#nie wiem czy to ma jakiś sens ale takie są moje odczucia
Explore tagged Tumblr posts
wszczebrzyszynie · 8 months ago
Note
Czemu nie można reblogować twoich postów?
większość można, wyłączam reblogi tylko na niektórych (głównie na wipach i moim pierdoleniu, bo nie lubię jak inni reblogują moje niedokończone prace i no, pierdolenie xd). Nie wiem traktuję moje posty z tekstem bardziej jako wpisy do dziennika aniżeli faktyczny post więc nie lubię idei kogoś innego reblogującego tego do siebie
25 notes · View notes
shadboy666 · 5 years ago
Text
Latarnia
30 sierpnia 1965 roku Mój rejs zaczyna się jutro, wypływam w morze, jak ja to strasznie kocham. Wtedy czuję się naprawdę sobą, móc tak patrzeć na zachody słońca i wschody, dzięki uczuciom, które we mnie się wzbierają niczym fale na morzu zawsze napływa we mnie inspiracja do pisania moich powieści. Oh jak mi tęskno za kobietą, której szmat czasu już nie widziałem. Niestety życie i los nie pozwolił mi bym mógł ją zobaczyć. Z pewnością, jest teraz szczęśliwsza, lecz jeżeli czuje pustkę w sercu jak ja, chciałbym móc ją uszczęśliwić z całych sił. Jej piękne czarne włosy i ciemne oczy wciąż pojawiają się w mych snach, a to jeszcze bardziej wzbudza we mnie poczucie samotności i tęsknoty za nią. Gdyby była pojawiła się choć jedna szansa, by móc ją znów zobaczyć, rzuciłbym to wszystko i z całych sił biegłbym by tylko ją spotkać. Nawet jeżeli nie chciałaby ze mną rozmawiać, czułbym się dobrze, móc chociaż zobaczyć. Jednak mogę tylko marzyć o jej pięknym uśmiechu i śnić o tym jak jest blisko mnie i jak patrzy na mnie i czuć jak jej serce biję tak szybko gdy tylko dotykam jej twarzy. Jak nasze usta się stykają, i oboje czujemy błogi stan. 12 września 1965 roku Jestem na otwartym morzu, pogoda nam sprzyja, rejs do Wenezueli mam nadzieję zbyt szybko się nie skończy, bowiem kocham te widoki i chciałbym móc tak trwać w tym miejscu w nieskończoność. Kapitan jednak niezbyt zadowolony stwierdził, że jutrzejsza pogoda może być cholernie nie bezpieczna, bowiem spodziewa się silnego sztormu. Gdybym dokładniej znał się na żegludze, być może obawiał bym się, lecz nie jeden sztorm przetrwałem i choć jest to niebezpieczne, to czuję w tym wszystkim ukojenie i spokój. Deszcz i silny wiatr wywołują u mnie nie zrozumiałe dla mnie uczucia, są to raczej pozytywne odczucia aniżeli coś czego nie specjalnie bym chciał przeżywać. Dlatego też uwielbiam tak bardzo być na morzu i spędzać tutaj czas. Zazwyczaj pływam sam, bez kompana, ostatnim razem gdy wypłynął ze mną mój stary przyjaciel nie skończyło się to dobrze. Zamiast skupić się na moim celu jakim jest przeżywanie tego rejsu, upijałem się z nim i jak on to nazwał “cieszył się z życia”. Nie mogę powiedzieć, że było mi źle, ale przeżywanie życia i cieszenie się z niego dla mojej osoby wygląda całkiem inaczej. 29 września 1965 roku Kapitan miał racje by obawiać się sztormu. Nasz statek rozbił się o skały, wiele istnień zginęło, większość ludzi uznaję za zaginioną, bowiem nie znalazłem ich zwłok. Jako jedyny przeżyłem tą katastrofę. Dzięki mojemu szczęściu wpadając już na początku do wody dopłynąłem do pobliskiej latarni. Latarnia pośród niczego wokół, teraz gdy o tym myślę, poczuwam, że jednak byłoby łatwiej gdybym razem z tym ludźmi utonął niż pozostał tutaj sam. Zdaję sobie sprawę, że od sztormu minęło prawie dwadzieścia dni, ale nim wysuszyłem potrzebne mi przybory i sam siebie oporządziłem do przetrwania minęło trochę czasu. To też zebranie myśli by nie pisać pod wpływem emocji zmusiło mnie do odczekania siedemnastu dni. Najbardziej smutną wiadomością jest to, że jestem w stanie określić swojego położenia, przez sztorm straciłem kompletnie orientacje w terenie, choć wiem że na morzu jest jeszcze trudniej, to gdyby pogoda wtedy sprzyjała mniej więcej mógłbym określić ile jeszcze zostało dni do lądu. Jeżeli spojrzeć na dzień dwunastego września, to byliśmy zaledwie około piętnastu dni rejsu od lądu. 30 września 1965 Kończą mi się moje zapasy, muszę zacząć sam zdobywać pożywienie. Tak jestem dziwakiem, bowiem zawsze przy sobie noszę o każdej porze suszone mięso w moim płaszczu. Oprócz tego mam zawsze przy sobie podręczny scyzoryk i krzesiwo, sam nie wiem dlaczego mam to zawsze przy sobie. Wydaję mi się, że właśnie na takie okazje, lecz teraz jest to sytuacja bardzo ekstremalna. Najgorszą rzeczą jest powoli kończący się zapas wody, jeżeli nie spadnie deszcz będę w poważnych tarapatach. 13 październik 1965 W między czasie, bo co tutaj do roboty, postanowiłem obejrzeć dokładnie latarnie, przyjrzeć się każdemu zakątkowi mojego nowego domu. Na dole latarni znalazłem wejście poniżej, jakby jakiś schowek, niestety natrafiłem na stalowe drzwi, które uniemożliwiły mi eksploracje niższego poziomu. Będę musiał poszukać czegoś, co pozwoli mi przesunąć te wielkie drzwi. Dopóki tutaj jestem każda rzecz może mi się naprawdę przydać. Nawet jeżeli to będzie jakiś cholerny stary dziurawy but, to zrobię z niego jakiś użytek. Na pożywienie nie muszę już narzekać, bowiem gdy przeszukiwałem latarnie natknąłem się na sieć rybacką, co prawda dziurawa, ale z pomocą kilku nie potrzebnych ubrań, które również tutaj znalazłem udało mi się to naprawić. Będąc tak blisko tych ostrych skał gdy tylko zarzucę sieć łapią na nią kraby, co prawda nie są one zbyt duże, ale ich mięso jest naprawdę wyśmienite. Pozwoli mi to przetrwać jeszcze wiele dni, choć będąc szczerym mam już powoli dość smaku tych skorupiaków. 16 październik 1965 Pomimo coraz zimniejszych nocy nadal czuję się dobrze, jutro zamierzam otworzyć te wielkie stalowe drzwi, swoim wynalazkiem ze szczątków które wczoraj przypłynęły pod latarnie. Być może był to statek którym płynąłem, a być może szczątki innej łodzi. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie co mogę znaleźć w piwnicach mojego nowego pałacu, być może znajdę coś niezwykłego, a może znajdę coś tak prostego, że lepiej byłoby gdybym tego nie znalazł, by się nie zawieźć. Jedynym plusem, że znalazłem się tej sytuacji, jest to że inspiracje napływają do mnie codziennie, nie mogę skupić się na jednej powieści ponieważ, mam pomysły na kolejne. To miejsce przyprawia mnie o dreszcze gdy tak stoję na szczycie i patrzę w dal, choć dla zwykłych ludzi ten widok, mógłby niczym nie przyciągać, ale on ma coś w sobie takiego szczególnego, że ostatnio nic nie robiłem tylko ciągle wpatrywałem się w dal. Pomimo iż miejsce jest naprawdę piękne, to nadal w przypływie emocji doskwiera mi samotność. Choć już nie śnię o niej, to nadal mam ją w głowie, tak bardzo chciałbym móc znowu ją widzieć w snach, to dzięki niej miałem jeszcze nadzieję, na ratunek, a tak z dnia na dzień jest gorzej z moim stanem psychicznym. 19 październik 1965 Po otworzeniu drzwi moim oczom ukazał się coś jakby schron, w środku było pełno jedzenia w puszkach, zapas wody, kilka szaf na ubrania i co najważniejsze kolejne drzwi, lecz te tym razem były jeszcze większe. Zamknięte na amen i nie ma siły na to by drgnęły. Pomimo tak wartościowego odkrycia jestem bardzo zasmucony iż miejsce skrywa więcej tajemnic, do których nie jestem w stanie się dostać. Przeniosłem się tutaj na dół, bowiem znalazłem też zapas benzyny do lamp górniczych. Dziwna sprawa że znajdują się tutaj owe lampy, ale mając światło mogę pisać teraz o każdej porze, a nie tylko w dzień jak to było wcześniej. 25 październik 1965 Nic się nie zmieniło, zapasy jedzenia są wystarczająco grube by móc przetrwać tutaj co najmniej rok, tak samo jest z wodą pitną. Chciałem napisać co nie co o moim zdrowiu psychicznym, bowiem jestem na krańcu wytrzymałości. Tęskno mi do lubej, tęskno mi do ludzi, zacząłem już rozmawiać z przedmiotami, co prawda ułatwia mi to, jednakże odczuwam, że muszę znaleźć sobie zajęcie. Pisanie opowieści zostawiłem na drugi plan ze względu na ciekawość dotyczącą tej wielkiej bramy tajemnicy, która jest na wprost mnie. Zamiast tworzyć coś nowego, zacząłem wyobrażać sobie co może za nimi być i tym samym wypisywać kolejne możliwości. Co ciekawe w takim miejscu spodziewałem się jakichś nawiedzeń czy czegoś w tym rodzaju, bo w większości przypadków takie miejsca właśnie są opanowane przez siły nie czyste. Nie w tym przypadku, co też daje mi swobodę, bo nie muszę martwić o takie sprawy. 30 październik 1965 Moje domysły odnośnie tajemnicy kryjącej się za tą potężną bramą wciąż przeistaczają się w coraz to mroczniejsze wizje, a strach przed nieznanym sprawia iż zaczynam się zastanawiać czy lepiej jest gdy te przeklęte drzwi są zamknięte, bowiem sny wskazują mi bym nie trudził się z otwarciem. Złe sny nawiedzają moją duszę od dnia kiedy je ujrzałem, co prawda wcześniej uważałem, to za coś zwyczajnego zważając na moją wiedzę odnośnie znaczenia snów. Ludzie zawsze uważali, że koszmary to obraz zwiastujący złe dni, natomiast nauka przedstawia to jako naturalną obronę mózgu. Jest to coś w rodzaju ćwiczenia umysłu na możliwe niebezpieczeństwa, jednakże w mych snach pojawiają się naprawdę okropne rzeczy. Wręcz wynaturzenia, których nie można doświadczyć w realnym świecie, jest to sprzeczne z jakimikolwiek prawami natury. 4 listopad 1965 Od dwóch dni borykam się z problemem snu, zmiana miejsca na górne piętro tego miejsca, byle dalej od drzwi nie pomogła. Mam nadzieję, że działanie ów portalu jest tylko i wyłącznie zakorzeniony w moim umyśle, bowiem przedmioty nie mają siły wpływania na człowieka, nie na umysł. Brak snu i jak ciągłe bóle głowy nie pozwalają mi oczyścić umysłu, wciąż w głowie mam myśl by dostać się do wnętrza tego kompleksu, bo jakież tajemnice może skrywać to miejsce. Przestałem już wierzyć wizjom snów, dzięki temu, że nie sypiam to mogłem na chwilę zapomnieć o tych złowrogich postaciach w ciemnych maskach występujących w moich wizjach. Nie opisałem koszmaru bowiem nie chcę wracać myślami do tych wspomnień, to też wiem, że zapisując jakikolwiek sen łatwiej go utrwalić w swojej pamięci. 16 grudnia 1965 Dotychczasowe próby otwarcia ów tajemniczej bramy nie przyniosły skutku. Postanowiłem ponownie przenieść się na szczyt latarni, a później gdy wciąż nie poczułem ukojenia, przeniosłem się przed latarnie. Zacząłem wręcz nowe życie, przestałem zatracać się we własnym umyśle i ponownie zacząłem żyć, a raczej walczyć o przetrwanie. Dotychczasowe zapasy pozostawiłem w spokoju tam na dole. Postanowiłem powrócić do korzeni i jak pierwotny człowiek walczyć o pożywienie. Musiałem sobie zrobić przerwę i dzięki temu też zapomnieć o dotychczasowych problemach. To też dało mi to wymierną korzyść jakim był powrót do równowagi umysłowej. Dzięki temu moje zdrowie psychiczne zostało w pewnym zakresie uleczone, w końcu zacząłem się wysypiać, a czas spędzony na świeżym powietrzu choć co prawda już mroźnym znów napełniło mnie chęcią do pisania. Życie po raz kolejny nabrało kolorów i tajemnica odmętów tej przeklętej latarni pozostawiam na dalszy plan. 31 grudzień 1965 Postanowiłem pożegnać stary, a nowy przywitać rok, bowiem odczułem wewnętrzny spokój i wręcz ogromne poczucie gotowości do działania. Jednak myśleć o tym będę dopiero po uroczystości jaką sam dla siebie przygotowałem. Bowiem odważyłem się zejść ten ostatni raz tego roku po kilka potrzebnych mi rzeczy nieopodal przeklętej bramy do piekieł. Ostatni posiłek tego roku w świetle księżyca na szczycie latarni, gdzie lampa już od dawna nie działa, a latarnik, za którego się wcześniej uważałem dawno temu zmarł by odrodził się z jego popiołów podró��nik, odkrywca i wielki myśliciel tego świata jakim byłem ja. 3 styczeń 1966 Gdy po raz kolejny powziąłem się za obejrzenie ów miejsca, w którym stoi mur oddzielający mnie od sekretu tego miejsca, dostrzegłem kilka wcześniej zauważonych dość istotnych spraw. Na prawo od drzwi na ścianie wisiał dość dziwny obraz przedstawiający latarnie, pokryty kurzem. Pierwsze wrażenie gdy odkryłem jego istnienie było to jak bardzo byłem zaślepiony samymi drzwiami. Gdy postanowiłem go ściągnąć światło dzienne ujrzał przycisk. Zwyczajny przycisk, który nieostrożnie bym wcisnął, lecz poczucie iż złowrogi napis nad nim oznaczał niebezpieczeństwo cofnąłem się krok w tył. Napis był w dość dziwnym języki, nie przypominał mi dotąd żadnego mi znanego. Wyłożyłem karty na stół, stawka o wszystko, albo to coś mnie zabije, albo nie stanie się nic nadzwyczajnego. Naciśnięcie przycisku uruchomiło jakiś mechanizm, coś zazgrzytało i drzwi jakby się ruszyły, po czym wszystko umilkło. Nastąpił trzask i ponownie zapadła cisza... Nieprzerwana cisza, która wręcz zaczęła we mnie uderzać z coraz to mocniejszym tąpnięciem, z każdą kolejną chwilą zacząłem tracić oddech, jakby coś zaczęło zaciskać mi szyję uniemożliwiając mi swobodne pobieranie tlenu. Nagle stała się ciemność, a ja nie czułem już nic.  *** Gdy się ocknąłem, wielka brama tajemnic stała otworem, wszędzie panowała jasność, elektryczność tutaj była czymś niewyobrażalnym dla mnie. Za drzwiami znajdowała się dość sporych rozmiarów klatka schodowa schodząca w dół. Nim postanowiłem zejść niżej mimo wielkiej ciekawości, to jednak się cofnąłem od tego czynu. Doświadczony życiem na tym odludziu zebrałem zapasy oraz kilka innych być może przydatnych mi rzeczy.  Schodziwszy w dół, każde jedno malutkie pięterko wskazywało głębokość, pierw było to 100 metrów, później 250 metrów, schody wciąż się nie kończyły, a moja ciekawość wciąż się pogłębiała, bo cóż mogło spoczywać tak głęboko w dół.  Gdy Dotarłem na sam dół na ścianie widniał napis 500 metrów, co prawda nie było to dosłownie napisane, lecz była liczba pięćset oraz jakieś słowo w tym dziwnym języku.  Na samym dole tego miejsca była para drzwi, ot zwyczajna z klamką.  Gdy wszedłem wewnątrz moim oczom ukazało się coś, czego bym się nie spodziewał.  Było to średnich rozmiarów pomieszczenie, coś w rodzaju korytarza, a na przeciw drzwi zamykane na kilka wielkich spustów. Powyżej drzwi był napis, po prawej jak i po lewej oznaczenie Swastyki Hitlerowskiej. Na lewo od drzwi było okno, przez które było widać ogrom tego miejsca bowiem za szybą ujrzałem podwodną metropolię.  Nim zacząłem się bardziej rozglądać uwagę przykuły kolejne drzwi, dość szczelnie wręcz bym rzekł hermetycznie zamknięte, lecz w kilku miejscach powyginane, jakby coś z zewnątrz chciało się wydostać z tego miejsca.  5 styczeń 1966  Tym razem drzwi nie były moim jak mogło się wydawać wielkim zainteresowaniem bowiem w nocy słyszałem dziwne dźwięki dochodzące właśnie zza ich wielkich tytanowych bebechów.  Ów dźwięki były podobne do krzyków lecz bardzo stłumione i nie potrafię zdefiniować kto lub co mogło wydawać takie odgłosy.  Nasuwa się pytanie dlaczego tutaj postanowiłem na jakiś czas zostać pomimo tych dziwnych dźwięków i obawy przed tym co kryje to miejsce.  Zmusiła mnie do tego pogoda, tutaj pomimo wilgoci i betonowych ścian było cieplej niż powyżej. Tutaj miałem również światło elektryczne choć świeciło nawet w nocy, to czułem się bezpiecznie gdy panowała cisza.  7 styczeń 1966 Ponownie przeniosłem się na górę, nie chcę tam wracać, drapanie oraz trzaski o drzwi zeszłej nocy były o wiele głośniejsze. Co prawda to nie był główny powód mojej ucieczki. Coś co napierało na drzwi i pomimo tych wszystkich zabezpieczeń drzwi w kilku miejscach się odkształciły, a ściana na około popękała.  8 styczeń 1966 Próbowałem zamknąć bramy piekieł, nad którymi tyle się głowiłem jakiś czas temu, bez skutku. Podczas próby zamknięcia jednego ze skrzydeł usłyszałem głośny trzask odbity echem z głębi klatki schodowej, po czym przeraźliwy wrzask... 9 styczeń 1966  Porzuciłem mieszkanie w latarni bowiem przeraźliwe wrzaski nie dawały spokoju, na domiar złego jak wcześniej myślałem, że zagraża mi istota z odmętów diabelskich pieczar tak teraz wiem, że tych istot jest o wiele więcej i jedynym wyjściem było opuszczenie latarni i zamieszkanie obok.  *** Czuję że mój koniec jest bliski, ów istoty są coraz głośniejsze, a ja nie mam już dokąd uciekać, to ostatnie moje słowa przed nieuniknioną śmiercią.
0 notes