beriozkele
17 posts
Don't wanna be here? Send us removal request.
Text
Twór
Żałowałam słów przepadłych w niejawie, że nie widne dla innych są jak cieni cień. Dłoń stroiła niebyłe widy w bezkształt i barwę, w dźwięk i taniec. Burzyła w niemocy udręce. Przyszedł dzień. Trawa była pod ręką a z trawy szły wieści nieznane pogubionych słów. Wiatr przywiał żywicę, śpiew wody i echo słów. Pocieszyło się słońce, pobratały się z wszechżywiem sny przepadłe w niejawie.
— Melania Fogelbaum
0 notes
Text
Kłącze
Skrzypnął nieświat w desce ku oknu i znużonym lotem w bezbólu nieorlo chciała w oknie zaszumieć koszula. Jakże łatwo było koło muru jakże łatwo było w sny kamienne frunąć w odwrócone niebo podwórza.
Tylko oczy okien niebyłe w ślepym murze chciały przeczekać ból by snem się znużył. Przeżegnały dniem mękę. Żar kamienie łupał.
I nagle we framudze, co drżała pod ręką w wilgotnym próchnie szczeliny, oczom się wygarnął śpiew zielony jak życie w łodydze maleńkiej i płakało, i śmiało się.
I leciały na okna, jak na jedną miedzę między dwoma niebami, strupy rdzawej blachy.
— Melania Fogelbaum
0 notes
Text
Wędrówka
Głodne są ludzkie oczy. Oczy sęków w płocie wyzierają na świat. Głodnym sękom w płocie piach zmęczenia w oczy sypie czas.
A ja chcę nocą chłodną porzucić ogre mokry od jabłkowej woni, czoło przerżnąć kantem dachu by krwią zbudzić senne powieki.
W czarnych kadłubach dworców krzyk pary dalekiej psio zawył i ciepłem nocy szarpnął…
Już idę, kwiat peonii dal bielą wyznacza, ogród jak ślepy cmentarz zasypia wśród płaczu, jak powróz ramiona rozkręcę w tysiąc sznurów i w słony wicher świata zarzucę na reję, w głębinę dni co przyjdą zanurzę okręt siebie, na pokładach jutr poniosę twarze co się śmieją.
— Melania Fogelbaum
0 notes
Text
Czerwiec
W czerwcu ciężkie czereśnie napęczniałe treścią Zaledwie na gałęziach wygiętych się mieszczą. W zielonym zamszu liści, sczerniałe z gorąca, Pulsują krwią soczystą i zapachem słońca.
Jak kokoszki obsiadłszy grządek wszystkie skrawki Tłoczą się rozłożyste, biodrzaste truskawki. A poziomki spłonione płodnością i latem, Błyszczą na jednym krzewie owocem i kwiatem.
Miedziane pomidory i rozchwiane maki Łyskają poprzez zieleń ognistym zygzakiem. Nad ziemią wiszą pszczoły jak blaszane dzwonki. Nad ziemią ciężko dyszą miodem spite bąki. Na ziemi leżą płaskie purpurowe cienie. Czerwonym sokiem życia czerwiec się czerwieni.
— Lola Szereszewska
0 notes
Text
korzenie
1. hortensje rdest lilak gladiole agapanty eustoma zwana dzikim dzwonkiem prerii ostróżki jak niebieskie szyjki napuszonych ptaków i dalie — wdzięczne kryzy katedralnej rozety
zastygamy bez ruchu w ciemnej toni stawu gdzie pod trzcinami nieme zeppeliny — pochylone nad głębią przedziwne piastunki liczą żółtobrzeżki zgubione guziki
2. wakacje pachną sokiem traw liści i śliwek coś patrzy zaczepnie w rozbestwionych korzeniach
dziadek drzemie zmęczony na huśtawce babcia idzie przez ogród za nią idzie ziemia
— Aglaja Janczak
0 notes
Text
Powrót z pogrzebu
Dzień topniał w kostkach lodu whisky prowadziła jak hoża panna nie rozmawialiśmy już o pogrzebie to co zdarzyło się tego życia zostało za kamienną bramą z każdym łykiem zapadaliśmy głębiej i mocniej
nie umieliśmy cię zatrzymać bo po pierwsze — nie staraliśmy się po drugie — byliśmy zajęci swoimi sprawami a po trzecie — każdy ma swoje własne umieranie — gładką rynnę po której toczy się ołowiana kulka
(Kraków, 13.04.2016)
— Marta Tomczyk-Maryon
0 notes
Text
Śmierć męża Emilii
Leżał na żelaznym stole, kiedy zajechaliśmy. Namoczyłam ręcznik, obmyłam go całego, potem wytarłam suchym końcem.
Twarde miał ciało z początku, więc zaczęłam do niego mówić: „Stasiu, nie będziesz przecież goły leżał, daj się ubrać. Ubierzemy ciebie, będzie ci ciepło”, mówiłam.
I zrobił się wtedy miękki… Włożyliśmy jego rękę w rękaw, przytrzymałam go za głowę — guzy z karku zniknęły — przełożyliśmy go na koszulę.
Lubił nosić kalesony. Kobieta obok, ta, która ciała myje za pieniądze, mówi: „Szkoda kalesonów do ziemi”. „Nie szkoda, odpowiadam, zasłużył na nie”. Ona z jednej strony naciągała na nogę, ja z drugiej.
Później spodnie. Mówią, że nieboszczyka trzeba na ostatni guzik zapiąć. Sprawdziłyśmy, dwa guziki miał nie zapięte. Włożyłam jej sto złotych do kieszeni.
— Marzanna Bogumiła Kielar
0 notes
Text
Dziecko
Najokrutniejszym miesiącem jest wrzesień, pełen rocznic i dat. Wilgoć wdziera się do domu wszelkimi szparami, uchylane drzwi trzeszczą, a matka mówi: w sypialni widziałam zmarłych, spójrz, zostawili rdzę na klamkach
Śpimy w kokonie z flaneli, śnimy korzenie — stryjenki, ciotki, prababki, w ich roztrzęsionych ramionach kołysze się dom. Zmarłe krzątają się w snach, snują plany, nadal mieszkają w pokoju obok. Za ścianą skrzypi drewno przesuwanych krzeseł Do mężczyzn należy grzebanie ciał, do nas — azalie na grobach, przecinanie pępowin. Matka mówi: musisz urodzić różowe dziecko, inaczej Złe uwije gniazdo w twoim brzuchu. Zbutwiejesz przed czasem, nie zostawisz cienia
— Anna Tomaszewska
0 notes
Text
Piosenka dla młodych
Po drugiej stronie mowy trawy gdzie słowa mają ciężar losu tam się spotkamy za metafizyką smutnych ogrodów za naprzykrzoną myślą o śmierci tam mnie znajdziecie Tam gdzie za lasem widzi się drzewa i każdy listek ma imię własne tam się spotkamy tam gdzie się milczy bez piasku w ustach i każdy wiersz jest rozmową tam mnie znajdziecie
— Adam Ważyk
0 notes
Text
Lekcja
— Człowieka Można zabić słomką — Powiedział nauczyciel na lekcji przyrody W słońcu poruszyły się jak żywe Rude włoski na jego rękach i brodzie Dwadzieścia par oczu Szukało na jego ciele miejsca W które trzeba ugodzić
— Mieczysława Buczkówna
0 notes
Text
Co w tobie górą było
Co w tobie górą było Zrównali Doliny twoje Zasypano Już wiedzie przez ciebie Wygodna droga.
— Bertold Brecht
0 notes
Text
Prześnione dni
„Kiedy przystajesz, żeby rozważyć Dni spędzona na marzeniu o przyszłości I powiadasz: to było moje życie…” Bo dni są długie — Od pierwszej furgonetki z mlekiem Do ostatniego krzyku w nocy, Wieczność. Lecz tygodnie przemykają Jak ptaki; a lata, lata Przefruwają wbrew kierunkowi zegara Jak wskazówki w barowym lustrze. — Derek Mahon
0 notes
Text
Czarne widokówki
I
Kalendarz zapisany, przyszłość nieznana. Kabel nuci pieśń ludową bez ojczyzny. Śnieżyce w ołowianym morzu. Zmagania cieni w przystani.
II
Pośrodku życia bywa że śmierć przychodzi: bierze miarę z człowieka. O tej wizycie zapomina się, życie trwa. Lecz garnitur szyje się cichcem.
— Tomas Tranströmer
0 notes
Text
* * *
Nieba kopuło, będziesz w snach wracała! To niemożliwe, byś całkiem oślepła, By dzień się spalił niby kartka biała: Troszeczkę dymu, garść popiołu ciepła.
— Osip Mandelsztam
0 notes
Text
Matka suszyła na zimę gruszki,
Przyłóż ten zapach do ust, do poduszki,
Spokojne sny się lęgły w jej ręku,
Nocą świeciły szyby w kredensie,
Gwiazdy mrugały rzęsa po rzęsie,
Dom cały pachniał po ciemku.
Wysoko je kładła na górne półki,
Siedziały jak rzędem na drucie jaskółki
I kurczyły się pomaleńku.
Wejdź tam po cichu. Niebieskie ręce
Może dla ciebie mają coś więcej
Niż gorycz w każdym ziarenku.
Suszone gruszki
Kazimierz Wierzynski
0 notes
Text
Campo di Fiori
W Rzymie na Campo di Fiori Kosze oliwek i cytryn, Bruk opryskany winem I odłamkami kwiatów. Różowe owoce morza Sypią na stoły przekupnie, Naręcza ciemnych winogron Padają na puch brzoskwini.
Tu na tym właśnie placu Spalono Giordana Bruna, Kat płomień stosu zażegnął W kole ciekawej gawiedzi. A ledwo płomień przygasnął, Znów pełne były tawerny, Kosze oliwek i cytryn Nieśli przekupnie na głowach.
Wspomniałem Campo di Fiori W Warszawie przy karuzeli, W pogodny wieczór wiosenny, Przy dźwiękach skocznej muzyki. Salwy za murem getta Głuszyła skoczna melodia I wzlatywały pary Wysoko w pogodne niebo.
Czasem wiatr z domów płonących Przynosił czarne latawce, Łapali skrawki w powietrzu Jadący na karuzeli. Rozwiewał suknie dziewczynom Ten wiatr od domów płonących, Śmiały się tłumy wesołe W czas pięknej warszawskiej niedzieli.
Morał ktoś może wyczyta, Że lud warszawski czy rzymski Handluje, bawi się, kocha Mijając męczeńskie stosy. Inny ktoś morał wyczyta O rzeczy ludzkich mijaniu, O zapomnieniu, co rośnie, Nim jeszcze płomień przygasnął.
Ja jednak wtedy myślałem O samotności ginących. O tym, że kiedy Giordano Wstępował na rusztowanie, Nie znalazł w ludzkim języku Ani jednego wyrazu, Aby nim ludzkość pożegnać, Tę ludzkość, która zostaje.
Już biegli wychylać wino, Sprzedawać białe rozgwiazdy, Kosze oliwek i cytryn Nieśli w wesołym gwarze. I był już od nich odległy, Jakby minęły wieki, A oni chwilę czekali Na jego odlot w pożarze.
I ci ginący, samotni, Już zapomniani od świata, Język nasz stał się im obcy Jak język dawnej planety. Aż wszystko będzie legendą I wtedy po wielu latach Na nowym Campo di Fiori Bunt wznieci słowo poety.
— Czesław Miłosz
0 notes
Text
Włosy mojej matki
Znajduję włosy mojej matki na zmiotce brązowe kłębki niesforne kocięta mogłyby miauczeć gdyby miały głos ale głosu nie mają podobnie jak prawa żeby tu być choć łapią się palców rozpaczliwie wyrzucam je do kosza kiedy zamykam kubeł zastanawiam się czy jeszcze kiedyś zobaczę jakiś włos mojej matki
— Marta Tomczyk-Maryon
0 notes