Sieć ludzka ssie Sieć Ziemi, więc harmonizuje w Matrix.
Don't wanna be here? Send us removal request.
Text
3 notes
·
View notes
Text
1 note
·
View note
Text
1 note
·
View note
Text
III Przebudzenie cdnc. (transf)...
___ ...tak?___ dopytałem ze smutkiem.
___ no… stary, i jak ja na to patrzyłem, to kurwa
wogóle tego nie rozumiałem, jak ci ludzie mogą zabijać zwierzę kurwa i poświęcać je bogom? Co kurwa oni z tego mają? To już lepiej, jak by, nie wiem, dwóch wojowników się zaczęli napierdalać, i tą walkę niech poświęcą bogom, a nie świniaka. Dlaczego świniaka?
___ to byłoby najlepiej. ___ przyznałem rację.
___ …i jeszcze kurwa pod krzy��em…
___ Siebie niech poświęcą, jak Jezus! ___ oburzyłem
się.
___ ...przywiązali tego świniaka do krzyża, nóżki mu przywiązali do krzyża, i nakurwiali do niego z łuku.
___ No właśnie…
___ Dla mnie to jest pojebane…
___ To jest kurwa… niehumanitarne… ___
stwierdziłem.
___ To jest ta męskość, tak?
Zapadła chwila milczenia.
___ ...krzyż… ___ szepnął Dzikus.
___ ....trzeba mierzyć siły na zamiary… ___ wymamrotałem. Bajlando!
___ Trzeba zniszczyć krzyż. ___ Wywnioskował
Dziki.
___ Krzyż zawsze trzeba zniszczyć. ___ zgodziłem się.
Po chwili ciszy Dziki westchnął.
___ Kurwa… wypierdala mnie to…
___ No, bania.
Dzikus nagle zapytał; ___ Jestem zimny?
___ ...nie, ciepły jesteś.
___ Cieplejszy od ciebie, nie?
___ ...a ja jestem zimny? Jestem zimny? Czy nie?...
___ Jest ci zimno? Mi jest w chuj ciepło.
___ Mi jest dobrze… ___ stwierdziłem, i zaśmiałem.
___ Trzymaj. ___ Powiedział o sznurku. ___ ...nie no, ważne są takie…
___ ...yhym...
___ ...trzeba sprawdzać rzeczywistość, czy jeszcze tu
jesteśmy, czy gdzieś nas wyjebało.
___ Dobra…
___ Ale powiem ci, że jak skończę ten sznurek, to kurwa nie wiem… Jakbym stworzył kurwa nowy świat…
___ ...yhym… Spadły niesamowite pyłki.
___ co…? ___ szepnął Dzikutki.___ gdzie ci spadły?
___Moja noga drętwa.___ Stwierdziłem i zapadła
chwila milczenia. Dziki zaoferowany zaczął opowiadać;
___Kurwa, ja się tutaj czuję trochę jak nad tą Wisłą
na kwachu, gdzie kurwa ludzie cały czas przechodzili sobie spacerkiem, no patrz, tam sobie ktoś idzie kurwa, a my wyjebani w szałasie siedzimy. ___ Zakwilił ze śmiechu.___Ja jebie.
___No bo tak jest. ___uznałem. ___ale… nikt nas nie widzi… chyba.
___A dla ciebie to nie jest zabawne? Że my przeżywamy tutaj kurwa jakieś loty?
Roześmiałem się. ___ Ja to już na początku rozkminiłem, że to faza, bania
___Straszna. ___potwierdził z uśmiechem. ___
chujowe, no nie? ___dodał cicho zagłuszony spazmami mojego śmiechu. ___no, no!
___Ci ludzie ni chuja tego nie zrozumieją! ___
zawołał.
___Nigdy! Nigdy… ___zgodziłem się. ___Oni nigdy
tego nie zrozumieją.
___Karli…
6 notes
·
View notes
Text
III Przebudzenie cdn... (transf)
___ Żeby nie wpaść w błoto. ___ dokończył za mnie.
Po chwili milczenia dodał; ___ kurwa, nie wychodzi mi ten wzorek…
___ Żebyś nie starał się go zajebać…
___ Nie, nie.., nie.
___ ...żeby go… żeżresz mu mózg. Tylko żeby go, wiesz… bardziej… wybadać.
___ Bania, bania. ___ stwierdził Dziki.
___...wybadać go. ___Powtórzyłem. ___Tutaj?___
zapytałem, gdzie trzymać sznureczki. ___ Nagrywamy to wszystko… ___ zauważyłem zaoferowany. ___ To będzie nasza kronika… filmowa. Będzie mój cudowny film… Bania.
Zapadł moment ciszy, i Dziki nagle szepnął;
___ Kurwa, jak ja nie lubię tego momentu…
przechodzi się…
___ Widzę w tobie pająka. ___ przerwałem mu.
___ ...widzę, jak mój umysł…
___ Widzę w tobie kalkulacyjną maszynę.
___...tak?
___ To jest genialne, wiesz?
___ Ja czuję, jak mój umysł przechodzi przez tunele
czasoprzestrzenne, i próbuje zaprojektować ten wzór na kurwa zupełnie innym poziomie. ___ zaśmiałem się.
___ ...o kurwa, naprawdę tak masz? To ja tak…
___...który wiesz, jak to, zmieniłem zupełnie bieg tego sznurka.
___ Jak zmieniłeś bieg?
___ No tak jakbym zaczął z drugiej strony go zaplatać.
No zobacz.
___ a, no… kurwa…
___ widzisz?
___ ja jebie…
___ dziiwna…
___ faza dziwna.
___ Dajmy to jakiemuś szamanowi. ___ zaproponowałem.
___ Gadałem z szamanem. Pytałem szamana…
___ I co? I co mówił?
___ Żeby mnie wziął ze sobą. Do ayahuaski…
___ I co mówił?
___ Nie mówił nic. ___ odburknął niezrozumiale.
___ Nie powiedział nic? ___ dopytywałem.
___ Ale chce Ayahuaskę zrobić. Wypić magiczny
napój… Indian. Połączyć się z naszą Ziemią.
___ Wypiłeś? ___ pytałem chciwie.
___ Nie, jeszcze nie…
___a…
___ ...ale chciałbym. Ale coś czuję, że stary, że...
___ ...a kiedy podejdziesz, wypijesz, i pójdziesz za
nim?___ Zapytałem zagłuszając resztę jego wypowiedzi.
___ Nie wiem no, jak się odezwie. Jak uzna, że jestem
gotowy. ___ Kiwnąłem głową w zrozumieniu. ___ ...a jak nie, to sam się naćpam.
Przyjąłem to śmiechem.
___ W sumie mam takie podejście, stary ___
kontynuował dalej Dzikutki. ___ naprawdę, nie chcę z nikim wiązać swojego życia. Jeśli on uzna, że… jestem… o, właśnie. O to chodzi w tym moim punkcie widzenia. On może… mam świadomość tego, że on może do mnie podejść jak do zadufanego w sobie ćwoka, który ma wkrętę czy fazkę na szamaństwo, i tak dalej, i… ale tak naprawdę jest w chuj zagubiony, i wrażliwy, i tak dalej, i on chce pomagać ludziom, i sobie pierdoli frazesy, ale.., i mnie osrać, ale ___ podkreślił podniesionym głosem. ___ To niekoniecznie musi być prawda. Prawdą może być to, że ja naprawdę mam wkrętę na szamaństwo, na szamanizm, i… kurwa; i już wolę sobie sam tripować, niż kurwa łazić za jakimiś innymi tłukami, którzy są ograniczeni. No stary, ostatnio oglądałem sobie film…
___ Bajlando… ___ zgodziłem się zasłuchany.
Dzikus mówił dalej. ___ Ostatnio oglądałem sobie film o Ayahuasce, o szamanach kurwa, którzy pili… napój, jakiś tam, napój życia, kurwa, bogów, mieli po tym fazki, haluny, i składali w ofierze dzika. Dziką świnkę.
2 notes
·
View notes
Text
III Przebudzenie C.D. (transf.)
(...)
*częste nocowanie u mnie i namowa do acodinu;
>a nie chce, bo mi odpierdoli.
>ale już jesteś popierdolony
>a no tak…
acodin (?)
(...)
Lasy.
- Nie ma czegoś takiego jak symbioza. Oboje musieliby czuc i myslec to samo, i dążyć do tego samego, żeby nie było konfliktów (?)
- Trzeba zaufać...
Dzikus: -a czym jest zaufanie?? Skąd znasz to pojęcie? Kto ci o nim powiedział? - Poczułem lekki przestrach i zastanowilem się. No właśnie, czym jest zaufanie? Skąd znam to pojęcie i jego znaczenie? Może coś takiego nie istnieje...
Dzikus zaczął mówić z uniesieniem.
- Dlaczego tak odpierdala ludziom?? Skąd choroby psychiczne, depresje, schizofrenia? Dlaczego młodzież dzga się w szkołach nożami, skąd samobójstwa młodych ludzi, albo tak zdziczale, zwierzęce zachowania wrażliwych i wartościowych istot?
Olsniło mnie -świat zmierza ku zezwierzeceniu!
- no, no, dalej- załapał temat Dzikus - i co to znaczy? Dlaczego tak sie dzieje?
(...)
Bajlando
Chodziliśmy po lesie obok terytorium poligonu wojskowego. Wydawało mi się, że czuję, jak acodin zaczyna działać. Zastanawiałem się, jak to będzie. Czy będę mniał jakieś wizje lub halucynacje? Reakcja może być dużo potężniejsza, niż po piętnastu tabletkach. Dzikus oddalił się kawałek i wszedł do jakiegoś prowizorycznego szałasu. Ja poczułem w sobie swoistą determinację, i wszedłem na powalone drzewo, wysoko nad ziemią. Zacząłem jednak już odlatywać, i drętwiały mi nogi, więc zszedłem, Dziki bodajże mnie wołał. Zawołał ucieszony, że znalazł świetne miejsce na tripa. Kilka gałęzi urwało się z drzewa, tworząc skromny szałas, całkiem przytulny. Wcisnęliśmy się do środka, i usiedliśmy naprzeciwko siebie. Dzikus od razu zdjął buty, więc zrobiłem tak samo. Wpadłem na pomysł, żeby włączyć dyktafon. Poprosił mnie, żebym trzymał mu lniane sznureczki, z których zaplatał plecionkę. Odłożyłem telefon na ziemię, informując;
___ Czterdzieści minut można nagrywać w sumie.
___ Gotowe? Już, jest?
___ No… czterdzieści minut rozkmin.
Potwierdziłem nieprzytomnym głosem, bo acodin działał już mocno.
___ Po trzydzieści tabletek acodinu, na pusty żołądek… ___ recytował Dzikutki.
___ Faktycznie… ___ wymamrotałem.
___ Popiliśmy sokiem… wieloowocowym.
___ Ojejku… Kubuś. ___ zarechotałem.
___ Wczoraj piliśmy trochę wódy i jaraliśmy. Czujemy się… bardzo dziwnie.
___ ah… bajlando. ___ potwierdziłem. ___ ale jest…
generalnie… ref… reflekcyjnie.
___ Ja czuje, że mnie ściska w bani. Karli, puściłeś
sznurek, kurwa…
___ Sory, nie chciałem puścić sznurka…
___ ...myślałem, że się zesram…
___ ...złapałem połączenie. ___ Zareagowałem. ___
Jest połączenie? Dziwne… odeszła mi faza i przyszła.
___ ...no, bo puściłeś sznurek.
___ ...dziwne…
___ Żyletka to mnie chyba zajebie, jak ja przyjdę w takim stanie robić z nią babeczki...
Zarechotałem.
___ ...kurwa, przecież ona robi te babeczki dla mnie...
Zachichotałem na jego stwierdzenie.
___ Kurwa, chyba się zajebałem w akcji. ___
Podsumował Dzikutki. Potwierdziłem rechocząc;
___ No, zajebaliśmy się w akcji. Ja czuję się, jakbym
przekręcał się na drugą stronę. ___ Wyżaliłem się.
___ ...czekaj, czekaj, czekaj… ___ wyszeptał,
poprawiając sznureczki. ___ kurwa, nie wiem czemu, ale teraz mam jakąś fazkę na Deyva.
___ ...tak?
___ ...ja chyba… mam jakąś sprawę niedokończoną z
poprzedniego życia z Deyvem. Chyba muszę się z nim naćpać; i coś sobie wyjaśnić.___ Parsknąłem śmiechem i zauważyłem; ___ no, może Deyv jest twoją odpowiedzią, która cię nurtuje. Zdobywaj wiedzę, zdobywaj tak potężne ilości wiedzy jak on, to wtedy będziesz na jego poziomie.
___ Nie uważam, że jest na wyższym.
___ Będziesz go doganiał… Nie, nie chodzi mi o to.
Chodzi mi o to… ___ chciałem wyjaśnić, ale nie znalazłem słów.
1 note
·
View note
Text
III Przebudzenie. Transformacja...
PRZEBUDZENIE
(...)
*(próba rozmowy Dzikiego na temat dawania siebie gnębić, szczególnie przez Cygnara); acodin, i związane z nim wątpliwości, nieokreślone motywy ćpania; obserwacje;
*wędrówki po wspomnieniach;(lasy, zameczek, kąt)
*powrót do mieszkania i dyskusje na temat wędrówek (cygnar, żyletka?)
*wspólne ognisko; skręcona stopa;
-(?)-Inwentaryzacja w Kauflandzie
*(bolesna stopa); (rozstawanie z Bertą w smsach)
*namowa Dzikiego do acodinu;
>ale przeciez musisz iść do roboty
>nie musze iść do roboty; wahania Dzikiego; moja rezygnacja z roboty i pójście razem na ognisko, na acodinie, do Cygnara i Kapelusznika
*(- mam chyba ograniczony kontakt z duchami- rzeczę- to przez kaptury- odpowiada- zdejmujemy; Jesteśmy w lesie)
*na fazie; wizja znajomych przy ogniu w ciasnym pokoju oraz Dzikiego na tle tajemniczego, acz mrocznego, nocnego lasu na tle księżycowego granatowego, przestrzennego nieba;
*(Kapelusznik po “żydowsku” chce przekupić mnie browarkiem, to mówię, że jestem na aco)
*poranne wyzywanie ptaków
-(...)
-śmiałe relacje Żyletki i Dzikusa
-30 tabl.; bajlando;
-the end the doors…
*poczułem ból morrisona>jezu!... co oni mu zrobili??
*wracamy na babeczki
*babeczki i wesoła impreza;
*>boje sie (wejść) Dziki>daj mi chociaż te klucze, żebym sam wszedł
*w mieszkaniu>no rozkmiń sobie ich na acodinie; zauważam dziwy… kapelusznik, cygnar, żyletka;
-przebudzenie; 22 rok życia;
*rzucam się na łóżku i olśniewam;>przebudziłem się...
*scena z komputerem; (-a jeśli można się połączyć z techniką?...)
*poranna medytacyjna przytomność; (-no i co teraz?- pytam. Dziki odpowiada medytacją.
*kolejny dzień na motorowej;
(-o, witam syna marnotrawnego)-rzekła babka;
*natłok obserwacji, percepcji; (helikopter nad głową w zwolnionym tempie);
*schodząc do piwnicy przed robotą niemalże poczułem w sobie klimat, ciężar i wilgoć tych ścian, metaliczność metalu rur pod sufitem, itp. Jakbym zszedł do innego świata; ciasną, zamkniętą przestrzeń, o swoistej specyfice i przesyconej zapachem wilgoci. Dotarliśmy do pokoiku i przebraliśmy się, nawet nie pijąc kawy.
*grabiłem ziemię niezgrabnie, chaotycznie, czując w sobie chwiejność i brak kontroli, wraz z narastającą paniką.
--- co ty robisz?! No zobacz na to; myślisz, że ta babeczka będzie z tego zadowolona?- Dopiero teraz dojrzałem góry i doły, które zrobiłem, co przyjąłem z rezygnacją i zwątpieniem, chęcią poddania się. ---no nie...--- Ale uparcie robiłem swoje, nieco znerwicowany.
Dziki spojrzał z zażenowaniem i stwierdził; - Karli, to co robisz, jest dla mnie kompletnie bez sensu.- Po czym podniósł worek z ziemią i oddalił się dostojnie w kierunku ogrodzenia. Myślałem, że odchodzi obrażony, co przyjąłem rozpaczliwie, nieco załamany, bo nic nie mogłem zrobić w obliczu takiej wolności. Tamten jednak zaniósł tylko worek na śmieci i wrócił. Zacząłem się tłumaczyć ze swojego zachowania.
--- ale ja widze kazdą pojedynczą drobinkę ziemi, każde ziarenko z osobna i jako całość!- wyrzuciłem w panice.
--- ja tez, i co z tego!- ofuknął mnie Dzikus.
Przywrócony do porządku grabiłem dalej.
*>ja nie moge dalej! boje sie! >co ci zrobi ziemia, człowieku! kurwa.. czasem żałuje, że kogoś przebudziłem
*czułem strukturę drewna grabi, które trzymałem, nawet ziemię pod grabiami, jak się przesuwa, czułem to tak, jakby były przedłużeniem mojej ręki i jakbym to ja grabił ziemię gołymi rękami.
--- o! Jak pięknie grabisz, Karli.- Zawołał teatralnym tonem. Zerknąłem na niego speszony.
Przechodzący obok starszy pan pokłonił się zdejmując czapkę.
--- o! Jaki masz szacun na dzielni! Karli! - Pochwalił mnie Dziki ostentacyjnie.
*Minął pewien czas. Gadaliśmy i robiliśmy, a ja oswajałem się z nowym uczuciem i odbiorem rzeczywistości.
->i jak tam?
--- czuje, że moje oczy to gwiazdy, które rozświetlają przestrzeń.
--- ta, pewnie! (.?.)
*Babeczka z synem i jakimś sąsiadem zdawali się na rozradowanych, jakby z wielką ulgą na twarzy, zmęczeni; tak, jakby zrzucili jakiś wielki ciężar z serca. Śmiejąc się wołali coś do siebie, i wtedy utkwiłem wzrok w Dzikiego, który robił swoje, a wokoło niego fruwał motylek. Uświadomiłem sobie, że to on wprowadził ten radosny nastrój, kwitnący wręcz, który roznosił się dookoła. Wyglądało to tak, jakby niezauważalnie dla innych przyciągał jakąś swoistą mocą wiosenną radość i energię życia.
*Dzikus przykucnął do kranu z wodą i odkręcał raz po raz ze śmiechem, kiedy chciałem podnieść szlauf. Wyraźnie widziałem i niemal wyczuwałem wodę, które płynęła wnętrzem ogrodowego węża, aby trysnąć wokoło, rzucając nim na prawo i lewo.
*wracamy; w mieszkaniu Dziki zamawia 2cp, jedziemy odebrać i wracamy;
*(?)>nie przyprowadzaj więcej dzikiego, bo mnie wkurwia>sms Dąbromira;>to sam mu to powiedz. >dzwoni wkurwiony.
(...)
ACODIN
Pewnego pięknego dnia postanowiłem odezwać się do Dzikusa. Długo nie utrzymywaliśmy kontaktu, a że go lubiłem, chciałem odświeżyć znajomość; w końcu obaj byliśmy ludźmi lasu, jedynymi, jakich znałem w Warszawie. Napisałem do niego na “fejsie”, dostałem numer telefonu i umówiliśmy się na pobliskim przystanku. Zdziwiłem się nieco, że to on przyjechał do mnie. Natknęliśmy się na siebie przy aptece, a on z miejsca burknął trochę nieprzyjemnie, czy miałbym się dołożyć do Acodinu. Znałem tą nazwę z czasów, jak Cygnar bawił się ćpanie tego specyfiku, o czym było powszechnie wiadomo w naszym gronie. Zaskoczony takim bezpośrednim tonem, zgodziłem się sztywno, pospiesznie wyjmując jakieś drobne. Tamten poszperał w swoim portfelu, wziął ode mnie drobniaki, i poszedł do apteki. Wróciliśmy do mieszkania, a po drodze mój towarzysz połknął chyba z piętnaście tabletek tego Acodinu, wzbudzając tym we mnie lekki popłoch. Zaproponował mi, abym zrobił to samo, ale skrzętnie odmówiłem. Poza marihuaną unikałem narkotyków.
W pokoju zebraliśmy się w większym gronie. Była Żyletka, Cygnar i Kapelusik bodajże (.?..). Dzikus i ja byliśmy w roli obserwatorów, reszta dyskutowała na jakiś temat. Obserwowałem bacznie zachowanie rozmówców, ich gesty, mimikę, czując się do tego niejako zmuszony, do myślenia o tym, nie mogłem pozbyć się natrętnej analizy otoczenia. Ciągła gonitwa myśli na punkcie zachowania rozmówców. Długi już czas trwał u mnie taki stan usilnej obserwacji i analizy otaczających mnie ludzi.
(...)
Rozwojowa integracja.
*(?)bodaj pierwsza poważna rozmowa, w parku przy potockich, przy piwku, przy ławkach wokół ogniska
(Ja -dzieci to powinny same sobie chodzić, tarzać w ziemi, przewracać się i nabijać guzy, i samodzielnie sie uczyć, blisko przyrody. - Dziki- no pewnie! Ja to nie moge zrozumiec jak matka pilnuje to dziecko a to przecie naturalne, że powinno zetrzeć się z ziemią same, doświadczyć, poczuć, wytarzać się w błocie, jak zwierzątka- wołał żywo, radośnie i swobodnie gestykulując, niemal obrazując słowa mową ciała; zaobserwowałem, jakby poczuł się swobodniej, bo zmierzchało już)
(...)
1 note
·
View note
Text
II C.D. Amnezja (transf)
(...)
Któregoś weekendu zorganizowaliśmy sobie ognisko na opuszczonych działkach. Ten dzień zapadł mi w pamięć. Był oczywiście Kapelusznik, Dzikus, i kilkoro innych znajomych. Zbieraliśmy drewno, a Kapelutek zaznaczał Dzikusowi, że jestem człowiekiem lasu. Ten trochę w to wątpił, dopóki nie zobaczył, jak beztrosko wchodzę na drzewo i wyłamuję suche gałęzie na ogień. Później zapadł zmierzch i siedzieliśmy wszyscy przy wielkim ogniu. Dorzucaliśmy doń długie belki, które nieopodal podpierały małe drzewka. Drzewkom nic się nie stało, a ogień buchnął wysoko w górę, sypiąc iskrami. Księżyc jasno świecił, a w oddali za drzewami błyskały światła w blokach mieszkalnych. Nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy, ale pamiętam Dzikiego. Emanował od niego swoisty mistycyzm, a długie, ciemne włosy opadały na ramiona, a twarz skrywała tajemnicę. Wyglądał jak młody indianin. Gadaliśmy na jakieś tematy filozoficzne. Rzadko zdradzał swoje prawdziwe imię. Wszyscy nazywaliśmy go Dzikus.
Kapelusznik wiele mi o nim opowiadał. Pewnego razu szedł z jednym ze znajomych przez miasto, i zaczepiła ich grupa dresiarzy. Dzikus nie chciał robić problemów znajomemu, tylko kucnął i zakrył głowę rękami, aby uchronić się od ciosów. Podobno mógłby pokonać ich bez problemu, bo potrafił się bić. Raz czy dwa mocno pobił swoich oprawców. Kiedyś trenował kendo i chyba inne sztuki walki.
Ognisko na opuszczonych działkach zapoczątkowało naszą przyjaźń. Pamiętam, jak Kapelutek przekonywał go, że jesteśmy inni niż reszta, cenimy wolność i pokój. Zapamiętałem, że w pewnym momencie, kiedy siedzieliśmy i obserowaliśmy ogień, Dzikus mocno się nad czymś zastanawiał. Pomyślałem wtedy, że nad tym, czy nam zaufać.
Odwiedzał nas często w Kącie. Często robiliśmy sobie ogniska albo wspólnie coś robiliśmy. Najczęściej z Kapelusznikiem. Zbudowaliśmy szałas na opuszczonych działkach, i ochrzciliśmy nazwą Loża. To było nasze miejsce spotkań.
Byliśmy razem na koncercie wychowawcy. Dziki rozbijał się w pogo pod sceną. Ja z Kapelutkiem przednio się bawiliśmy. Piosenki były świetne. Po koncercie poznaliśmy jakichś ludzi, którzy zaprosili nas do mieszkania. Piliśmy i w pewnym momencie Dzikus zaczął podrywać jedną z dziewczyn. Starałem się odradzać mu to, kiwając bez słów głową. Czułem z nim porozumienie. Tamta jednak nie chciała. Kiedy wychodziliśmy, rozbiłem niechcący dwie butelki z winem. Nie mogłem sobie darować Karlowatości.
(...)
Zima. Pewnego dnia znaleźliśmy martwego psa. Wpadliśmy na pomysł, żeby go oskórować. Kapelutek stał na czatach, żeby nikt nas nie zauważył. Ja obserwowałem Dzikiego, jak gołymi rękami łapał za skórę i odcinał od ciała. Nagle zapytał sam siebie; co ja robię...?, ale skórował dalej. Pies był samicą i nazwaliśmy ją Diana. Skórę zostawiliśmy pod szałasem.
(...)
Końcówka pierwszego roku w Kącie.
Poddawałem się coraz częściej. Moja sytuacja szkolna była fatalna, ale nie miałem motywacji do nauki. Powracała depresja. Zgłosiłem się do psycholog w sprawie leczenia. Psychiatra przepisał mi leki, ale nie zażywałem ich zbyt skrupulatnie.
(podpytać się Widasia o wydarzenia)
DRUGI ROK W KĄCIE
Dni mijały mi na grze w Minecrafta, sporadycznym rysowaniu, albo przesypiałem całe dnie. Opuszczałem coraz więcej lekcji, i w ogóle się nie uczyłem. Wraz ze mną przesiadywał w pokoju Niedźwiedź, grając w jakieś rycerskie walki na swoim laptopie. Po południu po zajęciach lekcyjnych wpadał Kapelutek i reszta najbliższych kątowiczów.
Pewnego dnia odwiedziliśmy Zamek z Kapelutkiem, Niedźwiedziem i Dzikusem. Wtedy to poznałem Agę. Najpierw dyskutowałem z Kapelutkiem, kto będzie ją podrywał. Głupie to było, ale i tak mi się udało. Przyjeżdżałem w wolnym czasie do Zamku już sam, i powoli poznawałem Agę. Był to mój pierwszy, poważny związek.
(...)
Żółkiewskiego.
Mijał dzień za dniem, a ja swoim starym zwyczajem egzystowałem w tych ponurych czasach, śpiąc do południa. Kiedy tak marnowałem swoje życie na oglądaniu telewizji, pewnego dnia zadzwonił Cygnar. Pełen entuzjazmu zaproponował mi mieszkanie z nim i jego dziewczyną, oferując pomoc w znalezieniu roboty i wyżywienie na czas jakiś. Poruszony nieco propozycją, zgodziłem się oczywiście, umyłem, spakowałem plecak, i wyjechałem do Warszawy. Okazało się, że Cygnar zaciągnął dziesięć tysięcy złotych pożyczki, wynajmował mieszkanie gdzieś na Wiatracznej, i nakupował różnych sprzętów, między innymi współczesną perkusję albo gustowną shiszę. Kupił nawet kanapę dla mnie. Bardzo mi wtedy pomógł, wyciągając z tej beznadziejnej, domowej egzystencji. Szczęście towarzyszyło mi od zawsze. Pierwszego dnia znalazłem robotę w sklepie, do którego weszliśmy po zakupy. Potem pojechaliśmy do mieszkania, dużo piliśmy, graliśmy na perkusji, i ogólnie świetnie się bawiliśmy. Następnego dnia zacząłem pracę w sklepie, znanej sieciówki One Minute, w centrum.
Dni mijały beztrosko i wesoło, często zakrapiane alkoholem i paleniem zioła. Miałem wtedy jeszcze swojego pierwszego laptopa, na którym prócz korzystania z Facebooka, tworzyłem filmiki albo opowiadania, nieraz poświęcając całe noce. Napisałem wtedy takie opowiadanie o Jeremym i Marianku, dwóch wojownikach, którzy przeżywali niezwykłe przygody w towarzystwie elfów lub walcząc z demonami w Mrocznej Puszczy. Pierwowzorem Jeremiego byłem ja, a Marianka oczywiście Kapelusznik.
(...)
Pewnego dnia skończyło się mieszkanie u Cygnara. Musiał sprzedać laptop i perkusję, żeby spłacić długi i czynsz za mieszkanie. Można było się tego spodziewać. Zastanawiał się gorączkowo, co teraz zrobić. Ja pracowałem wtedy u pani Iwony, rąbiąc i układając drewno. Próbowałem kombinować po swojemu...
1 note
·
View note
Text
II Amnezja. Transformacja
AMNEZJA
(...)
25 stycznia 2011. (Rozdział od 18 stego roku życia?)
Skończyłem osiemnaście lat. Wkroczyłem w dorosłe życie. Podobno. Przynajmniej mogłem już bez problemu kupować sobie papierosy. Tego dnia wypisano mnie ze szpitala w Podgórzu. Nie mogli trzymać mnie już tak długo. (...)
(...)
21 luty 2011. Wypis z Podgórza za akcję z Galą.
(...)
Sylwester spędziłem w Dworku. Zostało oprócz mnie kilka osób i Gala, na co bardzo się ucieszyłem. Zorganizowaliśmy sobie wszyscy jakąś imprezę sylwestrową, popijając szampana piccolo. Wspominam to całkiem fajnie. Potem rozmawiałem długo z Galą, aż do ciszy nocnej. Wbrew regulaminowi siedziałem u niej potem w pokoju. Leżałem obok niej na sąsiednim łóżku, rozmawiając na szczere tematy. Zaczęliśmy w końcu mieć się ku sobie, zwróceni twarzami do siebie, pieściliśmy się po dłoniach. Pamiętam, że wyczuwałem w jej dotyku swoistą frustracje i poddenerwowanie. Ja byłem zesztywniały i wylękniony, zresztą jak zwykle. Nagle usłyszeliśmy nadchodzącą pielęgniarkę. Nie wiedziałem, co robić, więc schowałem się do szafy. Pielęgniarka weszła w ostatniej chwili, a Gala udawała, że śpi. Pielęgniarka poszła do mojego pokoju. Kiedy mnie nie zastała, sprawdziła łazienkę, a ja gorączkowo zastanawiałem się, co robić. Może iść na schody do wieży? Gala zaproponowała, że ukryje mnie u siebie w łóżku. Pielęgniarka wracała, więc ponownie ukryłem się w szafie. Weszła do pokoju i pytała Gali, gdzie mogę być. Ona zaczęła powtarzać moje imię, udawając rozespaną, ale myślałem, że mnie woła. Zestresowany wyszedłem z szafy, bo w końcu miałem dwa ostrzeżenia. Pielęgniarka była mocno zdenerwowana, i mimo wielu próśb i błagań, dostałem trzecie ostrzeżenie.
Ustalono, że muszę opuścić Dworek na dwa tygodnie. Psychiatrzy uznali, że w taki sposób odseparują mnie i Galę od siebie, co jednocześnie będzie karą. Wróciłem do domu.
Domowa sytuacja była bez zmian, tyle że ojciec nie leżał. Przetrzymałem jakoś te dwa tygodnie w tej biedzie, awanturach i przygnębieniu, i wróciłem do Podgórza brudny i wylękniony bardziej, niż zwykle. Okazało się, że Gala na mnie czekała, pisząc palcem na zamkowym oknie moje imię. Przywitałem się ze wszystkimi, załatwiłem formalności,czekając tylko, żeby się umyć. Gala myślała nawet, że zmieniłem fryzurę, tak miałem brudne włosy.
Pożegnałem się z Galą, która wtedy wyjeżdżała na dwa tygodnie. Wieczorem po rozpakowaniu rzeczy i zaadaptowaniu się po minionej przerwie w końcu się umyłem.
Dni w Dworku płynęły spokojnie na szkole, terapiach i zabawach z zamkowiczami. Jedni kończyli pobyt, a nowi zostawali przyjęci.
(...)
(Prawie rok spędziłem w Podgórzu, zanim poszedłem do Kąta)
(...)
(...)
Poznałem Jokera.
Donna pożyczyła mi film Mroczny Rycerz, który pochłonąłem w zachwycie i zauroczony, szczególnie postacią Jokera. Zacząłem się z nim utożsamiać. Pewnego dnia namówiłem ją do zrobienia mi takiego makijażu, właściwie z okazji dnia zajęć terapeutycznych w Zameczku. Użyła do tego farb plakatowych, przefarbowała mi nawet włosy. Wszyscy byli zachwyceni. Unosiłem kartę jokera mówiąc, że postawiłem wszystko na jedną kartę. Później poszedłem z kilkoma zamkowiczami na podgórzański przystanek, chcąc kogoś nastraszyć. Potem Donia zrobiła mi zdjęcia, w pożyczonej marynarce a la Joker, które wrzuciłem na Facebooka. Zebrałem wtedy wiele lajków.
Zauroczenie Jokerem przerodziło się w fascynację. Widziałem w nim coś genialnego, niemal ideę wolności i chaosu, walki z systemem, mechanizmem społecznym, który zawsze krytykowałem. Zresztą jak większość zamkowiczów; w końcu byliśmy ofiarami systemu.
(...)
(...)
Mijał czas i przybywało nowych pacjentów. Pewnego dnia pojawił się mój imiennik. Karl przesiadywał najczęściej w świetlicy, grając w jakieś gry strategiczne na swoim laptopie. Poznaliśmy się dobrze i zaczęliśmy przyjaźnić, dzieląc wspólne tematy i poglądy na świat. Pierwszego dnia oczywiście opowiedziałem mu o swoim życiu, kiedy leżeliśmy sobie w łóżkach w pokoju wieczorem. Słuchał mnie jakiś czas i nagle twarz mu się wykrzywiła z piskiem. Wystraszony myślałem, że coś mu się stało. Oboje mieliśmy podobnie specyficzne poczucie humoru.
Oddział w Zamku wypełnił się specyficzną grupą nastolatków. Chłopcy po poprawczakach i ogólnie ciężkich doświadczeniach. Któregoś dnia wpadłem z Karlem na pewien pomysł. Chcieliśmy założyć masonerię w Zameczku, i przejąć władzę. Najpierw chcieliśmy stworzyć logo, nasz tajny znak, a nawet język. Mieliśmy nawet pomysł, żeby założyć podsłuch w gabinecie psychologów. Postanowiliśmy zintegrować się z tymi prostszymi chłopakami po poprawczakach. Rzekomo zaprzyjaźnić się z nimi i manipulować, aby zdobyć “żołnierzy” do swojej “masonerii”. Głównie zajmował się tym Karl, posługując się swoją wiedzą historyczną, inteligencją i umiejętnością manipulacji, czym często się chwalił. Ja głównie obserwowałem, czasami wtrącając swoje, ale głównie chciałem stworzyć nasze logo i nazwę. Często przesiadywaliśmy na zamkowej palarni i dyskutowaliśmy o strategii i planach. Międzyczasem pożyczyłem oddziałową kamerę, którą kręciliśmy jakieś głupie filmiki. Montowałem je później na jego laptopie i pokazywałem, komu się dało. Czas poza tym mijał na szkole, paleniu papierosów i spiskowaniu.
Powoli wracali inni zamkowicze z dwutygodniówki i gęstniała atmosfera. Wprowadzaliśmy swoim działaniem zamieszanie na oddziale. Nasi “żołnierze”, pod wpływem Karla, moim i sytuacji zaczęli trochė terroryzować innych. Przynajmniej tak to odbierałem. Zaczynało być nieprzyjemnie, wielu zamkowiczów była w stresie. Tylko my znaliśmy główne przyczyny. Karl starał się kontynuować nasze plany, ale ja nie wytrzymywałem napięcia. Przestawało mi się to wszystko podobać. Raz oskarżył mnie o brak inteligencji, pewnie ze względu na moją nieumiejętność logicznego myślenia. Broniłem się, że mam za to inteligencję emocjonalną, i uznał, że i może jest coś takiego. Karl zaczął chodzić z Donną, ale nie popsuło to naszych stosunków.
(...)
Pojechaliśmy z Donisią do Częstochowy odwiedzić Karla. Pełni emocji i podniecenia wypaliliśmy nawet papierosa przy otwartym oknie w naszym przedziale. Minęły cztery godziny i dotarliśmy na miejsce. Kiedy nadszedł Karl, zauważyłem między nim a Donną dziwny dystans. Kiedy doszliśmy do mieszkania, powoli mijał. Piliśmy, gadaliśmy i wędrowaliśmy po mieście. Częstochowa zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Atmosfera niczym w horrorze, a bloki mieszkalne sprawiały wrażenie więzień. Nad wszystkim górowała Jasna Góra, gdzie widziałem słynny obraz. Chcieliśmy też wejść do klasztornych piwnic, ale przegonił nas odźwierny. Spędziliśmy ten czas całkiem miło i wróciliśmy do Podgórza.
(...)
Któregoś dnia zdarzył się nieprzyjemny incydent, wysmarowano czymś zamkowicza w nocy. Oskarżono o to Karla i jeszcze jednego chłopaka. Zastanawialiśmy się nawet, czy nie była to manipulacja ze strony personelu. Karl pomimo wielu rozmów z personelem musiał opuścić Zamek.
(...)
Zbliżał się koniec mojego pobytu. Jakiś czas zastanawiałem się, żeby pójść za przykładem najbliższych zamkowiczów, Kapelusznika, Żyletki, Dąbromira i innych, zapisując się do młodzieżowego ośrodka socjoterapii MOS. Porozmawiałem z wychowawcami i znajomymi, i uznałem, że to właściwie jedyny dobry pomysł. Niewiele wtedy rozumiałem i nie zastanawiałem się nad przyszłością i planami na życie. Byłem w końcu śmiesznym Karlisiem, uwielbianym przez wszystkich, i królowałem na Zamku. Czego było więcej do szczęścia? Tak mocno zżyłem się ze swoim lękiem, maską i rolą zwariowanego Pysia Karlisia, że zapomniałem o wszystkim innym. Żyłem sobie z dnia na dzień, bez określonego celu.
(...)
MOS
Pewnego dnia pojechałem
na konsultacje do MOSu.
Zestresowany czekałem na swoją kolej razem z innymi. Czekała mnie rozmowa z dyrektorem. Doczekałem się i zadał mi kilka formalnych pytań, na przykład; czemu jestem smutny. Odparłem coś wymijająco na to i na inne, a potem wypaliłem sobie sporo papierosów ze starą ekipą z dworkowiczami przy herbatce, starym zwyczajem.
Teraz miałem czekać na decyzję grona pedagogicznego, no i możliwość zamieszkania w hostelu szkolnym. Kadra ustaliła, że zostanę przyjęty na tzw okres próbny. Jeśli sobie poradzę i będę dojeżdżał, załatwią mi też miejsce w hostelu.
(...)
Dojeżdżałem do Kąta codziennie rano z domu. Wszystko ciekawie się ułożyło; przepisałem się do klasy, w której większość stanowili zamkowicze. Podobno jeszcze nie było takiego fali pacjentów z Podgórza w historii Kąta.
Kąt był sporym blokiem. Jedna połowa mieściła szkołę, druga była hostelem dla uczniów. Był też niewielki park z boiskiem. Przed szkołą wydzielono miejsce na palarnię. Wychowawca naszej klasy też miał długie włosy i był wokalistą w jakimś zespole. Zwracaliśmy się do nauczycieli po imieniu. Wychowawcy byli dla nas bardziej jak kumple niż autorytety. Czas w Kącie mijał beztrosko i zabawnie. Nauka nie była trudna, do czasu, kiedy ktoś się uczył. Wielu uczniów olewało naukę i zasady, dając się ponieść luźnej atmosferze. My, zamkowicze, jakoś sobie radziliśmy. Dla nas to była wymarzona szkoła.
Najczęściej w weekend chodziliśmy z Kapelutkiem upijać się do jego mieszkania, albo gdzieś w plener. Często urządzał imprezy w swoim domu, kiedy nie było rodziców.
(...)
BRACIA STADO
Zachwycony filmem Fight Club (Podziemny Krąg), często wspominałem Kapelusikowi o podobnej akcji. Wspomniał raz, że ma znajomych, którzy świetnie by się do tego nadawali. Jednak biją się dużo lepiej od nas, więc musimy poćwiczyć. Nie było się co oszukiwać, silni i bitni nie byliśmy. Wtedy to po raz pierwszy usłyszałem o Dzikusie. Dla Kapelusznika był małą legendą.
Pewnego dnia poznałem Dzikusa w mieszkaniu u Kapelutka. Siedział sobie dumnie przy komputerze i grał w jakąś grę. Podniósł się, spojrzał mi głęboko w oczy i podał rękę.
-Dzikus. - Było w nim coś, co mnie speszyło i cofnęło.
Kiedy szliśmy gdzieś miastem, ze śmiechem złapał mnie i po prostu przestawił na bok. Kompletnie nie potrafiłem na to zareagować. Później wspomniałem o tym Kapelusznikowi, na co odpowiedział tylko; bo on taki jest!
(...)
1 note
·
View note
Text
I Kamień (transf.)
Zamieszkałem z bardzo religijnym chłopcem, nazywanym przez to Chrystus. Zadawałem się z jego znajomymi, którzy raczej do mnie nie pasowali. Byli podobni do moich znajomych ze szkolnych lat. Powoli nabierałem pewności siebie.
Potem zostałem przyjęty do grona zamkowiczów mojego pokroju, którzy byli tu wcześniej.
W czasie okazało się, że taka zgrana grupa była tylko raz w historii Zagórza, i to bardzo dawno temu.
(...)
Dowiadywałem się, że przyjechaliśmy tutaj z różnych stron Polski, czasem z bardzo daleka. Podgórze było ciekawym i skutecznym miejscem dla nastolatków z problemami.
Najbliżej zakumplowałem się z takim długowłosym
rówieśnikiem; Kapelutkiem, którego nazywali tak z racji skórzanego kapelusza, który często nosił. Odbyliśmy wiele ciekawych rozmów. Opowiedziałem mu też o swoim życiu, które było dla mnie powodem do podziwu, ale też usprawiedliwiania siebie. Byliśmy podobni pod pewnymi względami. Lubiliśmy prowokować ludzi i robić z siebie kompletnych idiotów. Kapelutek okazał się mistrzem w męczeniu i prowokowaniu. Był jeszcze taki Artuś, niezwykle uzdolniony muzycznie, który jako jedyny zdawał się rozumieć nasze poczucie humoru. Kapelutek często go przytulał dla zabawy, mówiąc, że to z miłości, albo wsypywał kostki cukru do słoika ze zwykłym cukrem, żeby trudniej było go używać. Często zaczepiał ludzi, głaskał po głowie albo mówił jakieś bzdury, długo i zawile. Podobno raz przez pół godziny powtarzał “bla bla bla”, doprowadzając tym Artusia do obłędu. Obserwowałem jego poczynania ze swoistym podziwem. Na pewno był wyjątkowy w swoim rodzaju. Któregoś dnia przeniosłem się do pokoju z nim i z takim ciekawym, umięśnionym i długowłosym rówieśnikiem o ksywce Dąbromir. Pierwszego dnia rozweseleni ułożyliśmy się na swoich łóżkach, a że spałem na piętrowym, wyciągnąłem rękę i pogłaskałem go po głowie, na co Kapelutek roześmiał się i popadł w zachwyt. Tamtemu opadły ręce; zamieszkał z dwoma idiotami.
Przebywała z nami też taka Alina, najstarsza, i kilkoro innych w podobnym wieku, z którymi miałem słabszy kontakt.
Dni mijały raczej swobodnie, na zabawie i szkole. Szkoła była położona całkiem niedaleko. Rysowałem, grałem w ping-ponga albo wygłupiałem się z Kapelutkiem.
(...)
Pewnego dnia Kapelusznik zorganizował u siebie imprezę urodzinową, jakoże oboje obchodziliśmy je w styczniu. Niestety ja nie mogłem przyjechać, bo to był mój ostatni weekend. Szkoda, bo było wiele znajomych i podobno była to pamiętna impreza. Przyjechałem następnego dnia. Opowiadali mi, że wszyscy równo się uchlali, i jedna z dziewczyn chciała skakać z okna. Dąbromir podobno wpadł w szał, wybiegł na bosaka na ulicę i rozbijał szyby w samochodach. Działo się jeszcze więcej, czego nie zapamiętałem. Widziałem zresztą, że wszyscy byli zmęczeni i skacowani. Gala tylko przywitała się ze mną bez słowa. Najwięcej opowiadał Kapelutek. Podziwiałem wtedy Dąbromira za tą akcję z samochodami, przeciwnie do Kapelusznika. Kiedy wszyscy wrócili do Dworku, podobno psycholodzy robili aluzje na temat tej imprezy na społeczności.
(...)
(...)
Zagórze i ostatni pobyt.
Siadaliśmy w kręgu przed telewizorem, słuchając
emocjonalnych piosenek. Najczęściej Dziwny jest ten świat Czesława Niemena, Jaskółki uwięzionej Stana Borysa, utworów Dżemu, Ryśka Riedla, i podobnych pięknych pieśni. Połączeni wspólnym smutkiem i swoistym zrozumieniem.
(...)
1 note
·
View note
Text
Transformacja fragmenty
TRANSFORMACJA
KAMIEŃ
Narodziłem się z bólu. Jak większość z nas. Płakałem bez przerwy. Potem jako niemowlę zostawiono mnie w sali porodowej na noc, i od płaczu dostałem przepukliny. Płaczem tylko to pogarszałem. Opowiedzieli mi o tym rodzice.
Strach towarzyszył mi odkąd pamiętam. Widziałem go w oczach otaczających mnie ludzi. Wmawiałem sam sobie, że to przez życie, które jest ciężkie, bezlitosne i w ogóle do dupy. Utwierdzałem się w tym przekonaniu, dochodząc do wniosku, że najlepiej być silnym i uzbrojonym w maskę, albo tarczę, najlepiej zbroję i miecz, ale tak nie można było chodzić po ulicy. Najczęściej chodziłem po mieście pełen lęku i miałem wielką nadzieję, że tego nie widać. Skupiałem się tak mocno na maskowaniu swoich lęków, że zapominałem o innych sprawach. Historia moich lęków była bolesna i właściwie zdruzgotała mi całą młodość. Każdy z nas ma własną historię swojego lęku, a teraz opowiem Wam o swojej, która być może okaże się podobna do Waszej. Historia o strachu, który powoli zamienia człowieka w kamień.
Historia taka zaczyna się
zazwyczaj od najmłodszych
lat. Swoją pamiętam od jakiegoś piątego, szóstego roku życia. Los nie potraktował łaskawie mnie i mojej rodziny, ale ja mało co rozumiałem jako pięciolatek.
Mieszkaliśmy w Warszawie. Bieda i problemy zmusiły moich rodziców do szukania ratunku.
Trafiliśmy do Monaru, ośrodku dla bezdomnych i uzależnionych. Moich rodziców zmusiła do tego bieda i jakieś zawiłe koleje losu. Monar był wtedy dla nas jedynym ratunkiem, jak wspominali. Okazał się koszmarnym miejscem. Opowiadali mi o tym, kiedy byłem starszy, i raczej niechętnie. Zbiorowisko ludzi po ciężkich doświadczeniach, narkomanów, chorych psychicznie i często agresywnych. Organizatora tego i innych ośrodków, czyli tzw. ojca założyciela, też źle wspominali, jako socjopatę i manipulatora. Spędziliśmy tam kilka lat.
Ojciec chorował od długiego czasu na depresję, i często leżał w łóżku i prawie nie wstawał. Wszystko było na głowie mamy.
Byłem małym dzieckiem, więc pamiętam tylko urywki, ale pewnie to dobrze. Zazwyczaj bawiłem się beztrosko, jak to w tym wieku. Pamiętam jednak momenty mroczne. Była taka starsza dziewczyna, nie pamiętam jednak twarzy. Sprowadzała małych chłopców na strych i kazała sobie zrobić dobrze językiem. Sześciolatek raczej nie rozumie takich rzeczy, po za tym wspomnienie jest mgliste. Pamiętam ciepło bijące z jej łona, smak, i że mówiła, co robić, w zamian miętosiła pośladki od niechcenia. Raz wpadł tam taki dorosły z krzykiem, żebyśmy się wynieśli. Zapamiętałem go z racji innego wydarzenia. Doszło do bijatyki między nim a moim ojcem. Tamtego nazywano Brzytwa, był agresywny i ogólnie nieprzyjemny. Kiedy zaczęli się bić, mój brat stał obok blisko ojca i wołał- tata, szczotkę weź, szczotkę weź!- pokazując miotłę opartą o ścianę. Tyle zapamiętałem.
Właściwie nie wiem, jaki wywarło to na mnie wpływ, czy zły, czy dobry, ale jakiś na pewno. Jednakże to było ponure miejsce pełne patologii, i wszystko mogło się tam zdarzyć. Może czegoś nie pamiętam, bo wyparłem z pamięci. Zostały mi w głowie jakieś zamglone obrazy. Rodzice wspominają tamte czasy traumatycznie, a ja - z perspektywy małego dziecka. Chodziłem do szkoły podstawowej, która była niedaleko. Mój starszy brat też, ale kilka klas wyżej. Pamiętam, jak rówieśnicy otaczali go w kółku i prześladowali. Dowiedziała się o tym mama, i załatwiła problem. Pewnie na mojego brata Monar zostawił głębszy uraz, z racji jego wieku. Bardzo niewiele pamiętam z tamtego okresu.
Któregoś dnia nadarzyła się okazja, żeby opuścić ten koszmar. Wprowadziliśmy się do drewnianej chałupy na wsi, otoczonej lasami i łąkami.
Tamten okres też słabo pamiętam. Potem z opowiadań rodziców dowiedziałem się, że kupili ten kawałek ziemi wcześniej, jeszcze przed Monarem. Mieszkaliśmy jeszcze wtedy w Warszawie. Niestety, kiedy byliśmy w Monarze, doszczętnie okradli dom, ograbili wszystko. Wynieśli meble, wszelkie sprzęty gospodarcze, zerwali nawet deski ze strychu, i kable elektryczne, a elektrownia odcięła prąd. Winnego nie odnaleziono, chociaż podejrzenia padły na sąsiadów. Mieszkaliśmy tak więc w biedzie, bez prądu, czerpiąc wodę ze studni. Ogrzewaliśmy jeden pokój jakimś małym piecykiem, więc szczególnie zimą mieszkaliśmy wszyscy razem.
Ojciec zapisał mnie do najbliższej szkoły. Zacząłem od zerówki. Szybko odkryli moje uzdolnienia plastyczne i dużo rysowałem. Rysować lubiłem od małego. Mijał rok za rokiem, a w szkole radziłem sobie całkiem dobrze. Poznałem wtedy dwóch kolegów, z którymi trzymałem najbliżej. Pierwszy nazywał się Czarek, a drugi Ewryn. Często razem się bawiliśmy, też z innymi kolegami, wędrując po lasach albo wymyślając inne atrakcje. Wspinaliśmy się między innymi na drzewa nieopodal mojego domu, ganiając się tak w berka, z sosny na sosnę, bo rosły obok siebie. Wspinaliśmy się też na sam czubek, tak, żeby się złamał, i spadaliśmy na ziemię. Baraszkowaliśmy też po opuszczonych chałupach, których było tu kilka.
Kiedy nauczyłem się jeździć na rowerze, a dość późno, bo miałem jedenaście lat, jeździłem na potęgę po całej wsi. Niedaleko było spore wzgórze, na które jeździliśmy grupą kolegów i robiliśmy zawody, który zjedzie najniebezpieczniejszym zjazdem. Moja młodość nie byłaby zła, gdyby nie fatalna sytuacja w domu u mnie i moich kolegów, którzy też mieli kiepsko. Najczęściej bieda, alkoholizm albo towarzystwo zza marginesu.
Wielu moich znajomych dało się wciągnąć i poszło złą drogą. Moje koleje losu ułożyły się inaczej, ale też nienajlepiej.
Matka zazwyczaj ciężko pracowała fizycznie, albo tkała wełniane obrazy; gobeliny, a ojciec natomiast pracował sporadycznie, to tu, to tam. Najczęściej malując obrazy dla ludzi, albo innego rodzaju prace plastyczne. Śmiało można było nazwać go artystą, wrażliwym poetą. Był oczytany, miał dużą wiedzę na mnóstwo tematów. Inteligencja i wrażliwość jednak miały swoją cenę; wspomnianą depresję. Chorował na nią od najmłodszych lat, zapadał się i poddawał coraz częściej. Mgliście pamiętam tamte lata, czasy młodości, ale wrył mi się w pamięć widok ojca leżącego w łóżku, zrezygnowanego, który prawie nie wstawał, nie mył się, zapadał w sen ponurej egzystencji. Trwało to nawet trzy miesiące, zanim wstał i zrobił cokolwiek. Jednak po jakimś czasie robił to samo, zazwyczaj w okresie zimowym. Matka musiała sobie radzić sama, w wyniku czego awanturowała się z ojcem coraz częściej. Mój starszy brat i ja pomagaliśmy, na ile to mogły dzieci. Pamiętam, kiedy była mroźna zima, targaliśmy od znajomej worek węgla z mamą. Jako dzieciak miałem mało siły, więc mama udawał, że bardzo jej pomagam, ale dźwigała sama.
Miałem jeszcze siostrę, ale była gdzieś poza domem, i odwiedzała nas od czasu do czasu. Bardzo ją kochałem, i widząc, jak nadchodzi drogą zza drzew, leciałem niczym mały, radosny piesek, i ze śmiechem wpadałem w jej objęcia. Chodziłem do tutejszej podstawówki i poznałem kilku kolegów. Okres podstawówki minął całkiem dobrze.
Moim rodzicom czasami pomagali dobrzy ludzie, albo opieka społeczna, głównie ze względu na nas, dzieci. Jeździłem na wakacyjne kolonie, w góry albo nad morze, i to fajnie wspominam. Często były to wczasy harcerskie. Kilka razy przechodziłem chrzest harcerski, a raz chrzciłem. Trwały zwykle dwa tygodnie, i albo w górach, nad wielkimi jeziorami, albo nad morzem.
Powroty do domu jednak nie wpływały na mnie dobrze. Zazwyczaj wychodziłem i bawiłem się z kolegami, unikając nieprzyjemnej atmosfery w domu. Najbardziej kolegowałem się z Czarkiem. Okazało się, że jego rodzice byli w podobnej sytuacji, ale bardziej patologicznej. Dzieci mają jednak inny punkt widzenia, wiedzieliśmy tylko, że mamy ciężej, ale raczej tego nie rozumieliśmy. Była też pewna znacząca różnica. Ja byłem synem wrażliwych artystów, ludzi bardziej skomplikowanych. Jego rodzice byli prostymi ludźmi pracy, z pokolenia rolników. Ojciec Czarka pracował w budowlance bodajże, a jego matka pogubiła się w alkoholizmie. Sąsiadowali z rodziną i krewnymi, a my mieszkaliśmy samotnie, nie utrzymując bliższych stosunków z sąsiadami. Często go odwiedzałem i zostawałem na noc, pomagając mu w nauce, jako że uczyłem się lepiej. Może dlatego, że rodzice tresowali go wrzaskiem i biciem, czego nierzadko byłem świadkiem. Pod tym względem miałem łatwiejsze dzieciństwo. Czas szybko upływał na szkole, zabawach z kolegami, albo wędrówkach po lasach. Lasy były tutaj szerokie i głębokie. Pamiętam, jak chcieliśmy założyć szałas nad rzeką pod lasem, albo brodziliśmy po kolana w wodzie, kiedy zalała całe łąki. Wspinaliśmy się na drzewa albo bawiliśmy w chowanego.
Zapamiętałem dobrze jedną zabawę, że nie mogliśmy wchodzić na trawnik ani ziemię, tylko podkładać sobie pod nogi jakieś płyty albo cokolwiek innego. Chodziliśmy w ten sposób, ganiając się w berka.
Miłe wspomnienia przeplatały się z tymi ponurymi, jak u każdego. Rok gonił następny, czas szybko mijał.
Powoli rozwijałem swoje uzdolnienia artystyczne, i wrażliwość, jednocześnie poczucie odmienności od innych. Wtedy właściwie do końca tego nie rozumiałem, po za tym nie czułem specjalnej różnicy. Dopiero mama tłumaczyła mi, jak bardzo się różniłem. Opowiadała, że ubierała mnie w jakieś kolorowe, często za duże i potargane ubrania, i byłem szczęśliwym dzieckiem, jak taki wesoły, radosny piesek, i miałem bujne, kręcone włosy o miedzianym kolorze. Podobno wprawiałem w zakłopotanie konserwatywnych nauczycieli, mających ograniczony pogląd na życie, i najpewniej zaskakiwałem inne dzieci, wychowywane inaczej niż ja. Moja mama ceniła wolność i niezależność, i niedopasowanie do tłumu, co i mi starała się wpoić.
Los jednak nie traktował mnie łaskawie, przynajmniej tak to odbierałem. Nie miałem okazji poznać nikogo mojego pokroju, kto by mnie rozumiał. Może okolica mi nie sprzyjała, same wiochy i dzieci rolników, albo po prostu nie trafiłem na kogoś takiego. Mój starszy brat zajmował się sobą i swoimi sprawami, siostra rzadko nas odwiedzała. Byłem coraz starszy, a w domu było coraz trudniej. Ojciec pogrążony w depresji leżał w łóżku, a mama ledwo dawała radę, wpadając w nerwicę i inne choroby. Często byliśmy na łasce opieki społecznej, caritasu, albo pomocy przypadkowych ludzi. Zimą nosiliśmy z bratem drewno z lasu, albo deski z opuszczonych domów, których właściciele zmarli lub wyjechali. Często podczas ciężkich zim bywało tak zimno w domu, że leżeliśmy wszyscy pod kołdrą w łóżkach. Pocieszaliśmy się opowiadaniem bajek i planami lepszej przyszłości. Dobrze wspominam wieczory przy świecach, kiedy panował przytulny półmrok, a rodzina była razem. Rozmawialiśmy do ostatniej świeczki, śmiejąc się często. Zdarzały się chwile piękne, rodzinne, kiedy czułem się bezpiecznie. Często też nie było co jeść. Pewnego dnia poszedłem o zmierzchu kraść ziemniaki z pola sąsiadów.
Pamiętam, że mama paliła papierosy jak smok. Wielokrotnie wybuchały awantury, kiedy nie było co palić, i musiałem załatwiać u sąsiadów albo pożyczać.
Pracowałem od najmłodszych lat w jakichś dorywczych pracach, gdzie się dało, albo ze swoim drugim kolegą, Ewrynem, zbierałem złom od sąsiadów albo po budowach, za co zarobiliśmy całkiem sporo, jak na swój wiek.
(...)
Czas mijał szybko i rosłem, z roku na rok zdawałem do następnej klasy w szkole i uczyłem się całkiem dobrze. Rysowałem często, ale nie przywiązywałem do tego większej wagi. Czułem się jednak wyróżniony na tle reszty uczniów, kiedy chwalono i podziwiano mój talent. Wykazywałem też zamiłowanie do biegania i piłki nożnej. Czasami pisałem jakieś bajki i opowiadania, dobrze mi to wychodziło. Czytałem dużo książek, z racji że w domu nie było prądu i telewizora. Czułem też przywiązanie do lasu, jakąś unikalną więź z drzewami. Marzyłem od dłuższego czasu, aby znaleźć w pobliskich lasach jakiegoś wędrowca, który nauczy mnie dzikiego życia. Pewnego dnia przełamałem strach przed ciemnością i poszedłem w nocy do pobliskiego lasku, niedaleko domu. Dla kilkunastolatka był to nielada wyczyn i byłem z tego dumny.
Jednocześnie z biegiem lat czułem się inny od szkolnych znajomych, nie rozumiałem ich wielu zachowań. Widziałem też różnice materialne i wstydziłem się swojego ubóstwa. Często przychodziłem do szkoły brudny i bez śniadania. Miałem też problemy z matematyką, nie mogłem się jej uczyć z jakichś powodów. Zacząłem na lekcjach rysować jakieś stworki w zeszytach, za co zwracano mi uwagę. Kiedy wracałem do domu, rodzice nie poświęcali mi większego zainteresowania. Kłócili się coraz częściej i bardziej, ojciec najczęściej leżał pogrążony w depresji. Regularnie na okres zimy trafiał do szpitala psychiatrycznego. Czasami z powodu awantur z mamą, kiedy dochodziło do rękoczynów.
Psuły mi się zęby, a sam nie nauczyłem się o nie dbać, no i lubiłem słodycze, a często je jadłem. Nawarstwiały się moje kompleksy i zmartwienia, traciłem zainteresowanie szkołą. Czułem się wyobcowany i trzymałem się na uboczu, podsycając w sobie poczucie inności. Różniłem się od reszty rówieśników, i głównie przez to byłem prześladowany.
Cień moich zmartwień, kompleksów i lęków rósł i jakoś w wieku gimnazjalnym okazał się zbyt wielki. Bałem się chodzić do szkoły, i wsiadać do szkolnego autobusu, bałem się uczniów i ogólnie ludzi. Moja nadwrażliwość nie ułatwiała mi życia. Opuszczałem lekcje, usprawiedliwiając się w imieniu rodziców. Udawałem, że idę do szkoły, wracałem i ukrywałem się na strychu, pełen strachu, że źle robię, i spałem. Oczywiście robiłem tak coraz częściej, co szybko wyszło na jaw. Rodzice byli nerwowi, więc wydzierali się na mnie i wyzywali wiązką obelg, a raz matka zapakowała do plecaka jakiekolwiek książki i rzuciła za mną, wrzeszcząc, żebym nie wracał, chyba że po szkole. Martwiło mnie wtedy, że nie zapakowała odpowiednich podręczników, no i może czegoś do jedzenia, to może bym poszedł. Często mówiłem, że bardzo źle się czuję, błagałem o wolne, albo znowu się ukrywałem na strychu, albo w budzie z psem. Spałem całymi dniami i przestawałem chodzić do szkoły na dobre, wykłócając się z rodzicami wszelkimi argumentami, że między innymi mam depresje jak ojciec. Szkoła wraz z opieką społeczną zaczęli interweniować, a rodzicom groziła kara finansowa za moje niedostosowanie. Najpierw nakłonili mnie do rozmów z psychologiem szkolnym, ale kiedy było gorzej, a do tego doszły inne moje dziwne zachowania, chodziłem smutny i wystraszony, wtedy postanowiono wysłać mnie do psychiatryka dla nastolatków, o czym poinformowali mnie rodzice. Wielu rzeczy za bardzo nie rozumiałem, jak to dziecko, którym byłem, i z poczuciem smutku i zagubienia pojechaliśmy z ojcem do jakiegoś ośrodka w Józefowie. Miałem około szesnastu lat. Zostałem tam ponad trzy miesiące.
Szybko się zintegrowałem z innymi, bawiłem i rozrabiałem, marnie przestrzegając zasad. Wspominam całkiem fajnie tamten czas, byłem otwarty wobec innych, nawet za bardzo. Myślę, że widziałem i rozumiałem więcej niż inni, tylko inaczej. Ciężko było mi dostosować się do jakichkolwiek zasad. Jednak i ja niewiele rozumiałem, i mnie nie bardzo rozumiano. Lęk jednak pozostał, mimo brania jakichś tam leków, choć mniejszy. Napisali mi przygnębiającą diagnozę, mianowicie;
Rozwój intelektualny na poziomie dolnej granicy normy, dysharmonijny. Dyskalkulia. Struktura kształtującej się osobowości: cechy depresyjne w strukturze osobowości. Potrzeba izolacji od wszelkiej stymulacji, zamknięcie się przed zewnętrznymi oddziaływaniami, ale też przed nagromadzonymi uczuciami.
Pewnego dnia przyjechał pijany ojciec i wróciliśmy do domu.
Ojciec wtedy popijał, wpadając często w histeryczny szał z powodów wrzasków matki. Oczywiście długo nie wytrzymałem w takiej atmosferze, i z własnym zagubieniem, i dziwnie ponurymi ludźmi wokoło; tym wszystkim, co widziałem, a czego nie rozumiałem. Bieda zmuszała mnie też do pracy zarobkowej kosztem szkoły, znoszeniem drewna z lasu na opał, no i wytrzymywaniem ciągłej, jak to się mówi, indoktrynacji rodzicielskiej, kiedy byłem w domu. Doświadczenia tego typu dużo mi dały, ale wtedy szkodziły. Mój brat rzadko bywał w domu, zajęty nauką gdzieś w stolicy i pracą, ale kiedy wpadał, uwielbiałem z nim gadać, mieliśmy dobry kontakt, rozumieliśmy się, przynajmniej z mojej perspektywy.
Sporadycznie też odwiedzałem kolegów z dawnych lat, ale powstał jakiś zgrzyt między nami; chyba nie rozumiałem ich świata.
(...)
Niebawem moja sytuacja powtórzyła się. Wraz z opuszczaniem szkoły opuszczał mnie dobry nastrój, a atmosfera gęstniała, lęki powracały, i depresja sięgnęła w swoje szpony moją głowę, zmuszając mnie do spania. Spałem i spałem całymi dniami, już za cichym przyzwoleniem zrozpaczonych rodziców, a obok leżał ojciec. Minęło osiem miesięcy. Cóż można było zrobić? Postanowiono ponownie wysłać mnie do psychiatryka, tym razem w Warszawie. Miałem wtedy siedemnaście lat.
Pamiętam, jechałem karetką na sygnale. Przepełniony smutkiem i wyrzutami sumienia trafiłem na jakiś młodzieżowy oddział. Tutaj też było fajnie i poznałem ciekawych ludzi. Był tam taki chłopak, którego nazywaliśmy Szatan. Czułem z nim swoistą więź, obaj też byliśmy utalentowani artystycznie. Emanował swoistą tajemnicą i miał mistyczne i mocne spojrzenie. Polubiliśmy się, rozumiejąc własne problemy, niestety obaj byliśmy pogubieni. Wtedy jednak tak na to nie patrzyłem. Żyłem sobie swobodnie i bawiłem, czasem rysowałem, i choć czułem swoje smutki i lęki, nie analizowałem tego i nie rozumiałem przyczyny. Otwierałem się i zachowywałem wesoło, nauka też dobrze mi szła. Byłem tam świadkiem, jak na pierwszym po dwóch miesiącach spacerze skoczyła dziewczyna z wiaduktu, z naszej grupy. Mocno to przeżyłem. Wypisano mnie po miesiącu, choć przyjąłem to z przestrachem, mając nadzieję na dalszy pobyt.
Wróciłem do domu, chodziłem do szkoły, ale długo to
nie trwało. Sytuacja w domu pogarszała się, rodzice byli pogrążeni w apatycznej egzystencji. Musiałem pracować zarobkowo, i wytrzymywać ten powtarzający się mechanizm problemów, niezrozumienia, i cierpień innych i swoich. Szkoły nie lubiłem coraz bardziej, trzymając się na uboczu, samotnie. Pogrążałem się we własnym świecie, gdzie las i drzewa odgrywały ważną rolę. Lubiłem myśleć o sobie jako artyście, człowieku lasu, powtarzając sobie w wewnętrznym dialogu, że jestem inny, a raczej reszta jest inna. Przygnieciony problemami, wymogami świata, którego nie mogłem zrozumieć, i całym tym wewnętrznym ciężarem, jaki to może odczuwać nadwrażliwy nastolatek, powróciłem do depresji, poddałem niezrozumiałym lękom. Spałem w dzień wzorem ojca i ożywałem w nocy. Pamiętam oczy matki pełne smutku i rozpaczy, oraz leżącego ojca, z ponurym wyrazem twarzy. Czasami starałem się namówić, aby wstał, zrobił cokolwiek, żywiłem nadzieję, że wszyscy razem zdołamy się podźwignąć z tego impasu, ale wtedy jeszcze do końca nie rozumiałem przyczyny. Oczywiście wątpiłem i traciłem siły, zapadając w sen.
Pewnego dnia doprowadziłem do ponurej sytuacji. Jednak nie jestem w stanie o tym opowiedzieć. Powtarzałem wielokrotnie coś, co skończyło się traumą. Wstyd i powaga wydarzenia nie pozwala mi na przybliżenie szczegółów. Wyobraźcie sobie poniżające, traumatyczne i bolesne doświadczenie, które zostaje na stałe w pamięci i miesza w głowie. Budzi ciągły lęk i fatalną samoocenę. Trauma, która zmienia życie i odwraca do góry nogami. Zmienia wszystko.
Wydarzenia te bardzo przyczyniły się do moich problemów i wpłynęły na moją osobowość. Co to było, możecie się tylko domyślać.
Sny stanowiły dla mnie jedyną ucieczkę z tej szarej rzeczywistości. Któregoś dnia zainterweniowała opieka społeczna i szkolni wychowawcy, wtedy też groził mi kurator za szkolne nieobecności. Postanowiono wysłać mnie do trzeciego psychiatryka, tym razem zupełnie innego niż poprzednie. Załatwiliśmy z ojcem skierowanie na leczenie i pojechaliśmy do Podgórza.
(...)
Listopad 2010 roku.
Ośrodek w Podgórzu był położony w lasach, na
obszarze wielkiej puszczy, najpewniej parku krajobrazowego. Oddział, na który trafiłem, okazał się być niewielkim zamkiem, z cegieł i kamieni, zestawionych do głównego budynku mniejszych przybudówek, pokrytym ciemnoczerwoną dachówką, nad którą górowała wieżyczka z okrągłymi okienkami. Było tam nawet miejsce do palenia papierosów, dla pełnoletnich, choć młodsi też palili.
Całość prezentowała się wręcz mistycznie, na tle sosnowego lasu, który pachniał żywicą. Były też inne oddziały porozsiewane po terenie, ale ten był szczególny. Spodobało mi się to miejsce od razu, choć na początku siedziałem spięty w swoim pokoju i rzadko wychodziłem. Powoli zacząłem się integrować, poznawać miejsce i zamkowiczów, jak siebie nazywaliśmy, bo i słowo pacjenci było zbyt oficjalne. Minął pewien czas i zacząłem czuć się pewniej i swobodniej, a że byli tam rówieśnicy o podobnej wrażliwości i zrozumieniu, nawiązałem bliższe relacje niż kiedykolwiek. Wiele zmieniło to miejsce. Poznawałem siebie i świat, który wcześniej był dla mnie nieznany. Jednocześnie czułem w sobie coś w rodzaju artystycznej więzi z lasem, drzewami, z naturą, która otaczała Zameczek. Wtedy jednak niewiele rozumiałem, błądząc w swoim świecie i postrzeganiu, gdzie depresja odgrywała znaczną rolę, wraz z orszakiem różnych lęków i kompleksów. Domyślałem się przyczyn tegoż, z oczywistych powodów, jednak nie szukałem głębiej, aby poznać dogłębne przyczyny i skutki. Pomimo terapii i różnych zajęć terapeutycznych ukrywałem lęki i kompleksy pod maską. Miałem też popsute zęby, co też skrzętnie starałem się ukryć, wierząc, że nikt nie widzi, tym bardziej, że byłem przystojnym chłopakiem i nosiłem długie włosy.
(...)
Tamten okres w Zameczku obfitował w wielu ciekawych ludzi. Najpopularniejszym był (...).
Zamieszkałem z bardzo religijnym chłopcem, nazywanym przez to Chrystus. Zadawałem się z jego znajomymi, którzy raczej do mnie nie pasowali. Byli podobni do moich znajomych ze szkolnych lat. Powoli nabierałem pewności siebie.
Potem zostałem przyjęty do grona zamkowiczów mojego pokroju, którzy byli tu wcześniej...
1 note
·
View note
Text
Transformacja fragmenty
WSTĘP
Opowieść jest oparta na prawdziwych wydarzeniach, aczkolwiek imiona bohaterów i miejsca sytuacji zostały nieco zmienione dla zachowania ich prywatności. Postanowiłem zachować także pozory swojej prywatności i w tejże opowieści posłużę się imionami, które sam sobie nadałem albo nadał mi je określony etap w moim życiu. Przygody opisane w tej książce wydarzyły się naprawdę i wywarły na mnie wielki wpływ, i bardzo mnie zmieniły. Zastanawiałem się też czasami, czy nie napisać Transformacji w formie baśni, czy opowieści fantazji. Zwyciężyła jednak idea realizmu i realnej rzeczywistości, która jednak zmienia się dla każdego człowieka zależnie od zmian w nim samym, i otaczającego go świata. Książka, która trafiła w Wasze ręce, opowiada właśnie o takiej zmianie, mojej osobistej i wewnętrznej zmianie, którą określiłbym mianem przygody, wspaniałej przygody, która to w moim odczuciu przypominała często wręcz baśniowe doświadczenia, nieziemsko niezwykłe. …
(Wszystko dazy do wszechharmoni z wszechświatem, czyli mialem racje, ze to swoisty motyw gry, gdzie ludzie spinaja sie, walcza, tarmoszą sie wewnetrznie i wzajemnie, azeby zrozumiec i poczuc zamysł Boga, wybudzic sie i polaczyc, zjednoczyc z wszechświatem. Jednakze przebrniecie tych wszystkich poziomow uswiadomienia wymaga wiary, chcenia, czucia we wnetrzu, i mimo, ze to taka prosta prawda i logiczna, nie wszyscy to osiagna. Niektorzy stwarzaja z siebie <system mechanicznie doskonały;, jak śpiewał grechuta, i jak skonczyl krzysztof, a niektórzy sięgają poziomu jokera. Takim należy tylko współczuć. Zrozumiały jest bunt, ze dlaczegóż masz byc jakims elementem wspolgrajacym z reszta, itd, ale nalezy uswiadomic sobie, i uswiadamiasz sobie, ze to wspanialy plan, jedyny i doskonaly, piękny. Czuc harmonie i symbioze ze wszystkim, z wszechrzeczywistoscią, to jest sens istnienia. Na koncu ludzie przestana sie spinac, walczyc i drgac, spojrza w gore, rozejrza sie i zrozumieja, i odetchna, i sami zadadza sobie pytanie, - po cosmy sie spinali, i sami siebie nie sluchali, przeciez teraz jest tak pieknie, doskonale, i zrzuca, zsuna ubrania wraz ze zwątpieniem. Nastapi raj wszechswiata, harmonia cudownosci.)
#transformacja#duchowość#zmiana#acodin#życie#prawdziwa historia#real#przygoda#opowieść#książka#krzysztof smolarz
3 notes
·
View notes
Photo
0 notes
Text
Człowiek- sen zwierzęcia, które chciało być bogiem
Salamalas
3 notes
·
View notes
Link
Mój film o dwudziestolatku pogrążonym w psychozie maniakalnej. Dreszczowiec o elementach horroru. Serdecznie zapraszam.
3 notes
·
View notes
Text
PSYCHIATRICKS
Niebawem pojawi się mój najnowszy film o tytule "Psychiatricks". Krótka historia o głęboko zaburzonym nastolatku. Dreszczowiec z elementami horroru. Zapraszam niedługo do oglądania! Pozdrawiam. Salamalas
1 note
·
View note