nie, tato, to nie był oficjalny ślub, ani nic z tych rzeczy. W szatni się wygłupiali. Nic specjalnie nowego. - Dobrze, bo już myślałem, że tajemniczy ślub i nie zostałem zaproszony. - Jarosław zaśmiał się - Dobrze, dobrze. - Chodźcie do stołu, bo wystygnie. - Ewa postawiła naczynie żaroodporne na podstawce. - Idziemy.
0 notes
jasminekosskovsky · 4 years ago
Text
chapter seventeen (love language)
Lydia zaparkowała samochód na podjeździe. Po sprawdzeniu, czy aby na pewno zabrała wszystkie potrzebne rzeczy z pracy, wysiadła. Stukot botków rozbrzmiewał z dozą echa, które sąsiedzi, siedząc w ogrodzie, słyszeli. - Dobry wieczór. - powiedziała głośniej, widząc państwo Hudson. - Dobry wieczór, Lydio. - odparła pani Maria. Lydia uśmiechnęła się w ich stronę i weszła do domu, uprzednio otwierając drzwi z klucza. Teczkę położyła na podłodze, torebkę na niewielkim stoliku i zdjęła buty. - Kochanie, nie wiesz może dlaczego państwo Hudson siedzą na tarasie? - zapytała, zapalając światło. Odpowiedzi na swoje pytanie nie dostała, za to coś innego. - Wszystkiego najlepszego! - zaproszeni goście wraz z Charlesem krzyknęli. - O, Boże, tego zdecydowanie nie spodziewałam się. - zaśmiała się - Dziękuję wam za tę imprezę niespodziankę. Anne podeszła do Lydii jako pierwsza i wręczyła elegancko zapakowane pudełko z zawiązaną wstążką. - Życzę ci dużo szczęścia, pomyślności, spełnienia marzeń, dzieci. - Anne znacząco spojrzała na Charlesa - Życzę wam dużo dzieci i wszystkiego, co najlepsze! - uściskała mocno Lydię. - Dziękuję bardzo. Jak… Skąd wy tu? - Niespodzianka urodzinowa. - wtrącił Charles, nalewając każdemu szampana do wysokiego kieliszka. - A więc to jest to… Co tak latałeś i rozmawiałeś przez telefon ciągle. Boże, teraz już się wyjaśniło. Następną osobą w kolejce do składania życzeń był Michał. - Życzę ci dużo zdrowia, cierpliwości, szczęścia i spełnienia marzeń. - podał jej średniej wielkości torebkę prezentową z namalowanymi balonami. - Dziękuję, nie spodziewałam się. - uśmiechnęła się szeroko - Naprawdę. - A ja co mogę ci życzyć… - Charles podszedł do dziewczyny i śmiał się lekko - Wszystko, co chciałaś, już masz, włączając mnie, a więc życzę ci cierpliwości i zdrowia. Charles pochylił się nad Lydią i delikatnie ją pocałował, co dziewczyna odwzajemniła. - Dziękuję wam, naprawdę. - Teraz będzie toast za Lydię! - Charles uniósł kieliszek, a następnie wszyscy stuknęli szkłem i wypili.
0 notes
jasminekosskovsky · 4 years ago
Text
chapter sixteen (love language)
Michał podniósł rękę, aby objąć siedzącą obok niego Anne, która odruchowo przysunęła się bliżej niego, wpatrując się w komentatorów i realizatorów transmisji do telewizji. - Ania? - zapytał. Kiwnęła głową, patrząc się w nicość. Pozornie wzrok był skupiony na kamerze, jednak oglądała powietrze. - Znowu to robisz. - zaśmiał się - Jak tam kolor powietrza? Transparentny bez zmian? - Co? Tak. Co tam? - odwróciła się w jego stronę, a oczy nadążały z sekundowym opóźnieniem - Coś chciałeś? - Nic takiego. Przerwa jest. Anne zaśmiała się. - Ej, mówiłam ci coś. Żadnych ruchów barkiem. Delikatnie zdjęła rękę Michała z siebie i wstała. - Chodź tu… - objął dziewczynę w talii, nieco przysuwając ją do siebie. Stanęła między jego nogami i przeczesała jego włosy. - Wszyscy patrzą się na nas. - powiedziała w miarę cicho. - No i dobrze, niech patrzą. - wtulił twarz w jej brzuch - Mogą podziwiać. - Kogoś wzięło na spanie, widzę. Może będzie lepiej, jeśli wrócimy do domu? Kiwnął przecząco głową, mimo wszystko zamknął oczy. - Kochanie, ja tu zostaję i nigdzie się nie ruszam. - Dobrze, tylko nie śpij. - Nie zasnę. Usiadła mu na kolanach. Pocałowała go w czoło, kiedy on mocniej ją przytulił. - Boli cię ręka? - Nie, ale jestem na takich lekach, że naprawdę chce mi się spać. - zaśmiał się, stwierdzając rację Anne - Nie zasnę, muszę to obejrzeć. - Jak coś to będę cię budzić. Dziewczyna wyjęła telefon z tylnej kieszeni jeansów i położyła go na swoim kolanie. W tym samym momencie zawodnicy zaczęli wychodzić na boisko, prawie rozpoczynając kolejnego seta. Po zamienieniu kilku ostatnich słów z trenerami, wszyscy usłyszeli gwizdek sędziego. Wyświetlacz telefonu Anne podświetlił się po przychodzącym powiadomieniu. Zegarek wskazywał godzinę dwudziestą pierwszą trzydzieści i kilka powiadomień z mediów społecznościowych. Michał wziął iPhone do ręki i uśmiechnął się szeroko. - Masz moje zdjęcie. - Co? Gdzie? - Tapeta w twoim telefonie. - kontynuował - Nie pamiętam tego momentu… Z kiedy jest to zdjęcie? Anne zarumieniła się nieco, unosząc kącik ust. - Robiłam niedawno. Trzy miesiące temu graliśmy w monopoly z Bartkiem, Piotrkiem i Fabianem. Wtedy udało ci się ominąć hotel Bartka. Chomik. Cichy śmiech wydobył się z jego ust. Anne uniosła kąciki ust wyżej, lekko rozchylając wargi. Spojrzał na nią z iskierkami w oczach. - Naprawdę wyglądasz jak chomik, szczególnie jak się uśmiechasz. - Tylko ty mnie tak nazywasz. - A ty wcześniej nazwałeś mnie kochanie. - No i pięknie, akurat. Wyciągnął się i pocałował Anne w policzek. Uśmiechnęła się szeroko. - Grają już. - napomknęła - Nasi wygrywają, póki co. - Wygrają, mówię ci. Znam ich. - Wiem. Michał sięgnął do kieszeni i wyjął telefon, czując jego wibracje. Odblokował ekran i wystukał wiadomość do swojej mamy. - Mama do mnie dzwoniła, ale tu nie będzie nic słychać. Później do niej zadzwonię. - Dobrze. - Patrz. - pokazał ekran główny swojego telefonu - To ty. Graliśmy w monopoly, a tobie udało się nie zapłacić mi za domki. Anne otworzyła szerzej usta i wpatrzyła się. - O, a to niespodzianka. Nie pamiętam, żebyś robił mi zdjęcie. - Widzisz. - zaśmiał się - Tak wyszło. Ej, Piotrek serwuje. Wszyscy wpatrywali się w Piotrka Nowakowskiego. Podrzucił piłkę, odbił, jednak wpadła w siatkę. Spuścił głowę i przeklnął pod nosem. - Kurwa. - dopowiedział Michał - Myślałem, że przejdzie tuż za siatką i byłby as. - Wygrają, na pewno. Tak, jak Anne i Michał przewidzieli, tak się stało. Mecz zakończył się dość szybko z pewną wygraną trzy do zera dla reprezentantów Polski. W hali rozbrzmiały brawa wiernych kibiców. Anne podskoczyła kilka razy. Na końcu korytarza widniały drzwi do szatni. Michał otworzył je z niewielkim trudem. - Gratuluję! - powiedział głośno, rozpościerając ręce i ignorując problem z barkiem - Poradziliście sobie beze mnie! - Ej, ej, nie bądź taki! - Bartek uciszył przyjaciela - Dobrze, że oglądaliście z trybun, naprawdę. - Ależ nie ma za co, krasnoludku. - Anne delikatnie przytuliła Bartka w geście gratulacji - Chociaż nie powiem, ten delikwent prawie zasnął przez leki. Kuba przeszedł obok nich, chcąc zdjąć koszulkę. -
Widać, że wymęczony. Pewnie torturujesz go w domu. - Nie, no co wy… Nie. Mamy razem drzemki w południe. - Michał dodał z dozą senności w głosie, oplatając ręce dookoła szyi Anne, która pokręciła negatywnie głową, czego Michał nie zauważył. Fabian, Leon i Kuba wybuchli śmiechem. - Tak, oczywiście. - odpowiedziała - Oczywiście. Wracasz ze mną do domu, czy chcesz tu spać? - Wracam. Jeszcze raz gratulujemy i nie chlajcie za dużo, bo macie meczyk pojutrze! Bartek, nie kradnij mi dziewczyny. - Michał pogroził przyjacielowi palcem - Może i mam kontuzję, ale widzimy się w japońskiej lidze całkiem niedługo. Bartek roześmiał się. - Co mi zrobisz? Jedyne, co możesz zrobić to zdobyć superspike’a. - Ta, bo ty akurat potrafisz więcej. - bąknął kapitan - Pojęcie asa jest ci nieznane, najwidoczniej. - Ukradnę ci Anne i- Chwila, czy ty powiedziałeś, że Ania jest twoją dziewczyną? Anne spoglądała na Michała i Bartka, ale tego niższego wzięła za rękę. - Tak, a co? - W końcu! Boże, w końcu! Leon, działasz cuda! To wszystko przez ten ślub, ja ci mówię, ślub przed meczem. Michał uniósł twarz Anne i czule ją pocałował. Dziewczyna odwzajemniła, czując motyle w brzuchu, które były spowodowane przypływem adrenaliny. - Czyżby drugi ślub? - do szatni wszedł trener - Tej samej pary…? Czy odnowienie przysięgi? Leon się zaśmiał. - Proszę pana, nie, tym razem naprawdę. - odezwał się Bartek - Wszystko działo się na trybunach, widziałem ich. - A, to tak, ja też widziałem. Gratuluję wspaniałego meczu i czekam na prawdziwy ślub tym razem. - Nie ma problemu, trenerze. - Michał wydobył z siebie szczery i zaraźliwy śmiech.
0 notes
jasminekosskovsky · 4 years ago
Text
chapter fifteen (love language)
- Co takiego oglądasz? - do salonu wszedł Charles z kubkiem soku w dłoni. - Na razie reklamy oglądam. - Lydia się zaśmiała - Kabarety są. Charles usiadł obok Lydii na kanapie i postawił kubek na stoliku. - Więc idę do ciebie. - A zapraszam, zapraszam. Przysunęła się bliżej Charlesa i zajęła należne jej miejsce, będące klatką piersiową chłopaka. Ręce owinęła dookoła niego. On, za to, przytulił ją mocno. - Jestem z ciebie naprawdę dumna. Bardzo. - powiedziała ciszej. - Wiem, kochanie, ja z siebie też. - delikatnie pocałował ją w czoło - Widziałaś sama, jak ładnie dojechałem do mety. - Za taki widok można zapłacić grube miliony. Charles zaśmiał się nieznacznie, spoglądając w telewizor. - Nie płaciłaś grubych milionów i zobaczyłaś moją wygraną. - Tak. O, zaczyna się, cicho. Spojrzał na dziewczynę z iskrą w oczach, a niewielki, lecz szczery uśmiech malował się na jego twarzy. Przepełniała go duma, o której często wspominał, nie tylko Lydii, ale również kolegom po fachu. Lewis dużo słyszał na temat Lydii, niektóre historie znał na pamięć. - Czy ty mnie uciszasz? - zapytał, starając się nie roześmiać. - Tak, bo oglądam. - Więc zmuś mnie. Lydia odwróciła głowę i posłała Charlesowi poważne spojrzenie. Puściła go i uklęknęła na kolanach na kanapie, po chwili znajdując się na tego kolanach. - Mam cię zmusić? - dłonią przejechała po jego policzku. Charles doskonale wiedział, co miało wydarzyć się za chwilę, a mimo tego, nie narzekał, wręcz przeciwnie, każdy milimetr kwadratowy jego ciała był przygotowany na nadchodzącą czynność.
0 notes