#teraz wracam do pracy
Explore tagged Tumblr posts
Text
do2 ranczerzy ... ukochani
#artwork#tangotek#jimmy solidarity#rancher duo#decked out 2#zrobiłem całą masę szkiców podczas tych 6 godzin jutro będą kończone#teraz wracam do pracy#hc s9#hermitcraft
2K notes
·
View notes
Text
Ok... Dwa lata mojej ciężkiej pracy... Wczoraj pochwaliłam się moim sukcesem 2000 obserwujących na blogu
@pozarta !
Cała moja historia dwuletniego przebywania z wami w tym miejscu i dzielenia się moimi sukcesami w drodze od otyłości do wagi prawidłowej, szerzenia informacji o ED recovery poszło jak krew w piach!!
Bosze jest mi tak niezmiernie smutno i przykro, że komuś się chciało mnie zgłaszać... Że ktoś poczuł się ZAGROŻONY przez treści, które umieszczam.
No cóż ... Mówi się, że nie należy się przyzwyczajać do rzeczy. Może to znak od losu, że blog potrzebował odświeżenia.
Nigdy nie myślałam, że też napiszę taki post ... Ale proszę o reblogi.
Wkrótce się odnajdziemy znowu
Wasza POZARTA a teraz @pozartaa
Wracam na stare tory jak najszybciej się da. Będzie nowy post przypięty. I ruszam z tym koksem 😉
#ed recovery#reblogs#pro revovery#ed18+#edadult#foodbook#food log#kalorie#kaloryczność#chce byc piekna
184 notes
·
View notes
Text
Dziś o tym jak uciekłam z domu i że zrozumie mnie tylko introwertyk...
Wracam z pracy w piątek, wyjebana energetycznie, już układająca poduszki na łóżku w wyobraźni, pragnąca odpoczynku, ciszy i samotności, zmęczona upałem. No i wchodzę do domu a tu chata pełna gości! Panna Yoyo, jej luby (bo się bronił właśnie na uczelni) i jego rodzice. Zapłakałam w duszy mocno. Pogratulowałam młodemu, z rodzicami się przywitałam, odjebalam jakiś szajs w stylu small talk i poszłam do kuchni zostawić pudełka po szamie, zlapalam siate na zakupy i uciekłam z domu, tłumacząc, że właśnie teraz póki pada jest jedyną okazja na uzupełnienie lodówki.
Dopiero idąc w deszczu dotarło do mnie jak zdesperowana musiałam być, że uciekałam z własnego domu... I nie to, żebym nie lubiła jego rodziców, czy coś, ale ja serio potrzebuję odpoczynku i samotności.
Borze, ja jestem po 40! I uciekam jak mała dziewczynka!
Omlet z drugiego śniadania w pracy ;D
46 notes
·
View notes
Text
poniedziałek 04.11
podsumowanie dnia
zjedzone — nieliczone kcal
zacznijmy od krotkiego podsumowania swiat. przez trzy dni pisalam opowiadanie od rana do nocy, skosiłam trawe bo mi matka kazala (i standardowo sie pozarlismy, az poczulam wakacyjny klimat) i nie mialam napadu na jedzenie. ani razu.
poszlam dzis spac okolo 2 ale na szczescie jechalam do szkoly na 11. minelo szybko, na pierwszej lekcji pisalam zalegly test z lalki, pierwsze pytanie kim byla marianna? ja to wiedzialam ale nie umialam tego nazwac, prostytutka, kurtyzana, panna lekkich obyczajow?? zapytalam sie chlopaka ktory siedzi przede mna szeptem, dyskretnie odwrocil sie i powiedzial "dziwką"
dowiedzialam sie ze moja praca na olimpiade z polskiego jest mocno za krotka bo ja debilka nie sprawdzilam ilosci slow, jezu tak mi sie zrobilo wstyd przed ta nauczycielka i zaluje ze w ogole sie zglosilam do tego, nie mam sily teraz podwajac tej pracy, calymi dniami mi sie chce glownie ryczec i nic nie robic. ewentualnie moglabym pisac ale to bardziej po to by nie myslec bo sie wylaczam wtedy calkowicie. nie liczylam nawet kalorii dzisiaj bo juz mi sie nie chcialo martwic czy zjadlam 1000 czy 970 kcal.
zaszlam do rossmana po jakies kurestwa, moja tlusta cera co zime stwierdza "hej, co ty na to aby zamienic sie w suchą???" i odchodza mi płaty skoru dookola ust glownie. jak zobaczylam swiateczne rzeczy to sie przeżegnałam.
moj brat nie pracuje od miesiaca a jak sie siedzi caly dzien na dupie to sie nudzi, przychodzi mi do pokoju co godzine pierdolac jakies glupoty ktorych juz sluchac nie moge, jak slysze jego kroki i uswiadamiam sobie ze ddrzwi na klucz zapomnialam zamknac to jestem na skraju płaczu. w ogole jestem na skraju płaczu.
sciemnia sie jak wracam do domu, jeszcze jest widno ale pala sie lampy i zaraz bedzie noc, troche mnie to ekscytuje, jakos lubie jezdzic tym autobusem po ciemku. problem w tym ze nie wiem kiedy dotarlam juz na moj przystanek wiec siedze z odpalonym google maps cala droge i patrze gdzie juz jestem.
pocwicze dzisiaj.
skonczylam "cleopatra i frankenstein" bardzo mi sie kojarzy ta ksiazka z "malym zyciem" z ta roznica ze nie czulam psychicznego dyskomfortu po jej przeczytaniu, bylam lekko wzruszona tylko. zaczelam "kronika ptaka nakręcacza" murakamiego.
znudzilo mi sie calodniowe ogladanie recenzji filmowych wiec ogladam serie "absurdy w harrym potterze" i boje sie co następne bede binge-watchowac. nie tknelam nauki dzis ani tej pracy na olimpiade xd zniesmaczona soba jestem. musze usprawieliwic sobie duzo godzin z zeszlego tygodnia bo sporo opuscilam.
jedzonko:
+ kopytka
#chce byc idealna#chude jest piękne#chudosc#odchudzanie#nie chce jesc#podsumowamie#kartka z pamietnika
24 notes
·
View notes
Text
Chyba wracam z recovery z 3d
Pewnie mało osób kojarzy, ale kiedyś mniej więcej rok temu na moim innym koncie wstawiałam często posty o tym ile jadlam i takie tam, motylkowy content ogółem
I później poszłam można by powiedzieć, że na recovery i przez jakieś pół roku próbowałam normalnie jeść (nawet się udawało)
Ale oczywiście każdy syf musi wracać z powrotem (bardzo możliwe, że to przez to, że ostatnio spędzam zbyt dużo czasu na tmblr)
I doszłam do wniosku, że wracam. I od teraz próbuję wrócić do tego, co było prawie rok temu. Mam przed sobą dwa miesiące pracy i mam zamiar wychodzić na zewnątrz, ćwiczyć, ruszać się i jeść mało, aby wrócić do szkoły piękną. Mam nadzieję że się uda.
Ogółem jakiś rok temu próbowałam stać się motylkiem. Prawda jest taka, że nie ważne w jak złym stanie będę i tak uważam, że nie mam prawa się nazywać motylkiem.
Zaczynałam od wagi ok. 59kg.
Zaczęło się od żartów, diety "mż" moja mama często się śmiała, ale ja chyba podłapałam to za bardzo. Zaczęłam naprawdę jeść mniej. Było nawet tak, że w ciągu dnia jadłam tylko obiad, a to tylko dlatego, że byłam wręcz do niego zmuszana. Zawsze jedliśmy z rodziną razem obiad i nie było szans, że jadłabym oddzielnie i zawsze musiałam zjeść z nimi, w tej chwili. Moją najmniejszą wagą było chyba ok. 51kg. Najpierw dostawałam często komplementy, że schudłam i wyglądam ładnie, ale moja mama szybko zaczęła widzieć, że jem za mało i się ograniczam. I zaczęła mnie zmuszać do jedzenia nie tylko obiadów. I tak w końcu jakoś się stało, że poszłam na to recovery i jadłam w miarę normalnie.
Moja waga od roku utrzymuje się praktycznie na tej samej liczbie 55kg. Moją wagą docelową wtedy było chyba 44kg. To tylko 10kg. To aż 10kg. Ale myślę, że jeżeli się postaram dam radę. Muszę. Zaczęłam już od dzisiaj i chce kontynuować jutro. Chcę być taka jak wtedy, że byłam w stanie oprzeć się słodyczom, fast foodom... Bo teraz nie jestem w stanie, a chcę mieć samokontrolę.
Dlatego też może czasem będę wrzucać tutaj jakieś posty o tym ile dzisiaj jadłam, ile spaliłam itp.
Życzę miłego wszystkim 💗
#bede motylkiem#lekka jak motyl#motylki any#blog motylkowy#motylek any#chce byc lekka#chce byc perfekcyjna#chce schudnac#jestem motylkiem#będę motylkiem#blogi motylkowe#bede lekka#chce byc lekka jak motylek#lekkie motylki#lekka jak piórko#chude jest piękne#chudajakmotyl#chude wakacje#chudniemy
25 notes
·
View notes
Text
Jestem w innym domu niz swoim od jakis dwoch tygodni, na szczescie za 3 dni wracam do siebie. Problem jest taki, ze oni tu nie maja wagi, przeszukalam caly dom i myslalam wczoraj ze mnie cos trafi… zjadlam wczoraj prawie dwa kawalki pizzy bo moj tato kupil i musialam z nimi zjesc przy stole, pozniej mialam ogromne wyrzuty sumienia, caly dzien mi sie chcialo rzygac przez ta pizze jak sobie wyobrazalam jaka tlusta byla, nie moglam tez przez to spac w nocy.. teraz jade spotkac sie z przyjaciolka, mam zamiar nic dzis nie jesc, wroce do domu pewnie okolo 20-21 i powiem rodzicom, ze jadlam z nia na miescie duzo i sie najadlam, a pozniej porobie cwiczenia 🦋
+ ubralam sie tak jakbym sie chciala ubierac jakbym byla szczupla, widac mi nogi i rece bo mam sukienke, wygladam jak jakis salceson i bardzo dobrze, moze to zmotuwuje mnie do ciezszej pracy nad soba
cw: okolo 60-64 (nie wiem bo nie mam wagi)
gw: 55
ugw: 45 i mniej
milego dnia motylki, pamietajcie aby pic wode ❤️
#motylki blog#chudej nocy motylki#jestem motylkiem#lekka jak motylek#anor3c1a#anoresick#anorexla#blog motylkowy#blogi motylkowe#będę motylkiem
24 notes
·
View notes
Text
Dzień dobry motylki, o 4 w nocy postanowiłam wraz z koleżanką z dawnej grupy, która również w tym siedzi że zabieramy się do roboty i od dzisiaj wracamy do Any. Ja wracam na własnych zasadach aby na pewno nie mieć napadu ani nie zemdleć w pierwszych dniach pracy.
Planuję kupić sobie bieżnię na pierwszą wypłatę ale jeszcze zobaczymy jak to będzie, wtedy nawet jakbym szła do pracy to pochodziłabym na niej chwilkę, oby nie była zbyt głośna.
Zaczynam od 1700kcal i co tydzień schodzę o 50/100kcal, planowo zejdę do 1500/1600kcal pod koniec października
Fasty, codziennie nie jem od 18, jeśli mam na rano to śniadanie zjadam rano, jednak jak na popołudnie czy noc to śniadanie zjadam jak najpóźniej to możliwe aby wydłużyć fasta.
Ćwiczenia, ćwiczyć w weekend jak najwięcej, w tygodniu spalę wystarczająco kalorii w pracy. To tak jakbym była na siłowni przez 8h
Pić 3l wody zamiast 2l jak teraz piję, do tego 2 kawy dziennie, pobudzają metabolizm
#az do kosci#bede motylkiem#blogi motylkowe#motylki any#light as a 🪶#nie jestem glodna#@na motivation#będę lekka#nie bede jesc#nie będę jeść#chude jest piękne#będę motylkiem#nie chce jesc
9 notes
·
View notes
Text
Co słychać? Znów mi ten tydzień śmignął nie wiem kiedy.
Ale ogarnęłam trochę zamówień innych swoich rzeczy. Ogólnie sporo pracy i bardzo mnie to cieszy.
Ogarnęliśmy trzy sprawdziany w szkole ( w przyszłym tyg tez trzy), galowe dni, sesja foto w przedszkolu i jakis teatr. Alert wszowy odwołany chwilowo.
Udało się z listy rezerwowej wyhaczyć wizytę Mika na dno oka i umówić na kolejną po receptę na okulary, posypał mu się wzrok o całą dioptrię :/. Fuks z tym terminem w Medicover, bo zaoszczędzone 250 zeta.
W środę D. nie dojechał do pracy, bo mu się sprzęgło w aucie zepsuło ( cos przy sprzegle konkretnie), na skrzyzowaniu przy wjeździe na autostradę. Bosko, ale poradził, ze jakos sie do warsztatu dotoczył i dzis odebralismy naprawione. I tak dobrze, ze nie gdzies daleko w trasie albo na autostradzie, bo to by była wielka dupa i laweta.
Wracam do liczenia kcal przynajmniej tak mniej wiecej i musze sie zmobilizowac do kręcenia gruchą, bo zmarnuje za chwile wszystkie efekty wiosennego schudnięcia.
Tarasu nie posprzątałam do konca :/.
Ramię chyba juz ok, blizna nie wygląda za pięknie, ale juz nie cieknie nic i raczej nie boli.
Kot ostatnią noc spędził zamknięty w szafie :/. Ale mu chyba było dobrze, bo siedział cicho. Jakby chciał wyjsc wydzierałby się i tłukł. Po prostu sobie spał na wełnianym kocyku ( duzo miejsca tam miał pod wieszakiem na spodnie) i dopiero jak my wstalismy zaczął szurać w drzwi.
D. nadal hoduje wąsa. Ja mu wysyłam piosenki o wąsach z you tuba, jak mozna się domyśleć jedna gorsza od drugiej :D Nadal mam stosunek nieokreslony. Ale mówię mu, żeby do tego wąsa zrobił sobie te przepisane okulary, wełniany golf juz mu kupiłam, to będziemy udawać, że mam nowego chłopa :) Po tylu latach powiew świeżości :) Sceptyczny jest co do tych moich wizji :P
Chcielismy wrócić do niegdysiejszej tradycji chodzenia do teatru na moje urodziny, wybrałąm wszystko, napaliłam się, po czym sie okazało, ze cały spektakl wyprzedany. Tak sie rozczarowałam, ze juz nic mi się innego nie podoba, ani nawet nie chce mi się szukać.
Jutro jedziemy na weekend do moich rodziców, będziemy skręcać im meble. Sama ich namówiłam i zmobilizowałam do kupna :P i właściwie tez wybrałam. Teraz zobaczymy jak to będzie wyglądać :P.
No a potem cmentarze do moich dziadków.
A teraz czeka mnie nocna zmiana jeszcze bo przez ten wyjazdowy weekend sie nie wyrobie z robotą na wtorek.
9 notes
·
View notes
Text
01.04.24 UTRZYMANIE WAG1 dzień 396. Limit +/- 2100 kc@l.
Wybrane posiłki:
🤡 Prima Aprilis 🤡- czyli lista żartów, które bym mogła zrobić na tym blogu :
🧅"wracam do 4ny"
🧅od jutra 72 h fast4!
🧅post w stylu: "kwiecień to będzie mój miesiąc!"
🧅post w stylu: "zrebloguj to, a stracisz 10 kilo w noc" (bez konieczności amputacji obu nóg)
🧅przepis na niskokaloryczne bajgle (wafle ryżowe z dziurą w środku) lub pieczona kostka rosołowa
🧅bødychëk mojego wyciągniętego brzucha z podpisem "jestem gruba świnia"
🧅meanspø w ktorym nazywam siebie bezmyslnym glonojadem (bo czemu nie)
🧅nowa dieta cebulowa i sama cebula na zdjęciach w foodbooku 😂
No i nie mogłam się zdecydować na żart, więc wypisałam wam moje pomysły i zostawiam pole Waszej wyobraźni - jak każda z tych wersji dzisiejszego posta mogłaby wyglądać 😁 (cebulowy foodbooku bardzo mnie kusił w sumie, ale nie było czasu 🧅🧅🧅)
***
Poza tym dzień kolejny maratonu w robocie. Idzie dobrze - tak jak wczoraj było nas trzy osoby na zmianie, a tu już można się na spokojnie ogarnąć. Trochę większy ruch niż wczoraj, ale nic co by wyssało ze mnie życie. Na dworze jakieś upały, które absolutnie nie pasują do tej pory roku. Trzy dni temu wyłączyłam ogrzewanie, a dziś muszę odpalać klimę! Czekają nas wiosenne burze.
***
Po robocie poszłam sobie chwilę posiedzieć w parku. Jeszcze jasno, ciepły wieczór. Do bilansu doszedł radler. Chyba troche zatęskniłam za rytualem. Kiedyś często po pracy piłam piwo w parku teraz piję radlera. Od ponad dwóch lat nie brakuje mi bycia pijaną po robocie, ale siedzenia na ławce i "patrzenia na zieleń" trochę tak.
(Poza tym radler był darmowy 😁)
Dobrej nocy wam życzę! I Śmigus Dyngus 💦💧🚿💦💧💧🚿
#ed18+#ed recovery#pro revovery#edadult#chce byc piekna#foodbook#kaloryczno┼ø─ç#dieta#food log#k@lor1e#chce byc zdrowa#chce byc szczupla
44 notes
·
View notes
Text
Retrospekcja lub bycie dorosłą... A! I odkrycia nowych oznak ADHD :D
22 lipca 2024
Czasami - jak dziś - muszę sobie przypomnieć, że pisanie pomaga. Mi pomaga ułożyć myśli.
Chyba jestem w jakimś okresie catharsis: robiąc teraz, po 30stce, studia wracam do doświadczenia bycia studentką sprzed lat, gdy byłam ledwo 20-stolatką.
Z jednej strony po prostu pracuję i na takim najpłytszym poziomie odkrywam, że kurcze, naprawdę to lubię, że to nie jest tak straszne i przytłaczające tak bardzo jak pamiętałam. Że spokój w życiu osobistym zupełnie zmienia to doświadczenie, jego odbiór. Że wiedza jaką mam o sobie samej zupełnie inaczej pomaga zadbać o komfort nauki i zdobywania wiedzy.
A na głębszym poziomie teraz, gdy już mogę odetchnąć, bo chociaż wciąż jest problem z wpisami do indeksu to jednak mam teraz lżejszą głowę, oddałam wszystko co oddać miałam, zaliczyłam co było do zaliczenia, ewentualne braki chcę uzupełniać by dostać 5 z tych ostatnich 3 przedmiotów z których wpisu nie mam (z dwóch wiem, że dostanę 5, z trzeciego to nie wiem nic i nie wiadomo czy nie skończy się u rektora... Nie miałam ochoty o tym pisać w zeszłym tygodniu, ale DZIAŁO się, byłam tak mocno w to zaangażowana i zarazem tym przejęta, że nie mogłam się uspokoić na tyle by to spisać tak dla siebie, do pamiętnika, wszystko opisywałam w mailach do dziekanatu i wygadałam się w rozmowie z chłopakiem, który ma taką samą sytuację jak ja w związku z zaliczeniem tego przedmiotu... A teraz trochę żałuję, bo jak piszę tu, do pamiętnika, to ta rozkminka więcej spokoju mi daje).
Wrażenie mam pogłębione względem swojemu wpisowi sprzed tygodnia: jestem starsza, doroślejsza i też uczę się z kolejną generacją (studiuję w dużej mierze z Gen-Z), która bardzo jest uważna na emocje, na granice drugiego człowieka, na szacunek względem nich. Wśród tych młodych ludzi czuję się bardziej "u siebie" w kwestii tworzenia relacji społecznych i zarazem wiem, że do nich, moich osób z roku, też nie pasuję: jestem klockiem z innego zestawu, od innego producenta xD. Bo chociaż Gen-Z ogarnięte mają relacje i granice, to nie mają ogarniętych masę innych rzeczy (to nie zarzut z mojej strony, ani jakieś lekceważące patrzenie z góry - po prostu widzę, że to młodzi ludzie, którzy jeszcze popełnią masę błędów i nauczą się masy fajnych rzeczy o sobie i innych, żeby za 10 lat podobnie jak ja mieć świadomość, że są dojrzalsi, po prostu). Więc siłą rzeczy - znowu odstaję, znowu nie pasuję do grupy. I chociaż wiem - i to daję otuchy - że to bolesne uczucie niedopasowania, a przez to samotności, to też wynik ADHD, konsekwencja budowy mojego mózgu, faktu, że nie ogarniam płytszych relacji, bo dla mnie przyjaźń to zaufanie i pokazanie swoich brzydkich i bolesnych stron, a bez gotowości na tą otwartość po prostu nazwę relację "byciem znajomymi" - dla mnie między przyjaźnią, a koleżeństwem jest olbrzymi różnica, dla niektórych nie do ogarnięcia jak duża i jak dużą wagę przykładam do rozróżnienia tych nazw dla relacji.
W ostatnim półroczu (a teraz, gdy właśnie zrobiło się miejsce na oddech, bo już nie myślę gorączkowo o konieczności oddania prac zaliczeniowych) coraz mocniej dotyka mnie świadomość, że przez swoją traumę u progu dorosłości, przez lawinę wydarzeń następujących krótko po sobie, z których każde mogło być urazem do pracy na psychoterapii przez lata (i było), musiałam zamarznąć.
"Zamarznąć" w sensie metaforycznym oczywiście. Musiałam wysiąść z pociągu zwanego życiem - tak to sobie wyobrażałam zawsze, że życie to pociąg, który pędzi, jest w nim tłoczno, każdy mówi o swoich planach na życie, czuję ścisk, czuję ciśnienie, czuję psesję by też mówić o swoich planowanych stacjach przesiadkowych, osiągnieciach, a zarazem walczę o życie, a bodźców jest tak dużo, że jestem bliska krzyczenia z paniki, aż spontanicznie wysiadam na stacji, takiej ja ta ze Spirited Away:
Cicho. Bezludno. Spokojnie. Tylko szum wody i żadnej drogi, którą trzebaby podążać, żadnych oczekiwań czy presji. Po prostu możliwość wyjścia na tą bezludną przestrzeń i uwalniająca perspektywa braku potrzeby planów. Wystarczy być. Chociażby tam siedzieć tylko i cieszyć się brakiem hałasu, ludzi, ścisku... przy jednoczesnym poczuciu FOMO: że wszyscy pojechali dalej, beze mnie, że jestem sama i nie mam nikogo i nikt nie zauważy braku mnie.
OMG. Ile ja poczucia winy w sobie miałam - że nie daję rady jak wszyscy.
OMG, ile ja spraw wtedy "dawałam radę" dźwignąć, których ani moi rówieśnicy nie musieli wtedy, ani większość ludzi na świecie nie musi dźwigać. Przynajmniej nie w pojedynkę i nie jednocześnie... Ale tego nie dostrzegałam wtedy - wtedy miałam do samej siebie (i ofc do świata) żal, że nie daję rady, a inni ludzie ewidentnie dają radę! "Co jest ze mną nie tak!?" I tym tropem dochodziłam do szukania problemu w sobie: że faktycznie jestem do niczego, że jestem gorsza, że mniej zdolna, że nie dość mądra (a to była cecha, którą w sobie zawsze ceniłam - urody pewna nie byłam, ale uważałam, że mądra jestem, w tym, że masy rzeczy nie wiem i chcę się ich nauczyć), zła - fundamentalnie zła i skazana na to by po prostu za karę, "w pokucie" za to bycie złą osobą, po prostu mieć takie życie (dziękuję kulturo oparta na wartościach katolickich, super).
A teraz, w 2024 roku, WYRAŹNIE widzę i wiem, wyciągam wnioski z przeczytanych badań, z tego co wiem o sobie dzięki terapii, z tego jak teraz żyję, że... wysiadłam z tego pociągu i zastygłam w czasie by przeżyć. Że inną opcją było niewysiadanie z tego pociągu w którym od hałasu i presji PĘKAŁAM od środka, a to prowadziłoby do tego, że dziś by mnie tutaj nie było. Prawdopodobnie. Ale myślę, że tak by się to skończyło - ba! W tamtym okresie miałam próbę pożegnania się z życiem. I tak zbyt długo jechałam tym pociągiem, którego atmosfera mi nie sprzyjała. Zbyt długo narażałam się na ból i dyskomfort - powinnam była wysiąść wcześniej. Teraz to wiem, dzisiaj to wiem. Ech. Tak mi miło i tak kojąco wyobrazić sobie ten pociąg i stację, którą kiedyś sobie wyobrażałam, ale tym razem zmienić tą fabułę: tym razem, jako 35 letnia kobieta wyciągnąć dłonie do tej 21-24 latki, która siedzi sama, która nie ma pojęcia, tak siadomie, że uratowała sobie życie ostatkiem sił, a która zamiast być z siebie dumna, albo pozwolić sobie na słabość i na odpoczynek w ciszy, to czuje wewnętrzną złość i przełyka łzy goryczy wyrzucając sobie, że jest inna, gorsza, że nie potrafi znowu być "jak wszyscy", że chociaż chciała nadążyć to nie potrafi. Chciałabym usiąść obok niej, przykryć ją kocem i posiedzieć w ciszy, żeby nie czuła się tak samotna.
To niesamowite jak dużo dała mi i wciąż daje terapia. Jestem niewypowiedzianie wdzięczna Ani za tą jedną sesję, w której użyła innej techniki terapii niż zazwyczaj - gdy po omówieniu wspomnienia, problemu, kazała mi zamknąć oczy i świadomie poczuć siebie, tą z tamtego dnia, tą z gabinetu terapeutycznego, a potem w wyobraźni miałam się znaleźć w tym miejscu o którym tamtego dnia rozmawiałyśmy na sesji. I miałam zobaczyć tamtą siebie - tą, która wtedy cierpiała, i ją przytulić. I dać jej to, co mam w kieszeni, by nigdy nie czuła się sama. Byłam przerażona widząc to dziecko (bo wtedy omawialiśmy okres mojej komunii - we wspomnieniu znalazłam się na podwórkach za moim domem rodzinnym, w majowe popołudnie, kiedy wydarzyło się coś paskudnego ze strony mojej kuzynki - a gdy zobaczyłam siebie samą, NAGLE, tą 9-10 letnią mnie,na trawniku w tej czarno-białej sukience na ramiączkach w kwiatki, której nie lubiłam, a która była najbardziej 90' ciuchem ever), ale potem po prostu się rozczuliłam - myślałam, że nie lubiłam tego dziecka! A tym czasem, tamtego dnia, jakby przeniesiona wehikułem czasu do przeszłości, widząc samą siebie, wiedząc co się dzieje w głowie tej dziewczynki się totalnie rozczuliłam, przygarnęłam tego maluch i przytuliłam tak, jak wiedziałam, że tego dnia nikt jej nie przytuli. A ona przytuliła mnie. OFC na kozetce u psychoterautki się poryczałam ze wzruszenia - wiem, że to banalne i symboliczne nawiązywanie więzi z sobą, leczenie wewnętrznego dziecka, że to tylko taka gra wyobraźni, a jednak to była najbardziej prawdziwa podróż, której potrzebowałam bardziej niż sądziłam. I jak w mojej kieszeni pojawił się przedmiot - jak to mówiła psycholożka - to od razu wiedziałam co to jest. I oczywiście od razu podałam ten przedmiot dziewczynce, powiedziałam jej, żeby się nie martwiła, bo teraz ja zatroszczę się o jej bezpieczeństwo i zdrowie, a jeżeli będzie potrzebowała się ze mną skontaktować to... i podałam jej przedmiot z kieszeni. Gdy moja terapeutka pozwoliła mi wyjść z tego transu, tego ćwiczenia wyobraźni "zamknij oczy i podążaj za moim głosem", to poryczana jak bóbr i szczęśliwa, spokojna, krzyknęłam radośnie "dałam jej telefon!". Tak się cieszyłam, że ona może od tego momentu do mnie zadzwonić! A moja Ania wtedy się śmiała mówiąc "wiem, tak myślałam, że to będzie telefon, to całkiem oczywiste było". Ech.
No, piękne doświadczenie to było i zarazem niezwykłe. Od tamtego czasu lubię sobie przypominać, że te dziewczynki i dziewczyny i kobiety z przeszłości to JA. I że ta ja-z-teraz mogę do nich dostrzec i im pomóc.
Traktuję to jak ćwiczenie wyobraźni i jednocześnie narzędzie terapeutyczne: ja-z-teraz mam przestrzeń i możliwości unieść to co przygniotło mnie-z-kiedyś, więc mogę zajrzeć tam, gdzie ja-z-kiedyś w tamtym czasie nie potrafiła lub bała się zaglądać.
Piszę o tym, aby lepiej uchwycić to o czym mówię, kiedy dopada mnie raz po raz refleksja na temat okresu studiowania i w ogóle bycia studentką.
Teraz czuję się kochana, zadbana, bezpieczna. Owszem, są problemy, ale nie takie, których nie mogę rozwiązać lub chociażby pojąć ich struktury, oszacować gdzie szukać pomocy w ich rozwiązaniu.
Tak, budzi mnie czasem strach, gdy myślę o tym, że nie mam mieszkania i raczej mieszkania mieć nie będę - marzenie o swoim kawałku przestrzeni z każdym rokiem robi się coraz bardziej odległe. Ale teraz przestaję to widzieć jako swoją życiową porażkę: ja nie miałam nigdy możliwości i szans by mieć mieszkanie. Nie miałam wiedzy i świadomości, nie miałam wsparcia, ani bezpieczeństwa. A obecne problemy to pogłębiające się problemy systemowe - to nie moja wina. Chcę coś z tym zrobić, ale najpierw muszę zadbać o swoje bezpieczeństwo finansowe, a aby to zrobić muszę zadbać o edukację i utrzymanie work-life-balance. A to trudniejsze niż brzmi.
Dzięki mojemu chłopakowi/narzeczonemu (mam z tym problem - to fajne, że jest narzeczonym, ale czy narzeczony już nie jest chłopakiem? Dla niego to big deal, a dla mnie synonimy. Ze względu na niego staram się pilnować by nazywać go "narzeczonym", ale i tak czasem wymsknie mi się czasem per "chłopak" i zawsze słyszę w żarcie, że go degraduję. xD A jeżeli narzeczony nie jest chłopakiem to mam rozumieć, że to nazewnictwo jest tożsame z levelem postaci? Zaczynasz jako akolita, potem jesteś giermkiem, a potem możesz zostać krzyżowcem lub mnichem? W ten sam sposób mamy chłopaka/dziewczynę, narzeczonego/narzeczoną i męża/żonę? Bo w sumie teoretycznie w obydwu przypadkach powinno chodzić o zdobyty exp xD) czuję bezpieczeństwo. Przewidywalność - nie mylić z nudą! - w związku to coś pięknego! Coś fantastycznego! Dzięki temu mam tyle przestrzeni na rokminy i na projekty twórcze.
No i właśnie...
Dzięki życiu jakie tworzę z moim narzeczonym, którego nie mogłby być, gdybym nie trafiła na terapię, nie zdiagnozowała w międzyczasie ADHD, nie przeżyła tylu trudności w rodzinie, bez tego co jest teraz w życiu prywatnym i w partnerstwie nie byłoby przestrzeni na zaczęcie tych studiów.
A bez tych studiów nie przerabiałabym tego co przerabiam teraz.
A przerabiam BARDZO WYRAŹNE dostrzeganie tego, że nigdy nie chodziło o to, że byłam zbyt zła, zbyt głupia, zbyt mało zaradna. Że różne zawalane przeze mnie rzeczy to faktycznie był wynik mieszanki młodego wieku, pierwszych błędów, nieleczonej depresji, ADHD i NADMIARU obowiązków. Te wszystkie czynniki, plus brak fundamentalnego bezpieczeństwa (finansowego, emocjonalnego) to było jak.... ech, to było tak, jakbym próbowała (i moli bliscy próbowali) wydestylować moich kilka cech: zaradność-ponad-wiek, kreatywność, mądrość wynikającą z ciekawości. I zupełnie przy tym zasłaniali sobie wszystko co niewygodne: jeżeli jestem mądra i ciekawa, mogę z zapałem gadać godzinami o tym czego się nauczyłam ucząc się do sprawdzianu, ale do domu z tego sprawdzianu przynoszę 2 to ewidentnie oznacza, że kłamię, że się uczyłam i zawodzę oczekiwania, więc muszę uczyć się więcej - zamiast szukać innego rozwiązania tej sytuacji i to w przyczynach o których zresztą mówiłam: że gdy mam odpowiadać stresuję się tak bardzo, że mam pustkę w głowie (a potem piszę sprawdziany za siebie i nienauczone koleżanki - ja dostaję 2, a one 5 i nikt w tym nie widzi problemu oprócz mnie, nauczyciele nie wierzą, że mój brak regularności w nauce może owocować pracą na 5, o co jestem call outowana na lekacjach - "skąd to przepisałaś?" słyszę od polonistki, która oceniała pracę, którą bardzo fajnie mi się pisało, bo to był w zasadzie fanfic do "Dziadów cz. II" i miałam z tego fun... Każe mi wymieniać na forum milczącej klasy jakie książki prywatnie czytam, bo ona nie wierzy, że mogłam sama z siebie czytać Mickiewicza, mam pustkę w głowie, ale wymieniam... Czuję się zawstydzona i wyszydzona, celem tej sytuacji było "obnarzenie" faktu, że zdaniem polonistki nie czytam wcale, bo popełniam błędy ortograficzne i fleksyjne, których ona nie uznaje za objawy dysortografii... Gdy wymieniam co ostatnio czytałam pani psor zaczyna się śmiać kpiąco, a razem z nią niektóre osoby z klasy - bo czytałam, zgodnie z prawdą, "Park Jurajski III", co być może brzmi niedorzecznie, jakbym udawała, że film jest książką, ale dostałam serio taką książkę w prezencie na urodziny od mojej koleżanki z ławki... całe szczęście ona się nie śmieje, ale też nie staje w mojej obronie potwierdzając, że tą książkę sama mi dała... Przychodzę do domu i opowiadam o tym mamie, która wcześniej sprawdzała tą moją pracę, której autorstwo zostało wzięte w wątpliwość, która wie, że nie da sie mnie odlepić od książek... i mama robi co może: ta akcja sprowokowała mamę by wybrać się ze mną do poradni po opinię. Polonistka nie chciała dać mi skierowania, bo upierała się, że akurat moje błędy wynikają z lenistwa... skierowała inne osoby z klasy, oni wrócili z negatywną opinią, a ja przyniosłam papier z opinią pozytywną... )
Ech...@pantokratorka mówiła mi, że teraz w szkole takie akcje jak ta z polonistką by nie przeszły.
Jakby nie było: byłoby łatwiej żyć wiedząc to, co wiem dzisiaj. Że błędy popełniam i będę popełniać, nie ważne jak będę się starała. Po prostu mój mózg nie uznaje takich "błahostek" jak ortografia za istotne i już. I zarazem ten sam atypowy mózg ma silne poczucie sprawiedliwości tj. skówka może być skuwką, ale też skófkom lub skufką i zupełnie tego nie dostrzegę jeszcze przez tydzień (no jak chcesz zrozumieć co napisałam to zrozumiesz, nie? - tak myśli mój mózg, close enough) o tyle wystawienie 5 osobie, która ściągała i 5 osobie, która nie ściągała jest dla mnie jak obraza, naruszenie norm społecznych i nie mogę tego przeżyć. ADHD.
Kolejna rzecz? I to taka o której nie wiedziałam, że jest big deal - po prostu myślałam, że raczej WSZYSCY, WIĘKSZOŚĆ SPOŁECZEŃSTWA ma jak ja w tej kwestii i odchyłem od normy jest właśnie inne podejście. Otóż czytałam ostatnio wątek rozmowy o tym, że osoby z ADHD i na spectrum autyzmu mają "problem z szanowaniem autorytetów" - samo wyrażenie dla mnie brzmi, jak jakiś klasistowsko-konfucjański zarzut ideologiczny. Co to znaczy? Ja faktycznie: nie uważam, żeby moim "autorytetem" miał być np: człowiek będący rasistą lub seksistą, nawet jeżeli ma bogaty dorobek akademicki lub inne cechy, które mogły by go stawiać na piedestale. Ale szanuję autorytety. Swoje, zgodne z moimi poglądami i wartościami. Co więcej jestem przeciwna tej dawnej idei, że z marszu na wyjątkowy szacunek zasługują ludzie starsi wiekiem, wobec których ten szacunek miałaby wyrażać poprzez służalczość. To mnie bardzo wkurza i jestem gorącą przeciwniczką takiego podejścia.
Niemniej moim zdaniem na szacunek ZASŁUGUJE każdy człowiek. Nie ważne czy jest autorytetem czy nie.
I dlatego mam problem z frazą, że objawem ADHD oraz spectrum autyzmu jest "problem z szanowaniem autorytetów". Bo to brzmi, jakbyśmy byli jakimiś rebeliantami, którzy nie szanują nikogo, sex, drugs and rock'n'roll. A tu właśnie chodzi o to, że mamy problem, gdy ktokolwiek NIE SZANUJE innych ludzi lub oczekuje okazywania tego szacunku tylko wobec wybranych ludzi.
Ha!
I co się okazało? Że to właśnie ADHD&Autysm thing: nie tyle jest to "problem z szanowaniem autorytetów" - tak to jest postrzegane przez niektórych neurotypowych. Mózgi atypowych nie uznają idei tego, że mieliby istnieć równi i równiejsi: wszyscy jesteśmy wartościowi, a idea traktowania kogoś "lepiej" tylko dlatego, że wg. społeczeństwa jest autorytetem w swojej dziedzinie jest dla nas o tyle zaskakująca, co nosząca znamiona niesprawidliwości: bo człowiek bardziej lub mniej uprzywilejowanych, o większych czy mniejszych możliwościach po prostu podjął inną decyzje lub szereg decyzji, ma wiedzę czy inne cechy, które mu/jej dodają autorytetu, co oczywiście doceniamy i czego nie negujemy. Po prostu fundamentalnie nie zgadzamy się z pomysłem, że takiej osobie miałby się należeć "większy" szacunek lub podziw niż innym ludziom. Ot co. Takie decyzje moga być też dyktowane naszymi subiektywnymi wartościami (tj. tym co cenimy w innych ludziach, w życiu), ale nie ogarniamy hierarchi "szacunku wobec ludzi" dla samego szacunku, gdy ktoś po prostu wyraża się o innych ludziać z brakiem szacunku. Mam nadzieję, że to dobrze ujęłam.
Mega ciekawe, że to kolejny raz cecha ADHD i że wcale nie jest to domyślny sposób postrzegania świata większości ludzkości (atypowych jest 40% na świecie) - nie wiedziałam, że ludzie mają inaczej. Tj. wiedziałam, ale bardziej kojarzyłam to z ideą konfucjonizmu lub patriarchatu na zachodzie. A tu się okazuje, że to myślenie dla 60% ludzkości jest po prostu "domyślne", w "ustawieniach fabrycznych", a dla mnie samej jest oznaką braku postępowości i opresji.
---
W zeszłym tygodniu byłam na spotkaniu. Takim w sprawie możliwości rozwoju. Byłam jedyną osobą fizyczną na spotkaniu zorganizowanym dla zaciekawionych programem wsparcia osób w moim województwie. Reszta osób to reprezentanci organizacji pozarządowych: stowarzyszeń, fundacji i innych inicjatyw obywatelskich, a także urzędów, uczelni wyższych, szkół, instytucji szkolących, obiektów kultury, muzeów.
Poszłam tam w myśl "nie wiem, ale się dowiem" - miało być wprowadzenie do tematu wsparcia, nakreślenie jakie są możliwości, co zrobić by dofinansowanie dostać. Chciałam się po prostu dowiedzieć czy mam szanse na coś w ogóle. Podczas przerwy kawowej dałam znać swojej przyszłej wspólniczce xD - więc na drugiej części spotkania już byłyśmy we dwie, jako jedyne przedstawicielki osób fizycznych na sali wykładowej. Wtedy już przeszliśmy do praktycznych ćwiczeń z tworzenia projektów. Jakieś 2h pracy.
Bawiłam się świetnie. Dużo się dowiedziałam.
Ale zaskoczyło mnie to, jako feedback dostałam. Otóż zdaniem uczestników szkolenia, a więc doświadczonych organizatorów wielkich festiwali, artystów, aktorów... ich zdaniem byłam najbardziej kreatywną osobą na sali i upierali się, że daleko zajdę. Serio. Mi tam pikawa niemal wyskakiwała z piersi, bo czułam się jak... osoba, która nie miała latami nic oprócz przekonania, że jest mądra i zaradna, ale która w życiu akademiskim miała porażkę za porażką. A teraz wykładowcy z ASP mi mówią, że są w szoku, że nie jestem absolwentką ASP, albo, że nie pracuję kreatywnie.
I po przetrawieniu tego całego ogroma ciepła i komplementów (ale też merytorycznej krytyki) WIDZĘ, że mając te dwadzieściakilka lat, mając depresję, będąc obciążona wręcz lawinowo traumatycznymi doświadczeniami, tak się spaliłam, sparzyłam, tak straciłam wiarę w to, że moja sztuka jest wystarczająca, że sama ją opuściłam - bo to było ZBYT MOJE i ZBYT BLISKIE, ZBYT UKOCHANE by znowu się na tym polu zawieść (a w tamtym czasie się wciąż i wciąż zawodziłam), by złamać sobie serce ten najgłębszej i najszczęśliwszej części mnie, jaką było tworzenie: malarstwo, fotografia, media. To było chronione miejsce "nie ruszaj, nie patrz tutaj, nie uderzaj w to, bo zbyt dużo dla mnie znaczy bym mogła przyjąć zniszczenie i tego kawałka siebie, nawet tu nie patrz, bo boję się, że jak tobie tą część pokażę to niespodziewanie w nią uderzysz, a to jestem tak bardzo JA, że po prostu się załamię". Wolałam odejść od tego dla bezpieczeństwa. Zresztą, musiałam najleprw posklejać swoją zgruchotaną psychikę by móc w ogóle mieć przestrzeń na coś twórczego.
Trwało to dekadę.
A teraz wracam i widzę, i słyszę, że to nie było tak, że sobie wymyśliłam, że jestem dobra. Ja jestem dobra. Bardzo. I to widać.
Po tym spotkaniu po 1 - prowadząca na zakończenie nagrodziła mnie brawami, jako najbardziej kreatywną osobę na warsztatach. Dostałam owacje.
Po 2 - na sali była przedstawicielka mojej uczelni. Gdy pracowaliśmy grupowo sama doszła do wniosku, na forum grupy, że ona jest dobra w drobiazgowych rzeczach, w zapewnianiu zajebistej papierologii, ale jest słaba w kreatywnym myśleniu - przez co widzi, że jej uni traci kasę, bo ona nie ma pomysłu jak można by o coś zawnioskować. Wtedy rzuciłam, że polecam się (jeszcze na długo przed tymi feedbackami i oklaskami - po prostu spontanicznie się odezwałam), że studiuję u niej na uczelni i obecnie szukam pracy. To był trochę spontan, trochę żart, trochę wykorzystana przeze mnie okazja do autoreklamy w gronie osób, które pracują tak, jakbym ja chciała pracować. Dlatego totalnie mnie przyprawiło o atak serca, gdy po zakończonym spotkaniu ta pani podeszła do mnie, przeprowadziła na szybko rozmowę kwalifikacyjną, poprosiła o mój e-mail, o telefon, obiecała, że porozmawia z rektorem i się do mnie odezwie z propozycją pracy.
Po 3 - potem podeszły do mnie jeszcze dwie panie. Wychodząc z budynku dostałam zapewnienie chęci współpracy, gdy już założę działalność, a także... propozycję pracy-marzenia. Wnętrzarstwo. I zarazem nowe media. I zarazem sztudia audiowizualna. I zarazem wszystko miałoby być wystawiane w jednym z najpiękniejszych zabytków w Polsce. Myślałam, że zacznę piszczeć ze szczęścia, bo MARZĘ o takiej pracy! MARZĘ! Nie wiem czy to wypali. Nie wiem. Ale znaczy dla mnie to TYLE, że po zajęciach po prostu do mnie podeszła osoba reprezentująca ten obiekt kultury i złożyła tę propozycję nie mają pojęcia w zasadzie, że ja wiem jak w architekturę, bo na tym spotkaniu nawet się nie zająknęłam na ten temat. No po prostu... SZOK. Serio, razem z tą "zleceniodawczynią" (bardzo entuzjastyczna osoba, bardzo spontaniczna) niemal zaczęłyśmy skakać na korytarzu ze szczęścia, że znalazłyśmy właściwe osoby. Od razu kresliłyśmy w wyobraźni co zrobić i gdzie zrobić! Tak bardzo chcę to robić, że nie zważałam na cenę. Dzięki borowi za moją przyszłą-wspólniczkę, która rzeczowo ochłodziła moje zapędy i od razu przeszła do konkretów: kiedy? Za ile? Jaka powierzchnia? Ile mebli? Jaki materiał? Jaki styl? No i zaczęły się negocjacje :D Nie mogę się doczekać aż ta pani zadzwoni. <3
I wracałam do domu myśląc o tym, jakie to niesamowite - gdyby nie to, że zaczęłam studia bym w ŻYCIU nie poszła na to spotkanie, myśląc, że żadna ze mnie artystka i że nie należę po prostu do tej grupy, nie mam uprawnień, praw, wiedzy, pomysłów, kapitału kulturowego.
Tym czasem ja się inkupowałam jakby całe życie, by być na tych studiach i by pracować tak, jak pracują osoby, które były ze mną na spotkaniu.
Wzrusz.
Nie wiedziałam.
Nie wiedziałam, że to mam. To znaczy wiedziałam tak na poziomie świadomym, że potrafię i jestem spoko jako osoba dowożąca organizację rzeczy, że jestem odważna, że mam wiedzę, ale gdzieś w środku czułam, że nie spełniłam społecznych norm, reguł, rytuałów przejścia by móc tam należeć. By móc uczestniczyć w takich spotkaniach lub pracować w ten sposób. Wiem, że to tylko papierek i tylko symbol. Ale studia i wykładowcy mnie upewnili, że to co mam, ta wiedza, jest wystarczająca by móc chcieć się starać o taką pracę.
Ech.
Jeszcze raz: dumna z siebie jestem w opór. I wzruszona.
Ale bardzo takie spotkania mnie męczą
---
Mój tata miał urodziny. Oznacza to, że kolejny weekend spotkałam się z moimi krewnymi i jeszcze przez tydzień trawiłam tę sytuację z babcią... Ech... Opiszę to później bo to też wpływa na to, jak teraz postrzegam ten moment w życiu
9 notes
·
View notes
Text
16 Lutego 2024, Piątek ☀️:
No dobrze, to jeszcze raz... Wracam. Znowu. Ale dwa tygodnie to już nie miesiąc, prawda? Jest jakiś postęp. Postaram się już tak nie znikać. Nie czerpię z tego żadnej satysfakcji, żeby nie było xD.
Ostatnio jak się odzywałam był początek ferii, teraz skończył się pierwszy tydzień po powrocie do szkoły i z dumą ogłaszam, że nie opuściłam żadnej lekcji. Było ciężko, bo chcąc się wygrzebać z dołka, zapadłam się jeszcze głębiej — nie spanie, kiepska sytuacja w domu, okres i nowe leki mogły się do tego przyczynić. Leki były na migreny — były, bo już odstawiłam. Powodowały u mnie bezsenność i pogorszenie już i tak złego nastroju i wydaje mi się że również przez nie dostałam okres, bo wpływają na gospodarkę hormonalną, a moja i bez nich jest skopana. (Plus jest taki że podsunęło mi to pomysł na zwolnienie się z w-fu. Zawsze 3 lekcje odejdą, będę miała 23 godziny tygodniowo i dwie godziny okienka w poniedziałki). Z dwojga złego wolę się faszerować ibupromem niż nie ogarniać rzeczywistości po spaniu dzień w dzień po 4 godziny. A mam co ogarniać, bo matura za niecałe 3 miesiące. Z angielskiego i matematyki czekają mnie cotygodniowe sprawdziany, ale jeśli chodzi o polski to na szczęście nauczyciel niezmiennie stawia na pracę własną. Szczerze mówiąc, nie dociera do mnie że zaraz kończę liceum i idę na studia. Zwieję z domu, o ile rodzice zgodzą się mnie nieco wspomóc finansowo. A zaczęłam odnosić coraz większe wrażenie że oboje nie chcą, żebym jechała. Do tej pory tylko mama mnie do tego zniechęcała — teraz tata też zaczął się temu sprzeciwiać, co jest dosyć dziwne, bo do tej pory twierdził, że chętnie pozbędzie się mnie z domu (co nie znaczy że nie podchodził do całego pomysłu sceptycznie). Ale nieważne. I tak nie oni decydują. Nawet jeśli zostawiliby mnie na pastwę losu, czego raczej nie zrobią, i tak zamierzam iść do pracy, chociażby na pół etatu. Do tego dojdzie stypendium dla niepełnosprawnych (oferują je wszystkie uczelnie na które składam papiery, niezależnie od wyników w nauce — wystarczy orzeczenie) i program wsparcia dla osób niepełnosprawnych, z którego będę mogła korzystać już od początku przyszłego roku. No i mam trochę oszczędności. Będzie dobrze.
Zmieniając temat, za dwa tygodnie idę z siostrą na maraton Diuny (w Heliosie puszczają obie części). Jestem tym bardzo podekscytowana, bo — dziwnie to zabrzmi, wiem — jeszcze nigdy nie byłam w kinie z własnej inicjatywy. Przynajmniej takim zabudowanym, z popcornem itd. Właściwie to byłam w takim dokładnie 7 razy w życiu, z czego 5 to wycieczki w podstawówce, 1 raz wzięła mnie kuzynka i 1 raz byłam w liceum. No i raz byłam w kinie na plaży, ale na repertuar składają się zeszłoroczne nominacje do Oscarów, bardziej niż popcorn do torby opłaca się wziąć koc i parasol, a do tego w każdej chwili mewa może ci narobić na głowę, więc nie wiem czy się liczy. Ale polecam xD. W każdym razie do kina wezmę ze sobą słuchawki (za głośno) i okulary przeciwsłoneczne (nigdy nie wiesz czy jakiś idiota nie wpadnie na pomysł użycia stroboskopu. Flashdance prawie mnie zabiło, od tamtego czasu się pilnuję).
23 notes
·
View notes
Text
wtorek 10.09
۶ৎ podsumowanie dnia
zjedzone — 950 kcal
poszłam spać po północy i wstawałam na siku 3 razy co jest nie najlepszą rzeczą jaka może się zdarzyć kiedy wstajesz o 6 ale o dziwo nie umierałam z niewyspania. przed lekcjami poszłam pouczyć się w kawiarni z koleżanką. taka nasza tradycja która skończy się po zaledwie dwóch tygodniach bo uwaga, zapisałam się na dodatkową matematykę w tym czasie xD jak zamierzam zdać maturę z tego gówna to muszę zacząć podejmować jakieś działania. u mnie z tym przedmiotem jest taki problem ze nie mam czasu na zrozumienie przerabianego w klasie przykładu bo nauczycielka zapierdala z prędkością eminema jednocześnie wymagając od nas notowania (sprawdza) a moje skupienie jakoś nie łączy tych dwóch czynności. w każdym razie była trochę stypa na spotkaniu, ostatnio moje kontaktu towarzyskie leżą i kwiczą bo jestem zbyt głęboko zakopana w czarnej dupie zwanej inaczej moją własną głową. jak man jakiś gorszy okres to z reguły nie cierpią na tym moje zainteresowania ani obowiązki a właśnie relacje z innymi których nie mam siły ani chęci podtrzymywać (potem pojawia się pytanie cO tY tAkA obRAżOnA).
koncentrując się na moment na tej dziewczynie, rozmawiałam z nią o kimś i zapytała "ty ich nie lubisz, co nie?" odpowiedziałam że tak, nie lubię, chwila trochę wymownego milczenia i dodałam "ale wiesz, ja mało kogo lubię". powiedziała że "w sumie racja" ale mimo to zaczęła wymieniać. X lubisz, Y na pewno też...same osoby za którymi akurat nie przepadam XD albo spędzam z nimi czas ale gdzieś tam głęboko w kościach mnie wkurwiają. nagle powiedziała Amelie to na pewno lubisz (osoby ze społeczności besties będą wiedziały o kogo chodzi) i miałam takie taaaaaaaaaaaaaa
cieszę się że nie zapytała czy ją lubię. powiedzmy że tak, ale jednocześnie kiedyś tak mocno triggerowala moje ed że mam jakiś niesmak do niej. nie wiem czemu zawsze widzę w innych głównie wady przez co trudno mi powiedzieć że za kimś przepadam kiedy dostrzegam wyłącznie te negatywne zachowania, a wszystko co dobre przelatuje mi gdzieś koło nosa.
wracając — jest ciężko. ktoś coś do mnie gada a mi się zwyczajnie nie chce angażować w jego słowa, sama nie rozpoczynam rozpoczynam żadnych rozmów bo czuję się zbyt zdołowana aby wymyślić jakikolwiek temat na jaki chciałabym rozmawiać (bo nie chce na żaden, chciałabym się odizolować od wszystkich na stałe)
miałam ochotę na skyr truskawkowy do picia ale akurat go nie było więc kupiłam do szkoły taki jogurt od go active całkiem dobry, mniej kcal od skyru a czułam się najedzona. po powrocie odrobiłam matematykę, w zadziwiająco ekstremalnie szybkim tempie nauczyłam się na francuski, poszłam myć głowę i już jest prawie kurwa 21 XD męczy mnie to wracanie ze szkoły o 17. całe szczęście dziś i jutro mam dni bez ćwiczeń dzięki czemu teraz wieczorem mam czas na przyjemnego. mam też takie mocne zakwasy po wczoraj że ledwo chodzę, dwa wf w szkole i trening również w domu. o 50 kcal przekroczyłam limit ale się pojebałam że mam mozzarelle light w domu a była zwykła xd ale raczej robię tę dietę tak na luźno więc takie 50/100 kcal więcej będzie dopuszczalne, weźmy od uwagę że mój ostatni miesiąc był trochę na zasadzie "jedz co chcesz byleby nie wróciły napady" i teraz dopiero wracam do dietowania, jeszcze się nie przyzwyczaiłam.
powracający temat olimpiady z polskiego — powiedziałam o moim pomyśle polonistce i odparła że brzmi w porządku, mam teraz zrobić sobie plan całej tej pracy. rozmawiałam z nią o tym temacie i najbardziej nie podoba mi się że trzeba omówić związek interpretacji danego mitu z jego poetyką, co to kurwa znaczy 😭
ledwo napisałam ten post i już nie pamiętam o czym był sory za ewentualne zanudzanie, to już nie są dłużej podsumowania dnia a mój prywatny journal xD
#chce byc idealna#chude jest piękne#chudosc#odchudzanie#nie chce jesc#podsumowamie#kartka z pamietnika
19 notes
·
View notes
Text
Wtorek cz. I
Rano znów pierwsze co to złapał za telefon. Mimo że bardzo chciałam się chociaż przytulić do Jego nagiego ciała, z którym tak rzadko mam okazję obcować.
Ale już nic się nie czepiałam, ani o to, ani o sytuację wczorajszego wieczoru.
On wreszcie miał czas, żeby zrobić dobry spacer i zjeść śniadanie, więc poranek minął spokojnie. Wyszedł przed 11 i znów miał sporo załatwiań. Idzie dziś do fryzjerki. Po 4 dniach. Przysięgam, nic mu te włosy nie zdążyły odrosnąć, ale dobra. Nie skomentował tego, jak oczywiście zauważyłam ten fakt.
Kiedyś pewnie bym się tym stresowała, że znów, podobno, zwiększa częstotliwość wizyt u niej. Teraz mnie to jedynie zirytowało pod kątem tracenia czasu.
Na pewno idzie, bo Młody Go umawiał i rozmawiali o tym przy mnie. Poza tym mimo że fryzjerka nienajgorsza z twarzy czy ciała, chyba dwa lata starsza ode mnie - wiem, bo sama do Niej chodzę. Z Jego polecenia, mimo że ona nie wie, że się znamy a co dopiero, że jesteśmy razem. Ale ma męża i małe dziecko i po pierwsze nie spodziewałabym się z jej strony krzywych akcji, a po drugie jej charakter pozostawia wiele do życzenia. Niby dla jednorazowych akcji wnętrze nie ma znaczenia, no ale to typiara do której chodzi już z 5 lat i nie sądzę żeby chciał mieć konieczność szukania kogoś nowego. A tak mogłoby się zdarzyć, gdyby miało miejsce coś nieodpowiedniego. Co więcej, istniałoby ryzyko, że ona mi się „pochwali”.
Ja znowu miałam nawałnicę pracy, a jeszcze spodziewałam się telefonu od dziadka, żeby zawieźć go do mechanika. Długo nie mogłam zabrać się za robotę. Najpierw, jak kiedyś zawsze, piłam kawę siedząc sobie z nim na kanapie przy Jego „porannej dawce YouTube’a”, a potem pisałam. A w pracy, firmy z którymi moja współpracuje, chcą mnie chyba wykończyć psychicznie.
Okazało się, że dobrze, że jednak nie uprawialiśmy wczoraj seksu. Po 13 zadzwonili do mnie, że zwolnił się termin na to badanie, mega ważne, na które regularny termin miałam mieć dopiero 17.09. Dzisiaj na 17:40. A mówili, żeby około 2 dni przed nie współżyć. No i wracam po nim do stosowania żelu, który ma pomóc. Co ma swoje zalety, ale też wady. Za chuj się nie spodziewałam, że jeszcze zadzwonią, bo zapowiadali, że najpóźniej dzień przed. Ale w sumie sama powiedziałam, że może być i godzinę wcześniej - żebym tylko zdążyła dojechać. Zależało mi na tym badaniu, żeby je zrobić jak najszybciej, ale też cholernie się bałam. Musiałam szybko przeorganizować cały dzień, ale trudno. Nie byłam już w stanie pracować. Zajebią mnie, ale trudno. Od momentu odebrania tego telefonu cały czas się trzęsłam. Bardzo było mi przykro, że On ze mną nie pojedzie. Oczywiście, że nie zapytałam, bo znałam odpowiedź. A bardzo pomogłaby mi Jego obecność. Ale napisałam mu o tym.
Było to zaraz przed jego fryzjerem, więc o dziwo nawet zadzwonił od razu jak wyszedł. Mówił, że przynajmniej będzie z głowy, nie będę się dłużej stresować i tak dalej. No niby tak, ale i tak się bałam, bo spodziewałam się, że nie będzie zbyt przyjemnie. Nawet zaśmiałam się:
Przydałbyś się do trzymania za rączkę.
No, ale reakcja była taka, jak się spodziewałam. Czyli w sumie żadna. Chociaż po chwili dopytał, na którą mam tam być. Nawet jeśli by był już wolny powiedziałam mu, że zamierzam wyjść dużo wcześniej, żeby się nie spieszyć i spróbować coś po drodze zjeść. Przeszło mi wtedy przez myśl, że może dojedzie na miejsce. Ale w sumie to już by było bez sensu, bo sama droga razem też była ważna. Jak już tam sama pojadę to dam radę. Wsparcie przed było najważniejsze. No i ewentualnie po, jeśli usłyszę „wyrok”, który mnie sparaliżuje. Miałam tylko nadzieję, że będę w stanie wrócić autem do domu. Chociaż jeśli miałabym usłyszeć najgorsze możliwe informacje to dopiero po wyniku biopsji. Więc modliłam się, żeby nie trzeba było pobierać wycinka. W sumie bez tego samo badanie nawet nie miało być takie straszne. Nawet powiedział na koniec rozmowy, żebym dawała znać.
Pomyślałam, że plus jest taki, że jak powiedzą, że nie mam zmian nowotworowych, to może uzna, że jestem zdrowa i będziemy się normalnie kochać. Pewnie nadal za rzadko, ale ważne że w ogóle. A przecież nie mogli powiedzieć inaczej, prawda?
Byłam na miejscu, po odstaniu swojego w dramatycznych korkach, 20 minut przed czasem. Gabinet był w starej kamienicy, gdzie aż bałam się wchodzić. Łazienka przynajmniej była bardzo na poziomie. Chociaż to dawało nadzieję, na porządny gabinet, bo sama recepcja z dywanami z PRL’u.
Skręcało mnie z nerwów, a w dodatku okazało się, że przede mną są czekają jeszcze 2 osoby, więc o wejściu punktualnie mogłam zapomnieć.
W międzyczasie jeszcze On zadzwonił, że jedzie już do Naszego domu. Śmiał się, że trzeba było mu ujebać rękę w łokciu, żebym miała do trzymania. I że jako że zadzwonił bezpośrednio przed nie mam szans tego nie wytrzymać. Heh, no jakby obecność osobista i transport robi różnicę, no ale dobra. Wysłał mi jeszcze po rozmowie taką wiadomość:
Jak na Niego to i tak dużo.
Cdn.
#lifestyle#miłość#toksyczna relacja#toksyczny związek#związek#miło(ść)#toksyczna miłość#kartka z pamiętnika#pamiętnik#ona przed 30#on po 40#fryzjer#strzyżenie#emocje#uczucia#wtorek#dzień jak co dzień#codzienność#relacja#badanie#lekarz#onkolog#stres#strach#samotność#wrzesień#choroba#nadzieja
7 notes
·
View notes
Text
Tragicznie mi poszło przez te 8 dni
(142 wzrostu)
Wypisałem sobie też Dlaczego mam napady i kiedy i co w rzeczywistości wtedy czuje
-jem z nudów
-zajadam silne emocje stresy napięcie, lęki, złość
Czego oczekuje: ekscytacji, poczucia ulgi
Co tak naprawdę czuje: Napięcie, złość wstyd, poczucie winy lęk, rozczarowanie, może chwila ulgi czy radości ale w momencie kupowania slodyczy zamieniają się bardzo szybko w te negatywne
Myśli jakie mi towarzyszą:,, Musze się nażreć bo nie wytrzymam inaczej nie potrafie",, Nic innego mi się nie chce robić, nic jakoś tak mi nie sprawia przyjemności",, Jestem nadal chudy",, Szybko schudnę" A później ta obsesja na punkcie swojego wyglądu oraz,, od jutra wracam do any"
Spisanie tego bez wdawania się w głębsze analizy pozwoliło mi na nabranie dystansu do napadów
Teraz zamierzam się skupiać na kaloriach ile zjadłem i liczyć zanim coś zjem To faktycznie mnie uspokaja Nie ma tego przymusu To tez pozwala jakoś odwrócić moja uwagę od myśli, że chciałbym znów na kupować sobie slodyczy Nawet w nerwach jak jestem to liczę sobie i powtarzam ile zjadłem XD Albo gdy byłem zmęczony w pracy i nie dawałem rady pocieszałem się tym że chociaż spale więcej kcal i cisnolem dalej
Mam nadzieję, że przez następne 8 dni faktycznie waga będzie spadała a ja będę wkoncu wolny od napadów Mam już ich dość Za bardzo mi to przypomina głody alkoholowe
To samo okłamywanie siebie Ten przymus Musze bo się uduszę Xd Wywalanie pieniędzy, wstyd przy kasie, wyrzuty sumienia tylko dla chwili ulgi, obrzydzenie do samego siebie Również leczenie kaca po jedzeniowego
#blogi motylkowe#gruba świnia#gruba szmata#grubasek#chce byc lekka jak motylek#dieta motylkowa#blog motylkowy#jestem gruba#chude jest piękne#grubaska
24 notes
·
View notes
Text
Dzień 30
Jest godzina 11 a ja już zjadłam 900kcal... Za niedługo wychodzę do pracy więc do końca dnia obiecałam sobie że nic nie zjem ale trochę nie rozumiem tego co teraz się dzieje bo ciągle myślę o jedzeniu i jestem głodna. Dobrze że idę do pracy bo inaczej byłoby bardzo źle. Strasznie źle się też dziś czuję, okropny ból głowy smutek złość. Najchętniej wzięłabym leki na sen i przespała. Nie lubię tego czasu po świętach gdzie znowu trzeba się przyzwyczaić do pracy ale na szczęście do piątku już nie daleko.
Jest godzina 16 i na szczęście do tej pory nie czułam głodu ale za to cały czas myślę o jedzeniu co bym zjadła. Myślę że po powrocie do domu zjem tak max do 1200/1300 bo naprawdę jestem strasznie głodna a nie chce w kolejnych dniach rzucać się na jedzenie. W ogóle nie mam na nic siły i czuję się strasznie zmęczona. Zawsze wracam z pracy pieszo ale dziś aż chyba pojadę tramwajem bo mam wrażenie że aż nie dojdę.
Godzina 18.30
Postanowiłam że jeśli będę czuć tak silny głód jak dziś to będę pozwalać sobie nawet na 1400kcal byleby mieć zero kaloryczne i bez napadów a jak za 5 dni dostanę okres i hormony znowu wrócą do normy to znowu zacznę niskie limity.
Edit: zjadłam 1600kcal i nadal byłam głodna ale stwierdziłam że dość bo wszystko zepsuje. Obym więcej nie czuła takiego głodu.
17 notes
·
View notes
Text
Cześć
Zajechałam wczoraj na styk czasu pracy (15 godzin) do Czechów na magazyn. Przywitałam się, wyznaczyli mi gdzie mam stanąć by iść spać. Cofałam w miejsce parkingowe jak cienias. Zmęczenie robi swoje. W ogóle jak do nich jechałam to wczoraj na wysokości Bardo (przed Kłodzkiem) była niesamowita burza. Widoczność przez deszcz spadła niemal do zera, wiatr targał mną tak, że ciężko było się utrzymać na drodze a na dodatek drzewa zaczęły gubić gałęzie. Zrobił się korek bo jedno nie wytrzymało naporu i zwaliło się na drogę. Dobrze, że nikomu się nic nie stało. Straż pożarna przyjechała dosyć szybko i zrobili nam ruch wahadłowy podczas, gdy walczyli z konarem na drodze. Jak zajechałam do Duszniki-Zdrój się zatankować to przód Mercedesa miałam cały w gałązkach i liściach. Wyglądało to jakbym skosiła szkółkę leśną xD
Zatankowałam całe 160 litrów bo więcej nie wolno było. Porąbało tych ludzi. Co to jest takie 160 litrów ON dla ciężarówki? No, ale chociaż tyle się udało. Na nie jednej stacji paliw widziałam informację, że nie ma wachy. Powariowali.
Obudził mnie telefon od spedytora. Zadzwonił z zapytaniem jak tam… Srak tam Kutfa. Pół godziny jeszcze mogłam pospać. Zrelacjonowałam jak to wyglądało, wstałam, ubrałam się, podjechałam do biura i się zameldowałam. Po chwili dostałam smsa z numerem rampy gdzie się podstawiłam. W międzyczasie dostałam namiary na kolejną robotę. Robiłam identyczną w zeszłym miesiącu czyli przerzut między magazynowy P&G na relacji Czechy Niemcy.
Zajechałam na parking, zameldowałam się prawie 6h przed wyznaczonym czasem załadunku i zjadłam obiad
Wjechały uszka z barszczem czerwonym. To chyba moja ulubiona wersja barszczu czerwonego. Kocham uszka xd
Posłuchałam trochę audiobooka (9 tom Chyłki) i zaczęło mnie łamać na spanko. Położyłam się i obudziłam się 3 godziny później bo zadzwoniła moja pani doktor.
Rozmowa jak zwykle była przyjemna. Ta kobieta jest do rany przyłóż. Wiecie do czego doszłam podczas rozmowy? Ja od początku roku jakoś do lipca żyłam w odrealnieniu. W sensie leki mnie wyciszały i byłam trochę jak mumia. Jakby cały ten świat wewnętrzny i zewnętrzny był wytłumiony. W sierpniu dostałam zmianę leków i jak pamiętacie byłam mega szczęśliwa, że działają. Byłam nienaturalnie szczęśliwa i radosna. A gdy ten wybuch endorfin opadł w zeszłym miesiącu czułam się okropnie. Po prostu uczucia i emocje mnie przygniotły. I mogę stwierdzić, że teraz po prostu czuję się normalnie. Może nadal trochę za bardzo się wszystkim przejmuje i dopada mnie smutek, ale to przecież normalny stan rzeczy. Teraz muszę przetrawić wszystko co we mnie zalega, aby nie bolała mnie rzeczywistość.
Po rozmowie pani doktor zdecydowała, że narazie nie zmieniamy nic w lekach choć ma dla mnie alternatywę - taki dodatek, gdyby było naprawdę źle. Wracam do pisania dziennika i wyrzucania myśli, które się we mnie kłębią. Pani doktor zaproponowała bym sobie w czasie jazdy nagrywała to o czym rozmyślam. Powiedziała, że nie muszę tego czytać czy słuchać, ale bym wyrzucała z siebie swoje przemyślenia. Będę tak próbować :)
W czasie rozmowy dostałam smsa z numerem rampy na załadunek. Dokończyłam rozmowę i zajechałam na magazyn. Załadowali mi 24 tony chemii gospodarczej. Ledwo co się da jechać z takim obciążeniem na wzniesieniach. Najpierw pod górkę telepie się 40 na godzinę a z górki? Cóż… 110 lekko, więc już przy 80 km/h zaczynam hamować by się nie rozbujać zbytnio.
Teraz zajechałam na parking i o dziwo za trzecim razem udało się znaleźć miejsce. Fakt faktem na parkingu dla pojazdów tzw Gabarytów, ale wali mnie to. Conajwyżej mnie nad ranem wygonią. Mam przerwę do 8 rano. Wzięłam już leki i idę spać :)
26 notes
·
View notes